А 696607 П Franciszek Ziejka MISTRZOWIE SŁOWA I CZYNU Franciszek Ziejka MISTRZOWIE SŁOWA I CZYNU riiii KSI i GAP NIA AKADEMICKA Kraków 2011 © Copyright by Franciszek Ziejka, Kraków 2011 W książce, w Aneksie, zamieszczono artykuły za zgodą autorów i redakcji wydawnictw: Andrzej Czubak, Wojciech Branicki, Tomasz Kupiec, Zdzisław Marek, Jan Widacki Redakcja: Anna Wawrzyniak Korekta: Ewa Wrona, Jacek Chudzik Indeks: Zbigniew Rzepka Projekt okładki: Igor Stanisławski Skład i łamanie: w- Miotta/pl Książka została dofinansowana przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ISBN 978-83-7638-154-1 KSIĘGARNIA AKADEMICKA ul. św. Anny 6, 31-008 Kraków tel. /faks: 12 431 27 43 akademicka@akademicka. pl Księgarnia internetowa: www. akademicka. pl SPIS TREŚCI Przedmowa.......................................................................... 7 Czarodziejska lipa Jana z Czarnolasu............................................... 9 Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony. ..................................... 25 Czaszka Kochanowskiego? Raczej Doroty. ........................................... 49 Wznieść pomnik Kochanowskiemu na Wawelu........................................... 71 „Żelazne pękło serce” Z dziejów kultu Zygmunta Krasińskiego w Krakowie............ 83 Wincenty Pol - próba portretu.....................................................107 Krakowskie lata Wincentego Pola...................................................125 Wincenty Pol i Towarzystwo Naukowe Krakowskie.....................................143 Karol Bołoz Antoniewicz: kapłan - misjonarz - poeta ..............................153 Zygmunt Szczęsny Feliński - mąż wielkiej pokory...................................171 O. Wacław Nowakowski. O życiu i pracach sławnego krakowskiego kapucyna.....191 Józef Dietl na straży drogocennych skarbów przeszłości............................217 „U stóp Wawelu miał ojciec pracownię... ” ........................................237 Wyspiański - poeta Krakowa........................................................247 Budziciel narodu .................................................................267 Franciszek Gawełek - badacz kultury ludowej ......................................283 Profesor z Komborni...............................................................303 Stanisław Pigoń mniej znany.......................................................317 „Dla mnie Pigoń to był człowiek święty... ” (Jan Paweł II o Stanisławie Pigoniu) .341 Małe ojczyzny Stanisława Pigonia..................................................345 Jan Paweł II a świat akademicki...................................................361 O humanistyce w myśli Jana Pawła II ..............................................373 Jan Paweł II i polscy chłopi......................................................385 Aneks.............................................................................395 Wstęp..........................................................................397 Franciszek Dzierżykraj Morawski Głowa Jana Kochanowskiego ..................................................399 Julian Talko-Hryncewicz, Adam Wrzosek „Czaszka Jana Kochanowskiego” w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie (notatka antropologiczna)...................................407 Adam Wrzosek W sprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie............................................413 Tadeusz Dzierżykray-Rogalski, Andrzej Wierciński Czaszka i portret Jana Kochanowskiego: Próba rekonstrukcji wyglądu poety..........................................................427 Jan Widacki, Zdzisław Marek Czaszka Jana Kochanowskiego w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie.............................................................435 Tadeusz Dierżykray-Rogalski Historia badań szczątków kostnych Jana z Czarnolasu Kochanowskiego.....441 Jan Widacki Badanie czaszki księcia poetów Jana Kochanowskiego ....................453 Wojciech Branicki, Andrzej Czubak, Tomasz Kupiec Badania genetyczne i antropologiczne domniemanej czaszki Jana Kochanowskiego ...................................................461 Nota edytorska...............................................................477 Indeks osób..................................................................479 PRZEDMOWA Urzeczony urodą i historią dziewiętnastowiecznego Krakowa zdecydowałem się przed kilkoma laty zająć przyczynami, które sprawiły, że w epoce narodowej niewoli małe przygraniczne miasto, jakim był Kraków końca XVIII wieku, przekształciło się w prawdziwą stolicę duchową Polaków. Wraz z poszerzaniem mojego warsztatu o coraz nowsze zespoły materiałów źródłowych, z sięganiem do coraz większej liczby pamiętników i wspomnień, z poszerzaniem listy tytułów poddawanych kwerendzie czasopism, zaczęły się przede mną odsłaniać nieznane mi wcześniej tajemnice miasta. Z największą radością zacząłem odkrywać przede wszystkim ludzi tamtych czasów, dziś prawie zapomnianych. Na każdym kroku przekonywałem się, że obok osławionych „burzymurków" i „stańczyków" w dziewiętnastowiecznym Krakowie żyli i pracowali ludzie, którzy stali się w owej jakże trudnej epoce w życiu naszego narodu prawdziwymi stróżami tradycji, kustoszami pamięci narodowej. W trakcie założonych dosyć szeroko prac raz po raz wciągała mnie historia życia i działalności tej czy innej postaci, pojawienie się takiej czy innej inicjatywy „narodowej” Przystępowałem zatem do opracowania bądź sylwetki, bądź owej inicjatywy. W ten sposób zrodził się zespół prezentowanych tutaj tekstów, które ostatecznie postanowiłem dopełnić szkicami poświęconymi pośmiertnemu „życiu” Jana Kochanowskiego, który wszak wiele lat spędził w Krakowie, oraz dwom moim wielkim nauczycielom: prof. Stanisławowi Pigoniowi i papieżowi Janowi Pawłowi II. Dołączenie do zespołu tekstów poświęconych ludziom zapisanym w historii dziewiętnastowiecznego Krakowa szkiców o Pigoniu i Janie Pawle II nie jest przypadkiem. Wszak obaj, i Profesor z Komborni, i Papież Polak, w sposób szczególny kontynuowali w swoim życiu tę tradycję, która pozwoliła przekształcić w XIX wieku podwawelskie „grobowe” miasto w swoiste „centrum polszczyzny” do którego spieszyli ze wszystkich stron Polacy, aby nabrać sił do dalszej walki o przetrwanie, a w konsekwencji - do dalszej pracy nad odbudową niepodległej Ojczyzny. Mam nadzieję, że lektura tej książki przysporzy Czytelnikom choć trochę tej radości, jaka mi towarzyszyła przy jej pisaniu. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU i. Poeci i pisarze - jak każdy z nas - mieli i mają różne przyzwyczajenia związane ze swoim warsztatem. Jedni tworzyli bądź tworzą swoje dzieła w zaciszu gabinetów, jak np. Józef Ignacy Kraszewski czy Stefan Żeromski, inni - jak choćby Henryk Sienkiewicz - oddawali się pasji twórczej w każdych okolicznościach, nierzadko w pokojach hotelowych czy w przedziale pociągu. Nie brak twórców - takich jak Zygmunt Krasiński - którzy potrafili pisać w niekończących się podróżach. Ale byli (a zapewne i obecnie są) także tacy, jak na przykład Zygmunt Szczęsny Feliński, którzy „uprawiali” literaturę, w tym wypadku - poezję, wyłącznie w czasie podmiejskich spacerów. Nie brak poetów, którzy pisali swoje dzieła w cieniu ulubionych drzew, wprowadzając zarazem te drzewa na trwałe do literatury pięknej. Oto kilka przykładów. Dziś jeszcze pod szczytem wznoszącego się w najbliższym sąsiedztwie Watykanu wzgórza Ianiculum można oglądać ujęte w żelazne sztaby resztki pnia potężnego dębu, pod którym - według przekazów - miał pisać Torquato Tasso, autor Jerozolimy wyzwolonej, spędzający ostatnie lata życia w pobliskim klasztorze San-Onorfio. Dąb ten, zwany „dębem Tassa” w 1845 roku padł ofiarą pioruna, ale wielbiciele poety zadbali o uratowanie jego resztek. W litewskich Szczorsach do niedawna można było podziwiać olbrzymi dąb, pod którym - zgodnie z legendą - Mickiewicz napisał Grażynę. Drzewo, liczące kilkaset lat, w ostatnich dziesięcioleciach było leczone i podtrzymywane stalowymi linami oraz klamrami. Niestety, w czasie burzy, jaka rozpętała się 12 maja 1998 roku nad Ziemią Lidzką, przewróciło się, rozsypując wokół spróchniałe konary¹. W 2005 roku Bohdan Urbankowski wydał księgę pt. Glosy, w której wspomina m.in. o rosnącym na zboczu Ettersber-gu k. Weimaru dębie, pod którym pisał wiersze Johann Wolfgang Goethe. Okazuje ¹ Kawałek tego dębu jesienią 1998 roku otrzymał autor niniejszego szkicu od p. Ireny Jasickiej, honorowego członka Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej (Por. 1. J a s i c k a, Kraj lat dziecinnych. Reportaż fotograficzny „Śladami Adama Mickiewicza po Białorusi i Litwie”, Kraków 2001, s. 48-49). 10 FRANCISZEK ZIEJKA się, że w latach 1937-1945 na tych terenach działał jeden z największych niemieckich obozów koncentracyjnych - Buchenwald, a na gałęziach „dębu Goethego” hitlerowcy wieszali więźniów! A jakże nie wspomnieć tu o „dębie Słowackiego" rosnącym w parku w Miłosławiu, czy o uwiecznionym przez Marię Rodziewiczównę i rosnącym do dziś na Polesiu, w Hruszowej k. Kobrynia (dzisiejsza Białoruś), dębie Dewajtisie, który dał tytuł jednej z najpopularniejszych powieści tej pisarki (od 1994 roku pod dębem tym znajduje się tablica z napisem: „Pamięci wielkiej pisarki Marii Rodziewiczówny (1864-1944) wdzięczni za jej twórczość, niniejszą ustawioną pod dębem Dewajtis tablicę fundują Rodacy”). Wielu z nas zapewne pamięta o rosnącym wciąż w Mazurskim Parku Krajobrazowym potężnym Dębie Diany, opiewanym niegdyś przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Przywołania te można mnożyć. Ale nie o to tutaj chodzi. Okazuje się, że w polskiej tradycji literackiej to jednak nie dąb, a lipa zyskała największą sławę. Zasługa to Jana Kochanowskiego, który stworzył fundamenty pod bujną legendę tego drzewa w literaturze polskiej. Mimo że lipy tej dawno już nie ma w Czarnolesie, przecież wciąż żyje ona w naszej tradycji literackiej, a także w naszej zbiorowej świadomości. I właśnie o tym „powtórnym żywocie" czarnoleskiej lipy, o nadawanej temu drzewu symbolice pragnę tu opowiedzieć. Okazuje się bowiem, że ów żywot mówi nam wiele o przemianach polskiej poezji, o przypisywanych tejże poezji coraz to nowych zadaniach. 2. Zacząć jednak wypada od przywołania kilku faktów. Wiadomo, że autor Trenów odpoczywał pod lipą rozłożystą, dającą dużo cienia. Wszak czytamy w powszechnie znanej fraszce słowa: Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie, Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie, Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają². Ze słów tych wolno wnosić, że drzewo już w czasach Kochanowskiego musia-ło być wiekowe. Zapewne nie sadził go dziad poety, Jan, sędzia grodzki radomski, który ok. 1470 roku wszedł w posiadanie Czarnolasu. Być może, iż dokonał tego jeden ze Ślizów herbu Habdank, którzy w XV wieku byli właścicielami wsi (do rodziny Kochanowskich wniosła tę posiadłość w posagu Barbara Ślizówna -małżonka dziadka poety)³. Kochanowski bywał w Czarnolesie na przełomie lat ² J. Kochanowski, Fraszki, opr. J. Pe 1 c, Wrocław-Kraków 1957, s. 45-46, BN 1163. ³ Te i wiele innych informacji o Czarnolesie przywołuję za Tadeuszem Palaczem, autorem bardzo instruktywnej, rzetelnej, bo opartej na źródłach pracy pt. Człek - Boże igrzysko. Jan Kochanowski w Radomskiem, Radom 1998. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 11 sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVI wieku, na stałe zamieszkał tu jednak dopiero w 1575 roku, po zawarciu związku małżeńskiego z Dorotą Podlodowską. Tu przyszło na świat siedmioro jego dzieci (sześć córek i syn Jan, zmarły w niemowlęctwie, pogrobowiec). Tu poeta mieszkał w ciągu ostatnich dziesięciu lat życia, aż do chwili, gdy latem 1584 roku wybrał się do Lublina, ze skargą do przebywającego tam króla Stefana z której to wyprawy już nie powrócił. Historycy podają, że Czarnolas pozostawał w rękach rodziny Kochanowskich i spokrewnionych z nią Owadowskich, a następnie Lędzkich, aż do ok. 1680 roku, kiedy przeszedł w obce ręce. Odtąd rzeczywiście przechodził od jednej rodziny do drugiej. Wraz ze wsią właścicieli zmieniał zbudowany przez poetę czarnoleski dwór. Badacze dziejów rodu Kochanowskiego ustalili, że dom ten spłonął w czasie pożaru w 1720 roku. Lipa jednak nadal zdobiła jego podwórze, aż do 1770 roku, kiedy to padła ofiarą bądź to burzy, bądź też została ścięta przez zarządzającego Czarnolasem ekonoma⁴. W każdym razie nie odnalazł jej już w 1782 roku Ignacy Krasicki, jeden z pierwszych poetów polskich, który przybył do Czarnolasu w poszukiwaniu śladów autora Trenów. W Listach z podróży pisał on: „W dalszą się podróż puszczając ku Gniewoszowu, umyślnie z drogi zboczyłem, chcąc odwiedzić Czarnolas. Przebywszy dość złe przeprawy, gdym z gęstego gaju wyjechał, ukazało się owo ulubione ojczyste gniazdo Kochanowskiego”: Darmo szukałem w odmianie wieczystej Owej rozkosznej lipy rozłożystej, Pod której niegdyś ulubionym cieniem Wdzięcznym mąż wielki rozrzewniał się pieniem⁵. Jak przypomniał przed laty Tadeusz Palacz, ok. 1824 roku Magdalena Lubo-mirska w miejscu, gdzie rosła „lipa Kochanowskiego” położyła płytę kamienną, która miała podobno oddawać wielkość pnia drzewa. W 1868 roku E. Ruciński na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” podał informację, że Teresa Jabłonowska, córka Magdaleny Lubomirskiej, która stała się kolejną właścicielką Czarnolasu, ok. 1840 roku ustawiła na wzmiankowanej płycie obelisk⁶., W 1868 roku z polecenia syna Teresy Jabłonowskiej, Władysława, na obelisku tym umieszczono rzekome popiersie Jana Kochanowskiego (w rzeczywistości - popiersie bratanka naszego poety, Piotra Kochanowskiego!), na cokole zaś - kamienny sarkofag ⁴ Zapewne nigdy się nie dowiemy, w jaki sposób lipa Kochanowskiego zakończyła swój żywot. Klementyna z Tańskich Hoffmanowa w powieści pt. Jan Kochanowski w Czarnolesie (Lipsk 1842) piszę, że padła ona ofiarą burzy. Tę wersję podjął po kilkudziesięciu latach Konrad Prószyński (pseud. Kazimierz Promyk) w cennej rozprawie zatytułowanej: O Janie Kochanowskim z Czarnolasu, Jego pieśniach i pamiątkach po nim, Warszawa 1884. Inni badacze dziejów rodu Kochanowskiego twierdzą jednak, że w tym właśnie roku (1770) ściął ją ekonom zarządzający majątkiem. s I. Krasicki, Dzieła, Warszawa 1878, t. 1, s. 336. Por. nadto: Cz. Zgorzelski, Sycyna, Czarnolas i Zwoleń w opisach wędrówek po kraju, Wilno 1930. ⁶ Por. E.Ruciński, Pamiątki po Janie Kochanowskim w Czarnolesie, „Tygodnik Ilustrowany" 1868, t. 2, s. 66. 12 FRANCISZEK ZIEJKA z napisem „Urszulka”, który ozdobiono niedokładnym (!) czterowierszem z Trenu XIII. NU ten sposób powstał sentymentalny pomnik Urszuli Kochanowskiej, ale przekreślone zostały walory ideowe pierwotnej kompozycji: pomnika najgłośniejszego drzewa poezji polskiej i pamięci poety”⁷. Z powyższego przypomnienia wynika, że próżno dzisiaj szukać lipy Kochanowskiego w Czarnolesie. Jak jednak powiedziano, przetrwała ona w polskiej literaturze. Dziesiątki poetów naszych w ciągu ostatnich dwóch stuleci nawiązywało i wciąż nawiązuje do tego drzewa polskiej poezji, szukając w jego symbolicznym cieniu nie tylko inspiracji, ale także odpowiedzi na dręczące ich pytania o rolę poezji w życiu narodu. 3. Fundamenty pod legendę czarnoleskiej lipy stworzył sam Jan Kochanowski. Na fundamenty te składają się trzy poświęcone drzewu fraszki, w których poeta ukazał swój Czarnolas jako krainę szczęśliwości, do której sama lipa zaprasza „gościa” aby mógł odpocząć w jej cieniu⁸, czy też - aby mógł przy dzbanie schłodzonego wina spotkać się z przyjaciółmi. Uczony gościu! Jeśli sprawą mego cienia Uchodzisz gorącego letnich dni promienia, Jeślić lutnia na łonie i dzban w zimnej wodzie, Tym wdzięczniejszy, że siedzisz i sam przy nim w chłodzie. Pod tą lipą „gość” może także pisać wiersze, ale tylko dobre, bo od „wirszy złego poety” więdną jej zielone liście, jak od „mrozu" czy też od „srogich wiatrów” Poeta przekonuje, że w cieniu jego drzewa panuje wyjątkowa atmosfera: Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają, Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły Biorą miód, który potem szlachci pańskie stoły, toteż - mimo że jabłek nie rodzi - jej właściciel traktuje ją „jako szczep najpłodniejszy w hesperyjskim sadzie”⁹. Trzy te krótkie fraszki, każda zatytułowana tak samo: Na lipę, nie tworzą jeszcze pełnej legendy czarnoleskiej lipy. W sukurs im przychodzą dziesiątki innych wierszy Kochanowskiego, w których poeta opiewa uroki życia wiejskiego w swoim majątku. Znajdujemy tu więc piękną pochwałę dworu czarnoleskiego (Na dom w Czarnolesie), w której poeta wyraźnie przeciwstawia urok wiejskiej egzystencji życiu pańskiemu: ⁷ T. Palacz, op. cit., s. 65. Do tych informacji należy dodać jedną: w 1980 roku, w 450. rocznicę urodzin poety, ustawiono przed budynkiem Muzeum Jana Kochanowskiego pomnik autora Trenów. ⁸ J. Kochanowski, Fraszki, s. 45-46. ’ Ibidem, s. 100-101. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 13 Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje; Raczyż błogosławieństwo dać do końca swoje! Inszy niechaj pałace marmurowe mają I szczerym złotogłowem ściany obijają, Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym, A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym, Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością, Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością¹⁰ II. Pojawiają się fraszki skierowane do przyjaciół nie gardzących dzbanem miodu czy wina (przyjaciele ci noszą imiona Stanisławów, Janów, Pawłów czy Mikołajów), a także inne, dedykowane niemałej gromadzie „dziewek” (Kachny, Zofije, Anny, Magdaleny), którym autor przypomina, że winny kochać w młodości, bo starość czyha za progiem... Nie sposób nie wspomnieć tu o pięknej fraszce Do gór i lasów, w której poeta kreśli dotychczasowy bieg swego żywota, by zakończyć ją dwuwierszem: Dalej co będzie? Srebrne w głowie nici, A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci¹¹. Fraszki stworzyły ogólne ramy czarnoleskiej Arkadii, w której króluje rozłożysta, wiecznie kwitnąca lipa. Obraz ten dopełniają pieśni, w których Kochanowski opisuje budzącą się do życia naturę: Serce roście, patrząc na te czasy! Mało przed tym gołe były lasy, Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał, A po rzekach wóz najcięższy zbieżał. Teraz drzewa liście na się wzięły, Polne łąki pięknie zakwitnęły; Lody zeszły, a po czystej wodzie Idą statki i ciosane łodzie¹², lub też nawołuje towarzyszy do zabawy („Miło szaleć, kiedy czas po temu”¹³). Wspaniałym domknięciem tego prawdziwie uroczego poematu arkadyjskiego jest Pieśń świętojańska o sobótce z niezapomnianą Panną XII, w której wypowiedzi znajdujemy fragment trwale zapisany w kanonie polskich „skrzydlatych słów”: Wsi spokojna, wsi wesoła, Który głos twej chwale zdoła? Kto twe wczasy, kto pożytki Może wspomnieć zaraz wszytki?¹⁴ ¹⁰ Ibidem, s. 119-120. II Ibidem, s. 98. ¹² Idem, Pieśni, [w:] idem, Wybór poezji, opr. T. U1 e w i c z, Kraków 1950, s. 68. ¹³ Ibidem, s. 77. ¹⁴ Ibidem, s. 107. 14 FRANCISZEK ZIEJKA Zarazem jednak - w której czytamy o szczęśliwym oraczu czy też o gospodarzu, któremu „sady obradzają, a pszczoły miód dawają” W stworzonej przez Kochanowskiego czarnoleskiej Arkadii zawsze świeci słońce, zawsze kwitną kwiaty, a ludzie zawsze bawią się i kochają. Owszem, jak nakazywała starożytna tradycja, znalazło się w niej miejsce także dla... grobu ukochanej Urszulki. Treny w niczym jednak nie burzą obrazu szczęśliwej krainy czarnoleskiej. Dopełniają ją tylko o niezbędny element, jakim jest prawda o życiu każdego człowieka, także poety: że po życiu przychodzi śmierć. Spoglądając na dorobek poetycki Kochanowskiego z czasów, gdy osiadł w Czar-nolesie, przyjdzie nam stwierdzić, że stworzył on w tej właśnie epoce swego życia legendę o szczęśliwym poecie-ziemianinie, który, otoczony rodziną i gronem przyjaciół, raduje się tym, co posiada, nie zabiegając o rzeczy zbyteczne. Znamienne, że symbolem tej właśnie czarnoleskiej Arkadii uczynił on przywołaną tu majestatyczną lipę. To w jej cieniu miał tworzyć wiersze, pod nią przyjmował przyjaciół, przy niej bawił się ze swymi córeczkami. Zapewne niedaleko od niej, corocznie, „jako czas niesie, zapalano w Czarnym Lesie” sobótkę! Nie dziw więc, że pamięć o tym właśnie drzewie trwa do dziś w polskiej poezji. 4. Jak wspomniano, w 1782 roku Ignacy Krasicki stwierdził, że próżno szukać w Czarnolesie lipy Kochanowskiego. Pojawiły się w literaturze dwie wersje jej zatraty. Pierwsza mówiła o tym, że drzewo stało się ofiarą starości i burzy. Znamienne jednak, że ta wersja nie wywołała żadnej reakcji poetów. Druga pogłoska twierdziła natomiast, że lipę wyciął zarządzający Czarnolasem ekonom Jabłonowskich. Tę wersję przywołuje kilku poetów XIX wieku. Pierwszym bodaj, który zanotował tę wiadomość, był Michał Wiszniewski, powszechnie ceniony autor Historii literatury polskiej. W wydanym w 1845 roku tomie siódmym swego dzieła wzmiankę o fraszkach poświęconych lipie zaopatrzył w przypis: „Tę sławną lipę całkiem wydrążoną, dopiero przed kilku laty ekonom Czarnolesia na drewka zrąbał, z wielkim Xnej Jabłonowskiej dziedziczki tej wsi żalem”¹⁵. W tym samym roku, 30 lipca, Teofil Lenartowicz, który kilkakrotnie odwiedzał Czarnolas¹⁶, wpisał do przechowywanej w dworze czarnoleskim „księgi gości” wiersz, w którym skarżył się: Gdzież ta lipa ukochana, Kędyż Jana dom ubogi: Co to pana kasztelana Nie chciał przyjąć w swoje progi? ¹⁵ M. Wi s z n i e w s k i, Historia literatury polskiej, t. 7, Kraków 1845, s. 76. ¹⁶ Por. J. Nowakowski, Pod urokiem Czarnolasu, „Rocznik Świętokrzyski Kieleckiego Towarzystwa Naukowego” t. 9,1981, s. 241-257. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 15 Gdzież ta lutnia złotodźwięczna I pieśń polska taka wdzięczna? Ni śpiewaka, ni gościny, Ani szabli, ani miodu, Ani domu, ni lipiny, Ani pieśni, ani chłodu. A jednakże coś tak nęci Na te pola, gdzie przebywał: Twój to wielki duch pamięci, Żeś tu pierwszy, Janie, śpiewał. Twoja'lipa obalona, Ale sława, co cię strzeże, Wśród wieczności skamieniona, Po wiek wszelki cześć swą bierze¹⁷. Zaś w wierszu przygotowanym w 1884 roku, na trzechsetną rocznicę zgonu autora Trenów, wyraźnie stwierdził, wspominając swój pobyt w Czarnolesie, że Drzewo, które pociągało serca ku tym stronom, Lipę twoją, pijanica wyrąbał ekonom¹⁸. Tę samą wersję zniszczenia czarnoleskiej lipy podał w 1862 roku mało znany poeta, Władysław Chomętowski, w zbiorku pt. Legendy polskie. Zamieścił on tam wzruszający wiersz poświęcony „polskiemu drzewu" czyli lipie, której oczywiście najwspanialszą „reprezentantką” była lipa czarnoleska: Kilkuwiekowa poważna czołem, Tyś była wspomnień wieszcza kościołem... Ale już runął twój gmach wspaniały, Podcięty podłą ręka zbrodniarza; Bo kto pamiątki kraju znieważa, Na tego klątwę rzuca kraj cały¹⁹. W kilka lat później raz jeszcze tę wersję zniszczenia czarnoleskiej lipy potwierdził zasłużony badacz pamiątek przeszłości, Kazimierz Władysław Wójcicki, który kilkakrotnie wyprawiał się w okolice Zwolenia i Czarnolasu w celu poszukiwania pamiątek po Kochanowskim. W 1869 roku na łamach „Tygodnika Ilustrowanego" ogłosił on artykuł pt. Szczątki domu Jana Kochanowskiego w Czarnym Lesie, w którym potwierdził przywoływaną przez poetów wersję ¹⁷ Cyt. za: T. P a 1 acz, op. cit., s. 62. W wierszu pt. Wspomnienia drzew Lenartowicz powrócił do motywu lipy czarnoleskiej: „Pod gałęzie jej cieniste, / Kryl się z lutnią w Czarnolesiu, / Kochanowski, przy niej wstały, / Owe pieśni w dzień Kupały, / Przy niej mówi, świerszcze grają, / Co mi w pieśniach przedrzeźniają. / Przy niej troski nieuśpione, / Wiatr za morze wziął czerwone*. (T. L e -nartowicz, Polska ziemia (w obrazkach), cz. I, Kraków 1848, s. 50-51). ¹⁸ Cyt. za: „Pamiętnik Świętokrzyski” 1930, red. A. Patkowski, Kielce 1931, s. 33. ¹⁹ W. C h [o m ę t o w s k i], Legendy polskie, Kraków 1862, s. 57-58. 16 FRANCISZEK ZIEJKA o ścięciu lipy Kochanowskiego przez ekonoma (miała mu podobno przesłaniać widok na dworskie zabudowania)²⁰. Poetów z XIX wieku smuci zatrata nie tyle czarnoleskiej lipy, ile symbolizowanej przez nią polskiej Arkadii, krainy wiecznej szczęśliwości. Niemała też była gromada tych, którzy podjęli próbę „rekonstrukcji" obrazu tej czarnoleskiej krainy. Jedną z pierwszych była Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, autorka „powieści historycznej z XVI wieku” pt. Jan Kochanowski w Czarnolesie, w której opisała ostatnie miesiące życia poety szczęśliwego, otoczonego bowiem rodziną, a także gronem znakomitych, oddanych przyjaciół²¹. Tym szlakiem podążyła po latach inna pisarka polska, również mieszkająca przez wiele lat na obczyźnie, Seweryna Duchińska. W poemacie zatytułowanym Wianek na cześć Jana z Czarnolasu, wydanym w Paryżu z okazji trzechsetnej rocznicy śmierci poety, stworzyła ona wizerunek Kochanowskiego jako wielkiego poety, a nade wszystko - zacnego obywatela i mądrego gospodarza, który nie tylko umiał „poprzestać na swoim", ale zarazem potrafił docenić wartości życia na wsi, wśród bliskich, w swojej Arkadii. Ilustracją tego miała być w tekście Duchińskiej scena przyjęcia przez Kochanowskiego w Czarnolesie kanclerza Jana Zamoyskiego, który przybył, aby w imieniu króla złożyć poecie propozycję objęcia senatorskiego stołka: I Wielki Kanclerz, mąż pierwszy w Koronie, Do Czarnolasu pośpiesza sam w posły. Lirnik serdecznie powitał Kanclerza; Pod cieniem lipy sadza go rozrosłej; Pełną mu serce radością uderza, Lecz dostojeństwa on przyjąć nie może!²² Ponad zaszczyty przedkłada bowiem żywot w cichym Czarnolesie, gdzie Lipa mu cudnie szeleści nad głową; Co dnia piosenkę poszepnie mu nową²³. ²⁰ Por. K.W. Wójcicki, Szczątki domu Jana Kochanowskiego w Czarnym lesie, „Tygodnik Ilustrowany" 1869, s. 442-444. ²¹ Symboliczną funkcję pełni w tym wypadku scena z drugiego tomu powieści, w której pisarka przedstawiła wizytę w Czarnolesie grona pisarzy przybyłych z pobliskiego Babina (członków „Rzeczpospolitej Babińskiej"). Na uczcie w dworze Kochanowskiego zasiedli zatem w powieści Hoffmanowej ludzie tej miary, co Mikołaj Rej, Łukasz Górnicki, Szymon Szymonowie, Sebastian Klonowie, Bartłomiej Paprocki, Maciej Stryjkowski, Joachim Bielski, a także uwieńczony w Wenecji poeta polsko-łaciński, Stanisław Niegoszewski. Pozostawiając na boku sprawę historycznego prawdopodobieństwa tej sceny, należy podkreślić jedno: w ten sposób autorka zyskiwała odpowiedni efekt artystyczny, ukazywała Kochanowskiego jako niekwestionowanego „mistrza” polskiej poezji, a przy tym szczęśliwego ojca rodziny, otoczonego szacunkiem i miłością przez poddanych. Ten właśnie obraz „czarnoleskiej arkadii” na przełomie XIX i XX wieku dość szeroko upowszechniła Gabriela Zapolska, która dokonała scenicznej przeróbki powieści Hoffmanowej. Premiera jej sztuki zatytułowanej: Jan Kochanowski odbyła się w teatrze krakowskim 14 X 1899 roku. ²² S.Duchińska, Wianek na cześć Jana z Czarnolasu, Paryż 1884, s. 9. ²³ Ibidem, s. 7. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 17 W podobny sposób wykreował obraz czarnoleskiej Arkadii mało znany poeta krakowski, Adam Bełcikowski. W „monologu lirycznym” z 1882 roku zatytułowanym Wieczór w Czarnolesie każę on Kochanowskiemu wygłosić wielką pochwałę życia poety-ziemianina. Oczywiście, mistrz Jan pochwałę tę wygłasza pod legendarną lipą: Cienista lipo! Tyś najczęstszym świadkiem I towarzyszką była moich pieśni; Tutaj mi wiersz się toczył rymem gładkim, Kiedy do wtóru grali ptacy leśni. Tutaj za śladem Dawida harfisty Wielbiłem Pana i wieczór i rano, Tum się spowiadał z mej miłości czystej, I z mych zapałów przed Hanną kochaną. [..•) Tum dzielnych mężów śpiewał sławne czyny, I nad rodaków smucił się błędami, Tum skroń Stefana ubierał w wawrzyny, Gromił, niezgodą, że zgubim się sami²⁴. Znamienne, że przy kreśleniu obrazu czarnoleskiej Arkadii poeci czasów narodowej niewoli nie korzystają tylko z kolorów jasnych, słonecznych. Stosunkowo często przewija się w ich utworach także wyraźna nuta smutku. Już Juliusz Słowacki w Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu pisał: Lubiłem lipę, co nad sławnym Janem Cień rozstrzelony zbierała pod siebie I co rok miodu obdarzała dzbanem Nie wymyślnego w żądzach i potrzebie, Co była drugim poety mieszkaniem, Głośna słowików - szpaków narzekaniem. Pod którą nieraz błyszczał dzban na stole, Co tak wysoko niosła czoła wianki, Jakby ze dworu wyglądała w pole Na przyjazd pana lub pańskiej kochanki, Co nad szmerami słodkich ust dziewicy Szumiała cicho, pełna tajemnicy... Ta lipa dla nas, jak Partenon grecki, Ma pełno smutku niewymówionego²⁵. ²⁴ A. Bełcikowski, Wieczór w Czarnolesie. Scena liryczna, Kraków 1882, s. 7-8. ²⁵ J. Słowacki, Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu, [w:] idem, Poematy, Wrocław 1959, s. 57, Dzielą, t. 4. 18 FRANCISZEK ZIEJKA Tym torem poszedł Cyprian Kamil Norwid, pisząc we Florencji w 1844 roku Moją piosnkę [I], w której wprawdzie nie odwołuje się bezpośrednio do czarnoleskiej lipy, ale do mającej mu przynieść ukojenie i radość tworzenia czarnoleskiej tradycji. Zważywszy, iż tradycja czarnoleska nieodmiennie kojarzona była i nadal jest z poetą tworzącym w cieniu lipy, zatem także wiersz Norwida mieści się w interesującym nas tutaj kręgu utworów. Pisał Norwid: Zle, źle zawsze i wszędzie, Ta nić czarna się przędzie: Ona za mną, przede mną i przy mnie, Ona w każdym oddechu, Ona w każdym uśmiechu, Ona we łzie, w modlitwie, w hymnie. Lecz, nie kwiląc jak dziecię, Raz wywalczę się przecie; Złostostruna, nie opuść mię, lutni! Czarnoleskiej ja rzeczy Chcę - ta serce uleczy! I zagrałem... ...i jeszcze mi smutniej²⁶. Motyw smutnego w Czarnolesie poety znajdujemy u Stanisława Jachowicza. W jego poemacie, zatytułowanym Wieczór Kochanowskiego w Czarnolesie, wprawdzie bezpośrednim powodem smutku poety jest śmierć ukochanej Urszul-ki, wolno jednak rozszerzyć nieco tę interpretację: chodzi tu bowiem o smutek, którego powodem była utrata szczęśliwej krainy arkadyjskiej, tej, w której powstawały fraszki o owym magicznym drzewie poezji: W ustronnym Czarnolesie, od zgiełku daleki, Pod lipą gałęzistą, co przetrwała wieki, Siedział bard zasmucony, trzymał lutnię w ręku, I chciał smutek odpędzić odgłosem jej dźwięku. Chciał zabrząknąć wesoło: ta zawsze opacznie; Zgodził ją wreszcie z sercem i tak śpiewać zacznie: „Gdzieżeś słońce! Coś światła lało na nas zdroje, Znikło, jak mój wiek złoty, jak szczęsne dni moje”²⁷. Nietrudno odpowiedzieć na pytanie, skąd bierze się wspomniany przez Słowackiego czy Norwida „niewymówiony smutek” w wierszach nawiązujących do tradycji czarnoleskiej. To nie tylko sprawa osobistej tragedii poety, który stracił ²⁶ C. Norwid, Moja piosnka [1], [w:] idem, Pisma wybrane, t. 1: Wiersze, opr. J.W. Gomu-1 i c k i, Warszawa 1968, s. 172. ²⁷ S.Jachowicz, Wieczór Kochanowskiego w Czarnolesie, [ w:j i d e m, Pisma różne wierszem, Warszawa 1853, s. 187. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 19 tam ukochaną Urszulkę. Wszystko wskazuje na to, że twórcom chodziło o coś więcej: o przypomnienie, iż zaklęta w obrazie Czarnolasu polska Arkadia została wraz z rozbiorami i upadkiem Polski na zawsze utracona, że bezpowrotnie minęły czasy Złotego Wieku. Znamienne, iż ta nuta pobrzmiewa już w wierszu ks. Nikodema Muśnickiego z 1804 roku pt. Ku pamiątce Jana Kochanowskiego, w którym autor zamknął m.in. takie wyznanie: Nie chcę ja jechać do Włoch ciepłych ani Gdzie Greki szablą Turczyn rządzi groźną, [•••] Ja bym chciał tylko być w twym Czarnolesie, Prześwietny Janie! Nad którego wyżej Nigdzie się wieszcze pióro nie wyniesie. Gruntownie mądry! Nie płocho wysoki! Ogromny, głośny, bez próżnego szumu! Zawsze w swych myślach pełny i głęboki, O, wielki wieszczku czystego rozumu! Ja bym chciał widzieć lipę onę twoję, Którą rytmami wsławiłeś swoimi, Lub tej przynajmniej miejscem łzawe moje Nasycić oczy i ślady starymi²⁸. Tę prawdę otwarcie przywołują inni poeci czasów narodowej niewoli. Wincenty Pol, który w połowie lat czterdziestych XIX wieku podjął piękną, ale ostatecznie niezrealizowaną ideę wzniesienia Kochanowskiemu pomnika w katedrze wawelskiej, w wierszu pt. Do Jana Kochanowskiego otwarcie wyznaje: Ale serce ci zazdrości, Żeś na piękne trafił żniwo, Żeś ojczyznę znał szczęśliwą W czasach sławy i wielkości! Żeś znał jeszcze Polskę wolną I pobożną i orężną - I poczciwą, prostą, rolną, Światłą w Bogu i potężną!²⁹ Wzmiankowany zaś tu Teofil Lenartowicz w wierszu z 1884 roku pt. O satyrze albo leśnym mężu, Jana Kochanowskiego powierniku z bólem oświadcza: Ojcze naszej polskiej pieśni, Kochanowski Janie, Nieuczone moje słowa niosęć, na co stanie, ²⁸ Ks. N. Muśnicki, Ku pamiątce Jana Kochanowskiego, podaję za: Zbiór poetów polskich XIX w., t. 1, opr. P. Hertz, Warszawa 1959, s. 213-214, Biblioteka Poezji i Prozy. ²⁹ W. P o 1, Do Jana Kochanowskiego, [w:] idem. Poezje, Lwów 1878, s. 265, Dzieła wierszem i prozą, t. 9. 20 FRANCISZEK ZIEJKA Co mi dała matka miła i Opatrzność Boska, 1 te lasy okoliczne i ta nasza wioska; A to wszystko za Sobótkę, co ją chłopcy palą, A to wszystko za te psalmy, które Boga chwalą, Za tę lipę czarnoleską, coś nam ją pochwalił; Wszystko poszło, panie Janie, nic czas nie ocalił. Pieśni jedne pozostały, twej bogactwo duszy, To dziedzictwo całe twoje, nikt go nie naruszy... Ojcowizna twoja, panie, przeszła w cudze ręce, Byłem ci ja w Czarnolesie, wszystko dziś książęce³⁰. Nie tylko biograficzny aspekt okazuje się w tym wierszu ważny. Chodzi tu o sprawy znacznie szersze: Polacy stracili swoją wielką „ojcowiznę” stracili „ojczyznę” Poeci chcą widzieć w Kochanowskim człowieka, który właśnie żyjącym w niewoli rodakom niesie otuchę. Wspomniana wyżej Seweryna Duchińska kończy swój poemat słowami: Pieśń twoja, mistrzu, dzielnie nam dzwoni, Na zgliszczach domu, odgania strach; Koń Kiejstutowy nie padł w pogoni, Ptak nie utonął w stuletnich łzach! Ze snu nas budzą twej lutni struny, Maż je szalony pochłonąć wir? Wszak narodowych uczuć piastuny, Do swych je wpletli proroczych lir. A lud w nich serce krzepi sieroce, Gdy po zagonie prowadzi pług, O psalm Dawida ostrzy swą procę, Nim Goliata powali z nóg. Pieśń Twa przebiega miedze i płoty, Wzmacnia wiekowy dwóch ludów ślub, Zaliż powstrzyma orle poloty Zatknion przemocą graniczny słup?³¹ Podobną nutę optymizmu i wiary w przyszłość odnajdujemy u Marii Konopnickiej. W wierszu pt. Na cześć Jana Kochanowskiego przywołuje ona daleką przeszłość, która dziś jeszcze się mieni Ogromnym blaskiem dziejowych promieni, Choć nad nią dawno zagasło już słońce, ³⁰ T. Lenartowicz, O satyrze albo leśnym mężu, Jana Kochanowskiego powierniku [1884], „Pamiętnik Świętokrzyski” 1930, s. 32. ³¹ S. Duchińska, op. cit., s. 18-19. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 21 by następnie stworzyć piękny obraz budzącego się z wiekowego snu poety z Czarnolasu: Wśród szumu lipy głos wielki się zrywa, Potężnej miary, innego snąć czasu... To nasza lutnia! To pieśń nasza żywa! To stary wieszcz z Czarnolasu! Ów „wieszcz z Czarnolasu” „śpiewak ojczystej przyrody” „poeta wiary” przynosi swym rodakom pociechę. Przynosi zapowiedź przyszłego odrodzenia: Spokój wam, spokój, wy smętni tułacze, Co mogił w obcej szukacie gdzieś ziemi... Oto za wami przed Panem pieśń płacze, Skrzydły was tuli drżącemi! O! Już nie będzie łez bez pocieszenia, Ni ramion zgiętych beznadziejnym trudem, Mogił bez jutra, bez świtu róż - cienia, Ni wiecznej nocy nad ludem!³² Tak oto czarnoleska lipa stała się dla poetów z XIX wieku drzewem będącym nie tylko świadkiem wspaniałej epoki Zygmuntów, która dawno już odeszła w przeszłość, lecz zarazem - symbolem przyszłego odrodzenia Polski. Mimo iż wycięto ją w Czarnolesie, w poezji polskiej objawiała się jako drzewo żywe, dające nadzieję. Bo żywym był i dawał nadzieję ten, który wprowadził ją na karty polskiej literatury: Jan Kochanowski. Poeta, którego jeden z jego następców, Wiktor Go-mulicki, nazwał „młodością” i „wiosną” Polaków: A tyś jest młodość, tyś jest nasza wiosna, Tyś borów naszych najwznioślejsza sosna, Kwiat z naszej łąki, chleb z naszego żyta, Nasz dzień, gdy świta³³. 5. W dziejach motywu czarnoleskiej lipy w poezji polskiej czasy narodowej niewoli stanowią odrębny rozdział. W obliczu katastrofy narodowej wizja Arkadii czarnoleskiej była - obok Arkadii soplicowskiej z Pana Tadeusza - swoistym znakiem wywoławczym kraju rodzinnego i szczęśliwych jego mieszkańców. Sytuacja zmieniła się w znaczący sposób z chwilą odzyskania przez Polskę ³² M. K o n o p n i c k a, Na cześć Jana Kochanowskiego, [w:] eadem, Poezje, t. 2, opr. J. Czubek, Warszawa [1915], s. 130-132. ³³ W. G o m u 1 i c k i, Duma o Janie Kochanowskim, [w:] idem. Światła. Nowy zbiór poezyj, zawierający utwory dawnymi zbiorami nie objęte, Poznań 1919, s. 106. 22 FRANCISZEK ZIEJKA niepodległości w 1918 roku. Teraz owa kraina szczęśliwości okazała się zbędna, mimo że próbowano ją jeszcze ożywiać (por. np. Nawłoć Żeromskiego). A przecież nie zapomniano o czarnoleskiej lipie. Rzecz w tym tylko, że zmieniła się zasadniczo jej funkcja. W wolnej Polsce nie była ona już tylko symbolem pięknej, szczęśliwej niegdyś krainy ojczystej. Poeci przywrócili jej tę funkcję, którą obdarował ją przed wiekami mistrz z Czarnolasu: stała się źródłem poezji. Poezji prawdziwej, nie obarczonej bagażem znaczeń naddanych, patriotyczno-rodzimych. O takiej funkcji czarnoleskiego drzewa wspomina Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu. Opisując litewskie knieje, „drzewa moje ojczyste”, poeta piszę: Pomniki nasze! Ileż co rok was pożera Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera! Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom, Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom, Wszak lipa czarnoleska, na głos Jana czuła, Tyle rymów natchnęła!³⁴ Taka jest lipa czarnoleska, o której wspomina Julian Ejsmond w dwóch podobnych do siebie, a przecież różnych wierszach. W Wieściach czarnoleskich poeta otwarcie stwierdza: Nie ma już bujnej lipy. Pracowite pszczoły Przerwały brzęk wesoły... I świerszcz polny, co łajał słońcu w dni gorące, Ucichł na kwietnej łące. Przestało ryczeć bydło, co szukało cienia I cieknącego strumienia... I pasterz dawno zamilkł, który, chodząc za nim, Budził lasy swoim graniem... Umilkli już na wieki słowicy i szpacy I rozliczni inni ptacy, Którzy ongi tak bardzo wdzięcznie narzekali... Śpiew ich zamarł w oddali...³⁵ Mimo to, żyje przecież nadal „czarnoleska piosenka” a z nią Żyje lipa, która umarła przed laty... Pachną miodem jej kwiaty...³⁶ Dzieje się tak, bowiem... żyje poezja. Żyje poezja prawdziwa. Ta, która wyszła ³⁴ A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, Warszawa 1995, s. 104, Dzieła, t. 4. ³⁵ J. E j s m o n d, Wieści czarnoleskie [w:] idem, W słońcu. Wybór poezyj, Poznań 1930, s. 73. ³⁶ Ibidem, s. 74. CZARODZIEJSKA LIPA JANA Z CZARNOLASU 23 spod pióra Jana z Czarnolasu. Dlatego w innym wierszu Ejsmond każę tytułowej Lipie oświadczyć: Janowi z Czarnolasu dałam natchnienie radosne - i przeto - w bezmiarze czasu - żyję! i kwitnę! - i rosnę! Jako miód są me kwiaty, - jak serca - są moje liście... Szumiałam nad jego głową, więc szumieć będę wieczyście³⁷. Jerzy Liebert jeszcze inaczej postrzega czarnoleską lipę: to „lutnia mistrza Jana” Ta sama „miodosytna lutnia”, która nie tylko „wykarmiła” swoim miodem trzy wieki polskiej poezji, lecz także drzewo, które stało się rajskim drzewem „wiadomości dobrego i złego”, drzewem metafizycznym, które - jak w biblijnym Raju - Bóg wyposażył w odwieczną mądrość: Z drzewa prostego ciosana, Jak drzewo ssała u szczytu, Z Bożego, pełnego dzbana Wyniosłą mądrość błękitu, - By między życiem a śpiewem Nie rozdzielać ziemi z niebem³⁸. Jak widać, wysoko awansowała w polskiej poezji czarnoleska lipa. Zdobyła tak wielką sławę, obrosła tak bujną legendą, bowiem jej fundamenty zbudował największy poeta Słowiańszczyzny XVI wieku, mistrz Jan. Toteż zgodzić się przyjdzie z Leopoldem Staffem, który w 1930 roku dowodził: Od czterech wdzięcznych wieków i dla wiecznej chwały, Złotej jak miód natchniony w twym pisanym dzbanie, Wszystkie kwitnące słodko lipy w Polsce całej Pachną imieniem twoim, Kochanowski Janie!³⁹ Tak działo się w ciągu czterech wieków. Tak dzieje się i dzisiaj, w piątym ³⁷ Ibidem, s. 76. W książce pt. Żywoty drzew autor ten dość szeroko rozwija legendę wprowadzonej na karty literatury przez Kochanowskiego lipy. „Była jedynym drzewem - piszę - które ma serce, które ma dużo serc. Tyle - ile liści. Bo każdy jej liść jest kochającym sercem, a każdy jej kwiat jest samą słodyczą. Szeroko otworzyła ramiona całemu światu i cały świat zapraszała po czarno-lesku: «Gościu! Siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie».[...] Dlatego też kochali ją poeci, ptaki, kochankowie i pszczoły. Poeci tworzyli w lipowym cieniu uśmiechnięte wiersze, ptaki śpiewały piosenki radosne, pszczoły ze śpiewnym brzękiem zbierały słodki miód, a kochankowie słodsze od miodu pocałunki”. Idem, Żywoty drzew, Warszawa 1929, s. 15-16. ³⁸ J. L i e b e r t. Na lipę czarnoleską, [w:] idem, Gusła, Warszawa 1930, s. 30. ³⁹ L. S t a f f, Lipy, [w:] idem, Poezje, Kraków 2004, s. 168. 24 FRANCISZEK ZIEJKA wieku sławy mistrza Jana i wprowadzonej przezeń na Parnas poezji polskiej lipy z Czarnolasu. Dzisiaj zmienia się - co naturalne - sposób jej postrzegania przez poetów. Pojawiają się twórcy, którzy szukają w niej coraz nowszych treści. Jedno jest jednak pewne: zawsze, dopóki nie zostanie zapomniany ten, który stworzył polski język poetycki, lipy polskie będą pachnieć imieniem Kochanowskiego⁴⁰. ⁴⁰ Swoistym potwierdzeniem tej tezy jest fakt organizowania w Bielsku-Białej od ponad dwudziestu lat Ogólnopolskiego Przeglądu Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa”, który podtrzymuje tradycje literackie wśród dzieci i młodzieży nie tylko z dużych miast, ale i z miasteczek, a nawet wsi. ŻE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BĘDZIE WZGARDZONY... 1. Jan Kochanowski zmarł w Lublinie, w sierpniu 1584 roku. Brak zapisów dotyczących tego faktu w księgach miejskich sprawił, że od samego niemal początku pojawiły się kłopoty z ustaleniem dziennej daty śmierci poety. Na upamiętniającej go tablicy w kościele w Zwoleniu widnieje data: 22 sierpnia 1584 roku, ale z kolei na karcie tytułowej tomiku poetyckiego pióra Sebastiana Klonowica, pisarza sądowego i ławnika (a od 1592 roku - wójta) lubelskiego, zatytułowanego: Żale nagrobne na ślachetnie urodzonego i znacznie uczonego męża, nieboszczyka pana Jana Kochanowskiego, wojskiego sandomierskiego... Polaka zacnego, ślachci-ca dzielnego i poety wdzięcznego, który został wydany w Krakowie w 1585 roku, znalazła się data: 16 sierpnia 1584 roku. Wszystko wskazuje jednak na to, że prawdziwa jest data pierwsza z wymienionych: 22 sierpnia, a druga była wynikiem pomyłki drukarza. Niemniej warto choćby na chwilę przyjrzeć się okolicznościom śmierci poety, a także - podejmowanym przez historyków literatury próbom wyjaśnienia wspomnianej kontrowersji. Wiadomo, że latem 1584 roku Kochanowski wybrał się z Czarnolasu do Lublina w nadziei przedłożenia królowi Stefanowi Batoremu skargi związanej ze śmiercią Jakuba Podlodowskiego, brata Doroty Kochanowskiej, który - wysłany przez króla do Turcji w celu zakupu koni dla stajni królewskiej - został tam podstępnie zamordowany. W dawniejszych opracowaniach można znaleźć bardziej czy mniej rozbudowane hipotezy dotyczące okoliczności śmierci poety. Jedni badacze twierdzili, że Kochanowski zmarł bezpośrednio po spotkaniu (a nawet - w czasie spotkania!) z monarchą. Inni - że do spotkania nie doszło, a mistrz z Czarnolasu zmarł po otrzymaniu wiadomości, iż król odrzucił jego prośbę o ukaranie sprawców śmierci Podlodowskiego (miałaby do tego doprowadzić akcja dyplomatyczna Rzeczpospolitej). Jeden z ostatnich badaczy, Ryszard Szczygieł, w oparciu o różnorodne źródła „pośrednie” w tym o nieznane poprzednikom materiały archiwalne dotyczące przebiegu lubelskiej konwoka-cji (posiedzenia) Rady Senatu z sierpnia 1584 roku, twierdzi, iż nie doszło do 26 FRANCISZEK ZIEJKA spotkania Kochanowskiego z Batorym. Co więcej, badacz ten przypuszcza, że Podlodowski wysłany został do Turcji najprawdopodobniej nie tyle w sprawie zakupu koni do stajni królewskiej, co raczej z tajną misją wywiadowczą¹. Kochanowski w Lublinie - zdaniem Szczygła - został wysłuchany przez kanclerza Jana Zamoyskiego, a także przez co najmniej kilku senatorów, sprawa Pod-lodowskiego była bowiem omawiana na posiedzeniu Rady Senatu w dniach 21 i 22 sierpnia 1584 roku. Poeta nie spotkał się jednak z królem. Zdaniem badacza śmierć Kochanowskiego nastąpiła najprawdopodobniej bezpośrednio po otrzymaniu przezeń wiadomości, iż - ze względu na sytuację polityczną na granicach Rzeczypospolitej - Rada Senatu zdecydowała sprawę Podlodowskiego odłożyć do przyszłego sejmu. To te wiadomości „mogły spowodować apopleksję nie godzącego się z takim rozwiązaniem Kochanowskiego”¹ ². Wszystko wskazuje więc na to, że podana przez Klonowica data śmierci Jana z Czarnolasu, 16 sierpnia 1584 roku, stanowiła pomyłkę drukarza, choć niedawno próbowano ją - jednak bez powodzenia - uzasadnić³. Nigdy zapewne nie dowiemy się, gdzie umarł poeta. Najprawdopodobniej nie stało się to jednak na zamku lubelskim, choć jest to częsty motyw w literaturze przedmiotu, szczególnie w literackich opracowaniach tematu. Na przykład Klementyna z Tańskich Hoffmanowa w swojej powieści Jan Kochanowski w Czarno-lesie, często cytowanej przez późniejszych historyków literatury jako wręcz źródło historyczne, z dużą maestrią skreśliła scenę śmierci poety na zamku właśnie. Przywołajmy ją: „Stefan Batory mocno zmartwiony stratą wiernego sługi [Jakuba Podlodowskiego - przyp. F.Z.], nie mniej był obruszony na krzywdę majestatowi swemu uczynioną, przystał więc jak najchętniej na żądanie przyjaciela i szwagra obżałowanego, który domagał się jak o łaskę, aby sam rzecznikiem był w tej sprawie. Wyznaczył mu publiczne posłuchanie na dwudziesty drugi sierpnia. Kochanowski lubo słaby dnia tego, nie chciał ulec bynajmniej przedstawieniom młodego Filipa i synowca swego Krzysztofa, którzy go namawiali oba, żeby wyjednał sobie ¹ Por. R. Szczygieł, Okoliczności śmierci i pogrzebu Jana Kochanowskiego, [w:] Jan Kochanowski w czterechsetlecie śmierci, red. S. Nieznanowski, J. Święch, Lublin 1991, s. 213. ² Ibidem, s. 216. ³ Próbę taka podjął zasłużony dla podtrzymania kultu Kochanowskiego w drugiej połowie XX wieku Kazimierz Bosek, publicysta „Literatury” wielki bojownik w sprawie godnego uczczenia poety w Zwoleniu. Chcąc „pogodzić” wzmiankowane wyżej dwie daty śmierci Kochanowskiego, autor ten zasugerował, iż poeta umierał przez tydzień: od 16 do 22 sierpnia. Potraktował on Żale nagrobne Klonowica jako swoisty szyfr, który można odczytać... z pomocą lekarzy. Odwołując się zatem do tekstu Żalów, postawił on tezę, iż Kochanowski dostał ataku apopleksji 16 VIII 1584 roku i wtedy stracił przytomność, co podobno w dawnej Polsce często uznawano za moment śmierci. Nie odzyskawszy przytomności, poeta zmarł - twierdzi Bosek - rzeczywiście 22 VIII 1584 roku. Teza Boska jest niewątpliwie interesująca, „rozgrzesza" bowiem Klonowica (czy raczej krakowskiego wydawcę jego Żalów nagrobnych) z pomyłki. Trudno ją jednak podtrzymywać w świetle odnalezionych przez Ryszarda Szczygła materiałów archiwalnych dotyczących przebiegu lubelskiej konwokacji (gdyby było tak, jak piszę Bosek, sprawa Podlodowskiego nie wracałaby pod obrady Rady Senatu w dniach 21 i 22 VIII 1584 roku!). ŻE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BADZIE WZGARDZONY... 27 u Monarchy odłożenie tego stawienia się na dzień następny. «Nie - odpowiadał -pójdę, iść muszę; dziś albo nigdy». -1 zdawało się, że jakaś niewidoma siła ciągnie go do zamku królewskiego. - Lecz zaledwie wstąpił w podwoje, zaledwie wszedł do sali, gdzie zebranych było kilku panów i urzędników dworu czekających przybycia Monarchy, a którzy wszyscy powstali, by zacnego poetę powitać - padł pośrodku nich uderzony apopleksją. - Przerażenie i żal rozległy się w jednej chwili po całym gmachu; sam Król przyszedł do łoża, na którym złożono tymczasowo znakomitego męża, lekarzom swoim ratować go kazał; Zamoyski sam go ratował, sam trzymał obnażoną jego rękę do krwi upuszczenia, z której już krew iść nie chciała. - Daremne były starania, Kochanowski raz tylko na jedną chwilę otworzył oczy i podniósł je w górę, widać było, że się modli; zawołał raz jedyny niewyraźnym głosem: «O Boże!» i oddał ducha na zawsze"⁴. Trzeba przyznać, że pisarka bardzo celnie skonstruowała tę scenę. Jednak wszystko wskazuje na to, że był to jedynie i wyłącznie wytwór jej wyobraźni. Mimo to jej śladem podążył m.in. Konrad Prószyński, który w rozprawie z 1884 roku tak opisał ostatnie chwile poety: „Mocno się niepokoił Kochanowski niepewnością, jak go król przyjmie; przytem pierwszy raz miał oglądać tego znakomitego męża, którego czyny w pieśniach swych opisywał. Wszystko to tak go nastroiło, że kiedy już miał stanąć przed tronem, od silnego wzruszenia duszy siły go opuściły, został tknięty paraliżem i skonał. Stało się to na zamku lubelskim, dnia 22 sierpnia 1584-go roku”⁵. Ale nie tylko zamek lubelski wskazywano jako miejsce śmierci poety. Wobec braku jakichkolwiek dokumentów w tej sprawie poszczególni pisarze prezentowali coraz to inne pomysły co do okoliczności zgonu Kochanowskiego. Autorzy dziewiętnastowiecznych monografii Lublina⁶ wskazywali na przykład na mieszczącą się w ratuszu miejskim izbę Trybunału Koronnego. W 1931 roku Ludwik Kamykowski wysunął hipotezę, że poeta zmarł w kamienicy będącej własnością Krokiera, stojącej przy Rynku w najbliższym sąsiedztwie kamienicy Wiślickiej, w której mieszkał od 1580 roku Sebastian Klonowie⁷. Badacz oparł swoją hipotezę na kilku słowach Klonowica ⁴ Autorka Karoliny i Krystyny [K. z Tańskich H offm ano w a], Jan Kochanowski w Czar-nolesie. Obrazy z końca szesnastego wieku, Lipsk 1842, t. 2, s. 300-301. ⁵ [K. Pró szyński], O Janie Kochanowskim z Czarnolasu, Jego pieśniach i o pamiątkach po nim. W300 lat po śmierci tegoż pieśniarza napisał Kazimierz Promyk, Warszawa 1884, s. 62. ⁶ Por. S. Sierpiński, Historyczny opis miasta Lublina, Warszawa 1844; W.K. Zieliński, Opis Lublina, Lublin 1876; A.P. Kobierzycki, Monografia Lublina, Lublin 1891. ⁷ L. Kamykowski, Gdzie umarł Jan Kochanowski?, „Ziemia Lubelska” 1931, nr 262. Przedruk w: Kochanowski. Z dziejów badań i recepcji twórczości, opr. M. Ko rolko, Warszawa 1980, s. 117-120. Warto może w tym miejscu przywołać charakterystyczny przyczynek do sprawy stosunku Klonowica do Kochanowskiego. W. Syrokomla w poemacie pt. Zgon Acerna. Chwila z XVII wieku (1608), ogłoszonym drukiem w 1855 roku, przedstawia ostatnie chwile autora Flisa w lubelskim, jezuickim klasztorze-przytułku. Przed śmiercią Klonowie miał - zdaniem Syrokomli - przypomnieć, że był uczniem Kochanowskiego. Oto więc rzekome słowa autora Worka Judaszowego: Harfo moja poczciwa - narzędzie ty boże! Komuż ja cię zapiszę? w czyje ręce złożę? 28 FRANCISZEK ZIEJKA z Żalów nagrobnych: „Tuś nam poległ Janie drogi [...] / W mojej sąsiedzkiej osadzie”. Z kolei August Grychowski⁸ dowodził, że poeta zakończył żywot w lubelskim dworze zaprzyjaźnionego Mikołaja Firleja. Jeszcze inną hipotezę postawił niedawno Ryszard Szczygieł we wzmiankowanej wyżej rozprawie Okoliczności śmierci i pogrzebu Jana Kochanowskiego. Przypuszcza on, że poeta zmarł najprawdopodobniej w stojącej przy Rynku, podobnie jak kamienica Krokierowa, dawnej kamienicy Macieja Łabędzia, od 1583 roku należącej (we współwłasności) do bliskiego znajomego Kochanowskiego, niejakiego Macieja Oczki. Zdaniem tego badacza to właśnie w tej kamienicy mistrz z Czarnolasu najprawdopodobniej zatrzymał się w czasie pobytu w Lublinie i tutaj też zapewne zmarł. Teza ta nie kłóci się z tekstem Klonowica: kamienica Oczki stała również przy Rynku, czyli w sąsiedztwie kamienicy autora Żalów nagrobnych. 2. Jeszcze bardziej zagmatwana od okoliczności śmierci poety jest sprawa jego pogrzebu. Zajmujący się nią w latach osiemdziesiątych XX wieku znany krakowski „reporter przeszłości”, Zbigniew Święch, powołując się na wyniki poszukiwań dziennikarza radomskiego, Kazimierza Boska, doliczył się łącznie sześciu pogrzebów autora Trenów⁹. Nie sposób ani potwierdzić, ani zaprzeczyć tej tezie. Jedno jest pewne: w ciągu trzech wieków po śmierci Kochanowskiego zgodnie przyjmowano, iż doczesne szczątki poety złożono w krypcie kościoła w Zwoleniu. Zamieszanie do przyjętych ustaleń wprowadził dopiero w 1880 roku nauczyciel poznański, Jan Rymarkiewicz, autor rozprawy Kolebka, dom i grób Jana Lublin złowrogie miasto dla pieśni Sarmaty: Pamiętam kiedy tutaj przed dwudziestu laty Umarł Jan z Czarnolasu - a ja płacząc smutnie, Pytałem: komu dzisiaj zostawiasz twą lutnię? A któryś z dobrych ludzi rzekł pochlebne słowa: To twój spadek, Acernie - cythara Janowa... Och! jeżeli to prawda, żem godzien tej łaski, Patronie pieśni polskiej! Janie Czarnolaski! Jeżelim twoją lutnię odziedziczył w darze, Słabo grałem - lecz grałem jak mi serce każę. [W. Syrokomla], Zgon Acerna. Chwila z XVII wieku (1608), [w:] i dem, Poezje Ludwika Kondratowicza, t. 2, Warszawa 1872, s. 247-248. ⁸ Por. A. Grychowski, Lubelskie w życiu i twórczości Jana Kochanowskiego, „Kurier Lubelski" 1932, nr 49-59. W przywołanym wyżej poemacie Syrokomli pt. Zgon Acerna spotykamy niejakiego Wojciecha (sic!) Oczkę, jedynego przyjaciela Klonowica, który przybywa za poetą do klasztoru jezuitów, aby pożegnać go na zawsze. ’ Por. Z. Ś w i ę c h, Czarny las tajemnic wokół Jana Kochanowskiego, [w:] idem. Skarby tysiąca lat, Kraków 2001, s. 129-159. ZE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BĘDZIE WZGARDZONY... 29 Kochanowskiego. Sycyna, Czarnolas i Zwoleń, jaki dziś przedstawiają widok?¹⁰ ¹¹. Postawił on dość zaskakującą hipotezę, że ze względu na obrady Rady Senatu, a także na panujące w sierpniu 1584 roku wyjątkowo silne upały, Kochanowskiego pochowano nie w Zwoleniu, a w Lublinie. Co więcej, badacz ten nie wykluczył hipotezy, iż ciała Kochanowskiego nigdy nie przewieziono do Zwolenia, nawet po wybudowaniu na początku XVII wieku przy zwoleńskim kościele kaplicy Kochanowskich. Dość nieprawdopodobna teza Rymarkiewicza zyskała uznanie u niektórych autorów. Podjął ją m.in. ks. Ludwik Zalewski, historyk dziejów Lublina, który w książce ogłoszonej drukiem w 1949 roku dość barwnie opisał lubelski pogrzeb poety: „W uroczystościach pogrzebowych [Kochanowskiego - przyp. F.Z.] wziął udział największy król polski, Stefan Batory. Prócz króla za trumną szli dygnitarze państwowi z Janem Zamoyskim, kanclerzem, Opalińskim, marszałkiem w. kor., Janem Dymitrem Solikowskim, arcybiskupem lwowskim na czele. Za nimi tłumy duchowieństwa, szlachty i mieszczan. Z poetów prawdopodobnie wzięli udział w uroczystościach pogrzebowych Trzecieski i Klonowicz. Lublin wielką manifestacją składał hołd największemu przed Mickiewiczem poecie"¹¹. Opis to rzeczywiście barwny. Kłopot w tym, że autor nie dał jakichkolwiek informacji o źródłach, które stanowiłyby podstawę jego dzieła. Niewykluczone, że podstawą ową była wyłącznie jego fantazja. Niemniej jednak jego śladami podążył pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku Kazimierz Bosek, człowiek, którego olbrzymich zasług w dziele utrwalania kultu poety w naszych czasach, a nade wszystko - w doprowadzeniu do powtórnego złożenia jego doczesnych szczątek w krypcie kaplicy św. Franciszka pod kościołem w Zwoleniu, nikt nie jest w stanie podważyć. W ogłoszonym w 1980 roku na łamach „Literatury" artykule pt. Nić Ariadny¹² Bosek - idąc śladami Rymarkiewicza i Zalewskiego - twierdzi, że istotnie pierwszy pogrzeb Kochanowskiego odbył się w Lublinie. Zwraca uwagę na pośrednie argumenty przemawiające za takim rozwiązaniem. Autor Odprawy postów greckich - twierdzi - był osobą publiczną, zaprzyjaźnioną z wieloma najważniejszymi w Królestwie dostojnikami, znaną samemu królowi. Już z tego chociażby powodu wielu senatorów Rzeczypospolitej, niewykluczone, że z samym królem Stefanem na czele, chciało zapewne wziąć udział w pogrzebie poety. Toczące się w Lublinie obrady Senatu nie zezwalały ani monarsze, ani najwyższym dostojnikom państwa na opuszczenie miasta i wyprawę do dość odległego od Lublina Zwolenia. To dlatego - twierdzi publicysta - sprawiono pogrzeb Kochanowskiemu w Lublinie. Po drugie, śmierć wyrwała poetę z kręgu żywych w czasie sierpniowych upałów. W takich okolicznościach transport zwłok z Lublina do Zwolenia czy Czarnolasu był zatem utrudniony, jeśli nie niemożliwy (owszem, znane są w naszych dzie ¹⁰ J.Rymarkiewicz, Kolebka, dom i grób Jana Kochanowskiego. Sycyna, Czarnolas i Zwoleń jaki dziś przedstawiają widok?, Poznań 1880. ¹¹ Ks. L. Zalewski, Katedra i jezuici, cz. II: Z epoki renesansu i baroku na Lubelszczyźnie, Lublin 1949, s. 38. ¹² K. B o s e k, Nić Ariadny, „Literatura" 1980, nr 436, s. 8-9. 30 FRANCISZEK ZIEJKA jach dalekie wędrówki ze zwłokami władców polskich, np. zmarłego w Grodnie Kazimierza Jagiellończyka przewożono latem 1492 roku do Krakowa, zaś zmarłą w Krakowie w maju 1551 roku Barbarę Radziwiłłównę przetransportowano do Wilna, ale w obu tych wypadkach sprawa dotyczyła monarchów, a nie poety, który był mimo wszystko... tylko wojskim sandomierskim!). Trzeci argument Bosek znajduje... w Żalach nagrobnych Klonowica, które traktuje jako najpewniejsze źródło historyczne. Właśnie posiłkując się słowami Klonowica o grobie poety¹³, autor ten stawia tezę, iż Kochanowskiego pochowano w sierpniu 1584 roku tymczasowo w Lublinie, w podziemiach dawnej, zburzonej w XIX wieku fary pod wezwaniem św. Michała. Z tego kościoła miałaby po pewnym czasie Dorota Kochanowska, wspólnie z krewnymi, przewieźć zwłoki męża do Zwolenia i złożyć je w podziemiach tamtejszej świątyni. Czy tak było rzeczywiście, nie wiadomo, choć teza ta ma wiele pozorów prawdopodobieństwa. Tu warto wspomnieć o jeszcze innej hipotezie. Ks. Józef Gacki, autor wydanej w 1869 roku cennej, bowiem opartej na dokumentach, rozprawy O rodzinie Jana Kochanowskiego, o jej majętnościach i fundacjach [...], przyjmuje, iż Jana Kochanowskiego pogrzebano latem 1584 roku... w podziemiach kościółka w Sy-cynie, gdzie wcześniej on sam miał złożyć doczesne szczątki swych rodziców, Piotra i Anny. Dopiero gdy Adam Kochanowski, wnuk Piotra, a synowiec Jana, rodzony brat Piotra Kochanowskiego - genialnego tłumacza poematów Tassa i Ariosta, zbudował przed 1610 rokiem przy kościele w Zwoleniu kaplicę pod wezwaniem św. Franciszka, miał przenieść z kościoła w Sycynie do Zwolenia „zwłoki swoich dziadków i stryja, z ich nagrobkami, tudzież ciała swoich rodziców, Mikołaja i Katarzyny”¹⁴. Wspomniany tu już Konrad Prószyński twierdzi z kolei, że Kochanowskiego w sierpniu 1584 roku pochowano w podziemiach kościoła w Zwoleniu. Pisze on: „Trumnę z ciałem Kochanowskiego przewieźli z Lublina do Zwolenia i tu złożyli do grobu pod kościołem parafialnym pewnie obok zwłok jego rodziców oraz córek Urszulki i Hanny”¹⁵. Tę wersję wydarzeń z 1584 roku przyjmują dwaj badacze współcześni: Mirosław Korolko i Ryszard ¹³ Klonowie pisał: Bluszczu przebujny, tu, przy tej mogile. Cicho wyrastaj, popinaj się mile, Rozkładaj piękne liście, lubuj sobie Przy tym tu grobie. [..............1 Tu ziemie ten kęs i ta licha truna Kochanowskiego zamknęła nam Jana Ciało, Lecz wszystek Lechów naród złoty Nie zamknie cnoty. [S. K1 o n o w i c], Żale nagrobne na śmierć Jana Kochanowskiego, wojskiego sandomierskiego, poety zacnego, [w:] idem, Pisma poetyczne polskie, Kraków 1858, s. 155-157. ¹⁴ [Ks. J. G a c k i], O Rodzinie Jana Kochanowskiego, o jej majętnościach i fundacjach. Kilkanaście pism urzędowych zebrał..., Warszawa 1869, s. 140. ¹⁵ [K. Prószyński], op. cit., s. 63. ŻE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BĘDZIE WZGARDZONY... 31 Szczygieł¹⁶. Obaj są przekonani, że doczesne szczątki poety, odpowiednio zabezpieczone przed zepsuciem, przewieziono bezpośrednio po jego śmierci do Zwolenia i pochowano w krypcie pod tym kościołem, który wszak został odbudowany po pożarze w czasie, gdy Kochanowski pozostawał „beneficjariuszem tamtejszego probostwa”¹⁷. Jak było rzeczywiście, tego także nigdy zapewne się nie dowiemy. Trudno przyjąć, jak i trudno odrzucić którąkolwiek z przywołanych wyżej hipotez. Poza intuicją badaczy za żadną z nich (ani też - przeciw którejkolwiek!) nie przemawia bowiem ani jeden dokument. Jedno w tym wszystkim jest pewne: w 1610 roku synowiec naszego poety, Adam Kochanowski, dziedzic na Sycynie, wzniósł przy zwoleńskim kościele kaplicę pod wezwaniem św. Franciszka, a pod nią kryptę, w której zaczęto składać prochy rodu Kochanowskich¹⁸. On sam zapewne przeniósł prochy poety i jego rodziców, a swoich dziadków, z krypty znajdującej się pod kościołem do krypty pod tą kaplicą. Począwszy zaś od 1634 roku, kiedy to synowiec i spadkobierca nagle zmarłego Adama, Mikołaj Kochanowski z Sycy- ny, „oficjalnie" dokończył dzieło swego przodka, erygując przy zwoleńskim kościele kaplicę Kochanowskich i tworząc przy niej żelazny fundusz w wysokości czterech tysięcy złotych polskich (zobowiązywał do utrzymania przy niej pre-bendarza wraz z wikariuszem), przez ponad sto pięćdziesiąt lat odbywały się tu cotygodniowe nabożeństwa za rodzinę Kochanowskich, w tym - za spokój duszy Jana Kochanowskiego. ¹⁶ Por. M. K o r o 1 k o, W. U r b a n, Fakty i przypuszczenia w życiorysie Kochanowskiego, [w:] Jan Kochanowski i epoka renesansu. W 4S0 rocznicę urodzin poety 1530-1980, red. T. Michałowska, Warszawa 1984, s. 291, passim; M. K o r o 1 k o, Jana Kochanowksiego żywot i sprawy. Materiały, komentarze, przypuszczenia, Warszawa 1985, s. 241, passim. ¹⁷ R. Szczygieł, op. cit., s. 219. Kochanowski - jako prepozyt poznański - za sprawą biskupa Filipa Padniewskiego objął probostwo w Zwoleniu w dniu 22 II 1566 roku. Zrzekł się parafii w Zwoleniu 17 1 1575 roku, za pośrednictwem krakowskiego kanonika, ks. Jakuba Udryckiego, w związku z decyzją zawarcia związku małżeńskiego z Dorotą Podlodowską (por.: S. Windakiewicz, Nieznane szczegóły o rodzinie Kochanowskich, „Prace Filologiczne”, t. 1, 1885). Warto tu dodać dodatkowy argument za tezą o pochówku Kochanowskiego w Zwoleniu: tablica - jak twierdzi Prószyński - umieszczona była niegdyś w kościele w pobliskiej Policznie. Kościół ten spalił się potem, ale zachowała się płyta z łacińskim napisem, w przekładzie polskim podająca: Szlachetnemu i bardzo sławnemu mężowi, panu Janowi Kochanowskiemu, rycerzowi i wojskiemu sandomierskiemu oraz sekretarzowi królewskiemu, który w Lublinie roku zbawienia 1584 dnia 22 sierpnia o godzinie 14 przeniósł się do przodków, małżonka Dorota z dziećmi i krewnymi w smutku pozostając, ten pomnik, dla trwalszej jeszcze pamięci u potomności, wystawili. Pod tym napisem widnieje informacja: Sepult. in oppido Zwoleń Regali, co się przekłada na język polski: Pogrzebany w królewskim mieście Zwoleniu. [K. P r ó s z y ń s k i], op. cit., s. 64-65. ¹⁸ Jan Rymarkiewicz odnalazł w archiwach zwoleńskiej parafii dokument, którego fragment godzi się tu przypomnieć: „Sędzia Adam Kochanowski kazał wymurować po lewym boku kościoła, od strony północnej, ku zakrystii, kaplicę na 10 łokci w kwadrat, z okrągłą sklepioną kopułą, przepuszczającą światło czterema okienkami, opatrzoną w ścianie północnej jeszcze dwoma oknami większymi... Pod kamienną jej posadzką kazał wymurować grób, przeznaczony na chowanie zwłok członków rodziny Kochanowskich (jak się zdaje, głównie z linii sycyńskiej)". J. Rymarkiewicz, op. cit., s. 34. 32 FRANCISZEK ZIEJKA 3. W kaplicy zwoleńskiej uczczono poetę i kilku jego krewnych nagrobkami opatrzonymi łacińskimi napisami. Najstarszy z nich poświęcony został rodzicom Jana: Piotrowi i Annie z Białaczewskich. Najpewniej jest to kopia tablicy, którą ufundował dla swych rodziców nasz poeta, a nie oryginał, jak tego chce Gacki. Okazuje się bowiem, że pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku odkopano w Sycynie, w miejscu, gdzie najprawdopodobniej znajdowała się niegdyś zbudowana przez Adama Kochanowskiego kaplica dworska, fragment starszej tablicy, którą analizował Jan Rymarkiewicz, a którą w 1884 roku wywiózł do Warszawy Konrad Prószyński i po której ślad zaginął¹⁹. Nie dowiemy się zapewne nigdy, kto i kiedy ufundował nagrobek naszemu poecie. Większość badaczy skłania się ku tezie, iż napis ten ułożył sam Jan Zamoyski, albo - jak przypuszcza Klementyna z Tańskich Hoffmanowa - biskup krakowski, Piotr Myszkowski. Prószyński uważa, iż epitafium to powstało staraniem wdowy po poecie, Doroty, albo budowniczego kaplicy zwoleńskiej, Adama Kochanowskiego. Ostatni z badaczy zajmujących się tą sprawą, Tadeusz Palacz, popiera z kolei pierwszą tezę poprzedników i twierdzi, że to jednak najprawdopodobniej sam Zamoyski ufundował owo epitafium. Pewności także i w tym wypadku jednak nie ma. Tekst epitafium jest następujący: Joannes Kochanowski, Trib. Send. Hic quiescit, Ne insalutata praeteriret hospes eruditus Ossa tanti Viri, Cuius apud mentes alegantiores memoria Vigebit sempiterna Hoc marmor indicio esto. Obiit anno 1584 die 22 Augusti Aetatis 54. Co się przekłada na język polski: Jan Kochanowski, Wojski Sandomierski, Tu spoczywa. Aby uczony przechodzień nie minął bez uczczenia Zwłok takiego Męża, Którego pamięć u ludzi wykształconych Trwać będzie wiecznie, Marmur ten znakiem. Umarł 1584 roku dnia 22 sierpnia mając lat 54²⁰. ¹⁹ Por. T. P a 1 a c z, Czarnolas Jana Kochanowskiego, Lublin 1986, s. 153, passim. ²⁰ Por. J. G a c k i, op. cit., s. 145-146. ŻE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BĘDZIE WZGARDZONY... 33 Wiadomo z kolei, że nagrobek Piotrowi Kochanowskiemu, wzmiankowanemu tu tłumaczowi dzieł Tassa i Ariosta, ufundował jego brat Adam, budowniczy kaplicy. Warto tu przywołać także tekst tej tablicy, zawarł w nim bowiem Adam Kochanowski kilka ważnych informacji. W przekładzie na język polski brzmi on: „Piotrowi Kochanowskiemu sekretarzowi J.K.M. u świętego / Franciszka w Krakowie pochowanemu, który ponieważ tę / Kaplicę sprzętami srebrnymi, haftowanymi, / Obrazami i licznymi kościelnymi szatami opatrzył i dochód / jej roczny na zawsze ze swego mienia powiększył, / Aby gdzie są jego pobożności dowody, / Tam się znajdowała i jego samego pamiątka, / Adam Kochanowski sędzia ziemi lubelskiej / bratu najlepszemu położył tegoż, który / przeniósł się do wieczności roku 1620 życia 54”²¹. Epitafium to przypomina, że Piotr Kochanowski nie tylko wyposażył kaplicę Kochanowskich w srebra i naczynia liturgiczne, ale także - iż przekazał fundusz na jej utrzymanie. W krypcie pod kaplicą Kochanowskich w Zwoleniu co najmniej do końca XVII wieku grzebano członków tego rodu (w 1698 roku wymarli Kochanowscy z Sycyny i sama Sycyna przeszła w obce ręce). W 1791 roku, tzn. w chwili, gdy do krypty pod tą kaplicą wszedł Tadeusz Czacki z zamiarem pozyskania „pamiątki narodowej" po największym poecie dawnej Polski, znajdowało się tam szesnaście trumien. Spoczywały one w tym miejscu aż do 1830 roku, kiedy to w czasie powodzi woda miała zalać kryptę do tego stopnia, że trumny pływały w wodzie. Ówczesny proboszcz zwoleński, ks. Wojciech Grzegorzewski, podjął wówczas prawdziwie barbarzyńską decyzję: nakazał opróżnić kryptę z wszystkich trumien i doczesne szczątki przedstawicieli rodu Kochanowskich (podobnie jak szczątki z położonej po drugiej stronie kościoła kaplicy Owadowskich, gdzie znajdowały się dwadzieścia dwie trumny!) pochować w północno-zachodnim rogu cmentarza przykościelnego, przy ówczesnym wejściu do kościoła, w miejscu dzisiejszej dzwonnicy. Roman Plenkiewicz tak opisuje ów czyn ks. Grzegorzewskiego: „Ów proboszcz «oczyszczając grób», gdy go proszono o względność dla szczątków poety, miał się odezwać: «Po śmierci takiż Kochanowski, jak i z nas każdy». Niech mu tego Bóg nie pamięta w dniu sądnym, bo widocznie simplex servus Dei [prosty sługa Boży - przyp. F.Z.], nie wiedział, co czynił”²². W jedenaście lat po dokonaniu tego „świętokradztwa” (wyrażenie Plenkiewi-cza) zwiedzający Zwoleń Michał Baliński ze smutkiem pisał o krzywdzie, jaką wyrządził ks. Grzegorzewski wielkiemu poecie i jego bliskim: „w grobach już czas i nieopatrzność ludzka, wszystkie prochy tej zacnej i pamiętnej rodziny pomię-szały. Niepodobna teraz rozróżnić zwłok Jana od lubej Hanny, i tak opłakiwanej a nadobnej dziewki Urszuli. Przynajmniej są razem i po zgonie na ziemi, jakby na pamiątkę, że się tak czule kochali za życia”²³. Niewielka to pociecha, którą zawarł ²¹ Ibidem, s. 148-149. ²² R. Plenkiewicz, Jan Kochanowski, jego ród, żywot i dzieła, [w:] Jana Kochanowskiego dzieła wszystkie. Wydanie pomnikowe, t. 4, Warszawa 1884, s. 657. ²³ M. B a 1 i ń s k i, Wspomnienie jednego dnia wędrówki po kraju, „Biblioteka Warszawska" 1841, t. IV, s. 625. 34 FRANCISZEK ZIEJKA w ostatnim zdaniu znany romantyczny poeta. Tym bardziej, że miejsca pochówku Kochanowskich i Owadowskich ks. Grzegorzewski niczym nie oznaczył. Próżno też szukali go późniejsi podróżnicy. A było ich w Zwoleniu sporo. 4. Grób poety w kolegiacie zwoleńskiej zaczął przyciągać przedstawicieli polskiej elity intelektualnej i artystycznej dopiero pod koniec XVIII wieku, gdy nadciągnęła do Polski moda na wędrówki w celach nie tylko handlowych, ale i krajoznawczych. Jak przypomniał przed laty Czesław Zgorzelski²⁴, jednym z pierwszych na szlaku wiodącym w rodzinne strony Kochanowskiego był Ignacy Krasicki. W 1782 roku odwiedził on Czarnolas, „ulubione - jak pisał - ojczyste gniazdo Kochanowskiego”²⁵. W rodzinnej wsi Wielkiego Poety na próżno jednak szukał słynnej lipy. Co jednak zaskakuje, to fakt, iż ów „książę poetów polskich" nie zdecydował się zboczyć nieco z trasy przejazdu i zaglądnąć do Zwolenia, gdzie złożono prochy autora Trenów. W sześć lat po Krasickim na „szlaku Kochanowskiego” znalazł się król Stanisław August Poniatowski. Przybył on do Zwolenia w marcu 1787 roku, w podróży na Ukrainę, gdzie miał spotkać się z carycą Katarzyną II. Towarzyszący mu w tej podróży Adam Naruszewicz w swoim Diariuszu podróży Stanisława Augusta króla na Ukrainę w r. 1787 podaję, że w Zwoleniu, w czasie, gdy zmieniano zaprzęgi przy powozie, król zjadł w miejscowej oberży śniadanie, a także wyraził chęć zwiedzenia miejscowego kościółka i grobu Kochanowskiego, ale ostatecznie z tego zrezygnował, na przeszkodzie stanęło bowiem... błoto. Tak o tym pisał Naruszewicz: „w czasie poprzęgu koni jadł śniadanie król Jegomość w austerii i oświadczył ochotę swoją odwiedzić kościół dla widzenia w nim grobu i nagrobku sławnego poety Jana Kochanowskiego, lecz dla błotnistego nader przechodu trudno było przejść do kościoła”²⁶. Nie przestraszył się wiosennego błota w Zwoleniu Tadeusz Czacki, który dotarł do tej miejscowości w kwietniu 1791 roku. Ten dobrze znany w naszych dziejach historyk i zbieracz starych ksiąg, zasłużony założyciel Liceum Krzemienieckiego, przyjechał do Zwolenia w bardzo konkretnym celu: zdobycia „pamiątki narodowej” do planowanego prywatnego muzeum narodowego. Pamiątka tą stała się ostatecznie... czaszka poety, dziś będąca jednym z eksponatów Muzeum ²⁴ Cz. Z g o r z e 1 s k i, Sycyna, Czarnolas i Zwoleń w opisach wędrówek po kraju, odb. z „Alma Mater Vilnensis" Wilno 1930. Do zebranych przez tego badacza materiałów i uwag nawiązał Wacław Wałecki w rozprawie: Jan Kochanowski w literaturze i kulturze polskiej doby Oświecenia, Wrocław 1979, Rozprawy literackie, 26, (rozdz. II: Oświeceni wśród pamiątek po Kochanowskim). ²⁵ 1. K r a s i c k i, Wyjazd z Warszawy. Do księcia Stanisława Poniatowskiego, [w:] idem, Dzieła, 1.1, Warszawa 1878, s. 336. ²⁶ A. Naruszewicz, Diariusz podróży Stanisława Augusta króla na Ukrainę wr. 1787, Warszawa 1805, s. 154. Ił MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BADZIE WZGARDZONY... 35 XX. Czartoryskich w Krakowie²⁷. Niejednoznaczny z dzisiejszego punktu widzenia czyn Czackiego był swoistym „pożegnaniem" epoki Oświecenia, w której pisarze i poeci wysoko podnosili walory poezji Kochanowskiego, ale nie nauczyli się jeszcze szacunku dla pamiątek, jakie po nim pozostały²⁸. Nie spieszyli też do Zwolenia, na jego grób. Znamienny może być w tym wypadku przykład Juliana Ursyna Niemcewicza, który wszak przez wiele lat wędrował wzdłuż i wszerz całej Rzeczypospolitej. Napisał on „komediooperę” Jan Kochanowski w Czarnym Lesie (1815) a także powieść Jan z Tęczyna (1821-23), w której Kochanowski występuje jako jeden z bohaterów (drugiego planu!). Ogłosił drukiem znakomite Podróże historyczne po ziemiach polskich między rokiem 1811 a 1828 odbyte (wyd. 1858), a jednak, „chociaż bardzo często, jadąc do Puław, przejeżdża niedaleko Zwolenia i Czarnolasu, przecie nigdy nie przyjdzie mu na myśl zboczyć nieco z drogi, aby odwiedzić rodzinne strony Kochanowskiego”²⁹. Pewną zmianę zapowiada dopiero wizyta w Zwoleniu w 1815 roku Tomasza Święckiego, autora wydanego w 1816 roku Opisu starożytnej Polski. W dziele swym odnotował on, że Zwoleń jest „pamiętny grobem Jana Kochanowskiego, sławnego poety 1584 roku zeszłego, w starożytnym tu egzystującym kościele parafialnym z wyobrażeniem tegoż z marmuru’’³⁰. Z tej suchej notki wolno wnosić, że Święcki odwiedził Zwoleń. Wkrótce za nim podążyła do tego miasteczka Izabela z Flemingów Czartoryska. Zasłużona twórczyni Świątyni Sybilli w Puławach w znaczący sposób przyczyniła się do utrwalenia kultu Jana Kochanowskiego w Polsce. Okazuje się, że do Zwolenia dotarła ona już w rok po Święckim. Przybyła tu w drodze na kurację do Cieplic Śląskich. Spisany przez nią w języku francuskim Dziennik podróży został w 1968 roku wydany w przekładzie na język polski pióra Jadwigi Bujańskiej. Twórczyni pierwszego polskiego muzeum narodowego zaczęła go spisywać 1 lipca 1816 roku i już w pierwszym wpisie odnajdujemy potwierdzenie jej pobytu przy grobie Jana Kochanowskiego w Zwoleniu. Czytamy: „Wczoraj rano, 30 czerwca [1816 - przyp. F.Z.], opuściłam Puławy. W czasie przeprawy przez Wisłę miałam przed oczyma ten pyszny zakątek, który natura ²⁷ Szerzej o tej sprawie piszę w zamieszczonej w niniejszej książce rozprawie pt. Czaszka Ko- chanowskiego? Raczej Doroty..., s. 49-70. ²⁹ Jan Błoński w konkluzji swej monografii poświęconej twórczości Sępa-Szarzyńskiego pisał o wpływie Kochanowskiego na oświeconych: „Wszyscy się na nim [Kochanowskim - przyp. F.Z.] uczyli, lubili cytować, naśladować: był jakby widnokręgiem, który obejmował całą poezję. Niewielu można znaleźć rymotwórców, którzy by chociaż paru zdań, paru zwrotów nie zaczerpnęli z pieśni czy psałterza: istotnie, Kochanowski dał wszystkim do ręki narzędzie: polską mowę poetycką” (J. Błoński, Mikołaj Sęp-Szarzyński a początki polskiego baroku, Kraków 1967, s. 248). Obserwację Błońskiego potwierdził w całej rozciągłości Wacław Wałecki, autor rozprawy pt. Jan Kochanowski w literaturze i kulturze polskiej doby Oświecenia. W Zakończeniu tej rozprawy badacz piszę: „Oświeceniowa recepcja Kochanowskiego [...] ma tę cechę charakterystyczną, że do dzieła jego sięgali prawie wszyscy” (s. 164). ²⁹ Cz. Zgo r zelski, op. cit., s. 4. ³⁰ T. Ś w i ę c k i, Opis starożytnej Polski, t. 1, Warszawa 1816, s. 194. 36 FRANCISZEK ZIEJKA obdarzyła tak hojnie. Poczciwi chłopi przerwali mój zachwyt, oznajmiając, że dobiliśmy do brzegu, i pożegnali się ze mną. Wylądowałam w Górze [Puławskiej - przyp. F.Z.] u majora Orłowskiego, dokąd przybyły moje dzieci i kilku przyjaciół³¹. Po śniadaniu udałam się w drogę odprowadzana przez dzieci. Zatrzymaliśmy się w Zwoleniu, małym, dość porządnie zabudowanym miasteczku; nie przedstawiałoby ono nic szczególnego, gdyby nie nagrobek Jana Kochanowskiego, ojca poezji polskiej, znajdujący się w tamtejszym kościele. Wzniosły umysł i natchnienie płynące z czułego serca uczyniły z niego znakomitego poetę. Po obiedzie poszliśmy obejrzeć ów pomnik; ze zrozumiałym uczuciem, które jednakże tak trudno wyrazić, spoglądaliśmy na kamień kryjący jego trumnę. Cofnąwszy się myślą wstecz, wspominaliśmy wielką miłość poety do utraconej w wieku 15 czy 16 lat córki [Urszula zmarła, mając niespełna trzy lata - przyp. F.Z.] i jego wzruszające strofy, czyli treny, natchnione największym bólem. Oczyma wyobraźni widzieliśmy go pod rosnącą w obejściu lipą, w której cieniu powstały tak pięknie sparafrazowane psalmy. Każdy z nas w głębokiej zadumie patrzył na grobowiec, zamykający od blisko dwóch wieków prochy właściciela tej posiadłości. W pewnej chwili, powodowani mimowiednym odruchem, zbliżyliśmy się do znajdujących się w kościele ubogich i wręczyliśmy im jałmużnę, nie dlatego, że byli biedni, lecz że działo się to przy grobie Kochanowskiego; to pewne i bezsprzeczne, że wielcy ludzie (nie tylko sławni orężem) czynią dobro jeszcze po swojej śmierci. Ich popioły, ich sława rozpalają wyobraźnię, a serce i dusza czują potrzebę obcowania z nimi”³². Do Zwolenia dotarła także Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, autorka powieści pt. Jan Kochanowski w Czarnolesie. Przygotowując się do napisania tego utworu (pracę nad powieścią podjęła z inspiracji Kazimierza Brodzińskiego!), już w 1824 roku zwiedziła Czarnolas, a w dwa lata później - interesujący nas tu Zwoleń. W ogłoszonych w 1833 roku we Wrocławiu Opisach różnych okolic Królestwa Polskiego pisarka z mocą podkreślała: „Starożytny kościół parafialny pod opieką Ś. Katarzyny będący, w którym są groby Kochanowskich, jest całą Zwolenia ozdobą. Te groby są po lewej ręce od wchodu, pod kaplicą Ś. Franciszka zwaną, z ołtarzem Opatrzności; napisy zaś na marmurach w ścianę wprawionych. Jana Kochanowskiego nagrobek najwspanialszy; z marmuru czerwonego, zdobi go napis i popiersie. Wpatrywałam się uważnie w tę twarz znaczącą, która tak piękną pokrywała duszę. Już blisko od dwóch lat, mając zamiar pisać o Janie Kochanowskim, zbierając gorliwie wszystko co o nim uchwycić mogę, rozmyślając nad nim, ³¹ Jak podaję J. Bujańska, księżna Czartoryska podróżowała do Cieplic w towarzystwie córki Izabeli, zwanej Lilą, jej przyjaciółki, a zarazem wychowanki księżnej - Zofii Matuszewiczówny, i re-zydentki puławskiej - p. Neuville. Nadto towarzyszyli księżnej opiekujący się jej zdrowiem doktor Khittel, kucharczyk i kilka kobiet służebnych. Zob. J. Bujańska, Wstęp, [w:] I. Czartoryska, Dyliżansem przez Śląsk. Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816, tłum, i opr. J. B u j a ń s k a, Wro-cław-Warszawa-Kraków 1968, s. 19-21. ³² I. Czar tor yska, op. cit., s. 31-34. ZE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BĘDZIE WZGARDZONY... 37 uwielbiam go najwyżej. Obaczywszy twarz jego, zdało mi się, że twarz przyjaciela widzę; byłabym rada, żeby i on powiedział mi co o sobie; a nade wszystko żeby mnie zapewnił, czy nie zbyt śmiały mój zamiar [napisania powieści - przypis F.Z.], czy potrafię choć po długiej pracy wystawiać go jakby należało?...”³³. Autorka ta podaję dalej ważną informację o stanie zachowania doczesnych szczątek poety. Pisze: „W grobach tej kaplicy są prochy jego [Jana Kochanowskiego - przyp. F.Z.] zmięszane już teraz z prochami rodziców i owej nadobnej Orszulki, której pamięć łzami ojcowskimi uwiecznił. Tam leży także poczciwy brat jego Mikołaj, żona Katarzyna z Jasieńca, i dwaj ich synowie Piotr i Adam"³⁴. Hoffmanowa - jak się okazuje - była ostatnią osobą z polskiej elity intelektualnej, która odwiedziła Zwoleń przed wyrzuceniem doczesnych szczątek Kochanowskiego z krypty kościelnej przez ks. Grzegorzewskiego. Bardzo prawdopodobne, że w Zwoleniu był w 1841 roku Cyprian Kamil Norwid, podróżujący wówczas po tamtejszych okolicach z przyjacielem, Władysławem Wężykiem. Istnieją dokumenty potwierdzające pobyt obu poetów w Czar-nolesie³⁵, niewykluczone więc, że zaglądnęli oni „przy okazji” także do Zwolenia, choć brakuje pisemnego potwierdzenia tego faktu. W tym samym 1841 roku odwiedził Zwoleń Michał Baliński - historyk i publicysta, współtwórca (z T. Lipińskim) wydawnictwa pt. Starożytna Polska pod względem jeograficznym, historycznym i statystycznym (1843-1846, t. 1-3), współzałożyciel czasopisma „Biblioteka Warszawska”. Właśnie na łamach tego czasopisma, w pierwszych miesiącach jego istnienia, tzn. w 1841 roku, ogłosił on Wspomnienie jednego dnia wędrówki po kraju, w którym m.in. opisał swoje wrażenia z wizyty w Zwoleniu. Pisał: „tam dopiero pod ciemnym sklepieniem kościoła w Zwoleniu, ocknąłem się z miłego marzenia, które mię podczas drogi unosiło. Stałem w religijnym milczeniu przed grobowcem tego sławnego męża. Przyćmione światło kaplicy powiększało uroczystość miejsca tego. Z prawej strony ołtarza, który razem poświęcony jest św. Franciszkowi, przy ścianie między dwoma oknami, ukazuje się z czerwonego chęcińskiego marmuru wykute popiersie ojca poetów. Słuszna nieufność w czas, a może i w ludzi, kierowała ręką tego co umieszczał nagrobek tak wysoko. Pomimo tej ostrożności, postrzegłem z żalem, że część twarzy mocno uszkodzoną została”³⁶. W latach czterdziestych XIX wieku kilkakrotnie odwiedzał Zwoleń Wojciech Jastrzębowski - wykładowca w marymonckim Instytucie Agronomicznym. Pozostawił on opis jednej z tych podróży w liście przesłanym do redakcji „Biblioteki Warszawskiej" w 1841 roku. Brak w nim jednak jakichś nowych informacji ³³ K.z Tańskich Hoffmanowa, Opisy różnych okolic Królestwa Polskiego, t. 1, [w:] e a -dem, Wybór pism Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, t. 5, Wrocław 1833, s. 114-115. ³⁴ Ibidem, s. 115. ³⁵ Por. W. Wę ż y k, Pierwsze wrażenia podróżnego (List z Poznania do Cfypriana] N(orwidaj), „Rok” 1843, t. 2, s. 128-143. ³⁶ M. B a 1 i ń s k i. Wspomnienie jednego dnia wędrówki po kraju, „Biblioteka Warszawska” 1841, t. 4, s. 621. 38 FRANCISZEK ZIEJKA dotyczących prochów Kochanowskiego³⁷ ³⁸. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek był w Zwoleniu Michał Wiszniewski. Raczej nie. Wygląda też na to, że w wydanym w 1845 roku siódmym tomie swojej Historii literatury polskiej przy opisie zwoleń-skich pamiątek po Kochanowskim posłużył się on informacjami zaczerpniętymi z tekstu Klementyny z Tańskich Hoffmanowej bądź Michała Balińskiego³⁹. W 1845 roku (a może już w 1844 roku³⁹) w rodzinne strony Kochanowskiego - z inspiracji Kazimierza W. Wójcickiego, który wcześniej już zwiedził Czarnolas i Zwoleń⁴⁰ - wybrali się dwaj młodzi, należący do drugiego pokolenia romantyków zaprzyjaźnieni poeci: Kornel Ujejski i Teofil Lenartowicz. Jest pewne, że odwiedzili oni wówczas Czarnolas. Czy byli w Zwoleniu, nie wiadomo. Ujejski nie pozostawił w swojej poetyckiej spuściźnie dowodów kultu czarnoleskiego poety, Lenartowicz natomiast, który odwiedził Czarnolas (a może i Zwoleń) jeszcze raz, w 1848 roku, do końca życia pozostawał „pod urokiem Czarnolasu”⁴¹. Zawdzięczamy mu też swoiste proroctwo w kwestii godnego uczczenia doczesnych szczątek Kochanowskiego. Oto bowiem w przypisie do wiersza Torkwato-wi Tasso, ogłoszonego w tomie Album włoskie, poeta, wspominając uroczystość z 1858 roku przenoszenia doczesnych szczątek Tassa z jednego grobu do drugiego w rzymskim kościele S. Onofrio na Ianiculum, dodał: „znajdowałem się na tej uroczystości. Katafalk przybrany był w zbroje średniowieczne poznoszone z galerii panów rzymskich; tytuły dzieł Tassa, a mianowicie «Jerozolima», «Siedem dni stworzenia», poezje liryczne, druga «Jeruzalem», porozwieszane z napisami odpowiednimi po bokach. [...] Śpiewacy Kaplicy Sykstyńskiej zebrali się do odśpiewania mszy Pergolesa. [...] Mularze odwalili głaz zwierzchni i wydobyto trumnę, która już nie pierwszy raz zmieniała miejsce. Otwarto - i kardynał jedną po drugiej podnosił kości poety, których tam wiele nie było: piszczele z rąk, żeber kilka, a kiedy przyszło do czaszki i kiedy podnosząc takową wyrzekł głośno: «Oto ³⁷ [W. Jastrzębowski], Wyciąg z listu W... J..„ „Biblioteka Warszawska" 1841, t. IV, s. 241--248. 728-732. ³⁸ Znany historyk literatury pisał: „w grobie [Kochanowskich - przyp. F.Z.], trumny i kości poety niepodobna było od innych odróżnić, wszakże czaszkę jego, dawniej wyjętą, w kosztownej urnie przechowywano w świątyni Sybilli”. M. Wiszniewski, Historia literatury polskiej, t. 7, Kraków 1845, s.63. ³⁹ Co do daty owej wyprawy w rodzinne strony Kochanowskiego wśród badaczy istnieją pewne różnice zdań. Czesław Zgorzelski (op. cit., s. 6) twierdzi, że Ujejski odbył wyprawę w 1844 roku, natomiast Lenartowicz - w roku następnym, 1845 (wpis Lenartowicza do księgi pamiątkowej znajdującej się w Czarnolesie). Z kolei Ignacy Chrzanowski w sylwetce Ujejskiego zamieszczonej w Albumie zasłużonych Polaków i Polek twierdzi, że Ujejski odbył wyprawę do Czarnolasu i Zwolenia wspólnie z Lenartowiczem już w 1844 roku: „wybrał się w r. 1844 do Warszawy, gdzie poznał i pokochał Lenartowicza, a potem zwiedził, między innymi, Czarnolas i Zwoleń, aby uczcić pamięć Kochanowskiego”. I. Chrzanowski, Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX, t. 2, Warszawa 1901-1903, s. 161. ⁴⁰ Por. K.W. Wójcicki, Szczątki domu Jana Kochanowskiego w Czarnym Lesie, „Tygodnik Ilustrowany” 1863, t. 8, s. 442-444. ⁴¹ Por. J. Nowakowski, Pod urokiem Czarnolasu. Jan Kochanowski Teofila Lenartowicza, [w:] „Rocznik Świętokrzyski” t. 9,1981, s. 241-257. ŻE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BĘDZIE WZGARDZONY... 39 biorę was wszystkich na świadectwo, jako to jest głowa Torkwata Tassa, którą do drugiego przenosimy dołu!» - rozległ się taki płacz w świątyni, jakby ten człowiek wczoraj umarł i jakby zgromadzeni wszyscy do jego najbliższej rodziny należeli. [...] Gdyby u nas podniesiono kiedyś kości Jana Kochanowskiego, czy by się rozległ taki płacz - pomyślałem... Kochanowskiego, Mickiewicza... Zapewne...”⁴². W rzeczy samej, Lenartowicz miał rację. Kości Mickiewicza podniesiono z grobu w Montmorency i pochowano w krypcie wawelskiej katedry z najwyższymi honorami w 1890 roku. Kości Kochanowskiego - sponiewierane przez ludzi niezda-jących sobie sprawy z jego wielkości - czekały na godne uczczenie jeszcze bardzo długo. Ale ostatecznie doczekały się - przynajmniej w części. Ale o tej sprawie przyjdzie mówić na końcu rozprawy. Odbywający w 1853 roku „wycieczkę w sandomierskie i lubelskie” anonimowy współpracownik „Biblioteki Warszawskiej” żalił się: „dziś ani metryk, ani se-pultur rodziny Kochanowskich odszukać nie można"⁴³. W podobnym tonie pisał o nieuszanowaniu doczesnych szczątków poety ks. Józef Gacki, autor rozprawy O rodzinie Jana Kochanowskiego. Okazuje się, że w 1869 roku, czyli w tym samym, w którym w katedrze wawelskiej urządzono powtórny pogrzeb Kazimierzowi Wielkiemu i w którym we Lwowie wyszedł z druku tomik Lenartowicza z opisem powtórnego pogrzebu Torkwata Tassa, ks. Gacki nie potrafił już odnaleźć w Zwoleniu żadnych śladów doczesnych szczątków autora Trenów. Pisał z bólem: „W grobie, pod kaplicą Kochanowskich, chowali się wszyscy członkowie tej rodziny i z nimi spowinowaceni. [...] Dziś tam stoi tylko samotna trumna dziedziczki Strykowic Górnych, pierwszego ślubu Skrzyńskiej, powtórnego Kochanowskiej, wdowy po Antonim Kochanowskim, który przy końcu Rzeczypospolitej był dyplomatycznym agentem w Kopenhadze, a około 1816 r. prezesem komisji województwa sandomierskiego, dziedzicu m. Kazanowa. Wszystkie zaś dawniej złożone tu zwłoki przeniósł na cmentarz przykościelny jeden z poprzednich plebanów. Los drugich podzielił Jan Kochanowski, mimo powiedzenia o sobie (I, 124): I opatrzył to dawno syn pięknej Latony, Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony. Oczyszczający groby, gdy go proszono o względność dla szczątków poety, miał się odezwać: «po śmierci takiż Kochanowski jak i z nas każdy»”⁴⁴. W latach osiemdziesiątych XIX wieku dotarł do Zwolenia Jan Rymarkiewicz, profesor gimnazjalny z Poznania, autor rozprawy biograficznej o Kochanowskim. Powtórzył on za ks. Gackim informację o opróżnieniu krypty pod kaplicą Kochanowskich przez „jednego z poprzednich plebanów” a także o znajdującej się w tejże krypcie trumnie dziedziczki Strykowic Górnych. Inny z dziewiętnastowiecznych ⁴² T. L e n a r t o w i c z, Poezje. Wybór, opr. J. Nowakowski, Warszawa 1967, s. 1028, Biblioteka Poezji i Prozy; por. także: J. N o w a k o w s k i, A ślad po mnie - pieśń złota... Teofil Lenartowicz, Warszawa 1973, s. 243. ⁴³ [N.N.], Wycieczka w sandomierskie i lubelskie, „Biblioteka Warszawska” 1853, t. 4, s. 452. ⁴⁴ Ks. J. Gacki, op. cit., s. 144. 40 FRANCISZEK ZIEJKA badaczy biografii Kochanowskiego, Konrad Prószyński, dwukrotnie odwiedził Zwoleń. Badacz ten twierdził też, że zgodnie z miejscową tradycją lokalną, to nie zalanie krypty wodą w czasie powodzi stało się powodem usunięcia w 1830 roku doczesnych szczątek poety i jego krewnych z kaplicy, ale... rozporządzenie świeckich władz administracyjnych. Czytamy u niego: „W naszym już wieku, lat kilkadziesiąt temu, wyszło prawo, żeby umarłych po sklepach kościelnych nie chować, bo to zdrowiu ludzi żyjących szkodzić może. Stosowało się to tylko do ciał świeżych, a nie do takich, po których już tylko suche kości pozostały. W Zwoleniu jednak ówczesny widocznie nie bardzo mądry dozór kościelny nie zrozumiał tego, bo wszystkie szczątki ciał ludzkich spod kaplic pochowano do wspólnego dołu gdzieś na cmentarzu i nawet żadnym nagrobkiem, albo choćby kopcem w tym nowym grobie ich nie uczczono. Od jednego ze starych obywateli miasta Zwolenia słyszałem - pisał dalej Prószyński - że z grobu Kochanowskich wyniesiono wtedy trumien 14, a spod kaplicy Owadowskich - 28 i wszystkie pogrzebano razem w północno-zachodnim rogu cmentarza okalającego kościół. Ziemia w tym miejscu jest zupełnie zrównana i porosła murawą"⁴⁵. Autor zakończył swoje wywody apelem do ludzi dobrej woli, ale przede wszystkim - do „dozoru kościelnego w Zwoleniu” oraz tamtejszych parafian, aby jeszcze przed obchodami trzechset-lecia śmierci poety (przypadającymi w 1884 roku) postarali się o odnowienie obu kaplic przykościelnych, a także o odnalezienie zbiorowej mogiły na cmentarzu przykościelnym i „wystawili na tej mogile pomnik z takim mniej więcej napisem”: Jana Kochanowskiego i członków jego rodziny oraz innych zmarłych, którzy spoczywali do roku 18 [30] w grobach pod kaplicami fundowanymi niegdyś przez Kochanowskich i Owadowskich. Kamień ten w lat 300 po zgonie Jana Kochanowskiego kładą wdzięczni mu za jego dzieła ziomkowie i czytelnicy⁴⁶. Koszta tego przedsięwzięcia autor obliczył na „parę tysięcy rubli”, które -zdaniem jego - można łatwo zebrać, bowiem „w całym kraju każdy, kto czyta utwory Kochanowskiego lub śpiewa pieśni przez niego ułożone, chętnie się do tego przyłoży swą drobną ofiarą, choćby kilku groszami"⁴⁷. Musi wzruszać optymizm autora, a także jego dalekowzroczność. Życzeniu jego stało się zadość bowiem dopiero w sto lat później, w czasie obchodów czterechsetnej rocznicy śmierci autora Trenów. W tym samym czasie, co Prószyński, dotarł do Zwolenia Roman Plenkie-wicz, wspominany już tutaj edytor dzieł czarnoleskiego poety, a także autor ⁴⁵ [K. Prószyński], op. cit., s. 81. ⁴⁶ Ibidem, s. 84. ⁴⁷ Ibidem. ZE MOICH KOŚCI popiOł nie bidzie wzgardzony... 41 poświęconej Kochanowskiemu monografii. Autor ten nie zawahał się nazwać czynu ks. Grzegorzewskiego z 1830 roku po prostu świętokradztwem („Tylko zwłoki śpiewaka wyrzuciła stąd [z krypty pod kaplicą Kochanowskich -przyp. F.Z.] świętokradzka ręka proboszcza [podkr. F.Z.], jakby na urągowisko tej własnej jego przepowiedni: «Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony»”)⁴⁸. Apele Rymarkiewicza, Prószyńskiego, a wreszcie Plenkiewicza o roztoczenie opieki nad miejscem wiecznego spoczynku Jana Kochanowskiego trafiały w próżnię. Nie podjęto żadnych prac restauracyjnych w kaplicy Kochanowskich w 1884 roku, gdy w kraju obchodzono trzechsetną rocznicę śmierci poety. Znamiennie w tym kontekście brzmią słowa anonimowego autora artykułu zamieszczonego w krakowskim „Czasie” w 1898 roku, który z tej okazji odwiedził Zwoleń. Mieszkańcy miasteczka mieli go poinformować, że „przed dwudziestu kilku laty", w czasie panującej w miasteczku zarazy cholery, proboszcz kazał opróżnić groby i wsypać je do wspólnego dołu na przykościelnym cmentarzu. Wszystko wskazuje na to, że informacja ta należy do kręgu dość bogatej lokalnej legendy. W przywołanym artykule zwraca natomiast uwagę inna konstatacja autora: „Ale cóż się dziwić poniewierce śmiertelnych szczątek poety, kiedy cały kościół w Zwoleniu opustoszały i zrujnowany, wygląda jak nazajutrz po bitwie”⁴⁹. Okazuje się, że taki stan kościoła trwał jeszcze dość długo. Dopiero na początku XX wieku miejscowy proboszcz, ks. Aleksander Bąkowski, podjął prace przy renowacji zwoleńskiej świątyni, w wyniku których dokonano także restauracji kaplicy Kochanowskich oraz wzmocniono jej fundamenty. Przy okazji przebudowano i powiększono kopułę kaplicy⁵⁰. Okazuje się też, że w 1901 roku, w czasie kolejnych prac budowlanych wzniesiono przy kościele zwoleńskim kaplicę przedpogrzebową (kostnicę). Jak zanotowała ówczesna prasa, przy kopaniu fundamentów pod tę kaplicę natknięto się na wzmiankowaną zbiorową mogiłę Kochanowskich i O wadowskich z 1830 roku. Wykopane w czasie owych prac niezidentyfikowane kości zamknięto wówczas w jednej skrzyni - trumnie, którą złożono pod kryptą kostnicy⁵¹. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX ⁴⁸ [R. Pieńkiewicz], Jan Kochanowski. Jego ród, żywot i dzieła, [w:] Jana Kochanowskiego dzieła wszystkie. Wydania pomnikowe, Warszawa 1884, t. 4, s. 657. ⁴⁹ [N.N.], Zwoleń i grób Kochanowskiego, „Czas", 7 XI 1898. ⁵⁰ Szerzej na temat prac prowadzonych w kościele zwoleńskim - zob. T. Palacz, op. cit., s. 161, passim. ⁵¹ Elżbieta Jarkowska w artykule pt. Zawikłanej historii nie ma końca („Tygodnik Demokratyczny” 1983, nr 40) cytuje fragment dokumentu przechowywanego w aktach miejskich Zwolenia dotyczącego tej sprawy. Zapisano w owym dokumencie m.in.: „W roku 1901 w rogu cmentarza, przy kościele zwoleńskim, od strony północno-wschodniej, proboszcz miejscowy ks. kanonik Aleksander Bąkowski wybudował murowaną kaplicę przedpogrzebową, prawie na tym samym miejscu, gdzie były złożone zwłoki śp. Jana Kochanowskiego, poety, córki jego Urszuli i Heleny oraz Adama i Mikołaja Kochanowskich, Katarzyny, żony Mikołaja Kochanowskiego i Piotra Kochanowskiego, przez ks. Wojciecha Grzegorzewskiego po wyjęciu ich z grobu familijnego pod kaplicą. [...] Zwłoki te, składające się tylko z kości, wydobyto i ułożono w środku wymienionej kaplicy przedpogrzebowej, 42 FRANCISZEK ZIEJKA wieku, w związku ze znaczącym zwiększeniem się liczby parafian zwoleńskich, podjęto decyzję o rozbudowie kościoła. Zbudowano wówczas dwie boczne, zewnętrzne nawy. W owe dwie boczne nawy włączono dotychczas istniejące samodzielne kaplice: Kochanowskich i Owadowskich w taki sposób, że owe kaplice stały się teraz absydami nowych bocznych naw. Przy tej okazji zmieniono miejsce niektórych tablic nagrobkowych w dawnej kaplicy Kochanowskich. W dotychczasowym miejscu pozostawiono jedynie epitafium Jana Kochanowskiego. Sprawa godnego uczczenia doczesnych szczątków poety, sprofanowanych w 1830 roku przez ks. Grzegorzewskiego, nadal pozostawała jednak niezałatwio-na. Przypomniał o tym - pośrednio - w 1959 roku Marian Brandys w artykule ogłoszonym na łamach tygodnika „Świat" pod znamiennym tytułem: Wyprawa po głowę Kochanowskiego, w którym jednak próżno szukać faktów, autor bowiem zamiast nich wołał opowiedzieć lokalną, na poły ludową, legendę o losie doczesnych szczątek Kochanowskiego⁵². Na nowe tory sprawę tę skierował dopiero pod posadzką, na głębokości dwóch łokci”. Należy odnośnie do stwierdzeń zawartych w tym dokumencie, identyfikujących określone osoby, zachować daleko idącą ostrożność. Nie uczyniono tego na przykład w 1982 roku, w czasie prowadzonych w Zwoleniu prac archeologicznych. Kazimierz Bosek w jednym ze swych artykułów (pt. Dwója, „Literatura” 1983, nr 8) przypomina, że prof. T. Dzierżykray-Rogalski złamał w tym wypadku żelazną zasadę ostrożności i „wysłał” w świat zadziwiający komunikat... o odnalezieniu doczesnych szczątek Urszulki Kochanowskiej. Pisał Bosek, że w czerwcu 1982 roku „rozpoczęły się poszukiwania zapomnianej mogiły Kochanowskich. Całą operację staraliśmy się przeprowadzić bez rozgłosu. Obowiązywał zakaz udzielania informacji, dopóki rezultaty poszukiwań nie okażą się pełniejsze. Protokół wstępny został zredagowany lakonicznie, bez wdawania się w szczegółowe identyfikacje. A jednak TV i gazety prawie natychmiast wyskoczyły z Urszulką. Skąd więc - u licha - ta wiadomość? Kto ją wypuścił w świat? Zdziwi się czytelnik: wiadomość pochodzi od profesora [Tadeusza Dzierżykray-Rogalskiego - przyp. F.Z.], Jego opinię przekazał codzienny serwis informacyjny PAP w dniu 11 czerwca [19]82. Cytuję: «Znaleziono kości 2,5-3-letniego dziecka, które można uznać, zdaniem prof. Dzierżykray-Rogalskiego, za ewentualne kości czaszki i członki kończyn Urszulki, aczkolwiek jest to wniosek dość daleko idący...». Obszerniejsze omówienie sprawy znalazło się wkrótce w PAP-owskim biuletynie tygodniowym, przy czym w obu przypadkach sprawozdawca oficjalnej agencji powoływał się na profesora. Wiadomości o Urszulce nigdy nie zdementowano. Toteż publiczność miała i ma prawo sądzić, że informacja polega na prawdzie”. Tę wersję wydarzeń z czerwca 1982 roku potwierdza także Zbigniew Święch, który w swoim „reportażu historycznym” w taki sposób opisywał wydarzenia z czerwca 1982 roku, kiedy to ekipa archeologów wydobyła kości spod krypty Kochanowskich: „Profesor Dzierżykray-Rogalski za sensacyjne uznał znalezienie pozostałości dziecka, które zmarło mając zaledwie rok, oraz trojga innych dzieci w wieku od półtora do dwóch i pół roku. Profesor nie wykluczył - aczkolwiek nie potwierdziły tego dowody - iż szczątki te mogły należeć do dzieci poety. Wziąłem z czystej ciekawości jedną z małych czaszek. Czy rzeczywiście trzymam w ręku pozostałości po najsławniejszym dziecku literatury, Urszulce Kochanowskiej, której śmierć była powodem największego zmartwienia poety, ale i powstania jego Trenów? Ta zagadka na zawsze, niestety, pozostanie tajemnicą”. Z. Święch, op. cit., s. 153. ⁵² Marian Brandys - powołując się na opowieść zwoleńskiego stolarza, Wacława Zacharkiewi-cza, zwanego „Dziadkiem" - piszę o zabraniu czaszki Kochanowskiego z jego grobu przez „rządową komisję z Czackim na czele” (miało się to stać na prośbę księżnej Czartoryskiej!), o przekazaniu owej „pamiątki" natychmiast do Puław (stało się to po pięciu latach!), o wędrówce jej do Paryża bezpośrednio po powstaniu kościuszkowskim (gdy Świątynia Sybilli powstała dopiero w 1801 roku!) ZE moich kości popiół nie będzie wzgardzony... 43 w połowie lat siedemdziesiątych publicysta „Literatury” Kazimierz Bosek z Radomia. To jemu, oraz nielicznej garstce takich jak on entuzjastów, zawdzięczają dziś wielbiciele talentu Kochanowskiego fakt godnego uczczenia doczesnych szczątek największego poety szesnastowiecznej Słowiańszczyzny. Wspominając dzieje kilkuletniej walki o odnalezienie kości poety i uczczenie ich poprzez złożenie w podziemiach zwoleńskiej świątyni, tak pisał Bosek w 1983 roku: „Kto [...] przejmował się losem porzuconego poety? Jeden emerytowany urzędnik zwoleń-ski, pan [Stanisław - przyp. F.Z.] Janusz, z paroma cichymi zwolennikami. Jeden bezradny proboszcz [ks. Daniel Pacek - przyp. F.Z.]. Jedna krajowa firma konserwatorska [PP. Pracownie Konserwacji Zabytków w Warszawie - przyp. F.Z.], z jej szefem, dr. [Tadeuszem - przyp. F.Z.] Polakiem. Jakoś poza tym nie widziało się ani zmarszczki na czole, ani zbytniej łaskawości patronów. Trzeba było wszczynać awantury, zabiegać o stronników, wzywać na pomoc autorytety, chociaż niektóre (niechaj im wielkość lekką będzie!) nie użyczyły nawet nazwiska. Musiało upłynąć sporo czasu, zanim „prywatna inicjatywa” [Kazimierza Boska i kilku mieszkańców Zwolenia - przyp. F.Z.] zbiegła się z szerszą pomocą”. Publicysta dodaje jeszcze sarkastycznie, ale prawdziwie: „Gdy jednak rzeczy przybrały lepszy obrót, wówczas się okazało, że ten i ów, któremu nie przychodziło na myśl, żeby przyjechać, upomnieć się, kiwnąć palcem - głosi swoje zasługi”⁵³. W rzeczy samej, walka Kazimierza Boska i grona takich jak on „szalonych zapaleńców”⁵⁴ o godne uczczenie sprofanowanych prochów Kochanowskiego trwa- i przewiezieniu jej następnie do Krakowa „po kongresie wiedeńskim” (wraz ze zbiorami muzealnymi Czartoryskich czaszkę Kochanowskiego przewieziono do Krakowa dopiero w 1876 roku!). Równie fantazyjnie wygląda w spisywanej przez Brandysa relacji Zacharkiewicza historia pozostałych doczesnych szczątek poety z grobu w Zwoleniu: w krypcie Kochanowskich miało się znajdować (nie tylko Kochanowskich, ale i Owadowskich, podczas gdy Owadowskich grzebano w innej krypcie!) 26 trumien, które przetrwać miały tu aż do lat siedemdziesiątych XIX wieku. W krypcie Kochanowskich powstańcy styczniowi mieli urządzić sobie arsenał broni. Wskutek wyjęcia ze ścian cegieł, do krypty miała się dostać woda, a w efekcie „w kilka a może w kilkanaście lat po powstaniu” proboszcz pochował zachowane w krypcie kości Kochanowskich i Owadowskich w wielkiej trumnie, którą złożono „uroczyście" (?!) pod kostnicą. Na koniec autor piszę także o tym, że sam Zacharkiewicz - jako dziesięcioletni chłopiec - miał w czasie przebudowy kościoła zakopywać pod kasztanowcem na cmentarzu przykościelnym „stosy ludzkich kości”, w tym - w co wierzy głęboko - kości Jana Kochanowskiego! Jak widać, wiele w tym tekście informacji. Kłopot z tym, że właściwie żadna z nich nie jest prawdziwa. Poza jedną: że wzmiankowany Zacharkiewicz na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zorganizował w Zwoleniu zbiórkę funduszy na pomnik, a także -na „grób Kochanowskiego”. Akcję tę poparło m.in. miejscowe koło Stronnictwa Demokratycznego, ale inicjatywa spełzła, podobnie jak wiele innych, na niczym. Por. M. B r a n d y s, Wyprawa po głowę Kochanowskiego, „Świat” 1959, nr 33 (16 VIII); T. Kruszewski, Tajemnice grobu Kochanowskiego, „Tygodnik Demokratyczny" 1960, nr 7. ⁵³ K. B o s e k, Dwója, „Literatura” 1983, nr 8, s. 49. ⁵⁴ Posiłkując się cennym „reportażem historycznym” Zbigniewa Święcha (op. cit.) do wymienionego przez Boska grona entuzjastów zajmujących się sprawą zaliczyć należy m.in. członków zwoleńskiego Towarzystwa im. Jana Kochanowskiego z Bolesławem Skrzekiem i Janem Grudniem na czele, emerytowanego proboszcza ks. Daniela Packa, ponadto urzędującego wówczas w parafii zwoleńskiej proboszcza, ks. Franciszka Gronkowskiego, naczelnika gminy zwoleńskiej - Andrzeja 44 FRANCISZEK ZIEJKA ła dziewięć lat. Nie czas i miejsce, aby szczegółowo opisywać przebieg tej walki, bogatej w nieoczekiwane zwroty* ⁵⁵, prowadzonej zarówno na łamach prasy⁵⁶, jak i w urzędach. Dość stwierdzić, że w jej wyniku na początku lat osiemdziesiątych XX wieku podjęto prace, które ostatecznie doprowadziły do odkrycia zbiorowej mogiły Kochanowskich i Owadowskich, a także - do godnego pochówku w podziemiach zwoleńskiego kościoła zachowanych szczątków przedstawicieli obu spowinowaconych rodów. Spróbujmy zrekonstruować bieg wydarzeń. Prace archeologiczne w Zwoleniu rozpoczęto 8 października 1981 roku. Podjęła je ekipa archeologów z Pracowni Archeologicznej Muzeum Okręgowego w Radomiu, której przewodził dr Wojciech Twardowski. Nad przebiegiem prac zobowiązał się czuwać warszawski antropolog, prof. Tadeusz Dzierżykray-Rogalski. W kilka tygodni po rozpoczęciu eksploracji krypty Kochanowskich... ogłoszono w Polsce stan wojenny. Oczywiście, prace badawcze musiano przerwać. Ekipa dra Twardowskiego wznowiła je dopiero wiosną 1982 roku (kwiecień-maj). Prace w krypcie Kochanowskich nie przyniosły jednak spodziewanych wyników. Odnaleziono tam kości należące do kilkunastu osób, w tym trojga dzieci. Niewiele dały także prace prowadzone w korytarzu prowadzącym z krypty w kierunku nawy głównej⁵⁷. Dopiero wyjście z pracami wykopaliskowymi poza obręb kaplicy, pod wspomnianą już kostnicę, pozwoliło odnaleźć zbiorową mogiłę, w której złożono szczątki członków rodów Kochanowskich i Owadowskich, a także inne, należące zapewne do mieszkańców Zwolenia, których niegdyś - zgodnie z przyjętymi zwyczajami - grzebano na przykościelnym cmentarzu. Odkrycia tego dokonano w dniu 7 czerwca. Archeolodzy odnaleźli wówczas na głębokości ponad dwóch metrów resztki drewnianej skrzyni wypełnionej kośćmi. W spisanym 10 czerwca nad otwartym grobem protokole znalazły się m.in. słowa: „Komisja jest zdania, że szczątki kostne, znalezione w krypcie kaplicznej i pod kaplicą przedpogrzebową, należą do członków rodziny Kochanowskich i innych zmarłych - być może z cmentarza przykościelnego”⁵⁸. Badania archeologiczne prowadzono nadal, jeszcze w 1983 roku⁵⁹. Równocześnie Lesisza, a wreszcie - członków radomskiej ekipy archeologów prowadzących badania w Zwoleniu w 1982 i 1983 roku, zwłaszcza dra Wojciecha Twardowskiego. ⁵⁵ Najbardziej zaskakującą sprawą w tym wypadku były nieoczekiwane zmiany opinii na temat doczesnych szczątków poety dokonywane przez - skądinąd zasłużonego dla sprawy prof. Tadeusza Dzierżykray-Rogalskiego, przedstawione szczegółowo przez Kazimierza Boska w cytowanym wyżej artykule pt. Dwója. ⁵⁶ Por.: K. B o s e k, Wielkości, gdzie twoje miejsce, „Literatura" 1977, nr 49; i d e m, Sekret postaci w marmurze, „Literatura" 1978, nr 4. ⁵⁷ Jak pisała w tamtych latach Elżbieta Jarkowska, również te badania „poza pojedynczymi kośćmi i przedmiotami, które niewątpliwie stanowiły niegdyś wyposażenie zmarłych - nie przyniosły większych rewelacji" (E. J a r k o w s k a, Zawikłanej historii nie ma końca, „Tygodnik Demokratyczny” 1983, nr 40 (2 X)). ⁵⁸ Cyt. za: Z. Święch, op. cit., s. 155-156. ⁵⁹ Cytowana wyżej E. Jarkowska pisała w październiku 1983 roku, że prace archeologiczne „trwają nadal". Znamiennie brzmią dalsze słowa dziennikarki: „Jedno jest pewne: szansa na ZE MOICH KOŚCI POPIÓŁ NIE BADZIE WZGARDZONY... 45 rozpoczęto prace zmierzające do uporządkowania krypty Kochanowskich oraz przygotowania sarkofagu, w którym zdecydowano się umieścić wszystkie odkryte w czasie prac wykopaliskowych doczesne szczątki zmarłych (w przekonaniu, że wśród nich z całą pewnością znajdują się także szczątki autora Trenów i jego najbliższej rodziny). Sarkofag przygotowano wiosną 1984 roku, zaś 21 czerwca, w święto Bożego Ciała, czterysta lat po śmierci poety, urządzono autorowi Trenów i jego bliskim wspaniałą uroczystość pogrzebową, której przewodniczył metropolita krakowski, kardynał Franciszek Macharski. Na uroczystość tę przybyło pięciu biskupów, a także kilkudziesięciu duchownych niższego stopnia. Przybył też cały zastęp uczonych, pisarzy i poetów, aktorów i dziennikarzy z wielu ośrodków polskiego życia duchowego, przede wszystkim jednak z Warszawy. Jeszcze przed mszą świętą trumnę z prochami rodziny Kochanowskich i innych rodów zwoleńskich, odkrytymi w czasie prac wykopaliskowych, owiniętą w całun ozdobiony orłem Jagiellonów i herbem rodowym Kochanowskich, pisarze i poeci przenieśli z kaplicy do ołtarza polowe-go, przy którym odbyła się uroczysta msza święta. Po homilii kardynała Franciszka Macharskiego wykład o znaczeniu Kochanowskiego w życiu duchowym polskim wygłosił prof. Tadeusz Ulewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Potem aktorzy warszawskich scen - Aleksandra Dmochowska, Anna Nehrebecka i Andrzej Szczepkowski - recytowali utwory poety, a chór diecezjalny wykonał kilka psalmów Kochanowskiego (do których muzykę napisał, rówieśny poecie, Mikołaj Gomółka). Po mszy św. trumnę z prochami Kochanowskich przenieśli do kościoła „ci, którzy oprócz Kazimierza Boska najbardziej przyczynili się do odnalezienia i uporządkowania prochów: przedstawiciele zwoleńskiego Towarzystwa im. Jana Kochanowskiego z Bolesławem Skrzekiem i Stanisławem Januszem na czele”“. Do zbudowanego w krypcie pod kaplicą Kochanowskich sarkofagu złożono „po wieczne czasy” prochy umieszczone w czternastu miedzianych urnach. Mowę pogrzebową w imieniu środowisk twórczych wygłosił Zygmunt Kubiak. Wybitny poeta i znakomity tłumacz swoją wypowiedź zakończył słowami: „Przyjacielu królów i nas wszystkich, Janie Kochanowski. Poeto czarnoleski, który też nauczyłeś nas, jak mamy się modlić, poetarum Polonorum Princeps, będąc teraz u Pana Boga, przed którego obliczem modlimy się za Ciebie, zarazem jesteś tu z nami na ziemi polskiej, gdzie sady obradzają, a pszczoły miód dawają, jesteś tu w Twoim słowie, w naszej czci, w naszej miłości”* ⁶¹. Na uroczystość tę specjalne posłanie z Watykanu nadesłał papież Jan Paweł II. Niestety, pismo dotarło do organizatorów już po uroczystościach, toteż nie zostało odczytane w czasie ich trwania. Do dzisiaj także nie zostało w całości ogło identyfikację szczątków wielkiego mistrza renesansu nie istnieje, bowiem sa one rozrzucone wśród wielu innych”. E. J a r k o w s k a, op. cit. “ Z. Święch, op. cit., s. 157. ⁶¹ Z. Kubiak, Pogrzeb Jana Kochanowskiego, „Tygodnik Powszechny" 1984, nr 28 (8 VII) (tu przedrukowano pełny tekst mowy Zygmunta Kubiaka). 46 FRANCISZEK ZIEJKA szone drukiem. Dokument ten, przechowywany w odpisie w archiwum parafii zwoleńskiej, dzięki uprzejmości ks. dziekana Bernarda Kasprzyckiego, proboszcza tejże parafii, możemy dziś ogłosić, jest bowiem tekstem bardzo ważnym, pisanym przez papieża-Polaka, który nadto był poetą. Papież Wojtyła z mocą podkreślał, że twórczość Kochanowskiego „stała się symbolem polskości i wielkości języka polskiego dla późniejszych poetów”. Ta piękna pochwała autora Trenów wyszła spod pióra papieża, który przeszedł do historii jako jeden z największych autorytetów moralnych świata. Czyż mógł się spodziewać takich słów poeta z Czarnolasu⁶²? Wygląda na to, że „popiół jego kości" jednak nie został wzgardzony. Aneks POSŁANIE PAPIEŻA JANA PAWŁA II Z OKAZJI 400-LETNIEJ ROCZNICY ŚMIERCI JANA KOCHANOWSKIEGO Czcigodny Księże Biskupie, na ręce Księdza Biskupa przesyłam wyrazy mojej duchowej łączności z uczestnikami uroczystości religijnych, jakie w dniu 21 czerwca 1984 roku, w święto Bożego Ciała, odbędą się w Zwoleniu dla upamiętnienia czterechsetletniej rocznicy śmierci Jana Kochanowskiego, w czasie których prochy rodziny Kochanowskich zostaną przeniesione do podziemi miejscowego kościoła. Wraz z moimi Rodakami składam hołd pamięci jednego z największych naszych poetów, a jednocześnie ogarniam myślą całe dzieje polskiej kultury, na których dzieło Jana z Czarnolasu wycisnęło tak ważny i trwały ślad. Stworzenie przez Autora „Trenów” nowożytnego języka naszej poezji i wprowadzenie jej do rodziny wielkich literatur Europy; połączenie w uprawianej przez Niego sztuce tradycji greckiej i łacińskiej z tradycją Biblii; tak wyraźna w poezji Autora „Zgody” postawa tolerancji; szczególnie przejęcie się Poety ideałem twórczości artystycznej jako służby narodowi - wszystko to odegrało ogromną rolę w procesie kształtowania się naszej kultury w ogóle, w dziejach utrwalania się jej ideałów estetycznych i moralnych, jej więzów z kulturą Zachodu i tak wyraźnej po dzień dzisiejszy funkcji literatury jako sumienia narodowej wspólnoty. Dziękując Bogu za dzieło poetyckie Jana Kochanowskiego, myślmy z wdzięcznością o tym wielkim zbiorowym dobru, jakie stanowi polska kultura. Kultura, dzięki której zachowaliśmy jako naród własną tożsamość i własną suwerenność. W tym wspólnym dobru szczególnie doniosłą rolę spełniała i wciąż spełnia wielka ⁶² Już jako uczeń wadowickiego Gimnazjum męskiego im. Marcina Wadowity Karol Wojtyła brał udział w przedstawieniach teatru szkolnego. Jednym z pierwszych przedstawień, w których uczestniczył, była Sobótka Jana Kochanowskiego, zainscenizowana w wadowickim parku w 1937 roku (por. Kalendarium życia Karola Wojtyły, opr. ks. A. B o n i e c k i MIC, Kraków 1983, s. 35). ZE MOICH KOŚ CI POPIÓŁ NIE BADZIE WZGARDZONY... 47 literatura narodowa. Dzieje się tak w dużej mierze dzięki Autorowi „Odprawy postów greckich” Jego twórczość stała się symbolem polskości i wielkości języka polskiego dla późniejszych poetów. Jeden z nich tak pisał o „lutni mistrza Jana": Jak drzewo ssała u szczytu z Bożego pełnego dzbana Wyniosłą mądrość błękitu, By między życiem a śpiewem Nie rozdzielać ziemi z niebem (Jerzy Liebert „Na lipę czarnoleską”) Twórczość Jana Kochanowskiego stanowi szczególne, niejako symboliczne świadectwo trwającej od wieków, zwłaszcza w dziejach najnowszych naszych twórców, więzi „ziemi z niebem”, poezji z religią. Najobszerniejsze dzieło Poety, owoc ponad dziesięcioletnich trudów - to „Psałterz Dawidów” wspaniały przekład „Psalmów” który przyjęli do swych praktyk religijnych zarówno katolicy, jak i protestanci. Na nim uczyły się artystycznego kunsztu pokolenia nie tylko polskich poetów. To właśnie w dedykacji „Psałterza" biskupowi Piotrowi Poeta z dumą napisał znane słowa, które lapidarnie wyrażają jego historyczną rolę w rozwoju polskiej literatury: I wdarłem się na skałę pięknej Kaliopy, Gdzie dotychczas nie było znaku polskiej stopy. Spośród religijnych liryków Jana Kochanowskiego dwa zwłaszcza utwory weszły do kanonu zbiorowej pobożności jego rodaków: przekład psalmu Kto się w opiekę poda Panu swemu oraz hymn Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary, często śpiewany jako dziękczynienie po komunii świętej. Niech słowa tych powszechnie znanych pieśni staną się podczas uroczystości w Zwoleniu wyrazem wdzięczności wobec Boga za dar, jakim od czterech stuleci jest dla Polaków poezja Jana z Czarnolasu. W tych zaś, którzy dzisiaj tworzą narodową kulturę bądź służą jej krzewieniu, niech umocnią przeświadczenie o jej najgłębszej tożsamości, o jej duchowych źródłach i moralnych powinnościach. Niech będą świadectwem wiary polskiego Kościoła, którą od stuleci karmią i wspomagają poetyckie wyznania wiary największych twórców naszej kultury. Księdzu Kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu, który przewodniczy uroczystościom, Księdzu Biskupowi Edwardowi Materskiemu Ordynariuszowi miejsca, obecnym Biskupom i duchowieństwu, pracownikom nauki i kultury, nauczycielom języka polskiego, przedstawicielom Klubów Inteligencji Katolickiej i wszystkim uczestnikom jubileuszowej uroczystości udzielam z serca Apostolskiego Błogosławieństwa. Watykan, dnia 11 czerwca 1984 roku CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY...¹ 1. W czasach, gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów dogorywała, w polskim życiu publicznym pojawiła się dość liczna gromada zacnych Polaków, którzy za wszelką cenę starali się zapobiec ostatecznej katastrofie Ojczyzny, a gdy ta - wskutek zmowy zaborczych sąsiadów i rodzimych zdrajców - upadła, podjęli działania mające na celu ratowanie kultury, języka, literatury i sztuki: narodowego dziedzictwa. Nie miejsce, aby wymieniać tu nazwiska tych naszych przodków, którzy w owym czasie usilnie pracowali dla uratowania niepodległego bytu Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a po jej zniewoleniu - walczyli o odzyskanie wolności. Było ich wiele tysięcy. Pierwsi pojawili się, zanim jeszcze Polska została wymazana z mapy Europy. I chodzi w tym wypadku nie tylko o żołnierzy, którzy z bronią w ręku starali się chronić nieszczęśliwą Ojczyznę, a na frontach całej Europy walczyli „o wolność waszą i naszą”, lecz także o polityków, którzy zabiegali o zasadniczą reformę państwa (Konstytucja 3 Maja), o ludzi, którzy rozwijali badania naukowe albo też uprawiali twórczość literacką i artystyczną. Trzeba by było w tym wypadku wymienić rzeczywiście bardzo liczny zastęp naszych mądrych i zacnych rodaków, prawdziwych patriotów, którzy zapisali się wówczas złotymi zgłoskami w dziejach naszej Ojczyzny. Wśród nich znalazł się także Tadeusz Czacki - wybitny uczony, działacz społeczny i polityczny, znakomity organizator polskiego życia publicznego, założyciel Liceum Krzemienieckiego i człowiek zaliczony niewątpliwie do grona cichych bohaterów polskich przełomu XVIII i XIX wieku. To prawda, że nie wszyscy doceniali jego zasługi dla polskiej kultury. Na przykład podjęta przez niego na szeroką skalę akcja otwierania grobów wielkich Polaków, w tym trumien królów polskich (tzw. „archeologia grobów"), spotkała się ¹ Niniejsza rozprawa jest znacząco poszerzoną, a przede wszystkim - zmienioną wersją artykułu ogłoszonego w tomie Rzeczy minionych pamięć. Studia dedykowane profesorowi Tadeuszowi Ulewiczowi w 90. rocznicę urodzin, red. A. Borowski, J. Niedźwiedź, Kraków 2007, s. 601-615, Terminus. Bibliotheca Classica. Seria 2, t. 5. 50 FRANCISZEK ZIEJKA z dezaprobatą wielu autorytetów. Ambroży Grabowski, zasłużony „starożytnik" krakowski, wspominając jego „łupienie grobów królewskich” na Wawelu, nazwał go „wandalem nowych czasów”². Ubolewał nad tymi zatrudnieniami Czackiego biskup Ludwik Łętowski, autor pierwszej monografii katedry wawelskiej³. Ostre sądy z upływem lat poszły jednak w zapomnienie, a Stanisław Tarnowski pisał już w 1913 roku o Czackim jako o prawdziwym bohaterze czasów narodowej niewoli: „Jednym z tych naszych Ezdreaszów, co próbowali dźwigać zwalone mury świątyni i miasta, był Tadeusz Czacki, a między nimi był jednym z najzdolniejszych. Kiedy się nad nim zastanawiać, dochodzi się z podziwieniem do pytania, jaką musiała być ta głowa, co mogła tyle rzeczy objąć, tylu podołać. Wielki uczony kładzie fundament pod naukę historii prawa, właściwie pierwszy ją u nas stwarza. Wielki ekonomista porządkuje, prowadzi, doprowadza do końca względnie dobrego trudne, nader zawikłane sprawy finansowe, a marzy o wielkich przedsiębiorstwach, o drogach komunikacji i zbytu dla polskiego handlu. Praktyczny polityk w swoich czysto naukowych rozprawach podaję sposób rozwiązania wielkich kwestii narodowych i społecznych (mianowicie żydowskiej). Zapalony biblioman nie tylko własną bibliotekę zbiera, ale zna, lustruje liczne biblioteki, rozsypane po całym kraju. Wielki organizator wychowania wreszcie nie tylko zakłada Krzemieniec [Liceum Krzemienieckie - przyp. F.Z.], ale wizytuje wszystkie szkoły na Litwie i Rusi, a swoich prac naukowych mimo to nie zaprzestaje”⁴. Dzisiaj, po blisko dwustu latach od śmierci założyciela Liceum Krzemienieckiego, nadszedł czas na bardziej wyważone sądy i opinie. Takie znajdujemy w cennej biografii Czackiego pióra Ewy Danowskiej, wydanej nakładem Polskiej Akademii Umiejętności przed kilkoma laty⁵. Ale przecież myliłby się ten, kto by ² W wydanych w 1909 roku przez Stanisława Estreichera Wspomnieniach Ambrożego Grabowskiego znajduje się rozdzialik pod znamiennym tytułem: Złupienie grobów królewskich przez Gotów i Wandalów nowych czasów. Autor poddaje w nim bardzo ostrej krytyce działalność kolekcjonerską Izabeli Czartoryskiej oraz Tadeusza Czackiego. Pisze m.in.: „Ziemia nasza w smutnym jakiemś przeznaczeniu skazana była i jest na to, aby zawsze łupiona była z pamiątek po dawnych przodkach naszych. Zamilczając o niedawnych (r. 1794) i nowych (r. 1831-1832) jej złupieniach, bo to wszystkim wiadome, przypomnę tylko, że ją obdzierały Szwedy, Tatary itp. Bolesno jest, kiedy w myśl wnijdzie, że bywała pastwą obcych, ale cóż mówić na to, kiedy i właśni jej nie oszczędzali ziomkowie, kiedy mężowie, a nawet damy, dostatkiem, znaczeniem i nauką znakomici, wprawdzie pod piękną chorągwią miłośnictwa pamiątek ojczystych, stawali się łupieżcami; a takimi byli ś.p. księżna Izabela Czartoryska i j[aśnie] w[ielmoż]ny Tadeusz Czacki. Ten w r. 1791 odwiedzając Kraków, zbrojny pozwoleniem królewskim i poleceniem prymasa, nie tylko grabił w archiwach i bibliotekach kościołów i klasztorów w Krakowie i całej Polsce, ale i otwierał groby królów polskich i tam różne poznajdywał starożytne i kosztowne pamiątki" A.Grabowski, Wspomnienia, Kraków 1909, t. 2, s. 171-172. Szerzej na ten temat - zob. Z. Żygulski j r, Pamiątki wawelskie w zbiorach puławskich, „Studia do dziejów Wawelu" 1961, t. 2, s. 377-413. ³ Por. X.L. Łętowski, Katedra krakowska na Wawelu, Kraków 1859. ⁴ S. Tarnowski, Hołd Tadeuszowi Czackiemu, Kraków 1913, s. 3-4. ⁵ E. Danowska, Tadeusz Czacki 1765-1813. Na pograniczu epok i ziem, Kraków 2006, Rozprawy Wydziału Historyczno-Filozoficznego PAN, t. 106. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 51 sądził, że wszystkie zagadki bogatej biografii tego wielkiego uczonego zostały już rozwiązane. Jedna z nich ma nam posłużyć jako wprowadzenie do tej rozprawy. Trzeba jednak zacząć od przypomnienia podstawowych faktów z życia naszego bohatera⁶. 2. Tadeusz Czacki urodził się 28 sierpnia 1765 roku w Porycku na Wołyniu. Kształcił się - jak to było naówczas w zwyczaju - w domu rodzinnym. W 1781 roku został zatrudniony jako praktykant w sądach warszawskich. Bywając często w Bibliotece Załuskich, nawiązał znajomość m.in. z dwoma późniejszymi biskupami: Janem Chrzcicielem Albertrandim oraz Adamem Naruszewiczem. Po pewnym czasie król Stanisław August Poniatowski zlecił mu uporządkowanie części swego prywatnego archiwum (Gabinet Królewski) oraz Metryki Koronnej. W 1784 roku Czacki został członkiem rządowej Komisji Kruszcowej. W dwa lata później - już jako starosta nowogrodzki - na zlecenie Sejmu podjął pracę w Komisji Skarbu Koronnego. Z racji pełnienia tej funkcji odbył szereg wypraw po kraju w poszukiwaniu złóż soli, a także w celu zbadania spławności rzek. Podróżowanie stało się z czasem jego pasją. Co jednak znamienne, z kolejnych swoich wypraw przywoził do Warszawy nie tylko cenne raporty, o których przyjdzie tu jeszcze wspomnieć, ale i inne „zdobycze”: manuskrypty oraz rzadkie książki, wypożyczone lub wykradzione z archiwów i bibliotek klasztornych, kościelnych oraz prywatnych. Co więcej, zaczął zbierać także tzw. „pamiątki historyczne". U współczesnych wzbudzał zaufanie, toteż wspierali go niemal wszyscy. W 1797 roku od przebywającego już po abdykacji w Petersburgu Stanisława Augusta Poniatowskiego uzyskał bezcenne materiały z królewskiego Archiwum Gabinetowego i słynne „Teki Naruszewicza” które stały się zalążkiem jego biblioteki, zwanej Biblioteką Porycką. Wkrótce do jego zbiorów trafiło Archiwum Koronne, tzw. Acta Tomiciana, zbiór dokumentów kanclerza koronnego Szembeka, część Archiwum Kamery Ekonomicznej Królewskiej i wiele innych. Wszystkie te bardzo cenne zbiory w liczbie około piętnaście tysięcy woluminów przekazane zostały po śmierci Czackiego do Puław. Dziś stanowią niezwykle cenną kolekcję w obrębie Biblioteki XX. Czartoryskich⁷. Po założeniu rodziny w 1792 roku, Czacki dzielił czas między Kraków i rodzinny Poryck na Wołyniu. W 1801 roku należał do założycieli Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie. W 1805 roku został wizytatorem szkół guberni wołyńskiej, podolskiej i kijowskiej. W tym samym roku zrealizował swój wielki plan: przy wydatnej pomocy Hugona Kołłątaja otworzył w Krzemieńcu, w dawnym kolegium jezuickim, Gimnazjum Wołyńskie (od 1819 roku znane jako Liceum ⁶ Por. PSB, t. 3; Bibliografia Literatury Polskiej „Nowy Korbut", t. 4: Oświecenie, Warszawa 1966, s. 364-365. ⁷ Por. K. Buczek, Przyczynki do dziejów Biblioteki Poryckiej, „Przegląd Biblioteczny" r. X, 1936, s. 206-212; ibidem, r. XI, 1937, s. 23-33. 52 FRANCISZEK ZIEJKA Krzemienieckie), które stało się jedną z najsławniejszych szkół średnich na ziemiach polskich („Ateny Wołyńskie"). Inicjatorowi udało się skupić w Krzemieńcu grono znakomitych wykładowców (tworzyli je m.in. pisarze i uczeni: Alojzy Feliński, Józef Korzeniowski, Joachim Lelewel, Alojzy Osiński, a także Euzebiusz Słowacki, ojciec Juliusza). Szkoła krzemieniecka była niewątpliwie życiowym sukcesem Czackiego. Wprawdzie zamknięto ją w ramach represji popowstaniowych w 1831 roku, ale pamięć o niej przetrwała bardzo długo, nie tylko w pamięci uczniów, lecz przede wszystkim w historii polskiej oświaty⁸. Niestety, Czacki nie zdołał zrealizować innego swojego wielkiego projektu: nie stworzył w Porycku muzeum narodowego! Nie stworzył, choć przez szereg lat czynił przygotowania do otwarcia takiej placówki. Z tą myślą - jak wspomniano - zbierał w czasie podróży po kraju rozmaite pamiątki. Ta myśl natchnęła go też do szukania potencjalnych eksponatów m.in. w grobach królewskich na Wawelu! Wspomniano tu już o barwnym opisie owej działalności Czackiego pióra Ambrożego Grabowskiego. Prace Zdzisława Żygulskiego jr. oraz Ewy Danowskiej znacząco wzbogaciły naszą wiedzę na ten temat⁹. Wiele wskazuje na to, że idea wzmiankowanej placówki zrodziła się w umyśle Czackiego w czasie pierwszego pobytu w Krakowie, w marcu i kwietniu 1791 roku. Przybył on wówczas do dawnej stolicy Polski jako reprezentant Komisji Skarbu Koronnego m.in. w celu dokonania wizytacji przejmowanego właśnie przez skarb państwa biskupstwa krakowskiego¹⁰, a także - aby zbadać stan zachowania zamku na Wawelu oraz sytuację finansową samego miasta, o co prosili króla Stanisława Augusta krakowianie jeszcze w 1787 roku, w czasie jedynej wizyty monarchy w mieście. Czacki wizytę swoją rozpoczął od przygotowania raportu na temat stanu zachowania zamku wawelskiego. W raporcie na ten temat, przygotowanym w kwietniu 1791 roku, domagał się podjęcia pilnych, ale i kosztownych prac przy jego reparacji. Wystąpił zarazem z inicjatywą sporządzenia przez Korpus Inżynierów dokładnych map olbrzymich dóbr biskupstwa krakowskiego, w tym dokładnego oznaczenia granicy między należącym wówczas do biskupstwa Księstwem Siewierskim a Śląskiem, gdyż na spornych terenach Prusacy dokonywali wyrębu lasów na wielką skalę. W czasie wizyty w Krakowie wiosną następnego roku (1792 rok) w towarzystwie przedstawicieli władz miasta Krakowa, kapituły katedry wawelskiej, a także licznego grona innych obywateli miasta (m.in. gen. Józefa Wodzickiego, ks. Sebastiana Sierakowskiego oraz Jana ⁸ Spośród absolwentów Liceum Krzemienieckiego godzi się wymienić m.in. liczną gromadę pisarzy i poetów, takich jak: Antoni Malczewski, Feliks Bernatowicz, Tymon Zaborowski, Maurycy Gocławski, Franciszek Kowalski, August Olizarowski i Juliusz Słowacki. ’ Por. Z.Żygulski jr, Dzieje zbiorów puławskich (Świątynia Sybilli i Dom Gotycki), Kraków 1962, s. 5-261, Rozprawy i Sprawozdania Muzeum narodowego w Krakowie, t. 7; E. Dano wska, op. cit., s. 150-165, ¹⁰ W dniu 27 VII1789 roku sejm podjął ustawę, na mocy której wakujące (po usunięciu z niego bpa Sołtyka) biskupstwo krakowskie wraz Księstwem Siewierskim zostało przejęte na rzecz skarbu państwa. Dochody z niego miały zostać przeznaczone na cele wojskowe. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 53 Nepomucena Horaina) dokonał ostatniej lustracji skarbca koronnego: „Insygnia królewskie oraz inne obiekty należące do skarbca wystawiono wówczas na widok publiczny, a w trzy dni później, 21 kwietnia, spisano je, wniesiono z powrotem do pomieszczeń skarbca i zapieczętowano”¹¹. Wspomniano już, że oprócz zajęć zleconych mu przez Sejm jako członkowi Komisji Skarbu Koronnego, Czacki przystąpił w Krakowie do zbierania pamiątek historycznych. Jak twierdzi Zdzisław Żygulski, to „właśnie w tym czasie [tzn. około 1791 roku - przyp. F.Z.], i to niezależnie od poczynań Czartoryskiej, skrystalizowała się w nim myśl stworzenia muzeum pamiątek narodowych”¹¹ ¹². W pierwszej kolejności przystąpił on do systematycznej wizytacji archiwów klasztornych, z których zabierał - za rewersem lub bez - co cenniejsze rękopisy i książki¹³. Nie ograniczył się jednak tylko do archiwów. Wzbogacał swoje zbiory sobie tylko znanymi sposobami. Przede wszystkim przekonał kanoników kapituły katedralnej, którzy pod nieobecność w Krakowie biskupa mieli pełnię władzy nad katedrą¹⁴, ¹¹ Z. Żygulski ) r, Dzieje zbiorów..., s. 36. Jak wiadomo, skarb ten, złożony z około 120 przedmiotów (korony, berła, złote jabłka, łańcuchy, relikwiarze, krzyże, miecze etc.) w 1795 roku stał się łupem Prusaków i zniszczony został przez nich w 1808 roku. Por. J. Łepkowski, Koronacje. Skarbiec koronny, [w:] i d e m, Z przeszłości. Szkice i obrazy, Kraków 1862, s. 68-92; A. Kraushar, Klejnoty koronne Polski, „Przewodnik Naukowy i Literacki" (Warszawa) 1896, t. 24; A. Wolański, Losy regaliów polskich, „Przegląd Powszechny” 1920-1921,1.148-149; K. Estreicher, Zniszczenie polskich insygniów koronnych, „Przegląd Współczesny” 1935, t. 52; J. Wi 11 a u m e, Echa przywłaszczenia oraz zniszczenia insygniów koronnych Rzeczypospolitej w świetle tradycji i źródeł, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska” (Lublin), sectio F, vol. XXV, 1970; A. Fischinger, Skarbiec Koronny na Wawelu, Kraków 1973. ¹² Z. Ży g u 1 s k i j r, Dzieje zbiorów..., s. 36. ¹³ Jak piszę Ewa Danowska, w marcu 1791 roku Czacki dwukrotnie odwiedził bibliotekę krakowskich OO. Dominikanów, wzbogacając „swoją bibliotekę o 12 rękopisów i 3 druki, w sumie 15 dzieł w 20 woluminach. Rewers na te księgi, wyniesione na prywatną kwaterę Czackiego, wystawił towarzyszący mu plenipotent i sekretarz Alojzy Feliński. Niewykluczone, że starosta zabrał więcej, lecz inwentarz sporządzony przez Teleżyńskiego okazał się niekompletny. [...] W 1791 r., a także podczas kolejnej służbowej bytności w Krakowie w 1792 r., jak i w późniejszych latach, uwadze Tadeusza Czackiego nie uszły i inne kościelne zbiory biblioteczne. Z klasztoru Paulinów na Skałce zabrał jakieś rękopisy, lecz niepodobna dociec jakie, gdyż zakonnicy nie mieli spisu dzieł, ani też Czacki nie pozostawił rewersów. Z biblioteki klasztoru Reformatów zabrał w 1793 r. - tym razem zostawiając rewers - Biblię i jakąś małą książkę na temat prawa czeskiego. Nieco książek zabrał «absolutnie jako osoba rządowa» z biblioteki Karmelitów na Piasku oraz u Augustianów, gdzie bez zezwolenia przełożonego kazał ślusarzowi otworzyć bibliotekę i wiele książek zabrał według swego upodobania. Poza tym, także z biblioteki Franciszkanów Czacki «w imieniu rządowym niektóre książki na rzecz publiczną zabrał». Między 1793 a 1795 r. wziął kilka książek z biblioteki Kanoników Regularnych przy kościele św. Marka. Zabrał też, choć nie wiadomo jakie, dzieła z biblioteki Kanoników Regularnych przy kościele Bożego Ciała oraz dwie księgi od Pijarów, które obiecał zwrócić, lecz tego nie zrobił. W 1798 r. «uszkodził» bibliotekę Bernardynów na Stradomiu, natomiast dopiero w 1802 r. dobrowolnie przyznał się przełożonemu Kapucynów, że także i u nich zabrał kilka książek i rękopisów”. E. Dano wska, op. cit., s. 152-153. Por. K. Kaczmarczyk, Rewizja bibliotek klasztorów krakowskich w roku 1810, „Przegląd Biblioteczny" 1909, s. 184-190. ¹⁴ Po internowaniu przez kapitułę biskupa Kajetana Ignacego Sołtyka od 1782 roku pieczę nad diecezją sprawował mieszkający w Warszawie prymas Michał Poniatowski. 54 FRANCISZEK ZIEJKA aby pozwolili mu przystąpić do otwierania grobów królewskich. Motywowała go nie tylko zwyczajna ciekawość początkującego naówczas uczonego, ale i chęć zdobycia wzmiankowanych już wcześniej pamiątek historycznych. W rzeczy samej, żniwo tej eksploracji grobów królewskich okazało się nadspodziewanie bogate. Warto tu przywołać przynajmniej mały fragment ogłoszonego w drugiej połowie 1791 roku na łamach wydawanej w Warszawie „Gazety Narodowej i Obcej” raportu Czackiego z tych jego przedsięwzięć. Autor nadesłał ów raport na ręce bpa Adama Naruszewicza, jednego z redaktorów „Gazety”. Pisał w nim o powodach podjęcia eksploracji trumien Jagiellonów, a także - o sprzyjających temu aktowi okolicznościach: „Życzyłem sobie widzieć ród Jagiełłów, dobroczyńców narodu polskiego, w ten czas ujrzeć i uczcić wielkich ludzi, a razem i królów, kiedy ich duch konstytucją narodową na nowo ożywiać zaczyna umysły Polaków. Przyjaźń składających kapitułę sprawiła, iż dwóch wieków ciągiem zamknięte trumny otworzone zostały”¹⁵. Czacki otwarł wówczas trumny Zygmunta Augusta, jego siostry Anny, Zygmunta I Starego, a także zmarłego w niemowlęctwie syna Zygmunta I i Bony, Alberta. Szczegółowo opisał zawartość poszczególnych trumien, zwracając przy tym uwagę na wartość insygniów królewskich, a także na znajdujące się w nich inne cenne precjoza (łańcuchy, medale), z których część wyjął i zachował (niektóre z nich z czasem przekazał Izabeli Czartoryskiej do Puław). Na tym zresztą nie zakończyła się jego działalność „eksploracyjna” na wzgórzu wawelskim. Kontynuował ją też w latach następnych, właściwie aż do 1798 roku¹⁶. Zafascynowany odkryciami w podziemiach katedry przyszły twórca Gimnazjum Wołyńskiego kontynuował swoje prace z zakresu „archeologii grobowej” także poza Wawelem. Dnia 12 lipca 1792 roku dotarł do Czarncy k/Włoszczo-wej, w której urodził się i został pochowany hetman Stefan Czarniecki. Stosując wypróbowane w Krakowie metody, uzyskał zgodę miejscowego plebana na otwarcie trumny. Jak napisał w oświadczeniu z 4 października 1796 roku, wyjął wówczas z tej trumny prawą kość udową hetmana, którą po czterech latach - jako jeszcze jedną pamiątkę historyczną - przekazał Izabeli Czartoryskiej do Puław¹⁷. ¹⁵ [T. Czacki], Opisanie grobów dawnych królów polskich w Krakowie, przez P. Czackiego, starostę nowogródzkiego, komisarza Komisji Skarbowej Koronnej, doJW. Naruszewicza, biskupa łuckiego i brzeskiego litjewskiego] przesłane, „Gazeta Narodowa i Obca" (Warszawa) 1791, nr LXV; [przedruk w:] „Pamiętnik Warszawski" 1819, s. 301-310. ¹⁶ Por.: Z. Żygulski j r, Pamiątki wawelskie w zbiorach puławskich, „Studia do dziejów Wawelu" 1961, t. 2. ¹⁷ Por.: A. Wrzosek, Notatka o szczątkach hetmana Stefana Czarnieckiego znajdujących się w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie, „Przegląd Antropologiczny" 1929, s. 114-115. Z. Żygulski jr w swojej rozprawie poświęconej dziejom zbiorów puławskich przedrukował sporządzone 4 X 1796 roku przez Czackiego „świadectwo autentyczności” owej pamiątki. Nadto przedrukował list Leopolda Gogolewskiego do Tomasza Zielińskiego z 25 XI 1852 roku, w którym autor szczegółowo opisał dzieje rozbitej przez Kozaków po bitwie pod Szczekocinami czaszki hetmana Czarnieckiego, z której część dostała się z czasem do zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich. Por. nadto: R. Radło wsk a, Srebrne podniebienie hetmana. Muzeum Czartoryskich. Czy Czarniecki to Czarniecki?, „Gazeta Wyborcza" 2000 (8-9 IV). CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 55 W 1801 roku pozyskał fragmenty czaszki Bolesława Chrobrego, przechowywane od 1772 roku w kapitularzu poznańskiej katedry (po wielkim pożarze tej świątyni). Znamienne jednak, że tej pamiątki nie przekazał do zbiorów puławskich; trafiła tam ona dopiero po jego śmierci¹⁸. W tym samym, 1801 roku, w towarzystwie Marcina Molskiego wybrał się Czacki, jako delegat Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, do Królewca oraz Fromborka. We Fromborku uzyskał zgodę kapituły katedralnej na otwarcie grobu Mikołaja Kopernika. Pozyskane informacje o lokalizacji grobu okazały się jednak mylne, toteż zamiast grobu astronoma Czacki trafił na grób bpa Henryka Fleminga, który zmarł w 1300 roku. Z grobu tego wyjął fragmenty kości, których część przekazał do siedziby Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, a część - w sierpniu 1802 roku - do Świątyni Sy-billi w Puławach. Przebieg swojej ekspedycji do Królewca i Fromborka opisał szczegółowo w liście do Jana Śniadeckiego¹⁹ * * ²². Na koniec jeszcze jedna sprawa: tajemniczego „zniknięcia” z krakowskiej Skałki, najprawdopodobniej w 1792 roku... czaszki Jana Długosza! Wiele wskazuje na to, że w tym wypadku w kręgu osób najbardziej podejrzanych o jej przejęcie znajduje się właśnie Tadeusz Czacki. Przypomnijmy: już w 1791 roku rozpoczął on „wizytację” krakowskich klasztorów. Oczywiście, jednym z pierwszych, które odwiedził, był klasztor OO. Paulinów na Skałce. Świadczy o tym jego list do Adama Naruszewicza z kwietnia tego roku, w którym z nieukrywanym oburzeniem pisał, że paulini nie zadbali o godne uczczenie prochów swojego dobrodzieja, a jego doczesne szczątki przechowują... w glinianym garnku! Badacze biografii Długosza potwierdzają, że dziejopis przed śmiercią prosił, aby pochowano go właśnie na Skałce, w podziemiach kościoła, który sam ufundował. Tak też się stało. W latach trzydziestych XVIII wieku paulini zburzyli jednak stary ¹⁸ Por. A. Wrzosek, O szczątkach Bolesława Chrobrego, „Przegląd Antropologiczny" 1927, s. 43-50. Warto tu wspomnieć, że w kilkanaście lat później kawałek kości króla Bolesława Chrobrego pozyskał bp Jan Paweł Woronicz do tworzonego przezeń w Pałacu Biskupim w Krakowie muzeum narodowego, spalonego w czasie pożaru w 1850 roku. Pamiątkę tę po królu Bolesławie uratowano jednak z pożaru i nadal znajduje się ona w zbiorach biskupów krakowskich przechowywanych w Krakowie, przy ul. Franciszkańskiej 3. Por. R. Gansiniec, Grobowiec Bolesława Chrobrego, „Archeologia" 1949, s. 123-168,427-428 (odbitka - Wrocław 1952). ¹⁹ Por. Z. Żygulski j r. Dzieje zbiorów..., s. 39; J. Wasiutyński, Kopernik - twórca nowego nieba, Warszawa 1938. Na s. 530-534 autor ten szczegółowo opisuje - za listami Czackiego - podróż uczonego i jego eksplorację rzekomego grobu Kopernika. W 2005 roku archeolodzy z prof. Jerzym Gąssowskim na czele ogłosili, iż odnaleźli grób Kopernika. Prawie pięć lat trwały prace badawcze, do których włączyli się także uczeni szwedzcy (prof. Goran Henriksson, Marie Allen). Ostatecznie w 2010 roku ogłoszono, że tym razem odkryto autentyczny grób Kopernika (potwierdziły to - zda- niem uczonych - badania genetyczne DNA). W drugiej połowie maja 2010 roku odbyły się w Olsztynie i Fromborku uroczystości powtórnego pogrzebu Kopernika. We Fromborku doszło do nich 22 V 2010 roku. W pogrzebie uczestniczyli m.in.: abp Józef Kowalczyk - prymas Polski - oraz abp Józef Życiński - metropolita lubelski. Twierdzenia prof. Jerzego Gąssowskiego z Akademii Pułtuskiej im. Aleksandra Gieysztora oraz innych uczonych nie wszystkich przekonały. Wciąż też istnieje pokaźna grupa badaczy, którzy wątpią w autentyczność doczesnych szczątek Kopernika pochowanych we fromborskiej katedrze. 56 FRANCISZEK ZIEJKA gotycki kościół i przystąpili do budowy nowego, barokowego. Po zakończeniu prac (konsekracja budynku nastąpiła w 1751 roku) zebrane wokół świątyni doczesne szczątki swych współbraci pochowali na przykościelnym cmentarzu. Pragnąc jednak najprawdopodobniej godniej uczcić kości swego dobrodzieja, zebrali je do glinianej urny, którą - w oczekiwaniu na odpowiedni sarkofag - ustawili w kościele²⁰. Z upływem czasu, niestety, zapomnieli o swych niegdysiejszych zamiarach i urna - ów „gliniany garnek” - nadal pozostawała na publicznym widoku. To właśnie ją oglądał w kwietniu 1791 roku Czacki. Znamienne, że nie wspomniał wówczas jednak ani słowem o tym, iż brak w niej czaszki sławnego historyka. Czacki przybył do Krakowa ponownie latem roku następnego, 1792. Wiadomo, że wówczas także odwiedził Skałkę. Znając dotychczasowe jego sposoby pozyskiwania historycznych pamiątek, wolno przypuszczać, że doszedł do porozumienia z przeorem i ojcami zakonnymi w sprawie „odstąpienia” mu czaszki Długosza. Taką wersję wydarzeń zdaje się potwierdzać odnotowany w kronikach klasztoru paulinów na Skałce... fakt zamurowania urny z doczesnymi szczątkami historyka Dawnej Polski w jednym z filarów kościoła właśnie w sierpniu 1792 roku! Niewykluczone, że nagła decyzja przeora o ukryciu urny z kośćmi historyka w filarze kościoła miała związek właśnie z „zaginięciem” czaszki dziejopisa, czyli zarazem - ze wzbogaceniem kolekcji czaszek, jaką skrupulatnie zbierał wówczas Czacki! W każdym razie, kiedy po kilkudziesięciu latach, 19 maja 1880 roku uroczyście otwierano Kryptę Zasłużonych na Skałce, konsternację wywołał fakt, iż we wzmiankowanej glinianej urnie nie znaleziono czaszki Długosza²¹! 3. Przywołane fakty z życia Czackiego - kolekcjonera pamiątek narodowych - pozwalają lepiej zrozumieć jego decyzję z końca kwietnia 1791 roku, podjętą w czasie powrotu z Krakowa do Warszawy. Zdecydował on wówczas, by zboczyć nieco z trasy i odwiedzić kościół parafialny w Zwoleniu, miasteczku leżącym przy trakcie z Radomia do Lublina, w którym spoczywały doczesne szczątki Jana Kochanowskiego. Czacki wybrał się tu z konkretnym planem: zdobycia „pamiątki" po autorze Trenów'. Uzyskawszy zgodę miejscowego proboszcza na wejście do krypty pod kaplicą Kochanowskich, odnalazł pośród znajdujących się tam szesnastu trumien rodu Kochanowskich jedną, w której miał znaleźć tabliczkę z informacją, iż jest to trumna Jana Kochanowskiego. To z tej trumny zabrał kolejną „pamiątkę narodową” - czaszkę poety! Tak o tym pisał w zachowanym do dziś w zbiorach Biblioteki Czartoryskich w Krakowie dokumencie, który wystawił 4 października ²⁰ ²¹ ²⁰ Por. L. Z a r e w i c z. Skałka z kościołem św. św. Michała i Stanisława w Krakowie, Kraków 1889, s. 53. ²¹ Por. B. Wyrozumska, Pierwszy Zjazd Historyków Polskich imienia Jana Długosza, [w:] Dlugossiana. Studia historyczne w pięćsetlecie śmierci Jana Długosza, red. S. G a w ę d a, Kraków 1985, cz. II, s. 137. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZĘ) DOROTY... 57 1796 roku: „Świadectwo na istność głowy Jana Kochanowskiego 1796-go roku dnia 4-go października w Porycku. - W Zwoleniu, miasteczku królewskim, spoczywają zwłoki Kochanowskiego. Tysiąc siedemset dziewięćdziesiąt pierwszego roku, dnia dwudziestego dziewiątego kwietnia, wszedłem do grobu w kościele parafialnym będącego. Znalazłszy w trumnie tabliczkę cynową świadczącą egzystencję zwłok Jana Kochanowskiego, głowę jego wziąłem. Tę szanowną relikwię składam w ręce Izabeli z hrabiów Flemingów księżny Czartoryskiej, Adama książęcia Czartoryskiego małżonki, aby ta uczonego Polaka głowa pod dozorem tej znakomitej cnotą i nauką obywatelki z innymi pamiątkami ojczyzny naszej i zasłużonych w kraju ludzi dla czci od obecnych i przyszłych pokoleń zostawała. List ten świadeczny, z okazaniem tego skarbu, własną przy wyciśnięciu rodowitej pieczęci, dziewięćdziesiątego szóstego [1796], czwartego dnia miesiąca października. Tadeusz Czacki”²². Księżna Izabella z Flemingów Czartoryska, upewniona powyższym listem Czackiego, że ofiarowana jej przezeń czaszka należy do czarnoleskiego poety, umieściła ją w małym sarkofagu gipsowym. Sarkofag ten, z odpowiednim zabezpieczeniem przed kradzieżą (dostępu do niej bronić miały dwa skrzyżowane pręty metalowe i szyba), w 1801 roku znalazł się w otwartej właśnie w Puławach „Świątyni Pamięci” (zwanej też „Świątynią Sybilli"), pośród setek innych eksponatów, m.in. obok sarkofagu z doczesnymi szczątkami Jana Karola Chodkiewicza, a także obok urn zawierających fragmenty kości Stefana Czarnieckiego, Jana Zamoyskiego czy Lwa Sapiehy²³. Czaszka Kochanowskiego przechowywana była w Puławach na szczególnych prawach. Wiązało się to z nadrzędną koncepcją ideową tego muzeum narodowego, którą jasno wyłożyła niedawno Alina Aleksandrowicz, pisząc: ²² Biblioteka Czartoryskich w Krakowie, Rkps nr XVII/3132: Dowody nabytków muzealnych, (teczka 2, dokument 53); cyt. za: Z. Ży g u 1 s k i j r, Dzieje zbiorów..., s. 242-243. Na zasadzie ciekawostki warto tu dodać, że dobrze znany w Galicji z drugiej połowy XIX wieku pisarz i pamiętnikarz, Ludwik Dębicki, w swej monografii Puław (Puławy (1762-1830). Monografia zżycia towarzyskiego, politycznego i literackiego na podstawie archiwum Ks. Czartoryskich w Krakowie, 1.1-3, Lwów 1887) podał inną wersję pozyskania do Świątyni Sybilli czaszki Kochanowskiego. W t. 2 monografii pisał on: „Jedną z najbardziej czczonych relikwii puławskiej świątyni była puszka mieszcząca głowę )ana z Czarnolesia. Księżna Czartoryska, zwiedzając niezbyt odległy od Puław Zwoleń, zastała grobowiec pod kościołem w największym nieporządku, a trumnę poety rozbitą. Podjęła na swój koszt restaurację grobowca i pomnika poety w kościele, za co w uznaniu proboszcz miejscowy odwiózł głowę Kochanowskiego do świątyni puławskiej” (s. 267). Wszystko wskazuje na to, że informacje Ludwika Dębickiego są zmyślone. Wiadomo dziś, że księżna odwiedziła Zwoleń w drodze do Cieplic dopiero w 1816 roku. Jak zapisała w swoim Dzienniku, zastała grób poety w dobrym stanie. Zamiast rzekomej naprawy nagrobka... przekazała jałmużnę żebrzącym przed zwoleńskim kościołem biedakom. Por. I. Czartoryska, Dyliżansem przez Śląsk. Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816, tłum, i opr. J. Bujańska, Wrocław-Warszawa-Kraków 1968. ²³ Poczet pamiątek narodowych zachowanych w Świątyni Sybilli w Puławach, Biblioteka Czartoryskich w Krakowie, rękopis nr 3032. Por. nadto: Z. Żygulski Jr, Dzieje zbiorów... Warto dodać, że w 1828 roku ogłoszono drukiem w Warszawie Poczet pamiątek zachowanych w Domku Gotyckim w Puławach, obejmujący na 128 stronach wykaz ponad półtora tysiąca przechowywanych tam obiektów. 58 FRANCISZEK ZIEJKA „Kochanowski był w Świątyni Sybilli najbardziej cenionym poetą Polski. Uznano go za wieszcza narodowego, wybitnego polskiego barda”²⁴. Po upadku powstania listopadowego i zarządzonej przez cara konfiskacie dóbr Czartoryskich tzw. czaszka Kochanowskiego została, wraz z większością zbiorów puławskich, przewieziona do Sieniawy w Galicji, a stąd - do Paryża, do nowej siedziby Czartoryskich w Hotelu Lambert na Wyspie św. Ludwika. W 1876 roku - po uzyskaniu przez Władysława Czartoryskiego odpowiednich pomieszczeń w Krakowie²⁵ - zbiory Muzeum XX. Czartoryskich, wśród których znajdowała się także interesująca nas tutaj czaszka, trafiły do Krakowa. To w Paryżu, prawdopodobnie jeszcze w latach czterdziestych, Władysław Czartoryski umieścił ją w małym rzymskim marmurowym sarkofagu, na którym kazał wyryć napis: „Głowa Kochanowskiego”²⁶. Pierwszy, dość amatorski, ale mimo wszystko dokładny opis czaszki sporządził w 1884 roku Konrad Prószyński. Opis swój autor ten zakończył następującym komentarzem: „Dosyć wydatne wypukłości ponad brwiami świadczą, że to czaszka dorosłego i myślącego mężczyzny. Prawdopodobnie więc to jest istotnie część kości naszego Jana Kochanowskiego. Dobrze się stało, że zachowano ją od poniewierki i zatracenia. Choć tym sposobem spełniają się słowa pieśniarza, że «kości moich popiół nie będzie wzgardzony»”²⁷. Konrad Prószyński dziwił się przy tym, że „dotąd nikt z ludzi zajmujących się nauką o budowie czaszek nie obejrzał dokładnie, nie wymierzył i nie opisał tej relikwii Kochanowskiego. Dziś przynajmniej uczynić to ktoś koniecznie powinien”²⁸. Gdyby wiedział, jakie rezultaty przyniosą owe badania specjalistów od czaszek, zapewne zrezygnowałby z tego apelu. Ale stało się. I to najprawdopodobniej nie w odpowiedzi na jego wezwanie, antropolodzy dość długo nie potrafili bowiem dotrzeć do jego książeczki. Wszystko wskazuje raczej na fakt, że to z czystej ciekawości naukowej w 1926 roku rozpoczęły się badania antropologiczne tzw. czaszki Kochanowskiego. ²⁴ A.Aleksandrowicz, Sybilliński aspekt kultu Jana Kochanowskiego (Z dziejów poety w literackim środowisku Puław), [w:] Jan Kochanowski 1530-1584. Epoka - twórczość - recepcja, t. 1, Lublin 1989, s. 265. ²⁵ Gmina m. Krakowa ofiarowała księciu Władysławowi budynek Arsenału Miejskiego przy ul. Pijarskiej 8, on sam zaś zakupił od austriackiego Funduszu Religijnego tzw. Klasztorek przy ul. Pi-jarskiej 6. ²⁶ Potwierdza to zachowana w zbiorach Czartoryskich, a cytowana przez Kazimierza Prószyńskiego - „Promyka" - karteczka sporządzona przez księcia Władysława Czartoryskiego: „Głowa Kochanowskiego była w Puławach w sarkofagu gipsowym. Sprowadziwszy do Paryża, wyjąłem głowę z tego zniszczonego sarkofagu i złożyłem do sarkofagu marmurowego starożytnego rzymskiego, w którym dziś się znajduje. Paryż, d. 20 Maja 1884 r. W. Czartoryski". Cyt. za: [K. Prószyński], O Janie Kochanowskim z Czarnolasu, jego pieśniach i o pamiątkach po nim. W 300 lat po śmierci tegoż pieśniarza napisał Kazimierz Promyk. Z kilkunastu obrazkami według fotografii zdjętych na miejscu przez autora, Warszawa 1884, s. 92. ²⁷ [K. Prószyński], op. cit., s. 93. ²³ Ibidem. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 59 Zadania tego podjęli się dwaj znani w ówczesnym świecie naukowym uczeni: prof. Julian Talko-Hryncewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz dr Adam Wrzosek z Uniwersytetu Poznańskiego. Może w tym wypadku dziwić fakt, że - przystępując do swych badań - obaj uczeni do minimum ograniczyli lekturę istniejącej literatury przedmiotu. Nie dotarli na przykład do bardzo ważnej, opartej na faktach i materiałach źródłowych rozprawy Prószyńskiego o rodzinie Kochanowskiego, a za jedyny autorytet w dziedzinie biografii twórcy Fraszek uznali poznańskiego nauczyciela szkół średnich: Jana Rymarkiewicza, autora dość bałamutnej we wnioskach rozprawy o Kochanowskim z 1880 roku²⁹. Wyniki swoich badań naukowcy ogłosili na łamach „Przeglądu Antropologicznego” w 1927 roku. Okazały się zaskakujące dla wielbicieli Kochanowskiego, we Wnioskach postawili bowiem bulwersującą hipotezę podważającą przyjęte powszechnie przekonanie, iż mamy w tym wypadku do czynienia z czaszką poety z Czarnolasu. Pisali: „Sądząc z wyglądu i pomiarów czaszki, a zwłaszcza z nieznacznej jej wielkości, bardzo małej pojemności, słabo zaznaczonych chropowatości do przyczepu mięśni, stromej potylicy, dużych oczodołów, można wysnuć wniosek, że jest to czaszka niewiasty; sądząc zaś z zarośniętych zębodoł-ków i zarośnięcia tylko dolnych części szwu wieńcowego, należy przypuszczać, że jest to czaszka osobnika w wieku średnim”³⁰. Zaskakująca dla wielu była przede wszystkim konkluzja tych wywodów: „Nie przemawiają przeto za autentycznością czaszki Jana Kochanowskiego, znajdującej się w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie, ani badania antropologiczne, ani świadectwa historyczne. Raczej należy przypuszczać, że jest to czaszka jakiejś niewiasty z rodziny Kochanowskich, pochowanej w grobowcu zwoleńskim”³¹. Występując z tak śmiałą hipotezą, obaj badacze zastawili na siebie pułapkę: stwierdzili, iż „W Muzeum XX. Czartoryskich, o ile nam wiadomo, nie ma żadnego dokumentu, stwierdzającego pochodzenie tej czaszki”³². Rzecz w tym, że dokument taki nie tylko istniał, ale - co więcej - został drukiem ogłoszony już w 1884 roku przez Konrada Prószyńskiego w przywołanej tu książeczce o Kochanowskim³³, nasi antropolodzy nie dotarli jednak do tej pozycji! To był błąd, który stał się zalążkiem trwającej aż do ostatnich czasów dyskusji. Rozpoczął ją wzmiankowany wyżej Adam Wrzosek, współpracownik Talko--Hryncewicza i współautor artykułu z 1927 roku. W 1933 roku na łamach „Przeglądu Antropologicznego” ogłosił on obszerny artykuł, w którym podważał postawioną sześć lat wcześniej hipotezę i przychylał się do stwierdzenia, że ²⁹ J. Rymarkiewicz, Kolebka, dom i grób Jana Kochanowskiego. Sycyna, Czarnolas i Zwoleń jaki dziś przedstawiają widok?, Poznań 1880. Należy tu dodać, że autor ten w ogóle zakwestionował fakt złożenia prochów Kochanowskiego w podziemiach zwoleńskiego kościoła. ³⁰ J. Ta 1 ko-Hryncewicz, A. Wrzosek, „Czaszka Jana Kochanowskiego" w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie (notatka antropologiczna), „Przegląd Antropologiczny" 1927, t. 2, s. 5. ³¹ Ibidem, s. 9. ³² Ibidem, s. 5. ³³ [K. Prószyński], op. cit., s. 92. 60 FRANCISZEK ZIEJKA w Krakowie jest jednak przechowywana autentyczna czaszka autora Trenów³⁴. Do wniosków tych doszedł - jak pisał w owym tekście - po przeprowadzeniu postępowania historycznego, a także porównawczych badań antropologicznych. Artykuł swój rozpoczął od oświadczenia, że po ogłoszeniu notatki antropologicznej w 1927 roku otrzymał od kustosza zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich, dra Stefana Komornickiego, odpis cytowanego już tutaj dokumentu wystawionego przez Tadeusza Czackiego, a zatytułowanego: Świadectwo na istność głowy jana Kochanowskiego 1796-go Roku dnia 4-go Października w Porycku, tego samego, który ogłosił był w 1884 roku Prószyński, ale który umknął uwagi zarówno samego Wrzoska, jak i Talko-Hryncewicza w 1926 roku. W dalszych partiach swoich wywodów Wrzosek przypomniał działania Czackiego, prowadzone przezeń przez wiele lat z myślą o utworzeniu w Porycku muzeum pamiątek narodowych. Wykluczył też ewentualną pomyłkę zasłużonego badacza, która miałaby polegać na przypadkowej podmianie czaszki Kochanowskiego na inną, kobiecą. Pisał, że Czacki „zbyt wielkim pietyzmem otaczał szczątki wielkich Polaków w swoich zbiorach, aby można mu było przypisać podobną omyłkę. Nie można go o to posądzić. [...] Jeżeli wszystko to rozważymy, co wyżej napisałem o pietyzmie Czackiego, jakim otaczał w swoich zbiorach szczątki wielkich Polaków, nie mamy żadnego powodu wątpić w świadectwo jego, że czaszka, którą ofiarował Xiężnie Izabelli Czartoryskiej do zbioru pamiątek narodowych, gromadzonych w świątyni Sybilli w Puławach, była istotnie Jana Kochanowskiego”³⁵. Dla wzmocnienia swoich teraźniejszych przypuszczeń, że jednak mamy do czynienia z autentyczną czaszką czarnoleskiego poety, Wrzosek podjął raz jeszcze badania antropologiczne. Wyszedł z dość zaskakującego założenia: „Co się tyczy czaszki znajdującej się w Muzeum XX. Czartoryskich, żaden antropolog z czystym sumieniem nie mógłby przysięgać na to, iż jest to na pewno czaszka niewieścia. Więc może być męską”³⁶. Aby uzasadnić tę tezę, Wrzosek dokonał szeregu pomiarów, których nie przeprowadził w 1926 roku wspólnie z Talko-Hryncewiczem. Nadto postanowił spojrzeć na czaszkę Kochanowskiego przez pryzmat dostępnych antropologom informacji o wymiarach czaszek wielu wybitnych ludzi, m.in. Dantego, Byrona, Schillera, Turgieniewa, także polskiego pochodzenia - Piotra Skargi, Ignacego Krasickiego, Józefa Bema, Juliusza Słowackiego oraz królowej Jadwigi. Skupił się jednak głównie na informacjach dotyczących czaszek Słowackiego, królowej Jadwigi i Kochanowskiego. Zebrane dane o ich wymiarach i charakterze skłoniły go do postawienia w zakończeniu rozprawy następującej hipotezy: „Jak w czaszkach Kochanowskiego i Słowackiego znajdujemy wiele cech charakterystycznych dla czaszek niewieścich, tak na odwrót w czaszce królowej Jadwigi znajduje się niemało cech właściwych czaszkom męskim. [...] Po analizie czaszek królowej Jadwigi, Kochanowskiego i Słowackiego mimo woli nasuwa się przypuszczenie: azali ³⁴ A. Wrzosek, Wsprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie, „Przegląd Antropologiczny’’ 1933, t. 7, s. 111-127. ³⁵ Ibidem, s. 114. ³⁶ Ibidem, s. 115. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 61 u geniuszów i ludzi wielkich nie ma w budowie ich ciała, a zwłaszcza czaszek, mocniej zaznaczonych cech odmiennej płci, niż u ludzi przeciętnych?”³⁷ *. Do ustaleń Adama Wrzoska o dużym prawdopodobieństwie autentyczności przechowywanej w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich czaszki Kochanowskiego nawiązali w 1980 roku dwaj antropolodzy warszawscy: Tadeusz Dzierżykray--Rogalski oraz Andrzej Wierciński. Pierwszy z nich kierował właśnie w tym czasie pracami wykopaliskowymi w Zwoleniu, których celem było odnalezienie szczątków poety. Ogłosili oni wówczas artykuł pt. Czaszka i portret Jana Kochanowskiego: próba rekonstrukcji wyglądu poetyk. Badacze nie podjęli jednak nowych badań antropologicznych czaszki, ale przejęli wyniki pomiarów od Juliana Talko-Hryncewicza oraz Adama Wrzoska. Spojrzeli natomiast na te wyniki przez pryzmat dwóch wizerunków poety: znanego z nagrobka w Zwoleniu oraz odnalezionego przez Kazimierza Boska drzeworytu z 1573 roku, zamieszczonego w Gnieździe cnoty Bartłomieja Paprockiego³⁹. Analiza owych wizerunków oraz zestawienie ich z wynikami badań Talko-Hryncewicza i Wrzoska z 1926 roku skłoniły badaczy do następującego wniosku: „Czy czaszka ta odpowiada więc portretom, które uznaliśmy za rzeczywiste podobizny Jana Kochanowskiego? Gdyby oprzeć się tylko na nagrobku zwoleńskim, to należy stwierdzić, że czaszka ta nie wykazuje podobieństwa do przedstawionego tam wizerunku poety. Pozostaje jednak jeszcze drzeworyt Paprockiego. Portret na tym drzeworycie, korelując wyraźnie z nagrobkiem zwoleńskim, mógłby również «pasować» do czaszki, jest więc jakby pośrednim czynnikiem zbliżającym czaszkę do przedstawienia zwoleńskiego. Drzeworyt ten, choć interesujący, jest bardzo schematyczny, nie dostarcza też żadnych danych co do wzrostu poety. Nie zachowały się żadne przekazy historyczne, z których wynikałoby, że Kochanowski był niskiego wzrostu i bardzo drobnej budowy, co wynika z analizy anatomiczno-antropologicznej czaszki, a wcale nie narzuca się przy porównaniu z rzeźbą zwoleńską. Sprawa ta jest więc nadal otwarta, a właściwie w świetle naszych wywodów stała się jeszcze bardziej wątpliwa niż była dotychczas”⁴⁰. Trzy lata później, w 1983 roku, Tadeusz Dzierżykray-Rogalski zamiast wątpliwości postawił oficjalnie tezę, iż czaszka z Muzeum XX. Czartoryskich nie ma nic wspólnego z osobą Kochanowskiego. W artykule zatytułowanym: Histo ³⁷ Ibidem, s. 126-127. ³⁹ „Przegląd Antropologiczny” 1980, t. 46, z. 1, s. 173-179. ³⁹ Por.: K. Bosek, Wielkości, gdzie twoje miejsce, „Literatura" 1977, nr 49. Autor dał tutaj reprodukcję drzeworytu z Gniazda cnoty Bartłomieja (Bartosza) Paprockiego. Szkoda, że fakt ten umknął uwagi prof. Tadeusza Ulewicza, który w swoim artykule pt. Podobizna Jana Kochanowskiego z jego lat włoskich ([w:] i dem, Jan Kochanowski z Czarnolasu, Kraków 2002, s. 70-75) zasługę odkrycia owej podobizny przypisał niesłusznie Jolancie Żurawskiej-Ciccarelli, „która zamieściła ów «portrecik» uwolniony od Muz w redagowanej przez się zbiorowej tam księdze «11 Rinacimento in Polonia. Atti dei colloąui italo-polacchi 1989-1992» (Neapol, z końcem 1994)" (s. 72). „Portrecik” z dzieła Paprockiego reprodukowali za Boskiem wzmiankowani wyżej antropolodzy w swojej rozprawie z 1980 roku! ⁴⁰ Ibidem, s. 178-179. 62 FRANCISZEK ZIEJKA ria badań szczątków kostnych Jana z Czarnolasu Kochanowskiego*' podzielił się z czytelnikami szeregiem wątpliwości, jakie nasunęły mu się mu w związku z tzw. czaszką Kochanowskiego. Jeszcze jeden raz powrócił do hipotez Jana Rymarkie-wicza z 1880 roku, który podważył twierdzenie o pochówku Kochanowskiego w Zwoleniu. Sam jednak zasugerował, że „Czacki prawdopodobnie do grobu wcale nie schodził, a czaszkę wydobyli mu za odpowiednią opłatą słudzy kościelni, podając pierwszą lepszą (najłatwiej dostępną)”⁴¹ ⁴². Nie wykluczył też możliwości podmiany czaszki Kochanowskiego na inną jeszcze w Porycku albo też w Puławach. Twierdzenia Tadeusza Dzierżykray-Rogalskiego spotkały się z ostrą reakcją dwóch uczonych krakowskich: Jana Widackiego i Zdzisława Marka. Uczeni ci w 1983 roku ogłosili w wydanym w Katowicach tomie zbiorowym pt. Wykorzystywanie metod kryminalistyki i medycyny sądowej w badaniach historycznych artykuł Czaszka Jana Kochanowskiego w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie*³, w którym już we wstępnych partiach stwierdzili, że „w różnych czasopismach kulturalnych cytowane są wypowiedzi, z których wynika, że T. Dzierżykray-Rogalski zmieniał zdanie na temat autentyczności czaszki, nigdy nie decydując się na poddanie jej własnym badaniom”⁴⁴. Chcąc „nadrobić” ową zaległość, postanowili poddać czaszkę Kochanowskiego szczegółowym oględzinom. Po dokonaniu ich stwierdzili, że „na podstawie wyników badań nie znaleziono argumentów, które pozwoliłyby na podważenie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego", bowiem za jej autentycznością przemawiają trzy argumenty: - „wiarygodne, z uwagi na osobę, świadectwo Czackiego, - ciągłość tradycji począwszy od końca XVIII wieku (w tym wypowiedź Niemcewicza z 1808 roku), - niesprzeczne z powyższymi wyniki naszych badań czaszki”⁴⁵ ⁴⁶. Rzecz znamienna, że autorzy w milczeniu przeszli nad najważniejszą - jak się wydaje - sprawą obecności w tzw. czaszce Kochanowskiego wielu cech kobiecych. Sprawę tę szerzej wyjaśniał Jan Widacki w kolejnym, tym razem już samodzielnie napisanym artykule poświęconym tej problematyce, pochodzącym z 1988 roku, a zatytułowanym Badanie czaszki księcia poetów - Jana Kochanowskiego*⁶. Autor wykazuje w nim niekonsekwencje w wypowiedziach Tadeusza Dzierżykray--Rogalskiego na temat tej „szacownej relikwii" Przypomina przeprowadzone ⁴¹ „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki" 1983, nr 2, s. 425-435. ⁴² Ibidem, s. 428. ⁴³ J.Widacki, Z.Marek, Czaszka Jana Kochanowskiego w zbiorach XX. Czartoryskich w Krakowie, [w:] Wykorzystywanie metod kryminalistyki i medycyny sądowej w badaniach historycznych, red. J. Widacki, Katowice 1983, s. 52-61, Prace Naukowe Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, nr 590. ⁴⁴ Ibidem, s. 53. ⁴⁵ Ibidem, s. 54-61. ⁴⁶ J. Wi d a c k i, Badanie czaszki księcia poetów - Jana Kochanowskiego, [w:] idem, Detektywi na tropach zagadek historii, Katowice 1988, s. 80-88. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 63 14 maja 1982 roku przez siebie i Zdzisława Marka, w towarzystwie grupy laborantów z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Śląskiego, oględziny czaszki Kochanowskiego przeprowadzone w ciągu jednego dnia, i opisane w przywołanym wyżej artykule, ale na dobrą sprawę nie wnosi nowych informacji na najważniejszy temat: autentyczności czaszki. Jedyne, co podnosi, to zaskakujące wyjaśnienie jej „kobiecego charakteru” Pisze zatem: „Tak więc stwierdzenie kobiecego typu czaszki uchodzącej za czaszkę Kochanowskiego, nie tylko że nie dyskwalifikuje jej jako autentyku, ale nawet, w myśl wspomnianej hipotezy A. Wrzoska, mogło być uznane za argument przemawiający za potwierdzeniem jej autentyczności”⁴⁷. Nie wysuwając żadnych nowych argumentów za autentycznością czaszki⁴⁸, badacz w konkluzji swych wywodów dochodzi do wniosku zaskakująco pewnego. Pisze: „uwzględniając więc wiarygodne ze wszech miar świadectwo Czackiego, nieprzerwaną tradycję od 1791 r., [...] historię i dokumentację ze zbiorów Muzeum Czartoryskich, przy braku jakichkolwiek poważnych naukowych argumentów przeciwnych, uznać trzeba, że czaszka przechowywana w małym marmurowym sarkofagu w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie jest autentyczną czaszką Jana Kochanowskiego. Relikwie «Księcia Poetów Polskich» rozdzielone zostały zatem między rodzinny Zwoleń i królewski Kraków. Może wreszcie zaznają spokoju i będą mogły «...odpocząć po tym żeglowaniu / W długim pokoju i bezpiecznym spaniu»?”⁴⁹. Tak jednoznaczne stwierdzenie - zdawałoby się - zakończyło sprawę. A przecież mimo wszystko wątpliwości pozostały. Wciąż bowiem, pomimo niewątpliwie atrakcyjnej hipotezy Adama Wrzoska z 1933 roku, nie wyjaśniono najważniejszej sprawy: znajdujących się w tzw. czaszce Kochanowskiego cech kobiecych. Wątpliwości wzbudzać muszą także bardzo małe wymiary czaszki. Może zatem mimo wszystko nie jest to czaszka Kochanowskiego? 5. Znając choć trochę wielkość dokonań Tadeusza Czackiego, zasłużonego dla polskiej nauki uczonego oraz działacza gospodarczego i oświatowego, trudno byłoby twierdzić, że dokonał on świadomie fałszerstwa, polegającego na przekazaniu Izabeli Czartoryskiej czaszki nieznanej kobiety jako czaszki Kochanowskiego. Nie można jednak wykluczyć jego pomyłki! Jak już wspomniano, na początku lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku dość intensywnie wzbogacał on swoją kolekcję czaszek sławnych ludzi, która to kolekcja miała być „ozdobą” jego muzeum ⁴⁷ Ibidem, s. 86-87. ⁴“ Trudno bowiem za argument taki uznać przywołanie głosu J.U. Niemcewicza z 1808 roku, który wspominał o przechowywanej w Puławach „głowie Kochanowskiego”. ⁴⁹ Ibidem, s. 87-88. Prof. Tadeusz Ulewicz twierdzi, że czaszkę Kochanowskiego badał w okresie powojennym także antropolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Paweł Sikora. Niestety, w literaturze przedmiotu nie udało się znaleźć jakiejkolwiek wzmianki o tych badaniach. 64 FRANCISZEK ZIEJKA w Porycku. Nie mógł zatem zbierać fałszywych eksponatów. Nic nie wiadomo o tym, aby któryś z przyjaciół przekazał mu jakieś czaszki. Może zatem w dobrej wierze, w sposób nieświadomy uznał znalezioną czaszkę za szczątki Kochanowskiego? Może podarował Izabeli Czartoryskiej nie „głowę Kochanowskiego” ale kogoś innego? Rozwiązanie tej sprawy przyszło dość nieoczekiwanie, a wiązało się z prowadzonymi przez piszącego te słowa badaniami nad dziejami sławy Kochanowskiego w czasach narodowej niewoli. Było rzeczą naturalną, że - zajmując się dziejami sławy Kochanowskiego, w tym sprawą niezrealizowanego pomysłu wzniesienia poecie pomnika na Wawelu, obecnością „czarnoleskiej lipy" w polskim piśmiennictwie, a także dramatycznymi losami doczesnych szczątek poety w Zwoleniu⁵⁰ - zainteresowałem się także „narodową relikwią" jak nazywano tzw. czaszkę Kochanowskiego ze zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich. Pamiętając o tym, że w tradycji chrześcijańskiej od dwóch tysięcy lat istnieje obyczaj grzebania w ziemi doczesnych szczątek ludzi albo też składania ich w kryptach świątyń, w pełni podzielałem zdanie jednego z najciekawszych poetów młodopolskich, Wacława Rolicz-Liedera, który pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku napisał przejmujący wiersz pt. Czaszka Kochanowskiego, upominając się w nim o uszanowanie tej relikwii narodowej przez złożenie jej w ziemi ojczystej poety (w Zwoleniu). Apel poety, skierowany do Księcia (tzn. do księcia Władysława Czartoryskiego!), ogłoszony drukiem w 1891 roku, w drugim tomie Poezji⁵¹, przeszedł całkowicie niezauważony⁵². Znamienne, że bez echa pozostały także słowa Czesława Hernasa z 1977 roku, proszące o godne uczczenie tej pamiątki po Kochanowskim⁵³. Mając w pamięci owe apele dwóch poprzedników, zainicjowałem na początku 2006 roku akcję mającą na celu przeniesienie w charakterze wieczystego depozytu tzw. czaszki Kochanowskiego z Muzeum XX. Czartoryskich do Krypty Wieszczów w katedrze wawelskiej. Zamysł wsparł prof. Tadeusz Ulewicz, jeden z najznakomitszych znawców twórczości Kochanowskiego. Wspólnie zatem zwróciliśmy się w tej sprawie do J.E. ks. kard. Stanisława Dziwisza, który w pełni podzielił nasze argumenty i wystąpił w tej sprawie listownie do Zarządu Fundacji Muzeum XX. Czartoryskich. Zarząd jednak odmówił prośbie Metropolity Krakowskiego, uzasadniając swoją odmowę m.in. przywołanymi tu wątpliwościami ⁵⁰ Por. zamieszczone w tym tomie teksty: Czarodziejska lipa z Czarnolasu; „Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony“; Wznieść pomnik Kochanowskiemu na Wawelu. ⁵¹ Tom ukazał się w Paryżu, w kilkudziesięciu zaledwie egzemplarzach, nie znalazł się też nigdy - z woli poety - w obiegu księgarskim. ⁵² W. R o 1 i c z-L i e d e r, Czaszka Kochanowskiego, [w:] idem, Poezje, t. 2, Paryż 1891, s. 103-107. ⁵³ W artykule Pamiętać i zachować, ogłoszonym w związku z przywołaną tu akcją Kazimierza Boska, Czesław Hernas dowodził: „Prochy Kochanowskiego, jak i czaszka zamknięta w sejfie muzealnym, winny nareszcie wrócić na właściwe im miejsce. Jest nim - jeśli nie Wawel z nazwiskami współczesnymi poecie, to strony, w których tworzył” (Cz. Hernas, Pamiętać i zachować, „Literatura" 1977, nr 49). CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 65 co do autentyczności czaszki poety. W tej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak ostateczne wyjaśnienie sprawy. W 2008 roku podjąłem starania o zgodę Zarządu Fundacji XX. Czartoryskich na poddanie czaszki badaniom antropologicznym i genetycznym w jednej z polskich placówek naukowych. Równocześnie zacząłem poszukiwania jednostki badawczej, która mogłaby dokonać ekspertyzy. Wybór padł na Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie, instytucję cieszącą się największą renomą naukową w tej dziedzinie w kraju. Dyrektor Instytutu, prof. Maria Kała, zgodę wyraziła. W dniu 1 lutego 2010 roku udało się uzyskać zgodę Zarządu Fundacji Muzeum XX. Czartoryskich na wydanie tzw. czaszki Kochanowskiego do Instytutu w celu poddania jej badaniom. Dnia 15 lutego 2010 roku wystosowałem w tej sprawie oficjalne pismo do Dyrekcji Muzeum Narodowego w Krakowie Qako organu formalnie odpowiedzialnego za całość zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich) z prośbą o wydanie Instytutowi Ekspertyz Sądowych wzmiankowanego obiektu, czyli sarkofagu z tzw. czaszką Kochanowskiego. W dniu 8 kwietnia 2010 roku została podpisana umowa między Instytutem Ekspertyz Sądowych a Muzeum Narodowym w Krakowie o współpracy „naukowej w celu przeprowadzenia kompleksowych badań o charakterze genetycznym i antropologicznym domniemanej czaszki Jana Kochanowskiego umieszczonej w sarkofagu z różowo-zielonkawego marmuru” Instytut zobowiązał się przeprowadzić wzmiankowane badania bezpłatnie. Niestety, katastrofa smoleńska wpłynęła na pewne opóźnienie badań czaszki. Ostatecznie trzyosobowy zespół badawczy Instytutu w składzie: Andrzej Czubak - biegły z zakresu antropologii sądowej, Tomasz Kupiec i Wojciech Branicki - biegli z zakresu genetyki sądowej, przystąpił do badań 28 lipca 2010 roku. Badania zakończono po kilku tygodniach. Dnia 25 sierpnia 2010 roku Instytut Ekspertyz Sądowych przesłał do Muzeum Narodowego w Krakowie czternastostronicową Opinię, zawierającą wyniki badań wzmiankowanej czaszki, oraz sześć stron materiału ilustracyjnego. 6. Ponieważ wzmiankowana Opinia zostaje umieszczona w Aneksie do niniejszej książki, tutaj ograniczam się do podania najważniejszych faktów. Przeprowadzono szczegółowe badania antropologiczne i genetyczne czaszki. Sporządzono nadto jej dokumentację fotograficzną. Wnioski z owych badań są jednoznaczne i niepodważalne: „badana czaszka nie jest czaszką Jana Kochanowskiego. Jest to czaszka kobiety w wieku około 38 lat (+/- 9)”! Autorzy Opinii stwierdzają nadto, że jest to czaszka kobiety „odmiany kaukaskiej", czyli rasy białej⁵⁴. Konkluzja powyższa niesie z sobą szereg konsekwencji. W pierwszej kolejności należy przyjąć, że w zbiorowym sarkofagu znajdującym się w podziemiach ⁵⁴ Antropolodzy współcześni nie posługują się już pojęciem „rasy” (białej, czarnej czy żółtej), ale piszą o „odmianach": kaukaskiej (białej), negroidalnej (czarnej) oraz mongoidalnej (żółtej). 66 FRANCISZEK ZIEJKA kościoła w Zwoleniu znajdują się wszystkie dotychczas zachowane szczątki poety, wraz z czaszką⁵⁵. Należy wycofać z ekspozycji zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich sarkofag zawierający wzmiankowaną czaszkę albo też zaopatrzyć go w stosowną informację. Decyzja w tej sprawie należy już jednak do władz Muzeum⁵⁶. W tej sytuacji nasuwa się jednak ważne pytanie: jeśli nie jest to czaszka Kochanowskiego, to czyja? Rozwiązanie tej zagadki będzie na pewno niełatwe, ale poszukiwania należy podjąć. Pomocne powinny być w tym wypadku argumenty, które przywoływali w swoich wywodach niektórzy z autorów dotychczasowych opinii. Wiadomo jedno: że czaszka ta od 1796 roku pozostaje w kolekcji zbiorów puławskich. Księżna Izabela Czartoryska umieściła ją w gipsowym sarkofagu, a książę Władysław Czartoryski przeniósł ją do sarkofagu marmurowego. Jak to się zatem stało, że czaszka, uchodząca za czaszkę poety, okazała się czaszką kobiecą? Nasuwają się tu bezpośrednio dwie hipotezy. Pierwsza, bardziej prawdopodobna, brzmi następująco: Czacki pomylił się w kwietniu 1791 roku w czasie eksploracji krypty Kochanowskich w Zwoleniu i wyjął czaszkę nie z trumny poety, a z trumny jednej z przedstawicielek rodu Kochanowskich, prawdopodobnie małżonki poety, Doroty. Za tą hipotezą przemawiają następujące argumenty. Twórca Gimnazjum Wołyńskiego był człowiekiem wielkiej odpowiedzialności i szacunku wobec narodowych pamiątek. Przez szereg lat nosił się z myślą o powołaniu do życia muzeum narodowego w Porycku. Podróżował po Polsce w poszukiwaniu eksponatów. Eksplorował groby królewskie na Wawelu, a także inne nekropolie. Jako znawca prawa, a przy tym - twórca cennej biblioteki, na pewno dbał o taki skarb, jakim była dla niego czaszka Kochanowskiego, po którą osobiście wyprawił się do Zwolenia. Należy zatem odrzucić przypuszczenie, że w 1796 roku mógł on dokonać zamiany czaszki poety na czaszkę jakiejś nieznanej kobiety. Sam fakt przygotowania własnoręcznie „świadectwa" tożsamości owej czaszki właściwie wyklucza taką zamianę. W tej sytuacji pozostaje przyjąć najbardziej prawdopodobną hipotezę: że czaszkę, o której tu piszemy, wyjął on z krypty Kochanowskich w Zwoleniu. Uczony szukał trumny Kochanowskiego w ciemnej krypcie pod kaplicą św. Franciszka. Przy tych poszukiwaniach zapewne jakiś pomocnik, może sam pleban, przyświecał mu pochodnią czy łuczywem. Przy takim oświetleniu nietrudno o pomyłkę. Badacz nie zachował dostatecznej ostrożności przy wyborze trumny: wyjął czaszkę z tej, w której - jak piszę - znalazł cynową tabliczkę z informacją, iż była to trumna poety. Ale przecież trzeba pamiętać, że niektóre z tych trumien leżały w zwoleńskiej krypcie już blisko sto osiemdziesiąt lat. Niereperowane, ⁵⁵ Por. studium mojego autorstwa: „Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony", znajdujące się w tym tomie. ⁵⁶ Należałoby poinformować w niej zwiedzających zbiory, że przez okres 210 lat kolejne pokolenia Polaków, przede wszystkim młodzieży, były przekonane, iż mamy w tym wypadku do czynienia z autentykiem, ale też - że współczesne badania podważyły owo przekonanie. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 67 zapewne od dawna byty w bardzo złym stanie. Mógł ktoś, kto wszedł do krypty jeszcze w pierwszej połowie XVIII wieku (wtedy wymarła ostatecznie linia rodu naszego poety), przy kolejnym pochówku kogoś z rodu Kochanowskich, podnieść tabliczkę, która odpadła od trumny Jana i włożyć do najbliższej, jak się okazało - będącej trumną jednej z pochowanych tam przedstawicielek rodu Kochanowskich. Może była to trumna Doroty, uwiecznionej przez poetę w pieśniach i fraszkach!? W krypcie pod kościołem w Zwoleniu składano doczesne szczątki Kochanowskich od 1610 roku, kiedy to synowiec naszego poety, Adam Kochanowski, brat Piotra - sławnego tłumacza poematów Tassa i Ariosta - zbudował przy tym kościele kaplicę pod wezwaniem św. Franciszka, a pod nią - kryptę. Do tej krypty miał przenieść z kościółka w Sycynie „zwłoki swoich dziadków i stryja, z ich nagrobkami, tudzież ciała swoich rodziców, Mikołaja i Katarzyny"⁵⁷. Czy zatem w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich znajduje się czaszka Doroty z Podlodowskich Kochanowskiej? Ewentualności takiej wykluczyć nie można. Autorzy Opinii twierdzą, że badana czaszka należy do kobiety w wieku około trzydziestu ośmiu lat, z możliwością pomyłki o lat dziewięć (w górę i w dół). Nie znamy wprawdzie dokładnych dat życia Doroty, ale historycy literatury przypuszczają, że urodziła się około 1550-1555 roku, zmarła zaś najprawdopodobniej w połowie lat dziewięćdziesiątych XVI wieku, na pewno przed 1600 rokiem. Żyła zatem prawdopodobnie około czterdzieści-czterdzieści pięć lat. „Wiekowo” odpowiadałaby zatem sugestiom, jakie postawili badacze z Instytutu Ekspertyz Sądowych. Aby znaleźć ostateczne potwierdzenie tej hipotezy, potrzebne będą dalsze badania, zarówno genealogiczne, jak genetyczne⁵⁸. Aby jednak być w zgodzie z sumieniem historyka literatury, proponuję rozważyć drugą hipotezę: że Czacki zabrał z krypty w Zwoleniu czaszkę Kochanowskiego, a jej zamiany na czaszkę nieznanej kobiety dokonała... Izabela Czartoryska. Trzeba pamiętać, że tzw. czaszka Kochanowskiego przez pięć lat znajdowała się w zbiorach Tadeusza Czackiego w Porycku. Ze względu na warsztat naukowy tego uczonego, a także - na jego charakter, nie sposób posądzać go o świadomą zamianę czaszki poety na czaszkę nieznanej kobiety. Wolno zatem przyjąć, że 4 października 1796 roku przekazał on Izabeli Czartoryskiej czaszkę autora Trenów. Nie wiadomo dokładnie, kiedy znana kolekcjonerka pamiątek narodowych ⁵⁷ Ks. J. Gacki, O rodzinie Jana Kochanowskiego, o jej majętnościach i fundacjach. Kilkanaście pism urzędowych zebrał..., Warszawa 1869, s. 140. Z informacji znajdujących się w rozprawie ks. Gackiego wynika, że synowiec naszego poety przeniósł trumny Jana i Doroty Kochanowskich do krypty w kościele zwoleńskim około 1610 roku. Jeśli tak, to zapewne położono je obok siebie, podobnie, jak zwykło się jeszcze dzisiaj często składać w grobowcach trumny zmarłych małżonków. ⁵⁸ Autor niniejszej rozprawy pozyskał już przechowywane w zbiorach prywatnych drzewo genealogiczne rodu Kochanowskich, a także dotarł do żyjących dziś prawdopodobnych potomków poety. Jest zatem nadzieja, że uda się przeprowadzić badania, które potwierdzą lub zaprzeczą hipotezie o przechowywanej w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich czaszce Doroty z Podlodowskich Kochanowskiej. 68 FRANCISZEK ZIEJKA umieściła tę czaszkę w gipsowym sarkofagu. Nie można wykluczyć, że stało się to dopiero po pięciu latach, w 1801 roku, bezpośrednio przed oficjalnym otwarciem Świątyni Pamięci (Świątyni Sybilli). Z powyższego wynika, że przez pięć lat czaszka Kochanowskiego znajdowała się w Puławach wśród setek innych eksponatów, z których część znalazła się w 1801 roku w Świątyni Pamięci, a część w otwartym w 1809 roku Domku Gotyckim. Może zatem wówczas nastąpiła zamiana czaszek? Księżna Izabela z Flemmingów Czartoryska (1746-1835) posiada niewątpliwie trwałe miejsce w polskiej kulturze i literaturze, jako osoba nie tylko czynnie uczestnicząca w życiu politycznym przełomu XVIII i XIX wieku, zbieraczka pamiątek krajowych, ale i poetka, autorka niezwykle popularnego w XIX wieku, wielekroć wznawianego podręcznika historii Polski dla ludu pt. Pielgrzym w Dobrom ilu, czyli nauki wiejskie (1818). Działając niewątpliwie w dobrych intencjach: uratowania możliwie największej liczby pamiątek narodowych, znana była ze stosowania metod, które wzmiankowany tu Ambroży Grabowski nazywał „łupieniem grobów królewskich przez Gotów i Wandalów nowych czasów”. Autor ten z pewnym zrozumieniem przyjął fakt przejęcia przez księżnę złocistych bań czyli kul zdobiących zwieńczenia dachu zamku wawelskiego. Starał się zrozumieć także fakt zabrania z zamku królewskiego na Wawelu słynnych głów z Sali Senatorskiej. Nie protestował nawet, że zabrała do swoich zbiorów kamiennego orła z Łobzowa. Ale jej działania wobec grobowca Kazimierza Wielkiego nazwał już „świętokradztwem”! Pisał: „Zakładając świątynię Sybilli w Puławach i do niej gromadząc zabytki dawne «par fas et nefas», zapragnęła posiadać małe filarki u tego grobowca się znajdujące, które za jej (przez kogo innego) namową oderwał posługacz kościelny, tak zwany Świątnik. Gdy się to odkryło, niedołęstwo kapituły przyjęło w miejsce starożytnych filarki nowe z czarnego marmuru, bynajmniej z całością monumentu nie kadrujące, a nawet szpecące tenże. Jeszcze prócz tego, jak jest pogłoska, księżna zatkała gębę kapitule jakimś sprzętem kościelnym ze srebra, mówiono, że lampą, którą katedrze ofiarowała”⁵⁹. Wiadomo, że początkowo księżna gromadziła pamiątki bez określonego celu „publicznego” Dopiero gdy w 1796 roku powróciła do zniszczonych w czasie powstania kościuszkowskiego przez Rosjan Puław, przystąpiła do odbudowy rezydencji. Wówczas też zaplanowała stworzenie w Puławach muzeum pamiątek narodowych. Czacki przekazał jej większość zgromadzonych przez siebie pamiątek w październiku tego roku. Pamiątki te znalazły się wśród setek najróżniejszych eksponatów. Nie można wykluczyć, iż właśnie wówczas, w czasie przygotowań do uroczystego otwarcia muzeum, nastąpiła pomyłkowa zamiana czaszki poety na czaszkę nieznanej kobiety. Hipotezę tę może uprawdopodobnić (lub też - osłabić jej prawdopodobieństwo) dopiero szczegółowa analiza zachowanych w zbiorach rękopiśmiennych ⁵⁹ A. Grabowski, Wspomnienia..., t. 2, s. 173. CZASZKA KOCHANOWSKIEGO? RACZEJ DOROTY... 69 Biblioteki Czartoryskich, nigdy nie ogłoszonych drukiem katalogów i inwentarzy Świątyni Sybilli, sporządzonych po raz pierwszy w 1815, a potem - w 1827 roku⁶⁰. Dopiero bowiem ukazanie bogactwa i różnorodności zebranych wówczas przez księżnę eksponatów, z których wiele nie zachowało się, może ewentualnie wesprzeć lub obalić przywołaną hipotezę. 7. Co w zaistniałej sytuacji może uczynić historyk literatury? Musi zgodzić się z tym, że w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich rzeczywiście nie ma czaszki Jana Kochanowskiego. Ale ma prawo przypuszczać, że jest tam przechowywana czaszka jednej z przedstawicielek rodu Kochanowskich. Bardzo prawdopodobne, iż jest to czaszka Doroty Kochanowskiej. Tej Doroty, która wyszła za mąż za Jana około 1575 roku, która dała poecie kilkoro dzieci, a której młodzieńczy, piękny, wyjątkowo realistyczny wizerunek poeta stworzył w znanej powszechnie Pieśni świętojańskiej o Sobótce (Panna XI): Skrzypku, by w tej pięknej rocie Usłyszeć co o Dorocie, Weźmi gęśle, jakoć miła, A zagraj nie myśląc siła! Nieprzepłacona Doroto, Co między pieniędzmi złoto, Co miesiąc między gwiazdami, Toś ty jest między dziewkami! Twoja kosa rozczosana Jako brzoza przyodziana; Twarz jako kwiatki mieszane Lelijowe i różane. Nos jako sznur upleciony, Czoło jak marmor gładzony; Brwi wyniosłe i czarnawe, A oczy dwa węgla prawie. Usta twoje koralowe, ⁶⁰ W 1828 roku Elżbieta Czartoryska ogłosiła drukiem Poczet pamiątek zachowanych w Domu Gotyckim w Puławach (Warszawa 1828), zawierający opis ponad półtora tysiąca eksponatów. Niestety, nie ukazały się drukiem przygotowane przez Izabellę Czartoryską Katalogi Sybilli. Rękopisy ich znajdują się w Bibliotece Czartoryskich (sygn IV 3036 - z 1815 roku, sygn. III 3032 i sygn. III 3033 - z 1827 roku). Tylko niewielki fragment tych katalogów ogłosił Ludwik Dębicki (Puławy.. „t. 1, s. 109-110,112). 70 FRANCISZEK ZIEJKA A zęby szczere perłowe; Szyja pełna, okazała, Piersi jawne, ręka biała. Serce mi zakwitnie prawie Przy twej przyjemnej rozprawie; A kiedy cię pocałuję, Trzy dni w gębie cukier czuję. W tańcuś jak jedna bogini, A co cię skutniejszą czyni: Nie masz w sobie nic hardości, Co więc rzadko przy gładkości. Tyżeś ludziom wszytkim miła I mnieś wiecznie zniewoliła; Przeto cię me głośne strony Będą sławić na wsze strony⁴¹. Przyznajmy: rzadko to spotykany w dawniejszej literaturze konterfekt kobiety. Zapewne prawdziwy, bo skreślony przez kochającego narzeczonego lub męża. Nie ma pewności, że rzeczywiście jest to portret tej, której czaszka znajduje się w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich. Ale wierzyć w to historykowi literatury wolno. Przyjmijmy więc, iż przechowywana od ponad dwóch wieków w Muzeum czaszka należy do „nieprzepłaconej" Doroty. Przyjęcie tej hipotezy osłodzi nam choć w części wiadomość, że nie jest to czaszka Jana, czarnoleskiego poety. ⁶¹ J. Kochanowski, Pieśń świętojańska o Sobótce, [w:] idem, Dzieła polskie, Warszawa 1953,1.1, s. 361-362. WZNIEŚĆ POMNIK KOCHANOWSKIEMU NA WAWELU... Pod koniec 1843 roku w środowisku pisarzy krajowych pojawiła się inicjatywa szczególnego uczczenia pamięci Jana Kochanowskiego. Padł wówczas pomysł, aby w katedrze wawelskiej wznieść pomnik autorowi Trenów, a także - aby przygotować na jego cześć Księgę pamiątkową i wybić okolicznościowy medal¹. Trudno stwierdzić z całą pewnością, kto był autorem propozycji, ale wszystko wskazuje, że stał za nią Wincenty Pol, który nie chciał, aby wiadomość o tym została upowszechniona. W jednym z listów do Franciszka Wężyka z początku 1844 roku przypominał on zatem, że nikt nie wie, kto podał myśl usypania na wzgórzu Bronisławy w Krakowie kopca Kościuszki („mówią, że jakaś dziewica"), a kopiec usypano. Tak samo - jego zdaniem - winno być z pomnikiem Kochanowskiego: „Narodowe pomysły - pisał - nie powinny mieć autora, jeżeli je ma uwieńczyć skutek. [...] Mnie się zdaje, że się któremuś z dziś żyjących poetów rnusiał przyśnić Kochanowski, że wstawszy z grobu, oprowadzał go nocą po grobach na Wawelu i rzekł mu na ucho: «Od kilkuset lat brzmią moje Psalmy w tej świątyni, a jednak nie ma duch mój spoczynku, bom ja ziemskiej oddał się boleści i rozpaczał nad skonem Urszuli, a wy nie niesiecie duszy mej pomocy, bo nie poczciliście przeszłości...». Jeżeli snu takiego nie miał sam Zyg[munt] Kras[iński], to zdaje mi się, że się komuś coś podobnego o nim śnić musiało - a może się i wyśni”¹ ². ¹ O tej inicjatywie wspomina Zenon Jagoda w monografii O literaturze i życiu literackim Wolnego Miasta Krakowa 1816-1846 (Kraków 1971, s. 311-314, Monografie Historycznoliterackie}, ale nie zajmuje się nią bliżej. Pojawiają się o niej wzmianki także w przypisach do wydanych przez Zbigniewa Sudolskiego listów Wincentego Pola (Listy z ziemi naszej. Korespondencja Wincentego Pola z lat 1826-1872, opr. i wstęp Z. Sudolski, Warszawa 2004), jednak także i ten badacz nie zwraca na nią baczniejszej uwagi. W literaturze przedmiotu poświęconej Kochanowskiemu brak jest opracowania całościowo omawiającego tę sprawę. ² W. Po 1, Listy z ziemi..., s. 122. Znamienne, że tezę o tym, iż lud sam zdecydował o usypaniu Kościuszce mogiły na Wzgórzu bł. Bronisławy w Krakowie, odnajdujemy po latach, w 1880 roku, w liście Cypriana Norwida do Seweryny Duchińskiej. Jak przypomniał przed blisko czterdziestu laty Kazimierz Wyka, Norwid miał w tym wypadku przywołać historię zasłyszaną właśnie od Franciszka Wężyka w 1842 roku. Czytamy też w liście poety, że „kiedy komitet dla postawienia pomnika Kościuszce dyskutował formę - i proponowano to posąg na placu Św. Wojciecha - to kaplicę na 72 FRANCISZEK ZIEJKA Wiele przesłanek wskazuje na to, że Kochanowski „przyśnił się” właśnie Polowi. W każdym razie on stał się „motorem” uruchamiającym tę piękną inicjatywę i niezwykle czynnym jej propagatorem. Pierwsze pisane świadectwo jej obecności w publicznych dyskusjach pochodzi z dnia 8 listopada 1843 roku. W liście Pola do mieszkającego wówczas w Krakowie Franciszka Wężyka - poety i dramatopisa-rza, a zarazem senatora - kasztelana Wolnego Miasta Krakowa, czytamy zatem: „Z różnych stron Polski odzywają się od niejakiego czasu głosy, iż należy w czasie dzisiejszym skupić narodowe uczucia i myśli około zacnych wspomnień historycznych i dać jawny znak tego życia wobec Europy. Głosy te upatrują w Janie Kochanowskim owego męża, którego w katedrze krakowskiej pomnikiem poczcić przystało dzisiejszemu pokoleniu. Do wzniesienia szacownej pamiątki potrzeba połączenia wszystkich zacnych sił narodu - jeżeli ma odpowiedzieć przeznaczeniu swemu i stać się w istocie poważną sprawą w oczach narodu i wobec postronnych; słowem potrzeba umorzyć wszystkie odcienia stronnictw i osobistości a postawić ją na stopie niezawisłości politycznej. - Godziwą wydaje się rzeczą, ażeby poeci i pisarze polscy rozpoczęli to poważne dzieło wydaniem Księgi na cześć Jana Kochanowskiego, a jak oni mają przodować narodowi w tym uczuciu poczczenia przeszłości, tak przystało, ażeby starsi po mieczu przodkowali ku młodszym. Powszechny głos powołuje Jaśnie Wielmożnego Pana Kasztelana do tego dzieła, jako czcigodnego Nestora dzisiejszej literatury naszej i męża ze wszech miar wyższego, z jednej strony nad stronnictwa czasowe, a z drugiej strony wyższego nad podejrzliwość niechętnych podobnemu narodowemu przedsięwzięciu; ja zaś mam się za szczęśliwego, iż mi wolno jest być tłomaczem tej powszechnej czci i tego zaufania, którym młodsze pokolenie pisarzy chce otoczyć Jaśnie Wielmożnego Pana Kasztelana i wspierać Jego usiłowanie przy tej sposobności, gdzie chodzi o to, aby nadać kierunek uczuciom narodowym w wyższym znaczeniu historycznym. «Niech nikt nie waży sobie lekko poetycznych uczuć narodu, bo bez nich nie można pono być narodem» - mówi K. Brodziński³. Jeżeli się nie zgromadziemy około wielkich wspomnień naszych dziejów i nie zdołamy postawić na czele tych uczuć Męża, który może zastąpić tę potrzebę czasu, a wystąpić wobec współczesnych jako reprezentant myśli pospolitej poważnie: nie damy świadectwa ni znaku narodowego życia o sobie! Wznieść pomnik Janowi Kochanowskiemu może nie będzie wolno na Wawelu, ale zawsze będzie wolno poczcić jego pamięć Księgą. Przeczucie mówi mi, że Jaśnie Wielmożny Pan Kasztelan przyjmiesz ten list łaskawie i nie odrzucisz dobre chęci tych, którzy radzi by wstąpili w ślady Ojców"⁴. Wawelu - rzeki ktoś do służącego obnoszącego przyrząd do palenia tytoniu: «a Waszmość, Pawle czy Janie, co radziłbyś?». «Jużci J.W.Panie - odrzekł - ja myśliłbym mogiłę, jakiej nie ma w okolicy!!!» To opowiadał mi Franciszek Wężyk". Cyt. za: K. Wy ka, Norwid w Krakowie, Kraków 1967, s. 72. ³ W. Pol cytuje rozprawę Kazimierza Brodzińskiego: O narodowości Polaków, czytaną na sesji Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie w dniu 3 maja 1831 roku. Druk: Warszawa 1831. ⁴ Cyt. za: W. Pol, Listy z ziemi..., s. 215-216. Z. Sudolski wyraźnie pomylił się, datując list ten na 1849 rok; z całą pewnością pochodzi on z 1843 roku. Do niego odwołuje się poeta w późniejszej korespondencji z Wężykiem. „Koronnym" dowodem może być jeden fakt: wcześniej Pol zwracał się WZNIEŚĆ POMNIK KOCHANOWSKIEMU NA WAWELU... 73 Lektura powyższego listu nasuwa właściwie jedno pytanie: skąd wziął się pomysł uczczenia w tak niezwykły sposób Kochanowskiego, kto podsunął Polowi - jeśli rzeczywiście był jego ojcem duchowym - ową ideę? Trzeba pamiętać, że autor Trenów bardzo długo nie należał do twórców czczonych przez romantyków. Jeśli jego współcześni oraz duchowi synowie i dalsi wnukowie z czasów stanisławowskich, a przede wszystkim z epoki preromantyzmu (np. Kazimierz Brodziński czy Julian Ursyn Niemcewicz) doceniali wartość jego wkładu w rozwój polskiej literatury i kultury, a niektórzy upatrywali w nim nawet prawdziwego wieszcza⁵, to romantycy przez blisko dwadzieścia lat od „oficjalnego” wystąpienia na arenę publiczną starali się budować swój autorytet między innymi poprzez przemilczanie czy nawet pomniejszanie roli Kochanowskiego w dziejach literatury polskiej. Zajmujący się sprawą stosunku romantyków do Kochanowskiego Stanisław Pigoń pisał w 1930 roku, że „młode pokolenie romantyczne szło ławą przeciwko «poczciwej sławie» poety czarnoleskiego, kwestionowało jego uprawnienia do miana poety narodowego”⁶. Sytuacja zmieniła się dopiero u progu lat czterdziestych XIX wieku. W czerwcu 1841 roku, w paryskim College de France, Adam Mickiewicz podjął w czasie kolejnych dwóch wykładów próbę obrony Kochanowskiego przed swymi rówieśnikami. Poddając analizie kolejne utwory czarnoleskiego poety, dowodził, iż „Kochanowski pisał dla tych, którzy zawsze reprezentują lud, to znaczy dla publiczności, dla warstwy kierującej narodem; rnusiał tedy wziąć formę pieśni gminnej i podnieść ją do godności klasycznej”⁷. Przywołując zaś tzw. utwory dydaktyczne Kochanowskiego (m.in. Satyra), autor Ballad i romansów podkreślał: „Jako poeta prawdziwie polski, jest on [Kochanowski - przyp. F.Z.] patriotą, co odróżnia go od wszystkich poetów słowiańskich i od wszystkich współczesnych mu poetów”⁸. Mimo wszystko Mickiewicz zawahał się jednak przed przeprowadzeniem w swoich prelekcjach apoteozy czarnoleskiego mistrza⁹. Uczynił to do do Wężyka per. „Jaśnie Wielmożny Panie Kasztelanie!". Władysław Wężyk w liście z 21 XI 1843 roku zwraca uwagę Polowi, że jego stryj życzy sobie, aby nie tytułować go Kasztelanem, ale „Panem Franciszkiem”. Odtąd Pol rzeczywiście w ten sposób adresuje swoje listy do Franciszka Wężyka. Wbrew przypuszczeniom Zbigniewa Sudolskiego (ibidem, s. 216), w 1849 roku nikt nie podejmował na nowo w Krakowie inicjatywy wzniesienia Kochanowskiemu pomnika na Wawelu. ⁵ Por.: B. N a d o 1 s k i, Epoka stanisławowska wobec polskiego renesansu, „Pamiętnik Literacki” 1936, z.l; S. Pigoń, Jan Kochanowski w aureoli wieszcza (1935), [w:] idem. Studia literackie, Kraków 1951; J. Pelc, Jan Kochanowski w tradycjach literatury polskiej (od XVI do połowy XVIII w.), Warszawa 1965; W. Wałecki, Jan Kochanowski w literaturze i kulturze polskiej doby oświecenia, Wrocław 1979. ⁶ S. Pigoń, Jan Kochanowski w sądach romantyków (1930), [w:] idem, Studia..., s. 53. ⁷ A. Mickiewicz, Literatura słowiańska, [w:] Dzieła, t. 8, tłum. L. Płoszewski, Warszawa 1997, s. 500. “ Ibidem, s. 505. ⁹ Mówiąc na przykład o jego Pieśniach, Mickiewicz z umiarem oświadczał, że poeta nasz „przemawia z głębi serca, ma często iście żar poetycki, ale ten żar nie może ożywić każdego utworu; często wybucha, ale i przygasa. Wyjąwszy niektóre jego pieśni, które można uznać za klasyczne, skończone, za wzory, inne pozostaną cennymi próbami, które nie sposób zaliczyć pomiędzy arcydzieła” (ibidem, s. 509). 74 FRANCISZEK ZIEJKA piero półtora roku później mieszkający naówczas w Gródku pod Łuckiem Józef Ignacy Kraszewski, na co zwrócił swego czasu uwagę Zbigniew Sudolski¹⁰ ¹¹. Planując podjęcie zabiegów o pozyskanie na kijowskim uniwersytecie katedry literatury, Kraszewski bardzo solidnie zapoznał się z całym dorobkiem czarnoleskiego poety. W listopadzie 1842 roku skreślił też piękny portret autora Trenów, który ogłosił w 1843 roku w drugim tomie Nowych studiów literackich. Kraszewski przywołuje tu najpierw podstawowe informacje z życia Jana z Czarnolasu, by skwitować je w znamienny sposób: „cały żywot ten piękny i czysty, żywot poety niesplamiony niczem, zawsze jednego okazujący człowieka, a człowieka chrześcijanina-filozofa i poetę, co umiał przestać na życiu duszą, nauką, sztuką, uczuciami rodzinnymi, umiał wystarczyć sobie hymnami i pieśniami - odpychając jak dziecięce zabawki dostojeństwa, bogactwa, którymi świat kusi i odwodzi do zaprzedania pokoju i swobody za marne błyskotki”¹¹. Wychodząc z takiego założenia, autor Starej baśni analizuje poszczególne dzieła Kochanowskiego, by powoli przygotować grunt do prawdziwej jego apoteozy. Najpierw więc stwierdza: „Taki jest wszędzie wielki ten nasz poeta, im głębiej wczytujesz się w niego, tym większe odkrywasz w nim piękności. Na tym tle jasnym, spokojnym, wspaniałym, myśli wielkich, narodowych, religijnych, wykwitają cudnej barwy i oblicza kwiaty poetyczne, wyrażenia zdumiewające obrazami, odcieniami, delikatnością, a nawet siłą"¹². Podejmuje polemikę z tymi swoimi współczesnymi, którzy twierdzą, że Kochanowski nie był poetą narodowym, że zbyt często „ubierał" swe myśli w mitologiczną szatę. Dochodzi do znamiennego wniosku: „Jego narodowość nie była, jak dzisiejsza, podrobioną, ukraszoną imiony, słowy, nie była naśladownictwem, ale prawdziwą, pochodzącą z duszy”¹³. Od tej konstatacji prosta już droga do prawdziwej apoteozy czarnoleskiego poety, którą znajdujemy w końcowych partiach studium Kraszewskiego: „Tak jest, Jan Kochanowski wielkim jest poetą, oryginalnym (bo zawsze sobą), narodowym, ¹⁰ Z. Sudolski pisa! w 1984 roku: „prawdziwej rehabilitacji Kochanowskiego jako poety narodowego rdzennie związanego z rodzimą kulturą ludową dokonuje jednak przede wszystkim Józef Ignacy Kraszewski". Z. S u d o 1 s k i, Romantyczne meandry recepcji Kochanowskiego, [w:] Jan Kochanowski 1530-1584..., s. 301. ¹¹ [J.I. Kraszewski], Jan Kochanowski, [w:] idem, Nowe studia literackie przez J...I...K..., t. 2, Warszawa 1843, s. 15. Trzeba tu dodać, że już w 1840 roku Kraszewski pisał o Kochanowskim w szkicu: Życie domowe kilku pisarzy polskich, Wilno 1840, Studia Literackie. Rzecz w tym jednak, że w szkicu tym, skreślonym bez bliższego zapoznania się z całością dorobku czarnoleskiego poety, uznał Kochanowskiego tylko za „stworzyciela języka poetycznego polskiego" (ibidem, s. 258), odmawiając mu zarazem miana pisarza narodowego. ¹² Ibidem, s. 46. ¹³ Ibidem, s. 100. Szerzej rozwijając ten wątek, Kraszewski dodaje: „Poeta nasz doszedłszy wielkiej sławy i imienia, czytany, ulubiony, nie został jednak dotąd oceniony krytycznie, rozpoznany. My sami, co to piszemy, wyznajem, długo bardzo nie widzieliśmy w nim nic nad twórcę języka, twórcę polskiej poetycznej mowy, jakby cudem nagle pod jego piórem urodzonej i wykształconej do wysokiego stopnia. Ale oddając, po lepszym rozpoznaniu go, pełną sprawiedliwość, trzeba wyznać, że był prawdziwym poetą, poetą narodowym, duchem, nawet formami, krojem swych myśli, charakterem uczuć". WZNIEŚĆ POMNIK KOCHANOWSKIEMU NA WAWELU... 75 ale poetą, którego dzisiejsza generacja może nie pojąć! On tak czysty i wielki, my tak mali i splamieni. On wysoko jest, myśmy się wryli głęboko. Cześć ci na wieki nieśmiertelny, cześć twemu imieniowi, cześć pieśniom, co duszę malują tak spokojną, tak wielką, tak świętą - cześć twemu życiu, co spłynęło ustronne, cnotliwe, prawe, nieskażone namiętnością, ozłocone modlitwą, piękne jak urojenie! Twoje życie było poezją największą i najpiękniejszą dla poezji danią, bo ona sama wystarczyła co na cały żywot, tyś nią wyżył i nie tęsknił, podnosząc oczy ku niebu, temu końcowi czystego życia zasłużonemu, pożądanemu dla ciebie [...]. Cześć ci, wielki nasz poeto i zapoznany jeniuszu, nie dziw, że dziś nie poznano się na tobie; tyś wielki prostotą, czystością, wspaniałością, powagą twoją, myśmy mali przy tobie - nie widzim cię całego i dlatego nie umiemy oceni㔹⁴. W kontekście słów Kraszewskiego nie można mieć najmniejszych wątpliwości, że to nie wystąpienie Mickiewicza w Collège de France¹⁵, ale lektura studium Kraszewskiego stała się zalążkiem inicjatywy Pola dotyczącej uczczenia Kochanowskiego pomnikiem i Księgą pamiątkową. Brak, oczywiście, bezpośredniego dowodu tej inspiracji, można jednak pokusić się o dowód pośredni. W cytowanym wyżej liście do Wężyka z 8 listopada 1843 roku Pol wyraźnie idzie tropem rozważań Kraszewskiego. Przeciwstawia też wielkość Kochanowskiego pokoleniu współczesnemu, którego nie stać na wielkie dzieła i które winno przynajmniej w ten sposób dać znać o sobie. Kochanowski postrzegany jest przez Pola jako człowiek, który może połączyć wszystkie stronnictwa polityczne i grupy społeczne, a tak właśnie pisał o Janie z Czarnolasu Kraszewski. Autor Pieśni o ziemi naszej wspomina w swoim liście do Wężyka o nadchodzących „z różnych stron Polski głosach” domagających się uczczenia Kochanowskiego. Wygląda na to, że miał na myśli przede wszystkim głos Kraszewskiego z Wołynia. Niewykluczone, że chodziło także o głosy z Wielkopolski, gdzie w dzieło szerzenia kultu Kochanowskiego włączył się m.in. na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku leszczyński „Przyjaciel Ludu”¹⁶. Idea wzniesienia pomnika Kochanowskiemu i przygotowania poświęconej mu Księgi pamiątkowej zrodziła się - wszystko na to wskazuje - w czasie rozmów Pola z Władysławem Wężykiem, bratankiem Franciszka, jesienią 1843 roku w Mariampolu. Władysław Wężyk był poetą i podróżnikiem, który na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku zwiedził Egipt, Palestynę, Syrię ¹⁴ Ibidem, s. 110-111. Warto tu dodać, że już w 1840 roku Kraszewski ogłosił w „Orędowniku Naukowym" „obrazek z XVI w.” zatytułowany Wieczór w Czarnym Lesie, kilkakrotnie przedrukowywany, którego głównym bohaterem jest Jan Kochanowski. ¹⁵ Wykłady Mickiewicza ukazywały się wprawdzie bezpośrednio po ich wygłoszeniu w postaci litografowanej, ale trudno przypuścić, by mogły docierać do leżącego pod Gorlicami Mariampola, gdzie mieszkał Wincenty Pol. ¹⁶ Por. S. P i g o ń, Jan Kochanowski w sądach..., s. 57, passim. Por. nadto: A. Staniszewski, „Nasz kochany Jan Kochanowski“ Tradycja czarnoleska w zaborze pruskim 179S-1939, Warszawa 1988 (rozdz.: Spuścizna czarnoleska na łamach leszczyńskiego „Przyjaciela Ludu“ i „Przyjaciela Ludu Łęckiego“ (1834-1849), s. 72-114). 76 FRANCISZEK ZIEJKA i Turcję, a w drodze powrotnej również Grecję i Włochy. Po powrocie do kraju w 1841 roku zaprzyjaźnił się w Warszawie z grupą młodych poetów, w tym z Cyprianem Norwidem. Latem 1841 roku młodzi twórcy odwiedzili m.in. Czarnolas, Zwoleń, Sandomierz, Łysą Górę i Częstochowę. W maju następnego roku Władysław Wężyk wspólnie z Norwidem (udającym się do Włoch!) przybyli z Warszawy do Krakowa, po drodze zatrzymując się tylko w podkrakowskiej Minodze - wsi należącej do Franciszka Wężyka¹⁷. Wkrótce po powrocie do Warszawy młody podróżnik popadł w konflikt z urzędującym w Warszawie generał-gubernatorem Paskiewiczem, który nakazał żandarmom wyprowadzić go z pola wyścigowego, gdyż ten... odważył się pokazać tu ze swoją słynną, długą brodą (a zdaniem namiestnika Królestwa Polskiego, Iwana Paskiewicza, broda była oznaką rewolucyjnych poglądów jej posiadacza!). Po tym zatargu nieszczęsny brodacz przeniósł się do Galicji, by jesienią 1843 roku dotrzeć do Wincentego Pola w Mariampolu pod Gorlicami. Niewykluczone, że Wężyk przywiózł Gospodarzowi jako „gościniec” świeżo wydane w Warszawie dwa tomiki Studiów literackich Kraszewskiego, w których znalazła się cytowana wyżej apoteoza mistrza Jana. Dowodem, że to właśnie w czasie wizyty Władysława Wężyka u Pola zrodziła się interesująca nas tu inicjatywa, jest fakt przesłania przez Pola cytowanego wyżej listu do Franciszka Wężyka za pośrednictwem Władysława. Ale nie tylko. Warto tu przypomnieć tekst, który pod koniec 1843 roku ogłosił Władysław Wężyk w poznańskim Orędowniku Narodowym, zatytułowany: Szczęść Boże w świat (Opis domku znanego Poety). Tekst ów to próba prezentacji „zagrody” Pola w Mariampolu, w której autor spędził kilka letnio-jesiennych tygodni. Uderza w tym tekście - skądinąd niezwykle interesującym - jeden fragment, w którym Władysław Wężyk wyraźnie nawiązuje do czarnoleskiej tradycji. Czytamy więc tutaj: „Obok drewnianego wznosił się na górce drugi domek murowany, mniejszy nieco, lecz wyższy, zgrabniejszy od pierwszego [drewnianego - przyp. F.Z.], z obszerną wystawką od strony ogrodu - wijącymi krzewy osłoniętą. Mimowolnie powiodłem okiem i po tym drugim domku, pomyślawszy sobie, że do niego kiedyś, jak do Lipy Kochanowskiego, udawać się będą w pielgrzymkę nasze prawnuki - aby wdzięcznym sercem poczcić miejsce, w którym tworzył rodzinne pieśni i nauczające dzieła, znany i ukochany już i przez obecne pokolenia, nasz uwielbiony Poeta”¹⁸. Ten ślad wydaje się decydujący. Wolno zatem przyjąć, że inicjatywa wzniesienia pomnika Kochanowskiemu w katedrze wawelskiej zrodziła się Mariampolu pod Gorlicami, w czasie wizyty u Pola młodego Władysława Wężyka i towarzyszącego mu Samuela Kossowskiego, znanego naówczas szeroko w świecie muzycznym wiolonczelisty, skrzypka i śpiewaka (odwiedził Pola ze swą małżonką). Pol postanowił działać, toteż jeszcze przed wyjazdem Władysława Wężyka z Mariampola ¹⁷ Por.: H. Barycz, Jeszcze jedno spotkanie wrocławskie. Do biografii Władysława Wężyka, „Pamiętnik Literacki" 1950, z. 3-4; K. Wyka, Norwid w Krakowie, „Pamiętnik Literacki” 1967, z. 2. ¹⁸ W. Wężyk, Szczęść Boże w świat (Opis domku znanego Poety), „Orędownik Naukowy" 1843, nr 46. WZNIEŚĆ POMNIK KOCHANOWSKIEMU NA WAWELU... Tl napisał cytowany wyżej list do Franciszka Wężyka, w którym opisał swój pomysł. Znamienne, że senator miasta Krakowa, Franciszek Wężyk, zainteresował się tym pomysłem, o czym Władysław Wężyk powiadomił Pola w liście z 21 listopada 1843 roku. Pisał on: „Pomysł literacki podobał mu się [Franciszkowi Wężykowi -przyp. F.Z.], o budowaniu powątpiewa”¹⁹. Wiadomość ta musiała uradować Pola, który dzięki temu „uruchomił" sprawę, ale nadto - nawiązał listowny kontakt z szanowanym powszechnie autorem poematu Okolice Krakowa, dochodzącym do szęśćdziesiątki Franciszkiem Wężykiem. „Sprawa Kochanowskiego” powraca odtąd systematycznie w listach Pola do Wężyka. W liście z 29 listopada 1843 roku zapowiada on, że wkrótce prześle adresatowi bliższe szczegóły dotyczące Księgi-. „Jak Pan Władysław [Wężyk - przyp. F.Z.] pierwsze potrzebne poczyni kroki, pozwolisz Szanowny Pan Dobrodziej, że Go zawiadomię o bliższych szczegółach dotyczących się pamiętnika na cześć Jana Kochanowskiego”²⁰. W liście z 19 stycznia 1844 roku Pol informuje Wężyka o tym, iż została już przygotowana do ogłoszenia w prasie specjalna Odezwa w tej sprawie. Nade wszystko jednak wyjaśnia: „Co do Pamiętnika na cześć Jana Kochanowskiego, jest już pierwsza odezwa wraz z programem, dotychczas zapewnie umieszczona w pismach publicznych. Jeżeli by nie miało być wolno poczcić Jana z Czarnolasu pomnikiem na Wawelu, nikt nie wzbroni nam przynajmniej wydania Księgi i odbicia medalu na cześć jego, zawsze jednak byłbym za tym, żeby w Programie zakroić na pomnik a nie nasza będzie w tym wina, jeśli go wznieść nie będzie wolno. Ja będąc teraz słabym nie mogę pracować nad Geografią i wziąłem się znowu do wierszy, więc będę zapewne jednym z pierwszych, którzy Szanownemu Panu Dobrodziejowi - przyp. F.Z.] przeszłą artykuły swoje. Zacząłem pisać Pieśń i opiszę puchar Jana Kochanowskiego, który się znajduje dziś w ręku jego potomka Adama, a zajmująca jest historia, w jaki sposób dostał się w ręce jego ten puchar w czasie ostatniej naszej wojny [1830-1831 - przyp. F.Z.J. Opiszę ją, nie dotykając drażliwej dla cenzury strony, dam rysunek pucharu, na którym jest wyryty herb P[ana - przyp. F.Z.] wojskiego sandomierskiego [Jana Kochanowskiego - przyp. F.Z.] i cyfry obojga małżonków. Świeżo czytałem w pismach publicznych, iż odszukano w Warszawie stare, rzeźbami ozdobione krzesło Jana Kochanowskiego; doniosłem o tym Panu Józefowi [Kremerowi? - przyp. F.Z.] ¹⁹ W. P o 1, Listy z ziemi..., s. 549. Trzeba tu wyjaśnić cytowane wyżej, enigmatyczne sformułowanie Władysława Wężyka: Franciszkowi Wężykowi spodobał się „pomysł literacki” tzn. idea wydania Księgi pamiątkowej-, z rezerwą odniósł się on do idei pomnika, czyli do „budowania". Z drugiej strony należy przypomnieć, że „młody" Wężyk wspierał sprawę pomnika oraz Księgi pamiątkowej poświęconej Kochanowskiemu nie tylko w Krakowie. W liście pisanym w Berlinie 26 III 1844 roku do Józefa Bohdana Zaleskiego szeroko opisywał całe przedsięwzięcie, informując adresata, iż do Księgi zgodzili się już nadesłać teksty m.in.: Libelt, Bielowski i Cybulski. On sam zabiega w tym liście o udział nie tylko Zaleskiego, ale także Słowackiego, Ropelewskiego, Siemieńskiego i Witwickiego. Informuje adresata nadto, że przywiózł ze sobą list w tej sprawie od Pola do Goszczyńskiego. Por. List W. Wężyka do J.B. Zaleskiego, [w:] Aneks, [do:] W. Wę ż y k, Kronika rodzinna, opr. M. D e r n a -łowicz, Warszawa 1987, s. 385, passim. Biblioteka Pamiętników Polskich i Obcych. ²⁰ W. Pol, Listy z ziemi..., s. 110. 78 FRANCISZEK ZIEJKA i naszej kochanej Kornelii, prosząc żeby w piśmie o niego zawadził, a postarał się o rysunek i opis tej szacownej pamiątki. Zda mi się, iż wszystko zgromadzić należy, co tylko może mieć styczność z życiem naszego praszczura, a zajmującym może zrobić ten Pamiętnik. Najtrudniej pono będzie o zgromadzenie tego wszystkiego, co dawniejsi pisarze wierszem i prozą opowiedzieli o Janie Kochanowskim, ale to właśnie obok siebie postawione dodałoby wielkiej powagi książce. Do P. Bronisława TJrentowskiego - przyp. F.Z.] będę pisał, prosząc, żeby do Pamiętnika tego skreślił wiek J[ana] Kochanowskiego - przyp. F.Z.], a Pan Józef [Kramer - przyp. F.Z.] powinien by jako estetyk ocenić prostotę jego Pieśni. Jak się dowiaduję, zajął się bardzo Libelt i Cybulski tym projektem i u nas znalazła ta myśl wiele odgłosu, artykuły Bielskiego [chyba Augusta Bielowskiego? - przyp. F.Z.] i Magnuszewskiego przejdą przez moje ręce, a Fredrę dobrze by było, gdybyś Szanowny Pan Dobr[odziej - przyp. F.Z.] sam wezwać zechciał”²¹. W liście z 2 lutego 1844 Pol donosi Wężykowi o swych prośbach skierowanych do Józefa Kre-mera i Bronisława Trentowskiego - aby napisali teksty do Pamiętnika Kochanowskiego. Poeta nie przestaje myśleć o uczczeniu Kochanowskiego także w kolejnych miesiącach. W sierpniu 1844 roku powraca do tej sprawy w liście do Wężyka, ustosunkowując się do nieznanej nam bliżej informacji od tegoż, iż trudno będzie w katedrze znaleźć miejsce na pomnik autora Trenów: „Że w życiu poecie bywa często ciasno i zabraknie ziemi, jak to i Szyller dowiódł w swym «Podziale ziemi», w tym nie ma nic dziwnego, ale żeby takiemu poecie jak K[ochanowski - przyp. F.Z.] zabrakło po śmierci w trzy wieki miejsca na grób i pomnik, to jest rzecz ledwo do pojęcia! No cóż czynić? Poetis omnia licet - jeżeli nie ma miejsca przy ścianie, to postawić pomnik wolno na środku którejkolwiek kaplicy lub pobocznej nawy, albo przesklepić schody, zrobić do niej małe wschodki i wznieść go pod sklepieniem w powietrzu [...]. Kto wprowadził Psalmy do kościoła polskiego, dla tego powinno się znaleźć miejsce w świątyni na Wawelu”²². Należy tu przywołać wreszcie list Pola do Franciszka Wężyka z 28 września 1844 roku, w którym poeta zapowiada rychłą wyprawę do Krakowa w połowie listopada w celu omówienia szczegółów sprawy (wygląda na to, że Wężyk „załatwił” mu paszport, dzięki któremu ten mógł przekroczyć granicę, jeszcze bowiem latem Pol proponował spotkanie „po tej stronie Wisły”). Nie znamy szczegółów rozmów, jakie Pol przeprowadził z Wężykiem, Kramerem i innymi przedstawicielami świata intelektualnego Krakowa na przełomie listopada i grudnia 1844 roku, ale znamy ich rezultat: Franciszek Wężyk przejął teraz ster prac nad realizacją pomysłu²³. Świadczą o tym kolejne fakty, które na ²¹ Ibidem, s. 118-119. ²² Ibidem, s. 127-128. ²³ Warto przypomnieć, że Franciszek Wężyk pożegnał Pola - po trzytygodniowym pobycie -bardzo sympatycznym wierszem zatytułowanym Na odjazd Wincentego] P[ola] w dniu 9 grudnia 1844 roku, w którym „patriarcha poetów krakowskich” wyraził nie tylko wielką radość ze spotkania z Polem („Zza Dunajca, od Magury, / Nowa gwiazdka nad Wawelem / Błysła światłem i weselem -/ A odwieczne Piastów mury / Tak tę gwiazdkę powitały, / Jak chleb nowy pośród głodu, / Lub WZNIEŚĆ POMNIK KOCHANOWSKIEMU NA WAWELU... 79 leży tu przywołać. To zapewne w czasie tych rozmów zarysował się „szkielet” Komitetu, o którym Pol informował w dniu 29 grudnia 1844 roku Edmunda Krasickiego, syna swego dobroczyńcy, Ksawerego. Pisał więc, że na czele Komitetu stanął Franciszek Wężyk, a w skład jego weszli: „od kapituły: Kanonik [Antoni -przyp. F.Z.] Rozwadowski; od miasta: bankier [Wincenty - przyp. F.Z.] Wolf; od wydziału naukowego [czyli od Krakowskiego Towarzystwa Naukowego - przyp. F.Z.]: Józef Kremer; a w imieniu wszystkich bezimiennych i niepoliczonych, i nie-reprezentowanych w tej sprawie, zacny Piotr Moszyński’’²⁴. Ponieważ sprawy należało „kuć na gorąco”, Pol w kolejnym liście do Franciszka Wężyka - z drugiej połowy grudnia 1844 roku - donosił: „Od chwili naszego rozstania się stanęła sprawa Przewodnika [Pamiętnika - przyp. F.Z.] gorzej, potrzeba sobie jednak powiedzieć, że rzecz mi nigdy nie poszła łatwo. By ta rzecz przyszła do skutku, mniejsza o porządne warunki, na które pozornie przystać wypada, byle nam się udało zgromadzić fundusze potrzebne na pokrycie kosztów pomnika, czy się uda, to i pomnik przyjdzie do skutku. De iure nie ma Komitetu, ale de facto istnieje, a ci, z którymi będziem mieli do czynienia, nie będą nas pytali o formy legalne, czy się do nich zgłosiemy o składki pieniężne, czy o artykuły do Pamiętnika. Bardzo to rzecz piękna, że się Pan [Aleksander - przyp. F.Z.] Przeździecki chce zająć wydaniem na swój koszt Pamiętnika poświęconego czci J[ana - przyp. F.Z.] Kochanowskiego, w takim jednak razie, zdaje mi się, że go tylko wypada wezwać do czynnego udziału, ale nie wypuszczać z rąk głównej redakcji i myśli pierwotnej. - Przy pomocy Szanownego Księdza Rektora [Leona Laurysiewicza, rektora UJ w roku akademickim 1844/45 - przyp. F.Z.], [Józefa - przyp. F.Z.] Kremera i [Michała - przyp. F.Z.] Wiszniewskiego, sądzę, że doprowadzimy część literacką tego Pamiętnika do skutku, byłeś nam chciał jak dotąd przodkować, Szanowny Panie Frańciszku! Listy w tej sprawie popisane przesełam Panu Piotrowi [Moszyńskiemu - przyp. F.Z.] z prośbą, by je rozesłał po świecie; były one wprawdzie podług stanu rzeczy pisane, jaki miała ta sprawa przy mym odjeździe z Krakowa, ale to nie szkodzi może - rozeszlę nowe listy do naszych literatów i będę kołatał, a co mi nadeszlą, odeszlę do Krakowa”²⁵. W obliczu determinacji Pola Franciszek Wężyk, człowiek cieszący się w Krakowie wielkim szacunkiem, przystępuje do konkretnych działań. W imieniu wspomnianego wyżej Komitetu występuje w grudniu 1844 roku do Senatu Rządzącego Wolnego Miasta Krakowa z prośbą o zezwolenie na zbieranie składek na pomnik Kochanowskiego na Wawelu. Senat, uchwałą z dnia 23 grudnia 1844 roku, wyraża zgodę. Wkrótce potem, 14 lutego 1845 roku, Wężyk występuje do Kapituły Katedry Wawelskiej z prośbą o zgodę na postawienie w tej świątyni pomnika autorowi prze jak w leciech dawnej chwały / Witano chluby narodu”), ale zarazem nadzieję na rychłe powtórne spotkanie („[...] gdy dni zimy upłyną, // Wróć między twoich czcicieli // Z całą twą duszą i całą rodziną”). F. Wę ż y k. Pisma. Poezje z pośmiertnych rękopisów, t. III: Poezje liryczne, okolicznościowe i inne pomniejsze, z dodaniem bibliografii, Kraków 1878, s. 123-124. ²⁴ W. P o 1, Listy z ziemi..., s. 137. ²⁵ Ibidem, s. 131. 80 FRANCISZEK ZIEJKA kładu Psałterza Dawidowego. Także i tu nie zawiódł się. Jak stwierdza zachowany w Archiwum Kapituły Katedry Krakowskiej dokument, „Myśl wzniesienia pomnika najcelniejszemu ze starych poetów naszych i tłumaczów na ojczystą mowę psalmów króla Dawida, rodząc w każdym sercu na sławę narodową nieobojętnym uczucia uwielbienia, znaleźć musiała w Kapitule najlepsze przyjęcie”²⁶. Wbrew obawom z połowy 1844 roku, kiedy to niepokojono się, czy w ogóle znajdzie się miejsce w katedrze dla pomnika Kochanowskiego, teraz Kapituła zaproponowała Komitetowi ustawienie go naprzeciw kaplicy Lipskich, co wiązało się z przeniesieniem na inne miejsce znajdujących się tam trzech kamiennych epitafiów: Jakuba Górskiego, Marcina Izdobieńskiego oraz Jakuba Montani. Kapituła zastrzegła sobie przy tym prawo do zatwierdzenia projektu pomnika oraz napisu na nim. Zażądała nadto, aby „Komitet Kochanowskiego" przejął na siebie wszelkie koszty ustawienia monumentu oraz przeniesienia trzech epitafiów na inne miejsce²⁷. W tym samym czasie, gdy Wężyk załatwiał sprawy formalne związane z projektem wzniesienia pomnika, Pol zaczął rozsyłać do różnych adresatów listy z prośbą o udział autorski w Księdze pamiątkowej. Znamiennie brzmi zachowany jego list do Lucjana Siemieńskiego, przebywającego wówczas w Poznańskiem, w którym to liście Pol objaśnia adresata o całej inicjatywie, by następnie - zaprosić jego i jemu bliskich do udziału w Księdze pamiątkowej. Co więcej, „podrzuca” Siemieńskiemu ambitny pomysł zaproszenia do udziału w tej Księdze najwybitniejszych przedstawicieli ówczesnego polskiego Olimpu literackiego: Mickiewicza, Słowackiego, Goszczyńskiego i Zaleskiego. Pisze 20 grudnia 1844 roku: „Z naszej prowincji [tzn. z Galicji - przyp. F.Z.] przesłali już prawie wszyscy artykuły swoje, ale w Poznańskiem nie wiedzieć, do kogo pisać i jak trafić? Znając Ciebie jednego tam, zapytuję, czy byś się nie zajął zgromadzeniem podobnych artykułów od tych pisarzy, których o to prosić warto? Lub jeżeli Ci Twoje położenie nie pozwala na to, to odpisz mi przynajmniej, czy dasz co swojego i na kiedy? Abym się listem Twym mógł wykazać przed Komitetem, żem dopełnił polecenia. [...] Cóż sądzisz o tym wszystkim? Mnie zdaje się, kiedy trudno trafić z żyjącymi do końca, nieźle byłoby zgromadzić się przynajmniej na stypie, przy grobach przeszłości, śród powszechnego rozstroju w życiu, w polityce i w literaturze, nieźle byłoby uczynić rzecz wspólną, mogąca obchodzić cały naród [...]. Jeżeli masz stosunki z Sewerynem [Goszczyńskim - przyp. F.Z.], Bohdanem [Zaleskim - przyp. F.Z.] i Adamem [Mickiewiczem - przyp. F.Z.] i Juliuszem [Słowackim - przyp. F.Z.], chciej ich ze swojej strony zachęcić, aby coś przysłali do tego pamiętnika, żebyśmy się choć raz ujrzeli pod jednym dachem na chwilę...”²⁸. W dopisku do listu Pola, żona jego, Kornelia, donosi Siemieńskiemu, że ²⁶ Cyt. za: ks. J. Urban, Katedra na Wawelu (1795-1918), Kraków 2000, s. 99. ²⁷ Ibidem, s. 100. ²⁸ W. Pol, Listy z ziemi..., s. 135. W trzy tygodnie później, 14 1 1845 roku, w tej samej sprawie Pol zwraca się w liście do mieszkającego wówczas we Lwowie Tadeusza Wasilewskiego, prawnika i pisarza, a zarazem - wicemarszałka Stanów Galicyjskich. Pisze tam: „Co robi Jaś [Dobrzański -przyp. F.Z.], [Karol - przyp. F.Z.] Szajnocha, [August - przyp. F.Z.] Bielowski. Przypomnij im proszę o artykuły do Pamiętnika dla Jana Kochanowskiego, kiedy już sami nie możemy nic zlepić, to warto WZNIEŚĆ POMNIK KOCHANOWSKIEMU NA WAWELU... 81 pomnik Kochanowskiego rzeźbi na zamówienie Komitetu niejaki Wysocki z Kunowa (na Opolszczyźnie), a także iż - jej zdaniem - projekt przedstawia „Wieszcza Czarnoleskiego w bardzo ładnej postawie” „i z wielkim wyrazem myśli”²⁹. U progu 1845 roku wszystko wskazywało zatem na to, że pomnik Kochanowskiego stanie w katedrze wawelskiej, a także - iż wydana zostanie Księga pamiątkowa na cześć autora Trenów. „Komitet Kochanowskiego" otrzymał zgodę na zbieranie składek, Kapituła zezwoliła na ustawienie pomnika w świątyni, Pol zaczął zbierać materiały do Księgi. Jeszcze 22 lutego 1845 roku, polecając Franciszkowi Wężykowi swego przyjaciela - Tytusa Trzecieskiego, właściciela Polanki pod Krosnem, pisał Pol: „Polecenia, jakie mu Szanowny Pan Dobrodziej dać zechcesz w sprawie pomnika Jana Kochanowskiego - przyp. F.Z.] spełni i miło mi będzie otrzymać na ręce jego wiadomość od zacnych mych przyjaciół”³⁰. Ale była to już ostatnia wzmianka w korespondencji Pola w sprawie pomnika czarnoleskiego poety i Księgi. Wszystko wskazuje na to, że piękna idea runęła wskutek gwałtownych wydarzeń, jakie zgotowały Polakom w Galicji pierwsze tygodnie 1846 roku: powstanie krakowskie, galicyjska rabacja, a wreszcie - włączenie Krakowa do Cesarstwa Austriackiego³¹. Jedynym bodaj śladem tej pięknej inicjatywy pozostają dwa wiersze, autorstwa Franciszka Wężyka i Wincentego Pola, poświęcone Kochanowskiemu, które miały wejść do wzmiankowanej tu Księgi pamiątkowej³². Znamienne, że środowisko intelektualistów krakowskich połowy XIX wieku nie porzuciło myśli uczczenia pomnikiem Jana Kochanowskiego - powróciło do tej idei na początku lat sześćdziesiątych. W 1864 roku umieszczono też - staraniem Towarzystwa Naukowego Krakowskiego - skromny pomnik autora Trenów w kościele OO. Franciszkanów, ale to już sprawa do odrębnego omówienia. by się przynajmniej przyłączyć do drugich. Obiecałeś mi także, panie Tadeuszu, artykuł napisać do tego Pamiętnika i proszę o to najmocniej, żebyś sobie do tego upatrzył wolną chwilę, a jeżeli sobie życzysz tego, to możemy ten przedmiot odświeżyć w listach naszych. - Wiek Jana Kochanowskiego jest tak pięknym i nastręcza tyle myśli i widoków rozległych!” (ibidem, s. 139). ²⁹ Ibidem, s. 137. ³⁰ Ibidem, s. 141. ³¹ Potwierdza tę interpretację upadku inicjatywy wzniesienia Kochanowskiemu pomnika na Wawelu Stanisław Tomkowicz - wydawca Poezji z pośmiertnych rękopisów Franciszka Wężyka. Drukowany w trzecim tomie Poezji wiersz pt. Jan Kochanowski poprzedził on następującym, nie do końca dokładnym komentarzem: „W roku 1845 [sic!] kilku czcicieli pism i sławy J. Kochanowskiego postanowiło wznieść mu pomnik w świątyni katedralnej na Wawelu ze składek. Już wszystko ku temu było przygotowane z przyzwoleniem władzy i składki niemałe wpływać zaczęły, kiedy smutne wydarzenia r. 1846 w Galicji i Krakowie rozproszyły te składki, i przedsięwzięcie tak chwalebne przerwały. Na dzień założenia pomnika W. Pol przygotował hymn stosowny, do czego autor niniejszego zbioru [tzn. Franciszek Wężyk - przyp. F.Z.] taki zbudował przysionek”. F. Wężyk, Pisma. Poezje z pośmiertnych..., s. 125. ³² Por.: W. Pol, Na założenie węgielnego kamienia do pomnika Janowi Kochanowskiemu, [ w:[ idem, Dzieła wierszem i prozą, t. 7, Lwów 1877, s. 456-462 (wydawca mylnie łączy ten wiersz z pomnikiem Kochanowskiego z kościoła OO. Franciszkanów - tutaj nie zakładano kamienia węgielnego, skromny pomnik (popiersie poety) w 1864 roku umieszczono na ścianie transeptu świątyni); F. Węży k,Jan Kochanowski, [w:] idem.Piswa. Poezje z pośmiertnych..., s. 125-127. „ŻELAZNE PĘKŁO SERCE” Z DZIEJÓW KULTU ZYGMUNTA KRASIŃSKIEGO W KRAKOWIE 1. Zygmunt Krasiński jako jedyny z trójki naszych „wieszczów” odwiedził Kraków. Stało się to w kwietniu 1833 roku, w drodze poety z Warszawy do Wiednia. Towarzyszem tej podróży Krasińskiego był Konstanty Danilewicz. Przyszły autor Irydiona zwiedzał gród również w towarzystwie kuzyna, Karola Krasińskiego, który w tym samym czasie zawitał pod Wawel¹. Trudno ustalić dokładnie, ile czasu Krasiński spędził w podwawelskim grodzie, najprawdopodobniej był tu zaledwie kilka dni. Dawna stolica Polski zrobiła jednak na nim duże wrażenie. Szczególnie silnie przeżył wizytę w katedrze wawelskiej. Dowodem tego jest fragment jego listu do angielskiego przyjaciela, Henryka Reeve’a, z dnia 20 kwietnia 1833 roku. Fragment ten sprawia wrażenie, iż jest nie tylko jednym wielkim hymnem na cześć Krakowa, ale zarazem - zalążkiem nienapisanego, niestety, utworu literackiego. Pisał Krasiński: „Dzień mamy dziś wiosenny, i w tym łagodnym, pełnym światła powietrzu młodsze wydają się stare kościoły Krakowa. Wszędzie tu znajdziesz ślady dawnej Polski: Kraków to polska Werona. Czy przypominasz sobie naszą wyprawę do grobowca Julii [Capuletti - przyp. F.Z.j? A więc te same wrażenia odczuwam tutaj: przeszłość wyciąga ku mnie ramiona i łagodnie przygarnia do piersi, aby udzielić swojego starczego błogosławieństwa; każda wieża, każda wieżyczka, każda dzwonnica wyrażają dla mnie jakąś myśl. Kołyszę się marzeniami jak dziecko, które, na nic nie czekając, żyje z dnia na dzień w domu rodzicielskim, i zdaje mi się, że tak będzie zawsze. Chciałbym dziś, aby nie był mi przeznaczony dziewiętnasty wiek; zanurzam się cały w owych czasach, których symbole wznoszą się tu wszędzie dokoła mnie, przybierając kształty gotyckich arabesek, fantastycznych arkad i naw katedralnych"¹ ². Tekst to pełen urody. Snując poetycką pochwałę Krakowa, Krasiński przedstawia swemu angielskiemu ¹ O wizycie Krasińskiego w Krakowie z biografów poety wspomina bodaj jeden Zbigniew Sudolski. Zob. Z. Sudolski, Krasiński. Opowieść biograficzna, Warszawa 1997, s. 142, passim. ² Z. Krasiński, Korespondencja, cz. 8: Listy do Henryka Reeve, t. 2, tłum. A. Olędzka--Frybeso wa, opr. P. Hertz, Warszawa 1980, s. 116-117, Biblioteka Poezji i Prozy. 84 FRANCISZEK ZIEJKA przyjacielowi katedrę wawelską, stwarzając przed nim wspaniałą wizję świątyni żywej. Co znamienne, owa wizja zdaje się być swoistą zapowiedzią tej, którą po latach stworzy Wyspiański! U Krasińskiego jest to jednak nie wielki poemat dramatyczny, ale genialna, pełna uroku migawka poetycka: „Spójrz tylko na tych wszystkich rycerzy wychodzących ze swoich grobowców, na wszystkich wybranych przez Naród królów, co kroczą ku ołtarzowi i padają na kolana, by przyjąć pomazanie Pańskie. Popatrz na tych wszystkich moich przodków, co jak mgliste zjawy stają dokoła. Cała dawna Polska wstała na mój głos; oto ona! Ona jest tu, tu właśnie! Czy widzisz, jaka jest wielka, jaka wspaniała, jak lśni jej broń, jak głośno rozlegają się okrzyki, jak melodyjnie brzmią pieśni tej, co jest jedynym puklerzem chroniącym Europę przed niewiernymi, co sama jedna toczy tę walkę gigantyczną od wrót Konstantynopola do murów Wiednia? A dziś już ani śladu dawnej Polski: to przeszłość zakończona, zamknięta, pełna poezji”³. To rzeczywiście wizja niezwykła. Wszystko wskazuje też na to, że rację ma Zbigniew Sudolski, który twierdzi, że pobyt Krasińskiego w Krakowie odegrał ważną rolę w jego życiu i twórczości: „Spotkanie z wielką przeszłością własnego narodu pobudzało młodego poetę romantycznego do refleksji historiozoficznej. Konfrontacja dawnej świetności z tragiczną rzeczywistością prowadziła wprost do realizacji od dawna nurtujących Krasińskiego pomysłów dramaturgicznych"⁴. W rzeczy samej, wkrótce po opuszczeniu dawnej stolicy Polski Krasiński zaczął budować zarysy swych fundamentalnych dzieł: Nie-Boskiej komedii oraz Irydiona. Ale nie będziemy tu podążać tym torem. Przypominając pobyt początkującego twórcy w podwawelskim grodzie, którego - co naturalne - nie odnotowała ani ówczesna prasa, ani pamiętnikarze, pragniemy zwrócić uwagę na późniejsze, nieznane dotąd bliżej związki autora Irydiona z Krakowem. W pierwszej kolejności - na znaczenie, jakie przywiązywał poeta do roli Krakowa w życiu polskiego narodu czasów niewoli. Okazuje się, że powodem do wyjawienia przezeń stanowiska w tej sprawie stała się, podjęta 16 listopada 1846 roku, decyzja trzech zaborców o wcieleniu - w następstwie wydarzeń z wiosny tego roku -.Krakowa i całej Rzeczpospolitej Krakowskiej do Austrii. Przebywający wówczas we Francji Krasiński nie mógł się pogodzić z tą sytuacją. Upatrywał też w tym fakcie politycznym zapowiedzi przesilenia, które powinno doprowadzić do zmiany sytuacji w Europie, a w szczególności - na ziemiach polskich. W liście z 16 grudnia 1846 roku do Bronisława Trentowskiego pisał: „Kiedyśmy się raz ostatni ³ Ibidem, s. 117. Niewykluczone, że właśnie ta wizja katedry wawelskiej z listu Krasińskiego do Reeve’a powróciła po latach w wyobraźni poety podczas pisania Przedświtu, a tym samym - stała się zalążkiem wielkiego obrazu krakowskiego malarza, Stanisława Radziejowskiego, który powstał u schyłku lat osiemdziesiątych XIX wieku i znajdował się długo w pracowni artysty w Szkole Sztuk Pięknych. Ferdynand Hoesick, który pozował artyście do postaci Krasińskiego, pisał po latach, że obraz przedstawiał „Zygmunta Krasińskiego z Delfiną Potocką w łodzi na jeziorze Como przy świetle księżyca, wobec olbrzymiego korowodu fantastycznych postaci rycerskich polskich". F. H o e s i c k, Dom rodzicielski, 1.1, Kraków 1935, s. 454. ⁴ Z. Sudolski, op. cit., s. 144. „Żelazne p^kło serce” 85 ściskali, jeszcze była piędź ziemi polskiej niepodległej to niby na karcie europejskiej, dziś żadnej już nie znajdziesz. To początek końca. To przesilenie! Ostatnie złe, musi w istocie być ostatnim! Przekonanym głęboko, że jeśli własnoręcznie się sami dobijać nie zechcemy na chwałę naszym wrogom, od dnia zajęcia Krakowa rozpoczyna się nasze zmartwychwstawanie”⁵. W dwa dni później, 18 grudnia 1846 roku, poeta tłumaczył Stanisławowi Koźmianowi: „Piędź ta ostatnia ziemi nam wydarta, ten czwarty rozbiór, dokonany w 19-tym wieku, więcej niż cokolwiek innego posunął naszą sprawę. Każda rana zadana czemuś świętemu i dobremu staje się daleko głębszą, przez odbicie sprawiedliwości Bożej, rządzącej dziejami, raną temu, który ją zadał! Mordercy pchnęli siebie”⁶. Zaś Konstantego Gaszyńskiego z Aix-en-Provence, najbliższego przyjaciela (w gościnie u którego zastała go zresztą wiadomość o upadku Rzeczpospolitej Krakowskiej), po dwóch tygodniach zapewniał: „Krakowa naszego nie połkną tak łatwo owe trzy gardła, które nam od wieku stały się pożerającymi przepaściami”⁷. Jak z tego widać, Kraków był w świadomości Krasińskiego nie tylko stolicą „dawnej” Polski. Był także miastem, które dawało nadzieję przyszłego odrodzenia Polski. To dlatego sprawa jego obecności pośmiertnej w tym mieście jest tak ważna przy rekonstrukcji roli dawnej stolicy Polski w porozbiorowych dziejach naszego narodu. 2. W przeciwieństwie do Mickiewicza czy Słowackiego, których dzieła Krakowski Komitet Cenzury wprowadził na listę książek zakazanych, Krasiński nie stał się bohaterem miejskich kronik policyjnych. Wprawdzie w latach trzydziestych czy czterdziestych XIX wieku brak dowodów szerszego zainteresowania jego dziełami w grodzie pod Wawelem, nie znaczy to jednak, że pozostawał tu nieznany. O tym, iż było inaczej, świadczy choćby zadedykowany naszemu poecie wiersz jednego z koryfeuszy ówczesnego krakowskiego parnasu, Franciszka Wężyka. W dniu imienin poety, 2 maja 1856 roku, napisał on tekst pt. Do Zygmunta Karasińskiego], pełen najwyższego uznania dla niego, przepojony autentyczną troską o przyszłość polskiej poezji: Czemuś nam umilkł od niepomnej doby? Żałoba polskie poczerniła strzechy, Mogilnik wieszczów w nowe porósł groby, Schnie tęskna ziemia za kroplą pociechy. ⁵ Z. Krasiński, Korespondencja, cz. 9: Listy do Augusta Cieszkowskiego, Edwarda Jaroszyńskiego, Bronisława Trentowskiego, opr. i wstęp Z. S u d o 1 s k i, Warszawa 1988, t. 2, s. 75. ⁶ Z. Krasiński, Korespondencja. Listy do Koźmianów, opr. i wstęp Z. Sudo 1 ski. Warszawa 1977, s. 87. ⁷ Z. Krasiński, Korespondencja, cz. 4: Listy do Konstantego Gaszyńskiego, opr. i wstęp Z. Sudolski, Warszawa 1971, s. 87. 86 FRANCISZEK ZIEJKA Czemuś nam umilkł, gdy berło śpiewacze Tobie ciąg zasług odkazuje świetny? Dziś cały naród po swych wieszczach płacze, A tyś nam został i sam - i bezdzietny! Pełen wyrzutów skierowanych pod adresem współczesnych poetów, zwraca się nestor polskich klasyków z apelem do autora Nie-Boskiej komedii: W chwilach tak tęsknych, przewrotnych, jałowych. Zstąp tam, gdzie twoje spoczęły naddziady; Wybrzmij z ich grobów w dźwiękach narodowych Dla nas psalm pociechy, dla wrogów zagłady*. Niestety, próżne były nadzieje jednego z przywódców „starej” szkoły w polskiej literaturze. Złożony nieuleczalną chorobą poeta coraz mniej dawał oznak swego uczestnictwa w bieżącym życiu literackim. Wkrótce też, 23 lutego 1859 roku, w kilka zaledwie dni po ukończeniu czterdziestu sześciu lat życia, rozstał się ze światem. Śmierć jego nie była zaskoczeniem dla bliskich, niewtajemniczeni jednak w sprawy jego stanu zdrowia czytelnicy i wielbiciele jego talentu bardzo żywo zareagowali na wiadomość, która lotem błyskawicy obiegła wszystkie ziemie polskie: wszak w ciągu dziesięciu zaledwie lat odchodził trzeci z wieszczów narodowych! Wiadomość o śmierci Krasińskiego dość szybko dotarła do Krakowa. Podobnie jak w Warszawie, Lwowie, a później i w Poznaniu, także w grodzie podwawelskim postanowiono uczcić zmarłego poetę żałobnym nabożeństwem. 28 lutego 1859 roku, zatem w pięć dni po śmierci autora Irydiona, ze wzgórza wawelskiego rozległ się głos dzwonu Zygmunta zwołujący na takie nabożeństwo w katedrze. Celebrował je administrujący krakowską diecezją ks. bp Ludwik Łętowski. Jak pisał nazajutrz „Czas” „Dzwon Zygmuntowski, żałosnym swym przy kondukcie jękiem, pożegnał owego jeniusza cierpień, owego wieszcza bólu, w którym kraj cały brał udział”⁸ ⁹. Zapewne przypadek sprawił, że 31 grudnia 1859 roku, na zakończenie żałobnego roku śmierci autora Irydiona, a dokładnie - w czasie dzwonienia na nieszpory kończące owe obchody, pękło serce tego najdostojniejszego w Polsce dzwonu¹⁰. Stanisław Koźmian połączył te fakty w krótkim wierszu pt. Dzwon Zygmunta, w którym pisał: ⁸ F. Wę ż y k, Do Zygmunta K[rasińskiego] 2 maja 1856, [w:] idem. Pisma. Poezje z pośmiertnych rękopisów. T. III: Poezje liryczne, okolicznościowe i inne pomniejsze, z dodaniem bibliografii, Kraków 1878, s. 174-175. ’ „Czas" 1859 (1 III) (Kronika miejscowa i zagraniczna). ¹⁰ W krakowskim „Czasie” z 3 stycznia 1860 roku fakt ten odnotowano w następujących słowach: „Dzwon Zygmunta pożegnał wprawdzie swoim głosem rok stary, lecz już nowego nie powitał, bo pękło mu żelazne jego serce, nie wiemy czy z żalu za ubiegłym rokiem, czy też z rozpaczy, tak jak pękają serca, które czują, dlatego, że nie z żelaza. [...] Pęknięcie było tak głębokie, że cała grubsza i dłuższa część serca trzymała się na cienkiej warstwie żelaza i z łatwością dołamano jej do reszty. [...] Szczęściem, że serce w czasie dzwonienia nie urwało się, bo niezawodnie nie obyłoby się bez wypadku". Jak przypomniał niedawno Mieczysław Rokosz w swojej uroczej książce Dzwony „ŻELAZNE PĘKŁO SERCE" 87 Gdy zgasł wieszcz, co Psalmami koił kraj w rozterce, Stary Zygmunt ogłosił boleść narodową, I gdy ostatnie żalu wydzwonił już słowo, Żelazne pękło mu serce¹¹. Autora Irydiona żegnano w Krakowie bardzo serdecznie. Dnia 3 marca paryski korespondent „Czasu” donosił: „Już wam wiadomo, jaka najboleśniejsza strata dotknęła nasze społeczeństwo ojczyste. Zygmunt Krasiński nie żyje. Kraj cały dowie się z głęboką boleścią, że postradał jednego z najszlachetniejszych, najwierniejszych synów, że odjęta mu jedna z najcelniejszych ozdób”. W dniu następnym, 4 marca 1859 roku, tenże korespondent opisywał przebieg pogrzebu poety w Paryżu, zapowiadając zarazem, że zwłoki jego - zgodnie z wolą rodziny - przewiezione zostaną do krajuII ¹². W marcowym numerze „Dodatku miesięcznego” do „Czasu” i wieże Wawelu (Kraków 2006, s. 315, passim), serce Zygmunta zespolono w ciągu następnych kilku dni i już w wigilię Trzech Króli 1860 roku królewski dzwon na nowo odezwał się z wieży Wawelu. Godzi się tu dodać, że serce Zygmunta jeszcze dwukrotnie pękało w XIX wieku: w czasie dzwonienia na zakończenie roku w dniu 31 grudnia, oraz w 1876 roku, 28 grudnia. Zapewne ten trzeci przypadek nie miał żadnego związku ze śmiercią Elizy Krasińskiej, żony Zygmunta, która odeszła ze świata żywych w Krakowie 15 maja 1876 r. II S. Koźmian, Pisma wierszem i prozą, t. 1, Poznań 1870, s. 161. Warto tu wspomnieć, że na wieść o śmierci Krasińskiego zareagowało kilku polskich poetów. Wincenty Pol, który wszak przez wiele lat związany był z Krakowem, w wierszu pt. 23 lutego pisał: „W sieroctwie po duchu i w serca żałobie / Czym poczcim my Ciebie? - na grobie / Krzyż - arfę i szablę położem: / Boś śpiewak był Pański, /1 rycerz kapłański, / Co brzydził się hańbą i nożem. / Boś z piekła ziemskiego, z Bożego kochania, / I z męczeństw Narodu, z Cherubów śpiewania / Do pieśni brał przędzę: / I z góry niebieskiej / Płaszcz opadł królewski, / Co okrył zgorszenie i nędzę” (W. Pol, Poezje, t. III, [w:] idem, Dzieła wierszem i prozą, t. V, Lwów 1876, s. 314). Na wiadomość o śmierci Krasińskiego zareagował także bliski przyjaciel Pola, Władysław Tarnowski, często zresztą odwiedzający Kraków. Znamienne, że swój wiersz, zatytułowany Na wieść o śmierci Zygmunta, zakończył on słowami nadziei: „Płakać po tobie - nie! ...niewczesne żale, / Lecz w twe imię się porwać całą ducha siłą, / I z potęgą boleści - iść naprzód! - zuchwale / W przebój drogą ofiary, znaczoną mogiłą... / Słowo twoje rozsiewa się już w polskiej ziemi, / I niedługo się życia objawem zapieni, / I ożywi nadzieją, wielkich, zrozpaczonych, / I wstrząśnie z snu karlego nikczemnie uśpionych, / A kiedy Polska z tobą - jak z dzieckiem na łonie / Stanie przed Bogiem - w wieku męczeńskiej koronie, / Zleci anioł zmartwychwstań - on oczekiwany, / Wielki jak słowa twego - grom w czyny przelany - /1 wtedy duch twój zerwie się między narodem / Jak Irydion z snu wieków - naprzód pogna przodem!...” (E. Buława [W. Tarnowski], Krople czary. Poezje, Drezno 1865, s. 61). Warto tu odnotować jeszcze jeden głos, należący do mało znanego poety z Litwy, Jerzego Askarysa. W 1859 roku, w Wilnie, napisał on wiersz pt. Na śmierć autora „Przedświtu", który ogłosił Lucjan Siemieński na łamach „Dodatku miesięcznego" do krakowskiego „Czasu” w marcu 1860 roku. Autor nazywa Krasińskiego „wiernym kapłanem ducha”, „przykładem chrześcijańskiego męża” „mistrzem” „kapłanem” „męczennikiem”, „prorokiem". Wśród największych jego zasług podkreśla ostry sprzeciw wobec drogi, jaką miał wskazywać Konrad Wallenrod: „Ideą zemsty pałały źrenice, / Do wielkich celów wiodła hańby droga, / Tyś konradowskie wstrzymywał prawice, / W imieniu Chrysta uniewinniał wroga” („Dodatek miesięczny” „Czas”, r. V (1860), 1.17 (marzec), s. 513). ¹² Korespondent „Czasu” pisał więc, że liczący kilkaset osób kondukt pogrzebowy wyruszył z ulicy Ponthievre, sprzed domu p. Branickiej, gdzie w ostatnich latach mieszkał poeta, do kościoła pod wezwaniem św. Filipa du Roule. Tu nabożeństwo poprowadził ks. Miąuelt, spowiednik poety. 88 FRANCISZEK ZIEJKA z 1859 roku obszerne Wspomnienie o Krasińskim ogłosił Lucjan Siemieński, który wprawdzie - jak pisał - nigdy nie spotkał się z autorem Irydiona, lecz przecież skreślił jego sylwetkę bardzo serdecznymi kolorami. Przekonywał też czytelników, że: „On to, drugi po Adamie, wskrzesił wysoki i poważny typ poetycznego kapłaństwa w literaturze, gdzie tak często znachodzą się lekkomyślni przywódcy prowadzący za sobą społeczność zwątpiałą i gorączkową w kraje chimer, powabnych zgorszeń i proroctw zdradliwych; on to lgnących do egoizmu, nurzających się z rozkoszą w realizmie, porwał ku ideałom i wiecznej pięknocie ofiary i miłości”¹³. Znamienne, że Siemieński w tym samym numerze „Dodatku miesięcznego” ogłosił list Krasińskiego do Romana Załuskiego z maja 1840 roku w artykule zatytułowanym Krasiński o Słowackim. List został poprzedzony wstępem pióra Załuskiego, w którym autor, mieszkający już wówczas w Krakowie, opisał okoliczności powstania tekstu. Ponieważ wydawca Korespondencji Zygmunta Krasińskiego nie wspomina o tych okolicznościach, warto tu przypomnieć, za Załuskim, że list ten Krasiński skreślił po uzyskaniu od Załuskiego relacji ze słynnej uczty, jaką na początku 1840 roku zorganizował w swoim domu Eustachy Januszkiewicz dla uczczenia urodzin Mickiewicza. W czasie owej uczty improwizowali zarówno Mickiewicz, jak Słowacki. Pozostający pod wrażeniem tego niezwykłego wydarzenia Załuski jeszcze tej samej nocy, przed świtem, opisał jego przebieg w liście do przebywającego w owym czasie w Rzymie Zygmunta Krasińskiego, który też natychmiast odpowiedział listem oceniającym twórczość autora Balladyny. W miesiąc później, w kwietniu 1859 roku, ukazała się w „Dodatku miesięcznym” do „Czasu” obszerna relacja Andrzeja Edwarda Koźmiana z Ostatnich chwil Zygmunta Krasińskiego. Przygotowany w Paryżu 20 kwietnia, tzn. w dwa miesiące po śmierci poety, jest ów tekst zarazem interesującą ze wszech miar próbą ukazania sylwetki Krasińskiego, człowieka, który „niewielu z rodaków znanym był osobiście", a przecież którego „kraj cały ukochał, szanował, dziś go płacze, bo kraj cały jakby magnetycznie odgadł i zrozumiał jego duszę"¹⁴. Koźmian, który towarzyszył Krasińskiemu w ostatnich miesiącach życia, przypomina mało znane fakty z życia poety w tym okresie. Pisze na przykład o jego codziennych wyprawach do kościoła św. Magdaleny czy o spędzaniu wieczornych godzin na słuchaniu głośnej lektury tekstów polskich autorów. Autor przypomina przy tym, że w ostatnich ośmiu latach życia Krasiński nie podejmował prac większych. Zwraca uwagę na jego niezwykle bogatą korespondencję (oblicza, iż poeta napisał kilkanaście tysięcy Na zakończenie ks. Aleksander Jełowicki wezwał zgromadzonych do odmówienia po polsku modlitwy Anioł Pański, co też się stało. Po uroczystości trumnę ze zwłokami poety złożono w lochach pod kościołem św. Magdaleny, tych samych, w których wcześniej tymczasowo znajdowały się także trumny Chopina i Mickiewicza („Czas" 1859 (4 III)). ¹³ L. Siemieński, Wspomnienie o Zygmuncie Krasińskim, „Dodatek miesięczny”, „Czas”, R. IV, 1859,1.13, s. 586. W tym samym czasie ukazała się w Krakowie nadbitka Wspomnienia w postaci samodzielnego druku. ¹⁴ A.E. Koźmian, Ostatnie chwile Zfygmunta] Krasińskiego, „Dodatek Miesięczny", „Czas" 1859,1.14, s. 157. „ŻELAZNE PIEKŁO SERCE” 89 listów!). Owe listy były - jak pisał Koźmian - „odbiciem, że tak powiem fotografią jego [Krasińskiego - przyp. F.Z.] duchowości”. Informując też czytelników, że podjęte zostały prace nad publikacją przynajmniej części tej spuścizny, przekonywał, iż „Często przybierały one najwspanialsze kształty, zdobiły się w cały urok poezji, stawały się psalmami-hymnami, czasem dramatycznymi dialogami, to znowu obejmując najgłębsze myśli o przedmiotach najgodniejszych rozmyślania, występowały w postaci rozpraw, traktatów. [...] Ta liczna korespondencja jego jest niewyczerpaną kopalnią złota i najdroższych kamieni, które z głębin ukrycia pod światło dzienne wydobyte być powinny. Listy [...] stanowić będą skarb, jakiego śmiało powiem, żadna literatura w tym rodzaju nie posiada”¹⁵. Jak widać z dzisiejszej perspektywy, gdy dzięki wieloletniej pracy edytorów cała korespondencja autora Irydiona została ogłoszona drukiem, Koźmian nie mylił się w jej ocenie. Nie sposób tu przywołać wszystkich, którzy po śmierci Krasińskiego starali się utrwalić w środowisku krakowskim kult tego poety. Godzi się wspomnieć jednak o mało dziś znanym dramatopisarzu, a zarazem krytyku literackim i historyku literatury polskiej, Adamie Bełcikowskim. W dniu 19 grudnia 1870 roku wygłosił on w gmachu Towarzystwa Naukowego Krakowskiego przy ul. Sławkowskiej 17 odczyt poświęcony Irydionowi. Młody autor dostrzegł w tym dramacie obraz wielkiego konfliktu między kulturą Grecji, która wszak ukochała wolność i nigdy nie zhańbiła się podbojami obcych narodów, a zgniłym i znikczemniałym Rzymem, którego dominacja w świecie od samego początku zasadzała się na sile żelaza i fałszu. Bełcikowski z mocą podkreślał przy tym, że „Spomiędzy wszystkich poetów żaden tak stale, tak głęboko nie zapuszczał swojego wzroku w przyszłość nie tylko swojej ojczyzny, ale całej ludzkości, jak ten, który na swych dziełach nie kładł nigdy swego nazwiska, a którego nazwisko położył naród w rzędzie największych swoich ludzi”¹⁶. Wytyczoną przez Bełcikowskiego ścieżką apoteozy autora Nie-Boskiej komedii podążył wkrótce Stanisław Małachowski. Ten daleki kuzyn poety, powstaniec listopadowy, przebywający przez wiele lat na emigracji, na przełomie 1838 i 1839 roku w Rzymie nawiązał osobisty kontakt z autorem Przedświtu. Dowodem trwałej przyjaźni, jaka powiązała obu mężczyzn, jest blok ok. stu pięćdziesięciu listów poety do tegoż, ogłoszony drukiem (w znacząco, niestety, okrojonej postaci) w 1885 roku. Okazuje się, że w 1862 roku ten przyjaciel Krasińskiego osiadł na stałe w Krakowie. W 1876 roku ogłosił tu też dwie prace poświęcone autorowi Nie-Boskiej Komedii, które można uznać za zalążek przyszłych monografii poety. Wydana anonimowo, drukowana na prawach rękopisu osiemdziesięciodwu-stronicowa rozprawka Krótki rys z życia i pism Zygmunta Krasińskiego, dopełniona trzydziestoczterostronicowym Słowem o Zygmuncie Krasińskim z powodu zarzutów krytyki, zasługuje na uznanie nie tylko ze względu na to, że jest to pierwsza ¹⁵ Ibidem, s. 169. ¹⁶ A. B e ic i k o w s k i, „Irydion“ Z. Krasińskiego, [w:] idem, Ze studiów nad literaturą polską, Kraków 1886, s. 554. 90 FRANCISZEK ZIEJKA próba ogarnięcia całości życia i dorobku poety. Przede wszystkim dlatego, że posiada ona walory naukowe. Owszem, tu i ówdzie autor nie ustrzegł się apologe-tycznego tonu, mimo to starał się jednak możliwie spokojnie, w oparciu o dzieła, a także o korespondencję, zrekonstruować bieg życia poety i przedstawić jego ogromny dorobek. Uderza przy tym celność wielu konstatacji Małachowskiego, jak choćby następującej: „Cały żywot jego [Krasińskiego - przyp. F.Z.], można powiedzieć, był bezustanną poezją. Żył, myślał i czuł tylko ideałami. Ludzkość, ojczyznę, przyjaźń, miłość, wszystko to pojmował idealnie. Zawsze też i wszędzie wskazywał potrzebę i obowiązek pracy i dążności tak ludzi, jak narodów do osiągnięcia najwyższego, im Opatrznością wskazanego przeznaczenia i celu”¹⁷. Nawet jeśli przyjąć, że są to słowa trochę „na wyrost”, to przecież wiele w nich prawdy. Podobnie zresztą jak w innej wypowiedzi, w której Małachowski stwierdzał, że Krasiński „starał się zawsze w swych pismach i poezji podniecać duch narodowy do wytrwania w nieszczęściu, cierpliwości, naprawy i stania się godnym swej tylowiekowej wielkości i sławy"¹⁸. Autor ten miał zarazem odwagę upomnieć się o dobre imię autora Irydiona, kiedy ten został przez Teofila Lenartowicza niesłusznie oskarżony o małostkowość w stosunkach z Mickiewiczem¹⁹. W obszernym wywodzie wyjaśnił on przyczyny rozstania się obu poetów najpierw na tle stosunku do Towiańskiego, a później - w związku z decyzją Mickiewicza o powołaniu do życia w 1848 roku we Włoszech Legionu Polskiego do walki z Austrią. Krasiński - zdaniem Małachowskiego - starał się przekonać Mickiewicza, „że nie można spodziewać się pomyślnych skutków dla szczęścia ludów, ani z rewolucji francuskiej, która wypadła przypadkowo, niespodzianie, bez wyraźnej woli całego narodu, bez objawienia wyraźnego, zamierzonego, wyższego celu i dążności; ani również z rozpoczętego ruchu w innych krajach, przybierającego barwę więcej socjalistyczną, anarchiczną, niż polityczną i narodową”²⁰ ²¹. Przywołane tu publikacje Siemieńskiego, Bełcikowskiego i Małachowskiego przecierały ścieżki dla Stanisława Tarnowskiego, który dość wcześnie włączył się w dzieło upowszechniania w Krakowie dorobku autora Irydiona. Już w styczniu 1873 roku ogłosił on na łamach „Przeglądu Polskiego" Wyjątki z listów Zygmunta Krasińskiego¹¹. W dwa lata później, w 1875 roku, zaopatrzył wydawane we Lwowie dwutomowe wydanie jego Pism w przedmowę²², zaś 17 grudnia 1876 roku, w przepełnionej sali Uniwersytetu Jagiellońskiego, wygłosił publiczny odczyt (na korzyść ¹⁷ [S. M a ła c h o w s k i], Krótki rys z życia i pism Zygmunta Krasińskiego, Kraków 1876, s. 74. ¹⁹ Ibidem, s. 78-79. ¹⁹ Por. T. Lenartowicz, Listy o Adamie Mickiewiczu, Paryż 1875. ²⁰ S. M [a lachowski], Słowo o Zygmuncie Krasińskim z powodu zarzutów krytyki, Kraków 1876, s. 12. ²¹ Wyjątki z listów Zygmunta Krasińskiego, opr. S. Tarnowski, „Przegląd Polski” 1872/73, t. 3 (luty 1873). ²² Z. Krasiński, Pisma, t. 1-2, opr. J. Amborski, wstęp S. Tarnowski, Lwów 1875. Tarnowski poprzedził przedmową także rozszerzone, czterotomowe wydanie Pism Krasińskiego, wznawiane w latach: 1887-88, 1890, 1894, 1898, 1902. .ŻELAZNE PĘKŁO SERCE” 91 Bratniej Pomocy Uczniów Uniwersytetu Jagiellońskiego), w którym przedstawił sylwetkę poety, odwołując się przede wszystkim do jego korespondencji z Adamem Sołtanem. Jak pisał po latach Ferdynand Hoesick, odczyt ten „był, śmiało to można powiedzieć, pierwszym snopem światła, rzuconym na koleje życia Krasińskiego, rozjaśniającym w niemałym stopniu «przepastne krainy» jego ducha, dotychczas w zupełnym mroku pogrążone"²³. Rozszerzoną wersję odczytu autor ogłosił na łamach „Przeglądu Polskiego” w styczniowym numerze z 1877 roku²⁴. Mimo że rodzina poety dość cierpko przyjęła tę publikację, odsłaniającą kulisy romansu autora Przedświtu z Joanną Bobrową, uczony nie zrezygnował z zajmowania się autorem Irydiona. Wygłosił odczyt o Nie-Boskiej komedii w Warszawie (1882), pisał też o motywie miłości w poezji naszego poety (1888). Wreszcie zdecydował się poprowadzić na Uniwersytecie Jagiellońskim poświęcony Krasińskiemu wykład monograficzny, który stał się zalążkiem pierwszej monografii poety. Ogłosił ją drukiem w 1892 roku pt. Zygmunt Krasiński. Książka ta stała się prawdziwym zwieńczeniem dziewiętnastowiecznych badań nad spuścizną poety autora Irydiona, a zarazem otwierała drogę nowemu pokoleniu badaczy dorobku poety. I choć nie brakło w niej słów pełnych troski, a nawet bólu wywołanego sytuacją, w jakiej żyją Polacy²⁵, to przecież mimo wszystko Tarnowski kończył swoje dzieło słowami nadziei: „A może [...] ma słuszność wydawca francuskiego przekładu Krasińskiego, syn jego, kiedy mówi, że na dwa wieki przed upadkiem Polski, wśród samej pomyślności i potęgi, wróżono jej zgubę: dziś, dziwnie, wśród samych nieszczęść, na dnie upadku, powtarza ciągle przeczucie zbawienia. Może się sprawdzi to, jak sprawdziło się tamto. Ale pośród nadziei czy obaw, pokus rozpaczy lub pokus zuchwałej pewności siebie, jednym trzeba się przejąć i tym jednym żyć, że rzecz rozstrzygniętą jeszcze nie jest; a jej rozstrzygnięcie na naszej odpowiedzialności, na naszym sumieniu: że poezja Krasińskiego może stać się prawdą, jeżeli my naprawdę zechcemy i zdołamy wziąć ją do serca”²⁶. W rzeczy ²³ F. H o e s i c k, Stanisław Tarnowski. Rys życia i prac, t. 2, Warszawa-Kraków 1906, s. 104. ²⁴ S. Tarnowski, Z listów Zygmunta Krasińskiego do Adama Sołtana, „Przegląd Polski" 1876/77, t.3 (styczeń 1877). ²⁵ Pisał Tarnowski: „Jedno za drugim idzie przesilenie w Polsce i w Europie, a horyzont nie rozjaśnia się Przedświtem, ale zaciemnia coraz grubszymi chmurami, świat coraz podobniej-szy do Snu z Niedokończonego poematu-, Nie-Boska komedia odgrywa się coraz jawniej w swojej straszliwej ironii i zdaje się zbliżać do swojej części ostatniej; ludzie, którzy w Śnie Cezary zeszli do grobu na to, żeby ten sen był ich siłą, przywaleni w nim zawsze i ciężej jak kiedykolwiek”. S. Tarnowski, Studia do historii literatury polskiej. Wiek XIX. Zygmunt Krasiński, Kraków 1892, s. 639-640. ²⁶ Ibidem, s. 688. Książka Tarnowskiego wywołała żywy oddźwięk wśród czytelników. Ludwik Dębicki pisał na przykład: „u kresu stulecia powracamy do poety-myśliciela, który zagadkę sfinksa odgadł i przeczuł w pełni. Dzieło Stanisława Tarnowskiego naznaczy ten powrót do Krasińskiego, a nie będzie to powrót młodzieńczego zachwytu, mistycznego upojenia, lecz dojrzałego, męskiego sądu” („Czas”, 9-11 XII 1892). Bardzo interesująco brzmią refleksje na temat tej książki, których autorem był przyjaciel poety, znany filozof, August Cieszkowski. W liście skierowanym do Stanisława Tomkowicza, który adresat ogłosił na łamach „Czasu” 5 marca 1893 roku, czytamy: „jeżeli idzie o moje indywidualne zapatrywanie na to piękne dzieło, to chętnie dodam, że w miarę, jak mi je 92 FRANCISZEK ZIEJKA samej, za ćwierć wieku, poezja nie tylko Krasińskiego, ale i Mickiewicza, Słowackiego i tylu innych poetów „stała się prawdą”. Polska zmartwychwstała. 3. Wprawdzie Zygmunt Krasiński zasłynął z faktu, iż kochał się w znanych pięknościach swojej epoki: Delfinie Potockiej czy Joannie Bobrowej, lecz przecież nie mniej ważną rolę w jego życiu odegrała jego małżonka: Eliza z Branickich. Urodziła mu czwórkę dzieci, zadbała także o pozostawiony przezeń dorobek literacki i epistolograficzny, m.in. zlecając najbliższemu przyjacielowi Zygmunta, Konstantemu Gaszyńskiemu, jego zebranie; po śmierci Gaszyńskiego pracę tę zleciła znakomitemu bibliotekarzowi i archiwiście, Ignacemu Janickiemu. Szczególnym zbiegiem okoliczności okazało się również, iż to właśnie ona na swój sposób „domknęła” krakowski epizod w życiu autora Irydiona. Przypomnijmy: po śmierci Zygmunta, 23 lutego 1859 roku, Eliza wyszła za mąż za młodszego o trzynaście lat dalekiego kuzyna Zygmunta, Ludwika Józefa Krasińskiego. Wszystko wskazuje na to, że w tym małżeństwie znalazła - mimo znacznej różnicy wieku - szczęście. Niestety, nie trwało ono długo. Przerwane zostało w 1876 roku przez niespodziewaną śmierć. Jeszcze w pierwszych dniach maja Eliza była zdrową, piećdziesięciosześcioletnią kobietą. W tym czasie wybierała się wraz z dziećmi na południe Europy. Z Ludwikiem uzgodniła, że spotkają się w Krakowie. Tak też się stało. Niestety, w drodze z Warszawy do dawnej stolicy Polski Eliza przeziębiła się, co spowodowało zapalenie płuc i w rezultacie - śmierć w dniu 15 maja 1876 roku. Małżonka autora Ostatniego zmarła w Pałacu „Pod Baranami”. Ostatniej posługi umierającej udzielił ks. Albin Dunajewski, przyszły biskup krakowski. Dnia 18 maja 1876 roku odbył się pogrzeb Elizy. Uroczystości pogrzebowe, połączone ze mszą św., odbyły się w kościele Mariackim. Po nabożeństwie kondukt pogrzebowy skierował się na cmentarz Rakowicki. Trumnę ze zwłokami Elizy złożono w jednym z grobów rodzinnych. Po pewnym czasie - zgodnie z jej czytano, rosło u mnie przekonanie o jego nie tylko naukowo-literackiej, ale zwłaszcza praktyczno--społecznej wartości i doniosłości, co - niech mi darują wyłącznie zwolennicy sztuki dla sztuki, albo nauki dla nauki, jest dla mnie przede wszystkim i nade wszystkim celnym i celującym względem, bo to dopiero podnosi dzieło, chociażby już doskonałe w sobie, do wyższej jeszcze godności i potęgi, nadając mu stanowcze piętno etycznego czynu. [...] Uprzytomnienie nam całego pasma tych robót [poety - przyp. F.Z.] w przeźroczej i wspaniałej syntezie, dobitne wskazanie, że ich twórca, narodowy wieszcz przyszłości, nowoczesny apostoł miłości, dobrej woli i staropolskiej ojców cnoty, acz chwalony i cytowany często, bywał przecie nieraz błędnie, bo jednostronnie, albo bezwarunkowo pojmowany, co jednych uwiodło, drugich zraziło, a wielu ze spółczesnych w błahą wymówkę, że «mistyk», albo że «mglisty i ciemny», zaopatrzywszy, odstręczało lub zobojętniało. [...] [Tarnowski - przyp. F.Z.] mistyce wręcz zaprzeczył, a mniemaną mglistość lub ciemność światłem analizy rozproszył [...], stworzył postać naszego Zygmunta nie tylko jako poety europejskiego znaczenia, ale i jako myśliciela, jako bystrego, zdrowego, trzeźwego i jasno widzącego polityka". „Żelazne pęKŁO serce" 93 wcześniejszą wolą - przeniesiono jednak do krypty w Krasnem, majątku Ludwika Krasińskiego. Nieoczekiwana śmierć Elizy z Branickich Krasińskiej w Krakowie może stanowić symboliczne domknięcie dziejów związków rodzinnych autora Nie-Boskiej Komedii z tym miastem. Nie odbiła się ona zbyt głośnym echem w dawnej stolicy Polski. Znacznie większy odzew wywołała późniejsza o kilkanaście lat inicjatywa studentów krakowskich, dotycząca wzniesienia poecie pomnika w katedrze wawelskiej. 4. Inicjatywa ta pojawiła się w 1888 roku i wywołała rzeczywiście dość głośne echo w ówczesnej prasie polskiej. Zachowane w Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego dokumenty pozwalają stwierdzić, że zrodziła się ona w gronie członków stosunkowo mało znanego i rozpoznanego stowarzyszenia studenckiego, które zawiązało się pod koniec 1884 roku i przyjęło znaczącą w polskiej tradycji akademickiej nazwę: Bractwo Akademickie Filaretów w Krakowie. Jak wynika z zachowanych materiałów, stowarzyszenie to powstało jako swoista forma protestu przeciw „jedynowładztwu" Czytelni Akademickiej w środowisku studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zarejestrowane zostało na podstawie Statutu, w którym można przeczytać, że celem stowarzyszenia „jest wspieranie się w kształtowaniu umysłu i charakteru". Podstawą do realizacji tego zadania miały być następujące zasady: a. „polskość i miłość tradycji narodowej" b. „poszanowanie uczuć i przekonań religijnych", c. „cześć dla Uniwersytetu Jagiellońskiego”, d. „miłość nauki i sumienność w wypełnianiu obowiązków uniwersyteckich”, e. „ścisłe przestrzeganie honoru akademickiego” f. „serdeczne koleżeństwo”, g. „poszanowanie wszelkich przekonań, o ile te nie objawiają się w sposób powyższym zasadom ujmę czyniący”²⁷. Nazwa stowarzyszenia była zobowiązująca, w związku z czym wywołała polemiki. Założyciele „bractwa” tłumaczyli sprawę prosto: „przyjmując nazwę wskrzeszającą najpiękniejsze przeszłości wspomnienia [...] chcieli tylko nawiązać nić z tradycją świetnej przeszłości i postawić przed sobą przykład mający w dalszej przyświecać drodze”²⁸. Stowarzyszenie nie było zbyt liczne. W chwili założenia liczyło dwudziestu ośmiu członków, w roku akademickim 1884/85 liczba ich doszła do ²⁷ Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, sygn. S II 782. “ Sprawozdanie Zarządu Bractwa Akademickiego Filaretów w Krakowie z czynności w roku 1884/S, Kraków 1885, s. 7. 94 FRANCISZEK ZIEJKA dziewięćdziesięciu dziewięciu (na jesieni 1885 roku było ich osiemdziesięciu). Pierwszym jego przewodniczącym był Antoni Karbowiak, gospodarzem - Wacław Anczyc, a „pisarzem” - Stanisław Windakiewicz. W kolejnym roku akademickim przewodniczącym został Józef Korzeniowski - przyszły wieloletni dyrektor Stacji Akademii Umiejętności w Paryżu, a w zarządzie znalazł się Karol Łepkowski, syn Józefa, przyszły krytyk literacki i teatralny. Kuratorem stowarzyszenia z ramienia władz Uniwersytetu został mianowany dobrze znany profesor prawa: Fryderyk Zoll. Już w pierwszych miesiącach swego istnienia „filareci” krakowscy podkreślali gotowość nawiązania bezpośrednio do tradycji wileńskiej. Gdy zatem nadeszła do Krakowa wieść o śmierci Antoniego Edwarda Odyń-ca (zmarł 15 stycznia 1885 roku w Warszawie), wysłali na grób poety wieniec, a w Krakowie zamówili mszę św. za jego duszę. Ich „ojcem duchowym” stał się jednak Ignacy Domeyko, niegdysiejszy filomata, a po latach - znakomity uczony i wieloletni rektor narodowego uniwersytetu w Santiago de Chile. Powodów takiego wyboru było wiele. Trzeba pamiętać, że w 1870 roku w „Roczniku” paryskiego Towarzystwa Historyczno-Literackiego ukazał się list Domeyki pt. Filomaci i filareci, który w dwa lata później przedrukowano w Poznaniu jako osobną broszurę²⁹. Broszurę tę studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego znali, kwitł wszak wśród nich kult Mickiewicza. W 1884 roku Domeyko po pięćdziesięciu latach nieobecności odwiedził ziemie polskie. Pierwsze kroki skierował wówczas do Krakowa. Przyjmowany był tu entuzjastycznie przez wszystkie środowiska, przede wszystkim jednak przez środowisko naukowe. Dwa tygodnie spędzone w dawnej stolicy Polski były dla tego sędziwego rektora z Santiago de Chile wielkim przeżyciem³⁰. Domeyko odwiedzał Kraków w późniejszym czasie jeszcze kilka razy. Był tu latem 1886 roku, przyjechał także w czerwcu 1887 roku, aby 4 lipca odebrać z rąk rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stanisława Tarnowskiego, dyplom doktora honoris causa Uniwersytetu. Za każdym razem niegdysiejszy przyjaciel Mickiewicza witany był przez krakowian, a szczególnie przez studentów entuzjastycznie (nazajutrz po uroczystości wręczenia mu dyplomu doktora h.c. studenci UJ odprowadzili go w wielkim pochodzie uroczyście na dworzec kolejowy!). Po raz ostatni odwiedził Domeyko Kraków w 1888 roku. Spędził tu wówczas trzy miesiące w towarzystwie rodziny. W czasie Świąt Wielkanocnych jego syn, Hernan, odprawił w katedrze wawelskiej mszę świętą prymicyjną. Te kilkakrotne pobyty Domeyki w Krakowie sprawiły, że nawiązano z nim bliższe kontakty. Dotyczy to zarówno świata naukowego, jak kulturalnego czy wreszcie - studenckiego. Jak się okazuje, Domeyko zgodził się w czasie spotkań ze studentami UJ patronować Bractwu Filaretów. W Archiwum UJ znajdują się ²⁹ 1. Domeyko, Filomaci i filareci, Poznań 1872, s. 28. ³⁰ Por.: Z. J. Ryn, Ignacy Domeyko. Kalendarium życia, Kraków 2006; Z. Wójcik, Kontakty Ignacego Domeyki z Uniwersytetem Jagiellońskim i stowarzyszeniami naukowymi Krakowa, [w:] Ignacy Domeyko. Obywatel świata, red. Z. J. Ry n, Kraków 2002, s. 47-65. „Żelazne p^kło serce” 95 pisemne dowody tych jego związków z filaretami z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kontakty te przetrwały do śmierci uczonego³¹. Sporo informacji na temat Bractwa Filaretów znaleźć można w „Roczniku Fila-reckim” jaki owo Bractwo wydało w 1886 roku. Obszerny, liczący siedemset dwadzieścia jeden stron rocznik został zadedykowany „Pamięci Filaretów Wileńskich" Zawiera on szereg rozpraw i studiów naukowych, przede wszystkim historycznych. W Słowie wstępnym Ludwik Kaden (przewodniczący Bractwa) i Stanisław Krzyżanowski (pisarz Bractwa) wyjaśniają przyczyny powstania stowarzyszenia (które wyłoniło się z Czytelni Akademickiej), przywołują też „błogosławieństwo” jakie Bractwo otrzymało od ostatniego z filaretów wileńskich, Ignacego Domeyki. Zamieszczone w tomie studium Stanisława Feliksa Momidłowskiego pt. Filomaci i filareci w Wilnie było nie tylko przypomnieniem „protoplastów” krakowskich akademików, ale zarazem swoistym programem ich działania. „Rocznik Filarecki” ukazał się - co mocno podkreślano! - w pięćsetną rocznicę chrztu Litwy! Niestety, studenci nie zdołali już wydać drugiego tomu „Rocznika” Nie powiodła się także ich inicjatywa wzniesienia w katedrze wawelskiej pomnika Zygmuntowi Krasińskiemu! Z zachowanych w Archiwum UJ dokumentów, a także z notatek prasowych wynika, że z inicjatywą tą krakowscy filareci wystąpili pod koniec 1887 roku, w czasie, gdy Tarnowski rozpoczynał wykłady o Krasińskim na Uniwersytecie Jagiellońskim. Inicjatywa ta podjęta została natychmiast przez członków ówczesnej elity intelektualnej Krakowa, jak bowiem 3 lutego 1888 roku donosił warszawski „Bluszcza” w skład zawiązanego Komitetu, którego zadaniem było wzniesienie monumentu, weszli: Stanisław Tarnowski (przewodniczący), Fryderyk Zoll (rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego), hr Konstanty Przeździecki oraz mieszkający od pewnego czasu w Krakowie bp Adam Stanisław Krasiński, były biskup wileński, Sybirak, spowinowacony z autorem Irydiona. Wiadomość potwierdził krakowski „Świat" który podał następującą informację: „Obiega pogłoska, która się już.nawet odbiła dość głośnym echem w pismach warszawskich, że grono osób, zajmujących w społeczeństwie naszym wybitne stanowiska, obraduje nad projektem wzniesienia w Krakowie pomnika Zygmuntowi Krasińskiemu i w tym celu zamierza zbierać fundusze”. Anonimowy autor notatki opatrzył ją znamiennym komentarzem: „Pięknemu zamysłowi przyklaskujemy gorąco... w zasadzie. Czy jednak w praktyce myśleć o tym obecnie nie za wcześnie? Czy nie należałoby czekać na rozstrzygnięcie sprawy pomnika Mickiewicza? ...a nawet na wzniesienie monumentu?”³². Wiadomość tę na swój sposób skomentował Aleksander Świętochowski na łamach „Prawdy” z 18 lutego 1888 roku. W felietonie z cyklu Liberum veto ten znany twórca programu pozytywistycznego ironizował: „Wdzięczni też powinniśmy być hr. Tarnowskiemu, że tę myśl rzucił na serca spadkobierców i krewniaków ³¹ Kiedy w 1889 roku dotarła do Krakowa wiadomość o śmierci Domeyki w Chile, członkowie Bractwa Filaretów wystąpili z inicjatywą ufundowania mu tablicy pamiątkowej w Krakowie. Niestety, ich pomysł nie został zrealizowany. ³² „Świat" 1888, s. 91. 96 FRANCISZEK ZIEJKA Zygmunta, którzy rozporządzają milionami. Nie licząc ordynacji, sam p. Ludwik Krasiński z pewnością chętnie da na pomnik kilkadziesiąt tysięcy guldenów. Jest to sprawa niemal załatwiona i winszujemy hr. Tarnowskiemu, że mu się tak udało”³³. W dużo poważniejszy sposób podszedł do sprawy nieznany z nazwiska krakowski korespondent warszawskiego „Kuriera Porannego” który 12 marca 1888 roku pisał: „Jeszcze się nie załatwiono z pomnikiem Mickiewicza, a już powstał nowy projekt wystawienia monumentu Zygmuntowi Krasińskiemu i w tym celu odbyło się w teatrze wspaniałe przedstawienie amatorskie, w którym wziął udział także p. [Roman - przyp. F.Z.] Żelazowski, artysta sceny lwowskiej. W zasadzie można by przyklasnąć tej myśli, lecz zapatrując się ze strony praktycznej, zamiar zupełnie nie jest na czasie. Na pomnik Mickiewicza leży gotowy pieniądz w kasie oszczędności. Od pięciu lat, gdy sprawę zaczęto traktować serio, wskutek nieporadności, nie postąpiła ona wiele naprzód. Z inicjatywy pewnego kółka wyłania się drugi pomnik, mający także rację bytu. Usiłowania zamiast skierować się w jednym kierunku, zostaną rozstrzelone i na tym ucierpi najwięcej sam Mickiewicz. Jest to rozumowanie nadzwyczaj proste i nie potrzebuje żadnego dowodzenia. Porzućmy więc wszelkie projekta inne, a weźmy się do dzieła, któremu się należy prawo pierwszeństwa. Dziś zresztą, odwołanie się do ofiarności publicznej w sprawie pomnika Krasińskiemu zrobiłoby z pewnością zupełne fiasco, zwłaszcza wobec ogólnej biedy"³⁴. Rezerwa części prasy warszawskiej, a także krakowskiej, wobec pomysłu wzniesienia pomnika Krasińskiemu w katedrze wawelskiej nie powstrzymała jednak działań filaretów. Z ich inicjatywy zorganizowano na początku 1888 roku kilka wieczorków artystyczno-kulturalnych w celu zdobycia funduszy na wzniesienie pomnika poety. Nie wiemy, ile takich wieczorków odbyło się. O tym, że było ich kilka, przekonuje notatka prasowa zamieszczona na łamach „Czasu” z 5 marca 1888 roku, której autor, ubolewając nad faktem zarzucenia przez młodzież organizowania uroczystości poświęconych Krasińskiemu, pisał: „Szkoda, że akademicka młodzież już się teraz nie zajmuje organizowaniem tych uroczystości, które niewątpliwie cieszyłyby się wtedy powodzeniem większym, ton miałyby poważniejszy i przysparzałyby funduszów na wzniesienie pomnika poety i o ile pamiętamy, nie na inny cel obracany był dochód z dawniejszych wieczorów Krasińskiego”³⁵. Wbrew tej informacji studenci krakowscy nie zaprzestali akcji zbierania funduszy na pomnik autora Przedświtu. W kwietniu 1888 roku zorganizowali w Teatrze Krakowskim kolejny wieczór Krasińskiego, z którego dochód przeznaczyli na pomnik poety. Do sprawy podeszli bardzo ambitnie. Na wieczór przygotowali aż trzy (sic!) odczyty (w tym jeden pióra Stanisława Tarnowskiego, który został wygłoszony przez studenta!), występy muzyczne (utwory Władysława Żeleńskiego), a także żywe obrazy (apoteozę poety stworzył znany malarz krakowski, Piotr ³³ Poseł Prawdy [A. Świętochowski], Liberum veto, „Prawda" 1888, nr 7 (18 II). ³⁴ „Kurier Poranny" 1888 (12 III). ³⁵ „Czas” 1888 (5 III). „ŻELAZNE PĘKŁO SERCE" 97 Stachiewicz). Jak podała prasa, wieczór ten trwał wiele godzin, aż do północy. Niestety, nie okazał się on sukcesem organizatorów. Przede wszystkim zaś - nie przyniósł spodziewanych funduszy na pomnik. Wzmiankowany wieczór był najprawdopodobniej ostatnią uroczystością, w czasie której zbierano pieniądze na pomnik autora Irydiona w katedrze wawelskiej. Wobec braku dokumentów trudno określić bezpośrednią przyczynę zaniechania tego pomysłu. Wszystko wskazuje na to, że zabrakło w tym wypadku - jak w wielu innych podobnych sytuacjach - odpowiednich funduszy. Te, które zebrano, ostatecznie jednak nie przepadły. Jak doniosły bowiem „Listy Polskie” (efemeryda wychodząca w Krakowie) w maju 1890 roku, „Wskutek rozwiązania «Bractwa Filaretów» fundusz, zebrany na pomnik autora Nie-Boskiej złożony został, jako depozyt, na ręce Senatu Akademickiego Wszechnicy Jagiellońskiej -przyp. F.Z.]”³⁶. Przypominając tę inicjatywę studentów, trzeba dodać, że w 1898 roku w Kole Pomnikowym krakowskiego parku Jordana ustawiono popiersie Zygmunta Krasińskiego. Było to dzieło krakowskiego rzeźbiarza, Michała Korpala. W ten skromny sposób nawiązano do idei sprzed dziesięciu lat. 5. Mimo upadku idei wzniesienia w katedrze wawelskiej pomnika, w Krakowie nie zapomniano o autorze Irydiona. W prasie miejscowej raz po raz odnaleźć można też wzmianki o organizowanych wieczorkach czy odczytach poświęconych Krasińskiemu. Spośród różnorodnych przedsięwzięć warto tu może wspomnieć o spotkaniu, które zorganizowała Czytelnia Polskiej Katolickiej Młodzieży 3 marca 1893 roku w sali Hotelu Saskiego. Organizatorom owego spotkania - co godne podkreślenia - udało się dotrzeć do samego Matejki, który - jak podawał „Czas” z 5 marca 1893 roku - „raczył przyczynić się do uświetnienia wieczoru swym pomysłem do apoteozy Krasińskiego”. Projekt Mistrza Jana zrealizował ostatecznie artysta malarz - Henryk Lisiewicz. Znany aktor krakowski, Edmund Rygier, recytował fragmenty Przedświtu, zaś o twórczości Krasińskiego mówił nauczyciel Gimnazjum św. Anny, Wincenty Stroka. Na przypomnienie zasługuje także „Wieczór Krasińskiego” zorganizowany przez studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego w dniu 24 marca 1900 roku. Przedsięwzięciu temu patronował sam Stanisław Tarnowski. Pierwotnie miał się on odbyć w Teatrze Miejskim, ostatecznie zorganizowano go jednak w sali Sokoła. Także i teraz udziału w imprezie nie odmówili ludzie powszechnie znani i cenieni w Krakowie. Prof. Tarnowski wygłosił słowo wstępne, grupa aktorów Teatru Miejskiego z Michałem Tarasiewiczem na czele, a także prowadzeni przez Józefa Kotarbińskiego studenci recytowali natomiast fragmenty utworów poety, w tym Irydiona. Co więcej, Władysław Żeleński ³⁶ „Listy Polskie" [Kraków] 1890, nr 1 (25 V). 98 FRANCISZEK ZIEJKA zgodził się na premierowe wykonanie w czasie tego wieczoru stworzonej przez siebie muzyki do słów wiersza Krasińskiego Roma. Tego typu przedsięwzięcia paraartystyczne przygotowywały grunt do wprowadzenia na scenę Teatru Miejskiego dramatów Krasińskiego. W rzeczy samej, 17 maja 1901 roku „Czas” doniósł, że podczas zebrania, które odbyło się - z udziałem m.in. Henryka Sienkiewicza - w mieszkaniu dyrektora teatru, Józefa Kotarbińskiego, gospodarz przedstawił gościom projekt wystawienia Irydiona. Anonimowy autor notatki wiadomość tę opatrzył następującym komentarzem: „Jest to niezawodnie śmiały i świetny pomysł, a wątpić nie można, że p. Kotarbiński, który tak inteligentnie przystosował Kordiana do warunków scenicznych, wywiąże się równie dobrze z nowego zadania. Główna trudność stanowi wplecenie w całość prologu i epilogu, tak potrzebnych dla uwydatnienia zasadniczej myśli Irydiona". Z informacji „Czasu” wynikało, że Irydion otworzy nowy sezon w Teatrze Miejskim. Tak się jednak nie stało. Kotarbiński ostatecznie zdecydował, że zamiast Irydiona na początku nowego sezonu pojawiły się Dziady Mickiewicza. Przygotowany przez Stanisława Wyspiańskiego arcydramat Mickiewicza miał swoją premierę 31 października 1901 roku. Dopiero w 1902 roku Kotarbiński „zasygnalizował” swoje zainteresowanie Irydionem. 27 maja zaproponował widzom 8. obraz dramatu Krasińskiego, w którym sam wystąpił w roli tytułowego bohatera. Obraz ten powtórzył jeszcze kilkakrotnie³⁷. W 1902 roku zamiast Irydiona Kotarbiński pokazał publiczności krakowskiej Nie-Boską komedię. Premiera odbyła się w dniu 29 listopada. O tym przedstawieniu napisano już właściwie wszystko, zajmowali się nim bowiem Stefania Skwarczyńska i Michał Masłowski, a także Jan Michalik oraz - częściowo - Jarosław Włodarczyk³⁸. Nie ma też powodów, aby na nowo je tu opisywać. Jedno jest pewne: wystawienie Nie-Boskiej komedii stanowiło ważne wydarzenie artystyczno-kulturalne w życiu podwawelskiego grodu. Wywołało żywą polemikę nie tylko między organami prasowymi, ale także międzypokoleniową (starsi krytycy ostentacyjnie odmawiali oglądnięcia spektaklu (np. Karol Estreicher) lub zabrania głosu na jego temat (np. Józef Tretiak)). Inni prowadzili spór o zasady przenoszenia na scenę teatralną utworów „niescenicznych”. Stanisław Tarnowski, jako ten, który był głównym konsultantem Kotarbińskiego--reżysera spektaklu, pisał: „jako przeciwnik takich przedstawień w zasadzie, choć surowy krytyk tego przedstawienia, patrzałem na nie z wielkim zajęciem, ³⁷ Pokazano ów fragment dramatu Krasińskiego 3 i 11 czerwca oraz 4 września 1902 roku, a także 21 i 28 stycznia 1903 roku. W czasie dwóch wieczorów z 1903 roku obraz Irydiona pokazano obok Warszawianki Wyspiańskiego (w roli Marii wystąpiła gościnnie Helena Modrzejewska) oraz lesiennym wieczorem Gabrieli Zapolskiej. ³⁸ Por. S.Skwarczyńska, Leona Schillera trzy opracowania teatralne „Nie-Boskiej komedii“ w dziejach jej inscenizacji w Polsce, Szczecin 1959; M. Masłowski, Dzieje bohatera. Teatralne wizje „Dziadów“, „Kordiana" i „Nie-Boskiej komedii" do II wojny światowej, Wrocław 1978, Biblioteka Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, t. 10; J. Michalik, Dzieje teatru w Krakowie w latach 1893-1915. Teatr Miejski, Kraków-Wrocław 1985, s. 48, passim; J. Włodarczy k,„Z rozłamów wielkiego ducha". O młodopolskiej recepcji Krasińskiego, Kraków 2002. „Żelazne pękło serce” 99 z upodobaniem nieraz, z uszanowaniem ciągle”³⁹. Cokolwiek powiedzieli ówcześni krytycy i współcześni badacze na temat tego przedstawienia, jedno jest pewne: stało się ono kolejnym ważnym dowodem zainteresowania krakowian twórczością autora Irydiona. Toteż zapewne mieli rację członkowie krakowskiego Koła Artystyczno-Literackiego, urządzając w dwa dni po premierze Nie-Boskiej komedii ucztę na cześć Kotarbińskiego - reżysera spektaklu. W mowie swej prezes Koła, August Sokołowski, dziękował artyście „za zasługi w kierunku utrzymania literackiej tradycji teatru krakowskiego w duchu narodowym”⁴⁰. 6. Dzieje kultu Krasińskiego w Krakowie obfitują w niespodzianki. Taką niespodzianką był przywołany i omówiony wyżej pomysł wzniesienia poecie pomnika w katedrze wawelskiej. Jeszcze większą okazała się inicjatywa sprowadzenia do tejże katedry prochów autora Irydiona. Walka o sprowadzenie do krypt królewskich w katedrze wawelskiej prochów Adama Mickiewicza trwała dwadzieścia jeden lat: od 1869 roku, kiedy po raz pierwszy w prasie krakowskiej ukazał się apel w tej sprawie, do 1890 roku, kiedy szczątki wieszcza spoczęły „na wieczne czasy” w krypcie katedry wawelskiej. Równie długo trwały zabiegi krakowian o sprowadzenie na Wawel prochów Juliusza Słowackiego. Rozpoczęli je skupieni w Czytelni Akademickiej studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego w 1885 roku, a zakończyły się one dopiero w 1927 roku, dzięki determinacji marszałka Józefa Piłsudskiego. Okazuje się, że to właśnie na fali walki o miejsce spoczynku Słowackiego w wawelskiej katedrze dwukrotnie pojawił się zamysł przeniesienia na Wawel także prochów Zygmunta Krasińskiego. Inicjatywa studentów krakowskich z 1885 roku, dotycząca sprowadzenia do kraju prochów autora Kordiana, przybierała różne formy. Najczęściej sprowadzała się do organizowania wieczorków parateatralnych, z których dochód przekazywano na rzecz przeprowadzenia tego zamierzenia. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku w obliczu zbliżającej się pięćdziesiątej rocznicy zgonu poety, studenci UJ zaczęli ściśle współdziałać w tej sprawie z kolegami studiującymi w Paryżu, Zurychu i w innych miastach Europy Zachodniej. W 1897 roku powołali do życia Komitet, który miał zająć się ostateczną realizacją pomysłu (patronem ich prac zgodził się być Ignacy Maciejowski - Sewer). Po dwóch latach pełnych spięć i dyskusji wokół projektu powstał w Krakowie Komitet Obywatelski ds. sprowadzenia prochów Słowackiego na Wawel. Liczył on pięćdziesięciu dwóch członków (połowę stanowili studenci, a połowę przedstawiciele elity intelektualnej i artystycznej kraju). Na jego czele stanął Piotr Chmielowski, a wkrótce po nim Michał Bałucki i Adam Bełcikowski. Mimo uzyskania zgody lwowskiego ³⁹ „Czas", 1902 (17-18X11). w „Czas", 1902 (2 XII). 100 FRANCISZEK ZIEJKA Namiestnictwa na prowadzenie zbiórki pieniężnej na rzecz sprowadzenia prochów Słowackiego do kraju, Komitet nie zdołał zdobyć dostatecznego poparcia dla tej idei w środowisku. W tej sytuacji głos zabrała warszawska pisarka i publicystka, Waleria Marrene-Morzkowska. W dniu 3 września 1899 roku ogłosiła ona na łamach „Nowej Reformy” artykuł pt. Trzej nasi poeci, w którym zgłosiła projekt umieszczenia w podziemiach królewskiej katedry na Wawelu prochów wszystkich trzech „wieszczów". Wychodziła zapewne z założenia, iż łatwiej będzie w tej sytuacji doprowadzić całą akcję do pozytywnego skutku. Autorka przekonywała m.in., że na Wawelu winny znaleźć się także prochy Krasińskiego. Pisała: „Poeta [...] tej miary, co Krasiński, nie należy do jednej rodziny, ale do całego narodu. [...] Naród zaś ma prawo żądać, by trzej jego poeci, spowici jednakim laurem, spoczęli razem w grobach królewskich, by każdy wchodzący do katedry na Wawelu mógł się ukorzyć jednocześnie przed popiołami trzech równie wielkich, choć odmiennych mężów”. Spośród argumentów, które autorka przedstawiła, godzi się odnotować jeden, ale bardzo znamienny, świadczący o tym, że idea „trzech wieszczów” na dobre zapuściła korzenie w świadomości ówczesnego pokolenia. Pisarka dowodziła więc, że „To, co się należy jednemu z nich, należy się wszystkim trzem, bo zaiste byłby bardzo śmiałym ten, co by dał jednemu z tych trzech przed drugimi pierwszeństwo”⁴¹. Można przypuszczać, że gdyby pomysł Marrene-Morzkowskiej został podjęty przez członków Komitetu Obywatelskiego Sprowadzenia na Wawel Prochów Juliusza Słowackiego, miałby szansę realizacji, doczesne szczątki autora Irydiona znajdowały się bowiem wówczas w krypcie kościółka w Opinogórze, „w prostej skrzyni”, bez jakiegokolwiek sarkofagu⁴². Niestety, propozycja Morzkowskiej przeszła w środowisku krakowskim bez echa. Powrócono do niej dopiero po dziesięciu latach, w 1909 roku. Okazuje się, że jeszcze pod koniec marca tego roku wspomniany Komitet Obywatelski otrzymał - na razie nieoficjalną - informację o sprzeciwie kard. Puzyny w sprawie pochowania prochów Juliusza Słowackiego w podziemiach katedry wawelskiej. W tej sytuacji zwołano na dzień 4 kwietnia wiec, na którym miano zastanawiać się nad programem uczczenia autora Kordiana w Krakowie. Na wiecu tym dość nieoczekiwanie na głównego mówcę wyrósł Lucjan Rydel, który ku zaskoczeniu niemal wszystkich zaproponował... podjęcie starań o sprowadzenie do Krakowa także prochów Zygmunta Krasińskiego. Przekonywał, że wszyscy trzej wieszczowie mają prawo spoczywania na Wawelu. Po podjęciu uchwały w tej sprawie przez zebranych, prezydent miasta Krakowa, Juliusz Leo, wystosował list do wnuka poety, hr. Edwarda Krasińskiego w Opinogórze, w którym zwrócił się o formalną zgodę rodziny autora Irydiona na ⁴¹ W. M arrenć-Mor z ko wska, Trzej nasi poeci, „Nowa Reforma” 1899 (3 IX). Znamienne, że podniesiona przez Morzkowską idea sprowadzenia na Wawel prochów wszystkich trzech wieszczów umknęła Henrykowi Markiewiczowi, który w swoim studium o rodowodzie i losach mitu trzech wieszczów przypomniał jednak wcześniejszą inicjatywę lwowską wzniesienia im wspólnego pomnika. Zob. H. Markiewicz, Rodowód i losy mitu trzech wieszczów, [w:] idem. Świadomość literatury. Rozprawy i szkice, Warszawa 1985. ⁴² Por. S g r., Przy pracy nad sarkofagiem dla Krasińskiego, „Tygodnik Ilustrowany” 1907, nr 39. „ŻELAZNE PĘKŁO SERCE” 101 translację jego prochów do Krakowa. O tym, że był to wybieg formalny, nikt chyba nie miał złudzeń. Nawet „Naprzód” w relacji z wiecu pisał o tym bezpośrednio. W tej sytuacji nie była wielkim zaskoczeniem odpowiedź hr. Edwarda Krasińskiego z dnia 18 maja 1909 roku. Ordynat opinogórski odpowiedział „w imieniu najbliższej rodziny Zygmunta Krasińskiego i rodziny Krasińskich, że w dzisiejszych okolicznościach rzecz ta, z najróżnorodniejszych względów, niemożliwą będzie do wykonania. Dając z upoważnienia całej rodziny, w najszerszym tego słowa pojęciu, na zapytanie Pana Prezydenta, odpowiedź odmowną - nie chcemy przez to powiedzieć, żeby myśl przeniesienia zwłok Zygmunta na Wawel, jako taka, nie była dla nas najzaszczytniejszą; - prosimy też przedstawić nasz wdzięczny dla tej myśli, komu należy, szacunek”⁴³. Na dobrą sprawę rodzina Krasińskiego nie mogła inaczej zareagować. Wolno sądzić, że gdyby w 1899 roku podjęto pomysł Morz-kowskiej, zapewne rodzina autora Nie-Boskiej komedii wyraziłaby zgodę. Tym bardziej, że - jak wspomniano - prochy poety znajdowały się wówczas w pełnym opuszczeniu. Teraz, w 1909 roku, w obliczu zasadniczego konfliktu z kardynałem Puzyną, chciano „ratować się” przez sprowadzenie na Wawel prochów Krasińskiego. Była to jednak inicjatywa nie tylko spóźniona, ale i na swój sposób uwłaczająca pamięci autora Irydiona. Należy nadto pamiętać, że staraniem wnuka poety, Adama Krasińskiego, już w 1903 roku podjęto prace przy uporządkowaniu krypty Krasińskich w kościele opinogórskim. W 1908 roku Stanisław R. Lewandowski, znany rzeźbiarz, wykonał piękny sarkofag, w którym umieszczono prochy poety. W tej sytuacji translacja prochów autora Nie-Boskiej komedii na Wawel okazywała się rzeczywiście pomysłem nierealnym. Zgodzili się z tym też członkowie wzmiankowanej wyżej Komisji Jubileuszowej Obchodu Setnej Rocznicy Urodzin Juliusza Słowackiego na zebraniu w dniu 25 maja 1909 roku, przyjmując list ordynata Edwarda Krasińskiego do wiadomości. Odtąd sprawa przeniesienia prochów Zygmunta Krasińskiego na Wawel nigdy nie powróciła w dyskusjach publicznych. 7. Ostatnim znaczącym etapem w dziejach „obecności” Krasińskiego w życiu artystyczno-naukowym Krakowa był jubileusz stulecia jego urodzin, obchodzony w 1912 roku. Z inicjatywy stowarzyszenia Straż Polska powołano wówczas do życia Komitet, na którego czele stanął Stanisław Tarnowski. Sekretarzem Komitetu został Kazimierz Pluciński, zaś przewodniczącym Komitetu Wykonawczego - profesor III Gimnazjum, Antoni Euzebiusz Balicki. Planowano, że uroczystości jubileuszowe odbędą się dokładnie w setną rocznicę urodzin poety, tzn. 19 lutego 1912 roku. Krakowian poinformowano o tym zamyśle pod koniec 1911 roku, drukując w miejscowej prasie podpisaną przez Stanisława Tarnowskiego i kilkudziesięciu innych przedstawicieli świata nauki oraz kultury Odezwę. Zapowiadano ⁴³ „Nowiny" 1909 (27 V). 102 FRANCISZEK ZIEJKA w niej, że „obchód rozpocznie się nabożeństwem w kościele katedralnym na Zamku. Po nabożeństwie akademia, złożona ze śpiewów, deklamacji i odczytów. Wieczorem przedstawienie w Teatrze. [...] Oprócz tego w dniach poprzednich lub następnych, szereg odczytów poświęconych Krasińskiemu. Równocześnie wydany będzie krótki życiorys dla użytku szerokich warstw, a prawdopodobnie wybite będą pamiątkowe medale"⁴⁴. Komitet wydrukował na początku lutego nawet zaproszenia ze wzmiankowaną wyżej datą. Okazało się jednak, że wszystko trzeba było zmieniać w ostatniej chwili, Rada Szkolna Krajowa zgodziła się bowiem na udział młodzieży w tych obchodach pod warunkiem przeniesienia ich z dnia 19 lutego na piątek, 23 lutego (rocznica śmierci poety). Obchody - w nieco skromniejszym wymiarze, niż przewidywano - odbyły się więc w tym właśnie dniu. Miasto - o czym obszernie pisał „Czas” - zostało odświętnie udekorowane chorągwiami w barwach narodowych i miejskich. W wielu oknach ustawiono popiersia poety, zakupione w biurze Komitetu Organizacyjnego (przy ul. Floriańskiej 1). Ukazał się specjalny numer „Czasu” zawierający teksty Tarnowskiego i Kallenbacha, a także szereg materiałów archiwalnych (m.in. echa śmierci Krasińskiego w prasie polskiej z 1859 roku). W godzinach porannych odbyło się w kościele Mariackim nabożeństwo za duszę Zygmunta Krasińskiego, na które, przy dźwiękach szkolnych orkiestr, przybyła młodzież z krakowskich gimnazjów. Po uroczystości, która rozpoczęła się o godzinie dziewiątej rano, młodzież wróciła do szkół, gdzie zorganizowano uroczyste poranki na cześć poety. W tym samym czasie, około pół do dziesiątej, rozpoczęło się uroczyste nabożeństwo w katedrze wawelskiej, na które przybyła rodzina poety⁴⁵, delegacje Akademii Umiejętności i Uniwersytetu Jagiellońskiego, kapituła krakowskiej katedry i tłumy krakowian oraz gości z różnych stron kraju. Nabożeństwo - w licznej asyście kleru - odprawił bp Anatol Nowak. W południe w sali Teatru Starego odbyła się okolicznościowa akademia, w czasie której zgromadzona młodzież wysłuchała utworów muzycznych, a także recytacji wierszy Krasińskiego w wykonaniu artystów Teatru im. Juliusza Słowackiego: Józefy Bieńkowskiej oraz Antoniego Lekszyckiego. Zwieńczeniem programu akademii było wystąpienie Stanisława Tarnowskiego, który - jak zanotował sprawozdawca „Kalendarza Józefa Czecha” - „w mistrzowskim obrazie przeprowadził linię psychiczną życia i twórczości wieszcza". W Teatrze Miejskim im. Słowackiego odbył się natomiast w tym dniu Uroczysty wieczór ku czci Zygmunta Krasińskiego, na który złożyły się: recytacja wiersza Juliusza Słowackiego Do Zygmunta Krasińskiego (Stanisław Stanisławski), 10. obraz Nie-Boskiej komedii, 5., 6. i 9. obraz Irydiona oraz Apoteoza poety. Przedstawienie to powtórzono jeszcze dwukrotnie: 6 marca oraz 3 kwietnia. Znamienne, że ówczesny dyrektor Teatru, Ludwik Solski, nie odważył się uczcić poety wystawieniem jednego z dwóch arcydzieł dramatycznych poety. Może to ⁴⁴ „Nowa Reforma” 1911, nr 587 (23 XII). ⁴⁵ M.in. obecna była synowa poety, 1° voto Krasińska, czyli Róża Raczyńska, z prawnukami Zygmunta: Zofią, Janem i Władysławem Tyszkiewiczami. „ŻELAZNE PĘKŁO SERCE" 103 wskazywać na stosunkowo niewielką rangę, jaką środowisko teatralne Krakowa wyznaczyło obchodom jubileuszowym Krasińskiego w 1912 roku. Z inicjatywy prof. Ignacego Chrzanowskiego, który od dwóch lat zasiadał na katedrze literatury polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, zorganizowano cykl publicznych wykładów o twórczości Krasińskiego. Odbywały się one w kolejne poniedziałki w Auli Collegium Novum. Rozpoczął je sam inicjator wykładem o Resurecturis i Psalmie dobrej woli, wygłoszonym 26 lutego. Nadto wykłady wygłosili nie tylko profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale i krakowskich szkół średnich, a także krytycy: Tadeusz Grabowski, Józef Ujejski, Józef Wiśniewski, Wiktor Hahn, Antoni E. Balicki, Cezary Jellenta, Kazimierz Lubecki, Kazimierz Pluciński i Czesław Pieniążek⁴⁶. Z okazji jubileuszu wznowiono (poprawioną i poszerzoną) monografię Krasińskiego pióra Stanisława Tarnowskiego. A.E. Balicki ogłosił popularny zarys monografii pt. Zygmunt Krasiński. W setną rocznicę urodzin. Ukazało się sporo okolicznościowych artykułów w prasie krakowskiej. Co jednak chyba najważniejsze, ogłoszono drukiem okolicznościową jednodniówkę pt. Ku czci Zygmunta Krasińskiego (z informacją na karcie tytułowej, że jest to wydawnictwo krakowsko-lwowskie!), w której zebrano głosy kilkudziesięciu pisarzy polskich i obcych o Krasińskim. Spośród owych głosów godzi się przywołać tu przynajmniej kilka. Jerzy Żuławski w piękny, obrazowy sposób pisał więc o roli trzech wieszczów w życiu narodu polskiego: Oto trzy były krzyże na Golgocie i trzy na krzyżach przygwożdżone słońca; a jedno w tęczach, miało gromów krocie w ustach, a drugie było jak obrońca czasów i szermierz ducha w świętym locie -trzecie, jak matka, z miłością bez końca; a wszystkie były krwawe i zbolałe, lecz pod powłoką krwawą wewnątrz białe. Chwała im wszystkim! - bo gdyby nie oni może-by dla nas życia zorza zgasła, zginęlibyśmy może w mroków toni... Oni nam dali sztandary i hasła, i krew serc swoich, i blask swoich skroni, oni wołali: Żyjemy! - choć wrzasła ćma wrogów: Zmarli! - Oni na tym świecie wszystko nam dali - a co wy daj ecie?⁴⁷ ⁴⁶ Godzi się tu wspomnieć, że sprawą jubileuszu Krasińskiego starano się w Krakowie zainteresować nie tylko środowisko literacko-artystyczne czy naukowe. 10 marca 1912 roku zorganizowano na przykład uroczysty wieczorek poświęcony autorowi Irydiona w Klubie Rękodzielniczo--Mieszczańskim mieszczącym się przy ul. Św. Krzyża. Głównym mówcą był Antoni E. Balicki. Nadto odbyła się część artystyczna, w której wystąpili aktorzy krakowscy. Jak wspomina korespondent „Czasu" „sala zapełniona była członkami Klubu i ich rodzinami”. „Czas” 1912, nr 115 (11 III). ⁴⁷ Ku czci Zygmunta Krasińskiego 1812-1912, Kraków [1912], s. 2-3. 104 FRANCISZEK ZIEJKA Henryk Sienkiewicz przekonywał, że „nieszczęściem Krasińskiego, również jak innych wielkich poetów, szybujących jak orły w przestworzach, jest to, że często ich biografowie i krytycy, zamiast wznosić ku nim oczy w niebo, szukają ich śladów... w trawie”⁴⁸. Zaś jeden z największych poetów czeskich, Jarosław Vrchlicky, oddając hołd Krasińskiemu, przypominał: Kiedyś w kolebce śnił swe sny dziecięce, Dante całował czoło cnej dziecinie I cierpień dolę wkładał w słabe ręce. Żyłeś, jedynie wpatrzon w przyszłą zorzę, Jakby latarnia, co rzuca blask w morze, Nim człowieczeństwa ranek zeń wypłynie⁴’. Należy tu wspomnieć jeszcze o dwóch ważnych wydarzeniach związanych z jubileuszem Krasińskiego. Okazuje się, że dość nieoczekiwanie odżyła teraz sprawa pomnika poety w katedrze wawelskiej. Podniósł ją redaktor „Czasu” w dniu 21 lutego 1912 roku, pisząc: „Po obchodzie stuletniej rocznicy Krasińskiego rozpocznie się zbieranie składek na jego pomnik w kościele katedralnym na Zamku. Że się słusznie należy, nikt nie zaprzeczy. Nie chodzi o kosztowny posąg, ale o tablicę pamiątkową, z popiersiem i napisem. Popiersie, dłuta Teneroniego, zrobione w Rzymie w roku 1852, przeznaczył na ten cel wnuk Zygmunta, ś.p. Adam Krasiński, i złożył go jako depozyt w Akademii Umiejętności. Z wyborem miejsca czeka się na przyjazd i pozwolenie Księcia Biskupa krakowskiego [Adama Stefana Sapiehy - przyp. F.Z.]"⁵⁰. Mimo apelu o przekazywanie datków na ten cel, a także informacji o przygotowaniach do odsłonięcia tablicy poświęconej Krasińskiemu w katedrze lwowskiej (co zapewne miało zdopingować krakowian do ofiarności), inicjatywa pozostała bez echa. Nie wspominano też o niej ani w czasie samego obchodu, ani po jego zakończeniu. Więcej szczęścia miał autor Irydiona w wypadku inicjatywy członków Rady Miejskiej Krakowa. Już na posiedzeniu w dniu 20 grudnia 1911 roku podniesiono sprawę jubileuszu poety. Rada, powiadomiona wówczas o powołaniu do życia z inicjatywy „Straży Polskiej” Komitetu Jubileuszowego, przyznała mu dotację w wysokości 1 tys. koron. Sprawa powróciła w lutym 1912 roku, kiedy to Rada postanowiła nadać imię poety części najbardziej reprezentacyjnej alei miasta. Przypomnijmy: w latach 1856-1866 władze austriackie przekształciły Kraków w twierdzę. Miasto otoczono skomplikowanym systemem fortyfikacji. Jeden z ważniejszych fragmentów owych fortyfikacji biegł wzdłuż obecnej Alei Trzech Wieszczów. Były to bastiony połączone wałem i fosą, do której wody dostarczała Rudawa. Wzdłuż tego odcinka fortyfikacji szły od ul. Zwierzynieckiej do ul. Długiej dwie drogi: zewnętrzna i wewnętrzna. Nazywano je „Drogą wałową" lub w Ibidem, s. 10. ⁴⁹ Ibidem, s. 24 (tłum. B. Grabowski). ⁵⁰ „Czas" 1912, nr 83 (21II). „ŻELAZNE PĘKŁO SERCE” 105 „Drogą strategiczną". Ta linia fortyfikacji przez kilkadziesiąt lat wyznaczała granicę miasta. W latach 1887-1888 wałem fortecznym poprowadzono linię kolejową, tzw. kolej obwodową, która wiodła od Łobzowa do Bonarki i Płaszowa. W 1890 roku Rada Miasta nadała części drogi wałowej - od Wisły do ul. Wolskiej (dziś: Marszałka Piłsudskiego) - nazwę ul. Swobody. W tym samym czasie odcinek od ul. Wolskiej do ul. Czarnowiejskiej otrzymał nazwę ul. Żabiej. Trzeci fragment owego odcinka: od ul. Czarnowiejskiej do ul. Karmelickiej otrzymał z kolei imię Piotra Michałowskiego, zaś odcinek od ul. Karmelickiej do ul. Długiej - Jana Kilińskiego. W 1905 roku władze miasta ostatecznie wykupiły od wojska austriackiego wspomniane tereny i po sześciu latach, w 1911 roku, zlikwidowały kolej obwodową. W tym samym czasie przystąpiły do przebudowy nasypu i wyznaczenia dwóch jezdni reprezentacyjnej alei⁵¹. W dniu 23 lutego 1912 roku na uroczystym nadzwyczajnym posiedzeniu Rada Miasta podjęła uchwałę o nadaniu odcinkowi nowej ulicy: od Wisły po ul. Wolską, imienia Zygmunta Krasińskiego. Tą samą uchwałą imię poety otrzymała XXVIII Szkoła Żeńska w Krakowie⁵². Przywołane tu w największym skrócie fakty związane z jubileuszem setnej rocznicy urodzin Krasińskiego można uznać za zwieńczenie ponad pięćdziesięciu lat pośmiertnej „obecności" autora Irydiona w Krakowie. Pokazują one dobrze jak wielką rolę odegrał on - wspólnie z Mickiewiczem i Słowackim - w budowie tożsamości kulturowej i narodowej naszych przodków w czasach narodowej niewoli. Godzi się nam pamiętać o tym dziś, gdy w daleką przeszłość odeszły spory o jego miejsce w naszym życiu narodowym. Godzi się pamiętać także i dlatego, że interpretacją jego dzieł zajmuje się coraz mniejsza grupa badaczy, a politycy wycofują jego utwory ze spisów lektur szkolnych. Był czas, gdy Zygmunt Krasiński odgrywał w życiu Polaków rolę niezwykle ważną. Niech więc niniejsze przypomnienie spłaci choć cząstkę długu, jaki u niego zaciągnęliśmy! ⁵¹ Aż do drugiej wojny światowej jedna jezdnia była przeznaczona dla ruchu konnego, druga -dla samochodów. “ 17 VII 1912 roku Rada Miejska podjęła uchwałę regulującą sprawę nazewnictwa szeregu ulic Krakowa. Podjęto wówczas m.in. uchwałę o nadaniu odcinkowi dawnej ulicy obwodowej, ciągnącej się od ul. Wolskiej do ul. Karmelickiej i dalej do ul. Czarnowiejskiej (zwanemu od 1890 roku ul. Żabią) oraz ul. Piotra Michałowskiego (od ul. Czarnowiejskiej do ul. Karmelickiej) - nazwy Alei Adama Mickiewicza. Zarazem dotychczasowej ul. Jana Kilińskiego, ciągnącej się od ul. Karmelickiej do ul. Długiej, postanowiono nadać imię Juliusza Słowackiego. W ten sposób latem 1912 roku pojawiła się formalnie w Krakowie reprezentacyjna Aleja Trzech Wieszczów. WINCENTY POL -PRÓBA PORTRETU 1. Każdy piszący o Wincentym Polu staje przed pewną liczbą pytań. Czy ma do czynienia z niezwykle popularnym w XIX wieku poetą, czy też z wytrawnym prozaikiem? A może z uczonym, któremu Polacy zawdzięczają pierwszą uniwersytecką katedrę geografii? Nie brak takich, którzy zaliczają go do pionierów polskiej etnografii. Sporo jest również osób upatrujących w nim przede wszystkim znakomitego krajoznawcy, patrona nowoczesnej turystyki. Władysław Szafer z mocą podkreślał jego zasługi jako oryginalnego badacza geografii roślin, zaś Eugeniusz Romer w 1919 roku ubolewał nad tym, że „światowej miary myśliciel geograficzny, jakim był Wincenty Pol, wszedł do Panteonu kultury polskiej jako poeta”¹. Historycy Krakowa podkreślają jego zasługi w dziele ratowania i odnowy zabytków. Zaiste, na wielu polach polskiej kultury zasłużył się ów człowiek, którego prochy od 1881 roku spoczywają na Skałce. Wincenty Pol urodził się 20 kwietnia 1807 roku w Lublinie, w rodzinie prawniczej¹ ². Ojciec jego, Franciszek Ksawery Pohl (Poll, Poll von Pollenburg), był Niemcem w służbie austriackiej. Pochodził z rodziny osiadłej od dawna na Warmii, która przeniosła się pod Lublin, by objąć tu folwark Firlejowszczyzna. Był prawnikiem, od 1796 roku - sędzią Sądu Apelacyjnego w Lublinie. W 1815 roku otrzymał szlachectwo i przydomek „von Pollenburg”. Matka, Eleonora Longchamps de Berier, urodziła się w lwowskiej rodzinie kupieckiej francuskiego pochodzenia. Ten dość skomplikowany rodowód rodziców poety sprawił, że także wśród jego rodzeństwa nie było pełnej zgody co do przynależności narodowej. O ile Wincenty, podobnie jak dwaj jego bracia: Leon (uzdolniony skrzypek) i Józef (lekarz) oraz siostra Wiktoria, w pełni poczuwali się do polskości, o tyle najstarszy z rodzeństwa, Franciszek, który po śmierci ojca opiekował się ¹ E. R o m er, Rozmyślania na tematy regionalne, „Czasopismo Geograficzne" 1.19,1948, s. 6. ² Por. M. Mann, Wincenty Pol. Studium biograficzno-krytyczne, Kraków 1904-1906, t. 1-2; J. Rosnowska, Dzieje poety. O Wincentym Polu, Warszawa 1963; J. Hanik, J. Rosnowska, Pol Wincenty, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 27, Wrocław 1983, s. 255-263. 108 FRANCISZEK ZIEJKA m.in. młodszym Wincentym, przeszedł do dziejów naszej kultury jako pisarz niemieckojęzyczny. Gdy przyszły poeta liczył zaledwie dwa lata, rodzina jego przeniosła się do Lwowa. Tu Wincenty otrzymał staranne wykształcenie domowe i szkolne. Po ukończeniu gimnazjum wstąpił na Uniwersytet, ale już w pierwszym roku studiów rnusiał przerwać naukę ze względu na śmierć ojca. Studia kontynuował w Kolegium Jezuickim w Tarnopolu, ale ostatecznie ukończył je w 1827 roku na Uniwersytecie Lwowskim, na Wydziale Filozoficznym. Pochłonięty od wczesnych lat przez literaturę piękną, nie spieszył się z podjęciem pracy zawodowej. Po zaliczeniu na Uniwersytecie Lwowskim odpowiednich egzaminów z pedagogiki i estetyki otrzymał dyplom nauczyciela, dzięki czemu w roku następnym udał się do Wilna, aby objąć posadę zastępcy nauczyciela języka niemieckiego na tamtejszym uniwersytecie (w uzyskaniu tej posady pośredniczył spokrewniony z rodziną Polów Adam Jocher, znany bibliograf wileński, pracujący naówczas w uniwersyteckiej bibliotece). W Wilnie Pol dość szybko wszedł w akademickie środowisko, zaczął bywać także w znaczniejszych domach. Szybko też włączył się w prace przygotowawcze do powstania (wspólnie ze studentami zajmował się m.in. gromadzeniem broni, która miała im posłużyć z chwilą rozpoczęcia powstania na Litwie). W połowie kwietnia 1831 roku, wraz ze sporą gromadą akademików, wyruszył do lasu. Po wielu dniach tułaczki i nieprzewidzianych przedsięwzięć (w przebraniu chłopa litewskiego miał wspólnie z kolegą Litwinem poszukiwać oddziałów wojsk polskich), przechodząc po kolejnych potyczkach z oddziału do oddziału, znalazł się ostatecznie w korpusie gen. Dezyderego Chłapowskiego i tu służył jako podchorąży w 10. pułku ułanów. Jak podają biografowie, po nieudanym ataku wojsk polskich na Szawle 8 lipca 1831 roku dowodził kolumną wozów z rannymi. W uznaniu zasług został przez gen. Antoniego Giełguda podniesiony do stopnia podporucznika i skierowany do 6. pułku strzelców konnych, którym dowodził gen. Franciszek Roland. Z tym oddziałem przekroczył 15 lipca granicę pruską. Ze względu na świetną znajomość języka niemieckiego stał się wkrótce łącznikiem między internowanymi w Prusach powstańcami a władzami pruskimi, a także - przedstawicielami świata nauki w Królewcu. To wówczas, na prośbę pracującego na królewieckim uniwersytecie orientalisty, prof. Petera van Bohle-na, przełożył na język niemiecki trzydzieści polskich i ruskich pieśni ludowych, które w 1833 roku wydał w Lipsku pt. Volkslieder der Polen. Pod koniec 1831 roku znalazł się w Wielkopolsce. Tu, w Łukowie k. Poznania, poznał Mickiewicza, z którym spotkał się także wkrótce w Dreźnie. Jako wysłannik gen. Józefa Bema jeździł w sprawach polskich powstańców do Paryża. Jak wspominał po latach w jednej ze swoich autobiografii, odwiedził wówczas także Szwajcarię i północne Włochy. Latem 1832 roku z listami Klaudyny Potockiej stawił się w Galicji, u prezesa Komitetu Patriotycznego, Franciszka Ksawerego Krasickiego. Po pewnym czasie, jako członek tajnego Związku Dwudziestu Jeden, udał się z listami Ksawerego Krasickiego na Podole, Wołyń i Ukrainę. Wciąż żywo zaangażowany w prace WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 109 konspiracyjne (został w tym czasie członkiem węglarskiego Związku Przyjaciół Ludu), przemieszczał się do coraz to nowych okolic. Przebywał w Tarnowskiem, to znowu w Sanockiem, w Złoczowskiem, ale najczęściej w majątku Mostki pod Lwowem, u brata matki. Wobec wzmożonej czujności policji austriackiej, która po nieudanej wyprawie Zaliwskiego latem 1833 roku prowadziła prawdziwe „polowanie" na emisariuszy i konspiratorów, wiosną 1834 roku - wspólnie z Sewerynem Goszczyńskim - dostał się do Krakowa, stolicy mikroskopijnej Rzeczpospolitej. Tu nawiązał bliskie kontakty w środowisku akademickim i kulturalnym, co zaowocowało współpracą z wydawanymi w mieście pismami, takimi jak „Kwartalnik Naukowy” oraz „Pamiętnik Nauk i Umiejętności”. Około Nowego Roku 1835, w związku z nasileniem działalności szpiegów austriackich w Krakowie, udał się do Zakopanego. Tu, w Kuźnicach, podjął na kilka miesięcy pracę urzędniczą w tamtejszej hamerni. Lato 1835 roku spędził w Zagórzanach k. Gorlic, gdzie otrzymał od Krasickiego propozycję objęcia administracji małego majątku w Kalenicy w Sanockiem. Propozycję przyjął i osiadł w tej zagubionej w górach wiosce na kilka lat. W 1839 roku opuścił jednak Kalenicę i wraz z rodziną zamieszkał w Lesku, w dawnym pałacu Piotra Kmity. W 1840 roku przeniósł się do folwarku Mariampol k. Gorlic, który ofiarowali mu dwaj zaprzyjaźnieni miejscowi szlachcice: Tadeusz Skrzyński i Teofil Łętowski. Chwilowa stabilizacja pozwoliła mu na prowadzenie intensywnej pracy naukowej z zakresu geografii, co wiązało się z organizowaniem w kolejnych latach wypraw krajoznawczo-naukowych. Pod koniec 1845 roku zdecydował się wraz z rodziną opuścić Galicję i podjął starania o paszport. W związku z tym - jako podejrzanego o prowadzenie pracy spiskowej - przesłuchiwała go policja austriacka, która wcześniej ustaliła, że zatrudniany przez niego sekretarz i rysownik, Franciszek Wolański, był jednym z ważniejszych członków konspiracyjnego ruchu przygotowującego w Galicji powstanie narodowowyzwoleńcze. W lutym 1846 roku, po otrzymaniu informacji o rychłym wybuchu powstania, wyjechał z rodziną z Mariampola i zatrzymał się w Polance k. Krosna, w majątku jednego z przyjaciół, Tytusa Trzecieskiego. Tu w czasie „krwawych zapustów” został ujęty przez chłopów rabacyjnych i straszliwie pobity. Gdy rabanci wieźli go na wozie do Jasła (Austriacy wszak płacili im za ujęcie powstańców), został odbity przez oddział huzarów. Trafił też - jako rzekomy powstaniec - na przeszło cztery miesiące do więzienia we Lwowie. Tragedia w Polance miała także inny wymiar: chłopi spalili cały rękopiśmienny dorobek naukowy Pola, jaki powstawał w ciągu kilkunastu lat i którego autor już nigdy nie zdołał odtworzyć. Po uwolnieniu z więzienia w lipcu 1846 roku pisarz pozostał z rodziną we Lwowie, utrzymując się z pracy zarobkowej w Ossolineum, a także z lekcji udzielanych dzieciom zamożniejszych mieszkańców miasta. Otrzymawszy posadę redaktora „Biblioteki Naukowego Zakładu im. Ossolińskich” odbył kolejną wielką wyprawę na Śląsk, a także do Berlina, gdzie nawiązał kontakt z jednym z najsławniejszych uczonych tamtych czasów, Aleksandrem Humboldtem. Po zwiedzeniu Rugii powrócił przez Poznań i Kraków do Lwowa. W czasie Wiosny 110 FRANCISZEK ZIEJKA Ludów w 1848 roku znów włączył się w wir wydarzeń. Został mianowany adiutantem szefa sztabu Gwardii Narodowej we Lwowie, Tadeusza E. Bielińskiego. Mimo dowodów wiernej służby sprawie polskiej, wciąż wlokła się za nim jak cień kwestia kontaktów, jakie jeszcze w pierwszej połowie lat czterdziestych nawiązał z szefem policji lwowskiej, Leopoldem Sacherem-Masochem, który zaimponować miał Polowi swymi olbrzymimi zbiorami geologicznymi. Na początku 1849 roku poeta zdecydował się na publiczną „spowiedź" którą przeprowadził w czasie zebrania u jednego z adwokatów lwowskich. Akt ten, niestety, nie rozwiał wszystkich wątpliwości, jakie pojawiały się od pewnego czasu, toteż Pol w połowie 1849 roku podjął decyzję o opuszczeniu Lwowa i udał się z rodziną do Marienbadu, a stąd -do Wiednia. Tu nawiązał kontakt ze znajomym ze Lwowa, hrabią Leonem Thunem, który właśnie objął urząd ministra oświecenia publicznego w rządzie wiedeńskim. Pol otrzymał od dawnego znajomego propozycję objęcia katedry literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim (senat UJ zabiegał właśnie o obsadzenie tej katedry przez Mickiewicza!), którą jednak odrzucił. Zasugerował natomiast ministrowi utworzenie na UJ katedry geografii. Thun odniósł się do tej propozycji z pełnym zrozumieniem, toteż w listopadzie 1849 roku Pol pojawił się w Krakowie jako profesor nadzwyczajny geografii powszechnej, fizycznej i porównawczej na UJ. Historia jego kariery akademickiej była już wielokrotnie opisywana³. Pol zabłysnął w Krakowie jako znakomity mistrz akademicki, który od pierwszego wykładu - odbył się on 10 stycznia 1850 roku - zaczął przyciągać do sali wykładowej nie tylko studentów, ale i tłumy mieszkańców miasta (władze uczelni zdecydowały w tej sytuacji o uruchomieniu specjalnych wykładów otwartych!). Atrakcyjność wykładów z tak różnych dziedzin, jak nie tylko geografia starożytnego świata, geografia Syrii i Palestyny, geografia Ziemi Świętej, geografia fizyczna, geografia północnego wschodu Europy, ale także etnografia powszechna czy hydrografia ziem polskich, sprawiła, że Pol wyrósł na jednego z najważniejszych i cieszących się największym szacunkiem profesorów Jagiellońskiej Wszechnicy. Ten autorytet podbudował dodatkowo w lipcu 1850 roku, kiedy to w czasie wielkiego pożaru miasta, wspólnie z prof. prof. Józefem Muczkowskim i Stefanem Kuczyńskim, przewodząc gromadzie ponad stu pięćdziesięciu studentów UJ, przez przeszło dwie doby ratował przed ogniem gmach Collegium Maius, w którym mieściły się bezcenne zbiory Biblioteki Jagiellońskiej (niestety, w czasie pożaru spłonął zdeponowany w zakładzie litograficznym znajdującym się w budynku przy ul. Gołębiej 20 gotowy już skrypt jego wykładów z geografii austriackiej, wraz z cennymi, przez niego wykonanymi mapami). Otwarta, chciałoby się rzec - staropolska natura Pola sprawiła, że bardzo szybko znalazł w gronie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego oddanych przyjaciół. Niestety, znalazł także zaciekłego wroga w osobie profesora historii ³ Por. S. Niemcówna, Wincenty Pol jako geograf, Kraków 1923; H. Barycz, Wincenty Pol jako profesor geografii na Uniwersytecie jagiellońskim, Kraków 1949, Prace Komisji Historii Medycyny i Nauk Matematyczno-Przyrodniczych, t. 3, nr 2; Wincenty Pol jako geograf i krajoznawca, red. A. Jackowski, I. Sołjan, Kraków 2006. WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 111 powszechnej, oddanego całą duszą Austrii, Antoniego Walewskiego. Człowiek ten, miałkich zdolności i obrzydliwego charakteru, postanowił wywrzeć osobistą zemstę na tych członkach Rady Wydziału Filozoficznego, którzy nie poparli jego kandydatury na profesora historii powszechnej (spośród sześciu kandydatów zaproponowali ministrowi trzech, pośród których nie znalazł się łączący politykę z nauką Walewski). Przyjął on najgorszą z możliwych drogę: denuncjacji politycznej. Punktem zapalnym, który zapoczątkował delatorską akcję Walewskiego, stał się sprzeciw profesorów UJ wobec pomysłu wystąpienia przed odwiedzającym Kraków w październiku 1851 roku cesarzem Franciszkiem Józefem I w urzędowych uniformach. Dzięki sprawnie poprowadzonej akcji senat UJ jeszcze w lipcu uzyskał zgodę na wystąpienie profesorów przed cesarzem w togach, co wywołało niezadowolenie u monarchy, a przede wszystkim - u ludzi pokroju Walewskiego. Podjęta w 1851 roku przez grono profesorskie UJ decyzja o powrocie do zarzuconych jeszcze za czasów reformy Kołłątaja tóg zapoczątkowała nowy zwyczaj w życiu akademickim polskim, dziś - powszechny. Trzeba dodać, że niezadowolenie Franciszka Józefa I stanęło na przeszkodzie w bezpośredniej kontynuacji owego zwyczaju; wkrótce po wyjeździe cesarza z Krakowa przyszedł z Wiednia reskrypt zakazujący profesorom noszenia tóg. Dopiero w epoce autonomii, w czasie powtórnego pogrzebu Kazimierza Wielkiego w lipcu 1869 roku, senat UJ wystąpił na nowo w togach! Donos Antoniego Walewskiego na „nieprawomyślnych” profesorów UJ zbiegł się w czasie z podjęciem przez rząd wiedeński akcji germanizacji szkolnictwa polskiego w Galicji i zaostrzenia represji wobec patriotycznie nastawionych środowisk. Delator ponowił swoje próby latem 1852 roku, kiedy dowiedział się, iż w czasie miesięcznej wyprawy Pola i dwóch jego kolegów z UJ: Stefana Kuczyńskiego oraz Teofila Żebrawskiego z grupą ok. stu studentów w Pieniny i Tatry doszło do... ustawienia w Dolinie Kościeliskiej na opuszczonej mogile, kryjącej prochy rzekomego młynarza króla Zygmunta Starego, podobno zamordowanego przez opryszków, krzyża z napisem: „I nic nad Boga” oraz odśpiewania kilku pieśni kościelnych i narodowych⁴. Walewski doniósł komendantowi policji wiedeńskiej także i o tym „występku” Pola. Ostatecznie 30 września 1852 roku cesarz Franciszek Józef I podpisał dymisję czterech profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego: Wincentego Pola, Antoniego Małeckiego, Józefata Zielonackiego i Antoniego Zygmunta Helcia. Dymisję tę osobiście wręczył wzmiankowanym profesorom w dniu 1 stycznia 1853 roku ówczesny premier rządu wiedeńskiego, Agenor Gołuchowski. Dodatkową karą dla Pola była decyzja rządu wiedeńskiego o likwidacji stworzonej przez niego katedry geografii (na opróżnione przez pozostałych zdymisjonowanych profesorów katedry mianowano nowych, sprowadzonych ze Lwowa lub innych ośrodków). Pozbawiony katedry i stałych dochodów, Pol zaczął na nowo tworzyć poezję, co pozwalało mu utrzymać rodzinę. Latem 1857 roku opuścił Kraków i udał się do Wschodniej Galicji, wędrując od dworu do dworu, od przyjaciół do przyjaciół. ⁴ Por. A. G i 11 e r, Krzyż w Kościeliskiej Dolinie, „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego” 1884. 112 FRANCISZEK ZIEJKA W tym czasie odwiedził także Warszawę, skąd jednak - ze względu na entuzjazm, jaki wywołało jego zjawienie się - został wydalony przez władze rosyjskie. Na krótko osiadł wówczas w rodzinnym folwarku Firlejówka k. Lublina, który mu ofiarowało społeczeństwo miasta. Niestety, także i stąd rnusiał się wyprowadzić. Powrócił zatem do Lwowa, gdzie tymczasem krucjatę przeciw niemu, za rzekomą zdradę demokratycznych ideałów, wytoczył mu kolega po piórze, Kornel Ujejski. W okresie powstania styczniowego Pol raz po raz zabierał głos, publicznie wspierając walkę narodowowyzwoleńczą. W związku z pogarszającym się stanem zdrowia w 1867 roku postanowił osiąść w Krakowie. Przeprowadzona w miejscowej klinice w 1868 roku operacja zdjęcia katarakty z jedynego oka (na drugie nie widział najprawdopodobniej od urodzenia!) nie powiodła się, co przyprawiło go o wyjątkowo uciążliwe kalectwo. Mimo utraty wzroku nie poddawał się jednak. Nadal dyktował córce utwory, wygłaszał odczyty w krakowskim Muzeum Techniczno-Przemysłowym, a także w Towarzystwie Naukowym Krakowskim. Na krótko przed śmiercią, gdy powstawała w Krakowie Akademia Umiejętności, został wybrany na jednego z dwunastu jej pierwszych członków. Zmarł 2 grudnia 1872 roku. Pochowany został na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, w grobowcu rodziny Boguszów. Po dziewięciu latach, 13 października 1881 roku, trumnę z jego zwłokami przeniesiono do otwartej rok wcześniej Krypty Zasłużonych na Skałce. Staraniem grona przyjaciół w 1889 roku odsłonięto w krakowskim kościele OO. Franciszkanów pamiątkową tablicę - pomnik poety. Pamięć jego uczczono także tablicą pamiątkową, którą osadzono na kamienicy przy ul. Szpitalnej 26, w której mieszkał w ostatnich latach życia i w której zmarł. Po pewnym czasie Rada Miasta Krakowa nadała jednej z ulic jego imię. 2. Wiadomość o śmierci Pola szybko obiegła polski świat literacki. Posypały się nekrologi, wspomnienia, okolicznościowe artykuły. Z Drezna do „Dziennika Poznańskiego” tekst poświęcony Polowi nadesłał jeden z nestorów polskiej literatury - Józef Ignacy Kraszewski. We wspomnieniu-artykule autor Starej baśni przekonywał, że odszedł „ostatni wieszcz szlacheckiego świata, ostatni pieśniarz umarłej przeszłości” Dodawał przy tym: „Pol wiedział wszystek staroświecki obyczaj szlachecki... jak się odprawiały gody, jak się porządkowały uczty, jaki był porządek wiwatów, jak obchodzono pogrzeby i chrzciny. Mógłby być ostatnim wielkim mistrzem obrzędów Rzeczypospolitej”⁵. Omawiając wartość artystyczną dorobku poetyckiego Pola, Kraszewski stawiał go na równi z trzema wieszczami i podkreślał z mocą, iż stworzył on własny, niepowtarzalny styl „poetycznej gawędy szlacheckiej” Z upływem czasu entuzjastyczne opinie o Polu-poecie zaczęły jednak ustępować. ⁵ J. I. Kraszewski, Pamięci Wincentego Pola 1807-1872, Poznań 1872 (odb. z „Dziennika Poznańskiego"), s. 3-9. WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 113 Pojawiły się za to raczej mało przychylne osądy jego poetyckiego dorobku. Włodzimierz Spasowicz w 1881 roku pisał więc już o Polu przede wszystkim jako o „najpoetyczniejszym i najpopularniejszym polskim antykwariuszu". Przenośnię tę pozytywistyczny krytyk wyjaśniał „brakiem całkowitym [u Pola - przyp. F.Z.] naukowego ducha w pojmowaniu historii” Zarzucał mu przeładowanie zasadniczego tematu ornamentami „[...] tak przesadnymi, jak w najpóźniejszym gotyku z epoki upadku. Każdy poemat [Pola - przyp. F.Z.] staje się coraz bardziej podobny do relikwiarza, do przepysznego pokrowca. [...] Wszystkie [jego - przyp. F.Z.] po-emata wyglądają jak muzea poustawianych rzędem, nie tyle typowych okazów, ile rzadkich osobliwości”⁶. Ta ostra opinia o Polu jako poecie przetrwała dość długo w polskim literaturoznawstwie. Pogłosy tego stosunku do niego słychać jeszcze w połowie XX wieku, m.in. w pracach Marii Janion⁷. Dopiero ostatnio pojawiły się udane próby nie tylko rzetelnych badań poetyckiej twórczości autora Pieśni Janusza, ale i wyważonych sądów. Zasługa to przede wszystkim Małgorzaty Łoboz, która w dwóch cennych książkach ukazała walory poezji Pola⁸. Nie miejsce tu na podejmowanie pełnej, pogłębionej analizy obfitego poetyckiego dorobku Pola. Warto jednak zwrócić uwagę przynajmniej na niektóre z jego dzieł. Przypomnijmy: autor ten rozpoczął swą przygodę z poezją w okolicznościach szczególnych - w czasie powstania listopadowego. To w trakcie wędrówek z obozu do obozu, między jedną a drugą potyczką czy bitwą, a także w okresie bezpośrednio następującym po powstaniu zrodziły się jego Pieśni Janusza (wydane bezimiennie w Paryżu, w 1835 roku), które - co potwierdzał sam Pol - miał pochlebnie ocenić sam Mickiewicz. Poeta raz po raz nawiązywał w zebranych w tomiku wierszach do konkretnych wydarzeń z powstania, przywołując nie tylko bitwy, ale i zwyczajne wydarzenia z życia powstańczego. Co ważne, potrafił umiejętnie odwołać się w nich do bogatej tradycji literackiej: do gawędy szlacheckiej i do pieśni konfederackiej, do literatury okolicznościowej powstania kościuszkowskiego czy też do poezji okolicznościowej Legionów Polskich. Tytułowy Janusz to w ujęciu Pola zwykły człowiek, znający trud i ból prostego żołnierza, radujący się ze zwycięstw, lecz przeżywający także smutek porażek. To chyba dlatego do dziś wielu miłośników polskiej poezji zna na pamięć takie wiersze, jak: Krakusy [Grzmiąpod Stoczkiem armaty...], Mazur [Piękna nasza Polska cała...] czy Stary ułan pod Brodnicą. Umiejętnie odwołując się do rytmiki pieśni ludowej czy żołnierskiej, Pol przebojem wszedł do literatury polskiej. Słusznie też dano mu już w latach trzydziestych przydomek: „autor Pieśni Janusza". Sukces Pieśni Janusza utorował drogę kolejnym tomom poety. W 1833 roku powstała wierszowana Historia szewca Jana Kilińskiego, poetycki hołd złożony ⁶ W. Spasowicz, Wincenty Pol jako poeta, [w:] idem, Studia nie z natury, Wilno 1881, s. 193-194, Wydawnictwa Elizy Orzeszkowej i S-ki, 1.13. ⁷ Por. M. Janion, Wincenty Pol, [w:] Antologia romantycznej poezji krajowej (1831-1863), oprać. M. Grabowska, M. Janion, Warszawa 1958, Biblioteka Szkolna. ⁸ Por. M. Łoboz, Śpiewak pieśni niedogranych. W kręgu twórczości Wincentego Pola, Wrocław 2004; idem, Piękna nasza Polska cala... Krajobrazy Wincentego Pola, Wrocław 2007. 114 FRANCISZEK ZIEJKA jednemu z wodzów powstania kościuszkowskiego. W dwa lata później Pol zaczął pisać swą słynną „geografię serdeczną" czyli Pieśń o ziemi naszej. Poemat ten przypomina przedsięwzięcia naukowe mające ukazać Polakom żyjącym w niewoli wielkość dawnej Rzeczpospolitej, takie jak Samuela Bogumiła Lindego sześcio-tomowy Słownik języka polskiego (1807-1814), częściowo tylko zrealizowana Historia narodu polskiego Adama Naruszewicza, również niedokończony poetycki Pieśnioksiąg narodowy (najcenniejsze jego fragmenty to: Jana Pawła Woronicza Hymn do Boga oraz Juliana Ursyna Niemcewicza Śpiewy historyczne) czy też wiekopomne prace Oskara Kolberga (liczące kilkadziesiąt tomów, wydawanych od 1857 roku, pt. Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce) oraz Karola Estreichera Bibliografia polska (kilkadziesiąt tomów, wydawanych od 1870 roku). Wincenty Pol, oczywiście, nie zamierzał konkurować z przywołanymi przedsięwzięciami. Postanowił tylko stworzyć w Pieśni o ziemi naszej poetycką wizję poszczególnych regionów dawnej Polski. Lektura tego poematu przekonuje, że jest to kraina piękna i bogata, żyzna, a nade wszystko - ukochana. Stosując gawędowy styl, poeta postanowił zaprowadzić czytelnika na Litwę i Żmudź, na Wołyń i Podole, w okolice Krakowa i Poznania, na Śląsk i Kujawy, w Karpaty i Tatry („W góry! W góry! Miły bracie! / Tam przygoda czeka na cię”). Głównym bohaterem poematu uczynił jednak nie tyle pejzaż poszczególnych regionów Polski, co zamieszkujący te ziemie lud (jeden z krytyków, Spasowicz, twierdził nawet, że pierwotny tytuł poematu brzmiał: Pieśń o ludach i rodach'?). Lud, który mimo niełatwych warunków, w jakich żyje, mimo trapiącej go niekiedy biedy, jest szczęśliwy. To lud żyjący w zgodzie z dworem, w szczęśliwej, patriarchalnej strukturze społecznej. Lud dobry, pracowity, nade wszystko wysoko ceniący sobie zamknięte w Dekalogu prawa moralne. Swoistym aneksem do Pieśni o ziemi naszej są powstałe niedługo potem Obrazy z podróży (ogłoszone w 1840 roku). Dwadzieścia jeden krótkich poematów z tego tomiku układa się w pewną całość poświęconą góralom z Podhala. Ów poetycki „pamiętnik" z pobytu Pola na Podhalu (po raz pierwszy był tu w 1835 roku, potem wracał kilkakrotnie) jest nie tylko cenną daniną złożoną mieszkańcom tej krainy (znakomite wizerunki górali i góralek, obraz ich pracy w hamerni w Kościeliskach i życia juhasów na halach), ale i swoistym dokumentem etnograficznym (legenda o „mocarzu potężnym i dobrym”, Bolesławie Chrobrym, który uwolnił Tatry od wielkiej wody, spuszczając ją korytem wyrąbanego przez siebie Dunajca) oraz historycznym (opowieść o opiece górali roztoczonej nad rannym powstańcem polskim, który po rocznej rekonwalescencji uchodzi za granicę przed austriackimi żandarmami, czy też inna - o Grzeli, który potrafił upomnieć się o prawa zatrudnionych w kościeliskiej hamerni górali, ale wobec grożącej mu za to służby w austriackim wojsku idzie „na zbój”). Są w tym tomiku poetyckie wspomnienia z niebezpiecznej wyprawy na Krywań, jest też piękna poetycka pochwała Dunajca. * W. S p a s o w i c z, op. cit., s. 173. WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 115 Podejmowane w tym tomiku wątki poeta rozwija w Obrazach z życia i natury (pierwsza ich wersja pochodzi z 1845 roku, ostateczny kształt dzieło zyskało w wydaniu krakowskim z lat 1869-1870). Pol zgromadził tu obrazy ze swoich wypraw: nad Bałtyk i w Tatry, na Litwę i Rugię, na Podole, Wołyń i Ukrainę, a także - na Żuławy, w okolice Krakowa, na Mazowsze i wzdłuż Dniestru. Jak piszę Małgorzata Łoboz, „Na pierwszy plan relacji podróżopisarskiej wysuwa się [w Obrazach z życia i natury - przyp. F.Z.] nie osoba narratora, lecz osobliwości opisywanego regionu. Pol przejawiał jednak znakomitą świadomość gatunku obrazkowego, sugerując [...], że literackość obrazu kumuluje w sobie treści znacznie bogatsze od nawet najbardziej wysublimowanego artystycznie widoku”¹⁰. Po dramatycznych wydarzeniach 1846 roku Pol zdecydowanie zmienił swoje zainteresowania. Zaczął eksploatować głównie tematy historyczne. Szukał w przeszłości, zwłaszcza w XVII i XVIII wieku, swoistej rekompensaty tego, co niosła współczesna epoka, przede wszystkim - co przyniosła ze sobą rabacja. Nie oglądając się zatem na prawdę historyczną, zaczął tworzyć wizję idealnego świata szlacheckiego z przeszłości, mającego być antidotum na bolączki współczesności. Z tego ducha wyrosły takie poematy, jak Senatorska zgoda (1854), Sejmik jenerał województwa ruskiego odprawiony 1766 r. w Sadowej Wiszni (1855), a przede wszystkim powszechnie w XIX wieku czytany rapsod rycerski pt. Mohort (1854). Jeśli lektura dwóch pierwszych poematów, podobnie zresztą jak wydanych jeszcze w 1840 roku Przygód J.P. Benedykta Winnickiego w podróży jego z Krakowca do Nieświeża i powrót w dom rodzicielski, nie przynosi czytelnikowi wielkich wzruszeń, przeciwnie - okazuje się zajęciem przykrym i uciążliwym, o tyle poemat o stuletnim strażniku Kresów na Ukrainie zasługuje na uznanie. Zasłyszana od przyjaciela z Sądecczyzny, Ksawerego Krasickiego, i opowiedziana z talentem przez Pola historia życia porucznika Mohorta, który do końca swoich dni nie opuścił placówki na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, który brał kiedyś udział w wojnach szwedzkich, a także w wyprawie pod Wiedeń z Sobieskim, zaś od czasów koliszczyzny spędza żywot na posterunku, wzrusza i wciąga. Żyje nasz Mohort jak asceta: raz na dobę spożywa posiłek, zimą sypia w namiocie, od wiosny do jesieni - pod gołym niebem, nigdy nie uchyla się od warty, dla młodszych jest wzorem obowiązkowości, w oznaczone przez Kościół dni pości, unika zabaw, a jedyną jego radością są czaty na wroga na wysuniętej placówce. Drobiazgowość opisów życia Mohorta w kresowej stanicy, połączona z uroczymi fragmentami ukazującymi step ukraiński, wciąga. Może także dlatego, że bohater poematu nie wsławił się żadnym wielkim czynem, a służbę ojczyźnie sprowadził do skrupulatnego wywiązywania się z codziennych obowiązków. Niestety, nie udało się Polowi napisać równie interesującego poematu opartego na motywach życia i twórczości Wita Stwosza, choć niewątpliwie zasługuje on na uwagę nie tylko historyków literatury, ale i zwykłych czytelników. Ten obszerny tekst o twórcy ołtarza w bazylice Mariackiej w Krakowie, a także wielu innych arcydzieł, powstał w ciągu czterdziestu dni, na przełomie 1853 i 1854 roku, w czasie, gdy ¹⁰ M. Łoboz, Piękna nasza Polska cała..., s. 23. 116 FRANCISZEK ZIEJKA dobiegały końca prace przy restauracji słynnego ołtarza. Poeta postanowił ukazać w tym dziele idealny typ artysty. Rzecz w tym jednak, że wyszedł z fałszywych, wprowadzonych do obiegu czytelniczego ok. 1830 roku przez Ambrożego Grabowskiego przesłanek o rzekomo polskich korzeniach twórcy ołtarza Mariackiego, wskutek czego ta właśnie sprawa przesłoniła zamysł główny poety. Co więcej, autor zaopatrzył swój poemat w obszerne przypisy historyczne, które miały prawdopodobnie przekonać czytelnika, że prawdziwa sztuka powstawała tylko w epoce wieków średnich, gdy była sztuką kościelną, a z chwilą, gdy oderwała się od sfery sacrum, utraciła swą wielkość. Stosując wypróbowaną „antykwaryczną” metodę (może należałoby ją nazwać metodą mozaikową), wprowadził Pol do poematu nieprzeliczoną ilość szczegółów, spoza których trudno jednak dostrzec wielkość mistrza z XV wieku. W dorobku poetyckim Pola znajduje się cały szereg innych utworów. Niektóre z nich odeszły zasłużenie na „emeryturę” jak choćby Pieśń o Krokusowym grodzie (powstała w 1834 roku, wydana w 1861), Stryjanka (1861), czy Pan starosta Wi-ślacki (1873). Inne, np. Pacholę hetmańskie (1862), wciąż mogą zainteresować czytelnika urodą dawnego życia polskiego, swobodą kreowania przez poetę obrazów. Spoglądając jednak z dzisiejszej perspektywy na całość niemałego dorobku poetyckiego Pola, trzeba zgodzić się, że zasłużył on sobie na poczesne miejsce w dziejach polskiej poezji. To prawda, że nie zawsze dbał o jakość swojego warsztatu poetyckiego. Często nie był w stanie opanować wielosłowia. Nie chciał (a może - nie mógł) pracować nad leksyką (stąd uboga metaforyka jego wierszy). Nie miał zbyt wielu oryginalnych pomysłów (tematykę swych poematów z zasady brał z drugiej ręki, z lektur bądź z opowiadań przyjaciół i znajomych). Ale przecież nie sposób byłoby sobie wyobrazić naszej dziewiętnastowiecznej literatury bez ogniwa, jakie stanowi jego poezja. Poezja w dużej mierze tradycyjna, unikająca eksperymentów, to prawda. Ale pisarz był przekonany, że tworząc w ten sposób, spełnia swój obowiązek przewodnika społeczeństwa, że w trudnych latach należy pisać przede wszystkim „dla pokrzepienia serc” rodaków. Tak, jak to wyraził w wierszu z ok. 1858 roku zatytułowanym Do pamiętnika panny A.K. : Potrzeba w domu stać o własnej sile I w wierze Ojców i w rodowej szacie Patrzeć na zmienne żywota widoki I ciemne smugi i jasne obłoki; Kto na świat patrzy z takiego ogniska - Wyjdzie szczęśliwie z trudnego igrzyska, Jemu się oko bliźnich zaanieli, I świat i ziemia wiernie go obdzieli, I siądzie sobie cicho w tych drzew cieniu - I znajdzie skarby w ziemi i sumieniu¹¹. ¹¹ W. Pol, Do pamiętnika panny A. K., [w:] idem, Dzieła W... P... wierszem i prozą, t. 5, Lwów 1876, s. 312. WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 117 Mimo dramatycznych przeżyć, których Los nie szczędzi! Polowi, jedno jest pewne: znalazł on „skarby w ziemi i sumieniu”, którymi podzieli! się z nami, czytelnikami jego dzieł. 3. Kraszewski we wspomnieniu pośmiertnym o Polu pisał: „Pol nie mógł być emigrantem, był nadto w duszy synem tej ziemi i potrzebował jej powietrza do życia”¹². Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że Pol nie mógł żyć gdziekolwiek poza krajem. Od wczesnej młodości opanowała go pasja poznawania ojczyzny. Wędrował też wzdłuż i wszerz ziem dawnej Rzeczpospolitej, stając się jednym z pionierów polskiego krajoznawstwa. Owszem, był czas, gdy swoistym sprzymierzeńcem tych jego wędrówek po kraju były wydarzenia polityczne, w których uczestniczył (powstanie listopadowe, pobyt w obozach dla internowanych powstańców w Prusach, służba kurierska na emigracji po 1832 roku). Najczęściej jednak podejmował decyzje o kolejnych wycieczkach gnany nieodpartą żądzą poznawania coraz to nowych okolic. Wypraw tych było niemało. Pierwsze podróże odbył Pol już w czasie studiów we Lwowie i Tarnopolu. Jak wynika z lektury listów pisanych przez niego w tym czasie, najsilniej w jego pamięci zapisała się wyprawa w gronie kilku kolegów do „Krasnej Puszczy” w Goło-górach, na leżący na Ukrainie, na wschód od Roztocza, słynny dział wodny zlewisk Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego. W czasie tej wycieczki młodzieńcy przeżyli gwałtowną burzę, która podobno miała stać się dla naszego autora główną przesłanką jego późniejszych, wieloletnich zainteresowań życiem natury. W ślad za tą wyprawą poszły inne. Wiadomo więc, że w 1830 roku Pol udał się „rzemiennym dyszlem” ze Lwowa przez Podole, Wołyń i Polesie do Wilna. W czasie pobytu w tym mieście wziął udział m.in. w wyprawie w Trockie (tu jednym z jego towarzyszy był słynny po latach podróżnik po Ameryce Środkowej i Południowej, Józef Warszawicz). Pol nieźle poznał Litwę w czasie walk powstańczych 1831 roku, kiedy to zmuszony był nieustannie się przemieszczać. Z chwilą, gdy wraz z korpusem gen. Chłapowskiego latem 1831 roku przekroczył granicę pruską, zaczął się kolejny etap jego wędrówek. Przemierzył teraz m.in. Warmię, Pomorze Gdańskie i Wielkopolskę. Stąd został wysłany jako kurier do Niemiec (był w Turyngii, Bawarii, Badenii i Wirtemberdze) oraz Francji (zwiedził m.in. Paryż). Wraz z powrotem Pola do Galicji w 1833 roku rozpoczyna się cały łańcuch jego wypraw: na Podole, Wołyń i Ukrainę, to znów do Krakowa i w Tatry (pierwszy jego pobyt na Podhalu trwał blisko pół roku). Nawet z chwilą, gdy osiadł najpierw w Kalenicy (w latach 1836-1840), a potem w Mariampolu (1840-1846), nie zaprzestał swoich wędrówek. Zwiedził wówczas bardzo dokładnie Ziemię Sanocką. Odbył cztery specjalnie przygotowane wyprawy naukowo-krajoznawcze: najpierw - via Lwów ¹² J. I. Kraszewski, op. cit., s. 5. 118 FRANCISZEK ZIEJKA - w górne dorzecze Dniestru, potem znowu w Tatry i Beskidy, na Śląsk i Morawy. Nie zaprzestał tych swoich podróży także po tragicznym 1846 roku. W ciągu następnych trzech lat był m.in. na Dolnym Śląsku, w Sudetach, w Berlinie, na wyspie Rugii, a także w Marienbadzie, Pradze i Wiedniu. Nawet związana z objęciem funkcji profesora geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim pewna stabilizacja życiowa na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych nie zmieniła podejścia pisarza do wypraw. Już w maju 1850 roku, w okresie Zielonych Świąt, wraz z grupą ok. osiemdziesięciu studentów, w towarzystwie prof. prof. Stefana Kuczyńskiego i Teofila Żebrawskiego, odbył trzydniową pieszą wyprawę do Puszczy Niepoło-mickiej. Na początku czerwca tego roku z grupą blisko stu studentów wybrał się do Krzeszowic, Tenczynka i doliny Czernej. Organizował także wycieczki do Tyńca, na Bielany czy do Mnikowa. W trzecim roku zatrudnienia na UJ zorganizował, przywołaną już tutaj, miesięczną wyprawę w Tatry, która przypieczętowała ostatecznie jego los jako profesora UJ: stała się koronnym argumentem w ręku mściwego kolegi z Uniwersytetu do przekonania władz wiedeńskich o potrzebie usunięcia Pola z uczelni. Dopiero po utracie stanowiska profesora UJ Pol zaniechał dalszych wypraw krajoznawczych. Jeśli przemieszczał się z jednego miejsca w inne, to czynił to nie tyle z tak mu niegdyś bliskiej ciekawości naukowej, ile z konieczności. Wiadomo więc, że po 1857 roku przebywał w majątkach przyjaciół w Galicji Wschodniej. W tym czasie odwiedził Warszawę. Był w Lublinie. Kilka lat spędził we Lwowie. Ostatecznie w 1867 roku osiadł na stałe w Krakowie. Przywołane tu podróże Pola stawiają go w rzędzie prekursorów krajoznawców i turystów polskich. Ale zarazem - sytuują w rzędzie protoplastów nauk, które rozwinąć się miały dopiero w drugiej połowie XIX wieku: geografii, botaniki, etnologii, hydrografii czy klimatologii. Było to możliwe, Pol posiadł bowiem niezwykłą umiejętność nawiązywania kontaktów naukowych z czołowymi przedstawicielami nauk przyrodniczych swoich czasów. Z niektórymi z nich udało mu się zaprzyjaźnić, z innymi utrzymywał korespondencję, jeszcze z innymi organizował wspólne przedsięwzięcia naukowe. Wspomnijmy o niektórych z nich. W czasie podróży do Berlina poznał jednego z najsławniejszych naówczas uczonych europejskich, Aleksandra Humboldta, z którym następnie korespondował. W tym samym mniej więcej czasie zaprzyjaźnił się ze słynnym czeskim uczonym, profesorem uniwersytetu we Wrocławiu, a następnie w Pradze, Janem Ewangelistą Purkynim (odbył z nim nawet wyprawę w Sudety, w tym - na Śnieżkę!). W gronie przyjaciół Pola znajdowali się ludzie tak znani, jak Ludwik Zejszner - profesor mineralogii i geologii, Józef Kremer - znany filozof i estetyk, Antoni Zygmunt Helcel -profesor historii dawnego prawa polskiego, Stefan Kuczyński - profesor fizyki, Teofil Żebrawski - kartograf i entomolog, a zarazem historyk i bibliograf, Aleksander Zawadzki - fizyk, Jan Jacek Łobarzewski - botanik, Józef Muczkowski - profesor bibliografii, Żegota Pauli - etnograf i historyk - by wymienić tylko niektórych. Podróże, a także liczne znajomości w świecie nauki, pozwoliły Polowi, który wszak pod koniec lat dwudziestych z niemałym trudem ukończył studia, zapisać WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 119 się trwale w dziejach polskiej nauki. Największe bez wątpienia były jego zasługi w dziedzinie geografii. Podkreślał to już jeden z jego uczniów, Agaton Giller. W 1884 roku pisał on, iż „mają go [Pola - przyp. F.Z.] za dyletanta w nauce, gdy on był w całym znaczeniu tego słowa specjalistą-geografem”¹³. Podziela tę opinię wielu historyków nauki XX wieku. Henryk Barycz, autor źródłowej rozprawy o Polu jako profesorze geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, pisał zatem: „W Uniwersytecie Jagiellońskim profesura Pola odegrała wybitną, dotąd nieznaną i nawet nieprzeczuwalną rolę w dźwignięciu naukowym i narodowym tego jedynego na-ówczas wyższego zakładu naukowego na ziemiach polskich, w podjęciu realizacji wielkiej koncepcji przetworzenia go na ogólnopolski, nowoczesny ośrodek nauczania akademickiego”. Historyk ten z mocą podkreślał, że uzyskanie przez Pola katedry geografii powszechnej, fizycznej i porównawczej na UJ i poprowadzenie jej na wysokim poziomie „stanowi zjawisko niezwykłe, wysuwając się w rozwoju nauczania tej dyscypliny jako jedna z nielicznych, niemal wyjątkowych pozycji i warsztatów samodzielnych już nie w skali polskiej, ale ogólnoświatowej”¹⁴. Nie czas i miejsce, aby szczegółowo wyliczać zasługi Pola-geografa. Godzi się wszakże przypomnieć słowa Stanisławy Niemcówny, która w 1923 roku zauważyła, że „na jego [Pola - przyp. F.Z.] koncepcji nazw geograficznych, a następnie «historycznego obszaru Polski», zaważyła obawa przed zaborczością geografów niemieckich i rosyjskich i chęć przeciwstawienia jej indywidualności ziemi polskiej jako pewnej całości geograficznej”¹⁵. W dorobku Pola-geografa należy wskazać na opracowania, które do dziś często są cytowane przez badaczy: Podróż do Tatr, Podróż po Ukrainie, Opis Dniestru, Puszcza litewska, Północny wschód Europy pod względem natury, Hydrografia, Rzut oka na północne stoki Karpat pod względem przyrodzenia, O historycznym obszarze Polski pod względem klimatologii historycznej. A trzeba przy tym pamiętać, że w czasie krwawych wydarzeń 1846 roku zniszczono mu przygotowane do druku, kilku tomowe opracowanie pt. Geografia ziem polskich. Pisarza interesowały także sprawy metodologii geografii. Dał temu wyraz w wielekroć analizowanym wykładzie inaugurującym jego pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim zatytułowanym: Rzut oka na umiejętność geografii ze stanowiska uniwersyteckiego wykładu. Oczywiście, jako samouk, popełniał Pol od czasu do czasu pomyłki, co m.in. wytknął mu na łamach „Czasu” Ludwik Zejszner. Niekiedy wyciągał zbyt pochopne sądy, jak choćby przy opisie zasług Jana Długosza dla geografii. Jedno jest wszakże pewne, co dostatecznie jasno uzasadnił przed laty Józef Babicz: „Pol w swej koncepcji geografii jako nauki syntetyzującej osiągnięcia szeregu gałęzi wiedzy, nauki badającej rozmieszczenie zjawiska na przestrzeni ziemi i zmiany tego rozmieszczenia, wyrażał najbardziej nowoczesne tendencje jej rozwoju"¹⁶. Nic zatem dziwnego, iż badacze ¹³ A. G i 11 e r, op. cit. Odb. z „Pamiętnika Towarzystwa Tatrzańskiego" s. 3. ¹⁴ H. B a rycz, op. cit., s. 4. ¹⁵ S. Niemcówna, op. cit., s. 7. ¹⁶ J. Babicz, Wincenty Pol. Metodologiczne założenia jego geografii i wpływ Rittera na ich ukształtowanie, „Studia i Materiały z Dziejów Nauki Polskiej” s. C, z. 4, Warszawa 1961, s. 119. 120 FRANCISZEK ZIEJKA poszczególnych dziedzin nauk przyrodniczych uważają go za ojca tychże gałęzi wiedzy. Władysław Szafer już w 1916 roku podkreślał olbrzymie zasługi Pola dla geografii roślin. Ten znakomity uczony twierdził, że Pol, „od wczesnej młodości zapalony wielbiciel ludowego rozumu, umiał wyzyskać to odkryte przez siebie źródło wiedzy ludowej doskonale i wzbogacił nasz język naukowy w szereg pojęć, które nieraz trafnie wyrażają istotę skupień roślinnych”¹⁷. Wiktor Ormicki w 1932 roku ogłosił Pola na łamach „Przeglądu Geograficznego” ojcem polskiej geografii gospodarczej. Zdzisław Mikulski, Janina E. Piasecka, a ostatnio Joanna Pociask-Karteczka - wskazali na olbrzymie zasługi Pola w dziedzinie rozwoju hydrografii polskiej. Nie umknął też badaczom (Jan Hanik, Janina Bożena Trepińska) jego wkład w rozwój polskiej klimatologii. W tym kontekście nie dziwi nadanie mu przez Antoniego Jackowskiego i Izabelę Sołjan miana „prawdziwego ojca nowożytnej geografii polskiej”¹⁸. Wskazanie przez tych autorów kilkunastu pól działań Pola w zakresie nauk przyrodniczych, w szczególności zaś geografii, stanie się - wolno w to wierzyć - programem dla przyszłych badań dziejów tej gałęzi wiedzy. 4. Stosunkowo rzadko przypomina się o zasługach Pola dla polskiej etnografii. Tymczasem wiadomo, że był to jeden z pionierów badaczy kultury ludowej na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. Na ten aspekt działalności autora Pieśni o ziemi naszej zwrócił uwagę już Seweryn Udziela w 1923 roku, w popularnym wydawnictwie Biblioteki „Orlego Lotu” zatytułowanym: Wincenty Pol jako krajoznawca¹⁹. W trzy lata później przypomniał bogaty dorobek Pola-etnografa Jan Stanisław Bystroń w wydanej we Lwowie pracy Wstęp do ludoznawstwa polskiego. W 1966 roku zarys monograficzny działalności Pola jako badacza kultury ludowej dała Kazimiera Zawistowicz-Adamska²⁰. Okazuje się jednak, że najczęściej ta ważna strona działalności pisarza umyka z pola widzenia badaczy, którzy zajmują się innymi przejawami jego aktywności twórczej. Rzadko też literaturoznawcy wspominają o zasługach Pola-geografa czy Pola-etnografa. Spróbujmy więc tu przywołać przynajmniej niektóre jego osiągnięcia w dziedzinie etnografii. Zainteresowanie Pola kulturą ludową sięga czasów studenckich. Z tego okresu pochodzi jego rozprawa O źródłach narodowej poezji, w której - odwołując się ¹⁷ W. S z a f e r, Zasługi Wincentego Pola dla geografii roślin w Polsce, Kraków 1916, s. 16. ¹⁸ Por. A. Jackowski, I. Sołj an, Wincenty Pol „ojciec“ nowożytnej geografii polskiej, [w:] Wincenty Pol jako geograf i krajoznawca, s. 51 -96. ¹⁹ S. U d z i e 1 a, Wincenty Pol jako etnograf, [w:] Wincenty Pol jako krajoznawca, Kraków 1923, s. 22-26. ²⁰ Por. K. Zawistowicz-Adamska, Wincenty Pol - badacz kultury ludowej, Warszawa 1966, s. 153. WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 121 do „epokowych" studiów Zoriana Dołęgi-Chodakowskiego - Pol zwracał uwagę na to, że pieśń gminna stanowi znakomite źródło poezji narodowej, a zarazem pozostaje echem odległej przeszłości. W czasie pobytu w Wilnie w 1831 roku Pol podjął badania terenowe, zbierając pieśni ludowe. Materiał ten miał wykorzystać, gdy po powstaniu listopadowym znalazł się w Niemczech i gdy przystąpił do przygotowania w języku niemieckim wydanego w 1833 roku w Lipsku zbiorku polskich pieśni ludowych. Główne jednak zasługi Pola jako etnografa wiążą się z późniejszymi jego pracami o charakterze geograficznym. Okazuje się, że - zbierając materiał do podstawowych swych prac z tej dziedziny - Pol zwracał szczególną uwagę na charakter kultury zamieszkujących poszczególne rejony kraju ludów. Przygotował też samodzielne studia o charakterze monograficznym (Górale Czuchonkowie, Kilka rysów do opisania Hucułów, Puszczaki Mazowsza). Zagadnienia etnograficzne pojawiły się również w wykładach Pola, m.in. z 1850 roku, ogłoszonych drukiem w Krakowie w 1851 roku pt. Rzut oka na północne stoki Karpat, których obszerny rozdział V nosi tytuł: Etnografia północnych stoków Karpat. Ta problematyka wielokrotnie powraca także w pracach Pola o charakterze krajoznawczym (np. w rozprawach zawartych w wydanym w 1845 roku tomie pt. Obrazy, czy też w wydanym w 1870 roku tomie pt. Obrazy z życia i natury). Pisarz daje w tych swoich pracach cenne informacje nie tylko na temat osadnictwa poszczególnych grup ludności, ale także sposobów ich życia, zarobkowania, obrzędów, wędrówek (można tu m.in. znaleźć bardzo interesujące informacje o wędrówkach „do Lachów” sezonowych Górali-kosiarzy, o wyprawach drużyn dziewczęcych z okolic Muszyny na Węgry w poszukiwaniu na pół egzotycznych owoców czy też o wędrówkach Bojków-solarzy). Etnolodzy zwracają uwagę na osiągnięcia Pola w zakresie poznania słownictwa z różnych dziedzin życia ludu, przede wszystkim - z zakresu toponomastyki (pisarz wprowadził do swych prac ogromną ilość ludowych nazw rodzajów lasów, drzew, pól, pastwisk, krain). Dzięki niemu wiele nazw na stałe zagościło w polskiej nauce. Jak pisał w swoim studium O historycznym obszarze Polski, „te nazwy miejscowe pewnych okolic są tak trafne i tak malują rzecz w jednym słowie geograficznie, iż człowiek uderzony ich prawdą ma już w jednym słowie niejako cały obraz kraju”²¹. Cenne są spostrzeżenia Pola na temat poszczególnych grup ludnościowych, które nazywa rodami. To dlatego Kazimiera Zawistowicz-Adamska przekonywała, że jest on „pierwszym autorem, który z całą świadomością dążył do wydzielenia terytorium etnograficznego, zamieszkanego przez określoną grupę ludnościową, wyodrębniającą się zespołem cech kulturowych uwarunkowanych środowiskiem geograficznym i stosunkami narodowościowymi”²². Wychodząc z tych założeń, wytyczając obszar terytorialny poszczególnych rodów, Pol zmierzał do jednego celu: do określenia „historycznego obszaru Polski” Bo właśnie owa sprawa: ²¹ W. Pol, Historyczny obszar Polski, [w:] idem. Dzieła W... P..., 1.10, Lwów 1978, s. 29. ²² K. Zawistowicz-Adamska, op. cit., s. 121. 122 FRANCISZEK ZIEJKA kwestia historycznych granic Polski była dla niego, jak dla większości uczonych zmuszonych do życia w kraju podzielonym między trzech zaborców, bodaj najważniejsza. Zdecydowana większość z tych badaczy uznała, że narodowi wyzutemu z własnej państwowości nie wolno zapomnieć o owych granicach. Jedni, jak Oskar Kolberg, przebiegali zatem wzdłuż i wszerz wszystkie krańce dawnej Rzeczpospolitej, aby zebrać świadectwa bogatej, wciąż żywej na tych terenach polskiej kultury ludowej. Inni w pracach historycznych przypominali dzieje Ojczyzny. Jeszcze inni, na czele z politykami, przy każdej nieledwie okazji, przede wszystkim w czasie kolejnych powstań narodowych, a także w czasie dyskusji emigracyjnych, ponawiali żądanie odbudowania Polski w dawnych granicach. Wincenty Pol na swój sposób włączył się w nurt tej wielkiej debaty narodowej, przygotowując prace z zakresu geografii „historycznej" Jego rozprawy etnograficzne w tym wypadku wzmacniały tamte: z zakresu geografii. Pokazywały, że - mimo tragedii z końca XVIII wieku - naród polski żyje, żyje w swym wielkim zróżnicowaniu etnicznym. Zatem wolno, a nawet - trzeba pracować nad odrodzeniem w przyszłości polskiego państwa. 5. Przywołane tu prace poetyckie, geograficzne czy etnograficzne Pola pokazują jego zróżnicowany warsztat pisarski. Pamiętać jednak trzeba, że badacz ten, posiadający prawdziwie renesansową osobowość, nie zamykał się tylko w tych ramach. Był człowiekiem czynu, który w młodości brał udział w walkach powstańczych, jako emigracyjny delegat na początku lat trzydziestych przemierzył niemały szmat polskiej ziemi z rozkazami przywódców polskich żyjących na emigracji, a w czasie Wiosny Ludów był adiutantem szefa sztabu lwowskiej Gwardii Narodowej, współautorem Projektu do organizacji Gwardii Narodowej na prowincji. Przez całe życie pozostał człowiekiem czynnie zaangażowanym w rozwój polskiej kultury. W połowie lat czterdziestych XIX wieku wystąpił z cenną, choć niezrealizowaną koncepcją wzniesienia pomnika Jana Kochanowskiego w katedrze wawelskiej. Gdy latem 1850 roku wybuchł w Krakowie straszliwy pożar, który strawił ponad sto sześćdziesiąt domów, a także bezcenne kościoły, w tym: OO. Franciszkanów i OO. Dominikanów, przez kilka dni razem ze słuchaczami UJ bronił najcenniejszej perły krakowskiej Akademii: Collegium Maius. Natychmiast też czynnie włączył się do prac nad odbudową spalonego miasta - został członkiem Komisji Pomnikowej powołanej przez władze Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, która oddała niebagatelne zasługi w dziele odbudowy kościołów OO. Dominikanów i OO. Franciszkanów (w tym drugim -jeszcze w połowie lat pięćdziesiątych - Pol zaproponował stworzenie Panteonu Narodowego!). Gdy w latach sześćdziesiątych Pol osiadł we Lwowie, podjął szeroką akcję upowszechniania wiedzy o dziejach polskiej kultury. Zgłosił m.in. pomysł stworzenia WINCENTY POL - PRÓBA PORTRETU 123 w ówczesnej stolicy kraju Muzeum Natury, w którym zgromadzono by okazy bogactw naturalnych kraju, celem wspomożenia rozwoju gospodarczego naszych ziem. W tym samym czasie wystąpił we Lwowie z serią sześciu prelekcji o muzyce kościelnej, w czasie których zawsze występowały zespoły muzyczne z programami „ilustrującymi" poszczególne tematy. Z tego okresu pochodzi także dość szczegółowo opisany w broszurze O malarstwie i żywiołach jego w kraju naszym pomysł opracowania słownika malarzy polskich, wzbogaconego o zbiór „widoków pojedynczych okolic kraju, miast, i sławnych budowli, wizerunków stroju ludu, krajobrazów, rysunków, herbów, portretów sławnych ludzi"²³. Pisarz dał także szereg odczytów publicznych w krakowskim Muzeum Technicznym, a przede wszystkim w Towarzystwie Naukowym Krakowskim. Pracy tej nie zaniechał nawet wówczas, gdy definitywnie stracił wzrok. Niezwykła to postać naszego życia duchowego czasów narodowej niewoli. Skazany przez całe niemal życie na trudną walkę o chleb, Pol pozostawił po sobie bogaty dorobek, który dopiero w ostatnich latach poddaje się szczegółowym badaniom i analizom. Będąc aktywny na różnych polach życia publicznego, do ostatnich dni swego żywota pozostał „wiernym kochankiem swej oblubienicy -ziemi polskiej” jak powiedział o nim prof. Ludomir Sawicki w czasie uroczystej sesji zorganizowanej w pięćdziesiątą rocznicę jego śmierci w Auli Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego, w dniu 8 grudnia 1922 roku²⁴. To dlatego właśnie, 13 października 1881 roku, doczesne szczątki Wincentego Pola przeniesiono do Panteonu Narodowego na Skałce. To dlatego do dziś wzbudza on zainteresowanie nie tylko uczonych, ale także tych czytelników, którzy pamiętają, że to on zachęcał ich do wypraw poza miasto („W góry, w góry, miły bracie”), że to on pisał o urodzie polskiej ziemi („Piękna nasza Polska cała, / Piękna, żyzna i nie mała!”), że to on utrwalił sławę polskiego ułana („Nie masz pana nad ułana, / A nad lancę nie masz broni!”). Za te wiersze i za wiele innych, za nowatorskie, a przy tym jakże piękne prace naukowe, za życie, które upłynęło mu w służbie ojczyzny - należy się mu nasza wdzięczność i pamięć. Należy mu się także wdzięczność i pamięć przyszłych pokoleń. ²³ W. Pol, O malarstwie i żywiołach jego w kraju naszym (1839 r), [w:] idem, Dzieła W... P..., t. 8, Lwów 1877, s. 382. ²⁴ L.Sawicki, O działalności naukowej Wincentego Pola, [w:] Wincenty Pol jako krajoznawca, s. 9. KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA Kraków! Kraków! Co w tym jednym słowie leży dla Polaka. Wjeżdżając do Krakowa, kto nie był Polakiem, ten się nim staje, a kto był Polakiem, staje się, chcąc nie chcąc, poetą¹. 1. Przybywający do Krakowa turysta w najbliższej okolicy dworca głównego, przy ulicy Szpitalnej pod numerem 26, znajdzie pamiątkową tablicę, informującą go, że tu mieszkał i zmarł Wincenty Pol, autor Pieśni o ziemi naszej. Kamienica to stara, zbudowana jeszcze w XV wieku przez dobrze zapisany w naszych dziejach ród Jordanów. W drugiej połowie XIX wieku została gruntownie odrestaurowana. Tablicę umieszczono na niej w 1907 roku staraniem Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa oraz ówczesnego właściciela posesji, pana Władysława Bochenka. Warto tu przypomnieć, że w owej kamienicy mieszkał Pol już w 1834 roku, gdy po raz pierwszy przybył do Krakowa (wynajmował wówczas mieszkanie u przodka Władysława Bochenka, Leona). Z kolei w sąsiednim budynku, pod numerem 28, mieszkał od 1867 aż do 1868 roku, kiedy to ponownie przeniósł się do kamienicy Bochenka, w której doczekał śmierci w 1872 roku. Wcześniej jeszcze, w grudniu 1849 roku, gdy przybył do dawnej stolicy Królestwa Polskiego w celu objęcia katedry geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zamieszkał najpierw w pałacyku hr. Piotra Moszyńskiego, znajdującym się tuż przy nowo wzniesionym naówczas dworcu kolejowym przy ul. Lubicz 1, zaś w początkach stycznia 1850 roku - po sprowadzeniu do Krakowa żony i czwórki dzieci - wynajął mieszkanie przy ul. Grodzkiej. Potem zamieszkał przy ul. Krupniczej. Szukający w Krakowie śladów autora Pieśni o Kra-kusowym grodzie trafi zapewne także na plac Kossaka, aby obejrzeć zachowany do ¹ W. Pol, Po Bożym świecie i w podziemiach Wieliczki, „Sobótka" (Poznań) 1871; przedruk: W. Pol, Pamiętniki, opr. K. Lewicki, Kraków 1960, s. 219. 126 FRANCISZEK ZIEJKA dziś dworek zwany Kossakówką, zbudowany przez Karola Kremera w 1851 roku, jak mówi tradycja, właśnie dla ówczesnego profesora UJ, Wincentego Pola, po kilku latach jednak - w związku z decyzją poety o opuszczeniu Krakowa - sprzedany. Dworek ten w 1869 roku dostał się w ręce rodziny Kossaków. Zakupił go Juliusz Kossak, po nim dom przejął Wojciech Kossak, następnie zaś jego syn, a wnuk Juliusza - Jerzy. W dworku tym, jeszcze w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, przytulną kawiarnię prowadziła Gloria Kossak, wnuczka Wojciecha. Nasz turysta trafi też zapewne do kościoła OO. Franciszkanów, gdzie w transepcie znajduje się wykonane pod koniec XIX wieku epitafium poety, ozdobione jego popiersiem. Kroki swe skieruje w końcu do Krypty Zasłużonych na Skałce, w której spoczywają doczesne szczątki poety i w której dziś nadal, jak w przeszłości, przy sarkofagu autora Pieśni o ziemi naszej znaleźć można latem bukiety świeżych kwiatów - dowody trwałości jego kultu 2. Po raz pierwszy Pol przybył do Krakowa wiosną 1834 roku. Przybył - dodajmy -w okolicznościach dość szczególnych. Uwolniony przez gen. Józefa Bema ze służby wojskowej w Dreźnie powrócił wpierw przez Poznańskie do Lwowa pod koniec 1832 roku. Zatrzymał się w tym mieście, przebywał też często w leżących nieopodal Mostkach, własności wuja Józefa Ziętkiewicza. Od początku 1833 roku rnusiał się ukrywać, w Galicji wzmogły się bowiem prześladowania w związku z nieudaną wyprawą płk. Józefa Zaliwskiego, który w marcu 1833 roku przez miesiąc błąkał się z grupką siedmiu współtowarzyszy w okolicy Sandomierza i Lublina w przekonaniu, że wywoła powstanie, by wreszcie powrócić do Galicji. Natychmiast aresztowany, został Zaliwski wtrącony do twierdzy w Kufsteinie, gdzie przebywał aż do 1848 roku. To właśnie w związku z tą nieprzemyślaną wyprawą, zwaną „partyzantką Zaliwskiego”, policja austriacka postanowiła stłumić w zarodku wszelkie bunty. Kilkaset osób trafiło też w 1833 i 1834 roku do zamienionego na więzienie lwowskiego klasztoru OO. Karmelitów. Jak piszę Maurycy Dzieduszycki², w 1833 roku Pol przebywał kolejno w dobrach Ksawerego Krasickiego: w Dubiecku, Ba-chórcu, Lisku i Krasiczynie. W tym czasie odwiedził również Tarnów, gdzie na tajnym spotkaniu zwolenników powstania miał przemawiać w imieniu lwowskiego komitetu patriotycznego, starając się uspokoić spiskowców i powstrzymać ich przed podejmowaniem - jak twierdził - lekkomyślnych kroków. Latem tego roku, posługując się użyczonym mu przez przyjaciela Jana Bentkowskiego (Bętkowskiego?) paszportem, odbył wyprawę na Wołyń, Ukrainę i Podole. Cel wyprawy, zdaniem monografisty Pola, Maurycego Manna, był prosty: „zjednywać stronników ² [M. Dzieduszycki], Życiorys Wincentego Pola, [w:] W. P o 1, Dzieła wierszem i prozą, t. 8, Lwów 1877, s. I-XXXII. W zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej znajduje się nadbitka tej pracy z licznymi rękopiśmiennymi dopełnieniami Autora. KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 127 dla partii konserwatywnej, a ostrzegać przed zapalonymi agitatorami «Centralizacji»”³. Pisarz, oczywiście, skorzystał z nadarzającej się okazji i wyprawił się wzdłuż Dniestru, co po latach spożytkował, przedstawiając w Towarzystwie Naukowym Krakowskim dwa odczyty: Obrazy Ukrainy przeddnieprskiej (1850) oraz Opis Dniestru (1851). Po powrocie z Wołynia poeta mieszkał przede wszystkim u wuja Ziętkiewicza w Mostkach. Wiosną 1834 roku, wobec nasilającej się akcji wyłapywania przez austriacką policję podejrzanych osób, a więc przede wszystkim ukrywających się tu powstańców listopadowych, wspólnie z przyjacielem Sewerynem Goszczyńskim postanowił ukryć się w Krakowie. Wuj Pola, wspomniany już Józef Zięt-kiewicz z Mostek, do dawnej stolicy Polski wysłał obu „podejrzanych” bryczką, nakazując powożącemu młodzieńcowi omijanie większych skupisk ludzkich. Po wielu dniach wyprawa dotarła do Wieliczki. Tu Goszczyński natychmiast odnalazł starych przyjaciół i jeszcze tego samego dnia udał się do Podgórza, by tam - w towarzystwie zaprzyjaźnionego komisarza policji, niejakiego Dutkiewicza -przekroczyć granicę Wolnego Miasta Krakowa na tzw. pływającym moście. Trzeba tu wyjaśnić, że na Wiśle, oddzielającej Podgórze od Krakowa, w 1815 roku wytyczona została granica, oddzielająca Cesarstwo Austriackie od Rzeczpospolitej Krakowskiej, posiadającej status „wolnego, niepodległego i ściśle neutralnego miasta” ale pozostającego „pod opieką" trzech państw zaborczych. Aby przekroczyć granicę Rzeczpospolitej Krakowskiej, należało mieć paszport (Pol nie posiadał takiego dokumentu) albo znajomych pośród policjantów (jak Goszczyński). Dla Pola pozostawała tylko trzecia możliwość: przedostanie się do miasta przez tzw. „zieloną granicę”. Poeta tę właśnie drogę wybrał. W Wieliczce odnalazł on przyjaciela z lwowskich czasów szkolnych, Kazimierza (nieznanego, niestety, z nazwiska), który dowiózł go nazajutrz do leżącej tuż obok Podgórza wsi Kapelanka (dziś, obok kilku zrujnowanych domów, jedyną bodaj pozostałością po wsi jest ulica o takiej nazwie), do wskazanego przez Goszczyńskiego cieśli Tondery, który na co dzień pracował w Krakowie. Ten, przebrawszy poetę w sukmanę syna, ustroiwszy go w czapkę z piórami, przydając mu nadto piłę i węgielnicę, a ukrywając cywilne ubranie poety w zawiniątku, wczesnym rankiem udał się w stronę komory celnej na Rybakach (osada leżąca na dzisiejszych Dębnikach, w najbliższej okolicy Wawelu). Tu, w towarzystwie „pyskatej” żony i rzekomego najemnika (tzn. Pola), przeprawił się promem przez Wisłę do Krakowa. Tonderowie zaprowadzili poetę do zaprzyjaźnionej właścicielki kawiarni, gdzie mógł przebrać się już w swoje ubranie. Po kilku godzinach, w towarzystwie wspomnianego kolegi, udał się do centrum miasta. W spisywanych ok. 1850 roku wspomnieniach, dotyczących tego epizodu swego życia, Pol tak opisywał pierwsze chwile pobytu w dawnej stolicy Polski: „Gdyby to się można było podzielić, to bym siebie w jednej osobie był posłał na zamek do katedry krakowskiej, w drugiej do Panny Marii, a w trzeciej do uniwersytetu, ³ M. Mann, Wincenty Pol. Studium biograficzno-krytyczne, Kraków 1904,1.1, s. 292. 128 FRANCISZEK ZIEJKA a w czwartej do Sukiennic, a w piątej na mogiłę Kościuszki, a w szóstej w końcu do Seweryna Goszczyńskiego, bo o to spotkanie chodziło mi właśnie w Krakowie"⁴. Pisarz nie skorzystał jednak z tych rozlicznych możliwości, bowiem za namową kolegi udał się - wspólnie z nim - do cukierni. Tu przypadkowo spotkał dwóch dobrze wówczas znanych krakowian: Leona Bochenka - bankiera i księgarza w jednej osobie, który od lat sprowadzał z Paryża, Lipska i innych miast europejskich dzieła polskich pisarzy, w tym Adama Mickiewicza⁵, oraz Antoniego Helcia - prawnika, który w niedalekiej przyszłości miał wydawać „Kwartalnik Naukowy", by z czasem zostać profesorem UJ. „Bochenka znałem z listów - pisał Pol - bo Pieśni Janusza przesłałem za jego pośrednictwem do Paryża do druku, więc gdym tylko nazwisko swoje wymienił, stanęliśmy od razu dobrze z sobą jak dawni znajomi. Bochenek przedstawił mnie Helclowi i zaprosił na gościnę do domu swojego, domyślając się, że w oberży mieszkać nie chcę i nie mogę. Stanąłem tedy u niego kwaterą i wieczór jeszcze dnia tego samego spędziłem u Helcia"⁶. W ten oto sposób rozpoczęła się „przygoda” Pola z Krakowem, przygoda niezwykła, zakończona bowiem po kilkudziesięciu latach pogrzebem na Skałce. W 1834 roku Pol wszedł w sam środek życia towarzyskiego Krakowa. Dzięki wzmiankowanemu wyżej przypadkowi poznał wkrótce cały tzw. „pański Kraków”, Bochenek bowiem, wspólnie z Helclem, wprowadzili go na krakowskie salony. Pisarz poznał dzięki nim znanego w mieście arystokratę Pawła Popiela, księcia Władysława Sanguszkę, margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, przyszłego profesora UJ Józefa Kremera, Józefa Mączyńskiego i wielu innych przedstawicieli tzw. obozu konserwatywnego. Fakt wejścia naszego poety w to środowisko sprawił, że Goszczyński, jeden z najradykalniejszych naówczas przedstawicieli obozu demokratycznego, zerwał z nim stosunki. Pol tymczasem postanowił (za namową Józefa Kremera) studiować filozofię Hegla, którą się w tym czasie zauroczył. Wybrany został także na członka korespondenta w wydziale nauk moralnych Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Co więcej - zdołał przygotować w tym czasie kilka tekstów przeznaczonych do powstającego właśnie pod kierunkiem Antoniego Helcia „Kwartalnika Naukowego"⁷. Pierwszy pobyt Pola w Krakowie trwał sześć miesięcy. Wiele wskazuje na to, że - mimo największych nadziei - nie były to miesiące szczęśliwe. Brak jakichkolwiek perspektyw uzyskania samodzielności finansowej i życiowej sprawił, że pisarz popadł w stan pewnej melancholii. Po latach pisał: „Poetyczna wena opuściła mnie zupełnie, wiersza jednego nie napisałem przez te sześć miesięcy i osmut-niałem bardzo, bo patrzyłem na moją własną przeszłość i na świat poetycznej fantazji jak na raj stracony. Agitacja stronnictw nie politycznych jeszcze, ale pod ⁴ W. P o 1, Pamiętniki, opr. K. Lewicki, Kraków 1960, s. 222-223. ⁵ Por. F. Z i ej k a, Z dziejów recepcji Adama Mickiewicza w Krakowie, [w:] idem, Miasto poetów. Studia i szkice, Kraków 2005, s. 59, passim. ⁶ W. Po 1, Pamiętniki..., s. 223. ⁷ W „Kwartalniku Naukowym” Pol ogłosił: Teatr i Aleksander Fredro (1835, t. 1), Filozofia i przysłowia ludu w Polsce (1835, t. 2), a także Podróż do Tatr i Podróż po Ukrainie (1836). KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 129 pokrywką piśmiennictwa już politycznej natury, agitacja stronnictw mówię i filozofia zatruła mi życie. Po nieszporze zwykle chodziłem na Wawel i przykładałem nieraz rozpaloną głowę, aby ją ostudzić chłodem marmuru grobowców”⁸. Nie dziwi zatem, że kiedy późną jesienią 1834 roku otrzymał list od hr. Ksawerego Krasickiego, który zapraszał go na zimowe miesiące do Leska, natychmiast zdecydował się opuścić Kraków. Tym bardziej, że niegdysiejszy żołnierz Kościuszki, Krasicki, pod pozorem dzierżawy zapowiedział oddanie mu w użytkowanie położonej w górach, na odludziu, wsi Kalenica. Zaprzyjaźniony badacz dziejów Krakowa, Józef Mączyński, wywiózł zatem poetę własnym powozem do Wieliczki. Tu Pol ponownie zatrzymał się u kolegi szkolnego, Kazimierza, zaś po trzech dniach zabrał go z Wieliczki i wywiózł w Sanockie przyjaciel z dawnych lat, Mieczysław Darowski. 3. Badacze zajmujący się biografią Pola ustalili, że po 1834 roku kilkakrotnie odwiedzał on Kraków, „za każdym razem coraz silniej odczuwając majestat dziejowy biją-cy z jego murów i zabytków”⁹. W 1840 roku zapraszał go do odwiedzenia Krakowa Antoni Helcel, ale mieszkający naówczas w Mariampolu poeta nie posiadał paszportu niezbędnego, aby wybrać się do „Krakusowego Grodu”¹⁰ ¹¹. Z upływem czasu sytuacja pisarza zmieniła się jednak, toteż w 1844 roku uzyskał „rządowe pozwolenie" na pobyt w podwawelskim grodzie. Wyjazd ten związany był ściśle z inicjatywą, która zrodziła się pod koniec 1843 roku: wzniesienia w katedrze wawelskiej pomnika Jana Kochanowskiego oraz wydania poświęconej mu Księgi pamiątkowej. Pol spędził w Krakowie dwa pierwsze tygodnie grudnia 1844 roku. Zamieszkał wówczas u Franciszka Wężyka¹¹. Wraz z gromadą zaprzyjaźnionych osób (gospodarz ⁸ W. P o 1, Pamiętniki..s. 230. ’ H. Barycz, Wincenty Pol jako profesor geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, Kraków 1949, s. 12, Prace Komisji Historii Medycyny i Nauk Matematyczno-Przyrodniczych, t. 3, nr 2. Z kolei M. Mann przypomina w swojej monografii fragment listu Pola z 29 XII1844 roku, skierowanego do Edmunda Krasickiego, w którym autor Pieśni o krakusowym grodzie pisał: „Powiem Ci, iż bardzo mile, szczęśliwe i potrzebne dla serca wyniosłem wrażenia z Krakowa, i dziś nie sowy lęgną się w starym orłem gnieździe! - Będąc parę razy na uroczystym nabożeństwie w katedrze krakowskiej, pomyślałem sobie - iż słusznie nazwano ten stary Kraków Rzymem: urbs ortodoxa, altera Poma!". M. M a n n, op. cit., t. 2, Kraków 1906, s. 119; Listy z ziemi naszej. Korespondencja Wincentego Pola z lat 1826-1872, opr. i wstęp Z. Sudolski, Warszawa 2004, s. 137. ¹⁰ W liście do Helcia z tego roku pisał Pol: „Za poczciwe zaprosiny Twoje do Górek [pod Krakowem - przyp. F.Z.] dziękuję Ci; z duszy odwiedziłbym Cię, gdybym mógł, ale to dla mnie o paszport trudno, a paszport do Krakowa otrzymać jest niepodobieństwem”. Listy z ziemi naszej..., s. 47. ¹¹ Potwierdza to Franciszek Wężyk w liście do Kajetana Koźmiana z początku 1845 roku. Czytamy w nim: „W końcu przeszłego [1844 - przyp. F.Z.] roku odwiedził je [miasto Kraków -przyp. F.Z.] Wincenty Pol i dni kilkanaście pod moim dachem przepędził. Były to świątki istotne dla twego starego kolegi; poznał on z prawdziwą rozkoszą pełnego talentu pisarza, który z pięknymi zdolnościami złote serce połączą. Odtąd jestem z nim w ciągłych stosunkach. Myśli jego - to 130 FRANCISZEK ZIEJKA Franciszek Wężyk, Piotr Moszyński, dwaj malarze: Wojciech Korneli Stattler i Jan Nepomucen Głowacki, ks. Antoni Rozwadowski, prof. Józef Kremer, bankier Wincenty Wolf) Pol przystąpił do promocji swego pomysłu. Grono tych przedstawicieli świata literacko-artystycznego Krakowa założyło nieformalny (bowiem - oficjalnie niezarejestrowany) Komitet stawiający sobie za cel realizację pomysłu. Niestety, mimo wielu wysiłków (Komitet otrzymał z czasem zgodę na zbieranie składek na pomnik, a także prawo do jego ustawienia w katedrze wawelskiej) inicjatywy tej nie udało się doprowadzić do pomyślnego końca. Prace wokół pomysłu przerwały wydarzenia z początku 1846 roku: powstanie krakowskie i rabacja galicyjska* ¹². Pol odwiedził Kraków także latem 1847 roku. Zatrzymał się tu w czasie wyprawy, jaką był przedsięwziął w celach naukowych: wybrał się mianowicie przez Kraków do Wrocławia, stamtąd zaś przez Poznań i Lipsk aż na Rugię. W czasie tego pobytu odwiedził przyjaciela z dawnych lat, malarza Wojciecha Kornelego Stattlera, wybrał się także do katedry wawelskiej. Oto znamienna relacja poety z tego pobytu: „W Krakowie nie zastałem nikogo prawie ze znajomych naszych: jedni byli u wód, inni na wycieczkach po ziemi krakowskiej - lecz że to w Krakowie w braku żywych można się zająć jeszcze umarłymi, poszliśmy na zamek i słuchaliśmy mszy świętej w kaplicy Zygmuntowskiej, przy starożytnej wokalnej muzyce, która od czasu zejścia Zygmunta Starego brzmi co rano w tej kaplicy i tym samym śpiewem poważnym i tą samą pobożnością naddziadów naszych wita dzień każdy i każde pokolenie na nowo”¹³. Dopiero jednak w czternaście lat po pierwszym pobycie w „Krakusowym Grodzie” tzn. w 1849 roku, poeta osiadł w Krakowie na dłużej. W czasie owych czternastu lat wiele zmieniło się w jego życiu. Ożenił się z Kornelią Olszewską, urodziło mu się czworo dzieci, zdobył doświadczenie jako rolnik, gospodarujący najpierw w wydzierżawionej mu przez Ksawerego Krasickiego wsi Kalenica, a potem (od 1840 roku) - w ofiarowanym mu przez dwóch przyjaciół, Tadeusza Skrzyńskiego i Teofila Łętowskiego, dworku „Pod dębami” w Mariampolu, położonym między Bieczem a Gorlicami. Miał za sobą lata studiów przyrodniczych połączonych z wyprawami naukowymi po różnych zakątkach kraju, a także okrutne doświadczenia 1846 roku, kiedy to na usiłującego wydostać się z zagrożonych terenów wraz z rodziną poetę w podkro-śnieńskiej Polance - w majątku zaprzyjaźnionego Tytusa Trzecieskiego - napadli rabanci. Okrutnie zbitego, rannego poetę (wraz z jego bratem, Józefem, i samym Trzecieskim) chłopi na drabiniastych wozach dostawili do więzienia w Jaśle. Stąd istny głos z niebios, a dźwięk wyrazów - muzyka. Ułożyliśmy wznieść na Wawelu pomnik dla Jana z Czarnego Lasu i już są niektóre materiały piśmienne po temu”. Korespondencja literacka Kajetana Koźmiana z Franciszkiem Wężykiem (1845-1856), opr. S. Tomkowie z, Kraków 1914, s. 38, Archiwum dla Dziejów Literatury i Oświaty w Polsce, 1.14. ¹² Por.: zamieszczoną w niniejszym tomie moją rozprawę pt. Wznieść pomnik Kochanowskiemu na Wawelu... (s. 71-81). ¹³ W. Pol, Dzieła wierszem..., t. 10, s. 171. Także w drodze powrotnej z wyprawy do Niemiec, która wiodła przez Berlin i Drezno, w połowie października 1847 roku, Pol na nowo zatrzymał się w Krakowie - tym razem na dwa dni. KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 131 - po kilku tygodniach - przewieziono go do więzienia we Lwowie. Wielogodzinne przesłuchania zakończyły się dopiero latem. W dniu 6 lipca 1846 roku Pol wyszedł na wolność, oddany z powrotem pod nadzór policyjny. Wreszcie przyszedł pamiętny rok Wiosny Ludów. Przebywający wówczas we Lwowie Pol wziął udział i w tych wydarzeniach. Najpierw, wraz z kilkoma innymi pisarzami (Fredro, Bielowski, Szajnocha), udał się w deputacji do gubernatora Franza Stadiona z żądaniem zniesienia cenzury oraz wyrażenia zgody na założenie „Dziennika Narodowego”. Wkrótce został zamianowany przez gen. Józefa Załuskiego, dowódcę Gwardii Narodowej, „adiunktem sztabu”. Z chwilą, gdy w obliczu powstania węgierskiego przez Wschodnią Galicję zaczęły podążać „w sukurs” armii austriackiej wojska rosyjskie, Pol zmuszony został - wraz z innymi osobami, nad którymi policja „roztoczyła opiekę” - do wyjazdu z kraju. Udał się do Marienbadu i Pragi. Jesienią 1849 roku znalazł się w Wiedniu. Tu nawiązał kontakt ze znanym sobie od 1844 roku hr. Leo Thunem, który właśnie został ministrem oświecenia publicznego. Znając naukowe ambicje poety, Thun zaproponował mu objęcie katedry literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pol nie przyjął tej propozycji (według Maurycego Dzieduszyckiego uznał, że nie jest godzien, by wykładać ten przedmiot po wykładach paryskich Mickiewicza!), ale poprosił o utworzenie dla niego na UJ „Katedry powszechnej fizycznej i porównawczej geografii” Tak też się stało. Jak piszę Henryk Barycz¹⁴, dzięki zabiegom własnym w Wiedniu, prowadzonym jednak za przyzwoleniem władz UJ, 8 listopada 1849 roku otrzymał on mianowanie cesarskie na stanowisko profesora nadzwyczajnego na UJ z roczną pensją tysiąca dwustu złotych reńskich¹⁵. Pol przybył do Krakowa 18 listopada 1849 roku. Jak wspomniano, zatrzymał się czasowo w pałacyku Piotra Moszyńskiego przy ul. Lubicz. Warto przypomnieć, że Piotr Moszyński, o kilka tylko lat starszy od Pola, właściciel ogromnej fortuny, ¹⁴ H. Barycz, op. cit., s. 11, passim. ¹⁵ Szczegóły dotyczące starań o katedrę na UJ podaję poeta w liście do żony, Kornelii Polowej, z dnia 21 października 1849 roku: „oto wracam od Ministra, który mi oświadczył, że mnie mianuje profesorem geografii powszechnej na Akademii Jagiellońskiej i kazał mi się zatrzymać tutaj jeszcze dni kilka, celem wygotowania patentu i instrukcji. Długo się ważyły te rzeczy i niemało trzeba było zabiegów dla usunięcia nieprzyjaznych nam wpływów, które mnie się osobiście tu uczuć dały. Były chwile, w których żadnej nie mogłem mieć nadziei otrzymania katedry, na miejscu znalazłem wielu nieprzyjaciół, którzy mnie w kraju tylko z imienia znali, z Krakowa nie znalazłem żadnego poparcia mej sprawy i owszem mocną protekcję jakiegoś Mecherzyńskiego ze strony uniwersyteckiego Wydziału na profesora literatury, z protekcją Adama Potockiego za Lucjanem [Siemieńskim - przyp. F.Z.]. [...] Przyznam się, iż podług listów otrzymanych jeszcze w Marienbadzie z Krakowa, więcej liczyłem na uznanie ziomków, ale widząc się w kompetencji tak niemiłej co do katedry literatury polskiej, oświadczyłem Hr. Thunowi, gdy mi ją ofiarował, że jej przyjąć nie mogę, gdyż na tym polu widziałbym się w kolizji raz co do współubiegających się ze mną o tę katedrę, a po wtóre, co do drażliwości samego przedmiotu, oświadczyłem mu, że chcę zajmować niezawisłe naukowe stanowisko, na którym bym z dobrym sumieniem mógł służyć oświacie publicznej i że nie chcę nadal służyć więcej za tarczę, do którejby celu strzelano. [...] W Krakowie zaś nie zajmę posady nikomu i za moim tylko wpływem zostanie nowa umiejętność wprowadzoną do uniwersytetu [geografia -przyp. F.Z.]". Listy z ziemi naszej..., s. 213. 132 FRANCISZEK ZIEJKA aż do końca życia pozostał wiernym przyjacielem poety. Nie dziw, że udzielił mu gościny w swoim dworku¹⁶. Z czasem, po sprowadzeniu do Krakowa rodziny, Pol wynajął mieszkanie przy ul. Krupniczej. Henryk Barycz twierdzi, że poeta natychmiast przystąpił do pracy. Potwierdza zresztą to spostrzeżenie lektura jego korespondencji z tego czasu. M.in. wystąpił do władz uczelni o przyznanie dotacji na stworzenie zrębu biblioteki geograficznej (otrzymane pięćset złotych reńskich wykorzystał, kupując kilkadziesiąt dzieł, a także naukowych czasopism, prawie wyłącznie w języku niemieckim). Gdy okazało się, że podjęte 10 stycznia 1850 roku wykłady zaczęły przyciągać do sali wykładowej zbyt liczne grono słuchaczy z miasta, uzyskał zgodę władz uczelni na zorganizowanie przez profesorów UJ płatnych wykładów popularnych¹⁷. W dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego zapisał się Pol nie tylko jako pierwszy profesor geografii, ale także - jako znakomity wychowawca młodzieży. Dał tego dowód 18 lipca 1850 roku, kiedy to wspólnie z Józefem Muczkowskim oraz Kuczyńskim i gromadą ponad stu pięćdziesięciu studentów przez cały dzień ratowali Collegium Maius przed pożarem, który ogarnął prawie jedną trzecią gmachów miasta Krakowa. Starożytne Collegium, a z nim zbiory Biblioteki Jagiellońskiej, zostało ocalone dzięki tej bohaterskiej postawie Pola, Muczkowskiego i studentów¹⁸. Zanim jeszcze przybył do Krakowa i objął katedrę geografii, Pol - w porozumieniu z ministrem oświecenia publicznego, hr. Leo Thunem (albo też - na jego prośbę!) - włączył się w dzieło wzmacniania kadr naukowych Jagiellońskiej ¹⁶ Piotr Moszyński w młodości spędził pięć lat na Syberii (uwięziony w 1826 roku za przynależność do Towarzystwa Patriotycznego, skazany został w 1829 roku na dwanaście lat pobytu na Syberii, zwolniony jednak z zesłania w 1834 roku, po kilku latach pobytu w Rosji osiadł na stałe w Krakowie w 1840 roku. Stał się tu jednym z filarów życia umysłowego miasta. Jego zasługi dla Krakowa są rozliczne. Warto przypomnieć, że w 1858 roku to on ofiarował Towarzystwu Naukowemu Krakowskiemu place przy ul. Sławkowskiej, na których stanął gmach tego Towarzystwa. ¹⁷ W inicjatywie tej, która przyniosła uczelni całkiem przyzwoity dochód blisko trzech tysięcy złotych reńskich, wzięli udział - obok Pola: Ludwik Zejszner, Stefan Kuczyński i Józef Kremer. W następnym roku do inicjatywy przystąpili nadto; Karol Mecherzyński i poeta Franciszek Wężyk (nie będący profesorem UJ). ¹⁸ Maurycy Mann tak opisuje przebieg tej akcji: „Pol i Muczkowski kierowali obroną i znajdowali się tam właśnie, gdzie największe groziło niebezpieczeństwo, gdzie sypały się najgęstsze snopy iskier, gdzie najsilniejszy panował żar. Opowiadają, że ówczesny dyrektor policji, Neusser, dowiedziawszy się o tej bohaterskiej obronie, zwrócił się do Pola, prosząc o raport z wymienieniem tych, co się szczególnie odznaczyli, a to dla przedstawienia ich do honorowej nagrody. Ale poeta miał odpowiedzieć Neusserowi: «Nie wiem, kto się odznaczył w czasie obrony gmachów uniwersyteckich, bo każdy robił tylko swoje i nie patrzał na drugiego; dwóch jest ciężko rannych i przypłacą to zapewne życiem. Uniwersytet nie zgorzał, zrobiliśmy swoje, więcej powiedzieć nie umiem»". M. M a n n, op. cit., t. 2, s. 138-139. Być może, że ten fakt czynnego udziału Pola w ratowaniu gmachu Collegium Maius przed pożarem wpłynął dodatkowo na decyzję Rady Wydziału Filozoficznego UJ, która w 1885 roku zdecydowała o umieszczeniu - pośród innych wybitnych profesorów UJ - właśnie jego portretu na grafitowym fryzie, który powstał wówczas wokół dziedzińca tego gmachu, pod okapem dachu. Niestety, fryz zlikwidowano na początku lat pięćdziesiątych XX wieku, w czasie prac restauracyjnych. Por. K. Estreicher, Collegium Maius. Dzieje gmachu, Kraków 1968, s. 243, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego, 170, Prace z Historii Sztuki, z. 6. KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 133 Wszechnicy. Już zatem pod koniec października 1849 roku wysłał z Wiednia do przebywającego we Włoszech od roku Michała Wiszniewskiego list z prośbą o powrót do Krakowa w celu objęcia „osieroconej" katedry literatury polskiej¹⁹. Wiszniewski odmówił powrotu, co jednak nie ostudziło zapału naszego poety do prowadzenia dzieła pozyskiwania nowych kadr dla Uniwersytetu. Już po objęciu funkcji profesora UJ, w uzgodnieniu z władzami uczelni, wysyłał on kolejne listy do znajomych uczonych z propozycją podjęcia przez nich starań o katedrę na UJ. Dnia 22 grudnia 1849 roku zwrócił się zatem w tej sprawie do Konstantego Stanisława Pietruskiego, wybitnego zoologa, proponując mu podjęcie starań o katedrę zoologii (miała być wyłączona z katedry geologii, którą zajmował Ludwik Zejszner). Pod koniec lutego 1850 roku namawia listownie Seweryna Goszczyńskiego do podjęcia starań o wciąż wolną katedrę literatury polskiej. Po jego odmowie, 8 lutego 1851 roku w tej samej sprawie zwrócił się listownie do Józefa Ignacego Kraszewskiego. W sierpniu 1850 roku wysłał list do mieszkającego we Lwowie Karola Szajnochy, namawiając go, aby podjął starania o katedrę historii powszechnej na UJ. Niestety, wszystkie jego usiłowania zakończyły się niepowodzeniem. Spotykał się z odmową bądź - z faktami dokonanymi (zanim Szajnocha nadesłał do Krakowa swoje dokumenty, z Wiednia przyszła nominacja dla Antoniego Walewskiego, który wkrótce miał stać się „grabarzem" naukowej kariery Pola i jego przyjaciół). Serdecznych związków z Wszechnicą Jagiellońską Pol nie ograniczał tylko do zabiegów o nowe, dobrze przygotowane kadry. Postanowił on walczyć - wspólnie z Ludwikiem Zejsznerem i Stefanem Kuczyńskim - o wzbogacenie zbiorów naukowych UJ. Już w grudniu 1849 roku, zanim jeszcze w sposób formalny podjął obowiązki profesora UJ, zwrócił się zatem do Edmunda Krasickiego z Dubiecka z prośbą o wzbogacenie zbiorów naturalnych UJ²⁰. Z kolei w liście do Jadwigi Sapieżyny z 10 lutego 1850 roku informował adresatkę, że podjął starania o stworzenie przy Uniwersytecie Jagiellońskim, w wydzielonym pomieszczeniu Biblioteki Jagiellońskiej, „Zbioru starożytności krajowych”²¹. W tej samej sprawie pisał także do innych adresatów, m.in. do Włodzimierza Dzieduszyckiego (list ¹⁹ W liście swym piszę Pol: „Pana ministra [Thuna - przyp. F.Z.] znalazłem bardzo dobrze usposobionym dla Uniwersytetu Krakowskiego, pragnie on jego wzrostu i świetności, a najlepszym tego dowodem dla mnie jest, iż życzy, żebyś W. Pan Dobrodziej powraca! do kraju i żebyś zajął znowu osieroconą katedrę literatury polskiej, której bez rzetelnej szkody dla kraju i umiejętności, nikt po W. Panu Dobrodzieju zająć nie zdoła”. Listy z ziemi naszej..., s. 215. ²⁰ W liście z 14 grudnia 1849 roku Pol prosił adresata o przysłanie uczelni różnych zwierząt, m.in. niedźwiedzicy i niedźwiedzia z Połonin, rysia z Czulni, żbika z Jankowiec, pary borsuków z Łazów itd. ²¹ Czytamy w owym liście: „już po moim przybyciu do Krakowa został tu zawiązany Komitet z grona członków Towarzystwa [Krakowskiego Towarzystwa Naukowego - przyp. F.Z.], który ma się odtąd jedynie zajmować gromadzeniem i urządzaniem zbioru starożytności krajowych, do tego Komitetu wezwano i mnie, a początkiem do zbiorów muzealnych tego rodzaju będą starożytne pamiątki, jakie Biblioteka Jagiellońska posiada i które w osobnej sali urządzić zamierzamy, w celu rozgatunkowania jej zbiorów” Listy z ziemi naszej..., s. 231-232. 134 FRANCISZEK ZIEJKA z 6 czerwca 1850 roku) czy też do Kazimierza Władysława Wójcickiego (list z początku 1851 roku). Podjęte w styczniu 1850 roku wykłady Pola z geografii fizycznej natychmiast zyskały wielkie uznanie nie tylko wśród studentów, ale także - w środowisku intelektualnym Krakowa. W ten sposób zrodził się jego pomysł uruchomienia na UJ płatnych wykładów „otwartych" Do akcji tej przystąpiło jeszcze trzech innych profesorów, dzięki czemu pozyskano fundusze umożliwiające „otwarcie stołu” dla dwudziestu siedmiu ubogich studentów. Wiosną 1850 roku Pol rozpoczął natomiast akcję organizowania dla słuchaczy UJ krajoznawczych wycieczek - „ekskursji”, które miały rozbudzić w nich umiłowanie ziemi ojczystej. Pierwszą z serii tych wypraw zorganizował Pol wspólnie ze Stefanem Kuczyńskim i Ludwikiem Zejsznerem w maju 1850 roku do Puszczy Niepołomickiej. Potem przyszły wycieczki do Krzeszowic i Tenczynka, a także miesięczny rajd (od połowy lipca do połowy sierpnia 1852 roku) w Tatry i Pieniny, na który wybrało się ok. stu osób. To właśnie ta wycieczka, podczas której w Dolinie Kościeliskiej na nieznanym grobie młodzież ustawiła duży krzyż drewniany z napisem: „I nic nad Boga” oraz zaśpiewała kilka pieśni patriotycznych, stała się bezpośrednim powodem złamania dalszej kariery naukowej Pola oraz kilku jego przyjaciół. Okazało się, że od jesieni 1851 roku Pol - wspólnie z trzema innymi profesorami UJ: Antonim Helclem, Antonim Małeckim i Józefatem Zielonackim -pozostawali pod szczególną „opieką" austriackiej policji, podjętą w związku ze znaną sprawą przywdziania przez Senat UJ tóg w czasie uroczystego spotkania w dniu 10 października w Collegium Iuridicum z cesarzem Franciszkiem Józefem I. Mimo że Senat UJ otrzymał zgodę Ministerstwa Oświecenia na założenie tóg, właśnie od jesieni 1851 roku rozpoczęto akcję mającą na celu pozbawienie uczelni charakteru narodowego i doprowadzenia do jej germanizacji. Głównym inicjatorem tej akcji był zaustriaczony historyk, Antoni Walewski, który - jak już wspomniano - w 1851 roku uzyskał katedrę historii powszechnej na UJ mimo sprzeciwu władz uczelni, a także - komisji konkursowej (w imieniu tej komisji występowali Wincenty Pol i Antoni Małecki). Pragnąc zemścić się na swoich kolegach za nieprzychylną opinię o jego kwalifikacjach na stanowisko profesora, Walewski podjął bezwzględną walkę z wszystkimi, których podejrzewał o wyrażenie sprzeciwu w tej kwestii. Na pierwszej „linii ognia” znaleźli się Pol i Małecki. To na nich, choć także na innych profesorów, zaczął Walewski słać do Wiednia, w tym do ministra policji, raporty o rzekomo antypaństwowej działalności profesorów UJ. Argumentem koronnym w tej mierze była dla Walewskiego wzmiankowana letnia wyprawa Pola ze studentami w Tatry i Pieniny, która urosła w jego wyobraźni do wymiarów... początków rewolucji. Bezpośrednio po powrocie wycieczkowiczów z gór i po zasięgnięciu szczegółowych informacji o przebiegu wyprawy, Walewski wybrał się do Wiednia, aby zdać władzom odpowiednio spreparowaną relację. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Dnia 30 września 1852 roku cesarz podpisał dymisję dla czterech profesorów UJ: KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 135 Wincentego Pola, Antoniego Helcia, Józefata Zielonackiego i Antoniego Małeckiego. Dymisję tę wręczył osobiście wszystkim czterem profesorom namiestnik Agenor Gołuchowski 1 stycznia 1853 roku²². Nieoczekiwane przerwanie kariery uniwersyteckiej było wielkim ciosem dla naszego poety. Z dniem 1 stycznia 1853 roku Pol przestał być profesorem, a jego katedra została zlikwidowana. Pisarz z dnia na dzień został pozbawiony stałych dochodów, co w decydujący sposób wpłynęło na dalsze jego losy. Aby utrzymać rodzinę, rnusiał na nowo zająć się teraz pracami literackimi. Katastrofa z przełomu 1852 i 1853 roku wpłynęła rzeczywiście na wzmożenie prac literackich Pola. W szybkim tempie ukończył Mohorta, wkrótce potem - Senatorską zgodę. Latem wyjechał z rodziną do leżącej koło Krosna Polanki będącej własnością Trzecieskiego, pamiętnej z 1846 roku. Do Krakowa powrócił jesienią, by zasiąść do „pracy nad wielkim poematem pt. Wit Stwosz" (który dyktował przyjacielowi, ks. Janowi Scipio), a po jego ukończeniu (w styczniu 1855 roku) do Pacholęcia hetmańskiego oraz do Pamiętników Imci pana Benedykta Winnickiego. Pewną osłodą w ówczesnych utrapieniach była mu obecność przyjaciół, m.in. dra Józefa Brodowicza oraz Lucjana Siemieńskiego, a także wzmiankowanych już tutaj: Józefa Kremera i Pawła Popiela. Los wyraźnie nie oszczędzał teraz poety. W dniu 28 sierpnia 1855 roku, w wieku zaledwie czterdziestu czterech lat, na panującą w tym czasie w Krakowie cholerę zmarła jego żona, Kornelia. W niespełna dwa lata później, 15 kwietnia 1857 roku, Pol pochował na krakowskim cmentarzu Rakowickim osiemdziesięciodwu-letnią matkę, Eleonorę z Longchamps’ów Polową, która w ostatnich latach życia przebywała w krakowskim klasztorze Sióstr Dominikanek na Gródku. Odejście tych dwóch bliskich osób sprawiło, że pod koniec września 1857 roku autor Mohorta zdecydował się opuścić Kraków. Wyjechał na Pokucie, do posiadłości zaprzyjaźnionej rodziny hr. Mateusza Miączyńskiego w Tyśmienicy. Wiosną 1858 roku przybył do Lwowa, stąd udał się latem do Warszawy. W związku z entuzjastycznym przyjęciem, jakie zgotowali mu warszawiacy, został przez tamtejsze władze zmuszony do opuszczenia Królestwa Polskiego. Zatrzymał się jeszcze w Lublinie, by w końcu powrócić do Lwowa i Tyśmienicy. Jesienią 1859 roku osiadł na kilka kolejnych lat we Lwowie. ²² Szerzej na ten temat piszą: M.Mann, op. cit., s. 149, passim; H. Barycz, op. cit., s. 63, passim. Por. nadto: F. Ziejka, O geografii, poezji i... togach, [w:] Nauki geograficzne w poszukiwaniu prawdy o ziemi i człowieku, red. B. Kortu s, A. Jackowski, K. Krzemień, Kraków 2000, s. 49--56. Geografia w Uniwersytecie Jagiellońskim 1849-1999, t. V. Sprawy tóg uniwersyteckich podejmował Pol m.in. w liście do Dziekana Wydziału Filozoficznego UJ z dnia 2 VII1851 roku (Listy z ziemi naszej..., s. 247). Lucjan Siemieński w 1875 roku przypuszczał (może nie bez racji), że w usunięciu czterech profesorów z katedr UJ miała swój udział także Rosja. Pisał: „Powiadają, że stało się to na żądanie Rosji, która nie mogła ścierpieć pod swoim bokiem instytucji naukowej z charakterem narodowym i wolnością słowa’’. L. Siemieński, Wincenty Pol i jego poetyczne utwory, Kraków 1875, s. 8-9. 136 FRANCISZEK ZIEJKA 4. Po raz trzeci powrócił Pol do Krakowa u schyłku życia, jesienią 1867 roku. Początkowo zamieszkał w hotelu, ale wkrótce potem wynajął mieszkanie w kamienicy przy ul. Szpitalnej. Przybył do Krakowa, aby poddać się operacji okulistycznej (właśnie w tym czasie katarakta zaatakowała jedyne jego oko). Razem z nim w mieście zjawiła się jego niezamężna córka, Julia. Mimo postępującej choroby Pol postanowił odnowić dawne znajomości. Dość szybko zaczął brać udział w pracach Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Jesienią 1867 roku podjął odczyty publiczne (tekst wygłaszał z pamięci). Najprawdopodobniej wystąpienia te rozpoczął już w grudniu 1867 roku. W marcu 1868 r. odbyły się dwa z nich: 14 marca w Radnej Sali miasta Krakowa przedstawił Legendę o św. Janie Kantym, a w cztery dni później, 18 marca, w sali Towarzystwa Naukowego Krakowskiego dał odczyt pt. O potrzebie zachowania pomników z przeszłości i znaczeniu ich w czasie dzisiejszym. Znamienne, że w tym drugim odczycie zgłosił pomysł przejęcia Zamku Królewskiego od władz austriackich i przeznaczenia go na Muzeum Narodowe²³. W maju tego roku poeta uświetnił uroczystości pięćdziesięciolecia istnienia Towarzystwa Naukowego Krakowskiego poematem Rytm. Lato 1868 roku spędził w Krzeszowicach, w tamtejszym sanatorium. Pod koniec września powrócił do Krakowa i osiadł na nowo w mieszkaniu przy ul. Szpitalnej 26. Docent Lucjan Rydel, po przeprowadzeniu pod koniec września 1868 roku kolejnych badań, stwierdził, iż choroba Pola „to jest szara katarakta i że może być operowana”²⁴. Wkrótce potem operacja się odbyła, ale - po kilkunastu dniach poprawy zdrowia - Pol całkowicie utracił wzrok. Odtąd ostoją jego życia stała się córka, Julia. Ona mu czytała, ona była jego przewodniczką. Mimo nieszczęścia, jakie go dotknęło, poeta nie ustawał przy tym w aktywności. W 1869 roku dał całą serię odczytów w Towarzystwie Przyjaciół Oświaty, a także w Muzeum Przemysłowo-Technicznym dra Adriana Baranieckiego. Publikował także w tygodnikach warszawskich. Wciąż pełen wiary w swoje siły, mimo kalectwa, nie poddawał się. Dowodem koronnym tej wiary stało się drugie jego małżeństwo. Historia owego związku zasługuje na bliższe omówienie, a to dzięki ogłoszeniu w ostatnim czasie przez Zbigniewa Sudolskiego zachowanej korespondencji Pola, w tym -jego listów do Anieli primo voto Rościszewskiej, secundo voto Polowej. ²³ W liście do Ksawerego Godebskiego z dnia 22 IV 1868 roku donosił o dobrym przyjęciu tej prelekcji w Krakowie. Dodawał też z nadzieją: „ufam w Bogu, że nam się przy pomocy P. Pawła Popiela tę instytucję zachowania pomników przeszłości uda wprowadzić w życie. Zakroiliśmy na grube rzeczy i jeżeli Zamek Królewski na Wawelu oddadzą na Muzeum, to będę Pana Ksawerego prosił o to, abyś mi wydał patent na Konserwatora”. Listy z ziemi naszej..., s. 454. ²⁴ List Pola do K. Godebskiego z 28 IX 1868 roku, [w:] Listy z ziemi naszej..., s. 458. KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 137 Okazuje się, że 31 października 1869 roku, gdy Pol wygłaszał kolejny swój odczyt publiczny w Muzeum Przemysłowo-Technicznym (przy ul. Franciszkańskiej), na sali znalazła się trzydziestodwuletnia wdowa, Aniela Perraud Rości-szewska. Ujęta osobowością poety (a zapewne i litością²⁵), powiadomiła go za pośrednictwem swej krakowskiej przyjaciółki, Heleny Michałowskiej, żony Ludwika Michałowskiego, że gotowa jest go poślubić. Poeta, najprawdopodobniej w obawie, aby córka Julia nie zmarnowała przy nim życia, a także w nadziei, że w ten sposób polepszy swój los, mimo próśb całej czwórki dorosłych już dzieci, a także oporu krewnych Rościszewskiej, Marii i Antoniego Sośnickich (Maria była siostrą Anieli Rościszewskiej), zdecydował się na to małżeństwo. Ślub odbył się 17 marca 1870 roku w krakowskim domu Michałowskich (był to zwyczaj często naówczas stosowany w środowisku arystokratycznym, ale nie tylko!). Świadkami byli: Lucjan Siemieński, Piotr Moszyński oraz Marceli Dobrowolski - przyjaciel Poła z czasów młodości. Wspólne pożycie nowożeńców trwało jednak dość krótko, bowiem niespełna dwa lata. Jak piszę Maurycy Dzieduszycki: „Niebawem ziściły się obawy rodziny: pani Aniela położyła się w kilkanaście dni po ślubie do łóżka i podnosiła się z niego tylko na kilka godzin, trapiona ciągłym złowrogim kaszlem. Mniemany też jej majątek pokazał się wkrótce nader skromnym”²⁶ ²⁷. Na początku października 1871 roku chora na gruźlicę Aniela Polowa wyjechała do Kijowa, gdzie niedawno przeprowadziła się jej siostra z rodziną. Pol zaczął słać do niej listy - co kilka dni, niekiedy nawet codziennie. Lektura tej korespondencji przekonuje o jednym: że poetę łączył z żoną prawdziwie silny związek uczuciowy. Rozwijająca się choroba Anieli zmusiła ją do pozostawania z rodziną przez kilkanaście miesięcy. Powróciła do Krakowa dopiero na początku czerwca 1872 roku („z małym zasobem gotówki" - jak pisał z przekąsem Dzieduszycki). Małżonkowie spotkali się w sanatorium w Krzeszowicach, dokąd Pol z córką Julią wyjechał w pierwszych dniach czerwca tego roku. Wkrótce po przyjeździe żony poeta zachorował na zapalenie płuc. Latem nieco podleczył się, ale jesienią choroba powróciła ze zdwojoną siłą. Tym razem okazała się dla poety śmiertelna. Pol zmarł 2 grudnia 1872 roku, w mieszkaniu przy ul. Szpitalnej. Podobno kazał sobie czytać na łożu śmierci Pieśń o domu naszym²¹. ²⁵ Tak interpretowano decyzję Rościszewskiej w Krakowie. Na ten aspekt sprawy zwraca uwagę bliski przyjaciel poety, Lucjan Siemieński, piszący w cztery zaledwie lata po ślubie Pola, że Rościszewska była „osobą pełną uczuć szlachetnych, która wzruszona jego kalectwem, przejęta uwielbieniem dla talentu tak sympatycznego i popularnego, poddała się miłemu dla jej serca, lecz w gruncie uciążliwemu obowiązkowi, dzielenia z córką, bawiącą przy ojcu, ciężaru pielęgnowania ociemniałego starca, i o ile się dało, usuwania od niego kłopotów życia” L. Siemieński, op. cit., s. 10. O szlachetnych zamiarach Rościszewskiej wobec Pola świadczy m.in. fakt ustanowienia przez nią po śmierci poety stypendium jego imienia przy Akademii Umiejętności - dla studenta medycyny UJ. ²⁶ M. Dzieduszycki, Wincenty Pol (życiorys), [w:] W. Pol, Dzieła wierszem..., t. 8, s. XXX. ²⁷ Władysław Bełza, autor Katechizmu polskiego dziecka, w publikacji pt. Wincenty Pol. Wspomnienie w 40-tą rocznicę zgonu poety (Kraków 1912, s. 32) pożegnał go słowami: 138 FRANCISZEK ZIEJKA Jak wspomniano, w tych ostatnich latach Pol ani na chwilę nie zrezygnował z aktywnego trybu życia. Wciąż uczestniczył w życiu kulturalnym Krakowa. Nadal wygłaszał publiczne odczyty. Dyktował kolejne poematy. Brał udział w towarzyskich spotkaniach grona przyjaciół, do którego należeli w owym czasie: Lucjan Siemieński, Juliusz Kossak, Karol Estreicher, Kajetan Suffczyński, a także Adam Asnyk. Władysław Bełza, który na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przez siedem miesięcy był stałym pomocnikiem Pola, przypomina, że częstymi gośćmi poety bywali w tym czasie także: Józef Majer, Stefan Buszczyński, Władysław Anczyc, Józef Kremer i kilku innych²⁸. W lutym 1872 roku Pol znalazł się w gronie osób przyjmujących w domu Kossaka powieściopisarza lwowskiego, Jana Zachariasiewicza. W kwietniu tego roku współorganizował uroczystości związane z powrotem do kraju z emigracji Seweryna Goszczyńskiego. Poeta włączył się w tym czasie - Już Jako członek powołanej do życia Akademii Umiejętności - do prac przygotowawczych wielkiej wystawy rolniczo-przemysłowej w Krakowie. Oczywiście, nie omijały go także i wtedy kłopoty finansowe²⁹. Ale w tym wypadku z pomocą spieszyli mu dawni koledzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pod koniec 1869 roku, gdy Austria weszła w erę konstytucyjną, grupa profesorów UJ wystąpiła do Rady Wydziału Filozoficznego UJ z prośbą o przywrócenie Polowi - Już całkowicie oślepłemu - katedry geografii. Mimo że Rada Wydziału podjęła w tej sprawie odpowiednią uchwałę, władze wiedeńskiego Ministerstwa Oświecenia nie wyraziły na to zgody. W tej sytuacji rektor UJ wystąpił do władz wiedeńskich o przyznanie Polowi stałego zasiłku. Henryk Barycz twierdzi, że ta prośba również nie została uwzględniona, natomiast Maurycy Dzieduszycki, autor obszernego Życiorysu poety, przygotowanego bezpośrednio po śmierci pisarza, stwierdza, że Ministerstwo Oświecenia Publicznego rzeczywiście przyznało poecie roczną pensję w wysokości sześciuset złotych reńskich, którą Pol pobierał od 1 lipca 1870 roku aż do śmierci. Teza Dzieduszyckiego bardziej przekonuje Skonał bard, co z przeszłością pieśni swej ogniwem, Dusze nasze i serca połączył za młodu; Jak słońce, gdy się chyli, gasnąc od zachodu, Aby na innym świecie zatlić światłem żywym. Zgasłeś Mistrzu, jak gasną gwiazdy na błękicie; Zgasłeś, jako pelikan, gdy krwią swą czerwoną Łaknących wkoło dziatek ponakarmia grono, I tracąc żywot własny, w płód swój wlewa życie. Lecz my twojego ducha pełni! Patrz, pod strzechą, Pod lipami polskiemi, gdzie szemrzą ruczaje, Pieśni O ziemi naszej brzmi cudowne echo, Echo, co nam z miłością imię twe podaję. ²⁸ Por.: W. Bełza, op. cit., s. 11. ²⁹ Skończyła mu się comiesięczna zapomoga w wysokości stu złotych reńskich, jaką od pięciu lat otrzymywał z prywatnej subwencji, zorganizowanej we Lwowie w 1865 roku. KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 139 choćby z tego powodu, że po śmierci poety jego małżonka złożyła na UJ znaczną kwotę, jako stały „Fundusz stypendialny im. Wincentego Pola” - dla wybranego studenta medycyny. Wolno sądzić, że w ten sposób postanowiła ona nie tylko uwiecznić nazwisko swego męża-poety, ale i odwdzięczyć się za wsparcie, jakie otrzymał on w ostatnim okresie życia od uczelni. Pogrzeb Pola odbył się 5 grudnia 1872 roku na cmentarzu Rakowickim. Maurycy Dzieduszycki, jeden z jego przyjaciół, tak opisywał tę uroczystość: na wieść o zgonie autora Mohorta „pospieszyły na obchód pogrzebowy [do Krakowa -przyp. F.Z.] deputacje ze Lwowa i Poznania oraz mnodzy przyjaciele z Królestwa. W kościele P. Maryi, nad trumną wieńcami i kwiatami przyozdobioną, przemówił gorącymi słowy najwymowniejszy podobno dziś kaznodzieja ks. Zygmunt Go-lian, a na czele duchowieństwa ks. kanonik Jan Scypion wiódł niezliczony orszak żałobny na cmentarz w Rakowicach. Trumnę niosła na barkach swych młodzież, nad grobem przemawiali kolejno Paweł Popiel, dr [Fryderyk Kazimierz - przyp. F.Z.] Skobel i poseł poznański dr [Władysław Maurycy - przyp. F.Z.] Niegolewski, który zakończył swe słowa okrzykiem: «Na Wawel z nim!». Od młodszego pokolenia złożyli hołd winny jego pamięci Władysław Bełza i dr Ziemba. Zwłoki złożono tymczasowo w grobowcu rodziny Boguszów [...]. Młodszy syn Stanisław kazał tam umieścić metalową tablicę z krótkim napisem"³⁰. W kilka dni po pogrzebie grono przyjaciół poety z Lucjanem Siemieńskim na czele podjęło apel posła Niegolewskiego i wystąpiło do Kapituły Katedry Wawelskiej o zgodę na pochowanie Pola w podziemiach świątyni. Potwierdza to ks. Jacek Urban, autor wydanej niedawno monografii pt. Katedra na Wawelu (1795-1918). Jak stwierdza ten badacz, w Archiwum Kapituły Katedry Krakowskiej brak jednak informacji o treści odpowiedzi udzielonej przez Kapitułę wnioskodawcom³¹. Oczywiście, Kapituła musiała prośbę odrzucić, skoro nie doszło do przeniesienia doczesnych szczątków poety na Wawel. Ale pomysłu uczczenia w Krakowie autora Pieśni o ziemi naszej nie zarzucono. Kiedy zatem w 1880 roku w krypcie kościoła św. Michała Archanioła na Skałce urządzono ponowny pogrzeb Janowi Długoszowi (podczas uroczystości zorganizowanych z okazji czterechsetlecia śmierci wielkiego historyka), w gronie wielbicieli talentu Pola i zmarłego tymczasem (w dniu 27 listopada 1877 roku) Lucjana Siemieńskiego powrócono na nowo do pomysłu Niegolewskiego. Tym razem zdecydowano przenieść prochy obu poetów z cmentarza Rakowickiego do podziemi świątyni na Skałce. Po uzyskaniu zgody przeora OO. Paulinów, w dniu 13 października 1881 roku bez większych ceremonii, prawie konspiracyjnie, złożono trumny obu pisarzy w krypcie, w której przed rokiem stanął sarkofag Jana Długosza i która wkrótce miała zyskać sławę jako Krypta Zasłużonych. W 1901 roku Rada miasta Krakowa przyznała fundusze na wykonanie dla obu poetów pamiątkowych sarkofagów (według projektu Karola Knausa). ³⁰ M. Dzieduszycki, op. cit., s. XXXI. ³¹ Ks. J. Urban, Katedra na Wawelu (1795-1918), Kraków 2000, s. 161-162. 140 FRANCISZEK ZIEJKA Śmierć Pola odbiła się szerokim echem na ziemiach wszystkich trzech zaborów. Żegnali go przyjaciele i ludzie, których nie znał, dziennikarze i publicyści, poeci i uczeni. Byli wśród nich: Władysław Bełza i Walery Przyborowski, Józef Szujski i Kazimierz Władysław Wójcicki, Witold Korotyński i Antoni Edward Odyniec. Ton wszystkich artykułów był podobny. Najprecyzyjniej bodaj oddał go Józef Ignacy Kraszewski, który na łamach „Dziennika Poznańskiego” dowodził, że wraz ze śmiercią Pola „szlachecki świat postradał ostatniego wieszcza”. Myśl tę znany powieściopisarz rozwijał w słowach: „Polska nie umarła i nie umrze nigdy - ale ta staroszlachecka Polska, którą zachwiał sejm odrodzenia, sejm czteroletni - nie żyje, żyć nie może i należy do poematów przeszłości... Opłaciliśmy drogo tę wielką pieśń na pół rycerską, na pół świętą, - na pół już potem butną tylko i rozszalałą... Ale że tam to życie piękne było, barwne, dziwnie oryginalne, rozbujałe, pełne fantazji, że drugiego takiego świata nie ma nigdzie i nigdy nie będzie - to pewna... [...] Szlachty i szlacheckiego świata już nie ma!! Ostatni zmarli bezpotomni po duchu! Tego świata Pol był bardem ostatnim”³². Jako ostatniego barda „dawnej” Polski żegnano Pola nie tylko w mowach pogrzebowych wygłaszanych w Krakowie, ale i w następnych tygodniach i miesiącach. Znamienne, że już w dniu pogrzebu, czyli 5 grudnia 1872 roku, jeden z krakowskich przyjaciół poety, Teofil Ziembicki, napisał wiersz pt. Nad grobem śp. Wincentego Pola, który ogłosił w postaci druku ulotnego i który zaopatrzył w motto: Pomnik MU wznieśmy po pracy i trudzie, Jeśli w nas cnoty przodków nie wymarły!... Jeśli nie chcemy, by w przyszłości ludzie Wyrzekli o nas, żeśmy byli karły...³³ Ziembicki rozprowadzał druk po dziesięć centów w celu zebrania funduszy „na pomnik dla Niego!” Niestety, rzucony przezeń pomysł wzniesienia w Krakowie ³² J.I. Kraszewski, Pamięci Wincentego Pola 1807-1872 (odb. „Dziennik Poznański” 1872, nr 281), Poznań 1872, s. 3-4. ³³ T. Z[iembicki], Nad grobem śp. Wincentego Pola dnia 5 grudnia 1872 r„ Kraków 1872 [druk ulotny w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej]. Niezbyt wysokich lotów poetyckich wiersz zamyka Ziembicki słowami: O! bo żal wieszcza! - co nam wśród niedoli Zawsze pieśń śpiewał miłości i wiary. Lecz - my nie bluźnim, - boć to z Bożej woli, Pytamy raczej, - czy nie z Bożej kary?... Możeśmy Boże! Ciebie obrazili, Żeś go nam zabrał po życiu nie długiem!... Możeśmy Panie ciężko zawinili, Że nam Ich bierzesz - jednego po drugiem!... Panie! - Tyś wielki! - przed Tobą w pokorze Klękamy pełni smutku i żałoby, Ufni, że kiedyś wejrzysz na nas Boże Lepszą dasz przyszłość za tak drogie groby!... KRAKOWSKIE LATA WINCENTEGO POLA 141 Polowi pomnika dość długo pozostawał bez echa. Powodem był brak odpowiednich funduszy. Sytuacja zmieniła się dopiero w 1876 roku, gdy zmarł w Brzeźnicy pod Krakowem Adam Gorczyński, autor powieści i dramatów (znany szerzej pod pseudonimem „Jadam spod Zatora”). Ten przyjaźniący się z Polem przez wiele lat właściciel sporej fortuny w testamencie swym zapisał znaczącą kwotę na wzniesienie w Krakowie Polowi pomnika. Zanim ostatecznie testament się uprawomocnił, upłynęło kilka lat. Na szczęście sprawą pomnika autora Pieśni o ziemi naszej zajął się teraz inny jego przyjaciel, dobrze zapisany w dziejach miasta Krakowa honorowy jego obywatel: Paweł Popiel. Zaczął on gromadzić na pomnik Pola fundusze, sam przeznaczając na ten cel znaczącą kwotę. Kiedy fundusz zgromadzono, Popiel podjął starania u OO. Franciszkanów o zgodę na posadowienie pomnika Pola w ich kościele. Wybór tej świątyni nie był przypadkiem, naszego poetę łączyły z nią bowiem szczególne związki. Przypomnijmy: w lipcu 1850 roku kościół OO. Franciszkanów - podobnie jak kościół OO. Dominikanów, a także kościoły św. Norberta i św. Józefa - padł ofiarą pożaru. Zaledwie ostygły zgliszcza (w czasie trzech dni spłonęło ok. stu sześćdziesięciu domów, w tym kilka pałaców, a nadto cztery kościoły!), gdy już ze wszystkich stron pospieszono na ratunek dotkniętemu kataklizmem miastu. OO. Franciszkanie powołali Komitet ds. odbudowy świątyni, w skład którego, obok rektora UJ - Floriana Sawiczewskiego, dyrektora budownictwa w Krakowie - Karola Kremera oraz prof. Józefa Muczkowskiego, wszedł także Wincenty Pol. Pisarz bardzo serio potraktował swoje obowiązki. Świadczy o tym m.in. fakt ogłoszenia przezeń w 1854 roku rozprawki zatytułowanej: Historia kościoła Ks. Ks. Franciszkanów w Krakowie, w której - oprócz przywołania bogatych w wydarzenia dziejów tej świątyni - dał opis przedsięwzięć podejmowanych w celu doprowadzenia do pomyślnego skutku dzieła odbudowy świątyni³⁴. Szczególne przywiązanie Pola do kościoła OO. Franciszkanów sprawiło, że pod koniec lat sześćdziesiątych wystąpił on ze szczytną myślą przekształcenia go w panteon literatury polskiej czasów niewoli. Potwierdza to anonimowy autor druku ulotnego zatytułowanego Uroczystość odsłonięcia pomnika Wincentego Pola w kościele OO. Franciszkanów w Krakowie, który cytuje wielokrotnie podobno powtarzane przez Pola słowa: „Groby wawelskie zapełnione majestatem królów i sławą bohaterów, jak się zawarły po złożeniu zwłok Kościuszki i księcia Józefa - tak nie powinny się otworzyć, aż dla zwycięskiego wodza i wybawiciela. Dla nas, ludzi pióra i słowa, dla poetów, najwłaściwszym miejscem spoczynku i czci, to starożytny kościół Franciszkański w Krakowie. Tu pod wezwaniem świętego patrona, który był wielkim poetą, spoczywa Piotr Kochanowski i jest pomnik Jana z Czarnolesia - tu też grupa poetów z czasów niedoli najodpowiedniej uczczoną ³⁴ W końcowych partiach rozprawki pisał: „Z upragnieniem oczekiwaliśmy tej uroczystej chwili, w której ten gmach starożytny, i tylu kolejami losów pamiętny na nowo poświęcony został, chwili, w której w nim na nowo zabrzmiały odgłosy chwały Bożej, i chwila ta nadeszła, bo uroczystymi nieszporami zakończył się w nowo odbudowanym kościele Ks. Ks. Franciszkanów rok 1853”. W. Pol, Historia kościoła Ks. Ks. Franciszkanów w Krakowie (1854), [w:] idem, Dzieła wierszem..., t. 8, s. 434. 142 FRANCISZEK ZIEJKA być winna”³⁵. Pomysł Pola był uzasadniony dodatkowo faktem złożenia „po wieczne czasy” w podziemiach kościoła OO. Franciszkanów obok doczesnych szczątków Piotra Kochanowskiego także prochów Sebastiana Petrycego, znakomitego filozofa i pisarza z przełomu XVI i XVII wieku (zmarłego w 1626 roku). Co więcej, w tym kościele w 1856 roku pochowano Annę Różycką, wielką patriotkę, więzioną przez Austriaków w Theresienstadt za pracę na rzecz przywrócenia niepodległości Polski, zmarłą w więzieniu. Uczczono ją tu pięknym pomnikiem, będącym dziełem Henryka Stattlera (syna malarza, Wojciecha Kornela Stattlera). Wygląda na to, że pomysł Pola miał pewne szanse realizacji. Pod jednym wszakże warunkiem: że nikt nie podejmie inicjatywy podobnej, związanej z inną krakowską świątynią. A tak się stało w tym wypadku: jak wspomniano wyżej, w 1880 roku, po uroczystościach zorganizowanych w czterechsetlecie śmierci Jana Długosza, zdecydowano utworzyć „Panteon narodowy” w krypcie kościoła OO. Paulinów na Skałce, do którego już w 1881 roku przeniesiono prochy Lucjana Siemieńskiego i autora Mohorta. W tej sytuacji przyjaciele autora Pieśni Janusza zdecydowali się wznieść mu w kościele OO. Franciszkanów pomnik. Pracę nad nim zlecono młodemu, bardzo zdolnemu rzeźbiarzowi - Stanisławowi Romanowi Lewandowskiemu. W dniu 18 listopada 1889 roku odbyła się w kościele OO. Franciszkanów uroczystość, na którą oprócz prezydenta miasta Krakowa, Feliksa Szlachtowskiego, przybyło grono dawnych znajomych i przyjaciół poety (m.in.: Karol Estreicher, Władysław Łuszczkiewicz, Konstanty Przeździecki, Ludwik Dębicki i Kazimierz Bartoszewicz). Po przewidzianych na takie okoliczności mowach odsłonięto marmurową tablicę z łacińskim napisem³⁶ ozdobioną pięknym medalionem, przedstawiającym „podobieństwo i charakterystykę” poety. W ten sposób - w jego ulubionej świątyni -upamiętniono poetę, który nie tylko trwale zapisał się swymi utworami poetyckimi w dziejach literatury polskiej czasów narodowej niewoli, ale także zapełnił ważną kartę w dziejach polskiej nauki: jako pierwszy profesor geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim i aktywny członek Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. ³⁵ N.N., Uroczystość odsłonięcia pomnika Wincentego Pola w kościele OO. Franciszkanów w Krakowie. Druk ulotny, BJ, sygn. 9564 I. ³⁶ Napis na tablicy: D. O. M. VINCENT1US POL VATES - MILES IN HOC LUGUBRI TEMPESTATE FIDE ERGA DEUM PLANE INS1GNIS MORES ET RES PATRIAS EGREGIE NOVIT DILEXIT SINGULARIQUE CARMINUM CELEBRAVIT DULCEDINE. INGENU AMOENITATE ATQUE URBANITATE MORUM OMNIBUS CARUS 1NIURIAM ET MALIT1AE IMMENOR AERUMNAS VITAE AEQUO TULIT ANIMO, OSSIBUS IN TUMBA BENERENTIUM AD RUPELLAM DEPOSITIS MONUMENTUM HOC AERE COLLATO AMICI POSUERE. REQUIESCAT IN PACE. N. 1807 +1872 WINCENTY POL I TOWARZYSTWO NAUKOWE KRAKOWSKIE Biografowie Wincentego Pola z krakowskich lat poety wspominają przede wszystkim o jego dwuletniej profesurze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tymczasem pamiętać należy, iż autor Wita Stwosza w Krakusowym grodzie mieszkał znacznie dłużej - przez ponad trzynaście lat. Trzeba zatem przypomnieć tu także o jego innych zasługach dla rozwoju życia artystycznego, naukowego i kulturalnego dawnej stolicy Polski. W pierwszej kolejności na przypomnienie zasługuje bez wątpienia udział Pola w pracach Towarzystwa Naukowego Krakowskiego - „poprzednika” Polskiej Akademii Umiejętności. Pisarz został przyjęty w poczet jego członków w 1848 roku, jednak w działalność włączył się aktywnie dopiero po objęciu katedry geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, co nastąpiło w listopadzie 1849 roku. Znamienne, że już po kilku tygodniach, na początku 1850 roku, stworzył z grupą przyjaciół w Towarzystwie Naukowym z Uniwersytetem Jagiellońskim złączonym (tak brzmiała oficjalna nazwa Towarzystwa aż do 1857 roku!) Komitet Archeologii i Sztukom Pięknym Poświęcony, który w listopadzie 1851 roku został przekształcony w osobny Wydział Archeologiczny Towarzystwa. Kontynuując te działania, włączył się Pol w tym czasie w prace, których cel stanowiło utworzenie w Krakowie Zbioru starożytności krajowych, czyli zalążka przyszłego Muzeum Narodowego¹. W ten sposób inicjatorzy nawiązywali do idei Jana Pawła Woronicza, który w latach 1815-1828 przekształcił krakowski Pałac Biskupi w swoiste muzeum narodowe, zniszczone jednak niemal całkowicie w czasie pożaru Krakowa * ⁱ ¹ W gronie tym znajdowali się m.in.: Karol Kremer, Józef Muczkowski, Józef Łepkowski, Antoni Z. Helcel, Józef Jerzmanowski, Antoni Małecki, Erazm Niedzielski czy wreszcie Teofil Żebraw-ski. Wincenty Pol pisał w liście do Edmunda Krasickiego z 14 XII 1849 roku, że Karol Kremer, który „wiele starożytnych gmachów krakowskich odnowił, jeszcze za czasów Rzeczypospolitej, w duchu historycznym, zrobił wniosek, ażeby zbiory, które Towarzystwo Akademii Jagiellońskiej [tzn. Towarzystwo Naukowe z Uniwersytetem Jagiellońskim złączone - przyp. F.Z.] posiada, zgromadzić i urządzić w «Narodowe Muzeum»" (Listy z ziemi naszej. Korespondencja Wincentego Pola z lat 1826-1872, opr. Z. Sudolski, Warszawa 2004, s. 220). Inicjatywa ta ostatecznie została zrealizowana dopiero ponad trzydzieści lat później, w 1883 roku. 144 FRANCISZEK ZIEJKA w 1850 roku². Warto tu przypomnieć, że już w maju 1850 roku poeta nasz przekazał do Zbioru, powstającego w jednym z pomieszczeń gmachu Collegium Maius, zespół kilkudziesięciu dokumentów z lat 1366-1780³. Zabiegi krakowskich uczonych o ratowanie zabytków historycznych przybrały na sile po tragicznym w skutkach pożarze Krakowa z lipca 1850 roku. Jak pisał po latach Maurycy Mann, „Wydział Archeologiczny rozwinął [teraz - przyp. F.Z.] ożywioną działalność, aby ocalić od zupełnego zniszczenia i ruiny cały szereg starodawnych zabytków budownictwa, pomników sztuki i przeszłości; uratowano wtedy wiele cennych rzeźb, ozdób kamiennych, okuć artystycznych itp. Zarazem pamiętano też o wzbogaceniu muzeum, dla którego kącik znalazł się przy Bibliotece Jagiellońskiej; w ciągu roku zebrało się tam niemało rzeźb i sprzętów starożytnych, znaczna liczba numizmatów i dokumentów”⁴. Ale nie tylko te sprawy zaprzątały teraz uwagę Pola. Na prośbę władz Towarzystwa wystąpił z serią odczytów, które niezmiennie przyciągały do tymczasowej siedziby TNK w pałacu Larischa tłumy słuchaczy. Należy tu przypomnieć przynajmniej o niektórych z jego wystąpień. Jesienią 1850 roku Pol podzielił się więc ze słuchaczami wrażeniami z wycieczki naukowej do Puszczy Niepo-łomickiej, jaką wspólnie ze studentami i kilkoma innymi profesorami UJ odbył w okresie Zielonych Świątek owego roku. Pisarz przedstawił w odczycie dość szczegółowy opis przyrodniczy, zwracając przy tym uwagę na zachowane pamiątki historyczne. Mówił na przykład o usychającym, niestety, „dębie królewskim", na którym wciąż jeszcze znajdowała się pamiątkowa tabliczka opisująca łowy króla Augusta II w 1730 roku w tej królewskiej puszczy. Przywołał również pamięć Władysława Jagiełły, który przed wyprawą przeciw Krzyżakom „polował także w tych lasach i ubił tak wielką ilość turów, które za jego jeszcze czasów i w nadwiślańskich puszczach się trzymały, iż mięso z nich, które nasolono i statkami spławiono na Wiśle, wystarczyło na czas potrzeby”⁵. Pol wspomniał także o innych wycieczkach naukowych w okolice Krakowa (do Czernej, Tyńca, Mnikowa), które - jego zdaniem - winny w przyszłości zaowocować „dokładnym naukowym opisem tej krainy pod względem jej przyrodzonych własności”⁶. Przypomniawszy zaś, że Napoleon Ignacy Rafał Czerwiakowski nazwał okolicę podkrakowskiego Sikornika „naturalnym botanicznym ogrodem ziemi krakowskiej”, sam w odniesieniu do wysoczyzny krakowskiej użył określenia „piękny gabinet natury”⁷. ² Por. J. Louis, Życie światowe i towarzyskie w Rzeczypospolitej Krakowskiej (1816-1846), Kraków 1886. ³ Por. J. M a j e r, Pogląd historyczny na Towarzystwo Naukowe Krakowskie z czasu jego związku z Uniwersytetem jagiellońskim, Kraków 1858. ⁴ M. Mann, Wincenty Pol. Studium biograficzno-krytyczne, t. 2, Kraków 1906, s. 139-140. ⁵ W. Pol, Kilka stów o tegorocznych naukowych wycieczkach, [w:] idem, Dzieła, t. 5, Lwów 1878, s. 207. ⁶ Ibidem, s. 210. ⁷ Ibidem, s. 211. WINCENTY POL I TOWARZYSTWO NAUKOWE KRAKOWSKIE 145 Na jednym z kolejnych posiedzeń Towarzystwa Naukowego Krakowskiego poeta przedstawił odczyt zatytułowany Obrazy Ukrainy przeddnieprskiej, zaś w roku następnym, 1851, wystąpił z prelekcją pt. Opis Dniestru. Oba te odczyty stanowiły pokłosie jego wyprawy na Ukrainę, przedsięwziętej jeszcze w drugiej połowie 1832 roku, a odbytej dzięki użyczeniu mu paszportu przez przebywającego w tym czasie w Galicji przyjaciela, Jana Bentkowskiego. W obu wystąpieniach dał poeta szczegółowy opis geograficzny omawianego regionu Ukrainy, zwracając przy tym uwagę z jednej strony na urodę tego kraju, z drugiej zaś - na jego walory gospodarcze. Z mocą podkreślał przy tym, iż „Jak cały Dniestr ma wielką przyszłość, podobnie zamienią się kiedyś i te spławy [tzn. delta u ujścia rzeki -przyp. F.Z.] w ziemie żuławskie”⁸. W marcu 1852 roku Pol odczytał na posiedzeniu Towarzystwa Naukowego Wiersz napisany z okoliczności otworzenia w Uniwersytecie Pragskim [sic!] fizjologicznego Zakładu przez J.N. Purkinje. Powstanie tego utworu domaga się krótkiego komentarza. Pol poznał cieszącego się wielką sławą w świecie naukowym uczonego czeskiego w 1847 roku, w czasie podróży do Wrocławia i na Rugię. Zanim spotkali się we Wrocławiu i Cieplicach latem tego roku, Pol wysłał doń - za pośrednictwem siostry, Zofii - list, w którym, oddając Czechowi należny hołd, zapraszał go zarazem do współpracy autorskiej w wydawanym we współpracy z Adamem Kłodzińskim we Lwowie piśmie „Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich” W czasie spotkania we Wrocławiu obaj przypadli sobie do serca. Połączyła ich nie tylko miłość do nauki (Pol miał wszak wkrótce objąć Katedrę Geografii na UJ), ale i do poezji (Purkinje - odkrywca z dziedziny fizjologii - obdarował swych rodaków znakomitymi przekładami dzieł J.W. Goethego i L. Schillera). Nic dziwnego zatem, że kiedy po pewnym czasie Pol dotarł do Cieplic, zjechał tam również Purkinje z synami. W ciągu kilku tygodni przyjaciele organizowali wycieczki naukowe w Karkonosze, byli podobno na Śnieżnej Kopie. Kiedy zatem na początku 1852 roku nadeszła z Pragi wiadomość o objęciu przez Purkinjego Zakładu Fizjologicznego na Uniwersytecie Karola, Pol -od kilkunastu miesięcy wykładający geografię na Uniwersytecie Jagiellońskim -przygotował wiersz, w którym obok radości z tego faktu znajdujemy wiele słów o przyjaźni polsko-czeskiej, w tym o przyjaźni dwóch uczelni - „sióstr”: jednej, która wzrosła nad Wełtawą (Uniwersytet Karola) i drugiej - nad Wisłą (Wszechnica Jagiellońska): Znają obiedwie, co im świat zawdzięcza, Bo jak krew matki, tak siostrzyce bliźnie Rozlały światło po wielkiej ojczyźnie - I obie napis chwały u progu: „Cześć rozumowi, co nie bluźnił Bogu” - 1 jak przed wieki patrzą dziś ku sobie ⁸ W. Pol, Opis Dniestru, „Rocznik Towarzystwa Naukowego z Uniwersytetem Jagiellońskim złączonego". Oddz. Nauk Przyrodniczych i Lekarskich, Kraków 1851, z. 1, s. 47. 146 FRANCISZEK ZIEJKA I stara nasza Jagiellońska szkoła „Daj Boże szczęście” - Pragskiej siostrze woła, A Praga mówi: „Szczęść Boże i Tobie!”’. Oddawszy hołd wielkiemu współczesnemu uczonemu czeskiemu, Pol zwrócił się w stronę przeszłości. Na jednym z kolejnych zebrań Towarzystwa Naukowego przedstawił odczyt zatytułowany Zasługi Długosza pod względem geografii. Odczyt ten zasługuje na baczniejszą uwagę, autor bowiem postanowił w nim przywrócić Długoszowi należne mu miejsce prekursora badań geograficznych w Polsce. Mówił: „Długosz jest w kraju naszym na polu geografii pierwszym oryginalnym badaczem, sam badał naturę ojczystego kraju, a co widział, to spisał sumiennie”* ¹⁰ II. Nie miejsce tu, aby szczegółowo omawiać treść tego odczytu, w którym Pol przypomina Długoszowe opisy „wodnej siatki kraju” (tj. rzek i jezior), a także - opisy gór, miast czy wreszcie historię polskich obyczajów. Godzi się wszakże przypomnieć cenne uwagi pisarza na temat wartości podawanych przez Długosza informacji geograficznych. Waga ich - zdaniem Pola - polega na tym, że „1) Wiele nazw miejscowych polskich i słowiańskich krain zachowało się dziś tylko u niego; bo kraje i całe okolice, które za jego czasów jeszcze Słowianami osiedlone były, zajęła inna ludność. 2) Kraj uległ pod względem przyrodzenia wielkim zmianom, i dla badaczy natury są podobne daty niezmiernej wagi i wartości. Dzisiejszy bowiem stan rzeczy porównany z opisem Długosza daje miarę tych powolnych i stopniowych odmian, jakim podlega powierzchnia ziemi w czasie, a stąd daje zarazem wyobrażenie, ile czasu do podobnych zmian w naturze potrzeba”¹¹. Spoglądając z dzisiejszej perspektywy na konstatacje Pola, przyjdzie się całkowicie z nim zgodzić. Okazuje się, że dziewiętnastowieczny poeta i uczony bardzo rzetelnie ukazał wkład Jana Długosza nie tylko w dzieje historiografii, ale właśnie - w poznanie geografii naszego kraju. Z nastaniem 1853 roku przyszły czasy bardzo trudne dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także - dla złączonego z nim Towarzystwa Naukowego. W Wiedniu zapadły decyzje o pełnej germanizacji krakowskiej Wszechnicy. Osłabła także znacząco działalność Towarzystwa Naukowego. Pozbawiony Katedry Geografii Pol powrócił do twórczości poetyckiej. Od czasu do czasu dawał jednak o sobie znać również w świecie naukowym. Jesienią 1856 roku został nawet - wspólnie z Lucjanem Sie-mieńskim - powołany w skład Komitetu, czyli Prezydium Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. W tym czasie odczytał na jednym z posiedzeń ustęp z poematu Wit Stwosz¹². Przed wyjazdem z Krakowa w 1857 roku Pol wystąpił z kolejną cenną ’ W. P o 1, Wiersz napisany z okoliczności otworzenia w Uniwersytecie Pragskim fizjologicznego Zakładu przez J.N. Purkinje, [w:] idem, Dzieła W... P... wierszem i prozą, t. 5: Poezje W... P..., t. 3, Lwów 1876, s. 137-138. ¹⁰ W. Pol, Zasługi Długosza pod względem geografii, „Rocznik Towarzystwa Naukowego z Uniwersytetem Jagiellońskim złączonego”. Oddział Nauk Moralny Kraków 1852, z. 1, s. 50. II Ibidem, s. 51-52. ¹² Por. W. Pol, Ustęp z „Wita Stwosza“, poematu W... P... Czytany na posiedzeniu TNK, „Czas. Dodatek Miesięczny", II 1857, s. 371-380. WINCENTY POL I TOWARZYSTWO NAUKOWE KRAKOWSKIE 147 inicjatywą: wydania na korzyść mającego powstać Domu Towarzystwa Naukowego Krakowskiego Pamiętnika, który składać się miał „z prac wszystkich dziś żyjących pisarzy” W związku z tym zwrócił się w maju i czerwcu 1857 roku do sporej gromady twórców z prośbą o wzięcie autorskiego udziału w tym przedsięwzięciu. Redakcją Pamiętnika miało się zająć trzech autorów: ks. Adam Jakubowski - podskarbi TNK, Józef Majer - prezes TNK oraz sam Pol. W sprawie tej wysłał on listy m.in. do Stanisława Egberta Koźmiana, Włodzimierza Dzieduszyckiego, Wiktora Baworowskiego, Gustawa Zielińskiego, Michała Nałęcza. Jak informował 28 maja 1857 roku Stanisława Jagiełłę, „Książka ta ma być przeznaczoną dla publiczności większej [...] stąd będą w niej i poezje zamieszczane, a w artykułach naukowej treści wypada obierać przedmioty dla większej publiczności przystępne i wykład popularny. Chodzi o znak życia ze strony wszystkich pisarzy polskich, o wzbudzenie za ich przyłożeniem się powszechnego udziału w ojczyźnie dla przedsięwzięcia, o szereg w komplecie, o imiona znane i czczone w Narodzie!”¹³. Niestety, decyzja Pola o opuszczeniu Krakowa jesienią 1857 roku sprawiła, że nie doszło do realizacji wspomnianego przedsięwzięcia. Zamiast dzieła zbiorowego Józef Majer, prezes Towarzystwa, przygotował rozprawę pt. Pogląd historyczny na Towarzystwo Naukowe Krakowskie, którą ogłoszono w 1858 roku na łamach „Rocznika Towarzystwa Naukowego”¹⁴. Mimo oddalenia od Krakowa Pol nadal interesował się losami Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. W marcu 1868 roku wygłosił w nim odczyt pt. O potrzebie zachowania pomników z przeszłości i znaczeniu ich w czasie dzisiejszym¹⁵. Nie sposób przecenić wagi przedstawionych w tym odczycie rozważań pisarza. Podobnie jak kilku innych ówczesnych badaczy przeszłości podwawelskiego grodu¹⁶, Pol podkreślał znaczenie zabytków historycznych dla współczesnych. Pisał: „Zachowanie pomników przeszłości, zbiory, muzea, galerie, czy dzieł sztuki, czy gmachów historycznych, są warunkami dla dzisiejszego społeczeństwa twórczości ducha"¹⁷. Nawoływał do uprzystępnienia owych pomników, muzeów czy galerii wszystkim warstwom społecznym, a to dlatego, że zabytki historyczne mogą wszystkim dać szansę odkrycia „narodowego posłannictwa”. Wspomniawszy o powołaniu w 1853 roku Centralnej Komisji Konserwatorów Starożytności dokonanym przez wiedeńskie Ministerstwo Handlu i Rzemiosł, domagał się ¹³ Listy z ziemi..., s. 300. ¹⁴ Szerzej na temat tej inicjatywy Pola piszę Danuta Rederowa w rozprawie: Z dziejów Towarzystwa Naukowego Krakowskiego 1815-1872. Karta z historii organizacji nauki polskiej pod zaborami, Kraków 1998, s. 126-127. ¹⁵ W. P o 1, O potrzebie zachowania pomników z przeszłości i znaczeniu ich w czasie dzisiejszym, Kraków 1868 [odb. z „Czasu”]. ¹⁶ Por. A. Grabowski, Groby królów polskich w Krakowie w kościele katedralnym na Zamku, Kraków 1835; idem, Dawne zabytki miasta Krakowa..., Kraków 1850; Starożytności i pomniki Krakowa, red. J. Łepkowski, Kraków 1847; O tradycjach narodowych [1860], red. idem, Kraków 1861; O poszanowaniu zabytków ojczystej przeszłości, red. idem, Kraków 1862; L. Łętowski, Katedra krakowska na Wawelu, Kraków 1856. ¹⁷ W. P o 1, O potrzebie..., s. 4. 148 FRANCISZEK ZIEJKA zorganizowania w Krakowie zjazdu ludzi zainteresowanych sprawami ratowania polskich zabytków. Z radością podkreślał przy tym, że w ostatnich kilkunastu latach zdołano zorganizować na ziemiach polskich trzy wystawy archeologiczne (w Krakowie, Warszawie i Lwowie). Z mocą dodawał jednak, że należy uczynić wszystko, aby Kraków stał się „centralnym punktem zachowania pomników przeszłości, bo całe miasto jest rzeczywiście jedną galerią tak dzieł sztuki z różnych wieków, jak pomników architektonicznych”¹⁸. W końcowych partiach odczytu pisarz przypomniał fakt odbudowywania przez Prusaków zamku krzyżackiego w Malborku¹⁹ i skierował do rodaków apel o podjęcie konkretnych kroków w celu uratowania dla przyszłych pokoleń wawelskiej katedry oraz zamku królewskiego. Zaproponował podjęcie w pierwszej kolejności prac nad uratowaniem grobów królewskich, a następnie - „odnowienie komnat królewskich w duchu historycznym”. Zamek królewski winien w jego przekonaniu stać się w przyszłości „historyczną galerią, która jest potrzebą geniuszu i czasu”²⁰ ²¹. Słowa te uznać wypada za prawdziwe proroctwo. Wprawdzie trzeba było czekać na ich realizację jeszcze kilkadziesiąt lat, ale pozostaje faktem, że wkrótce po apelu poety podjęto prace przy restauracji grobów królewskich i samej katedry, a od 1880 roku rozpoczęto zabiegi w celu wyprowadzenia wojsk austriackich z Wawelu, które zwieńczono sukcesem w 1905 roku. Przypominając tu związki Pola z Towarzystwem Naukowym Krakowskim, nie sposób nie wspomnieć o głośnym jego wystąpieniu z przełomu lat 1868 i 1869. W czasie trzech kolejnych posiedzeń odczytał on w siedzibie Towarzystwa Naukowego Krakowskiego przy ul. Sławkowskiej rozprawę zatytułowaną Rzecz o dialektach mowy polskiej¹¹. Podobne zainteresowania przejawiał Pol zresztą już wcześniej. W 1866 roku podjął walkę w obronie literatury polskiej i teatru narodowego. W obszernym wystąpieniu, ogłoszonym na łamach lwowskiej „Biblioteki Ossolińskich” apelował wówczas o powołanie do życia „Towarzystwa opiekującego się językiem i piśmiennictwem polskim”. Apel swój poparł obszerną, a przy tym wnikliwą analizą stanu piśmiennictwa polskiego, w tym księgarstwa polskiego, statusu majątkowego polskiego pisarza (szeroko pisał o wyzyskiwaniu przez wydawców pisarzy pozbawionych praw autorskich!), dziennikarstwa, a także teatru²². ¹⁸ Ibidem, s. 14. ” Potężna budowla krzyżacka w ciągu wieków popadła w ruinę. W 1813 roku rząd pruski podjął decyzję o jej ratowaniu. Wiele lat trwały prace przygotowawcze. Wielkie roboty przy twierdzy rozpoczęto dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku, czyli w czasach, gdy Pol powoływał się na ten przykład. Po trwających trzydzieści lat pracach redaktor petersburskiego „Życia i Sztuki” (dodatku do „Kraju”) pisał: „dokonano restauracji z wielkim nakładem kapitału, pracy i umiejętności. Dziś jest Malborg [sic!] obok Wartburga najgodniejszym widzenia zamkiem starodawnym w Niemczech”. „Życie i Sztuka" 1902, nr 5, s. 53. ²⁰ Ibidem, s. 27. ²¹ W. Pol, Rzecz o dialektach mowy polskiej. Czytana na posiedzeniach TNK w dniach: 7 XII 1868, 9 1 1869 i 8 II 1869 roku, [w:] „Rocznik TNK” 1869, t. 40, s. 56-129. ²² Warto tu przywołać przynajmniej mały fragment rozprawy pisarza, która ma w wielu punktach cechy obserwacji wręcz ponadhistorycznych. Oto na przykład jedna z licznych, bardzo WINCENTY POL I TOWARZYSTWO NAUKOWE KRAKOWSKIE 149 Rozważania swoje zamknął apelem o powołanie do życia Towarzystwa Opieki nad Językiem i Piśmiennictwem Polskim, „bo prywatne ofiary ustały, a zbiorowych sił nie ma, które by walczyły w obronie języka i piśmiennictwa polskiego, w obronie praw własności autorskiej; które by się zajęły publikacją literatury bieżącej i wzięły w opiekę tak dziennikarstwo, jak scenę narodową”²³. Pod koniec 1868 roku Pol przygotował obszerną rozprawę na temat „historycznego obszaru Polski”, którego pierwszą częścią miała być Rzecz o dialektach mowy polskiej. Zanim jednak zaj mierny się tą rozprawą, godzi się przypomnieć zasługi Pola w dziedzinie polskiego nazewnictwa geograficznego. Już Stanisława Niemcówna podkreślała w 1923 roku, że „Pol był pierwszym geografem, który zebrał nazwy ludowe oddzielnych krain i wprowadził je w użycie przy wykładzie geografii ziem polskich. Wiele z nich (Opole, Pomorze, Pojezierze, Rozróg) spotykamy po raz pierwszy w pismach Pola, wiele nazw zostało uznanych w geografii”²⁴. Opinię tę w pełni podtrzymuje Kazimiera Zawistowicz-Adamska, autorka rozprawy Wincenty Pol - badacz kultury ludowej. Wobec szeroko upowszechnianych w Europie przez Rosjan oraz Niemców tez politycznych o nieodwołalnym wyroku śmierci wydanym na Polskę, autor Pieśni o ziemi naszej postanowił bronić „historycznego obszaru Polski” Do pracy nad tym zadaniem zabrał się jednak dość nieszczęśliwie, za patrona badań obrał sobie bowiem Franciszka Du-chińskiego, emigracyjnego działacza politycznego, a zarazem historyka próbującego sił w nauce, twórcę teorii o rzekomo niesłowiańskim pochodzeniu Rosjan. Duchiński pozostawał zagorzałym przeciwnikiem forsowanej przez Rosjan idei panslawistycznej, autorem m.in. Zasad dziejów Polski, w których rozwijał swe teorie²⁵. Pol zdecydował się owe paranaukowe tezy Duchińskiego wesprzeć swoją rozprawą o dialektach mowy polskiej. Wyszedł niewątpliwie z słusznego założenia, iż dotychczasowe badania zajmowały się wyłącznie językiem pisanym²⁶, podczas gdy - jego zdaniem - „matką rodzicielką [języka pisanego - przyp. F.Z.] ciekawych obserwacji dotyczących dziennikarstwa: „Redakcja każdego pisma wyobraża sobie w bucie swojej, że jest najwyższym wyrazem opinii publicznej, zapowiada to z góry i głosi zuchwale, że przeciw takiemu trybunałowi apelacji nie ma. Wszystko tedy, co w swoich kolumnach powie, jest dogmatem przez usta Dalaj-Lamy wypowiedzianym, a nieporzyznanie się do tych dogmatów jest wobec niej zdradą stanu przeciw ludzkości i narodowi, bo jest targnięciem się na to, co naród i ludzkość ma najświętszego, to jest, na majestat opinii publicznej, którą każda redakcja z gruntu i wyłącznie reprezentuje” (W. Pol, O potrzebie za wiązania Towarzystwa opiekującego się językiem i piśmiennictwem polskim, „Biblioteka Ossolińskich” 1866, t. 8, s. 276). ²³ Ibidem, s. 286. ²⁴ S.Niemcówna, Wincenty Pol jako geograf, Kraków 1923, s. 22. ²⁵ Por. F. Duchiński, Zasady dziejów Polski i innych krajów słowiańskich, t. 1-3, Paryż 1858-1861. ²⁶ W rozprawie Pola czytamy, iż język piśmienny jako „gotowy wyrób wieków w pomnikach piśmiennych podany, złożony jest ostatecznie w literaturze i w słowniku Lindego. Nie przeczymy tego, że ten gotowy materiał jest prawdziwym skarbcem narodowego języka. Wszakże jak skarbiec nie obejmuje całego zasobu sił i własności, które daje posiadanie ziemianina, tak nie obejmuje ani literatura, ani słownikarstwo całego obszaru mowy polskiej, której cząstkowym tylko rezultatem jest język piśmienny, urobiony, utarty" W. Po 1, Rzecz o dialektach mowy polskiej, Kraków 1869, s. 56. 150 FRANCISZEK ZIEJKA nie jest ani literatura, ani dokonana praca słowników, ale [...] mowa polska, żyjąca w uściech narodu. Literatura i słownikarstwo jest raczej tylko córą piśmiennego języka, a wnuką mowy polskiej”²⁷. W dalszych partiach swojej rozprawy poszedł, niestety, drogą całkowicie błędną, co wkrótce ostro wykazał mu Jan Baudouin de Courtenay²⁸. Należy jednak przypomnieć, że Pol kolejno omówił wyznaczone przez siebie samego dialekty polskie: chrobacki, wielkopolski, małopolski, mazowiecki, białoruski, litewsko-polski oraz opolski, przyjmując szczególnie mu bliską, geograficzną zasadę ich podziału²⁹, ale podpierając się w swych wywodach przesłankami politycznymi, a nie naukowymi, językowymi. Nadrzędnym bowiem jego celem było przekonanie słuchaczy i czytelników o nierozerwalności historycznego obszaru Rzeczpospolitej. Oczywiście, rozprawa Pola o dialektach nie posiada dziś żadnej wartości naukowej³⁰, była jednak w czasie powstawania dziełem niewątpliwie pionierskim. Napisał ją też nie językoznawca, ale człowiek zatroskany o zachowanie polskiego dziedzictwa kulturowego na całym historycznym obszarze Polski³¹. Na koniec warto tu przywołać piękną daninę, jaką złożył Towarzystwu Naukowemu Krakowskiemu Pol-poeta. Dnia 16 maja 1868 roku Towarzystwo zorganizowało uroczyste obchody pięćdziesięciolecia swego istnienia. Uroczystości poprzedziła msza św. w kościele św. Marka, po czym odbyło się publiczne posiedzenie, na którym prezes Józef Majer przedstawił Pogląd na stanowisko Towarzystwa Naukowego Krakowskiego wobec nauki i kraju, zaś Lucjan Siemieński odczytał rozprawkę pt. Żywot i zasługi zwłaszcza pod względem literackim Arcybiskupa warszawskiego, Jana Pawła Woronicza, niegdyś członka Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Na zakończenie uroczystości jubileuszowych Wincenty Pol zaprezentował specjalnie na tę okazję napisany poemat pt. Rytm, w którym m.in. przedstawił specyfikę pracy uczonych: Jako nurkowie i jako górnicy - I na dno morza i do wnętrza ziemi Spuścić się muszą ducha pracownicy, By dobyć skarby i obdarzać niemi. - ²⁷ Ibidem, s. 57. ²⁸ J.Baudouin de Courtenay, rec.: Historyczny obszar Polski. Rzecz o dialektach mowy polskiej przez Wincentego Pola, „Prace Fakultetu Historyczno-Filologicznego Cesarskiego Uniwersytetu w Kazaniu” 1878 [nadbitka: Biblioteka Jagiellońska - sygn. 220767 III]. ²⁹ Pisał: „dialekty będą się tak dzieliły, jak się obszary siedmiu głównych rzek dzielą, a będą się tak łączyły z sobą, jak się powiększę dopływy z głównymi rzekami zlewają”. W. Pol, Rzecz o dialektach..., s. 68. ³⁰ Naukowe dyletanctwo w dziedzinie dialektologii zarzucił Polowi już Maurycy Mann w swoim Studium biogrąficzno-krytycznym (zob. M. M a n n, Wincenty Pol..., 1.1, s. 295), podtrzymują ten osąd także współcześni językoznawcy. Ale nie wolno zapominać o tym, że walory rozprawy Pola, z politycznego punktu widzenia - pozytywnie, ocenił w 1869 roku Zygmunt Radzimiński. ³¹ W zakończeniu rozprawy Pol pisał o tym otwarcie, dowodząc, że: „Językowy organizm historycznego obszaru Polski jest faktem, z którym się liczyć przyjdzie tym wszystkim, co tendencyjnie z tego organizmu coś odjąć chcieli albo narzucić mu inny”. W. Po 1, Rzecz o dialektach..., s. 127. WINCENTY POL I TOWARZYSTWO NAUKOWE KRAKOWSKIE 151 ale i ich zasługi wobec narodu: Myśmy wynieśli z tej półwiecznej toni, Co ducha zdobi, utwierdza i broni, Duchowej naszej Rzeczypospolitej - Pomnik Narodu niczem nie pożyty - Zostanie język; żywy, w Panu żywy - Myślą, uczuciem, życiem sprawiedliwy. - [•••] Gdyśmy w zapasach wieku się strudzili, Niech krwawy ducha i pracy nabytek, Dla wielkiej Rzeszy idzie na pożytek. - A ufam w Panu, że z tego posiewu Światła i prawdy i Bożego krzewu Urośnie wielkie dobro dla Narodu, Nim się stulecie schyli do zachodu³². Rytm został bardzo ciepło przyjęty przez uczestników uroczystości, czego dowodem stał się wygłoszony przez Józefa Szujskiego - w imieniu „młodego plemienia" pisarzy - poetycki Toast na cześć Wincentego Pola wzniesiony na uczcie Towarzystwa Nfaukowego] Kfrakowskiego] w pięćdziesiątletnią [sic!] rocznicę jego założenia. Nie skąpiąc poecie pięknych określeń („wieszcz z siwym włosem”; „siwy hetman”), Szujski w swoim Toaście zapewniał autora Mohorta, iż trud jego nie był daremny: Coś posiał, nie w ziemi zostanie, Choć ziarno chwast chwilę przygniecie: W nieszczęściu jest Boża potęga, Z boleści powstaje Moc w świecie. Pięści ściśnięte rozpaczą Do modłów i pracy się złożą - A wtedy zrozumią, zobaczą, Coś widział Ty - potęgą Bożą!³³ Czytając dzisiaj Rytm Pola, a także Toast Szujskiego, możemy stwierdzić jedno: obaj w oczekiwaniach swoich nie rozminęli się z prawdą. Tak jak się spodziewał Pol - zanim upłynęło kolejne pięćdziesięciolecie, obudził się naród polski z niewoli i zaczął od nowa budować gmach Wolnej Polski. Tak jak oczekiwał Szujski, wysiłki narodu, w tym poetów, nie poszły na marne. Budowę wolnej Ojczyzny po 1918 roku wsparto na fundamentach, które między innymi budowali ³² W. P o 1, Rytm na uroczystość pięćdziesiątletniej rocznicy założenia Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, [w:] idem, Dzieła wierszem i..., s. 316-321. ³³ J. S z u j s k i, Toast na cześć Wincentego Pola wzniesiony na uczcie Towarzystwa N[aukowegoj K[rakowskiego] w pięćdziesiątletnią rocznicę jego założenia, [w:] Pamiątka obchodu pięćdziesiątej rocznicy zawiązania Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, Kraków 1868, s. 80. 152 FRANCISZEK ZIEJKA w epoce niewoli członkowie Towarzystwa Naukowego Krakowskiego i wielu innych podobnych towarzystw, stowarzyszeń, organizacji oraz szkół. Pamiętając o tej wysokiej pozycji Pola w świecie duchowym jemu współczesnych, nie dziwi decyzja powołanej do życia w 1872 roku Akademii Umiejętności, prawnej następczyni Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, o zaliczeniu autora Wita Stwosza w skład członków czynnych. Był to bodaj ostatni zaszczyt, jaki spotkał naszego poetę w życiu. Zaszczyt, na który godnie sobie zapracował. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 1. Wstęp W 1853 roku, a zatem w rok po śmierci Karola Antoniewicza, w Poznaniu ukazał się Krótki rys życia świętej pamięci księdza Karola Antoniewicza, Ojca z Towarzystwa Jezusowego, którego anonimowy autor pisał: „W krzyżu rozmiłowany, o krzyżu mówił, o krzyżu pisał, w krzyż ciągle oczy przy ofierze mszy świętej wlepiał, tak że jemu przypadłoby najwłaściwiej miano «od krzyża»”¹. Tym torem poszedł w 1861 roku ks. Ignacy Polkowski, autor pierwszej obszerniejszej biografii ks. Antoniewicza, który dowodził, że ten przydomek słusznie się bohaterowi owego dzieła należy. Autor ten z mocą podkreślał: „Świetne czyny [ks. Antoniewicza - przyp. F.Z.], którymi jaśniał za życia, chrześcijańskie cnoty, którymi skarbił sobie niebo, żałosne wspomnienia wszystkich, co go znali, co posłyszeli o nim; śmierć jego na koniec w połowie świętego a użytecznego żywota: wszystko to nam mówi, że strata jego bolesna dla wielu, bo lat wiele ubiegło, jak nie widziano męża tak apostolskiego ducha, takiej zdolności i takiego poświęcenia się dla bliźnich”¹ ². W rzeczy samej, w opiniach zarówno współczesnych, jak i potomnych, ks. Antoniewicz uznany został za „postać jedną z najjaśniejszych wśród pracowników ludowych minionego [XIX - przyp. F.Z.] stulecia”³ ⁴. Dziś ks. Antoniewicz pozostaje prawie nieznany. Przypomniał go wprawdzie przed kilku laty, w 2001 roku, ks. Marek Inglot, autor popularnonaukowej biografii, wydanej staraniem wydawnictwa WAM w serii Wielcy Ludzie Kościoła*, ¹ [N.N.], Krótki rys życia świętej pamięci księdza Karola Antoniewicza, Ojca z Towarzystwa Jezusowego, Poznań 1853, s. 12. ² Ks. I. Polkowski, Wspomnienie o życiu i pismach ks. Karola Antoniewicza, Warszawa 1861, s. 2. ³ F. B ło t n i c k i, Ks. Karol Antoniewicz, wielki pracownik ludowy i apostoł trzeźwości, „Wyzwolenie” 1912, t. 7, s. 116. ⁴ Ks. M. Inglot SJ, Karol Antoniewicz, Kraków 2001, s. 83. Por. także: ks. J. Mikuła, Antoniewicz Karol, [w:] Polski Słownik Biograficzny, ks. J. Po płatek, Ks. Karol Bołoz-Antoniewicz (J808-18S2), „Ateneum Kapłańskie" 1957, t. 55, s. 447-454; ks. K. Drzymała, Ks. Karol Antoniewicz TJ, „Homo Dei. Przegląd Ascetyczno-Duszpasterski” 1958, nr 1, s. 21-27. 154 FRANCISZEK ZIEJKA praca ta przeszła jednak niemal bez echa. Wciąż brakuje pełnej, nowoczesnej monografii jego życia i twórczości. Wprawdzie przed stu dziesięciu laty ks. Jan Ba-deni ogłosił drukiem obszerną biografię tego kapłana, nie była to wszakże praca naukowa⁵. Zdumiewać musi jedno: to, że tak piękna postać poety-misjonarza do dziś pozostaje w cieniu zapomnienia. Nie interesują się Antoniewiczem historycy literatury, rzadko przywołują go też badacze historii Kościoła. Autora niniejszego opracowania urzekła w pierwszym rzędzie biografia ks. Antoniewicza. Dopiero później zainteresował go jego nietypowy, a przy tym bogaty dorobek pisarski, w którym wszak znajdują się m.in. śpiewane do dziś w polskich kościołach pieśni (by wspomnieć choćby o dwóch: Chwalcie łąki umajone oraz W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie). Widząc, że brakuje ochotników do zajęcia się postacią ks. Antoniewicza, postanowiłem przygotować przynajmniej wstępny projekt monografii, na jaką ten kapłan z pewnością zasługuje. Dwusetna rocznica jego urodzin stała się w tym wypadku dodatkowym impulsem do przypomnienia współczesnemu czytelnikowi człowieka wielkiego charakteru, odważnego, pojmującego swą służbę ludziom i Bogu jako autentyczne powołanie, skromnego, a przy tym obdarzonego wielkim sercem. Rozeznawanie się w zagadkach życia i twórczości tego niezwykłego człowieka sprawiło mi autentyczną radość. Chciałbym też podzielić się ową radością z czytelnikami. Pragnę jedynie, aby to była rzetelna rekonstrukcja życia i analiza dorobku twórczego ks. Antoniewicza. Chciałbym spełnić obowiązek spłacenia długu, jaki zaciągnęliśmy u tego człowieka, który - gdy trzeba było - wiedział, jak służyć Ojczyźnie, i który - gdy okoliczności się zmieniły - umiał również służyć innym. Nieczęsto spotykamy takich ludzi dzisiaj. Tym większy obowiązek spoczywa na badaczach przeszłości, aby wydobywali z cienia historii ludzi wielkich. Wielkich w życiu cichym, codziennym, wytrwałym. Wielkich nie tylko w służbie Ojczyźnie, ale także w służbie biednym i odtrąconym. Wielkich w szlachetnym uporze niesienia pociechy skrzywdzonym, także tym, o których zapomnieli nawet najbliżsi. Niech w tych trudnych czasach, w jakich żyjemy, ks. Antoniewicz stanie się jasną gwiazdą, mogącą przynieść nam choć trochę radości, rozświetlić nam mroki codzienności i - przynajmniej dla niektórych - stać się wzorem i drogowskazem. Która przekona nas, że piękną sprawą jest żyć dla innych, bo wówczas - jak wielekroć mówił ks. Antoniewicz - najpełniej żyjemy dla siebie. ⁵ Ks. J. Badeni SJ, Ksiądz Karol Antoniewicz, Kraków 1896, s. 419. Autor właściwie nie przeprowadza analizy dorobku ks. Antoniewicza. Przy kreśleniu jego sylwetki najczęściej ogranicza się do przywoływania obszernych fragmentów wspomnień i listów, wskutek czego książka nabrała znamion autentyku, ale pozbawiona została istotnego w tym wypadku aparatu krytycznego, a nade wszystko - oceny wartości dorobku twórczego pisarza. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 155 2. Ze Skwarzawy kolo Lwowa do Obry pod Poznaniem Karol Bołoz Antoniewicz urodził się 6 listopada 1807 roku, w miejscowości Skwa-rzawa pod Lwowem, w dawnym powiecie żółkiewskim. Przyszedł na świat w rodzinie ormiańskiej, od wieków osiadłej w Polsce. Chrzest otrzymał w katedrze ormiańskiej we Lwowie z rąk późniejszego arcybiskupa Samuela Cyryla Stefanowicza. W dzieciństwie spędził z matką i dwiema siostrami kilka lat w Wiedniu, dzięki czemu znakomicie władał językiem niemieckim - w tym języku próbował sił jako poeta, wydał nawet tomik poezji! Po powrocie do Lwowa uczył się pod kierunkiem nauczycieli prywatnych. W 1823 roku zmarł mu ojciec, Józef Antoniewicz, adwokat. W roku następnym Karol wstąpił na Uniwersytet Lwowski. W czasie studiów prawniczych słuchał także wykładów z zakresu literatury oraz muzyki. Nadto wprawiał się w językach obcych (biegle władał pięcioma z nich: niemieckim, francuskim, angielskim, włoskim i łaciną). Po ukończeniu studiów wyprawił się do Siedmiogrodu, do Jass, gdzie mieszkała część jego rodziny. Na łamach „Sławianina” - pisma wydawanego we Lwowie przez Stanisława Jaszowskiego - w 1839 roku ukazał się piękny szkic Antoniewicza pt. Jeden dzień życia mego (Wyciąg z dziennika podróży do Jass 1828 r.), w którym autor opisał z wielkim talentem jeden etap owej podróży: z Bosańczy do Botuszan (tzn. z Bukowiny na Multany). Zwraca uwagę przede wszystkim znakomity zmysł obserwacji autora, a także jego duża wrażliwość na uroki przyrody. Oto krótki fragment opisu podróży bezpośrednio po przekroczeniu granicy na rzece Suczawie: „Jechałem pomiędzy okiem niezmierzone pola i pastwiska; świerszcz polny w wysokich ścierniach żałośnie się odzywał, a gdzieniegdzie spłoszona ptaszyna z krzaku dzikiej róży wylatywała. W oddali widać było pasące się stada i trzody bydła i owiec, a smutny śpiew pastuchów rozlegał się w powietrzu. Czasem samotny jeździec, w czerwonym wełnianym płaszczu, z podziwieniem przypatruje się nam, wstrzymał konia, bystrym zaświecił okiem i dalej pogonił. Pojedyncze, rzadko gdzie w oddaleniu widoczne chatki nosiły na sobie piętno nędzy i spustoszenia. W pośrodku tak bogatej natury, widok nędzy ludzkiej boleśnie duszę przeraża”⁶. Dalej Antoniewicz opisuje swój pobyt w Botuszanach, wspomina o spotkanym tam Francuzie, byłym żołnierzu napoleońskim, który „pod piramidami walczył, od dawna w Bukareszcie osiadły i handlem trudniący się”⁷, właśnie - po śmierci żony Greczynki - z kilkunastoletnią córką wraca do ojczyzny, czy też o Greku - właścicielu miejscowej kawiarni, którego Turcy pozbawili w Jassach majątku, zamordowali żonę i dzieci... Doprawdy żal wielki, że z tytułowego dziennika podróży Antoniewicza na Multany zachował się tylko tak niewielki fragment. W całości byłby to bardzo cenny dokument, opowiadający ⁶ Ks.K.Antoniewicz, Jeden dzień życia mego (Wyciąg z dziennika podróży do jass 1828 r.), „Sławianin" (Lwów) 1839, t. 2, s. 52. ⁷ Ibidem, s. 55. 156 FRANCISZEK ZIEJKA o skomplikowanych losach ludzi z Bukowiny i Siedmiogrodu w burzliwej epoce lat dwudziestych XIX wieku. Na Multany pojechał Antoniewicz - jak wspominają badacze - w celu opracowania historii Ormian. O tym, że bardzo serio traktował to wyzwanie, świadczy jego artykuł zamieszczony we wzmiankowanym „Sławianinie” i zatytułowany Uczeni Europy pod względem Armenii (sic!). Niewielki rozmiarami tekst młodego autora przekonuje o autentycznych jego uzdolnieniach naukowych, z wielką swobodą piszę on bowiem o badaczach dziejów Armenii we Włoszech, Niemczech, Francji i Rosji. Wspomina także o zakładanych przez Ormian w różnych miastach Europy drukarniach i szkołach. Uwagę zwraca nade wszystko bardzo osobisty stosunek młodego autora do jego pierwotnej ojczyzny. Początek artykułu zawiera też godną przypomnienia wielką pochwałę Armenii. Mogłaby owa pochwała stanowić znakomity wstęp do monumentalnej pracy o dziejach Ormian. Pracy tej ostatecznie młody Antoniewicz nie napisał. Ale warto pamiętać o tym tekście, odnaleźć można w nim bowiem zapowiedzi późniejszych jego decyzji podjęcia walki w polskich szeregach powstańczych. Armenia bowiem, podobnie jak Polska, upadła niegdyś wskutek przemocy silniejszych sąsiadów. Oto początkowy fragment owej niezwykłej laudacji, która wyszła spod pióra młodego autora: „Na tej klasycznej ziemi, gdzie się wszczęła historia rodu ludzkiego, na tej ziemi, gdzie w cieniu gór Araratu, najpiękniejsze podania ludów i biblijne powieści, jako wonne kwiaty Wschodu wzrosły; istniał w ciemnej przeszłości naród dzielny i pracowity, uczynny i prostoduszny, naród ormiański [wyróżnienie - K. A.]. Hordami barbarzyńców otoczony, walczyć rnusiał siłami fizycznymi i moralnymi, aby byt polityczny utwierdzić i zachować, i zniszczyć wpływ grubej ciemnoty, która coraz zgubniej wokoło się rozszerzała; natężonymi siłami dążąc ku prawdzie i światłu; - w najkrwawszych prześladowaniach wyznając śmiele wiarę w Chrystusa, w powszechnym zepsuciu pogranicznych narodów czystość i prostotę obyczajów zachował. Armenia upadła nie własną winą, ale chciwością i zazdrością pogranicznych i dalszych narodów"⁸. To stwierdzenie, podobnie jak kolejne, wyraźnie zapowiada wypowiedzi polskich wygnańców polistopadowych z lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku⁹. Najprawdopodobniej to właśnie dlatego, że Antoniewicz ⁸ Ks. K. Antoniewicz, Liczeni Europy pod względem Armenii, „Sławianin” (Lwów) 1839, t. 2, s. 130. ⁹ Antoniewicz pisał m.in.: „Armenia straciła swoję samobytność, a czas w kartach historii narodów zatarł jej imię i pamięć jej sławy. Ormianie pogardzani, nigdy i nigdzie nie zmieniali sposobu życia, do którego we własnej nawykli ojczyźnie. Pobożni, pracowici, spokojni, cnoty dzieciom w spuściźnie zostawiali. Nie wdając się w żadne sprawy polityczne, w żadnym kraju, gdzie ich gościnnie przyjęto, spokoju nie zatruwali, lecz w każdej okoliczności, miłość i przywiązanie okazywali nowym współziomkom. Wskrzeszając przemysł i nowe drogi dla handlu ze Wschodem wskazując, nie dla jednej krainy przyjście ich było błogosławieństwem. W zimnej Północy serca ich tęskniły za błogosławionymi niwami Armenii, czuciom i myślom ich kraj ojczysty nigdy obcym nie był, ale obcą im była Europa, która ich cnoty i prace zapoznawała. Nieszczęście prędzej pogardę niż współ--uczucie i uwagę na siebie zwraca” Ibidem, s. 131. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 157 postrzegał zbieżność losów Ormian i Polaków, znalazł się on na przełomie lat 1830 i 1831 w polskich szeregach powstańczych. Nie zachowały się bliższe informacje o czasie, kiedy młody Antoniewicz wstąpił w szeregi powstańcze. Jeden z biografów twierdzi, że decyzję tę podjął on po lekturze przesłanych mu z Warszawy przez kuzyna, Mikołaja Antoniewicza, wierszy (które autor w 1831 roku wydał jako Rymy zbrojne pod pseudonimem Mikołaja z Pokucia¹⁰ ¹¹). Nasz bohater - zdaniem Jana Koźmiana - wstąpił do tzw. Legii Nadwiślańskiej, którą wkrótce włączono do Korpusu gen. Józefa Dwernickiego. W Korpusie tym znalazł się podczas wyprawy na Wołyń, podjętej w celu zaktywizowania powstania na tych terenach, czyli już po sukcesie, jaki odniósł Dwernicki w bitwie pod Stoczkiem. Biografowie zwracają uwagę na dwa epizody z powstańczego okresu w życiu Antoniewicza. Pierwszy to śmierć zaufanego sługi-przyjaciela, przygarniętego niegdyś w czasie studiów we Lwowie¹¹. Drugi epizod ma wymiary zdarzenia prawie cudownego: pewnego dnia Antoniewicz powracał z kilkoma współtowarzyszami do obozu z patrolu. W olbrzymich lasach wołyńskich mały pododdział jego zagubił się. Dowódca poprosił wówczas napotkanych wieśniaków wołyńskich o pomoc. Ci zaprowadzili ułanów polskich prosto... do obozu wojsk rosyjskich, gdzie wszystkich natychmiast rozstrzelano. Wszystkich - z wyjątkiem Antoniewicza, on bowiem, zmęczony długą wędrówką, zasnął na koniu i stracił kontakt z oddziałem. Koń sam zaniósł śpiącego powstańca do polskiego obozu¹². Epizod ten można tłumaczyć na różne sposoby. Najprostsze wyjaśnienie wydaje się oczywiste: widocznie Opatrzność wyznaczyła młodzieńcowi określone zadanie do spełnienia i dlatego uratowała go przed niechybną śmiercią. W ostatnich dniach kwietnia 1831 roku Korpus Dwernickiego, naciskany ze wszystkich stron przez przeważające wojska rosyjskie Korpusu Rydygiera, przekroczył granicę austriacką i złożył broń. Wraz z resztkami wojsk powrócił do Galicji także i Antoniewicz. Przebywał odtąd bądź to w rodzinnej Skwarzawie, bądź we Lwowie. W stolicy Galicji, u ciotki, poznał Zofię Nikorowiczównę, swoją kuzynkę. Dwoje młodych ludzi pokochało się. Uzyskawszy dyspensę od Ojca Świętego, w 1833 roku zawarli związek małżeński, a po ślubie osiedli w Skwarzawie. Karol przejął ster rządów w gospodarstwie z rąk matki, która zdecydowała się osiąść na stałe w lwowskim klasztorze Panien Benedyktynek. ¹⁰ Por. ks. K. Dr zyma i a, op. cit., s. 21. Należy tu dodać, że Mikołaj Antoniewicz opisał w jednym ze swych wierszy Przejście wojska polskiego do Galicji pod Dwernickim. ¹¹ W czasie studiów, zimową porą, miał Antoniewicz-student spotkać w ruinach lwowskiego Wysokiego Zamku przymierającego z głodu i zimna kilkuletniego chłopca - sierotę; okrył go swoim płaszczem i przyjął za zgodą matki na stancję. Odtąd młodzieniec ten stał się najwierniejszym przyjacielem Karola, zawsze mu towarzyszącym w podróżach i w życiu codziennym, aż do swej śmierci w powstaniu listopadowym. ¹² Przywołuje ten epizod z życia ks. Antoniewicza m.in. Stanisław Koźmian we wspomnieniu pt. Ojciec Karol Antoniewicz (1853), [w:J idem, Pisma wierszem i prozą, t. 2, Poznań 1870, s. 276. 158 FRANCISZEK ZIEJKA W Skwarzawie przyszło na świat pięcioro dzieci Karola i Zofii. Niestety, wszystkie zmarły w wieku niemowlęcym. W 1838 roku Antoniewiczowie przenieśli się do Lwowa. Podobnie jak w Skwarzawie, gdzie w swoim dworze - oprócz szkółki dla dzieci wiejskich - utworzyli maleńki szpitalik dla chorych, postanowili i tutaj nieść pomoc biednym i chorym. Zaczęli nawiedzać klasztor Sióstr Miłosierdzia, które utrzymywały mały przytułek dla opuszczonych, biednych chorych. Karol w tym samym czasie poznał jezuitę, ks. Fryderyka Rinna, uznanego naówczas malarza, którego wybrał na swego spowiednika. Z chwilą, gdy po śmierci ostatniego dziecka Zofia Antoniewiczowa zapadła na zdrowiu, małżonkowie udali się do Graffenbergu, popularnej naówczas miejscowości uzdrowiskowej, leżącej dziś Czechach (Lazne Jesenik). Niestety, zabiegi lecznicze na niewiele się zdały. Zofia zmarła na gruźlicę w ostatnich dniach lipca 1839 roku we Lwowie. Jej życzeniem było, aby pochować ją w habicie mniszki ze zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia -i tak się też stało. Po śmierci dzieci i małżonki Karol postanowił zrealizować plany, które snuł z chorą żoną: ustalili wówczas - jak pisał później - że jeśli chora Zofia wyzdrowieje, to wstąpi do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, on zaś - do Towarzystwa Jezusowego. W miesiąc po śmierci żony Karol zlikwidował majątek¹³ i 10 września 1839 roku stawił się u bram kolegium jezuickiego w Starej Wsi w Sanockiem z prośbą o przyjęcie do nowicjatu. Na furcie powitał go stary szlachcic z Białorusi, Ludwik Krasowski, były wachmistrz w wojsku Kościuszki, dożywający swych lat jako furtian. Do zakonu przyjął Karola przełożony kolegium w Starej Wsi - ks. Józef Morelowski, znany w dziejach literatury polskiej jako autor m.in. powstałych w 1795 roku (a wydanych w 1854) Trenów na rozbiór Polski. Te okoliczności sprawiły, że Antoniewicz do końca życia z największą radością wspomniał chwilę wejścia do zakonu. Po latach pisał: „Wejście moje pierwsze w zakonne życie było tak pełne uroku, świętości i pokoju. Stanąwszy na progu klasztornym, zdawało mi się, żem wstąpił w dom rodzinny; żyjąc w świecie tak długo, zawsze byłem w nim obcy, a jeśli czasem odpowiadałem żądaniom zmysłów moich, nigdym nie odpowiadał żądaniom serca mego: dlatego jakiś rodzaj tęsknoty żył w głębi duszy, i tęsknota ta tylko wielkim pociechom lub wielkim boleściom ustępowała na chwil改⁴. W kilka tygodni po wejściu do kolegium Antoniewicz został wybrany przez innych nowicjuszy „manductorem"¹⁵. Szybko też zapisał się trwale w życiu kolegium starowiejskiego, m.in. sprowadzając do Starej Wsi fortepian, by przy jego akompaniamencie śpiewać często tworzone samodzielnie pieśni. Śluby zakonne złożył 12 września 1841 roku. Po ślubowaniu podarował zakonowi kilkaset książek, w tym - rękopis poezji swojego dziadka w języku tureckim. Autor owych wierszy został wysłany przez Stanisława Augusta do Stambułu i w Turcji zdołał ¹³ Biografowie odnotowali, że posag Zofii Antoniewicz zwrócił jej rodzinie. Część swojego majątku przekazał bratu stryjecznemu, a jeszcze inną część - wiernym sługom. ¹⁴ „Dzwonek" (Lwów) 1850,1.1, s. 60. ¹⁵ manductor (z łac.) - przewodnik chóru. Tutaj - „starosta” roku. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 159 podobno uzyskać bardzo wysokie miejsce na poetyckim parnasie¹⁶. Rozporządził także resztą majątku, przeznaczając fundusze m.in. na sprowadzenie z Paryża do Lwowa Sióstr Sercanek (sœurs du sacré cœur Jésus). Po złożeniu ślubów zakonnych Antoniewicz przez rok kontynuował studia teologiczne w kolegium jezuickim w Tarnopolu. Tu spotkał ks. Jana Wojszniłłę, misjonarza, który wiele lat spędził na Kaukazie. To on miał wtajemniczyć Karola w tajniki pracy misjonarskiej. W 1842 roku Antoniewicz przeniósł się do kolegium jezuickiego w Nowym Sączu. Święcenia kapłańskie otrzymał 11 września 1843 roku z rąk bpa Marcelego Gutkowskiego w kościele św. św. Piotra i Pawła we Lwowie. Bezpośrednio po święceniach młody kapłan podjął pracę kaznodziejską. Jak piszę ks. Jan Koźmian, pierwsze kazanie wygłosił jeszcze jako kleryk - po niemiecku - do studentów w Nowym Sączu. Pierwsze polskojęzyczne kazanie wygłosił także w tej miejscowości, w czasie adwentu 1844 roku (okazją było założenie Bractwa Wstrzemięźliwości). Teraz, po uzyskaniu święceń kapłańskich, podjął pracę kaznodziei we Lwowie i w okolicy. Nauczał religii w szkołach jezuickich, a także w domach prywatnych. Głośnym echem odbiła się w tym czasie podjęta przezeń krucjata przeciwko pijaństwu. Znakomite rezultaty owych pierwszych wystąpień kaznodziejskich Antoniewicza sprawiły, że znalazł się w gronie kilku jezuitów, których na prośbę gubernatora Galicji, księcia Ferdynanda d’Este, prowincjał jezuitów, O. Jakub Pierling, wysłał na tereny porabacyjne wiosną 1846 roku. Przypomnijmy: w lutym 1846 roku wybuchło w Galicji powstanie narodowe. Władze austriackie, uprzedzone przez swoich szpiegów o przygotowywanym zrywie, skierowały przeciwko powstańcom „cesarskich” chłopów. W okręgach: jasielskim, sanockim, tarnowskim, sądeckim i bocheńskim w okrutnych męczarniach zginęło od ośmiuset do tysiąca osób, w większości spieszących do powstania narodowego szlacheckich ochotników, ale także - nauczycieli, służby dworskiej, gajowych, kobiet, dzieci, a nawet księży. Blisko trzy tysiące osób osadzono w więzieniach. Spalono bądź splądrowano ok. czterysta siedemdziesiąt dworów, ponad pięćdziesiąt kościołów i tyleż plebanii. Przerażone rozmiarami fali przemocy, a odpowiedzialne za nią władze austriackie podjęły kroki zmierzające do uśmierzenia buntu, decydując m.in. o internowaniu w Tarnowie (a potem - o wywiezieniu na Bukowinę) przywódcy rabantów, Jakuba Szeli. Gubernator d’Este zażądał natomiast od jezuitów, by skierowali na tereny porabacyjne misjonarzy. O. Pierling wybrał do tej pracy sześciu zakonników: Augustyna Lipińskiego, Jana Tocka, Józefa Perkowskiego, Szczepana Załęskiego, Ignacego Skrockiego i Karola Antoniewicza. Czterej pierwsi zostali skierowani do pracy na Podhalu: od Chochołowa przez Biały Dunajec i Szaflary po Zakopane. Skrocki i Antoniewicz otrzymali zlecenie odbycia misji w samym „oku rabacyjnego ¹⁶ Por. ks.I.Polkowski, Wspomnienie o życiu i pismach ks. Karola Antoniewicza, Warszawa 1861, s. 37. 160 FRANCISZEK ZIEJKA cyklonu” czyli na terenach podgórskich. Dwaj zakonnicy przeprowadzali trwające najczęściej osiem dni misje w Bobowej, Bruśniku, Ciężkowicach, Lipnicy Murowanej, Gromniku, Wilczyskach, Pilźnie, Podolu, Rożnowie, Wiewiórce, Korzennej, Tropiu, Staniątkach, Brzeźnicy oraz innych miejscowościach. Nie czas i miejsce, aby szczegółowo opisywać przebieg tych ponad półrocznych misji, rozpoczętych 14 kwietnia, a zakończonych na początku października 1846 roku, pisałem już bowiem o tym przed kilku laty¹⁷. Tu pragnę nade wszystko zwrócić uwagę na determinację ks. Antoniewicza, z jaką przystąpił on do realizacji postawionego przed nim zadania. We Wspomnieniach misyjnych pisał: „Niemałe to zadanie, lud rozhukany i rozpasany na wszelkie zbrodnie, nawrócić do Boga, poruszyć do żalu i skruchy, nakłonić do zwrócenia podług sił i możności szkód uczynionych... a to w czasie, gdy jeszcze krew przelana się kurzyła, gdy wszelka powaga kapłańska, wszelka powaga Boska i ludzka zniszczona... Potrzeba było stanąć na tej ziemi krwią zbroczonej, patrzeć na łzy, żyć między rozpaczą i zbrodnią, i z kazalnic znieważonych kościołów gromić zbrodnie, pocieszać smutek, uspokoić rozpacz, okazać w całej wielkości i potędze sąd sprawiedliwości i miłosierdzia Boskiego"¹⁸. Z powierzonego zadania Antoniewicz wywiązał się znakomicie, zyskując powszechne uznanie. Wiadomo, że mimo największych niebezpieczeństw, otrzymywanych wielekroć gróźb, swoją wymową i pełnym oddaniem dla sprawy Bożej potrafił przyciągnąć na stronę Kościoła tysiące zagubionych, opuszczonych przez wszystkich chłopów. Był - obok Kornela Ujejskiego - jednym z nielicznych wówczas światłych ludzi, którzy wyciągnęli dłoń w stronę zaślepionych wcześniej żądzą zemsty rabantów, teraz usiłujących powrócić do życia w społeczeństwie¹⁹. ¹⁷ F. Z i e j k a, Misjonarz pośród rabantów, [w:] i d e m, Poeci, misjonarze, uczeni. Z dziejów kultury i literatury polskiej, Kraków 1998, s. 135-148. ¹⁸ Ks. K. Antoniewicz, Wspomnienia misyjne z 1846 roku, Poznań 1855, s. 6. ¹⁹ O znamiennej różnicy w podejściu ludzi Kościoła do sprawy rabantów świadczy pewien fakt, przywołany w 1898 roku przez o. Edwarda Nowakowskiego (znanego w Krakowie pod pseudonimem „ks. Wacław kapucyn"). Jak wspomniałem, ks. Antoniewicz poszedł na misje na tereny, na których jeszcze „kurzyła krew". W rezultacie misji latem 1846 roku wyruszyła z tychże terenów pokutna pielgrzymka na Jasną Górę (kampania uzyskała wcześniej zgodę na tę pielgrzymkę od biskupa tarnowskiego, Gabriela Wojtarowicza). Po stawieniu się pielgrzymów w Częstochowie, pojawiły się kłopoty, o których piszę ks. Nowakowski w książeczce Częstochowa w obrazach historycznych. Autor - w oparciu o zachowaną w zbiorach archiwum jasnogórskiego anonimową notatkę, spisaną latem 1846 roku - stwierdza, że kompania pielgrzymkowa, po przybyciu do stóp Jasnej Góry, zgodnie ze zwyczajem powiadomiła o swoim stawieniu się paulinów, prosząc o wprowadzenie do sanktuarium Czarnej Madonny. „Tymczasem paulini odpowiedzieli im - piszę ks. Wacław kapucyn - że skalanych krwią bratobójczą nie wpuszczą do Jasnej Góry. Nie spodziewali się tego przybyli; gdy nadto postawieni w bramie na straży wszystkich innych wpuszczali, a galicyjskim zbrodniarzom bronili wstępu - strach i przerażenie ogarnęło ich. Jakoś płacz ten był tak okropny, rozpaczny i przeraźliwy - i trwał ciągle, nieustannie, połączony z wołaniem miłosierdzia, litości - przez trzy dni i noce bez przerwy, że zdawało się sądny dzień nastąpił. Dopiero po trzech dniach wyszli paulini - poza murami słuchali spowiedzi - poczem wpuścili ich do kościoła, ale bez żadnej muzyki i śpiewów, i niezwłocznie kazali im wracać nazad do domów. Opisujący to wspomina, że niepodobna było nawet słuchać ich rozpaczliwych jęków, niepodobna było także, słuchając tego płaczu, KAROL BOLOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 161 W maju 1847 roku Antoniewicz - za poradą lekarzy - udał się na odpoczynek na Huculszczyznę, do wsi Piaseczna k. Stanisławowa. Trzy miesiące spędzone wśród Hucułów to - jak pisał - jedna z najjaśniejszych kart w jego żywocie. Z jednej strony jego podziw wzbudziła wspaniała przyroda, z drugiej - ujęła go prostota i dobroć biednych, cierpiących często głód, ale zahartowanych w boju o kawałek chleba Hucułów. W sierpniu 1847 roku misjonarz powrócił do Lwowa, by podjąć obowiązki kaznodziei, spowiednika, a także nauczyciela religii. Niestety, pracę tę zmuszony był przerwać już w maju następnego roku, kiedy to rząd austriacki wydał rozporządzenie o likwidacji klasztorów jezuickich w Galicji. Przygnębiony tą wieścią Antoniewicz podążył do Krakowa, a stąd - do Staniątek, do czczonej tu Matki Boskiej Bolesnej. Według zachowanych świadectw godziny całe spędzał przed obrazem Matki Boskiej Bolesnej, „a kiedy kościół zamykano, klękał przed oknem w swej izdebce, zapatrzony w mury kościoła, i dopiero dzwonek klasztorny, wzywający o północy siostry zakonne na modlitwę, wyrywał go z błogiego rozmodlenia, dając znać, że już czas pójść na spoczynek”²⁰. W klasztorze tutejszym napisał m.in. cztery piękne wiersze ujęte w cykl W kaplicy Matki Boskiej Bolesnej w Sta-niątkach, w których ten, bezdomny teraz, zakonnik szukał wsparcia u Maryi: Matko! Ty doradź, Matko, wskaż mi drogę. Bez Ciebie myśleć i kochać nie mogę. Powiedz, czy w obce mam się udać strony, Gdzie mi już polskie nie zahuczą dzwony. Czy mam przeprawić mą łódkę przez morze, Gdzie mi już polskie nie zaświeci zorze, Czy też w ojczysty mam wrócić zakątek, W kraj tęsknych marzeń i łzawych pamiątek. Znamienne jest przesłanie, z jakim Antoniewicz wychodzi z kaplicy Matki Bożej Bolesnej: Bierz za kij twój, bo czas drogi, Spiesz do pracy kornie, śmiało; Żniwo wielkie, żeńców mało W czasie smutku, łez i trwogi. Bierz za kij twój, przyspiesz kroku, Nie trać czasu nadaremnie, Bo nie idziesz sam, beze mnie, Bo ja będę przy twym boku²¹. i samemu nie płakać. Serce się krajało i zdawało się, że pęknie pod wrażeniem tego strasznego obrazu". Ks. Wacław kapucyn [E. Nowakowski], Częstochowa w obrazach historycznych, Kraków 1898, s. 104. ²⁰ Ks. K. Drzymała, op. cit., s. 25. ²¹ Ks. K. Antoniewicz, Poezje, Kraków 1899, s. 64-69. 162 FRANCISZEK ZIEJKA I rzeczywiście, w ślad za „wskazaniami” z tego pięknego cyklu poetyckiego Antoniewicz wziął podróżny kij i wyruszył na podbój dusz. Szerzył Dobrą Nowinę w Piekarach, Nowym Sączu, wreszcie - w Krakowie. Patriotyczne kazania, jakie wygłosił w dawnej stolicy Polski, sprawiły, że w końcu czerwca 1849 roku otrzymał nakaz natychmiastowego opuszczenia granic grodu. Wyprawił się wówczas powtórnie -dla poratowania zdrowia - do Graffenbergu, a po zakończonym leczeniu wyruszył znowu w długą wędrówkę ludowego kaznodziei. Odwiedził kolejno: Stanisławów, Lwów, Tarnów, Opatów, Krosno, Racibórz, Piekary, Nagoszyn i Limanową. W czasie tej wędrówki dotarła do niego wiadomość o tragedii, jaka w lipcu 1850 roku dotknęła Kraków: w ciągu trzech letnich dni pożar zniszczył ponad sto sześćdziesiąt domów, w tym pałace i bogate kamienice w Rynku (także Pałac Wielopolskich i Pałac Biskupi), cztery kościoły - w tym dominikanów i franciszkanów, a także dwa klasztory. Antoniewicz natychmiast udał się do dawnej stolicy Polski. Dnia 29 lipca, w tydzień po ugaszeniu pożaru, zaczął głosić kazania do przygnębionych klęską krakowian. Po nabożeństwie w kościele Mariackim kolejne kazania, podczas których w serca słuchaczy wlewał otuchę i nadzieję na lepsze jutro, wygłaszał na ruinach kościołów franciszkanów, dominikanów i bernardynek²². Pod koniec lipca 1851 roku na prośbę proboszcza z Piekar Śląskich ks. Antoniewicz wyruszył wraz z sześcioma innymi jezuitami na misje na Górnym Śląsku. Żniwo zebrane w czasie tych misji okazało się nadspodziewanie bogate (w różnych miejscowościach, w tym w Bytomiu i Mysłowicach, w czasie tych wypraw po raz pierwszy ustawiono krzyże misyjne!), toteż wieść o sukcesie duchowym garstki jezuitów obiegła cały kraj. Dotarła także na ziemię wielkopolską. Wiosną 1852 roku arcybiskup gnieźnieńsko-poznański, ks. Leon Przyłuski, zaprosił ich zatem na misje w tej dzielnicy kraju. Ks. Antoniewicz rozpoczął je w kwietniu, wygłaszając kazania i. spowiadając w Krobi, Krzywiniu, Kościanie i Niechorowie. Świadkowie podają, że na jego nauki przybywało niekiedy do dwudziestu tysięcy wiernych. Niestety, późnym latem Wielkopolskę nawiedziła zaraza cholery. Władze nakazały zatem przerwanie misji. Mimo tak nieszczęśliwego obrotu sprawy ks. Antoniewicz pozostał na nawiedzonych klęską terenach, niosąc pociechę dziesiątkowanym przez zarazę biednym mieszkańcom tego regionu²³. ²² Ks. K. Antoniewicz, Nauki i mowy przygodne miane w Krakowie, Kraków 1851 (następne wydania: 1853, 1871). ²³ Proboszcz z Kościana tak opisywał na łamach „Czasu" pobyt w tym miasteczku ks. ks. Antoniewicza i Teofila Baczyńskiego: „od tego czasu [tzn. od 8 września 1852 roku - przyp. F.Z.] we dnie i w nocy pracują w tutejszej parafii, już to zaraz z rana o godzinie czwartej jeżdżąc do chorych, już to przed i po południu w kościele nie opuszczają konfesjonałów, już to późno w noc, czasem o godzinie pierwszej po północy odwiedzają w mieście i po wsiach chorych na cholerę. Od 10 bm. wzywano pomocy duchowej do 24 chorych dziennie, a umiera od tego czasu do 15 osób dziennie" (X.H.F., Kilka szczegółów z życia ks. K. Antoniewicza, „Czas” 1852, nr 293). Sam Antoniewicz pisał w liście ogłoszonym na łamach „Przeglądu Poznańskiego” (t. 15, 1852, s. 221): „Wczoraj trzynaście pogrzebów, dziś już ośmiu zmarło do południa. Dzięki niechaj będą Bogu, ani jeden nie umarł niewydysponowany. Ludu pełno w kościele do spowiedzi, a nie ma komu spowiadać, bo zaledwie siądę do konfesjonału, już wołają do chorego. O! Nie wiem, jak Bogu dziękować, że nam KAROL BOLOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 163 Przymuszony administracyjnym nakazem, dopiero na początku października opuścił Kościan i udał się do Poznania. Tu poprowadził misję u dominikanów, po czym - coraz słabszy na zdrowiu - wyruszył jeszcze w podróż do Krakowa. Spędził w nim trzy dni pod koniec października, władze jednak nakazały mu natychmiastowe opuszczenie miasta. W tym czasie nadeszła do niego wiadomość o przekazaniu jezuitom przez arcybiskupa gnieźnieńsko-poznańskiego dawnego klasztoru cystersów w Obrze k. Poznania. On sam wyznaczony został na przełożonego wspólnoty. Przybył do Obry 4 listopada 1852 roku. Jeszcze w niedzielę, 7 listopada, wygłosił w miejscowym kościele kazanie do licznie zgromadzonych wiernych, ale stan zdrowia nie pozwolił mu już na jakikolwiek wysiłek. Sprowadzony wkrótce lekarz stwierdził cholerę, która szybko przeszła w tyfus. Dnia 14 listopada 1852 roku ks. Antoniewicz, otoczony kilkoma członkami rodziny zakonnej, oddał ducha Bogu. Miał wówczas czterdzieści pięć lat. Pochowany został w krypcie miejscowego, obrzańskiego kościoła. W grobie złożyli go współbracia zakonni, gdyż żaden świecki nie chciał zbliżyć się do jego zwłok z obawy zarażenia się śmiertelną chorobą. Pogrzeb ks. Antoniewicza odbył się 16 listopada. Nabożeństwa żałobne za jego duszę odbyły się nie tylko w Obrze, także w kilku innych miastach, a mianowicie w Poznaniu (jedno w Kolegiacie św. Marii Magdaleny, drugie w kościele dominikańskim), Krakowie (w kościele Mariackim), Kościanie, Krobi, a także - w dalekim Paryżu (w kościele Matki Bożej Wniebowziętej 14 grudnia; kazanie wygłosił ks. Aleksander Jełowicki). W pierwszą rocznicę śmierci ks. Antoniewicza, 14 listopada 1853 roku, Wielkopolanie ufundowali mu w kościele w Obrze skromny pomnik z płaskorzeźbą przedstawiającą profil jego głowy. Na pomniku umieścili tablicę z napisem łacińskim (imię i nazwisko, data urodzenia, data wstąpienia do zakonu, data śmierci) oraz polskim. Tekst polski ułożył znany naówczas szeroko wielkopolski poeta, Franciszek Morawski. Brzmi on: Z krzyżem w ręku nad polskim górujący ludem, Wsparłeś go i podniosłeś słowa twego cudem; Krzepiłeś go w niedoli nadzieją i wiarą, Dla niegoś żył jedynie i dlań padł ofiarą. najniegodniejszym pozwolił tu pracować”. Ks. Drzymała cytuje relację pewnego chłopa z Kiełczewa o pracy ks. Antoniewicza, którą także godzi się tu przywołać. Miał on mówić: „Wy ani połowy tego nie wiecie, co on czynił. Otóż gdy jednego dnia 13 chorych na śmierć przygotował, przyszedł odpocząć do mojej chałupy. W rozmowie nadmieniłem, iż tu znajduje się jedna rodzina opuszczona, której zapewne ani lekarz, ani ksiądz nie odwiedzi, ponieważ znajduje się w chlewie. Ks. Antoniewicz natychmiast wstał i wyszedł. Drzwi do chlewika były tak niskie, że tylko zupełnie schylonym wejść można było do niego. W środku zastał męża i żonę, leżących na gnoju w ostatnim stopniu cholery. Obok siedziało dwoje skulonych dzieci. Ks. Antoniewicz zaczął zaraz spowiadać chorych. Ale gdy żadne z nich ze słabości nie mogło się podnieść, kładł się kolejno przy każdym z nich na gnoju, żeby ich spowiedzi wysłuchać i nie opuścił ich, aż wydali ostatnie tchnienie. Teraz wyprowadził z chlewa dwoje zanieczyszczonych i brudnych dzieci. Sam je umył przy studni i poprosił mnie, abym miał o nich staranie, póki się kto z krewnych nie znajdzie”. Cyt. za: Ks. K.Drzymała, op. cit., s. 27. 164 FRANCISZEK ZIEJKA Dziś cię szuka w tym grobie, przez łzy widzi w niebie, I modląc się za Tobą, modli się przez Ciebie²⁴. W tym samym czasie nad znajdującym się w podziemiach kościoła sarkofagiem misjonarza-poety wyryto słowa ułożonej przez niego samego modlitwy: Za wszystko dobro z Bożej ręki wzięte, Za skarby wiary, za pociechy święte, Za trudy pracy i trudów owoce, Za chwile siły i długie niemoce, Za spokój, walki, zdrowie i choroby, Za uśmiech szczęścia i za łzy żałoby; I za krzyż ciężki na barki włożony Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony²⁵. Od śmierci Antoniewicza upłynęło już prawie sto sześćdziesiąt lat. Pamięć o nim podtrzymują tylko nieliczni. Wiadomo na przykład, że w 1902 roku, w pięćdziesiątą rocznicę śmierci kapłana, zorganizowano uroczystości jubileuszowe w Krakowie. Jego postać przypomniano także w 1932 roku, w osiemdziesiątą rocznicę jego zgonu. Nie zapomniano też całkowicie o nim w naszych czasach. W Obrze k. Poznania pod koniec 2002 roku, w stopięćdziesiątą rocznicę śmierci ks. Antoniewicza, skromne uroczystości jubileuszowe zorganizowali gospodarzący tam obecnie Oblaci Maryi Niepokalanej²⁶. Przypomniano wówczas postać ks. Antoniewicza zarówno w czasie uroczystej inauguracji nowego roku akademickiego w miejscowym Seminarium Duchownym, jak i podczas spotkania kilkudziesięciu misjonarzy ludowych i rekolekcjonistów Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej poświęconego sprawom związanym z kaznodziejstwem maryjnym, którego prawdziwym mistrzem był ks. Antoniewicz. W dniu 17 listopada 2002 roku odprawiono w kościele obrzańskim uroczystą mszę św. za spokój duszy tego kapłana²⁷. 3. Ksiądz Karol od Krzyża Przywoływany już tutaj ks. Ignacy Polkowski w swojej książeczce z 1861 roku wspomina, że współcześni często nazywali ks. Antoniewicza „Księdzem Karolem od Krzyża” Autor twierdzi, że słusznie tak się stało, „bo jakżeż mu nie dać tego zaszczytnego miana, kiedy krzyż Chrystusów wszystkim był dla niego”²⁸. Zresztą sam Antoniewicz wyznawał w jednym ze swych wierszy: ²⁴ Ks. I. Polkowski, op. cit., s. 103. ²⁵ Cyt. za: o. K. Czepirski O MI, Kto krzyż odgadnie... O. Karol Bołoz Antoniewicz - wędrowny misjonarz ludowy, „Misyjne Drogi" 2003, nr 1 (97). ²⁶ Jezuici przebywali w klasztorze w Obrze od schyłku 1852 do 1854 roku. ²⁷ Por. o. K. Czepirski O MI, op. cit. ²⁸ Ks. I. Polko wski, op. cit., s. 37. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 165 Do krzyżam zwrócił wszystkie me życzenia, Do krzyżam przybił błędnych myśli roje; Bo z krzyża płyną promienie zbawienia, Bo z krzyża płyną zmartwychwstania zdroje! Pod krzyżem świata starty i złamany, Pragnę już odtąd krzyż twój w duszy nosić, Niewoli świata pokruszyć kajdany, Bym mógł na krzyżu, krzyża chwałę głosić²⁹. Wyznanie to należy potraktować jak element spowiedzi kapłana-poety. Rzeczywiście, Karol Antoniewicz został w swoim życiu doświadczony cierpieniem w szczególny sposób. Jak mało kto poznał on, co znaczą słowa: „wziąć na barki swój krzyż i iść z Chrystusem przez życie". Już przedwczesna śmierć ojca była dla 16-letniego, wrażliwego chłopca ciężkim doświadczeniem. A potem przyszły następne „krzyże”: utrata najbliższego przyjaciela w powstaniu, śmierć pięciorga dzieci, choroba i śmierć żony. Na tym jednak nie koniec. Jak wspomniano, Antoniewicz w 1846 roku podjął na porabacyjnych terenach działalność misyjną, niemal codziennie z bliska stykając się nie tylko z ofiarami krwawej rzezi, ale przede wszystkim - z rabantami, którym postanowił przywrócić ludzką godność. Latem 1850 roku w Krakowie - jak biblijny Jeremiasz - niósł słowa pociechy ofiarom kataklizmu. Wreszcie przyszły dni najtrudniejsze: misji wielkopolskich. W obliczu największego zagrożenia życia nie zawahał się ani przez moment - poszedł pośród umierających na cholerę i tyfus ludzi ze słowem Bożym i sakramentem pojednania. Jego obraz, gdy słuchał spowiedzi świętej nawet w chlewie, na gnoju towarzysząc umierającym, przypomina wizerunek biblijnego Hioba. Pamiętać przy tym trzeba, że w obliczu tak straszliwych doświadczeń ks. Antoniewicz nigdy nie podniósł buntu, kolejne ciosy przyjmował ze spokojem człowieka przekonanego o jednym: iż taka, a nie inna jest wola Boga, a zatem należy się jej poddać. Godzi sie podkreślić, że także i wówczas, gdy do niego samego, człowieka czterdziestopięcioletniego, zapukała śmierć, przyjął ją ze spokojem i wiarą. Przyjął z przekonaniem, że za progiem życia spotka Tego, któremu służył całe życie. Karol Antoniewicz otrzymał od Opatrzności rozliczne talenty. Poznał kilka języków obcych. Pięknie grał na fortepianie. Posiadał tak ważny dla kaznodziejów dar wymowy. Był człowiekiem odważnym, nieznającym lęku. Nade wszystko jednak posiadł talent poetycki, na pewno autentyczny, z dobrego kruszcu. W połowie lat dziewięćdziesiątych XIX wieku ks. Jan Badeni pisał, że „poetą był we wszystkich swych pismach: w natchnionych kazaniach, w malowniczych obrazkach, kreślonych dla ludu polskiego, w rzewnych, taką serdeczną miłością Boga i ludzi ożywionych, listach; poetą, a jednocześnie gorąco a rozumnie lud polski miłującym Polakiem, natchnionym misjonarzem, apostołem w swych rymowanych ²⁹ Ks. K. Antoniewicz, Poezje, s. 43. 166 FRANCISZEK ZIEJKA pieśniach, hymnach, legendach”³⁰. To dzięki temu wiele jego utworów poetyckich weszło na stałe do repertuaru pieśni kościelnych³¹. To dzięki temu dziś jeszcze jego wiersze wzruszają swą prawdą, swym niepowtarzalnym urokiem. Drogę twórczą rozpoczął wcześnie, jeszcze w czasie lwowskich studiów. W wieku dwudziestu lat (w 1827 roku) wydał pierwszy tomik poetycki - Sonety. Zadedykował go niemieckiej poetce, popularnej wówczas Karolinie Pichler (przygotował nawet specjalną dedykację w języku niemieckim). Niewielka książeczka (trzydzieści stron druku) jest jednym z licznych dowodów na panującą naówczas w świecie literackim „chorobę” zwaną „sonetomanią” Wielki sukces Sonetów krymskich Mickiewicza pobudził wielu młodych i starszych poetów polskich do podjęcia prób w tej dziedzinie piśmiennictwa. Na tej fali popłynął też Antoniewicz, autor sonetów, które można uznać za swoiste „wypracowania", ukazujące sprawność wersyfikacyjną autora, ale chyba niewiele nadto. Autor podjął w nich problematykę wtórną, typowo literacką. Nie ukrywał zresztą, że inspirację dlań stanowiła w tym wypadku przede wszystkim... lektura utworów cudzoziemskich poetów (co uczciwie podkreślał, zaopatrując każdy z tekstów w odpowiednie motto przejęte od obcego autora). Pierwsze wprawki literackie Antoniewicza nie zapowiadały jeszcze narodzin prawdziwego literata. Stał się on nim dopiero w wieku dojrzałym, po zebraniu tragicznych doświadczeń, z chwilą, gdy poznał, co znaczy cierpienie. To wtedy narodził się w nim artysta. Przede wszystkim - poeta religijny. Owszem, nie wszystkie utwory, które u progu lat sześćdziesiątych XIX wieku zebrała Maria Steczkowska, a po niej - ks. Jan Badeni w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku³², należą do trwałego dorobku naszej poezji narodowej. Sporo wśród nich jednak prawdziwych pereł i szlachetnych poetyckich kamieni. Wszystkie stanowią swoisty „pamiętnik liryczny” kapłana-poety, w którym przewija się kilka motywów głównych. Wiodącym pozostaje niewątpliwie motyw krzyża i związanych z nim pól znaczeniowych, dotyczących m.in. cierpienia, śmierci, mogiły, ale także - pocieszenia. Ten krąg trwałego dorobku Antoniewicza otwiera wiersz Droga życia, w którym poeta wyznaje: Bałem się krzyża, bałem się cierpienia, Jak dziecko, co się serca matki boi, Bom nie chciał poznać w szale urojenia, Że ranę serca tylko krzyż zagoi. Dziś znam tę drogę boleści, zaprzenia; Cierniem zasłana, krwią świętą zbroczona. ³⁰ Ks. J. Badeni SJ, Od wydawcy, [w:] ks. K. Antonie wicz, Poezje, s. 5. ³¹ Godzi się przypomnieć, że Antoniewicz jest autorem m.in. następujących pieśni kościelnych: Chwalcie łąki umajone; Do Betleemu; Panie! W ofierze Tobie dzisiaj składam; Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas //Matko! nie opuszczaj nas; W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie... ³² Por.: Poezje ks. Karola Antoniewicza, poprzedzone krótką wiadomością o życiu i pismach autora, opr. M. Steczkowska, Kraków 1861; ks. K. Antoniewicz, Poezje, s. 5. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 167 Dziś znam tę drogę miłości, zbawienia; Pusta, odludna, od świata wzgardzona. Pójdę Cię szukać, choć zwątlonym krokiem, Pójdę tą drogą bolesną i ciemną; Pójdę Cię szukać łzą zmroczonym okiem, O Panie, Panie, nie kryj się przede mną!³³ W wydanym w 1849 roku tomiku Wianek krzyżowy poeta daje szereg rad czytelnikom szukającym drogowskazu życia. Tych, co osłabli w wierze, przekonuje: Kiedy twe serce z życiem się uciera I raz zwycięża, drugi raz upada, Dusza tęsknoty śmiercią obumiera, W dziedzinę wiary zwątpienia się wkrada, Pospiesz do krzyża, bo z krzyża jedynie Strumień pociechy w duszę twoją spłynie. Tych zaś, którzy zaznali szczęścia ziemskiego, przestrzega: Gdy świat twe drogi różami zaścielę, Szczęścia urokiem życie rozpromienia, By się boleścią nie stało wesele, Byś wpośród szczęścia nie stracił zbawienia: Pospiesz do krzyża, w nim nadzieja cała, By w szczęściu dusza wierną pozostała. Lektura związanych z motywem krzyża wierszy Antoniewicza to towarzyszenie człowiekowi, który dobrze wie, co piszę. Dlatego można mu uwierzyć, kiedy oświadcza, że „Z krzyżem po twardej trzeba piąć się skale”³⁴, gdy radzi: „Pospiesz do krzyża ze łzą i westchnieniem, / A boleść twoja stanie się zbawieniem”³⁵ lub gdy wyznaje: Panie, Ty widzisz, krzyża się nie lękam, Panie, Ty widzisz, krzyża się nie wstydzę; Krzyż Twój całuję, pod krzyżem uklękam, Bo na tym krzyżu Boga mego widzę³⁶. Motyw krzyża otrzymuje pod piórem Antoniewicza liczne odmiany. Wspólnym mianownikiem przemyśleń poety na ten temat pozostaje przekonanie, że: Kto raz przebył brudne świata morze, Pod krzyżem stanął, lecz stanął w pokorze, ³³ Ks. K. Antoniewicz, Poezje, s. 53. ³⁴ Ibidem, s. 28. ³⁵ Ibidem, s. 30. ³⁶ Ibidem, s. 43. 168 FRANCISZEK ZIEJKA Ten pełnym sercem i zawsze i wszędzie Krzyż Twój, o Jezu, błogosławić będzie³⁷. Kiedy indziej wyznaje: Ty [Chryste - przyp. F.Z.] wołasz: Chodźcie bez trwogi, Krzyż wszystkie winy zagładzi; Wróćcie czem prędzej z tej błędnej drogi, Która was w przepaść prowadzi! Na to wezwanie wszystko porzucę, Pod krzyżem Twoim usiędę, Do nóg się Twoich w miłości rzucę, Kochać i płakać tu będę³⁸. Oczywiście, nie sposób przywołać wszystkie, często odmienne realizacje głównego motywu poezji Antoniewicza. Nie da się ukazać jego prawdziwie głębokiej wiedzy na temat cierpienia, a także - recepty na pokonywanie bólu. Proponuje on w tym wypadku swoistą terapię psychologiczną, polegającą na uświadomieniu sobie, że cierpienie jest integralnie związane z istotą życia człowieka. Pisze więc: Cierpię, bom człowiek. [...] Cierpię, bo kocham. Życie bez cierpienia Skała bezwodna, obłok bez jasności; Twarda opoka, serce bez natchnienia, Trumna, co martwe przechowuje kości³⁹. Trudne to prawdy. Szczególnie dla współczesnych czytelników, zapatrzonych w ideały szczęścia, powodzenia, kariery. Z czasem, gdy do ich domów zawita jednak „krzyż" cierpienie, przekonają się, że Antoniewicz miał rację, że prawd przez niego podanych nie można podważyć. W życiu Antoniewicza, a zarazem - w jego dorobku poetyckim, niezwykle ważną rolę odegrała Najświętsza Maryja Panna. Lektura pism księdza-poety przekonuje, że Maryja była dlań prawdziwą Opiekunką i ostateczną ostoją. Potwierdził to m.in. w uroczym Ustępie z pielgrzymki życia zatytułowanym Jeden dzień w Piekarach. Wyznawał tu: „Maryja! To imię było przez cały ciąg życia naszego echem odpowiadającym wszystkim potrzebom serca naszego! To imię ileż razy każdy z nas powtórzył i w jak odmiennych życia położeniach - to imię napisała matka na sercu naszym - to imię powtarzaliśmy, tuląc się do serca jej - to imię powtarzamy dziś płacząc nad grobem jej. Gdy niebezpieczeństwo nam groziło, ³⁷ Ibidem, s. 51. ³⁸ Ibidem, s. 38. ³⁹ Ks. K. Antoniewicz, Poezje, s. 39. W innym wierszu Antoniewicz wyznaje: „Nie wiem, dlaczego nawiedzasz mą duszę, / Serce i ciało strapieniem, chorobą; / Lecz to wiem dobrze, że cierpieć tu muszę, / Abym przez boleść połączył się z Tobą". Ibidem, s. 57. KAROL BOŁOZ ANTONIEWICZ: KAPŁAN - MISJONARZ - POETA 169 gdy smutek nas owładnął, gdy boleść serce rozdzierała, gdy niepokój myślą miotał - szukaliśmy w tym imieniu pomocy, pokoju, pociechy i ulgi - tego imienia opiekę wzywaliśmy nad sobą i nad każdą drogą nam istotą - to imię powtarzaliśmy w kościele i w domu, wśród rodzinnego kółka i w samotnej ciszy, modląc się za żywych, wspominając o umarłych. O Maryjo! Choćbym chciał, nigdy bym o Tobie zapomnieć nie mógł! Bo gdybym zapomniał o Tobie - zapomniałbym, żem żył, że żyć będę, żem cierpiał, żem był szczęśliwy, żem kochał!”⁴⁰. Ks. Antoniewicz wszedł również w krąg poetów szerzących w XIX wieku kult Matki Bożej. Przypomnijmy, że to właśnie w tym wieku upowszechnił się szeroko w Europie zwyczaj odprawiania nabożeństw majowych ku czci NMP, które zaczęto organizować (o czym mało kto pamięta!) dla uczczenia uwolnienia papieża Piusa VII z niewoli napoleońskiej w maju 1814 roku. Ks. Antoniewicz włączył się żywo w ów nurt. Potwierdzeniem tego jest szereg jego wierszy „majowych" z najpopularniejszym tekstem zatytułowanym Chwalcie łąki umajone. Okazuje się, że bardzo często powraca w dorobku poetyckim poety motyw Maryi-Matki. Tak nazywa on Najświętszą Marię Pannę m.in. w powstałym w Sta-niątkach, przywoływanym już tutaj cyklu pt. W kaplicy Matki Boskiej Bolesnej, w którym prosi Maryję o pomoc i dobrą radę: Matko, Ty doradź, Matko, wskaż mi drogę. Bez Ciebie myśleć i kochać nie mogę⁴¹. Kiedy indziej wyznaje: O Pani Nieba - i ziemi Królowo Tyś Matką moją, o radości słowo! - To słowo jedno - każdy żal ukoi, To słowo jedno - każdą ranę zgoi, To słowo jedno - każdą łzę osuszy, W tym jednym słowie życie mojej duszy⁴². Ten motyw Maryi - Matki powraca w znanej pieśni Nie opuszczaj nas z refrenem: „Matko, nie opuszczaj nas!” On nadaje ton także innej pieśni Antoniewicza: „Panie! w ofierze Tobie dzisiaj składam / Wszystko, czym jestem, wszystko, co posiadam”, w której również w formie refrenu powraca wyznanie: Jest ta myśl błoga, jest ta myśl droga, Że matką moją jest Matka Boga⁴³. ⁴⁰ [Ks. K. Antoniewicz], Jeden dzień w Piekarach. Ustęp z pielgrzymki życia mego, Lwów 1849, s. 8-9. ⁴¹ Idem, Poezje, s. 64. ⁴² Ibidem, s. 76. ⁴³ Ibidem, s. 87. Można tu przywołać wiele podobnych wyznań Antoniewicza. Oto niektóre z nich: „Wszakżeś Ty matką - Ty serce niewinne / Och! nie odrzucisz i pienia dziecinne" (s. 75); „Chociaż Panią nazywamy, / Lecz jak matkę Cię Kochamy” (s. 83). 170 FRANCISZEK ZIEJKA Jeśli w przywołanym poprzednio zestawie wierszy skupionych wokół motywu krzyża przeważały - co naturalne - motywy cierpienia, łez, smutku, to w kręgu cytowanych wierszy maryjnych Antoniewicza panuje radość i szczęście. Podbudowuje je sceneria „majowa”: „łąki umajone, góry, doliny zielone”. Sceneria ta wraca w wielu wierszach poety. Czytamy na przykład: Już majowe świeci zorze, Przed obrazem świeże kwiaty Dla Maryi złóż w pokorze, Lecz kwiat inny ślij w zaświaty. Kwiat nadziei, kwiat miłości, Co się w duszy twej rozwinął, Daj go Matce, aby w czczości Świata tego nie zaginął⁴⁴. W innym wierszu poeta pisał: Kwitną łąki, a z kwiatami Radość w sercu się rozkwita; Święci niebo i gwiazdami Przyjście błogiej wiosny wita. Wdziękiem maja kwitnie chwała Tej, co światu Zbawcę dała⁴⁵. Przyjęcie założenia, iż Maryja to nasza Matka, sprawia, że możemy się do Niej zwracać nie tylko w chwilach radości i szczęścia, ale i w trudnych momentach. Jedno jest bowiem pewne: Matka nigdy nie odmówi pomocy i opieki. To ważne przesłanie Antoniewicza, które dziś jest już powszechnie akceptowane. W dorobku poety-kapłana odnaleźć można niejeden jeszcze szlachetny kamień. Nie czas, aby je tu kolejno przywoływać. Już te jednak, które się tu pojawiły, pozwalają stwierdzić, że nie mamy w tym wypadku do czynienia z autorem zabawiającym się literaturą, lecz z twórcą w poetyckim słowie wyrażającym najtajniejsze myśli i uczucia, traktującym poezję poważnie - jako szansę na spowiedź przed światem. Pisarz nie chce pouczać innych. On pragnie tylko podzielić się z nimi swoimi przemyśleniami, wiedzą, jaką pozyskał wskutek przejść życiowych, a także - dzięki modlitewnemu skupieniu, kontemplacji. Że są to przemyślenia ważne i celne, przekonujemy się na każdym kroku, gdy śpiewamy jego pieśni, a szczególnie - gdy nas „dociska" los. Ks. Karol Antoniewicz żył krótko. Pozostawił jednak po sobie znakomity dorobek. Mowa tu nie tyle o tomikach wierszy czy tomach kazań - pozostawił po sobie nade wszystko - dorobek duchowy, o którym trzeba pamiętać, który należy przypominać i upowszechniać, szczególnie dziś, w rozwichrzonym, rozchwianym świecie wartości. ⁴⁴ Ibidem, s. 84. ⁴⁵ Ibidem, s. 85. ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI -MĄŻ WIELKIEJ POKORY To był mąż wielkiej pokory i prostoty, który, co miał i czynił dobrego, krył skrzętnie przed sobą i ludźmi, by Bóg tylko był uwielbion. (Z mowy św. Józefa Sebastiana Pelczara, wygłoszonej w 1895 roku w Krakowie, w czasie pogrzebu księdza arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego) 1. Literacki rodowód Felińskiego Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (1822-1895) doczekał się monograficznego opracowania, które wyszło spod pióra historyka, ks. Hieronima Eugeniusza Wyczawskiego¹. Wcześniej popularne opracowania poświęcili mu m.in.: ks. Ignacy Polkowski, ks. Wincenty Smoczyński, bp Michał Godlewski, s. Regina Żylińska, Jan Dobraczyński, ks. Witold Malej, s. Michalina Aleksa¹ ². Przy tej wielości prac ¹ Ks. H.E. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (1822-1895), Warszawa 1975, s. 471. ² Por. S. Prawdzicki [ks. I. Polkowski], Wspomnienie o Zygmuncie Szczęsnym Felińskim arcybiskupie metropolicie warszawskim, Kraków 1866; Ks. W. S m o c z y ń s k i, Ksiądz Zygmunt Feliński, arcybiskup metropolita warszawski, Kraków 1896; bp M.Godlewski, Tragedia arcybiskupa Felińskiego (1862-1863). Szkic historyczny, Kraków 1930; s. R. Żylińska, Ks. Zygmunt Szczęsny Feliński arcybiskup Metropolita warszawski, Rzym 1965, Biblioteka Archiwum Archidiecezji War-szawaskiej, t. 3; ks. W. Malej, Ks. Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (6 11862-15 III 1883), [w:] Szkice do dziejów Archidiecezji Warszawskiej, Rzym 1966; J. Dobraczyński, A to jest zwycięzca. Opowieść o Zygmuncie Szczęsnym Felińskim, arcybiskupie warszawskim, Warszawa 1986; s. M. Aleksa RM, Sługa Boży arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński metropolita warszawski, Warszawa 1987; A. Frącek, Błogosławiony arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (1822-1895), Warszawa 2002. Nadto: E. N i e b e 1 s k i, Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński w obronie duchownych więzionych i zesłanych za udział w ruchu narodowym lat 1861-1864, „Niepodległość i Pamięć” 2005, nr 21, s. 31-45. 172 FRANCISZEK ZIEJKA poświęconych osobie duchownego wciąż jednak brakuje opracowania jego dorobku literackiego. Omówił tę sprawę ks. Wyczawski, ale z braku przygotowania historycznoliterackiego ograniczył się świadomie do przywołania treści wybranych utworów pisarza, bez poddawania ich analizie. Luki tej nie wypełni zapewne także ten tekst, zresztą autor jego postawił sobie zadanie znacznie skromniejsze: przypomnienia trzech głównych dzieł Felińskiego-poety. Na boku pozostawił jego wiersze ogłoszone drukiem w czasopismach, a także dorobek prozatorski. Wierzy jednak głęboko, że wcześniej czy później podjęta zostanie praca nad całością dorobku literackiego tego autora, na wysiłek taki Zygmunt Szczęsny Feliński całkowicie sobie bowiem zasłużył. Dla zrozumienia i właściwej oceny twórczości literackiej Zygmunta Szczęsnego Felińskiego niezbędne jest przywołanie jego „rodowodu” literackiego. Chodzi przede wszystkim o wskazanie patronów, którzy „przecierali" mu ścieżki do polskiej literatury, ale także o przyjaciół-pisarzy, z którymi nawiązał bliższą znajomość. W pierwszej kolejności należy pamiętać, że urodził się on w rodzinie o dużych tradycjach literackich. Jego stryj, Alojzy Feliński (1771-1820), wszedł do dziejów polskiej literatury jako jeden z głównych przedstawicieli obozu klasyków, autor do dziś czytanej przez studentów polonistyki tragedii pt. Barbara Radziwiłłówna (1811), profesor, a następnie dyrektor sławnego Liceum Krzemienieckiego, twórca jednej z najpopularniejszych pieśni religijno-patriotycznych: Boże, coś Polskę (1816). Matka arcybiskupa, Ewa Felińska (1793-1859), zapisała w dziejach literatury piękną kartę jako powieściopisarka, pamiętnikarka, a nade wszystko - patriot-ka. Osierocona przez ojca, Zygmunta Wendorffa, w wieku lat czterech, wychowała się na dworze zamożnych krewnych. Po wyjściu za mąż za Gerarda Felińskiego, brata Alojzego, osiadła na Wołyniu. W 1833 roku została wdową z sześciorgiem dzieci. W 1838 roku aresztowana została w Krzemieńcu za przynależność do spisku niepodległościowego, którym kierował Szymon Konarski. Na zesłaniu w Be-rezowie oraz w Saratowie spędziła sześć lat. Po powrocie do kraju w 1844 roku osiadła w rodzinnym Wojutynie na Wołyniu, gdzie też zmarła w 1859 roku. Do historii literatury polskiej weszła przede wszystkim jako autorka kilku powieści obyczajowych: Hersylia (powstała w 1843, wydana w 1849 roku); Pan deputat (powstała w 1842, wydana w 1852 roku); Siostrzenica i ciotka (powstała w 1842, wydana w 1853 roku); Wigilia Nowego Roku (wydana w 1847 r.); Pomyłka (wydana w 1851 r.). Pamięta się jednako niej przede wszystkim jako o autorce trzech tomów Wspomnień z podróży do Syberii, pobytu w Berezowie i w Saratowie (1845-1849), które były szeroko czytane w kraju, a także za granicą, doczekały się bowiem przekładów na język angielski (trzy wydania: w 1852,1853 i 1854 roku) oraz na duński (1855 roku), a także pięciotomowych Pamiętników z życia (wydanych w latach: 1856, seria 1,1.1-3 i 1858, seria II, t. 1-2)³. ³ W 1971 roku ukazało się opracowanie wspomnianych powieści Ewy Felińskiej pióra Krzysztofa Bauera (Komunikaty Naukowe Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Oddział Częstochowski. Seria Historycznoliteracka, r. VIII, nr 4-5). ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 173 W 1837 roku Ewa Felińska, powodowana troską o odpowiednie wykształcenie dzieci, przeniosła się z Wojutyn do Krzemieńca, gdzie mieszkała wówczas Salomea Becu. Matkę autora Kordiana poznał także i dorastający naówczas Zygmunt Szczęsny. Ta znajomość otwarła mu drogę do mieszkania Juliusza Słowackiego w Paryżu, gdzie Feliński trafił w 1847 roku. Znajomość ta przerodziła się rychło w serdeczną przyjaźń, czego dowód stanowią Pamiętniki arcybiskupa i cała jego twórczość literacka. Nade wszystko jednak świadczą o tym ostatnie dni życia Słowackiego, kiedy to Feliński wiosną 1849 roku stanął u wezgłowia umierającego poety⁴. Krąg literackich patronów i przyjaciół Zygmunta Szczęsnego Felińskiego jest dość rozległy. Wiadomo, że - kiedy jesienią 1847 roku uzyskał zgodę władz rosyjskich na wyjazd za granicę - pierwsze kroki skierował do Lwowa. Tutaj poznał szeroko już znanego autora Pieśni Janusza, Wincentego Pola, a przez niego - kilku innych przedstawicieli świata artystycznego stolicy Galicji. Ok. 20 listopada 1847 roku Feliński przybył do Krakowa. Zatrzymał się wówczas w hotelu Pod Złotym Wołem przy ul. Szpitalnej. Dzięki rekomendacji Pola, który już w połowie lat trzydziestych wszedł był w środowisko literacko-artystyczne dawnej stolicy Polski, Feliński nawiązał kontakt z przedstawicielami tutejszej elity intelektualnej. Po mieście oprowadzało go dwóch znakomitych znawców dziejów dawnej stolicy Polski: próbujący sił także na polu literatury pięknej pijar, ks. Adam Jakubowski, oraz znany historyk, księgarz, wydawca i kolekcjoner w jednej osobie - Ambroży Grabowski. Feliński wspominał w Pamiętnikach, że bywał w salonie Kajetana Koźmiana, odwiedził znanego wówczas szeroko profesora filozofii i estetyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, Józefa Kremera, autora szeroko komentowanych Listów z Krakowa, oraz wykładowcę literatury polskiej na tej uczelni, Michała Wiszniewskiego, autora wielotomowej Historii literatury polskiej. Nawiązał także znajomość z Franciszkiem Wężykiem, popularnym naówczas autorem poematu Okolice Krakowa i szeregu dramatów, dożywotnim senatorem miasta Krakowa⁵. ⁴ Po latach Feliński opisał Ostatnie chwile Juliusza Słowackiego w liście do wuja autora Balladyny, Teofila Januszewskiego (list ten drukowany był po raz pierwszy w „Dzwonku” [Lwów] 1850. Por. J. Starnawski, Juliusz Słowacki we wspomnieniach współczesnych, Wrocław 1956, s. 146-147). W domu prowincjonalnym Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Krakowie znajduje się piękny obraz (dzieło Jana Chrząszcza) przedstawiający Juliusza Słowackiego z Zygmuntem Szczęsnym Felińskim w paryskim mieszkaniu autora Króla Ducha. ⁵ Ze względu na fakt, iż nazwisko abpa Felińskiego jest trwale związane z podwawelskim grodem (tu zmarł, tu działa utworzone przezeń Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi), godzi się tu przywołać Jego wrażenia z pierwszych odwiedzin w Krakowie w 1847 roku: „Wrażenie, jakiego doznałem, zwiedzając po raz pierwszy ten prastary gród Piastów i Jagiellonów, było tak silne i tak odrębnego charakteru, iż nigdy, nigdy już nie powtórzyło się w moim życiu. Wyobraźnia, wypełniona wizerunkami umiłowanej przeszłości, znalazła tu dotykalne żywioły do wcielenia swych ideałów. Dzieje zamierzchłe jawem się stają, dawno zmarli bohaterowie znów do życia się budzą i strząsnąwszy z siebie całun grobowy, ukazują się oczom późnych potomków w blasku otaczającej ich skronie aureoli. Wszelki mrok niepewności pierzcha wobec tych niespożytych wiekami pomników, gdzie spod spleśniałych marmurów i pośniedziałego brązu jaśniejące prawdą oko przeszłości 174 FRANCISZEK ZIEJKA Z upływem lat krąg znajomych pisarzy Felińskiego rozrósł się. W Berlinie, dzięki listowi polecającemu Wincentego Pola, poznał on Jana Koźmiana, założyciela i wydawcę „Przeglądu Poznańskiego” znanego publicystę i działacza katolickiego, który po otrzymaniu święceń kapłańskich w 1860 roku i jako kanonik poznański od 1870 roku był najbliższym współpracownikiem arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. W Paryżu wszedł Feliński w bardzo liczne tu polskie środowisko literackie. List, jaki przywiózł z Krzemieńca od Salomei Becu, otworzył mu drogę do serca Słowackiego. Ks. Wyczawski pisał, że zbliżyło obu „Podobieństwo charakterów, wielka uczuciowość, smak w poezji, równie gorące umiłowanie ojczyzny, głęboka religijność"⁶. Lektura Pamiętników arcybiskupa pozwala stwierdzić, że dominującym czynnikiem, który połączył tych dwóch młodych ludzi, było z jednej strony umiłowanie wiekuistego piękna, z drugiej zaś - niezwykła osobowość Słowackiego, który „nie lubił źle mówić o ludziach, a im boleśniej był przez kogo dotkniętym, tym uparciej o nim milczał. W ogóle rozmowa o żyjących osobach, tym bardziej zaś nicowanie życia prywatnego, tak zwane plotki i komeraże, wstręt w nim obudzały; wołał zawsze mówić o kwestiach ogólnych, o wypadkach dziejowych i tu czuł się w swoim żywiole”⁷. Jak wygląda, urągając zimnym sceptykom pozytywnej wiedzy i wołając na każdego niedowiarka słowami Zbawcy: «Ściągnij rękę twoję, a włóż w bok mój, a nie bądź niewiernym, ale wiernym». Wobec Wawelu, smoczej jaskini i kopca Wandy, bajeczne nawet dzieje w szatę rzeczywistości się oblekają. A cóż i mówić o pomnikach na dziejowym już wzniesionych gruncie! Wspaniały ów zamek na Wawelu, owe zwłaszcza królewskie groby pod sklepieniami odwiecznej katedry, co widziała tyle wszechwładnych skroni, monarszą wieńczonych koroną i tyle koronowanych czaszek, grzebanych pod wiekiem ołowianej trumny. Tu wszystko już nie do wyobraźni, ale wprost do polskiego serca przemawia. Nawet kamienie bruku mówić się zdają: «Nie depcz nas niebaczną nogą, co nosimy na sobie niezatarte jeszcze stopy twoich bohaterów»” (Pamiętniki ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, arcybiskupa warszawskiego. Cz. I: od roku 1822 do roku 1851,1.1, Lwów 1912, s. 218-219). Dla charakterystyki osobowości arcybiskupa znamienne są także jego wrażenia z mszy św., której wysłuchał w czasie owego pierwszego pobytu w Krakowie w wawelskiej katedrze. Po latach pisał: „Gdy zaś w czasie Przenajświętszej Ofiary usłyszałem szczęk oręża wchodzącego oddziału wojska, tak żywo przypomniał mi się nasz stary zwyczaj obnażania na wpół w czasie Ewangelii szabel, że nie będąc w stanie zapanować nad wzruszeniem, rozpłakałem się jak dziecko nad świeżą matki mogiłą. Nigdy nie pojąłem tak głęboko, jak wówczas, nieprzepartej siły owego tajemniczego prądu narodowego ducha, co, przebiegając jak iskra elektryczna, z pokolenia w pokolenie, zapala uczuciem przodków najpóźniejszych potomków. Gdyby w owej chwili głos z Nieba oznajmił mi, że Polska nigdy już nie zmartwychwstanie, błagałbym jak o największą łaskę, by i mnie też wieko trumny wnet przykryło, gdyż życie bez nadziei odzyskania ojczyzny stokroć straszniejszym wydawało mi się od zgonu” (ibidem, s. 219). ⁶ Ks. H.E. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 92. ⁷ Pamiętniki ks. Zygmunta..., s. 271. Pamiętając o znanej niechęci, jaką do Słowackiego żywił ks. kardynał Jan Puzyna, który w 1909 roku odmówił zgody na złożenie doczesnych szczątek poety w katedrze wawelskiej, warto tu przywołać charakterystykę Słowackiego pióra św. Felińskiego. Pisał on: „Powierzchowność miał [Słowacki - przyp. F.Z.] bardzo niepospolitą: budowa ciała wątła, mało rozwinięta, z jednym ramieniem nieco podniesionym, z piersią zapadłą i wychudłymi rękami, ukoronowana była głową kształtną o wyniosłym czole, spod którego świeciły ogromne czarne oczy, patrzące tak głęboko i wyraziście, iż wzrokiem jednym mógłby całe poemata wypowiadać. [...] Ze ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 175 wiadomo, autor Anhellego skonał na rękach Felińskiego. Ten, spełniając wolę poety, po jego śmierci zebrał wszystkie pozostałe po nim rękopisy oraz materiały i przesłał je Teofilowi Januszewskiemu, który przekazał następnie te bezcenne pamiątki do Ossolineum⁸. Latem 1850 roku, w czasie pobytu w La Havre, Feliński podczas odwiedzin u generała Władysława Zamojskiego poznał Adama Mickiewcza. Mimo że nie doszło do nawiązania bliższych kontaktów z autorem Pana Tadeusza, faktem jest, że Feliński uważał Mickiewicza za jeden z największych autorytetów nie tylko literackich, ale i moralnych. W Paryżu Feliński miał też okazję spotkać m.in. poetów należących do tzw. „szkoły ukraińskiej" w polskiej literaturze romantycznej: Seweryna Goszczyńskiego, Józefa Bohdana Zaleskiego i Tomasza Augusta Oliza-rowskiego. Nawiązał kontakt z założycielami oo. Zmartwychwstańców: Aleksandrem Jełowickim i Hieronimem Kajsiewiczem. Te znajomości w znaczący sposób wpłynęły na kształt warsztatu poetyckiego autora Praksedy, choć trzeba przyznać, że nie stał się on biernym naśladowcą mistrzów, próbując stworzyć własną, oryginalną wizję poetyckiego świata. 2. Wokół „Praksedy” Wyzwanie literackie podjął Zygmunt Szczęsny Feliński dopiero na zesłaniu w nad-wołżańskim Jarosławiu. Wcześniej pisał listy pasterskie, wspomnienia o ostatnich chwilach życia Juliusza Słowackiego, teksty filozoficzno-religijne, ale nie wiadomo nic o tym, aby próbował sił na polu literatury pięknej. Dopiero z chwilą, gdy - zesłany do Jarosławia - skazany został na bezczynność, zdecydował się na podjęcie tego wyzwania. Potwierdza to w swoich Pamiętnikach, w których zamieścił następujące wyznanie: „Życie płynęło cicho, jednostajnie; tylko niedziele i święta wszystkich wieszczów naszych, nie wyłączając nawet Mickiewicza, który w chwilach natchnienia przeistaczał się nie do poznania, żaden nie miał oblicza tak uduchowionego w życiu codziennym, jak Słowacki. A nie tylko wyraz twarzy lecz i mowa jego nie schodziła nigdy z wyżyn poetycznego nastroju. W epoce, w której go poznałem, t.j. na parę lat przed jego śmiercią, nie widziałem go ani razu w usposobieniu, nie mówię już trywialnym, ale pospolitym nawet. Czuć w nim było zawsze mędrca i poetę, zajętego wyłącznie kwestiami ducha i wieczności, albo opatrznościowego posłannictwa narodów. Nawet nierozdzielne z ludzką naturą uczucia serca umiał on podnieść do tych wyżyn nadziemskich, gdzie panuje niezmącony pokój z zamiłowania woli Bożej płynący. Żadnej burzy, żadnego narzekania, żadnej nawet niecierpliwej żądzy dusza jego nie znała, pomimo iż po ciernistej postępował drodze, tęskniąc ustawicznie do lepszego niż obecny świata. A i za grobem nie marzył o możebności jakiegoś szczęścia, zasadzającego się na ciągłym używaniu, lecz jak się odzywa do odchodzącego z ziemi bohatera: «Niechaj nie sądzi, że jest upominek dla ducha inni jaki nad spoczynek»" (s. 269). Por. także: Z.S. Feliński, Trzej wieszczowie nasi wobec Kościoła, Kraków b.r., s. 15. ⁸ Materiały te opracował i wydał Antoni Małecki. Zob. J. Słowacki, Pisma. Chronologicznym porządkiem do druku ułożone, 1.1-4, Lwów 1880; idem, Pisma pośmiertne. Wydanie drugie, pomnożone, t. 1-3, Lwów 1885. 176 FRANCISZEK ZIEJKA odróżniały się od dni powszednich uroczystszym nabożeństwem i liczniejszym zebraniem parafian do kaplicy. Samotne przechadzki po dość malowniczych okolicach Jarosławia stanowiły główną rozrywkę moją, a kilka serc życzliwych w bliższym kółku znajomych były jedyną tęsknego życia osłodą. Zrazu z wielkim zapałem wziąłem się do pióra, ożywiony nadzieją, iż pracą literacką wynagrodzę faktyczną bezczynność przymusową. Proces pisania szedł mi łatwo i zwykle w ciągu pracy byłem z niej zadowolony. Dopiero po odczytaniu następowała reakcja, nieraz tak stanowcza, iż brała mię ochota wrzucić wszystko do ognia. Próbowałem wszystkich prawie rodzajów piśmiennictwa i pod względem formy nigdzie nie natrafiałem na niemożebne do przełamania trudności. Urządziłem się tak, że w gabinecie przy biurku pisałem tylko rzeczy poważne, religijnej lub filozoficznej treści; przechadzki zaś poświęcone były dla rymotwórstwa”⁹. Gwoli ścisłości należy tu stwierdzić, że pisarz zaczynał swoją karierę literacką od prozy. Pierwszym bowiem jego dziełem, na poły pamiętnikarskim, na poły literackim, była opowieść o jego siostrze, Paulinie, która po śmierci matki, mimo młodego wieku, objęła niezwykle czułą opieką całą gromadkę pozostałych sierot. Opowieść ta, pt. Paulina, córka Ewy Felińskiej, wydana w 1885 roku, stanowi dowód nie tylko wielkiej miłości braterskiej Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, ale i opanowania przez niego podstawowych zasad warsztatu pisarskiego, czego miał dać dowody przede wszystkim w poezji. Z wypowiedzi Felińskiego zawartych w listach wynika, że jego poetycki dorobek był dość obszerny. Niestety, zachowała się tylko ta część, która została wydana drukiem. Pozostałe utwory, zachowane w rękopisach, spłonęły w 1944 roku w Warszawie, dokąd przewieziono zgromadzone i przez lata przechowywane we Lwowie archiwum arcybiskupa. Wprawdzie z inicjatywy przełożonej generalnej Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, m. Teresy Stępówny, stworzono w latach pięćdziesiątych XX wieku zespół kierowany przez ks. Wawrzyńca Mazura, który zgromadził sporo dokumentów dotyczących abpa Felińskiego, nie udało się jednak odnaleźć ewentualnych odpisów spalonych manuskryptów dzieł literackich¹⁰, toteż przyszły badacz dorobku literackiego tego autora będzie rnusiał przede wszystkim przeprowadzić solidną kwerendę czasopism dziewiętnastowiecznych, sądzić bowiem wolno, że właśnie tam mogą znajdować się jakieś zachowane wiersze. Na początek jedno wyjaśnienie: Zygmunt Szczęsny Feliński nigdy nie podpisywał swoich wierszy i poematów nazwiskiem. Pamiętając o młodo zgasłym przyjacielu, Juliuszu Słowackim, przy wydawaniu swoich utworów informował czytelnika jedynie, że pochodzą one Z teki Anhellego. Nie wyjaśnił nigdy powodów tej swojej decyzji. Można się jedynie domyślać, że w bohaterze sławnego poematu Słowackiego dostrzegał on swoiste wcielenie własnego losu: wszak ’ Pamiętniki ks. Zygmunta..., cz. II: od roku 1851 do 1883, s. 289-290. ¹⁰ Inwentarz tego nowego archiwum ks. abpa Felińskiego ogłosił drukiem ks. H.E. W y c z a w -ski (Zbiór materiałów do życia i działalności arcybpa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, „Studia Theologica Varsoviensa” 1966, nr 1, s. 167-248). ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 177 podobnie jak Anhelli trafił na zesłanie i nigdy w czasie dwudziestoletniego pobytu na obczyźnie nie przestał marzyć o wolnej Polsce. Anhelli nie powrócił jednak do ziemi ojców; Felińskiemu dane było to szczęście. Dlatego być może uznał, że należy w ten właśnie sposób upamiętnić jednego z najpiękniejszych bohaterów literackich stworzonych przez przyjaciela. Zygmunt Szczęsny Feliński debiutował jako poeta utworem pt. Praksedaⁿ. Poemat, ogłoszony drukiem w 1887 roku, nie wzbudził jednak większego zainteresowania krytyki literackiej. Być może dlatego, że treścią swą wyraźnie nawiązywał do tradycji romantycznych powieści poetyckich, która u schyłku lat osiemdziesiątych nie cieszyła się już popularnością. Być może zaś dlatego, że ukazał się w mało znanym czasopiśmie lwowskim „Biblioteka Rodzinna" oraz w kilkudziesięciu zaledwie egzemplarzach odbitek. Akcję poematu autor umieścił w okolicach Krzemieńca i nieodległego Pocza-jowa w XVII wieku. Intryga wiążąca całość wydarzeń fabularnych nie jest zbyt skomplikowana: oto w leżącym nad brzegami Ikwy zamku Sokolnik mieszka stary wojewoda Sęp wraz z małżonką i piękną córką Praksedą. Po stracie dwóch synów, którzy polegli na wojnie w obronie kraju, wojewoda strzeże teraz zamku przed wrogami sam, z nieliczną załogą. Czasy są niespokojne, niedawno bowiem plądrował te ziemie Chmielnicki ze swymi Kozakami, a teraz dochodzą wieści o zagrożeniu ze strony Tatarów. Po potwierdzeniu złych wieści, nasz wojewoda otrzymuje polecenie od króla, aby zorganizować obronę wschodniej granicy Rzeczpospolitej. Podejmuje się tego zadania, mimo że ma świadomość, iż ów obowiązek w pierwszym rzędzie spocząć powinien na upadającej warstwie społecznej - magnaterii. Wojewoda tłumaczy swej córce Praksedzie: Magnaci grabią starostwa, urzędy, Szlachta zaś głośno o równości gada, A potajemnie skarbi panów względy. Króla na sejmach skarżą jak tyrana: Paktami wiążą, wzbraniają poborów, A kmieć krwią płacze na swawolę pana, Bo tyle katów naliczysz, co dworów, Niech król się zmarszczy, niech kanclerz pogrozi, Wnet obrażony magnat spiski knuje, Po całym kraju skargi swe rozwozi Albo zbrojnego odwetu próbuje¹¹ ¹². Do oddziału Wojewody trafia niezbyt wielu żołnierzy. Mimo to postanawia on zagrodzić drogę Tatarom. Jako rozumny strateg, ale zarazem mąż i ojciec, postanawia wcześniej odwieźć żonę z córką do klasztoru w Poczajowie, gdzie mogłyby ¹¹ [Z.S. Feliński], Prakseda. Legenda z teki Anhellego, odb. z „Biblioteki Rodzinnej” 1887, s. 40-111. ¹² Ibidem, s. 50. 178 FRANCISZEK ZIEJKA znaleźć schronienie na czas wojny. Niestety, w drodze oddział jego zostaje zaatakowany przez Tatarów. Niespodziewany napad udaje się odeprzeć. Co więcej, wkrótce okazuje się, że to nie Tatarzy napadli na wojewodę Sępa, ale - przebrani za Tatarów słudzy księcia Rogera, który dopiero co bez skutku starał się o rękę pięknej Praksedy. Pokonany na placu bitwy Roger udaje się do obozu Tatarów i ofiarowuje swoje usługi chanowi Hassanowi. Ponieważ Prakseda znalazła schronienie w poczajowskim klasztorze, dyszący zemstą Roger zachęca wodza Tatarów do napadu na klasztor. Przekonuje go, iż znajdzie w tym świętym miejscu ludu ukraińskiego łatwą zdobycz i obfite łupy, dla siebie żąda zaś jedynie pierwszeństwa wyboru spośród branek. Chan przyjmuje propozycję Rogera i wyprawia się na Poczajów. Wojewoda Sęp dzielnie broni klasztoru. Od jego szabli ginie sam Hassan. Z upływem czasu opór obrońców jednak słabnie. Okazuje się, że siły ich są zbyt szczupłe, aby mogły powstrzymać napastników, na których czele stanął po śmierci chana Roger. W czasie walki zabija on ojca Praksedy, a swą wojowniczością porywa rozpierzchłych Tatarów do boju: Prze koniem naprzód, tnie, siecze, tratuje, Z śmiechem szatańskim bluźni i przeklina, Obrazem rzezi oko swe lubuje, Z rozkoszą głowy chrześcijańskie ścina. Pohańcy księcia ogarnieni szałem Z równą wściekłością na Gia[u]rów wpadają, Nasi zaś, wodza strapieni udziałem, Ścielą się trupem lub z placu pierzchają¹³. Jako wódz wojsk tatarskich Roger prowadzi decydujący atak na poczajow-ski klasztor. W obliczu ostatecznego zagrożenia (brak obrońców!) zgromadzeni w klasztorze mieszkańcy okolicznych miejscowości, w tym Prakseda i jej matka, padają w gorącej modlitwie przed cudownym obrazem Bogarodzicy, prosząc o ratunek. Tatarzy są przekonani, że zwycięstwo jest już w ich ręku. Okazuje się jednak, że plany Boże były inne. Oto zebrany w cerkwi tłum otoczony zostaje nagle niezrozumiałą dla napastników, niewidzialną tarczą: A dzika tłuszcza, chciwa krwi i złota, Z groźnym okrzykiem w przedsionek się wdarła. Lecz jakaż siła dzicz tę wstecz odtrąca? Czemu strwożona odstępować musi? Ciżba-ż to niewiast i dziatek płacząca Sprawia, iż próżno posunąć się kusi? Pohańcy sami tego nie pojmują: Ta dziwna niemoc gniewa ich i sroma¹⁴. ¹³ Ibidem, s. 82. ¹⁴ Ibidem, s. 95. ZYGMUNT SZCZANY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 179 Rozgniewany Roger postanawia dać przykład Tatarom - wypuszcza w stronę modlącego się ludu strzałę, która jednak - wbrew jego woli - trafia w serce Prak-sedy! Napastnicy, idąc za przykładem wodza, wysyłają w tłum modlących się setki strzał. Te jednak nie tylko nie trafiają do celu, ale odbijają się od płaszcza „Anielskiej Królowej” która otoczyła nim swój lud, i rażą tych, co je wysłali. W obliczu tego cudu napastnicy pierzchają. Klasztor i cerkiew, wraz z szukającymi w nim schronienia ludźmi, zostają uratowane. Wszyscy mają świadomość tego, że była to zasługa Matki Bożej oraz Praksedy, jedynej ofiary ostatniego ataku. Wkrótce zapada decyzja o pochowaniu zmarłej w podziemiach kościoła. W czasie tego obrzędu skruszony książę Roger, występujący teraz w łachmanach żebraka, przyznaję się do zbrodni. Nie zostaje jednak ukarany, samosądowi zapobiega bowiem mądry, stary bazylianin, którego słowa trafiają do serc wiernych. Roger nie odchodzi już z klasztoru. Godzi się z Bogiem: Porządnym aktem, w grodzie zajawionym, Przekazał wartość skarbów swych i mienia, Licznym ofiarom przez się pokrzywdzonym. Sam zaś, wyzuty z władzy i dostatków, Za całą odzież mając łachman stary, I żyjąc tylko z wyżebranych datków, Już to naucza dziatki zasad wiary, Już dopatruje w chorobie nędzarzy, Już wreszcie wspiera sieroty i wdowy, Ilekroć zręczność ku temu się zdarzy, I to uczynkiem, nie próżnymi słowy¹⁵. W ramach zadośćuczynienia podejmuje on wieczną straż przy grobie Praksedy. Przy nim zastaje go też śmierć. Na pierwszy rzut oka fabuła poematu wydaje się dość banalna. Co więcej -mało prawdopodobna. Gdy jednak zechcemy przyjrzeć się jej dokładniej, Odnajdziemy w niej prawdę starej legendy, która zrodziła się w Poczajowie już w drugiej połowie XVII wieku i żyła bujnym życiem także w XIX wieku. Przypomnijmy: Poczajów zaistniał w historii Polski bardzo dawno. Według legendy, już w XIII wieku osiąść mieli na tej górze bazylianie, którzy zbudowali tu kapliczkę w pieczarze, w której znaleziono w skale ślad stopy ludzkiej. Jak wierzono, był to ślad stopy Najświętszej Maryi Panny, która miała ukazać się jednemu z zakonników św. Bazylego i która znikła, gdy ten zbliżył się do Niej. Matka Boża zostawiła jednak ślad swojej stopy na skale - pokazywano go jeszcze w XIX wieku. W pierwszej połowie XVI wieku istniały tu już klasztor i kościół, w którym umieszczono cudowny obrazek Matki Boskiej, ofiarowany - jak podają źródła - Annie z Kozińskich Hoyskiej, sędzinie z Łucka, przez podróżującego przez Polskę metropolitę z Carogrodu. Wkrótce też „Obrazek ten stał się klejnotem, który ¹⁵ Ibidem, s. 109. 180 FRANCISZEK ZIEJKA poczęto oprawiać w mury coraz to nowych i okazalszych cerkwi”¹⁶. Na miejscu szesnastowiecznej świątyni Ewa i Teodor Domaszewscy w 1647 roku wznieśli nową. Kolejną - po zburzeniu cerkwi Domaszewskich - wybudował w drugiej połowie XVIII wieku owiany złą legendą warchoła i wyjątkowego okrutnika, ale ostatecznie nawrócony Mikołaj Potocki, starosta kaniowski. Bazylianie pozostawali w Poczajowie aż do 1855 roku, kiedy to decyzją cara zakon ich rozwiązano, a dobra skonfiskowano. Okazuje się, że Zygmunt Szczęsny Feliński w swoim poemacie odwołuje się do dramatycznych dziejów wzmiankowanej cerkwi Domaszewskich. Przekonuje o tym lektura obszernego dzieła z drugiej połowy XVIII wieku zatytułowanego Przesławna Góra Poczajowska, dawnością cudów Przenajświętszej Bogarodzicy Panny od cudownego Jej obrazu wynikających jaśniejąca'⁷. Z tego obszernego dzieła dla nas interesująca jest „wiadomość” z 1675 roku o napadzie wojsk tureckich na Poczajów. Jej pełny tekst, zaczerpnięty z trudno dostępnego dziś dzieła, podajemy w Aneksie. Tu przypomnijmy tylko zasadnicze fakty. Okazuje się więc, że 20 lipca 1675 roku klasztor poczajowski został napadnięty przez wojska tureckie (veZ tatarskie, autor używa bowiem obu nazw wymiennie). Po dwóch dniach zażartych walk napastnicy nie zdołali zdobyć monasteru. W trzecim dniu he-gumen, czyli przełożony bazylianów, nakazał modły do Matki Bożej o ratunek. Prośby okazały się skuteczne - Najświętsza Maria Panna „z Aniołami Świętymi mającymi dobyte miecze w żołnierskim odzieniu, w jasnej szacie na wierzchu cerkwi wielkiej pokazuje się, pokrywając białoświetnym płaszczem miłosierdzia swego macierzyńskiego, i zasłaniając strapiony naród chrześcijański od nieprzyjacielskiej potęgi; i znać przez to dając, że od zjawienia swego w słupie ognistym wieku dawniejszego na Górze Poczajowskiej z opieki swojej tego monasteru nie wypuszcza”¹⁸. Gdy Turcy ruszyli do szturmu, nagle opanował ich wielki strach. Wypuszczone przez nich strzały zaczęły zawracać, raniąc ich samych. W obliczu takiej obrony klasztoru napastnicy uciekli, „mniemając, że Pułki Niebieskie w ślad za nimi gonią”. Za uciekającymi Turkami ruszyła pogoń, która pojmała wielu napastników. Z nich „niektórzy chrześcijanami zostawszy, na usłudze monasterskiej życia dokończyli”¹⁹. Jak widać, Zygmunt Szczęsny Feliński w swoim poemacie nie stara się zaskoczyć czytelnika nowymi pomysłami. Z jednej strony wprowadza utarty w romantyzmie ¹⁶ J.E. Dutkiewicz, Fabryka cerkwi Wniebowzięcia NMR w Poczajowie, odb. z „Dawnej Sztuki" (Lwów) 1939, r. II, z. 2, s. 3. ¹⁷ Por. Przesławna Góra Poczajowska, dawnością cudów Przenajświętszej Bogarodzicy Panny od cudownego Jej obrazu jaśniejąca. Tak z wyrażeniem niektórych Jej łask, jako też z opisaniem uroczystego tegoż cudotwornego obrazu uwięczenia [sic!], w roku 1773, za zezwolenie Najświętszego Ojca Klemensa XIV, za panowania w Królestwie Polskim i W.X. Lit. Stanisława Augusta, dnia ósmego września wykonanego, krótkim opisaniem do wiadomości światu, za zezwoleniem zwierzchności podana, Poczajów 1807. ¹⁸ Ibidem, s. 24. ¹⁹ Ibidem, s. 25. ZYGMUNT SZCZANY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 181 motyw bohatera-zbrodniarza, który jednak odnajduje w końcu drogę ratunku. Ten sam wzorzec w romantyzmie znalazł wiele realizacji, z najgłośniejszą - czyli Jackiem Soplicą z Pana Tadeusza. Przypomnijmy: starający się o rękę Ewy Stol-nikówny bohater Mickiewicza zostaje odtrącony przez Stolnika. W gniewie popełnia zbrodnię: zabija niedoszłego teścia, ułatwiając Rosjanom zwycięstwo nad zwolennikami Konstytucji 3 Maja. Ostatecznie odbywa srogą pokutę jako Ksiądz Robak i przed śmiercią uzyskuje rozgrzeszenie ze strony tego, który mu przyrzekł przed laty zemstę: Klucznika Gerwazego. W poemacie Felińskiego sprawy toczą się podobnym torem, z tą tylko różnicą, że książę Roger swym stanem społecznym daleko przewyższa Soplicę. Autor, podobnie jak Mickiewicz, osadza swój utwór w określonych realiach historycznych, choć znacząco cofa akcję w przeszłość -do 1675 roku. Książę Roger może jednak bez żadnych kłopotów stanąć w szeregu obok Jacka Soplicy czy też Andrzeja Kmicica z Potopu, który posiada podobną biografię literacką. Zwraca natomiast uwagę fakt wykorzystania przez Felińskiego starej legendy związanej z Poczajowem. Co znamienne, pisarz umiejętnie przetwarza wszystkie główne elementy podania. Opisuje więc napad wojsk tatarskich (tureckich) na monaster, bohaterską obronę chrześcijan, modlitwę obrońców do Najświętszej Marii Panny o ratunek, ochronę monasteru przez Matkę Bożą przez okrycie go swoim płaszczem, wreszcie - klęskę napastników. Poeta wykorzystuje nawet poboczne motywy tej legendy: piszę więc o odbijających się od płaszcza Matki Bożej strzałach napastników, które rażą ich samych, czy o nawróceniu się niektórych z nich oraz ich wiernej służbie w klasztorze (historia księcia Rogera). Wprowadzenie tych elementów poczajowskiej legendy do utworu nadało mu nowy wymiar: dzieła poetyckiego, należącego jednak do kręgu twórczości religijnej. Ten aspekt wydaje się o tyle ważny, że samo podanie jest wszak w swoim zrębie jednym z ogniw znanej w hagiografii chrześcijańskiej opowieści o cudownej obronie świątyni. Opowieść tę znano wprawdzie już w antyku, ale szeroko rozwinęła ją dopiero tradycja bizantyjska (np. w postaci historii o cudownej obronie Konstantynopola przed wojskami Askolda w 626 roku czy też o cudownej obronie Salonik w VII wieku). Do tej tradycji nawiązała także tak nam bliska cudowna obrona Jasnej Góry w 1655 roku²⁰. Przywołane przesłanki pozwalają stwierdzić jedno: Prakseda Zygmunta Szczęsnego Felińskiego zajmuje ważne miejsce w naszej literaturze. Dzieło to, tak wyraźnie odwołujące się do tradycji romantycznej, wniosło istotny wkład do polskiej twórczości religijnej. Przydało poetyckiego blasku jednemu z ważniejszych miejsc kultu Matki Bożej: Poczajowowi, położonemu w okolicach rodzinnego miasta Felińskiego - Krzemieńca. Nadto znacząco wzmocniło nurt maryjny w polskiej literaturze. ²⁰ Szerzej na temat obecności tego motywu hagiograficznego w historiografii i literaturze pięknej piszę w szkicu: Cudowna obrona świątyni - miasta, [w:] F. Ziejka, Miasto poetów. Studia i szkice, Kraków 2005, s. 203-221. 182 FRANCISZEK ZIEJKA 3. Smutna historia z czasów rabacji, czyli o „Oskarze i Wandzie” W 1887 roku Zygmunt Szczęsny Feliński pisał w liście do Aleksandra Walickiego, że pochlebne zdanie o Praksedzie dodało mu „otuchy do wydania dalszych utworów”, których miał mieć „dość sporo, chociaż nierównej wartości. Na teraz posyłam obraz dramatyczny Oskar i Wanda pisany białym wierszem i nie dla sceny”²¹. Trudno stwierdzić, kiedy dokładnie powstał ten dość obszerny utwór (181 stron druku!). Jedno jest pewne: napisał go Feliński jeszcze na zesłaniu, o czym świadczy adnotacja, iż i on pochodzi Z teki Anhellego. Złożone z piętnastu odsłon dzieło stanowi próbę przywołania przed nasze oczy tragicznych wydarzeń z 1846 roku, kiedy to przeciw powstańcom, podejmującym broń z nadzieją odbudowania wolnej Polski w Galicji, ruszyły zastępy żądnych krwi i zemsty chłopów pod wodzą Jakuba Szeli. Krwawe zapusty z 1846 roku stanowią niewątpliwie jedną z najciemniejszych kart naszej nowożytnej historii. Pod widłami, kosami i cepami pijanych rabantów zginęło wówczas ok. tysiąc osób, w tym - kobiety, dzieci, nauczyciele, a także księża. Spalono wiele dworów i plebanii, zbezczeszczono liczne kościoły. Wydarzenia te odbiły się szerokim echem w polskim społeczeństwie. Wywołały też zróżnicowane reakcje: od bezwzględnego potępienia po próby znalezienia wyjaśnienia przyczyn tej tragedii. Oczywiście, rabacja stała się także ważnym motywem w polskiej literaturze²². Feliński nie dołącza do grona twórców, których jedynym celem pozostawało opisywanie wydarzeń „krwawej rzezi” w Galicji. On wykorzystuje te wydarzenia jako tło dla poematu, w którym stawia pytania o różne odmiany miłości. Owszem, w końcowych partiach „obrazu dramatycznego” wprowadza nas w krąg dramatycznych wydarzeń, pokazuje na przykład nieodpowiedzialną „robotę" emisariusza paryskiej Centralizacji, w nadziei uzyskania władzy w kraju szermującego rewolucyjnymi hasłami, które wysłani przez zaborcę urzędnicy austriaccy łatwo wykorzystują w celu zdławienia narodowego powstania i skierowania żądnych krwi i łupów wieśniaków przeciw szlachcie. W jednej z odsłon autor pokazuje nawet przebieg ataku kierowanych przez Burdę (literacki sobowtór Szeli) niezliczonych tłumów „hajdamaków” na zamek Witolda, a także - klęskę szlachty. Ale to nie te wydarzenia pozostają w centrum uwagi Felińskiego. Jego interesuje analiza psychiki dwojga tytułowych bohaterów poematu. ²¹ Cyt. za: ks. H.E. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 395. ²² Szerzej pisałem na ten temat w rozprawie: Dwie legendy o Jakubie Szeli („Kwartalnik Historyczny” 1969, z. 4) oraz w książce: Złota legenda chłopów polskich, Warszawa 1984 (rozdział: Jakub Szelą i chłopi rabacyjni). Na ten temat piszą także: K.Poklewska, Krew na śniegu. Rzecz o rabacji galicyjskiej w literaturze polskiej, Warszawa 1986, Prace Wydziału I - Językoznawstwa, Nauki o Literaturze i Filozofii /Łódzkie Towarzystwo Naukowe, nr 86; M. Rowiński, Rok 1846 w literackiej legendzie, [w:] Literatura polska wobec rewolucji, red. M. J a n i o n, Warszawa 1971, Historia i Teoria Literatury. Studia. Historia Literatury, 30. ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI - M^Z WIELKIEJ POKORY 183 Większość bohaterów „obrazu dramatycznego" nie wydaje się zbyt skomplikowana wewnętrznie. Interesują nas oni przede wszystkim ze względu na cel, jaki obierają w swym życiu. Zarówno Elżbieta - wdowa po właścicielu ziemskim, jak też jej dorosła córka, Tekla, stworzone zostały z tradycyjnego tworzywa literackiego. Pierwsza jest kolejną modelową wersją matki-Polki, opiekującej się dziećmi, głęboko wierzącej katoliczki, wiernej idei odbudowania Polski (z dumą, ale i wielką miłością wysyła syna - Oskara - do powstania). Tekla, siostra Oskara, utalentowana malarka, od początku ma skrystalizowane poglądy: pragnie w zakonnym stanie służyć Bogu i cel ten realizuje. Podobnie jednowymiarowymi postaciami pozostają: Witold - właściciel ziemski oraz Hektor - emisariusz paryskiej Centralizacji. Pierwszy z nich, przyjaciel Oskara, ciężko doświadczony w życiu osobistym (zmarła mu narzeczona), bez reszty poświęca się sprawie narodowej. Jedyną odtąd jego kochanką jest ojczyzna, za którą oddaje też życie (ginie w czasie ataku rabantów na jego zamek). Hektor również „skrojony” został z dość dobrze znanego w literaturze materiału: to demagog demokratyczny, posługujący się językiem pełnym frazesów o konieczności zniszczenia dotychczasowej struktury społecznej i zbudowania nowej, ludowej. Rzecz w tym, że właściwie gardzi on „ludem” który ma być dlań jedynie wygodnym narzędziem do zdobycia władzy. Autor nie informuje nas o jego losie. Najprawdopodobniej zginął tak, jak setki innych powstańców w czasie ataku rabantów na zamek Witolda. W tym szeregu stoją także epizodyczne postacie: Burdy, Arendarza, wachmistrza Łukasza czy Leśniczego. Każdemu z nich autor przypisał w utworze ściśle określoną rolę, nie zagłębiając się w ich psychikę. Inaczej wygląda sprawa z dwojgiem tytułowych bohaterów „obrazu dramatycznego” Oskar i Wanda okazują się postaciami skomplikowanymi wewnętrznie, przeżywającymi załamania, a nade wszystko - szukającymi dla siebie drogi życia. Oskara poznajemy w pierwszych scenach utworu jako człowieka głęboko zranionego: oto w czasie pobytu w Wiedniu pokochał Halinę, kobietę ze swej sfery, którą zamierzał poślubić, został jednak zdradzony: mężem Haliny został bogaty żydowski bankier. Wydaje się, że nic już nie jest w stanie „uzdrowić" duszy naszego bohatera, kiedy nagle do domu jego matki przyjeżdża z Warszawy osierocona daleka kuzynka, Wanda, dziedziczka wielkiej fortuny, piękna, a nade wszystko mądra kobieta. To ona dokonuje „cudu” uzdrowienia duszy Oskara. Między młodymi rodzi się wielkie uczucie, które w pewnym momencie ma szansę doprowadzić ich do ołtarza. Niestety, Oskara wzywa obowiązek Polaka-patrioty: idzie do powstania. Decyzję podejmuje po stoczeniu walki wewnętrznej, zmuszony do dokonania wyboru między szczęściem osobistym a obowiązkiem wobec ojczyzny. Wanda nie tylko zgadza się na ten wybór, ale nawet go popiera. Nadchodzą, niestety, czarne dni rabacyjnej tragedii. Oskar w drodze na spotkanie z powstańcami zostaje napadnięty przez plądrujących dwory chłopów. To, iż zdołał ujść z życiem, zawdzięcza tylko swoim umiejętnościom walki oraz... rączemu rumakowi. Dzięki temu może zawieźć do zamku Witolda wieść o rabacji, a później - wziąć udział w obronie zamku. Ciężko ranny, po zdobyciu twierdzy przez rabantów zostaje odwieziony - jako trup - do miasta. Tu jednak, przed wrzuceniem do zbiorowego grobu, odzyskuje świadomość. Umieszczony w szpitalu 184 FRANCISZEK ZIEJKA powoli przychodzi do zdrowia. Gdy jednak po raz kolejny zaczyna liczyć, że uda mu się zaznać ziemskiego szczęścia, los żąda od niego kolejnej ofiary. Wanda nie przeszła tak dramatycznych chwil jak Oskar, choć i jej los nie oszczędził. Była wprawdzie bardzo bogata, straciła jednak wszystkich swoich bliskich. W domu ciotki Elżbiety odnalazła równowagę sił, a nade wszystko - miłość Oskara. Z pełną świadomością zgodziła się jednak na wybór ukochanego, który zdecydował się poświęcić dla Polski swoje szczęście osobiste. Po przejściu nawałnicy rabacyjnej otrzymuje wiadomość o śmierci młodzieńca. Pamiętając o przysiędze złożonej mu w chwili rozstania, decyduje się poświęcić służbie Bożej. Rozdaje całą fortunę ubogim, a sama wstępuje do zakonu SS. Miłosierdzia Bożego. Już jako zakonnica trafia do szpitala, w którym dochodzi do zdrowia Oskar. Spotkanie dawnych kochanków jest niezwykle dramatyczne. Wanda ma świadomość, że już „Chrystusowi wiarę poślubiła", toteż tylko Synowi Bożemu chce i może zostać wierną: Jam się wyzuła z wszystkiego na świecie, By swobodniejszym skrzydłem wzlecieć w górę, I tam cię znowu powitać jak brata, Co mię uprzedził do przybytków chwały. [•••] Prawda, że gdybym wiedziała, że żyjesz, Mury klasztorne mnie by nie znęciły: Lecz dobrowolnie wstąpiłam w nie przecie, Z postanowieniem zostać w nich do zgonu²³. Atak nagłej choroby sprawia, że kobieta wkrótce umiera. Przed śmiercią żegna Oskara słowami pełnymi miłości i ufności: Gdy mię spotka Pańskie zlitowanie, Orędowniczką będę twą przed Panem. Teraz cię żegnam, lecz nasze rozstanie Chwilowe tylko będzie, mój Oskarze; Wkrótce z weselem powitam cię znowu I już na wieki będziem zjednoczeni. Nie skarż się, bracie, na krzyże i ciernie, Bo to jedyna nieomylna droga, Która bezpiecznie do żywota wiedzie...²⁴ Oskar z pokorą przyjmuje wyroki Boże. Biorąc do rąk krucyfiks, który przed chwilą trzymała w rękach umierająca Wanda, oświadcza: Mężu Boleści, coś skonał na krzyżu, Odtąd jedynym wzorem będziesz dla mnie. ²³ [Z.S. Feliński], Oskar i Wanda. Obraz dramatyczny w piętnastu odsłonach, Kraków 1888, s. 166-168. ²⁴ Ibidem, s. 179. ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 185 Od dziś umieram dla troski światowej; Wszystko dla Boga! Będzie hasłem moim, Trud mym udziałem, a drogą ofiara. Panie, jam Twoim; wesprzyj sługę Twego!²⁵ Wszystko wskazuje na to, że pracy Felińskiego nad Oskarem i Wandą patronował Zygmunt Krasiński jako autor Przedświtu. Naszemu autorowi chodziło w tym wypadku nie o zilustrowanie tego czy innego wydarzenia historycznego, ale o udzielenie odpowiedzi na pytania: czym jest miłość Boga? co to jest miłość ojczyzny? na czym polega miłość człowieka? Tak jak Krasiński, Feliński nie udziela prostych odpowiedzi. Pisarz każę jednak czytelnikowi wniknąć w tę problematykę, zastanowić się nad postawionymi pytaniami. A to już wielki jego sukces. Utwór ten, głęboko osadzony w myśli religijnej Felińskiego, pokazuje go jako dobrego znawcę zagadnień filozoficznych i teologicznych. W zakresie pojęć politycznych pisarz upraszcza niewątpliwie niektóre problemy, ale te uproszczenia miały na celu nade wszystko nadanie odpowiedniej ostrości wywodom poszczególnych bohaterów. „Obraz dramatyczny" Felińskiego o Oskarze i Wandzie z całą pewnością nie należy do arcydzieł literackich. Jego najważniejszą wadę stanowią długie monologi poszczególnych postaci, a także - brak żywej akcji i stosunkowo słabo zarysowane tło historyczne. Jeśli jednak spojrzeć na to dzieło przez pryzmat problematyki, jaką autor podjął, ocena niewątpliwie musi się zmienić, gdyż mamy do czynienia z tekstem ważnym i wartościowym. 4. Wianuszek majowy na cześć Maryi Zygmunt Szczęsny Feliński przez całe życie żywił szczególne nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Podczas lektury jego pism można raz po raz natrafić na motywy maryjne. Jednym ze wzruszających dowodów jego wierności Matce Bożej jest tekst kazania, jakie wygłosił w dniu 3 maja 1890 roku w katedrze lwowskiej, w którym - na swój sposób wyprzedzając Prymasa Tysiąclecia - nawoływał „Naród Polski do wypełniania ślubów króla Jana Kazimierza i Stanów Rzeczypospolitej zaprzysiężonych imieniem narodu w Archikatedrze lwowskiej roku Pańskiego 1656” W papierach, które pozostały po jego śmierci, znalazł się kolejny dowód wielkiego nabożeństwa naszego poety do Maryi. To wydany staraniem Zgromadzenia Rodziny Maryi w 1906 roku tomik pt. Nowy wianuszek majowy z tajemnic życia Maryi, na Jej cześć uwity. Tomik składa się z trzydziestu czterech wierszy, które tworzą wierszowany żywot Matki Boskiej. Lektura tego dziełka przywołuje na pamięć rozliczne apokryfy, tak popularne w epoce wieków średnich. Feliński tylko w niewielkim stopniu odwołuje się jednak do tej apokryficznej tradycji. Wspomina na przykład o niezwykłych znakach ²⁵ Ibidem, s. 181. 186 FRANCISZEK ZIEJKA na niebie w dzień urodzin Maryi, czy też - o jej ślubie zachowania dziewictwa w dniu ofiarowania w świątyni (w konsekwencji tego od wczesnej młodości miała Matka Boża pełnić służbę w świątyni). W głównym trzonie wywodów autor trzyma się przede wszystkim przekazów ewangelicznych oraz Dziejów Apostolskich. Stworzył też wierszowaną opowieść o dziejach Maryi i Jezusa - opowieść, w której znajdują się wszystkie podstawowe etapy Ich życia: od niepokalanego poczęcia Maryi, przez Jej zaślubiny z Józefem, zwiastowanie, nawiedzenie św. Elżbiety, przez wszystkie kolejne etapy życia Jezusa oraz Jego Matki, aż do wniebowstąpienia Chrystusa, zesłania Ducha Świętego i wniebowzięcia Maryi. Autor właściwie nigdzie nie odstępuje od przekazów kanonicznych. Dopiero w jednym z ostatnich wierszy, pt. Chwała Maryi, wprowadza motywy związane z polskim kultem Bogarodzicy. Pisze o miłości, jaką darzy Ją „Piastowa żyzna dzielnica", o czci, jaką oddają Jej Polacy w Częstochowie, w wileńskiej Ostrej Bramie, w bogatych zamkach, ale i w chacie ubogiego „kmiotka", o służbie, jaką pełnią u Niej: szlachcic w kontu-szu, ubogi dziad proszalny a także „krwią zbryzgana Lachów stolica” która - oby znowu „wolną" - poczuła się „jak orlica” Poeta kończy tę gorącą prośbę słowami: Zwróć że, Królowo, ku nam Twe lica, Wyrzeknij słowo do Królewica; Proś, by na nowo polska ziemica Piała radośnie: Bogarodzica!...²⁶ Przywołany tomik poezji Maryjnych czytać należy nie pod kątem jego wartości artystycznych albo też - nie tylko pod tym kątem. Docenić trzeba zamysł poety, aby przyswoić czytelnikom dzieje życia Maryi w przystępnej, wierszowanej wersji, w atrakcyjnej formie poetyckiej (każdy wiersz napisany został inną miarą, przy zastosowaniu zróżnicowanej strofiki). To niewielkie dziełko stanowi też ważny dokument duchowej dojrzałości autora, jego bezgranicznego oddania się w służbę Matce Bożej. 5. „Nie to mię boli, że cierpim wiele”... Zygmunt Szczęsny Feliński stał się poetą nie tyle z własnej woli, co z przypadku. To okoliczności sprawiły, że chwycił za pióro. Nie uczynił tego - co sam przyznaję - z wewnętrznego przymusu, który od zawsze był i nadal pozostaje przywilejem bądź przekleństwem wielkich artystów słowa. Nasz autor znacznie wyżej cenił sobie twórczość religijną czy filozoficzną od literackiej. Trudno się temu dziwić, pozostawał wszak przede wszystkim pasterzem Kościoła, a pisarzem bywał „na spacerach” Trzeba zresztą pamiętać i o tym, że w epoce, w której żył, status poety nie był zbyt wysoki. ²⁶ Z.S. Feliński, Nowy wianuszek majowy z tajemnic życia Maryi na Jej cześć uwity, Lwów 1906, s. 97. ZYGMUNT SZCZĘSNY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 187 Z drugiej strony nie sposób nie przyznać, że przywołane tu owoce jego działalności literackiej posiadają określoną wartość. W pierwszym rzędzie - jako utwory, które czytelnikom, oprócz przyjemności obcowania z poezją, dawały także określoną naukę. Nie należąc do działu twórczości dydaktycznej, niosły w sobie niemały ładunek wiedzy o człowieku, o tym, co jest dobre i piękne, jak można odnajdywać sens w życiu. Najwyższy poziom osiągnął Feliński niewątpliwie w poemacie Prakseda, w którym schemat romantycznej powieści poetyckiej w umiejętny sposób wykorzystał do ożywienia starej legendy hagiograficznej, związanej z kultem Matki Boskiej Poczajowskiej. Wiele głębokich myśli zawarł też w obrazie dramatycznym o Oskarze i Wandzie. Nie zawahał się stanąć w szranki również jako twórca poezji maryjnej. I choć w tym ostatnim wypadku nie osiągnął wysokiego poziomu, to przecież dał czytelnikom uroczą wierszowana gawędę o Maryi i Jej Synu. Poezja Felińskiego nie zrodziła się z cierpienia, choć powstała w okresie jego zesłania do dalekiego, nadwołżańskiego Jarosławia. Może ten fakt zdecydował o tym, że nie wzbudziła szerszego oddźwięku wśród czytelników. Stanowi jednak ważny dokument dotyczący rozwoju jego duchowości. Czytana w takiej perspektywie może stać się i dziś jeszcze ważną dla wielu czytelników przygodą intelektualną. Aneks Wiadomość o cudach przy obrazie i stopce Przenajświętszej Maryi Panny na Górze Poczajowskiej zeznanych Roku Pańskiego 1675, miesiąca lipca 20 dnia, gdy się były zagęściły z dopuszczenia Pana Boga za grzechy nasze przez czas niemały inkursje tureckie w Polszczę, przez które znaczną klęskę tutejsze ponieśli kraje, tak dalece, że żaden zamek, forteca i miasto odporu dać nie mogły, wtedy grasując po tyrańsku ta Potęga Turecka przyciągnęła pod Zbaraż i zrujnowała go, stamtąd do Wiśniowca, a z Wiśniowca pod Monaster Poczajowski, któren obległszy zwyczajem nieprzyjacielskim, usilnie starała się z fundamentu zburzyć i zamkniętych w nim zakonników i świeckich ludzi w niewolą zagarnąć. I dla tego w dzień niedzielny przyciągnąwszy, zaraz nazajutrz w poniedziałek potężnie szturmować zaczęli. Oblężeni zaś świeccy w Przygrodku monasterskim będący, szlachta i inni strzelcy, ogniem ze strzelby odpór dawali. Takim strzelaniem rozjątrzeni Turcy, we wtorek rano z większą siłą na bramę onego Przygrodka napadli, i już byli proporce swoje na wrotach mona-sterskich postawili, lecz sami żadnym sposobem do monasteru wnijść nie mogli dla odporu gęstego strzelania; i w ten dzień pozbierawszy trupy swoich Turków na dół do karczmy monasterskiej wraz z karczmą spalili. Tegoż dnia samego Tata-rowie kapłana świeckiego i diakona zakonnika śmiertelnie postrzelili, którego postrzału znieść nie mogąc, pomarli. Z wtorku tedy na środę w nocy radzą między 188 FRANCISZEK ZIEJKA sobą nieprzyjaciele, jakim by sposobem nazajutrz dobywszy żwawszego serca i sił ostatnich koniecznie mogli wziąć monaster i będących w nim chrześcijan w pień wyciąć. Hegumen [to jest przełożony - przyp. F.Z.] na ten czas będący wielebny Ojciec Dobromirski, widząc Turków zbytecznie srożących się, a nie spodziewając się ni skąd ratunku (zwłaszcza, że wtedy i cele monasterskie były drewniane, a muru bardzo mało miał w sobie monaster, dębowym tylko od niektórych stron obstawiony był palisadem), w jednej szczególnie po Bogu obronie narodu chrześcijańskiego Najświętszej Maryi Pannie Matce Boskiej ufność i nadzieję wszystkę położył i zalecił wszystkiej braci swej zakonnej i całemu ludzi strapionych zgromadzeniu, ażeby jednostajnie do Panny Najświętszej gorące zanieśli supliki, prosząc Onej, aby Ta, jako tarcza nieprzebita na odsiecz chrześcijanom dana, zasłoniła ich od bisurmańskiej ręki. Usłuchawszy tedy wszyscy pobożnej rady i napomnienia Przełożonego, padli przed obrazem cudownym Panny Przenajświętszej Bogarodzicy i łzy hojne z modlitwą wylewali, o zmiłowanie prosząc, i na takiej modlitwie, płaczu i łkaniu całą noc strawili. We środę rano po wschodzie słońca, radę czyni powtórną zawziętość bisurmańska, jakby w prędkim czasie dostać w swe ręce monasteru mogli. Lecz wielebny Hegumen tym bardziej do modlitwy zachęcał i według jego rady wszyscy wspólnie z wzdychaniem serdecznym, gorące łzy wylewając, wołali do Najświętszej Panny: „Zmiłuj się nad nami Matko Boska, pokaż nad nami lichymi i niegodnymi sługami Twoimi dawną litość Twoją. Wiemy Cię być skwapliwie na pomoc przybywającą Obronicielką narodu chrześcijańskiego. Nie podajże w zgubę służących Tobie i kłaniających się obrazowi Twojemu cudotwornemu, ale dopomóż i wybaw nas tu zostających z rąk bi-surmańskich. Jako niegdyś obroniłaś Twoją dzielnością Królujące Miasto [to jest Carogród - przyp. F.Z.] od niewiernego i na chrześcijany zażartego wojewody tatarskiego, i w przepaści morskiej zatopiłaś wojsko jego napadające na miasto twoje [w 625 roku - przyp. F.Z.], tak i nas wybaw wszystkich na te miejsce zgromadzonych z rąk okrutnego tyrana” Po zakończonym takowym płaczu i wzdychaniu, mało utuliwszy się od łez, kazał Przełożony przed obrazem cudownym śpiewać Akathist [Akathistus Hymnus - przyp. F.Z.], to jest officium większe do Najświętszej Panny i gdy zaczęto śpiewać Kondak, czyli hymn pierwszy, który zaczyna się po rusku „Wojennoj Wojewodje” to jest „Walecznej Hetmance" w ten sam czas Przeczysta Panna Matka Boska z aniołami świętymi mającymi dobyte miecze w żołnierskim odzieniu, w jasnej szacie na wierzchu cerkwi wielkiej pokazuje się, pokrywając białoświetnym płaszczem miłosierdzia swego macierzyńskiego i zasłaniając strapiony naród chrześcijański od nieprzyjacielskiej potęgi, i znać przez to dając, że od zjawienia swego w słupie ognistym wieku dawniejszego na Górze Poczajowskiej z opieki swojej tego monasteru nie wypuszcza. To widząc Turcy do szturmowania się ruszyli, alić z nagła na nich wielki strach i bojaźń napadła, i pytali się chrześcijan (których u siebie w niewoli mieli): „Skąd ta Pani i mnóstwo uzbrojonych przed Nią stojących i służących Jej kawalerów? Ponieważ wiemy doskonale, że w tym monasterze żołnierzów nie ma” Odpowiadali im chrześcijanie: „że tu jest obraz Przenajświętszej Panny Bogarodzicy Cudotwornej i przezeń moc ZYGMUNT SZCZANY FELIŃSKI - MĄŻ WIELKIEJ POKORY 189 Boska pokazuje się” I Turcy im bardziej przypatrywali się temu przedziwnemu widzeniu, tym bardziej od strachu drżeli. Drudzy, luki naciągnąwszy, chcieli razić Wojsko Niebieskie, lecz strzały wypuszczone wstecz na nich obróciwszy się, ciężko samych, że raniły. Inni mniemając, że Pułki Niebieskie w ślad za nimi gonią i ich zabijać chcą, od wielkiej bojaźni jedni na drugich nacierając zabijali się, a inni końmi tratowani byli. Tak z woli Boskiej, oręża swoje rzucając, od Góry Poczajowskiej odbiegli. Ludzie zaś wyswobodzeni będąc z rąk tureckich, łaską Najświętszej Panny Matki Boskiej, widząc Turków zwyciężonych i uciekających, za nimi w ślad gonili, wielu pojmali (z których niektórzy chrześcijanami zostawszy, na usłudze monasterskiej życia dokończyli), oręża onych do monasteru przynieśli, którego oręża i broni i dotychczas w monasterze poczajowskim znachodzi się. Za które zwycięstwo we środę nad Turkami otrzymane (na wieczną onego pamiątkę, a na zawdzięczenie dobrodziejstwa Pannie Najświętszej) od roku wyż położonego 1675 aż po dziś dzień, każdego tygodnia we środę, śpiewany bywa na jutrzni przed obrazem cudownym w monasterze poczajowskim hymn Akathist. Tak wielką łaskę swoją pokazała Najświętsza Panna Bogarodzica na Górze Poczajowskiej, że sławną została na cały świat, na zaszczyt narodowi chrześcijańskiemu, na zasmęcenie zaś, wstyd i mękę wieczną nie czczącym obrazu Jej, której od prawowiernych wieczna cześć i chwała jest i będzie na wieki. Przesławna Góra Poczajowska dawnością cudów Przenajświętszej Bogarodzicy Panny od cudownego Jej obrazu wynikających jaśniejąca, Poczajów 1807 [wznowienie druku z 1773 roku], k. 23-25. O. WACŁAW NOWAKOWSKI O ŻYCIU I PRACACH SŁAWNEGO KRAKOWSKIEGO KAPUCYNA 1. W gronie Sybiraków, którzy w Krakowie w czasach niewoli znaleźli schronienie, szczególne miejsce zajmuje O. Wacław Nowakowski, kapucyn. Wiadomość o jego śmierci w miejscowym klasztorze 9 stycznia 1903 roku podały na czołowych miejscach wszystkie bodaj ówczesne polskie pisma, zarówno z Galicji, jak z Poznańskiego czy Królestwa. Krakowianie urządzili mu też prawdziwie królewski pogrzeb. Dnia 12 stycznia wielotysięczny kondukt, mimo zimna i błota, przeszedł - przy odgłosie dzwonów z kilkunastu kościołów - ulicami: Kapucyńską, Podwalem, św. Anny, przez Rynek, Szpitalną, Lubicz na cmentarz Rakowicki. W większości polskich dzienników i tygodników ukazały się nekrologi o. Nowakowskiego. Redaktor „Ilustracji Polskiej” pisał: „Znał go Kraków cały, znała go cała Galicja pod nazwą Ojca Wacława. Postać duża, o rysach twarzy, których już się nie zapomina, gdy się je raz widziało. [...] Stał on ponad sporami i walkami nurtującymi w narodzie, a był prawdziwie wielkim - chociaż nosił od lat wielu tylko twardą Włosienicę ubogiego zakonnika kapucyna. Lecz pod tą Włosienicą biło jedno z najszlachetniejszych serc polskich, gotowe do największych poświęceń dla dobra ojczyzny”¹. W „Czasie” pisano: „to jedna z najsympatyczniejszych postaci naszego grodu. [...] Znany przez ludność, kochany i szanowany powszechnie, budził o. Wacław już swoją postacią wyniosłą i męską, a jednak pełną jakiejś świątobliwości duchowej, wrażenie prawdziwego sługi Chrystusowego"* ². Redaktor „Nowej Reformy" podkreślał: „było to jedno z najszlachetniejszych serc polskich, serce, które tylko dla Boga i ojczyzny biło i dla niej gotowe było największe przenieść katusze. Bo był to jeden z tych patriotów ostatniej doby powstańczej, którzy nieprzejednani byli wobec porozbio-rowego stanu rzeczy, nie znali i znać nie chcieli ścieżek ugodowych”³. Zaś dziennikarz „Kuriera Krakowskiego” dodawał: „Kto w Krakowie nie znał o. Wacława, „Ilustracja Polska" 1903, nr 4 (23 I). „Czas" 1903 (9 I). „Nowa Reforma” 1903, nr 7. 192 FRANCISZEK ZIEJKA kto raz zobaczy! tę postać wysoką, spowitą w brązowy habit kapucyński z twarzą łagodną, okraszoną łagodnym uśmiechem, nie zapamiętał jej już na zawsze, kto zapoznawszy się z nim, choćby chwilowo, przelotnie tylko, nie nabrałby dla niego głębokiego szacunku, poważania, jakim nigdy nie obdarza się pierwszego lepszego człowieka? Od szeregu lat nie było w naszym mieście uroczystości narodowej, nie było prawie nabożeństwa, święcącego jakąś rocznicę naszej historii, abyśmy nie widzieli na kazalnicy wysokiej postaci skromnego mnicha, z białą jak śnieg brodą, który głosił miłość Bożą, nawoływał do zgody i wspólnej pracy dla dobra ojczyzny, a zamiast miotać gromy potępienia na grzeszną ludzkość, miał dla niej zawsze dobrotliwe, łagodne słowo, litość i współczucie”⁴. To właśnie o. Wacław Nowakowski dał ślub Lucjanowi Rydlowi i Jadwidze Mi-kołajczykównie w kościele Mariackim 20 listopada 1900 roku, po którym odbyło się w Bronowicach owiane - dzięki Wyspiańskiemu - sławą wesele⁵ ⁶. Jego postać posłużyła temuż Wyspiańskiemu za pierwowzór postaci Kaznodziei w Wyzwoleniu?. W Krakowie schyłku XIX wieku o. Wacław pozostawał żywym symbolem walki i cierpienia Polaków marzących i walczących o wolną Ojczyznę. Ale zarazem był także wziętym pisarzem religijnym, popularyzatorem dziejów walk narodowowyzwoleńczych i Kościoła, znakomitym kaznodzieją, a wreszcie - cieszącym się wyjątkową sławą spowiednikiem. O. Wacław Nowakowski nie doczekał się dotychczas nowoczesnej monografii. W 1950 roku poświęcił mu wprawdzie rozprawę doktorską o. Jan Ludwik Gadacz (imię zakonne: Kornel), ale rzecz nie została ogłoszona drukiem⁷. Oczywiście, informacje o nim znaleźć można w różnych specjalistycznych słownikach⁸. Wspominają o nim autorzy prac poświęconych innym znanym postaciom owych czasów, np. Zygmuntowi Szczęsnemu Felińskiemu⁹. Z prac materiałowych godzi się tu odnotować edycję listów do o. Wacława, autorstwa znanego działacza niepodległościowego, Agatona Gillera, przygotowaną niedawno przez o. Józefa Mareckiego, ⁴ „Kurier Krakowski" 1903, nr 8. ⁵ Potwierdza to sam Rydel w znanym dość szeroko liście do Frantiśka Vondraćka z 5 XII 1900 roku, w którym szczegółowo opisał swoje wesele. Czytamy w nim: „Dawał błogosławieństwo [ślub - przyp. F.Z.] staruszek Ojciec Wacław z zakonu kapucynów - sybirak, długoletni przyjaciel mojej rodziny, spowiednik mój od dziecinnych lat, który także i ojca mojego na śmierć dysponował’ (cyt. za: J. D u ż y k, Droga do Bronowie. Opowieść o Lucjanie Rydlu, Warszawa 1968, s. 199). ⁶ Por.: A. Lem pieką, Wstęp, [do:] S. Wyspiański, Wyzwolenie, oprać. A. Łempicka, Wrocław 1970 (BN I), s. LX-LXIV. ⁷ O. J.L. Gadacz OMCap, O. Wacław Nowakowski. Monografia, Kraków 1950 (maszyno- pis). Rozprawa doktorska o. Gadacza powstała pod kierunkiem ks. prof. Tadeusza Glemmy. Nigdy nie została ogłoszona drukiem. Jej maszynopis zachował się jednak w Archiwum Prowincji Krakowskiej Zakonu OO. Kapucynów w Krakowie. Kapucyni krakowscy przechowują także całe bogate archiwum o. Wacława. Autor niniejszego szkicu dużo zawdzięcza tym materiałom. Składa też serdeczne podziękowania OO. Kapucynom za umożliwienie mu wglądu w te dokumenty. ⁹ Por. hasło opracowane przez o. Gadacza w: Polski Słownik Biograficzny, t. 23, Wrocław--Warszawa-Kraków 1978, s. 297-299; hasło opracowane przez ks. B. K u m o r a w: Słownik polskich teologów katolickich, t. 3, red. H.E. Wyczawski, Warszawa 1982, s. 219-222. ’ Por. H.E. W y cz a w ski, Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (1822-1895), Warszawa 1975. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 193 który od dłuższego czasu zajmuje się postacią sławnego kapucyna krakowskiego¹⁰ ¹¹. Ostatnio o wybranych aspektach działalności o. Wacława pisali także inni autorzy, np. Gabriel Bartoszewski, Józef Biskup czy wreszcie o. Roland Prejs¹¹. O. Wacław Nowakowski (właściwie: Edward Zygmunt; imię Wacław przyjął w zakonie) pochodził z Ukrainy. Urodził się 19 lipca 1829 roku we wsi Kuryłówka, w powiecie zwinogrodzkim, w województwie czernihowskim. Ojcem jego był Łukasz Nowakowski, zaś matką - Klotylda z Korzelińskich. Małżonkowie - prócz Wacława - doczekali się także czworga innych dzieci - synów: Stanisława, Władysława i Karola oraz córki Julii Klementyny. O dwóch starszych braciach brak bliższych informacji. Młodszy od Wacława o trzy lata Karol był studentem Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie i jednym z przywódców ruchu narodowego w stolicy, poprzedzającego wybuch powstania styczniowego, a wreszcie - członkiem powstańczego Rządu Narodowego. Przyjdzie tu jeszcze wspomnieć o nim przy omawianiu losów o. Wacława. Siostra, Klementyna, wyszła za mąż za Wasilewskiego. Także i o niej przyjdzie tu jeszcze napomknąć. Do szkół Nowakowski uczęszczał w Czernihowie i Żytomierzu. W latach 1846-1850 studiował na założonym w 1834 roku Uniwersytecie św. Włodzimierza w Kijowie, powstałym „na gruzach Uniwersytetu Wileńskiego”¹². Zapewne już w domu rodzinnym uczył się języków obcych. Naukę tę kontynuował także w czasie studiów. Dzięki temu posiadł, oprócz łaciny, znajomość języków: niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego i włoskiego. W czasie studiów prawdziwym przeżyciem pokoleniowym dla niego i jego kolegów stała się Wiosna Ludów. Wychowany w patriotycznej tradycji domowej¹³, w 1849 roku w towarzystwie kolegów uniwersyteckich wybrał się z Kijowa na Węgry w celu włączenia się do walk o wolność po ¹⁰ Por. Listy Agatona Gillera do o. Wacława Nowakowskiego, opr. o. J. Marecki OFMCap, „Krakowski Rocznik Archiwalny” 1998, t. 4, s. 103-117. Temu autorowi zawdzięczamy także kilka innych rozpraw poświęconych o. Wacławowi, m.in. Posyberyjskie losy o. Edwarda z Sulgostowa -Wacława Nowakowskiego (1875-1903), „Studia Laurentiana” 2004, t. 4, nr 1, s. 25-42. Por. także: ks. K. S o w a. Losy duchowieństwa polskiego zesłanego na Syberię po powstaniu styczniowym (1863--1883), „Nasza Przeszłość” 1992, t. 77, s. 123-163. ¹¹ Por. G. Bartoszewski, Wacław Nowakowski OFMCap i jego dzieło „O cudownych obrazach w Polsce Przenajświętszej Matki Bożej", [w:] Niepokalana. Kult Matki Bożej na ziemiach polskich w XIX wieku. Księga pamiątkowa V Ogólnopolskiego Kongresu Mariologicznego i Maryjnego Lublin-Wąwdnica28-31 VIII1986, red. B. Pylak, Cz. Krakowiak, Lublin 1988, s. 539-549; J. Biskup, O. Wacław Nowakowski (1829-1903), [w:] Trzysta lat Kapucynów w Krakowie (1695-1995). Księga pamiątkowa, Kraków 1997, s. 159-174; o. R. Prejs OFMCap, O. Wacław Nowakowski. Okres warszawski i syberyjski, „Studia Laurentiana" 2004, t. 4, nr 1, s. 5-23; idem, Kapucyn Wacław Nowakowski - sybirak i historyk zesłańczych losów katolickiego duchowieństwa, [w:] Zesłańcy postyczniowi w Imperium Rosyjskim. Studia dedykowane profesor Wiktorii Śliwowskiej, red. E.Nie-bełski, Lublin-Warszawa 2008, s. 283-294. ¹² W.K. Wierzejski, Fragmenty z dziejów polskiej młodzieży akademickiej w Kijowie 1834--1920, Warszawa 1939, s. 9. ¹³ Dziadek o. Wacława za udział w insurekcji kościuszkowskiej spędził dziewięć lat na Syberii. Stryj i wuj brali udział w powstaniu listopadowym (stryj Kajetan Korzeliński po powstaniu zaginął, najprawdopodobniej zmarł na Syberii). 194 FRANCISZEK ZIEJKA stronie Madziarów, zawrócił jednak z drogi po uzyskaniu wiadomości o upadku rewolucji¹⁴. Po ukończeniu studiów (studiował matematykę!) w towarzystwie znanego historyka-amatora i bibliofila, Eustachego Iwanowskiego¹⁵, zwiedzał liczne biblioteki i archiwa polskie na Kresach. Te podróże zapoczątkowały ważny etap w życiu Nowakowskiego - w 1851 roku został on bibliotekarzem zarządzającym olbrzymią biblioteką i muzeum znanego w Polsce mecenasa i archeologa, bibliografa i historyka: Konstantego Świdzińskiego. Dzisiaj rzadko wspomina się nazwisko Świdzińskiego, a przecież zapisał się on w naszych dziejach tuż obok tak zasłużonych dla kultury narodowej Polaków, jak bracia Józef i Andrzej Załuscy, Tadeusz Czacki, Edward Raczyński, Wincenty Krasiński, Jerzy Maksymilian Ossoliński, Aleksander Przeździecki czy Tytus Działyński. Rzecz w tym, że dzieło marzeń jego życia - Muzeum Polskie - ostatecznie nie zostało zrealizowane. Zgromadziwszy bardzo cenny księgozbiór, a także wielką kolekcję rękopisów, rycin, monet i eksponatów archeologicznych, Świdziński przed śmiercią zapisał ten zbiór Ordynacji Pińczowskiej Myszkowskich, którą zarządzał naówczas margrabia Aleksander Wielopolski. Kilkuletni spór między przyrodnimi braćmi Świdzińskiego, Ludwikiem i Tytusem, a margrabią Wielopolskim zakończył się ostatecznie włączeniem tych bardzo bogatych zbiorów do Biblioteki Krasińskich, która w czasie drugiej wojny światowej została całkowicie zniszczona¹⁶. Nowakowski pracował w bibliotece Świdzińskiego lat osiem. Był tam bibliotekarzem i kustoszem, kopistą i sekretarzem, a także przewodnikiem. Jego prawdziwym sukcesem stało się skupienie w rodzinnym majątku Świdzińskiego - Sulgostowie nad Pilicą - rozproszonych zbiorów mecenasa. Sprowadził do tego majątku zbiory przechowywane dotychczas w Rogalinie u Raczyńskich, w Chodorowie i Paszków-ce na Ukrainie, a także w Krakowie¹⁷. Mimo że twórca biblioteki w testamencie zapewnił mu dożywotnią pracę w tej książnicy, Nowakowski - wskutek intryg margrabiego Wielopolskiego - w 1859 roku ustąpił ze stanowiska. Do końca życia zachował jednak o swoim dobrodzieju jak najlepsze mniemanie, o czym świadczą słowa, jakie zawarł we „wspomnieniu” ogłoszonym drukiem w 1901 roku: „Konstanty Świdziński należał do tych, co umiłowali Polskę całym sercem i całe życie swoje bez podziału poświęcili dla Polski. [...] Poświęcenie się jego żadnych ograniczeń nie ¹⁴ Informacja ta pochodzi z rozprawy o. Gadacza (op. cit.). ¹⁵ Eustachy Iwanowski w literaturze występuje pod pseudonimem „Helleniusz". Wydal szereg cennych prac, w tym: Rozmowy o Polskiej Koronie (Kraków 1873,1.1-2), Pamiątki polskie z różnych czasów (Kraków 1882, t. 1-2). Szerzej na temat prac Iwanowskiego pisał po latach o. Wacław w pracy Przegląd SO-letniejpracy literackiej Eustachego Heleniusza, Rzym 1900. W archiwum OO. Kapucynów w Krakowie istnieje zachowana korespondencja Heleniusza z o. Wacławem. ¹⁶ Szerzej na temat losów biblioteki Konstantego Świdzińskiego w XIX wieku piszę F. P u ł a s k i w studium: Spory o bibliotekę i zapis Konstantego Świdzińskiego (Fragment z „Dziejów Biblioteki Ordynacji hr. Krasińskich), ogłoszonym w Warszawie w 1909 roku. Por. także: J. Loski, Biblioteka i Muzeum Świdzińskiego, Warszawa 1857. ¹⁷ Główny trzon zbiorów krakowskich Świdzińskiego, pozostający przez wiele lat pod opieką Pawła Popiela, spłonął niestety w czasie pożaru miasta w 1850 roku. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 195 miało i wszystkie jego myśli, uczucia, i czyny i prace ku temu wyłącznie zmierzały; i to było całą treścią i żywiołem jego przezacnego żywota”¹⁸. Trudno przecenić wagę związanego z pobytem w Sulgostowie etapu życia Nowakowskiego. Porządkowanie i katalogowanie liczącego kilkadziesiąt tysięcy pozycji zbioru książek, rękopisów, rycin, map i sztychów, a także bogatych kolekcji numizmatycznych i archeologicznych, dało mu znakomite podstawy do przyszłej pracy historyka i popularyzatora historii polskiej¹⁹. We wrześniu 1859 roku, po opuszczeniu Sulgostowa, Nowakowski podjął pracę w Bibliotece Publicznej w Warszawie. Pracował tu do czerwca 1860 roku. W tym czasie - za pośrednictwem brata, Karola, który studiował w tamtejszej Szkole Sztuk Pięknych - nawiązał bliskie kontakty ze środowiskiem młodych patriotów (głównie warszawskich studentów), którzy rozpoczęli przygotowania do kolejnego powstania narodowego. Ale w tym samym czasie dojrzała w nim myśl o wstąpieniu do zakonu kapucynów. Wybór nie był przypadkowy: w tym burzliwym czasie kapucyni cieszyli się w społeczeństwie polskim ogromną popularnością, jako najbardziej naówczas patriotyczny zakon na ziemiach polskich. Wiele wskazuje jednak także na to, że na decyzję Nowakowskiego o wstąpieniu do nowicjatu kapucynów w dużym stopniu wpłynęła znajomość z prowincjałem kapucynów, o. Prokopem Leszczyńskim, która z czasem przekształciła się w prawdziwą przyjaźń. Jak było, trudno dochodzić. Jedno jest pewne: w 1860 roku trzydziestoletni Edward Nowakowski przekroczył progi mieszczącego się w Warszawie przy ul. Miodowej klasztoru kapucynów, przybierając imię zakonne: Wacław. Zgodnie z przyjętymi w zakonie regułami, skierowano go wkrótce do Lubartowa, gdzie 11 czerwca 1860 roku został wpisany na listę nowicjuszy. O. Gadacz dowodzi, że już wtedy uzyskał zgodę swoich przełożonych (byli nimi opiekujący się nowicjatem ojcowie: Leon Przyłuski i Stefan Rembiszewski) na powstrzymanie się od pokarmów mięsnych, której to zasadzie pozostał wierny do końca życia, czyli przez przeszło pięćdziesiąt lat! Niestety, nowicjat Nowakowskiego nie przebiegał bez przeszkód. Biografowie wspominają, że pod koniec 1860 roku otrzymał on z Warszawy wiadomość o ciężkiej chorobie aresztowanego właśnie młodszego brata Karola. Kleryk Wacław udał się w tej sytuacji do Warszawy i, po odwiedzeniu brata w więziennym X. Wacław z Sulgostowa [o. W. Nowakowski], Hr. Konstanty Świdziński (Wspomnienie X. Wacława z Sulgostowa, kapucyna), [w:] E. Helleniusz [Iwanowski], Listki wichrem do Krakowa z Ukrainy przyniesione, t. 1, Kraków 1901, s. 290. Trzeba tu także dodać, że najważniejszą bez wątpienia swoją książkę, kilkusetstronicowe dzieło pt. O cudownych obrazach w Polsce Przenajświętszej Matki Bożej. Wiadomości historyczne, bibliograficzne i ikonograficzne (t. 1-3, Kraków 1902) zadedykował „Świętej pamięci Konstantemu Świdzińskiemu jako wyraz wdzięczności niezgasłej za doznane dobrodziejstwa liczne i w uznaniu jego za życia najgorętszej pobożności do Matki Bożej" Dedykacja owa powstała na kilka miesięcy przed śmiercią o. Wacława. Jej pojawienie się dorzuca jeszcze jeden piękny rys do wizerunku tego człowieka! ¹⁹ Jak wspomniano, Świdziński zamierzał stworzyć u siebie - na wzór Puław Czartoryskich czy Porycka Czackiego - prywatne „muzeum narodowe” (Por.: X. Wacław z Sulgostowa [o. W. N o w a k o w s k i], Hr. Konstanty..., s. 290-292). Niestety, zamiar ten nie powiódł się. 196 FRANCISZEK ZIEJKA szpitalu, podjął uwieńczone pomyślnym skutkiem (dzięki wstawiennictwu rodziny Zamojskich) starania o zwolnienie Karola z więzienia. Bezpośrednio po jego wyjściu na wolność Wacław powrócił do klasztoru w Lubartowie. Tutaj jednak czekała go przykra niespodzianka: gwardian klasztoru, o. Fidelis Paszkowski, uznał, że Nowakowski przerwał nowicjat. Nie pomogły tłumaczenia, że na wyjazd do Warszawy uzyskał zgodę prowincjała Leszczyńskiego; trzeba było na nowo wstąpić do nowicjatu. Drugi nowicjat o. Wacława przebiegał już bez przeszkód, a po jego ukończeniu, 25 stycznia 1862 roku, Nowakowski złożył na ręce prowincjała o. Leszczyńskiego tzw. śluby sympliczne (zwykłe, obowiązujące przez okres trzech lat). Bezpośrednio po tym akcie udał się do klasztoru kapucynów w Lublinie, gdzie podjął studia teologiczne. Przebywał tam jednak krótko, bowiem już we wrześniu 1862 roku znalazł się w Warszawie, formalnie - w celu kontynuowania owych studiów. Jednak celem jego nie były bynajmniej studia, w Warszawie bowiem, podobnie jak w wielu innych miejscowościach Królestwa, rozpoczynała się wtedy „rewolucja moralna’’²⁰. Okazuje się, że niekwestionowanym przywódcą tej „rewolucji” w pierwszych miesiącach jej trwania pozostawał znany nam już student Szkoły Sztuk Pięknych - Karol Nowakowski, brat Wacława. Po masakrze ludności warszawskiej na Placu Zamkowym 8 kwietnia 1861 roku, został on aresztowany i - w maju 1862 roku, po trwającym ponad rok procesie (w trzech kolejnych instancjach) - skazany na zesłanie na Syberię, do guberni jenisejskiej. Wszystko wskazuje na to, że początkujący kapucyn Wacław przybył do Warszawy, aby ratować brata. Jego starania odniosły skutek - bowiem dzięki interwencji wpływowych osób (o. Gadacz w związku z tą sprawą wymienia m.in. księcia Romualda Giedroycia) zamiast na Sybir wysłano Karola do więzienia w Połtawie. Stefan Kieniewicz²¹ twierdzi, że w chwili wybuchu powstania Karol nadal znajdował się w tamtejszym więzieniu. Zbiec udało mu się dopiero w maju 1863 roku. Wówczas też miał przystąpić do oddziału Romualda Olszańskiego. Karol wziął udział w dwóch potyczkach powstańczych. Uwięziony po drugiej z nich, osadzony został - pod nazwiskiem Antoniego Waryńskiego - w cytadeli kijowskiej. Wiosną 1864 roku, po przeprowadzeniu postępowania sądowego, skazano go na sześć lat katorgi i odprawiono etapami na Sybir²². Kleryk Wacław po przybyciu do Warszawy - podobno za zgodą władz zakonu - włączył się w przygotowania powstańcze jako kurier. Pełnił tę funkcję przez szereg miesięcy, także po wybuchu powstania. Uprzedzony jednak o tym, że grozi mu aresztowanie, opuścił Warszawę i po pokonaniu wielu przeszkód, ²⁰ Por. W. Przyborowski, Historia dwóch lat 1861-1862, cz. I-II, 1.1-5, Kraków 1892-1896. ²¹ Polski Słownik Biograficzny..., s. 285. ²² Inną nieco wersję wydarzeń z życia Karola Nowakowskiego podaję o. Gadacz we wzmiankowanej monografii o. Wacława. Twierdzi on, odwołując się do tekstów pamiętnikarskich, że Karol w maju 1862 roku został zesłany do Krasnojarska. Tu miał utrzymywać się z lekcji rysunków. Pod koniec tego roku został ułaskawiony i powrócił w rodzinne strony. Wiosną 1863 roku przystąpił do powstania. Nie wiadomo, która z tych wersji jest prawdziwa, dlatego przywołujemy tutaj obie. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 197 dotarł do Lublina²³. Osiadłszy w tutejszym klasztorze kapucynów, kontynuował swoją działalność kuriera powstańczej poczty, dostarczając walczącym oddziałom nadsyłane z Warszawy rozkazy. Niestety, na początku 1864 roku został zdradzony przez nieznanego z nazwiska listonosza lubelskiego. W dniu 12 lutego 1864 roku o. Wacława aresztowano po odkryciu w jego celi klasztornej ważnych papierów powstańczych. Wyrokiem sądu rosyjskiego skazany został wówczas na nieograniczone w czasie posielenie. Wyruszył wraz z innymi skazanymi na Sybir²⁴. Prowadzeni w dwóch odrębnych konwojach na Sybir bracia Nowakowscy spotkali się na jednym z etapów. Część źródeł na ten temat wspomina o Tobol-sku jako miejscu owego spotkania, w innych wymienia się Krasnojarsk. Jak było, zapewne nigdy nie uda się ustalić. Jedno jest pewne: na owym etapie, z inicjatywy Wacława, bracia zamienili się rolami. Najprawdopodobniej udało im się przekupić rosyjskich konwojentów więziennych, dzięki czemu słabego zdrowia Karol powędrował - jako początkujący kapucyn (sic!) - na posielenie w Kańsku, a następnie w Tunce, zaś Wacław - jako Antoni Waryński (gdyż taki był, jak już wspomniano, przyjęty przez Karola konspiracyjny pseudonim) - na sześć lat katorgi w Usolu²⁵. Wacław przybył do Usola nad Angarą - w konwoju, z kajdanami na nogach - w połowie 1865 roku. Znalazł się tu wśród ponad dwustu innych polskich katorżników, którzy zamieszkali w koszarach i których zmuszono do pracy ²³ Po latach tak opowiadał o swoim udziale w pracy narodowej czasów „rewolucji moralnej” w Warszawie: „Pomagałem, co prawda, w sprawie narodowej kolegom i bratu mojemu Karolowi Nowakowskiemu, podglądano mię, szpiegowano, nareszcie podstępem stójkowego żołnierza policyjnego, który udał, że pragnie i on złożyć przysięgę i wstąpić w szeregi powstańcze, zdradzony i denuncjowany rządowi rosyjskiemu, miałem być aresztowany w Warszawie. Na czas przestrzeżony, opuściłem Warszawę i w narodowej sprawie udałem się do Galicji” O. Florian kapucyn [J ano cha]. Ostatnie chwile O. Wacława Nowakowskiego kapucyna skreślił O. Florian kapucyn, Kraków 1903, s. 11. ²⁴ Dawniejsi autorzy (w tym - o. J.L. Gadacz, op. cit., s. 57, passim) twierdzili, że w Górach Świętokrzyskich zorganizował on dwustuosobowy oddział powstańczy, a także - że był cywilnym dowódcą Lublina. Upowszechniano również informację, że w czasie rewizji w celi klasztornej oprócz kompromitujących papierów znaleziono pieczęcie powstańcze, szablę i sztylet. W trakcie wytoczonego procesu miano skazać go na karę śmierci, jednak wskutek interwencji o. Prokopa Leszczyńskiego wyrok ten zmieniono na nieograniczone w czasie osiedlenie na Syberii (posielenie). Współcześni badacze informacje te podają w wątpliwość (por. E. N i e b e 1 s k i, Duchowieństwo lubelskie i podlaskie w powstaniu 1863 roku i na zesłaniu w Rosji, Lublin 2002, s. 485-486; o. R. P r e j s OFMCap, Kapucyn Wacław Nowakowski..., s. 285; J. Tomczyk, Lublin w okresie powstania styczniowego, „Rocznik Lubelski" 1961, t. 4, s. 152). ²⁵ O. J.L. G a d a c z (op. cit., s. 64, passim) przedstawia sprawę zamiany braci rolami w bardziej skomplikowany sposób. Twierdzi on, że intryga ta była przygotowywana przez spiskujących na zesłaniu Polaków, którzy w Karolu upatrywali dowódcę przyszłego powstania. Autor nie przedstawia jednak właściwie żadnych pewnych dowodów na poparcie swojej tezy, toteż trudno ją przyjąć. Wszystko wskazuje na to, że Wacław, człowiek z natury dobry, co więcej - dobrego zdrowia, z własnej woli, bez jakichkolwiek dalekosiężnych planów powstańczych, zaproponował chorowitemu bratu zamianę dokumentów i wyroków. 198 FRANCISZEK ZIEJKA w warzelniach soli (musieli wyrzucać z olbrzymich kotłów osad wapna, marglu i innych minerałów, jakie pozostawały po skrystalizowaniu się solanki). Jak podają historycy, w Usolu oprócz katorżników i, oczywiście, ludności miejscowej mieszkało wówczas ok. czterdzieści rodzin polskich, które przybyły na zesłanie, aby towarzyszyć skazańcom. Zesłani Polacy zorganizowali w Usolu życie według samodzielnie wypracowanego statutu. Ponieważ kajdany więźniowie otrzymywali tylko z chwilą, gdy opuszczali koszary, aby udać się do miasteczka, starali się prowadzić możliwie normalny tryb życia. Urządzili wspólną kuchnię, stworzyli także własny sąd koleżeński. Część z nich mieszkała w koszarach, inni szukali schronienia w drewnianych domkach. Ok. czterdziestu zamieszkało wspólnie z rodzinami. O. Nowakowski najpierw przebywał w koszarach, po pewnym czasie uzyskał jednak zgodę na zamieszkanie w izbie znajdującej się przy zbudowanej jeszcze przez zesłańców polskich z 1831 roku katolickiej kaplicy (znajdującej się przy ul. Wielkiej). Pełnił tu obowiązki stróża. Mimo oficjalnego zakazu, od czasu do czasu w kaplicy tej odprawiano nabożeństwa, wśród skazańców znajdowało się bowiem kilku księży. Najważniejszym bodaj wydarzeniem w pierwszych miesiącach pobytu w Usolu była wigilia 1865 roku, którą skazańcy polscy zorganizowali w miejscowych koszarach. Wigilię tę po latach, w 1894 roku, opisał o. Wacław²⁶. W dniu 24 czerwca 1866 roku doszło do wybuchu powstania polskich skazańców budujących drogę obwodową nad Bajkałem. Ponad siedmiuset powstańców utworzyło Syberyjski Legion Wolnych Polaków i - po rozbrojeniu straży rosyjskiej - udało się na Wschód, starając się dotrzeć do granicy chińskiej. W dniu 28 czerwca w bitwie pod Miszychą zostali oni jednak rozgromieni przez oddziały wojska rosyjskiego, przybyłego z okolic Irkucka. Ok. czterystu schwytanym powstańcom zaostrzono kary, zaś ich siedmiu przywódców skazano na śmierć. Ostatecznie 27 listopada 1866 roku na jednym z przedmieść Irkucka rozstrzelano czterech z nich²⁷. Wg o. Gadacza, na wieść o wybuchu tego powstania Karol Nowakowski, przebywający w Tunce w towarzystwie ks. Jana Brzozowskiego, wyruszył, by do niego dołączyć, ale w okolicach Kułtuka doszła go wiadomość o upadku tego zrywu, wskutek czego powrócił do Tunki. W tym samym czasie jeden z polskich zesłańców (niejaki Wroński), w nadziei uzyskania złagodzenia wyroku, zdradził braci Nowakowskich, powiadamiając władze rosyjskie o dokonanej przez nich zamianie paszportów i wyroków. Uzyskawszy taką wiadomość, Rosjanie wydali natychmiast nakaz aresztowania Wacława w Usolu i przewiezienia go do Irkucka. Postawiony przed komisją śledczą Wacław początkowo gorąco zaprzeczał, ale w czasie konfrontacji z chorym bratem - przyznał się. Ostatecznie obaj bracia zostali skazani na więzienie w Irkucku. Wacławowi zezwolono jednak na opiekę nad chorym na szkorbut Karolem aż do chwili jego śmierci, która nadeszła ²⁶ Por. Edward z Sulgostowa [o. W. Nowakowski], Wilia w Usolu na Syberii w r. 1865, „Nowa Reforma” 1894, nr 293 (25 XII) i odbitka. ²⁷ Por. H. S k o k, Powstanie polskich zesłańców za Bajkałem w 1866 r„ „Przegląd Historyczny” 1963, t. 54, z. 2; i d e m, Polacy nad Bajkałem 1863-1883, Warszawa 1974. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 199 2 kwietnia 1867 roku²⁸. Potem, ponieważ nie udowodniono mu udziału w powstaniu zabajkalskim, z wyroku sądowego skierowano go do położonej w kotlinie Gór Sajańskich i oddalonej o sto osiemdziesiąt wiorst na południe od Irkucka buriackiej wioski Tunka. Tutaj od stycznia 1867 roku Rosjanie zgromadzili ok. stu pięćdziesięciu księży polskich, których oskarżono o wspieranie styczniowych powstańców²⁹. Edward Nowakowski włączył się do życia przebywającej w Tunce kolonii księży--zesłańców. Prowadził - według świadków - życie nienaganne³⁰. Jak wspominał po latach, mimo oficjalnego zakazu księża odprawiali mszę św. w swoich mieszkaniach³¹. Brał udział w życiu towarzyskim kolonii (księża założyli klub, w którym ²⁸ O. Rafał Kalinowski tak opowiadał o. Florianowi Janosze o owym przesłuchaniu Wacława przed komisją śledczą: „Stawiony w Irkucku przed komisją śledczą i pociągany do zeznania zamiany nazwiska z bratem swym Karolem, przeczył Wacław temu do czasu, póki brata samego nie wezwano na świadka. Trudno wypowiedzieć, jak wzruszające było powitanie obu braci wobec komisji, gdy Karol Nowakowski wyjaśnił istotny stan rzeczy, nie widząc już i przedtem pożytku z ukrywania jej w tajemnicy. Na zapytanie prezesa komisji, pułkownika, dlaczego Wacław nie chciał się sam przyznać, otrzymał prezes odpowiedź: «- Ciekawym, czy by się p. pułkownik przyznał na moim miejscu». Tą odpowiedzią przerwał badania i członkowie komisji, prosząc Wacława aby usiadł, wielce mu ochocze serce okazywali”. O. Florian kapucyn [F. Janocha], Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa), Kraków 1903, s. 22. ²⁹ Oto pełen literackich walorów opis Tunki, sporządzony przez o. Wacława we Wspomnieniu o duchowieństwie polskim znajdującym się na wygnaniu w Syberii, w Tunce (Poznań 1875, s. 3-4): „Tunka jest to wiejska osada na południe od Bajkalskiego jeziora, w obszernej gór Sajańskich rozrzucona kotlinie, od granicy chińskiej w prostym kierunku jakie pięć mil polskich odległa. Na północ jej wznoszą się niebotyczne, na 8000 stóp wysokości góry, zakończone u wierzchu nagimi iglastymi skałami, z których zaledwie przez jakie parę letnich miesięcy śnieg ustępuje. Południową stroną płynie dość znaczna rzeka Irkut, a za nią piętrzą się stopniowo, jak w amfiteatrze, jeden ponad drugi wyżej, stoki górzyste, uwieńczone wyglądającymi spoza nich, już na chińskiej ziemi, złamami skalistymi, tak samo jak północne nagimi, i również prawie zawsze okrytymi śniegiem. Na zachód kotlina ciągnie się daleko; w końcu tej dali łączą się południowe z północnymi górami. Na wschód nieznacznie wznosi się powierzchność ziemi i zakrywa dalszy widnokrąg. Sterczą tu tylko gdzieniegdzie jakby ogromne kopce owalnej formy, pagórki i wydmy piaszczyste. Cała okolica okryta lasem, i tylko gdzieniegdzie wykarczowane pola wyglądają jak szmaty rozrzucone po różnych miejscach. Wzdłuż tej kotliny płynie w tysięcznych ziarnach rzeka Irkut, i przybiera w siebie z lewej strony wpośród wsi płynącą rzeczułkę «Tunkę», a z prawej górzyste niezmiernej bystrości strumyki. Żeby jednak objąć w jednym widoku cały krajobraz, trzeba się wydobyć na góry. Stamtąd rzeczywiście widok wspaniały, chociaż zaprawdę dziki i przykry; dziki, gdy się patrzy na same lasy i błyszczące jezior i rzek wody, przykry, gdy się spojrzy na wieś. Może na całym świecie nie masz nic smutniejszego i bardziej przykrego, jak widok wiosek syberyjskich. Rozrzucone domy opodal jedne od drugich wyglądają, już nie wiem prawdziwie na co, tylko nie na ludzkie mieszkania. Nie masz tu przy domach wcale zieleni ogrodów, ani jednego drzewka nie ujrzysz; jakiś smutek nieogarniony ściska serce patrzącego z dala na te wznoszące się kupki, co to mają być ludzkie mieszkania; przez myśl przesuwa się zaraz obraz nędzy moralnej i materialnej, jaka tam gnieździć się musi. Bolesny zaprawdę widok!”. ³⁰ Por. np.: ks. S.M. [ks. S. Matraś], Ze wspomnień Sybiraka, Chicago 1896, s. 345, passim. ³¹ W przywołanym wyżej Wspomnieniu o duchowieństwie polskim (s. 24-25) o. Wacław pisał: „Codziennie sto kilkadziesiąt mszy św. odprawiało się w Tunce w kilkudziesięciu kaplicach. Kotlinę więc tę, zewsząd otoczoną niebotycznymi górami, można było w rzeczy samej nazwać naturalną, wspaniałą Bazyliką z mnóstwem kaplic. Rząd o tym wiedział, zabraniał, i zabierał ornaty, ale przeszkodzić temu nie był w stanie. Zaraz po mszy św. aparaty chowano i śladu nie było, że 200 FRANCISZEK ZIEJKA mogli czytać np. „Przegląd Katolicki”), a korzystając z księgozbiorów towarzyszy niedoli, oddawał się studiom historycznym. Wspólnie z ks. Kluczewskim zredagował pięć numerów pisma „Wygnaniec”³². Prowadził rzadką - na tyle tylko pozwalały przepisy - korespondencję z krewnymi, przede wszystkim z siostrą Klementyną³³. Jak podaję ks. Żyskar w swoim studium o Tunce, znalazł się on na liście trzydziestu czterech kapłanów, których nazwiska rosyjski dowódca obozu w Tunce, sztabskapitan Płonikow, 16 września 1869 roku wskazał do zwolnienia i powrotu do europejskiej części Rosji. Jak jednak wspomina sam Nowakowski, dopiero w 1871 roku (na mocy manifestu carskiego z 13 maja 1871 roku) wspólnie z grupą trzydziestu trzech kapłanów polskich mógł opuścić miejsce zesłania³⁴. Najpierw przeniósł się do Irkucka, gdzie przez blisko rok opiekował się chorym siostrzeńcem, Józefem Wasilewskim, synem Klementyny. Gdy chory odzyskał zdrowie, Wacław w towarzystwie kilku księży przeniósł się do europejskiej części Rosji, do leżącego nad brzegami rzeki Suchota Ustiuga (w guberni wołogdskiej). Oddał się tu m.in. pracy nad przekładem na język polski książek religijnych. Tutaj także udało mu się przeczytać znajdujące się w prywatnej bibliotece jednego z rodaków paryskie wydanie Dzieł Mickiewicza. W 1873 roku Nowakowski opuścił Ustiug, uzyskał bowiem dokument zezwalający mu na swobodne zamieszkanie w Rosji, z wyjątkiem Moskwy, miast stołecznych guberni zachodnich Cesarstwa oraz Królestwa Polskiego. Aby dotrzeć do Kijowa, gdzie zamierzał zatrzymać się na jakiś czas, rnusiał zdobyć pieniądze. Zdecydował się w tej sytuacji na podróż do Jarosławia, gdzie przebywał na zesłaniu abp Zygmunt Szczęsny Feliński. Ten pożyczył mu dwadzieścia rubli, dzięki czemu Wacław mógł udać się w dalszą podróż. Najpierw zatrzymał się przed chwilką chałupka była kościołem. [...] Aparaty po większej części sami księża sobie szyli, mszały przepisywali; pateny nie trudno było z blachy zrobić; kielichów tylko nie było, używano tedy szklanych, zwyczajnych, i dodawano im tylko podstawy drewniane lub blaszane. Znaleziono pod dostatkiem i relikwii św. Żelaza na opłatki [formy do wypiekania opłatków - przyp. F.Z.] na miejscu zrobiono. Wszystko to odprawiało się w ukryciu, cicho, spokojnie, i jakoś dziwnie, dziwnie rzewnie. Nie trzeba było myślą przenosić się w pierwsze wieki chrześcijańskie; one w Tunce odnawiały się, i kto wie, czy z czasem po całym nie rozejdą się świecie". Trzeba tu dodać, że na odprawianie mszy św. przez księży-zesłańców w domach, w pełnej konspiracji, zezwolił papież Pius IX dopiero pod koniec 1865 roku (wiadomość o tym ukazała się w grudniu tego roku w „Wiadomościach Petersburskich” i powoli zaczęła docierać na Syberię - por. ks. K. Sowa, Losy duchowieństwa polskiego zesłanego na Syberię po powstaniu styczniowym (1863-1883), „Nasza Przeszłość” 1992, t. 77, s. 127. ³² Por. M. K u 1 a s z y ń s k i, Trzy pisma z wygnania, Lwów 1890, s. 77, passim. ³³ Wiadomo, że na początku zesłaniec miał prawo do jednej korespondencji na trzy miesiące. Z upływem czasu częstotliwość wymiany listów uległa zwiększeniu. To z listu od siostry Klementyny Nowakowski dowiedział się o zesłaniu do Irkucka jej syna, Józefa. Z chwilą, gdy wskutek kolejnej decyzji władz rosyjskich i on znalazł się w tym mieście, roztoczył nad siostrzeńcem, który popadł w depresję, opiekę. ³⁴ Por. X. Ahasfer [ks. J. Żyskar], Tunka. Opowiadanie o wsi Tunka, gdzie było na wygnaniu przeszło 150 księży, oparte na wspomnieniach naocznych świadków i odnośnych dokumentów, Warszawa 1929, s. 156; E. z S[ulgostowa] [o. W. Nowakowski], Wspomnienie o duchowieństwie polskim znajdującym się na wygnaniu w Syberii, w Tunce, Poznań 1875, s. 40. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 201 w Jekaterynosławiu, później dotarł do samego Kijowa. Dzięki pomocy szkolnego kolegi, który był teraz gubernatorem kijowskim, zatrzymał się na krótko w tym mieście, po czym wyjechał do Odessy. Tam zatrudnił się na kilka miesięcy u innego kolegi szkolnego, o nazwisku Hesse, który prowadził w mieście notariat. Jak pisał po latach o. Florian Janocha³⁵, zatrudnienia te podejmował Wacław Nowakowski z myślą o zorganizowaniu ucieczki z Rosji. I rzeczywiście, po kilku miesiącach udał się do klasztoru kapucynów w Winnicy (gdzie przebywał incognito). Gwardian Winnickiego klasztoru, o. Kazimierz, zaopatrzył go „w listy polecające do księży i panów okolicznych, zaopatrzył, czym mógł, i wyprawił w górską i pustą okolicę’’³⁶. Po latach o. Wacław wspominał: „Szedłem pieszo ustroniami i przeważnie nocą. Zmuszony wstępowałem do odosobnionych zagród i folwarków, i byłem wszędzie bardzo gościnnie przyjmowany, a za nadejściem nocy, odsyłano mię w dalszą drogę z przewodnikami"³⁷. W takich okolicznościach na przełomie maja i czerwca 1875 roku przekroczył zieloną granicę rosyjsko-austriacką w okolicach miejscowości Podwołoczyska i skierował się do Krakowa. Nie mogąc powrócić do prowincji warszawskiej kapucynów (została zlikwidowana przez władze rosyjskie, on sam zresztą nie miał prawa pobytu w Warszawie), zaczął Wacław Nowakowski zabiegać o przyjęcie do prowincji galicyjskiej. Niestety, zabiegi spełzły na niczym ze względu na brak dokumentacji potwierdzającej jego losy w ostatnich latach. W tej sytuacji wybrał się do Poznania, do zaprzyjaźnionego jeszcze na Syberii hr. Zygmunta Wielhorskiego. W stolicy Księstwa Poznańskiego zadebiutował na łamach „Kuriera Poznańskiego” pracą pt. Wspomnienie o duchowieństwie polskim znajdującym się na wygnaniu w Syberii, w Tunce, która ukazała się także w odbitce i została przyjęta z ogromnym zainteresowaniem zarówno w kraju jak za granicą³⁸. W towarzystwie Zygmunta Wielhorskiego wyjechał do Francji, gdzie obaj przyjaciele z czasów syberyjskiego zesłania postanowili wstąpić do klasztoru trapistów. Stawili się też w Soligny le Trappe, ale tylko Wielhorski wstąpił do klasztoru, Nowakowski natomiast zrezygnował i udał się z powrotem do Krakowa. Tu dwukrotnie podejmował próbę wstąpienia do kamedułów na Bielanach, ale bez powodzenia (główną przeszkodą miał być w tym wypadku jego zaawansowany wiek). Dla zdobycia środków do życia podjął pracę w zakładzie wychowawczym Seweryny Górskiej, następnie zaś wyjechał do Lwowa, gdzie zatrudnił się w redakcji „Wiadomości Kościelnych". Pracował tam sześć miesięcy, dzięki czemu mógł wreszcie spłacić długi (zaciągnięte m.in. u Zygmunta Szczęsnego Felińskiego). Latem 1876 roku pod przybranym nazwiskiem Edwarda Korzelińskiego (dla ³⁵ Por.: O. Florian kapucyn [F. Janocha], Krótki życiorys..., s. 27. ³⁶ Ibidem. ³⁷ Ibidem, s. 28. ³⁸ Praca ta została przełożona przez Malwinę Ogonowską na język włoski i wydana w 1889 roku w Bolonii pt. La persecuzione del cattolicismo in Russia ed U clero polacco esiliasto in Siberia. W 1895 roku w „Bulletin International de l’Académie des Sciences de Cracovie” ukazał się francuski przekład książeczki o. Nowakowskiego pt. La Vilja à Usole (Sibérie) („Bulletin..." 1895, t. 20, nr 89, s. 265-272). 202 FRANCISZEK ZIEJKA ewentualnego zmylenia szpiegów rosyjskich) wyjechał do Włoch jako wychowawca młodego Jana Hulewicza. W Watykanie został przyjęty na audiencji przez papieża Piusa IX, któremu przedstawił los polskich księży na Syberii. Z Rzymu udał się ze swym podopiecznym do San Giuliano k. Pizy. Po roku spędzonym w tym uzdrowisku przeniósł się do San Terenzio, położonego niedaleko Spezii, nad samym morzem. Tu poznał m.in. Malwinę Ogonowską, która wówczas wykładała literatury słowiańskie na uniwersytecie w Bolonii i która przełożyła jego rozprawę o duchowieństwie polskim na Syberii na język włoski. W San Terenzio spotkał także Teofila Lenartowicza, z którym nawiązał bliższą znajomość. Latem 1877 roku opuścił Włochy i przez Zurych oraz Rapperswil (zwiedził tu Muzeum Narodowe Polskie) przybył prosto do Sędziszowa. Dzięki wstawiennictwu o. Prokopa Leszczyńskiego, dawnego prowincjała kapucynów, uzyskał zgodę na powrót do zakonu. Z dniem 1 października 1877 roku po raz trzeci wstąpił do zakonnego nowicjatu. Wskutek braku dokumentów, sprawa złożenia przez niego ślubów solennych przeciągnęła się jednak aż do stycznia 1880 roku, dzięki czemu zdołał ukończyć studia teologiczne. Ostatecznie na początku 1880 roku został przyjęty do zakonu kapucynów. Obrzędu postrzyżyn dokonał nowo mianowany biskup krakowski Albin Dunajewski. Ten sam duchowny udzielił mu pierwszych święceń. Dnia 1 lutego 1880 roku Nowakowski uzyskał w krakowskim kościele OO. Kapucynów święcenia prezbiteriatu. Mszę św. prymicyjną odprawił nazajutrz, 2 lutego 1880 roku, w wieku pięćdziesięciu jeden lat! Po roku, 27 marca 1881 roku, uzyskał tzw. patent kaznodziejski. Odtąd o. Wacław Nowakowski pełnił funkcję kaznodziei i spowiednika w krakowskim kościele kapucynów. Pracował tu przez dwadzieścia trzy lata, zyskując sobie przy tym uznanie także jako wytrawny pisarz religijny i historyczny, człowiek obdarzony szczególną charyzmą. Już za życia stał się swoistą legendą. Jak wspominają autorzy nekrologów i wspomnień o nim, od pierwszego wstąpienia do nowicjatu w 1860 roku ćwiczył się - na wzór niemal średniowieczny - w pokorze i umartwianiu: „Przez całe swoje i tak umartwione życie wstrzymywał się od mięsa. Na Syberii chodził w grubej siermiędze, która przypominała kapucyński habit. W klasztorze pod habitem nosił syberyjski chałat, który miał go przestrzegać przed łatwizną codziennego życia. Sypiał na twardej pryczy, podobnej do wszystkiego, tylko nie do łóżka. Spełniał wzorowo obowiązki klasztorne. Godzinami modlił się przed Najświętszym Sakramentem. Odznaczał się też wyjątkowym nabożeństwem do Matki Najświętszej, z której ostrobramskim wizerunkiem nigdy się nie rozstawał”³⁹. Po powrocie z syberyjskiego zesłania za poduszkę nieodmiennie służyła mu zwinięta w kłębek aresztancka, szara, wełniana siermięga, którą w uroczystości narodowe i ważniejsze rocznice historyczne nosił pod habitem zakonnym jako włosiennicę. Mimo tak twardego trybu życia cieszył się zdrowiem, a na jego twarzy gościł nieodmiennie uśmiech. Nie dziw, że po jego śmierci pisano z żalem: „Niewielu już takich między nami, takich niezłomnych, żelaznych, żyjących tylko dla Boga i Ojczyzny”⁴⁰. ³⁹ O. J.L. Gadacz, op. cit., s. 121. ⁹⁰ „Ilustracja Polska” 1903, nr 4. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 203 Sława jego jako kaznodziei była ogromna⁴¹. Bywał zapraszany na wszystkie niemal uroczystości patriotyczne i religijne w Krakowie. Do spowiedzi do niego garnęły się tłumy, w tym ludzie, którzy przez lata unikali tego sakramentu (np. znany profesor filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, Wincenty Lutosławski). Prowadził rekolekcje w klasztorach krakowskich (przez ponad dziewięć lat był spowiednikiem SS. Karmelitanek Bosych na Wesołej). Uczył religii w prowadzonej przez SS. Pre-zentki szkole żeńskiej przy klasztorze św. Jana. Był też opiekunem licznej w Krakowie kolonii Sybiraków. Utarł się zwyczaj, że to on właśnie odprowadzał ich na miejsce wiecznego spoczynku (m.in. poprowadził pogrzeb prof. Izydora Kopernickiego i dra Adriana Baranieckiego). Znalazł uznanie także w gronie swoich braci zakonnych. W 1894 roku został mianowany ojcem duchowym prowincji, a w 1902 roku prowincjał o. Florian Janocha mianował go wikarym konwentu krakowskiego. Rzadko opuszczając klasztor, o. Wacław był przecież na co dzień obecny w życiu krakowian. Zawdzięczał to nie tylko swoim kazaniom, także licznym pracom literackim, publicystycznym i popularyzatorskim. W pewnej mierze sławę tę zawdzięczał także licznym, a zarazem wyjątkowym przyjaciołom. 2. O. Wacław przyjaźnią obdarzał zarówno biednych i poszukujących pomocy, jak i sporą gromadę znakomitych przedstawicieli elity intelektualno-artystycznej Krakowa z drugiej połowy XIX wieku. W archiwum krakowskiego klasztoru OO. Kapucynów znajdują się zespoły kierowanych do niego listów autorstwa pisarzy, poetów, uczonych, a także działaczy politycznych. W gronie jego przyjaciół był nie tylko Adam Asnyk, ale i Karol Estreicher (senior), wieloletni dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej. Przez wiele lat Nowakowski utrzymywał kontakt korespondencyjny ze znanym działaczem niepodległościowym Agatonem Gillerem, a także z abpem Zygmuntem Szczęsnym Felińskim. Przyjaźnił się z kolegą z ławy uniwersyteckiej, prof. Izydorem Kopernickim, znakomitym antropologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także ze znanym historykiem wojskowości - Konstantym Górskim. Bliska przyjaźń łączyła o. Wacława z Bronisławem Szwarcem, człowiekiem, który za udział w pracach Komitetu Centralnego Narodowego, przygotowującego powstanie styczniowe, spędził trzydzieści lat w więzieniach rosyjskich (w tym siedem w twierdzy w Szlisselburgu)⁴². Na liście przyjaciół o. Wacława znaleźć moż ⁴¹ O. Florian Janocha (Krótkiżyciorys..., s. 38) pisał po śmierci Nowakowskiego: „O. Wacław głosił słowo Boże jasno i zrozumiale, bez przymieszki sztuczek oratorskich i sofizmatów ludzkich. Przygotowywał się bardzo pilnie do każdej nauki konferencyjnej lub kazania. [...] Wygłaszał słowo Boże z ambon prawie wszystkich kościołów krakowskich po kilka razy”. ⁴² W archiwum OO. Kapucynów w Krakowie zachowały się listy Bronisława Szwarcego do o. Wacława. On sam w swoisty sposób uczcił przyjaciela z syberyjskich dni (Szwarce ostatnich kilka lat zesłania spędził w Tunce!), publikując na łamach krakowskiej „Nowej Reformy” w 1894 i 1895 roku kilkadziesiąt odcinków dzieła pt. Warszawa w 1794 roku, które przypisał właśnie Szwarcemu 204 FRANCISZEK ZIEJKA na nazwisko ks. Stanisława Załęskiego, autora fundamentalnych prac o jezuitach w Polsce, a także Franciszka Rawitę-Gawrońskiego, znanego powieściopisarza i publicystę. Przez wiele lat przyjaźnił się z Adamem Chmielowskim (św. bratem Albertem). Jak pisał przed laty ks. Konstanty Michalski, to właśnie u o. Wacława na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku przyszły założyciel Zgromadzenia Albertynów szukał swej drogi życia. Czytamy w rozprawie Michalskiego: „Przez kilka miesięcy żył Chmielowski pod jednym klasztornym dachem ze swym przyjacielem [o. Wacławem - przyp. F.Z.], przyjął z jego rąk prowizoryczny habit popielatego koloru, ale ostatecznie do kapucynów nie wstąpił’’⁴³. Więzy przyjaźni między kapucynem i bratem Albertem przetrwały aż do śmierci o. Wacława. Szczególnie piękną kartę w życiu o. Wacława Nowakowskiego stanowi przyjaźń, jaka połączyła go z Józefem Kalinowskim (czyli wyniesionym na ołtarze przez Jana Pawła II św. Rafałem). Jak wspominał po latach o. Kalinowski, poznali się oni w Usolu. Zawiązane wówczas więzy przyjaźni przetrwały aż do śmierci o. Wacława. Nie zatrzymujemy się jednak przy tym aspekcie życia naszego bohatera, opisał bowiem tę niezwykłą przyjaźń dwóch wyjątkowych ludzi w 2004 roku karmelita bosy z Czernej pod Krakowem, o. Benignus Józef Wanat⁴⁴. 3. O. Wacław był w pierwszym rzędzie pisarzem religijnym. Żywił szczególne nabożeństwo do Matki Bożej⁴⁵. Ogłosił też szereg rozpraw i szkiców z tego zakresu. Najcenniejszym owocem jego poszukiwań archiwalnych i bibliotecznych, prowadzonych w ciągu wielu lat, a także wędrówek po kraju, jest niewątpliwie monumentalne dzieło pt. O cudownych obrazach w Polsce Najświętszej Matki Bożej wiadomości historyczne, bibliograficzne i ikonograficzne, wydane w 1902 roku w trzech tomach⁴⁶. Autor zawarł w nim opis 1112 słynących łaskami, cudownych obrazów Matki Bożej znajdujących się w świątyniach na ziemiach polskich. Dzieło to zostało nagrodzone bezpośrednio po ukazaniu się, tzn. w 1902 roku, złotym medalem na Międzynarodowym Kongresie Maryjnym we Fryburgu w Szwajcarii. Do dziś stanowi też cenny przewodnik po maryjnych sanktuariach na tych terenach. (por.: Warszawa w 1794 r. przez Bronisława Szwarce. Odbitka: cz. I, Kraków 1894; cz. II, Kraków 1895). Znamienne, że rosyjska autorka biografii Szwarcego, Olga Morozowa, tylko w jednym przypisie wspomina o o. Wacławie Nowakowskim (O. Morozowa, Bronisław Szwarce, tłum. W. i R.Ś1 i -wowscy, wstęp W. Śliwowska, Wrocław-Warszawa-Kraków 1982). Pamiętać też trzeba, że Szwarce pożegnał o. Wacława pięknym artykułem ogłoszonym na łamach lwowskiego „Tygodnia" (1903, nr 7). ⁴³ Ks. K. Michalski, Brat Albert. W setną rocznicę urodzin (1846-1946), Kraków 1946, s. 23. ⁴⁴ O. B.J. Wanat, Przyjaźń o. Wacława Nowakowskiego OFMCap z o. Rafałem Kalinowskim OCD, „Studia Laurentiana” 2004, nr 1, s. 43-65. ⁴⁵ Por. o. J. Marecki OFMCap, O. Wacław Nowakowski (1829-1903) jako badacz kultu maryjnego, Nurcie Franciszkańskim” 2001, t. 10, s. 87-107. ⁴⁴ X. Wacław z Sulgosto wa [o. W. No wako wski], O cudownych obrazach..., s. 846. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 205 Jak wspomniano, szczególne nabożeństwo o. Wacława do Matki Bożej wydało także inne cenne owoce. Gdy zatem w 1876 roku mieszkańcy Lwowa postanowili uczcić setną rocznicę koronacji owianego legendą cudownego obrazu Matki Bożej Łaskawej z archikatedry lwowskiej (przed tym obrazem składał wszak 1 kwietnia 1656 roku swoje „śluby” król Jan Kazimierz!), o. Wacław wydał w Krakowie obszerną, popularnonaukową rozprawę poświeconą dziejom tego obrazu⁴⁷. Gdy natomiast ok. 1890 roku władze miasta Krakowa wystąpiły z inicjatywą przeniesienia sprzed kościoła OO. Kapucynów figury Matki Bożej, „łamiącej strzały klęsk i nieprzyjaciół grodu krakowskiego’,’ o. Wacław przygotował i ogłosił drukiem w bardzo dużym, kilkutysięcznym nakładzie opowieść o losach tej figury i, upowszechniwszy ją szeroko wśród mieszkańców Krakowa, uratował posąg przed usunięciem⁴⁸. Szczególną cześć żywił jednak autor do Matki Bożej Częstochowskiej. W swym najważniejszym dziele - o cudownych obrazach Maryi - pisał: „Jest jedno miejsce w Polsce ze wszystkich innych najsławniejsze, najświętsze, co skupia w sobie całą Polskę i z niebem ją jednoczy. Miejscem tym jest Jasna Góra Częstochowska, uświęcona modlitwami najgorętszymi, pobożnością najczulszą, najrzewniejszą całej Polski - bohaterską, przechwalebną obroną po dwakroć wsławiona”⁴⁹. Temu wyjątkowemu sanktuarium poświęcił o. Wacław obszerną, wydaną w 1898 roku pracę pt. Częstochowa w obrazach historycznych. Dzieło to, mało dzisiaj znane, niewątpliwie zasługuje na pamięć. Już pobieżna jego lektura przekonuje, że mamy do czynienia z próbą monograficznego opracowania dziejów Jasnej Góry, wzbogaconego możliwie pełnym opisem stanu tego sanktuarium u schyłku XIX wieku. Oczywiście, o. Wacław przypomina legendę o pochodzeniu cudownego wizerunku Czarnej Madonny, piszę o sprowadzeniu obrazu do Częstochowy, o dramatycznych dziejach sanktuarium w XV wieku (dwa napady „łotrów” na klasztor związane z uszkodzeniem obrazu), a także w XVII wieku (oblężenie Jasnej Góry przez Szwedów). Przypomina następnie koronację cudownego obrazu oraz wizyty polskich monarchów na Jasnej Górze - byli tam niemal wszyscy, z wyjątkiem Stanisława Augusta Poniatowskiego, który nigdy nie odwiedził Jasnej Góry, a nadto - ograbił ją ze skarbów wartości ponad dwustu pięćdziesięciu tysięcy złotych polskich (sic!). Pisze dalej o bohaterskiej obronie Jasnej Góry przez konfederatów barskich z Kazimierzem Pułaskim na czele, a także - o zajęciu jej przez wojska moskiewskie 15 sierpnia 1772 roku (jak podkreśla: za zgodą króla Stanisława Augusta!). Autor nie szczędzi przykrych informacji o dalszych losach częstochowskiego sanktuarium. Czytamy ⁴⁷ O. Wacław kapucyn [o. W. Nowakowski], Najświętsza Panna Marya „Łaskawa". Pamiątka 100-letniej rocznicy koronacji cudownego obrazu N.M.P. w wielkim ołtarzu archikatedry lwowskiej, Lwów 1876. ⁴⁸ O. Wacław kapucyn [o. W. Nowakowski], Statua Najświętszej] Maryi Panny przed kościołem OO. Kapucynów w Krakowie (Ustęp z czasów Konfederacji Barskiej w Krakowie), Kraków 1890, s. 40 (wydanie drugie w 1894 roku). Szerzej o dziejach tej figury piszę w tekście: „Wędrująca figura". O figurze Matki Bożej Łaskawej w Krakowie, [w:] F. Ziejka, Serce Polski. Szkice krakowskie, Kraków 2010, s. 81-90. ⁴⁹ X.Wacław z Sulgostowa [o. W. Nowakowski], O cudownych obrazach..., s. 114. 206 FRANCISZEK ZIEJKA więc o zajęciu go przez Prusaków (6 marca 1793 roku), to znowu - przez wojska rosyjskie (8 kwietnia 1813 roku). Pisze o decyzji cara Aleksandra I o zlikwidowaniu wałów i okopów przy jasnogórskiej twierdzy oraz o ukazie jego następcy, Mikołaja I, który zdecydował o wyburzeniu głównych elementów twierdzy jasnogórskiej (w 1843 roku). W tej interesującej książce znajdujemy także sporo wiadomości bardzo mało znanych lub zupełnie nieznanych. Czytamy więc na przykład o słynnej świecy własnoręcznie sporządzonej przez ks. Piotra Skargę, którą ten zacny kapłan ofiarował paulinom z Jasnej Góry z życzeniem, aby ją zapalano w określonych godzinach przed obrazem Matki Bożej, a która - według przekazów - dopaliła się i zgasła dokładnie w chwili śmierci słynnego kaznodziei. Pisze o. Wacław także o wzruszającej pielgrzymce włościan z porabacyjnych terenów w Galicji w 1846 roku, którzy przybyli na Jasną Górę zachęceni do tego przez ks. Karola Antoniewicza, a których paulini nie chcieli wpuścić do kaplicy Matki Bożej. Książka ta, bogata w fakty, w niemałym stopniu przyczyniła się do utrwalenia w epoce przełomu XIX i XX wieku sławy Jasnej Góry. A ponieważ wyszła spod pióra człowieka obdarzonego niewątpliwym talentem pisarskim, zyskała duże powodzenie wśród czytelników. Autor potrafił w niej połączyć naukowy wywód nie tylko z obrazowością, ale i z prostotą stylu. Dzieło o. Wacława stanowi też jeszcze jeden dowód prawdziwości przypomnianego przez jego pierwszego biografa twierdzenia, że wiek XIX był nie tylko „wiekiem niewiary” ale także „wiekiem czci Najświętszej Panny Maryi”⁵⁰. W ciągu ostatnich trzydziestu lat życia o. Wacław ogłosił drukiem kilkadziesiąt prac z zakresu historii Kościoła. Znaczna ich część ukazała się na łamach czasopism⁵¹. Sporą ilościowo grupę publikacji stanowią książeczki zawierające zbiory modlitw, pobożne „czytanki” czy książeczki okolicznościowe, przygotowane na przykład w związku z majowymi uroczystościami ku czci Matki Bożej⁵². O. Wacław ogłosił także pewną liczbę okolicznościowych mów i kazań, z których dużą wartość posiadają przede wszystkim przemówienia i egzorty poświęcone osobom trwale zapisanym w dziejach narodowych polskich. Do takich należał - bez wątpienia - zapomniany dziś Apolin Hofmeister, dwukrotnie (za udział w spisku narodowym na Wileńszczyźnie w 1846 roku, a następnie - za udział w powstaniu styczniowym) zsyłany na katorgę syberyjską, zmarły w Krakowie w 1890 roku⁵³. Takim był inny Sybirak, dr Władysław Krajewski, którego uczczono w 1894 roku ⁵⁰ O. Florian kapucyn [F. Janocha], Krótki życiorys..., s. 47. ⁵¹ Sporo takich prac ukazało się na łamach wydawanych we Lwowie „Wiadomości Kościelnych” (od 1876 roku). Na uwagę zasługują także inne prace: Kościoły i klasztory reguły św. Ojca Franciszka w Polsce lub z Polską mających związek (cz. I-V, Kraków 1885-1890); Pamiątka 200. letniej rocznicy przybycia do Krakowa 00. Kapucynów 1695 (Kraków 1895). O. Wacław ogłosił drukiem wiele sylwetek zasłużonych dla Kościoła i Polski kapucynów, cenne wspomnienie pośmiertne o dwóch biskupach-wygnańcach: Adamie Krasińskim i Pawle Rzewuskim (1890) i wiele innych. ⁵² Najpiękniejszym z tych wydawnictw wydaje się Wianeczek z kwiatków majowych uwity na cześć i chwałę Przenajświętszej Matce Bożej Królowej Korony Polskiej (Kraków 1883). ⁵³ Godzi się tu odnotować przynajmniej jego przemówienie wygłoszone nad grobem Apolina Hofmeistra - por. Przemówienie nad grobem śp. Apolina Hofmeistra, wojewody brzesko-litewskiego, w Krakowie dnia 3 lipca 1890 roku przez X. Wacława, kapucyna, Kraków 1890. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 207 pomnikiem nagrobnym w kościele OO. Kapucynów w Krakowie⁵⁴. Do tego kręgu opracowań należy także popularna, oparta na zachowanej w klasztorze łacińskiej Kronice rozprawa o. Wacława o dziejach kapucynów w Krakowie. Autor przedstawił w niej okoliczności powołania do życia przez o. Mateusza a Bassio zakonu kapucynów we Włoszech (w pierwszej połowie XVI wieku), a także - ich drogę do Polski. Najwięcej miejsca poświęcił jednak omówieniu fundacji kościoła i klasztoru w Krakowie (dzieło Wojciecha Dębińskiego). Autor podkreślał przy tym z mocą, że krakowski kościół i klasztor pozostaje pod szczególną opieką Matki Bożej, skoro przez dwieście lat „nigdy go nie dotknęła żadna klęska, pomimo że wokoło wszystko nieraz uległo powszechnemu spustoszeniu przez morowe zarazy, pożary, napady, rabunki i morderstwa nieprzyjaciół, Szwedów, Moskali i Prusaków”⁵⁵. Główny trzon rozprawy ogłoszonej z okazji jubileuszu dwusetnej rocznicy przybycia kapucynów do dawnej stolicy Polski stanowi dość szczegółowy przewodnik po kościele i klasztorze. O. Wacław piszę więc o znajdujących się tutaj ołtarzach, pomnikach, nagrobkach, tablicach i obrazach, nie zapomina o cennej bibliotece, ani o pięknych ogrodach. Podkreśla jednak przede wszystkim związki tej świątyni z dziejami narodowymi Polski, co wyróżnia ją spośród wielu innych kościołów krakowskich⁵⁶. 4. Wszystko wskazuje na to, że prawdziwą pasją o. Wacława była narodowa historia. W celi krakowskiego klasztoru zgromadził on bibliotekę zawierającą ok. trzech tysięcy tomów, a także bogate archiwum, które podziwiać miał sam Karol Estreicher (senior). O. Wacław wyszukiwał u antykwariuszy przede wszystkim prace o narodowych zrywach Polaków w czasach niewoli. Pasjonował się w pierwszym ⁵⁴ Por. Mowa żałobna przy odsłonięciu pomnika grobowego dla śp. dra Władysława Krajewskiego w kościele krakowskim OO. Kapucynów przez X. Wacława, kapucyna, Kraków 1894. ⁵⁵ O. Wa c i a w kapucyn [o. W. Nowakowski], Pamiątka 200-letniej rocznicy przybycia do Krakowa OO. Kapucynów 1695 r., Kraków 1895. Autor podaję wiele przykładów, które mają potwierdzać tę obserwację. Czytamy więc: „Jakoż gdy w r. 1707 podczas morowej zarazy trwającej do 1710 r. w Krakowie i w okolicach umarło przeszło 30.000 ludzi, i nie było ani jednego domu, do którego by śmierć nie zawitała, w klasztorze kapucynów, chociaż było 17 zakonników, ani jeden nawet w tym czasie nie zachorował” (ibidem, s. 11-12). Gdzie indziej wspomina, że kościół kapucynów (wraz z klasztorem) nie uległ też zniszczeniom w czasie walk konfederacji barskiej (15 sierpnia 1768 roku wpadła do prezbiterium olbrzymia kula, ale nie wybuchła; do dziś stanowi też swoiste Votum w ścianie kościoła), powstania kościuszkowskiego, a także podczas wielkiego pożaru Krakowa z 1850 roku - wówczas to „gwałtownym wiatrem niesione głownie palące przelatywały ponad kościołem i żadna na kościół nie spadła" (ibidem, s. 13). ⁵⁶ Wspomina na przykład o napadzie Moskali na klasztor 12 sierpnia 1768 roku i „cudownym” ocaleniu dwóch zaaresztowanych kapucynów, piszę także dość szeroko o kaplicy loretańskiej, w której 24 kwietnia 1794 roku Tadeusz Kościuszko z Józefem Wodzickim modlili się przed rozpoczęciem powstania. 208 FRANCISZEK ZIEJKA rzędzie przebiegiem powstania kościuszkowskiego. Oczywiście, w badaniach, które podejmował, biblioteka własna mu nie wystarczała, toteż korzystał często ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej. Pięknie pisał o tym w swojej pracy o. Gadacz: „O. Wacław codziennie z kawałkiem suchego chleba spieszył do Biblioteki Jagiellońskiej, ażeby zbierać materiały do swych dzieł. W dawnym gmachu biblioteki [Collegium Maius - przyp. F.Z.] był nawet fotel specjalnie zarezerwowany dla niego z napisem: «O. Wacław». Tego miejsca nikt nie zajmował. Prawie każdego dnia można było widzieć sędziwego starca, który otoczeniu dawał praktyczną lekcję umiłowania pracy do późnej starości. Godzinami pochylony nad rękopisami pragnął współczesnym ukazać bez osłonek prawdę historyczną, ażeby w ten sposób potępić prywatę i egoizm jednostek"⁵⁷. Nie czas i miejsce, aby przywoływać tu cały dorobek o. Wacława Nowakowskiego jako pisarza historycznego. Trzeba jednak uświadomić sobie jedno: że był on właśnie pisarzem historycznym, a nie historykiem rekonstruującym przy pomocy „szkiełka i oka” obraz przeszłości. Wiele wskazuje na to, że nie wszyscy współcześni badacze zdają sobie z tego sprawę, zgłaszają też pod jego adresem coraz to nowe nieuzasadnione zastrzeżenia, z których na pewno by zrezygnowali, gdyby uświadomili sobie, że autor ten nie pretendował do roli „obiektywnego" historyka. Pisząc o wydarzeniach czy ludziach z przeszłości, zastrzegał sobie prawo do ich osądu. Tak, jak to czynił w XIX wieku Józef Ignacy Kraszewski jako autor Polski w czasie trzech rozbiorów - już za naszych czasów - Paweł Jasienica. O. Wacław latami pobytu na Syberii zdobył prawo do takiej właśnie postawy: sędziego nie tylko współczesnych, ale i ludzi z przeszłości. Nie pozostaje też nam nic innego, jak to jego prawo uszanować⁵⁸. W pierwszej kolejności na uwagę zasługują prace Nowakowskiego poświęcone zesłańczym losom kapłanów polskich. W swojej celi klasztornej zgromadził on jeden z bogatszych - nie tylko w ówczesnym Krakowie - zbiorów dzieł poświęconych losom Polaków na Syberii. Przy pisaniu prac o losach zesłanych rodaków służyła mu pomocą także niezwykła pamięć, czego dowód stanowi na przykład sporządzona przezeń i ogłoszona drukiem już w 1875 roku lista osadzonych w Tunce polskich księży, którą załączył do swojej pracy pt. Wspomnienie ⁵⁷ O. J.L. Gadacz OMCap, O. Wacław ..., s. 146. ⁵⁸ Jako Sybirak, naoczny świadek wydarzeń, o. Waciaw nie mógł wyzbyć się osobistego stosunku do przedstawianych spraw. W wielu wydarzeniach brał udział, o innych znał dokładne relacje (np. o losie duchownych na zesłaniu), nie należy więc dzisiaj zgłaszać pod jego adresem co najmniej dziwnych pretensji, jakie znaleźć można w pracach współczesnych autorów, którzy raz po raz wypominają mu, iż rzekomo pisał „ku pokrzepieniu serc”, że spoglądał na syberyjskie losy polskich księży „w kategoriach patriotyczno-martyrologicznych”. Granicę przyzwoitości przekroczył w tym zakresie na pewno o. Roland Prejs, który, przyznając, że o. Wacław opisał z autopsji przebieg Wigilii w Usolu, dodał komentarz: „Trudno wszakże ocenić, na ile jest to relacja wiarygodna, inne bowiem przekazy o tej zesłańczej Wigilii nie są nam znane. Opis odpowiada innym podobnym wydarzeniom wśród Polaków znajdujących się w głębi Rosji czy na Syberii, ale dane faktograficzne mieszają się z nutą martyrologiczną, miejscami nawet przeradzającą się w mesjanizm”. O. R. Prejs, Kapucyn Wacław Nowakowski..., s. 291. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 209 o duchowieństwie polskim znajdującym się na wygnaniu w Syberii, w Tunce. Lektura tej książeczki pozwala poznać nie tylko niebagatelne zalety, ale i pewne wady warsztatu historycznego o. Wacława. Z jednej strony cenił on fakty, jak przystało na człowieka, który przez osiem lat pracował w bibliotece Konstantego Świdziń-skiego, z chwilą jednak, gdy zaczynał oceniać ludzi, nie zawsze umiał zachować dystans, co już we współczesnej mu epoce wywoływało niekiedy zastrzeżenia⁵⁹, ale nie podważało przecież wiarogodności jego relacji. Dzięki wymienionej rozprawie o. Nowakowskiego czytelnik mógł poznać prawdziwe życie zesłańców polskich, autor omówił w niej bowiem zatrudnienia osadzonych w Tunce kapłanów, ich życie codzienne, a także w czasie świątecznym. Podkreślał wagę ich zdolności do samoorganizacji (utworzyli na dalekiej Syberii spółkę ekonomiczną „Ariel”, powołali do życia także klub towarzyski). Mimo że rozprawa o. Wacława w dużej mierze demitologizowała stworzony przez romantyków obraz Sybiru⁶⁰, to przecież stała się zarazem bezpośrednim impulsem do powstania jednego z piękniejszych wierszy C.K. Norwida zatytułowanego „Ołówkiem" na książeczce o Tunce. To ona wyrwała spod pióra Norwida znamienne słowa: „Zaiste! [...] Chrystus Pan zmartwychwstał i jest w Tunce, w kraju Buriatów, między Kapłany Polskimi”⁶¹. Wysoką wartość faktograficzną, a także - uczuciową, posiada wzmiankowany już tutaj szkic o. Wacława o przebiegu Wigilii zorganizowanej przez zesłańców w 1865 roku w Usolu. Jest to świadectwo bardzo rzadkie w naszej literaturze „syberyjskiej” W tej położonej nad Angarą miejscowości w 1865 roku przebywało ok. trzystu Polaków skazanych na ciężkie roboty w miejscowych warzelniach soli. Nadto w miejscowości tej było - jak piszę o. Wacław - ok. czterdziestu rodzin polskich, towarzyszących skazańcom, oraz kilku księży. Wigilię urządzili wygnańcy w koszarach, w których mieszkali. Jak czytamy w broszurze, po przełamaniu się opłatkiem i spożyciu posiłku, zgodnie z polską tradycją przyszła pora na kolędy. Niestety, „co zaczną śpiewać, to zaraz i ustają - pisał o. Wacław. - Jakoś bardzo smutno się wszystkim zrobiło, [...] prawie wszyscy byli jakby nie ci sami; każdy zamyślony, twarze posępne - niektórych nawet ponure. Co innego mówią, a o czym innym widocznie myślą. Ach! Bo każdy myśli o swoich, o dom-ku rodzinnym. Ciałem tam byliśmy w tych koszarach, a duszą daleko, daleko”⁶². ⁵⁹ Godzi się tu przypomnieć, że C.K. Norwid - po przeczytaniu książki o. Wacława o księżach w Tunce - w listach do Bronisława Zaleskiego (od którego otrzymał książeczkę o. Nowakowskiego) podawał w wątpliwość przyjętą przez polskich księży-zesłańców postawę pełnej izolacji od mieszkających tam Rosjan i Buriatów. “ Por. Sybir romantyków, opr. i wybór Z. Trojanowiczowa, Poznań 1993, Biblioteka Romantyczna. Z 1988 roku pochodzi bardzo interesujący artykuł tej autorki pt. Tunka („W drodze" 1988, nr 11). ⁶¹ Słowa te pochodzą z listu C.K. Norwida do Bronisława Zaleskiego: C.K. Norwid, Pisma wszystkie, 1.10, Warszawa 1971, s. 57. W wierszu swoim Norwid - idąc za o. Nowakowskim - wskazuje na dziejową misję polskich księży zesłanych na Sybir. ⁶² X. Edward z Sulgostowa [o. W. Nowakowski], Wilia w Usolu na Syberii 186S roku, Kraków 1894, s. 10-11. 210 FRANASZEK ZIEJKA W dalszych partiach swego szkicu autor dodaje, że więcej już takich zbiorowych wigilii w Usolu nie urządzano. Dużą wartość posiadają szkice o. Wacława z dziejów prześladowań rosyjskich po powstaniu styczniowym. Sporządził on listę księży - ofiar powstania z 1863 roku, którą ogłosił na łamach lwowskiego „Ruchu Literackiego” w 1878 roku pt. Rozstrzelani, powieszeni, otruci, zamordowani i umęczeni księża polscy przez Moskali⁶³. W „Kalendarzu Katolickim Krakowskim” na 1888 rok umieścił ważny tekst poświęcony dwom biskupom wygnańcom: Adamowi Stanisławowi Krasińskiemu oraz Pawłowi Rzewuskiemu, którzy na koniec życia znaleźli schronienie w Krakowie⁶⁴. Jednak główny nurt jego zainteresowań historycznych związany był z epoką insurekcji kościuszkowskiej. Poświęcił jej dwie ważne książki: Kraków w r. 1794 oraz Warszawa w 1794 r. O. Wacław uważał, że to właśnie w czasach powstania kościuszkowskiego zrodziła się idea odrodzenia narodu i Ojczyzny, która - wcześniej czy później - wyda owoce. Jak dowodził w książce o Warszawie, „Bez powstania Kościuszki nie byłoby Legionów, bez Legionów nie byłoby przez Napoleona utworzonego Księstwa Warszawskiego, nie byłoby nawet i tej nędznej Kongresówki. Nie byłoby Mickiewicza, Krasińskiego, Słowackiego, ani tych wszystkich, którzy wznieśli Polskę na szczyt ideału i przywrócili imieniu polskiemu godność”⁶⁵. To tej idei służył on najpierw w powstaniu styczniowym, potem na syberyjskim wygnaniu, a wreszcie - piórem i słowem w Krakowie. To jej pozostał wierny do ostatnich dni życia. Wydana w 1894 roku praca o. Wacława o Krakowie w czasach insurekcji wyróżnia się nie tylko rzetelnością, lecz nade wszystko - żywym stylem. Oto obraz Krakowa z 1794 roku, kiedy to - jak piszę autor - mieszkało w nim niespełna 5400 mieszkańców: „Wiele bardzo domów zamkniętych stało pustkami; po ulicach, na Rynku, trawa rosła i bydełko swobodnie się pasło; niedostatek, a nawet ubóstwo wciskało się i do wielu nawet pańskich domów [...]. Taki był w roku 1794 stan Krakowa nad wyraz smutny, i był pod pewnym względem obrazem całej Polski nieszczęśliwej, plądrowanej, znieważanej bezkarnie przez Moskali. Biedna jednak, nieszczęśliwa Polska posiadała w swym opłakanym stanie skarb wielki, niewyczerpany - nadzieję! A ci, co nie utracili w swej niedoli nadziei na lepszą przyszłość, nieszczęśliwymi przecie uważać się nie powinni”⁶⁶. Dalsze swoje wywody o. Wacław opiera na przekonaniu, że w 1794 roku to właśnie Kraków stał się nadzieją Polaków: „Kraków w tym roku pamiętnym, ostatnim Rzeczypospolitej, znowu chociaż na chwilę stał się moralną stolicą idei polskiej i jej odrodzenia - nadzieją!”⁶⁷. Gdzie indziej zaś z dumą dodaje: „Kraków był kolebką dawnej wielkości, a teraz stał się kolebką nowego życia ⁶³ „Ruch Literacki" 1878, nr 20, s. 317-318. ⁶⁴ Por. o. Wacław kapucyn [o. W. Nowakowski], Dwaj biskupi wygnańcy, „Kalendarz Katolicki Krakowski na R.P. 1888”, s. 56-66. ⁶⁵ Idem, Warszawa w 1794 r., Kraków 1909, s. 117. “ Idem, Kraków w r. 1794, Kraków 1894, s. 4. ⁶⁷ Ibidem, s. 5. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 211 Polski”⁶*. Stał się ową nadzieją nie tyle dzięki murom, co dzięki ludziom, którzy wówczas mieszkali w tym mieście. Autor podnosi w pierwszej kolejności zalety gen. Józefa Wodzickiego, który zacnością, prawością, niepospolitymi zdolnościami, a przede wszystkim „miłością Ojczyzny i poświęceniem się dla niej w całopalnej ofierze nad wszystkimi górował"⁶⁸ ⁶⁹. W dalszych partiach swojej rozprawy o. Wacław piszę o przejeździe przez Kraków księcia Józefa Poniatowskiego, o obecności w mieście Jana Śniadeckiego, Tadeusza Czackiego, a także prałata Wacława Sierakowskiego, który miał zorganizować na zamku wawelskim produkcję ładunków dla wojsk Kościuszki stojących pod Bosutowem⁷⁰. Autor nie przedstawia wydarzeń, jakich areną był ówczesny Kraków. Skupia się przede wszystkim na ludziach, wielkich i małych (wśród tych drugich nie oszczędza kanoników kapituły wawelskiej z braćmi Olechowskimi na czele, którzy w dniach insurekcji szukali schronienia w Tyńcu, ani też ks. Macieja Dziewońskiego, którego pod zarzutem zdrady 31 maja 1794 roku ścięto przed Szarą Kamienicą w Rynku, czy wreszcie burmistrza Filipa Lichockiego). W dalszych partiach rozprawy o. Wacław opisuje przygotowania do powstania, przybycie Kościuszki do Krakowa, nabożeństwo w kaplicy Loretańskiej OO. Kapucynów (połączone ze święceniem szabel), przysięgę na Rynku i kolejne decyzje Naczelnika (m.in. o ustanowieniu Komisji porządkowej dla województwa krakowskiego). Autor podnosi wagę zwycięstwa pod Racławicami. Pisze: „Wiele zwycięstw znakomitych otrzymali Polacy, wiele miejsc wsławili czynami sławnymi, ale ze wszystkich największej doniosłości - są Racławice. [...] Bitwa Racławicka nie tylko była większym orężnym zwycięstwem nad nieprzyjacielem, lecz zarazem, co najważniejsza, była moralnym zwycięstwem Polaków nad samymi Polakami, zwycięstwem odwagi nad zwątpieniem; dodała otuchy, wznieciła zapał, wlała w serca polskie nadzieję. Wieśniacy uzbrojeni w kosy okazali Polsce, że mogą być bohaterami, jeśli należycie użyci zostaną i umiejętnie pokierowani”⁷¹. Przywoławszy pokrótce dalsze dzieje insurekcji autor przekonuje, że Kraków poddał się Prusakom w połowie czerwca 1794 roku wskutek tchórzostwa komendanta miasta, płka Ignacego Wieniawskiego, oraz jego zastępcy, ppłka Jana Kalka, za co też słusznie obaj zostali osądzeni na początku lipca 1794 roku⁷². Z bólem piszę dalej o. Nowakowski, że „Upadek Krakowa był klęską niepowetowaną ze ⁶⁸ Ibidem, s. 27. ⁶⁹ Ibidem, s. 7. ⁷⁰ Przy tej okazji autor rozwija bliską jego sercu legendę o tym, jakoby to właśnie Wacław Sierakowski namówił brata swego, kanonika Sebastiana, do wydobycia ze skarbca insygniów koronnych i wysłania ich 25 kwietnia 1794 roku (wraz ze Szczerbcem) do Podkamienia na Ukrainie; insygnia owe miały być przechowywane jeszcze w 1842 roku w klasztorze OO. Kapucynów we Włodzimierzu. Opowieść ta wywołała długą polemikę wśród historyków polskich, zamkniętą ostatecznie dopiero w XX wieku. ⁷¹ Ibidem, s. 44. ⁷² O. Wacław przypomina, że obradujący w Warszawie w dniu 3 lipca 1794 roku sąd wojenny skazał obu dowódców na śmierć. Wobec niemożliwości wykonania wyroku, na szubienicy zawieszono portrety obu tchórzliwych wodzów. 212 FRANCISZEK ZIEJKA względu na znaczenie, jakie był zajął w tym powstaniu”⁷³. Odpowiedzialności za to nie zrzuca jednak na mieszczan krakowskich. Przeciwnie, podkreśla ich oddanie sprawie narodowej (wielu miało przedostać się z miasta do oddziałów Kościuszki w Warszawie, niektórzy - jak Karol Gordon - służyli potem w Legionach Dąbrowskiego). W końcowych partiach rozprawy autor opisuje represje wojsk pruskich w Krakowie, rewizje, rekwizycje, rabunek (wspomina, że u kapucynów przeprowadzono rewizję dwukrotnie, w poszukiwaniu broni Prusacy mieli zaglądać nawet do grobów pod kościołem i otwierać trumny!). Przedstawia również dość szczegółowo rabunek miasta i zamku wawelskiego. Swoje rozważania kończy nutą nadziei: zapewnieniem, że nadejdzie dzień odrodzenia Polski. Lektura opowieści o. Wacława o Krakowie w roku insurekcji kościuszkowskiej przekonuje o jednym: iż pisał ją nie tyle historyk, co gorący patriota, który nawet w obliczu największej tragedii nie zwątpił w przyszłe odrodzenie Polski. Dobrze zorientowany w źródłach, napisał nie tyle historię Krakowa w 1794 roku, co rozprawę mającą współczesnym dodać nadziei na lepsze jutro. Tej nadziei, której wiosną 1794 roku Kraków stał się symbolem. Dlatego Nowakowski inkrustował swoje dziełko fragmentami z przechowywanych w archiwach dokumentów, przy okazji gorąco przekonując czytelników o tym, że insygnia koronne nie zostały stracone, ale że są przechowywane i... czekają na dzień, kiedy będą znowu potrzebne narodowi. Podobny charakter nosi wzmiankowane już tutaj znacznie obszerniejsze dzieło zakonnika: o Warszawie w 1794 roku. Jego także nie pisał „obiektywny” badacz, ale człowiek żywo reagujący na wydarzenia, mający jasno sprecyzowane poglądy polityczne, gorący patriota. Przekonuje o tym już lektura początkowych partii książki, w których znalazła się główna teza autora. Przekonuje więc o. Wacław, że „Warszawa do Kościuszki [powstania z 1794 roku - przyp. F.Z.] gorszą była od Sodomy, była bowiem rozsadnikiem na całą Polskę niewiary, niesławy, demoralizacji, zdrady, bankructwa, nikczemności posuniętej do ostateczności i zarazem była ściekiem brudów z rynsztoków całego niemal świata - wszelkiego rodzaju awanturników, kuglarzy i wyrzutków społeczeństwa. A od Kościuszki (sejm konstytucyjny był wstępem i przygotowaniem do powstania Kościuszki - przyp. F.Z.) - któż temu zaprzeczy, nawet nieprzyjaciele muszą to przyznać, że Warszawa stała się wyrazem, uosobieniem najwznioślejszego patriotyzmu. Warszawa i patriotyzm polski - dziś - to synonimy, mają jedno i toż samo znaczenie. Nienawiść wreszcie piekielna, jaką Katarzyna II zapałała dla Warszawy, najoczywistszym tego dowodem - będąc zarazem przeto największym zaszczytem Warszawy, żądała, żeby Suworow zburzył ją do szczętu”⁷⁴. Słów tych nie pisał historyk ważący każde słowo, ale pisarz, który jasno formułuje swoje poglądy, niewątpliwie mocno uproszczone, ale zarazem - mające szansę przebicia się do świadomości czytelnika. ⁷³ Ibidem, s. 53. ⁷⁴ O. Wacław kapucyn [o. W. Nowakowski], Warszawa w 1794 r., Kraków 1909, s. 6. 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 213 Rozprawa o. Wacława odznacza się wieloma walorami. Znakomicie orientujący się w topografii miasta autor stworzył szczegółowy opis poszczególnych dzielnic i ulic Warszawy schyłku XVIII wieku. Sporo miejsca poświęcił licznym pałacom arystokratów, a nade wszystko - charakterystyce ludzi przebywających w tym mieście. Korzystając z licznych materiałów źródłowych, z pamiętników polskich i obcych, a także z dotychczasowej literatury przedmiotu, o. Wacław przedstawił znakomitą galerię mieszkańców Warszawy. Z największym zainteresowaniem nawet współczesny czytelnik będzie czytał skreślone w ciepłych kolorach portrety patriotów (np. gen. Madalińskiego, Jana Kilińskiego) a także - pełne, ostre -niekiedy nawet zanadto wyostrzone - sylwetki kosmopolitycznych arystokratów, gotowych popełnić każda niegodziwość dla zysku. Autor nie ukrywa szczególnej niechęci do króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, którego w dużej mierze czyni odpowiedzialnym za tragedię Polski. Mimo że o. Wacław raz po raz cytuje dokumenty, wspomnienia czy relacje świadków wydarzeń, trudno byłoby uznać jego obszerną (ponad trzysta pięćdziesiąt stron druku) książkę za dzieło stricte historyczne. To raczej wielki esej historyczny, którego autor prowadzi otwartą polemikę z historykami tzw. „szkoły historycznej krakowskiej" Miało ono w założeniu Nowakowskiego służyć historycznej edukacji społeczeństwa polskiego, przygotowywać naród do ostatecznej walki o wolność. Było też swoistym orężem Sybiraka w walce o przyszłą wolną Polskę. Temu celowi służył też jego wrodzony talent „opowiadacza”, który umiał zainteresować czytelnika szczegółem, potrafił posłużyć się zręcznym cytatem, znał wartość inkrustowania historycznej relacji anegdotami czy pikantnymi niekiedy szczegółami. Wiele wskazuje na to, że książką swoją o. Wacław pragnął „obudzić" czytelników z niemocy, dodać im sił i nadziei na przyszłe odrodzenie Polski. Wolno też chyba uznać ją za swoistą koronę całego jego pisarstwa historycznego. 5. O. Florian Janocha w cytowanej tu broszurze pt. Ostatnie chwile o. Wacława Nowakowskiego kapucyna wspomina, że nazajutrz po śmierci zakonnika do klasztoru OO. Kapucynów zaczęła podążać niekończąca się procesja ludzi z miasta, chcących oddać hołd zmarłemu. „Przez cały dzień - czytamy - ludność miasta Krakowa wszystkich klas i stanów licznie odwiedzała zwłoki ś.p. o. Wacława i, modląc się pobożnie, składała na jego zwłokach obrazki i dewocjonalia; między obrazkami znaleźliśmy [...] wiersz ku czci ś.p. o. Wacława”⁷⁵. Autor przytacza w swojej broszurze tekst owego wiersza. Okazuje się, że wydrukowany bezimiennie tekst w postaci druku ulotnego znajduje się także w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej, a jego autorem jest Lucjan Rydel, serdeczny przyjaciel ⁷⁵ Ibidem, s. 42. 214 FRANCISZEK ZIEJKA o. Wacława⁷⁶. Godzi się przywołać tu - na zakończenie - ów nieznany bliżej wiersz, stanowi on bowiem znakomitą puentę niniejszego tekstu, puentę, która znakomicie zastąpi każde inne zamknięcie czy podsumowanie. Wiersz ku czci ś. p. ks. Wacława Nowakowskiego, kapucyna zmarłego dnia 9 stycznia 1903 r. I już go nie ma! Snem śmierci zmrożony, Odszedł rozpocząć w niebie życie drugie; On w poświęceniu nigdy niestrudzony, Duch, który zwalczył tęsknot chwile długie. Perła w zakonie Ojców Kapucynów Pochodnia jasna z ukrycia świecąca, Klejnot w Koronie zacnych Polski synów, Ofiara czystą miłością płonąca. Sybiru kaźnia i cela zakonna, Ileż by ile, o Nim powiedziały, Jak piękną była owa dusza skromna, On, co zwał siebie niegodny i mały. Już odszedł od nas, już go ziemia skryje, Serce Krakowa za Nim rzewnie płacze; Choć wierzym, że tam w niebiesiech ożyje Za swe istnienie na ziemi tułacze. Nie palmy ziemskie, nie z lauru wieniec, Połóżmy dzisiaj na skronie zbielałe, Nie świecki On był sztukmistrz, oblubieniec, To rycerz Boży: szczepił Bożą chwałę. Jego duch mocny i serce z kryształu -Wielkie, świetliste, miłujące, tkliwe, Nie zagubiły w habicie zapału, Ale z nim żyły - o bliźnich troskliwe. W ostrej regule zakonnego życia Poświęcił Stwórcy duszy swej marzenia; Bóg Go dał poznać z owego ukrycia, Aby Mu łowił serca dla zbawienia. ⁷⁶ Autorstwo wiersza potwierdza m.in. o. Gadacz w przywoływanej tu rozprawie doktorskiej o o. Wacławie (op. cit., s. 174). 0. WACŁAW NOWAKOWSKI 215 Duszo przezacna, ofiarna, przeczysta! Któraś tu wiodła życie pokutnicze, Niechaj Ci świeci Światłość wiekuista, Spoglądaj szczęsna w Chrystusa oblicze! Wygnańcy ziemi, na własnej tułaczce -Tracimy z Tobą cząstkę własnej duszy; Niech nam Twe serce przed Bogiem zapłacze... Twoja łza czysta, serce Jego wzruszy. Kraków, dnia 10 stycznia 1903⁷⁷ ⁷⁷ Cyt. za: druk ulotny w Bibliotece Jagiellońskiej, sygn. 417711. JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI i. Pamięć o Józefie Dietlu w Krakowie jest trwała i niezmienna. Nazwisko jego przywołuje przede wszystkim wspaniały pomnik, odsłonięty 8 października 1938 roku, w sześćdziesiątą rocznicę śmierci Uczonego (sam odlew wykonano dwa lata wcześniej). Zdaniem historyków sztuki, to dzieło Xawerego Dunikowskiego pozostaje jednym z największych osiągnięć sztuki pomnikowej nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Warto przypomnieć, że artysta początkowo nie wiedział, gdzie należy postawić pomnik. Woził więc jego makietę po różnych placach Krakowa, by ostatecznie wybrać uroczy zakątek przy kościele franciszkanów, tuż obok Pałacu Wielopolskich mieszczącego krakowski Magistrat. Ale pamięć tego wielkiego człowieka uczczono w dawnej stolicy Polski także w inny sposób. Podtrzymują ją m.in.: wspaniały portret pędzla Jana Matejki (z 1864 roku), który znajduje się w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, a którego kopia wisi w Auli Collegium Novum UJ, maszkaron na Sukiennicach (odsłonięty w 1879 roku, wkrótce po śmierci Dietla), ulica jego imienia, nazwana tak w 1879 roku (mieszkańcy Krakowa aż do 1970 roku, tzn. do czasu zainstalowania pośrodku dzielącego jezdnie trawnika torowiska tramwajowego, zwali je po prostu Plantami Dietlowskimi), nosząca jego imię jedna z reprezentacyjnych sal w Magistracie, szpital jego imienia przy ul. Skarbowej (od 1979 roku), a także tablice pamiątkowe - w kolegiacie św. Anny (wmurowana jeszcze w 1878 roku) i w Instytucie Medycyny Wewnętrznej CM UJ przy ul. Kopernika 15¹. Imię Józefa Dietla podtrzymuje w Krakowie także Szkoła Podstawowa jego imienia, Gimnazjum nr 39 na os. Oświecenia, a wreszcie - Małopolska Wyższa Szkoła Zawodowa. W 2004 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim ¹ Jak twierdzi Irena Homola-Skąpska (Józef Dietl i jego Kraków, Kraków 1993), która powołuje się na świadectwo Władysława Szumowskiego, autora Wstępu do księgi zbiorowej Józef Dietl. Pierwszy prezydent miasta Krakowa, znakomity lekarz, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, patriota polski (Kraków 1928), popiersia Dietla w okresie międzywojennym znajdowały się także w Krakowskim Towarzystwie Lekarskim przy ul. Radziwiłłowskiej oraz w Klinice Chorób Wewnętrznych, los ich jest jednak dzisiaj nieznany. 218 FRANCISZEK ZIEJKA utworzono też Stypendium im. Józefa Dietla dla doktorantów medycznych z krajów Europy Wschodniej, a w 2008 roku powołano do życia Korporację Samorządową im. Józefa Dietla. Pamięta się o nim także w najważniejszych uzdrowiskach Południowej Polski: Szczawnicy, Iwoniczu i Krynicy². Ale jego osobę - z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę - upamiętniają jednak przede wszystkim dzieła, o których pragniemy tu mówić. Literatura przedmiotu poświęcona Józefowi Dietlowi jest obszerna. Swoistym pomnikiem wystawionym mu przez historyków pozostaje monumentalna księga, wydana w pięćdziesiątą rocznicę śmierci w 1928 roku. Wiele prac o Dietlu ukazało w 1978 roku, w setną rocznicę śmierci Uczonego. W tym roku wybito także dwa pamiątkowe medale na jego cześć: jeden przygotowała Mennica Państwowa staraniem Towarzystwa Historii Medycyny, drugi zaś - Stowarzyszenie Wychowanków Akademii Medycznej w Krakowie. W 1993 roku ukazała się piękna monografia pióra Ireny Homoli-Skąpskiej zatytułowana Józef Dietl i jego Kraków, w znaczący sposób dopełniająca naszą wiedzę o Dietlu jako prezydencie miasta Krakowa. W tym samym roku w Krynicy odbyła się sesja naukowa poświęcona Dietlowi, z której materiały ogłosił drukiem Henryk Gaertner. Rozprawy o tym niezwykłym człowieku, w którym wielu widziało wręcz geniusz, ukazują się do dziś, bowiem jego miejsce w życiu naukowym, a przede wszystkim - w historii Krakowa wciąż budzi zrozumiałe zainteresowanie³. 2. Józef Dietl należy do dość licznej „rodziny" wielkich Polaków żyjących w XIX wieku, którzy wywodzą się z narodów obcych. Przypomnijmy, że do tego grona należą twórcy tej miary, co Jan Matejko i Walerian Kalinka (ich przodkowie byli Czechami), Wincenty Pol i Oskar Kolberg (z rodzin niemieckich), Estreicherowie (wywodzący swój rodowód ze Szwajcarii), Jan Baudouin de Courtenay (rodowód francuski), Julian Klaczko, Ferdynand Hoesick, Wilhelm Feldman i Aleksander Kraushar (z rodzin żydowskich), by już nie szukać nazwisk twórców ² Już w 1865 roku staraniem Józefa Szalaja, właściciela uzdrowiska w Szczawnicy, wzniesiono Dietlowi pomnik, który do dziś zdobi plac noszący jego imię (Por.: J. Jarocka-Bieniek, Pomnik za życia [Józefa Dietla], „Prace Pienińskie" 1990, z. 2, s. 29-34). W 1899 roku pomnik swojemu wielkiemu dobroczyńcy wystawili mieszkańcy Krynicy. Monument ten, odsłonięty 28 lipca 1900 roku, rozebrano w latach siedemdziesiątych XX wieku, w czasie prac przy budowie nowej pijalni. Popiersie uczonego przeniesiono wówczas do Parku Zdrojowego. W mieście tym imię Dietla nosi część promenady („Bulwary Dietla”), miejscowy szpital, a także Publiczne Gimnazjum. W Iwoniczu znajduje się plac im. Józefa Dietla, natomiast w dolnośląskiej Oleśnicy działa szpital jego imienia. ³ Najpełniejszą bibliografię dotyczącą Dietla znajdzie czytelnik w Polskim Słowniku Biograficznym (hasło Dietl Józef opracowane przez Adama Wrzoska: t. 5, Kraków 1939-1946, s. 158--166), we wzmiankowanej książce Ireny Homoli-Skąpskiej (rozdział Przypisy, s. 415-472) oraz w księdze pamiątkowej pod redakcją Henryka Gaertnera pt. Dwustulecie uzdrowiska Krynica: Józef Dietl. Materiały jubileuszowych obchodów i sesji naukowych, Krynica-Kraków 1993. JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 219 wywodzących się z rodzin mieszanych (najsławniejszym z nich jest oczywiście Fryderyk Chopin). Józef Dietl urodził się w Podbużu k.Sambora 24 stycznia 1804 roku z ojca Franciszka (austriackiego urzędnika) i matki Anny z Kulczyckich (polskiej szlachcianki). Nauki pobierał w szkołach w Samborze, Tarnowie i Nowym Sączu. Studiował najpierw na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Lwowskiego, a od 1823 roku - na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Wiedeńskiego. W 1829 roku ukończył tam studia, zdając z wynikiem celującym egzamin doktorski. W tym samym roku został lekarzem domowym niegdysiejszego biskupa krakowskiego, a następnie prymasa Królestwa Polskiego, Jana Pawła Woronicza, który przebywał w Wiedniu w celach leczniczych. Starał się o katedrę medycyny na uniwersytecie w Padwie. Mimo że jego rozprawa konkursowa została przychylnie oceniona, posady nie uzyskał (biografowie twierdzą, że stało się tak z powodu braku odpowiedniej protekcji). W 1833 roku podjął obowiązki lekarza policyjnego na jednym z przedmieść Wiednia. Z czasem, gdy wybudowano w tej dzielnicy szpital, Dietl został jego prymariuszem (w 1841 roku), a w kilka lat później - w 1848 roku - dyrektorem. W 1850 roku ogłoszono wakat na stanowisku kierownika katedry medycyny wewnętrznej na Uniwersytecie Jagiellońskim (po przejściu na emeryturę Józefa Brodowicza). Dietla zaprosił na to stanowisko ówczesny rektor UJ, prof. Józef Majer, który wybrał się w tym celu do Wiednia; petycję z takim zaproszeniem mieli wysłać także ówcześni studenci UJ. Podobno władze wiedeńskie - mianując Dietla kierownikiem katedry medycyny na UJ - były przekonane, że mają do czynienia z Niemcem. Dietl objął katedrę 12 maja 1851 roku. Być może fakt, iż Katedrę objął w dniu upamiętnionym wydaniem w 1364 roku przez Kazimierza Wielkiego aktu fundacyjnego Akademii Krakowskiej, zaważył na tym, że zarówno w życiu uczelni, jak w życiu osobistym profesora zaczął się właśnie tego dnia nowy okres. Oddany bez reszty sprawom dydaktyki i badaniom naukowym, stał się Dietl bardzo szybko jednym z czołowych profesorów UJ. Jak wspominają autorzy prac jemu poświęconych, początkowo miał pewne trudności z językiem polskim, „rychło jednak opanował świetnie język polski, który zawsze za swój ojczysty uważał"⁴. Z chwilą natomiast, gdy w 1854 roku wprowadzono jako obowiązkowy na UJ język niemiecki, on, wywodzący się z rodziny niemieckiej, uznał, iż musi walczyć o przywrócenie polszczyzny jako języka wykładowego. Wysoka pozycja naukowa w połączeniu z odwagą cywilną zjednały mu szeroką popularność, czego wyrazem stał się wybór w 1860 roku na dziekana Wydziału Lekarskiego UJ, a w roku następnym, 1861, na stanowisko rektora uczelni⁵. Uniwersytet Jagielloński przeżywał w połowie XIX wieku chwile prawdziwie dramatyczne. Po okresie pewnej swobody, jaką przyniosły uczelni wydarzenia ⁴ A. Wrzosek, op. cit., s. 160. ⁵ Por. A. C h m i e 1, Dietl jako rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, nadbitka z: Józef Dietl. Księga pamiątkowa, Kraków 1928. 220 FRANCISZEK ZIEJKA Wiosny Ludów⁶, a następnie - po nieszczęśliwej w skutkach wizycie cesarza na Uniwersytecie w dniu 10 października 1851 roku - sytuacja zmieniła się diametralnie⁷. Decyzje władz austriackich zaczęły zmierzać do bezwzględnego podporządkowania sobie wszystkich instytucji, celem stworzenia z wielonarodowej monarchii jednego centralistycznego państwa. Nieszczęściem Uniwersytetu Jagiellońskiego było pojawienie się w gronie jego profesorów nie tylko skierowanych tu z Wiednia pracowników naukowych nieznających języka polskiego, ale także w pełni „zaustriaczonych" Polaków, którzy nie stronili od praktyki pisania donosów na „niepokornych” kolegów (w procederze tym celował profesor historii, Antoni Walewski)⁸. W ten sposób zaczął się proces pełnego germanizowania Uniwersytetu. Z dniem 31 grudnia 1852 roku usunięto z uczelni, pod zarzutem prowadzenia działalności patriotycznej, czterech profesorów: Wincentego Pola, Antoniego Zygmunta Helcia, Antoniego Małeckiego i Józefata Zielonackiego. Dnia 29 października 1853 roku cesarz Franciszek Józef I podpisał dekret o wprowadzeniu języka niemieckiego jako wykładowego na trzech wydziałach (filozoficznym, prawniczym oraz lekarskim), a łaciny - na wydziale teologicznym. Język niemiecki stał się jedynym językiem obowiązującym we wszystkich czynnościach urzędowych uczelni. Rektora zastąpił kurator mianowany przez wiedeńskie ministerstwo oświecenia publicznego. Trwający osiem lat okres zniewolenia UJ wyrządził mu znaczące szkody. Rychło jednak okazało się, że kontynuowanie takiej polityki przez władze austriackie nie prowadzi do realizacji założonych celów. Ucisk germanizacyjny znacząco zelżał już na początku 1860 roku, po tym, jak w roku poprzednim Austria przegrała wojnę z Sardynią (klęska pod Solferino) oraz Francją (po klęsce pod Villafranca Austria utraciła Lombardię). W oparciu o reskrypt cesarza z 24 marca 1860 roku przywrócono na Uniwersytecie Jagiellońskim prawo wyboru władz. Pierwszym rektorem wybranym na mocy tego rozporządzenia - na wniosek Józefa Dietla - został prof. Piotr Bartynowski, pełniący poprzednio urząd kuratora uczelni. W dniu 11 lipca 1861 roku nowym rektorem UJ został wybrany jednomyślnie Józef Dietl. ⁶ Przejawem owej swobody było m.in. rozpisanie konkursów na kilka stanowisk kierowników katedr. Bardzo poważnym kandydatem na stanowisko profesora literatury polskiej był sam Adam Mickiewicz, po nim zaś - Józef Ignacy Kraszewski. W tym czasie utworzono katedrę geografii fizycznej dla Wincentego Pola. Pracowali tu z wielkim powodzeniem Ludwik Zejszner, Antoni Zygmunt Helcel i inni. ⁷ Wizyta owa przeszła do annałów UJ przede wszystkim ze względu na fakt, iż senat uczelni wystąpił w tym dniu przed cesarzem w togach. Fakt ten w niemałym stopniu przyczynił się do zaostrzenia polityki austriackich władz wobec UJ. ⁸ Ponieważ „nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami” trzeba tu przypomnieć, że w 1862 roku zarząd diecezji krakowskiej dostał się w ręce okrytego również jak najgorszą sławą i w pełni oddanego Monarchii biskupa Antoniego Gałeckiego, prowadzącego otwartą wręcz walkę z przejawami polskości wśród mieszkańców Krakowa i diecezji. Por. ks. S. Dobrzanowski, Biskup Antoni Gałecki. Wikariusz apostolski krakowski 1862-1879, [w:] Studia z Historii Kościoła w Polsce, t. 1, red. H.E. Wyczawski, Warszawa 1972, s. 7-57. JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 221 Rok akademicki 1861/1862, w którym Dietlowi przypadł w udziale zaszczyt pełnienia funkcji rektora, zapisał się nadspodziewanie trwale w dziejach UJ. Już w czasie uroczystości inauguracyjnej, która odbyła się 10 października w gmachu Collegium Iuridicum przy ul. Grodzkiej, rektor Dietl wygłosił mowę zapowiadającą zasadnicze zmiany w funkcjonowaniu uczelni. Dzięki temu, iż mowa ta wydana została drukiem w postaci samodzielnej broszury (dochód z jej sprzedaży rektor przeznaczył dla ubogich studentów), możemy dziś przypomnieć jej myśli przewodnie. Zwraca uwagę przede wszystkim świadomość Dietla dotycząca wyjątkowego statusu Uniwersytetu Jagiellońskiego jako korporacji uczących się i uczonych. Rektor podkreślał w szczególny sposób wagę dwóch kwestii stanowiących fundament każdego uniwersytetu: jego autonomii oraz wolności uprawianej w nim nauki. Przypominając nadane Uniwersytetowi Krakowskiemu przez jego założycieli - Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełłę - przywileje oraz wielowiekową historię tej perły polskiej nauki, z bólem mówił o ostatnich latach uczelni, kiedy to przyszło jej działać „pod obuchem srogiej cenzury” gdy spadły na nią także inne nieszczęścia: „Rok 1853 - mówił - pozbawił nas niemal wszystkich swobód, wydalił 4-ch profesorów, znakomitych i wielce ulubionych rodaków, i poddał pod kuratorstwo. Rok 1854 ostatni zadał cios, bo wywłaszczył z języka narodowego!”⁹. W dalszych partiach swego wystąpienia nowy rektor UJ nie omieszkał wymienić także innych nieszczęść, które spotkały Uniwersytet ze strony rządu, takich jak: ograniczenie wolności nauki, wprowadzenie do uczelni „obcych, naszej narodowości nieprzychylnych żywiołów”, przybyszów, „którym nie o podźwignięcie oświaty krajowej, ale o zgwałcenie naszej narodowości chodziło”¹⁰ ¹¹. Zapoczątkowane w 1860 roku zmiany stały się - zdaniem Dietla - wyzwaniem dla całej wspólnoty akademickiej. „Ciężka nas jeszcze walka czeka, nim do tego stanowiska dojdziemy, jakie nam przeszłość i obowiązek wskazują” - podkreślał. Drogowskazami tej walki miały stać się „autonomia, karność i praca”¹¹. Rektor Dietl przyjął owe drogowskazy przede wszystkim dla siebie i swoich najbliższych współpracowników. Jako odpowiedzialny gospodarz Uniwersytetu zaczął w pierwszej kolejności zabiegać o przywrócenie języka ojczystego jako wykładowego, a także - o obsadzenie opróżnionych lub nowych katedr ludźmi kompetentnymi. Domagał się przywrócenia Uniwersytetowi autonomii „w pewne karby prawa ujętej”, zaś od grona profesorskiego oraz studentów wymagał karności, czyli dyscypliny. Przekonany o tym, że „młodzież polska tylko w polskim języku nauki pobierać powinna" Dietl apelował do niej: „Bądźcie wiernymi synami ojczyzny, a hasłem Waszym niech będzie: kształćmy się, ażeby czym prędzej służyć krajowi"¹². Rektor Dietl zwrócił uwagę na jeszcze jedną ważną ’ [J. Dietl], Mowa inauguracyjna rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, dra J... D..., mia- na na otwarcie roku szkolnego dnia 10. października 1861 r. w sali Uniwersyteckiej, Kraków 1861, s. 10-11. ¹⁰ Ibidem, s. 11. ¹¹ Ibidem, s. 12. ¹² Ibidem, s. 17. 222 FRANCISZEK ZIEJKA sprawę - ogólnopolskie znaczenie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mówił więc: „Uniwersytet Krakowski, ten drogocenny zabytek świetnej naszej przeszłości, inną jeszcze wielką ma misję. Nie jest on wysoką szkołą tylko dla Krakowa i dla Galicji. Jest on raczej ogniskiem oświaty dla wszystkich ziem polskich od Wisły aż ponad brzegi Niemna i Dniepru. [...] Cywilizacja polska w Uniwersytecie Krakowskim ważyć się winna”. Dlatego z wielką nadzieją i wiarą w możliwość realizacji tego ideału dodawał: „Nie traćmy Panowie nadziei, iż nam z czasem wolno będzie powitać w naszych murach braci z tamtych części kraju. Niech nas wtenczas garnąca się do nauk młodzież znajdzie gotowych i tak usposobionych, iżby jej nic do życzenia nie pozostało. Niech nasz Uniwersytet będzie jasną pochodnią dla wszystkich ziomków wyższego oświecenia pragnących, niech będzie wielkim sztandarem, pod którym wszyscy zwolennicy nauki ze wszystkich ziem polskich snadnie gromadzić się mogą!"¹³. Przypomniawszy najważniejsze punkty misji Uniwersytetu Jagiellońskiego, Dietl przedstawił w swoim wystąpieniu także bardzo konkretny plan działania uczelni na najbliższy okres. Znalazły się w nim takie sprawy, jak: podjęcie starań o rewindykację zagrabionego majątku uczelni, stworzenie systemu stypendialnego dla studentów, zakończenie prac konserwatorskich w Collegium Maius (zwanym wówczas Collegium Iagellonicum), odbudowanie spalonych w 1850 roku burs studenckich, a nade wszystko - jak już o tym wspomniano - przywrócenie języka polskiego jako wykładowego na Wydziale Prawa. Swoje wystąpienie nowy rektor UJ zakończył słowami, które do dziś nic nie straciły na swej aktualności: „Uniwersytet Jagielloński nie może być miernym. On musi być dumą i chlubą narodu, on musi być znakomitym, tak jak nim jest naród, któremu oświaty dostarcza. Do tej znakomitości ciągle dążyć musimy, tego się kraj po nas spodziewa, tego się przeszłość nasza domaga. Tośmy winni drogim cieniom królów, którzy w tym przybytku nauki świetny pomnik swej mądrości i dobrotliwości na wieczne czasy zachować pragnęli”¹⁴. Tę wspaniałą, mądrością i patriotyzmem przesiąkniętą mowę rektora Dietla zaliczyć wypada do najwspanialszych pomników polskiego języka i polskiej myśli XIX wieku. Nie był to jednak popis retoryczny, lecz bardzo konkretny plan działania. Plan określony nie na jeden rok, ale na lata całe. I chociaż władze austriackie nie pozwoliły Uniwersytetowi zrealizować tego planu w całości, to przecież z dzisiejszej perspektywy przyznać musimy, że został on wprowadzony w życie dość szybko, bowiem jeszcze pod koniec XIX wieku, kiedy rzeczywiście Uniwersytet Jagielloński stał się jednym z ważniejszych europejskich ośrodków akademickich, najważniejszą polską szkołą wyższą. A przecież i samemu Dietlowi udało się urzeczywistnić niemałą cząstkę tego programu. Jak bowiem sam pisał w numerze 27 „Czasu” z 1862 roku, „język polski przywróconym został w Uniwersytecie Krakowskim [na mocy dekretu cesarza Franciszka Józefa I z dnia 4 lutego 1861 ¹³ ibidem, s. 23. ¹⁴ Ibidem, s. 29. JÓZEF DIETL NA STRA/Y DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 223 roku - przyp. F.Z.] tak dalece, iż wyjąwszy 9 przedmiotów na Wydziale Prawniczym, wszystkie inne przedmioty obowiązkowe na wszystkich trzech wydziałach świeckich po polsku są wykładane". Z dumą też podkreślał Dietl, że „od roku 1861 Uniwersytet Krakowski stał się znowu uniwersytetem polskim"¹⁵. W Sprawozdaniu z roku szkolnego 1861/2, odczytanym w czasie uroczystości inauguracji działalności nowego rektora 20 grudnia 1862 roku, Dietl zwracał uwagę także na inne niemałe osiągnięcia uczelni z czasów, gdy nią kierował. Jednym z nich było wprowadzenie na Uniwersytecie Jagiellońskim instytucji docentów (spośród dwudziestu czterech „ochotników naukowych” aż dziewięciu przeszło pomyślnie kolokwium habilitacyjne, a siedmiu podjęło na Uniwersytecie pracę)¹⁶, wzbogacenie zbiorów bibliotecznych i muzealnych, utworzenie seminarium historycznego, pozyskanie funduszy na dokończenie prac przy przebudowie Collegium Maius, podjęcie starań o odzyskanie majątku uczelni, wystąpienie o fundusze na budowę zakładu weterynarii czy wreszcie pozyskanie przyrzeczenia od Sejmu Krajowego na dodatkowe fundusze stypendialne dla studentów. W czasie, gdy uczelnią zarządzał rektor Dietl, zarejestrowano organizację studencką pod nazwą Czytelnia Akademicka, a także Towarzystwo Bratniej Pomocy Uczniom UJ. Rektor Dietl wystąpił nadto do władz wiedeńskich o utworzenie w Krakowie komisji egzaminacyjnej dla nauczycieli szkół średnich. Niebagatelną sprawą było także podniesienie przez niego znaczenia uroczystości uniwersyteckich związanych z inauguracją nowego roku akademickiego (warto pamiętać, że z jego inicjatywy Franciszek Wyspiański, ojciec Stanisława, wykonał do dziś pozostające w użyciu cztery berła dziekańskie). Nie czas i miejsce, aby szczegółowo przedstawiać tu wszystkie osiągnięcia rektora Dietla. Jedno jest pewne: zapisał on w dziejach Uniwersytetu kartę wspaniałą. Do annałów uczelni przeszło jego wystąpienie w Sejmie Krajowym we Lwowie w dniu 24 kwietnia 1861 roku, w którym zażądał pełnej repolonizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego, a nade wszystko - usunięcia z niego profesorów nieznają-cych tego języka¹⁷. Tę sprawę Dietl postrzegał zresztą bardzo szeroko, występując publicznie nie tylko jako rektor UJ, ale zarazem jako poseł do Sejmu Krajowego (od 1861 roku) i delegat tegoż Sejmu do wiedeńskiej Rady Państwa. Chodziło mu w pierwszym rzędzie o usunięcie języka niemieckiego ze szkolnictwa wyższego i średniego w Galicji, a także - o zwiększenie w całym kraju liczby szkół ludowych i realnych. Heroiczna walka Józefa Dietla o repolonizację Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także o rozwój całego szkolnictwa galicyjskiego wywołała - co naturalne ¹⁵ J. Dietl, Wiadomości o obecnym wewnętrznym urządzeniu Uniwersytetu Krakowskiego, „Czas” 1862, nr 27. ¹⁶ Jest to informacja ważna szczególnie dla uczestników dzisiejszych dyskusji na temat habilitacji. Winni oni pamiętać, że ta forma awansu naukowego zapoczątkowana została w Polsce właśnie w roku 1861/62 - za rektora Dietla. ¹⁷ Por. H. Barycz, Dietl w walce o unarodowienie i zreformowanie szkół galicyjskich (1860--1866), nadbitka z: Józef Dietl. Księga... 224 FRANCISZEK ZIEJKA - zaniepokojenie w Wiedniu. Wciąż prowadzące politykę centralistyczną władze austriackie nie chciały zaakceptować odważnych i mądrych działań uczonego cieszącego się olbrzymim zaufaniem wśród krakowian, a także w polskim świecie naukowym¹⁸. Zdecydowano się na podjęcie stanowczych kroków wobec „niepokornego” profesora. Zapowiedzią pierwszych represji okazała się zaskakująca decyzja odmowy uznania przez ministerstwo oświecenia publicznego w Wiedniu jego ponownego wyboru, w 1862 roku, na urząd rektora UJ. Administracja wiedeńska posłużyła się w tym wypadku rzekomo obowiązującym przepisem, iż każdego roku rektor winien być wybierany z innego wydziału, co było prostym biurokratycznym wybiegiem: wszak jeszcze na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych trzykrotnie wybierano na rektora Józefa Majera i wszystkie te wybory były w Wiedniu zatwierdzane. Na tym jednak nie poprzestano. Działalność reformatorska Dietla, a przede wszystkim jego nieustająca walka o repolonizację Uniwersytetu i szkolnictwa galicyjskiego, sprawiły, że 14 czerwca 1865 roku cesarz Franciszek Józef I podpisał dekret o przeniesieniu go, w wieku zaledwie sześćdziesięciu jeden lat, w stan spoczynku bez podawania jakichkolwiek powodów! Znamienne, że władze wiedeńskie fakt ten utrzymywały w tajemnicy przez trzy miesiące. Najprawdopodobniej chodziło im o upokorzenie Dietla, a z nim - całego Uniwersytetu. Społeczność uczelniana zdecydowała bowiem o tym, by po raz kolejny powierzyć urząd rektora UJ właśnie jemu. Delegaci wszystkich czterech wydziałów wybrali go też 20 lipca 1865 roku na rektora. Ministerstwo Stanu nie zatwierdziło jednak tego wyboru, oficjalnie powiadamiając o tym uczelnię dopiero 9 września 1865 roku¹⁹. Wszystko wskazuje na to, że władze wiedeńskie oczekiwały, iż pozbędą się w ten sposób niewygodnego uczonego, który ośmielił się rzucić im rękawicę i walczyć o repolonizację Uniwersytetu. Historia pokazała jednak, iż była to daremna nadzieja. Jak pisał bowiem w 1928 roku Adam Chmiel, „Nie zblakła mimo to i nie zblaknie karta historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, na której są zapisane rządy rektora Dietla. Niezwykły blask nadał on godności i znaczeniu rektora i był niejednokrotnie wzorem dla następnych rektorów”²⁰. ¹⁸ Przypomnijmy, że w 1865 roku Dietl wydał obszerną, bogatą w nowe idee książkę zatytułowaną: O reformie szkół krajowych (Kraków 1865), w której blisko sto stron druku poświęcił uzasadnieniu konieczności wprowadzenia do wszystkich szkół języka ojczystego jako wykładowego (s. 65-161). Ostateczne zwycięstwo Dietla w sprawie pełnej repolonizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego przyszło dopiero 30 kwietnia 1870 roku, kiedy cesarz podpisał dekret o przywróceniu języka polskiego na wszystkich wykładach (tylko niektóre przedmioty na Wydziale Teologicznym nadal wykładano po łacinie). *’ Sam Profesor został o dekrecie cesarza powiadomiony wcześniej, 15 sierpnia tr. (uczyniło to Prezydium Komisji Namiestniczej w Krakowie). ²⁰ A. C h m i e 1, Dietl jako rektor..., s. 120. JÓZEF DIETL NA STRA/Y DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 225 3. Dekret cesarski o usunięciu Józefa Dietla z Uniwersytetu Jagiellońskiego był niewątpliwie ciosem dla uczonego, a także dla uczelni, która traciła w ten sposób jednego z najbardziej znanych profesorów, trwale zapisanego w dziejach polskiej balneologii, odkrywcy i niestrudzonego propagatora polskich uzdrowisk²¹. Okazało się jednak, że plany biurokracji austriackiej, dotyczące wyeliminowania z życia publicznego Józefa Dietla, zawiodły, gdyż w Wiedniu zbankrutowała ostatecznie polityka centralistyczna. W tym czasie Austria poniosła kolejną klęskę, tym razem w wojnie z Prusami, co stało się przesłanką do zawarcia ugody z Węgrami i powołania do życia Austro-Węgier (1867) oraz do zawarcia ugody cesarza z politykami galicyjskimi, którzy - za cenę dochowania wierności władcy austriackiemu - otrzymali prawo do repolonizacji administracji, szkolnictwa i sądownictwa, a także do przywrócenia instytucji samorządowych. W tej sytuacji Sejm Krajowy, jeszcze w tym samym, 1866 roku, uchwalił nowy statut miasta Krakowa, który przywracał do życia Radę Miasta oraz urząd wybieranego przez Radę prezydenta miasta. Tak oto, po trzynastu latach zarządzania Krakowem przez urzędników austriackich, w 1866 roku przeprowadzono wybory do Rady Miasta Krakowa, a nowo wybrana Rada właśnie Józefa Dietla powołała na prezydenta miasta. Dietl wybór przyjął i sprawował ten zaszczytny urząd pierwszego prezydenta miasta Krakowa doby autonomicznej przez lat osiem, aż do 15 czerwca 1874 roku, kiedy zrezygnował z pełnienia tej funkcji. Trudno tu w największym nawet skrócie omówić przedsięwzięcia, które podjął on jako prezydent miasta. Znaczącym symbolem rozlicznych zasług, jakie oddał w tym czasie miastu, była decyzja Rady Miejskiej podjęta na wieść o definitywnej jego rezygnacji z urzędu - o umieszczeniu w sali obrad w Pałacu Wielopolskich, na frontowej ścianie, jego portretu jako prezydenta miasta Krakowa²². ²¹ Por. rozprawy Dietla z tego zakresu: Krynica w Karpatach Galicyjskich położona, opisana pod względem historycznym, topograficznym, klimatycznym, botanicznym, geologicznym i lekarskim (tłum, z niemieckiego M. Zieleniewski, Kraków 1857); Uwagi nad zdrojowiskami krajowymi ze względu na ich skuteczność, zastosowanie i urządzenie (Kraków 1858); Zakład hydropatyczny w Ojcowie (Kraków 1858); Źródła lekarskie w Szczawnicy (Kraków 1858); Źródła lekarskie w Swoszowicach (Kraków 1858); Źródła lekarskie w Solcu (Kraków 1858); Źródła lekarskie w Krzeszowicach (Kraków 1858); Źródła lekarskie w Iwoniczu (Kraków 1858); Pogląd na ruch i postęp zdrojowisk krajowych w r. 1859 (Kraków 1860); Zdroje iwonickie po nowym ich urządzeniu i powtórnym rozbiorze chemicznym (Kraków 1866). Trzeba nadto przypomnieć - o czym pisał ks. Józef Stolarczyk w Kronice parafii zakopiańskiej (1848-1890) (Kraków 1915) - że w 1863 roku Dietl zbadał źródła w zakopiańskiej Jaszczurówce, po czym wydał opinię, że woda z tego źródła jest „skuteczna na niektóre słabości, osobliwie oczów", dzięki czemu - staraniem właściciela, Adama Uznańskiego -powstał tam zalążek stacji balneologicznej. ²² Portret ten - Józefa Dietla w stroju polskim, z berłem prezydenta m. Krakowa w ręku - namalował w 1876 roku Andrzej Grabowski. Wisiał on w sali obrad Magistratu aż do 26 maja 226 FRANCISZEK ZIEJKA Przypomnijmy: losy Krakowa w XIX wieku były skomplikowane. Zajęty jeszcze w styczniu 1796 roku przez wojska austriackie, zarządzany był przez dowództwo okupacyjnych wojsk aż do połowy 1809 roku, tzn. do wyzwolenia miasta z rąk austriackich przez wojska księcia Józefa Poniatowskiego i włączenia go do Księstwa Warszawskiego. Potem przyszły czasy Rzeczpospolitej Krakowskiej. W dniu 11 listopada 1846 roku Rzeczpospolita przestała istnieć, a dawna stolica Polski została włączona - „po wieczne czasy” jak twierdził cesarz Austrii, Ferdynand I -do Austrii. Przez kilka lat, aż do maja 1853 roku, działała w mieście Tymczasowa Rada Miasta. Dnia 19 maja 1853 roku Rada ta, podobnie jak inne samorządowe instytucje, przestała jednak istnieć, a władza w mieście przeszła w ręce mianowanego przez Austriaków burmistrza (początkowo był nim były naczelnik urzędu obwodowego w Kołomyi, Fryderyk Tobjaszek, a po jego śmierci w 1856 roku -Andrzej Seidler). Starania krakowian o przywrócenie samorządu miejskiego zakończyły się powodzeniem dopiero w 1866 roku, kiedy to Dietl został wybrany prezydentem miasta. Przejmował on rządy w grodzie, który - jak piszą świadkowie - przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Aleksander Nowolecki w 1882 roku tak przedstawiał obraz Krakowa z ok. 1860 roku: „Najsmutniejsze to chwile w dziejach Krakowa, ulice zawalone gruzami, których obywatelstwo nie sprząta nawet, bo wszystkich opanowuje jakaś apatia wobec tego, że handel podupadł, że miasto wyludnione. Na Wawelu, gdzie zasiadali królowie, teraz dom przytułku dla starców niedołężnych i kalek lub koszary dla wojska, w ratuszu burmistrzuje urzędnik mianowany przez namiestnictwo, armaty stojące na rynku przed odwachem strzegą, by przypadkiem spod kapoty mieszczańskiej nie wyjrzała rogata polska dusza, szkoły nielicznie uczęszczane, obywatelstwo posyła do nich dzieci tylko o tyle, o ile zmuszonym jest zapewnić synom swoim urząd - ci muszą się uczyć niemczyzny, bo tylko ta daje chleb niezamożnym, z pałacu spiskiego rządzi samowładnie prawie namiestnik miastem i częścią kraju, przezywaną zachodnią Galicją. Gruzy, niedola, nędza, panowanie niemczyzny - oto obraz Krakowa"²³. Wspominając zaś chwilę objęcia władzy w mieście przez Józefa Dietla w 1866 roku, dodawał: „Nowa Rada Miejska wraz ze swym prezydentem Drem Dietlem na czele w smutnych zastała miasto warunkach. O dawnej świetności stolicy świadczyły gruzy pomników, odrapane kościoły, brudne i chylące się Sukiennice. Brak odpowiedniej kanalizacji sprawiał, że śmiertelność w Krakowie była większa, jak w którymkolwiek mieście europejskim, brak wody przyczyniał się także do pogorszenia stosunków zdrowotnych, a niebezpieczeństwo w czasie ognia czynił wielkim; chodniki i bruki przypominały sławne mosty polskie. Oświata na niskim stała stopniu, fortyfikacyjne wały czyniły rozszerzenie się miasta niepodobnym. Dodajmy do tego pustki w kasie”²⁴. 1926 roku, kiedy spłonął w pożarze sali Rady Miasta (zniszczeniu uległo wówczas także sześć portretów następców Dietla na urzędzie prezydenta miasta Krakowa). ²³ Z. Kolumna [A. No wólecki]. Ostatnie dwadzieścia lat Krakowa i trzech jego burmistrzów. Przez Zygmunta Kolumnę, Kraków 1882, s. 5-6. ²⁴ Ibidem, s. 36. JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 227 Trzeba było mieć dużo odwagi, aby w takich warunkach zdecydować się na przyjęcie funkcji prezydenta. Profesorowi Dietlowi odwagi jednak nigdy nie brakowało. Toteż podjął wyzwanie i już w mowie inaugurującej jego urzędowanie w Pałacu Wielopolskich przedstawił wielki plan przekształcenia dawnej stolicy Polski w miasto nowoczesne, czyste, bogate, przyjazne jego mieszkańcom. Powiedział wówczas: „Kraków, chociaż cichy i biedny, zawsze jeszcze jest dumą narodu, tym wielkim pomnikiem dziejowym, co opromieniony majestatem przeszłości, nie może schodzić do poziomych rozmiarów zwyczajnego miasta. Kraków, chociaż nie stolica kraju, jest jeszcze jego sercem, jest ogniskiem życia narodowego. Nad tym narodowym skarbem czuwać nam wypada, jakby nad wiecznym ogniem Westy, jakby nad drogimi szczątkami przekazanej nam świętej spuścizny, ażeby w sercach spadkobierców nie wygasł płomień miłości Ojczyzny i wielkich cnót przodków”²⁵. Pamiętając o tym, postanowił plan zarysowany w mowie inauguracyjnej z żelazną konsekwencją wdrożyć w życie. W mowie tej wskazał na najważniejsze sprawy, które - jego zdaniem - należało rozwiązać. Mówił więc o pełnym włączeniu ludności żydowskiej (stanowiącej wszak jedną trzecią mieszkańców) w życie miasta. Dowodził, że w parze z prawami muszą iść obowiązki, które ta ludność powinna wziąć na siebie. Podkreślał znaczenie Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale dostrzegał także potrzebę rozwoju sieci szkół ludowych, a nadto powołania do życia wyższych szkół zawodowych: leśnej, rolniczej, przemysłowej i górniczej. Domagał się podjęcia pilnych prac nad regulacją Starej Wisły, kontynuacji prac przy kanalizacji miasta, wskazywał na pilną potrzebę budowy zakładu dla nieuleczalnie chorych, a nade wszystko - na konieczność zainstalowania wodociągów miejskich. Zajął się palącym problemem uporządkowania ulic i placów, oświetleniem miasta, a także budową rzeźni miejskiej. Program działania, zarysowany wstępnie we wspomnianym wystąpieniu, prezydent Dietl rozwinął w dokumencie zatytułowanym Projekt uporządkowania miasta Krakowa, który przedstawił Radzie Miejskiej 5 stycznia 1871 roku. W dokumencie tym wyznaczył on osiem najważniejszych zadań, jakie stoją przed władzami miasta. Zawarł w nim także szczegółowe wyliczenia kosztów poszczególnych przedsięwzięć. Podczas lektury tego tekstu uderza nie tylko znakomita znajomość spraw miasta, ale przede wszystkim umiejętność przedstawienia finansowego zabezpieczenia planowanych prac. W duchu odpowiedzialności wszystkich mieszkańców Krakowa za jego przyszłość dowodził więc Dietl: „Panowie! Za czasów absolutnych nie wolno nam było pomyśleć o podobnych usiłowaniach; za czasów autonomicznych nie wolno nam o nich zapominać! Za dawnych czasów potulność i rzetelne uiszczanie się z nałożonych podatków stanowiły główną cnotę obywatela. Dziś te dwie bierne cnoty obywatelskie nie wystarczają. Dziś trzeba się wznieść nad poziom wydeptanej dawnej drogi, trzeba być dzielnym i rozwijać ²⁵ [J. Diet 1], Mowa draj... D..., prezydenta m. Krakowa, zagajająca pierwsze posiedzenie Rady Miejskiej pod jego prezydencją d. 31 października 1866 r. odbyta, Kraków 1866, s. 4. 228 FRANCISZEK ZIEJKA w narodzie wszystkie zasoby sit moralnych i materialnych, ażeby zająć stanowisko godne naszego miasta i wiekowej jego historii”²⁶. Oprócz tego dokumentu Dietl przygotowywał i wdrażał w życie także inne. Zgodnie też z przygotowanym jeszcze w 1867 roku Projektem reorganizacji magistratu krakowskiego doprowadził do zasadniczej reformy podległego mu urzędu. W 1872 roku przystąpił do prac nad wdrożeniem w życie Projektu zaradzenia brakowi mieszkań w Krakowie. Mimo że napotykał w Radzie Miejskiej na coraz silniejszy opór rajców, niechętnych podejmowaniu ambitnych planów rozwoju miasta, mimo niemałych kłopotów związanych ze zdobyciem funduszy na poszczególne przedsięwzięcia (Kraków liczył zaledwie ok. pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców!), konsekwencja, z jaką działał, sprawiła, że tylko w ciągu pierwszych sześciu lat swego urzędowania podwoił dochody miasta. Prace nad większością zgłoszonych przez niego projektów - jeśli nie zostały w pełni zrealizowane w czasie ośmioletniej prezydentury - ze względu na ich zaawansowanie kontynuowali później jego następcy. Trzeba pamiętać, iż za czasów prezydentury Dietla powstała w Krakowie Akademia Umiejętności (przekształcona z Towarzystwa Naukowego Krakowskiego) - instytucja naukowa obejmująca zasięgiem swego działania wszystkie ziemie polskie. W tym czasie rozpoczęto też rozmowy z księciem Władysławem Czartoryskim, które doprowadziły do przeniesienia z Paryża do Krakowa bezcennych zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich. W tych latach przywrócono ostatecznie język polski na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także utworzono pierwszą w dziejach uczelni Katedrę Historii Polski (objął ją Józef Szujski). Przy poparciu Dietla powstało w Krakowie Muzeum Przemysłowe dra Adriana Baranieckiego, zaczęły też działać Wyższe Kursy Naukowe dla Kobiet. On był inicjatorem powołania do życia w 1866 roku Resursy Mieszczańskiej, mającej przyczynić się do zintensyfikowania życia towarzyskiego w mieście (była to inicjatywa podobna do tej, która przyświecała wcześniej powołaniu do życia Resursy Obywatelskiej). Dietl wspierał Mieczysława Dzieduszyckiego, kiedy ten w 1868 roku zdecydował się założyć Kasyno Artystyczno-Literackie (po kilku latach samodzielnego bytu wchłonięte przez Resursę Mieszczańską). Przy poparciu prezydenta Dietla powstały: Towarzystwo Muzyczne (1867), Towarzystwo Lekarskie (1870), Towarzystwo Tatrzańskie (1874) i liczne inne organizacje. W 1873 roku zorganizowano w Krakowie uroczystości jubileuszu Mikołaja Kopernika (Józef Dietl w imieniu władz Krakowa przekazał Uniwersytetowi obraz Jana Matejki Kopernik). Prezydent gorąco poparł zgłoszoną w listopadzie 1873 roku przez studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego ideę wystawienia w Krakowie pomnika Mickiewicza (dołączył do utworzonego przez młodych ludzi Komitetu Budowy Pomnika). W parze z tym szły jego inicjatywy „prywatne" o których najczęściej się zapomina, a które rzucają dodatkowe światło na jego sylwetkę. Okazuje się, że 31 października 1866 roku, po złożeniu ²⁶ [J. Dietl], Projekt uporządkowania miasta Krakowa w ogólnych zarysach skreślony. Przez Prezydenta Miasta odczytany na posiedzeniu Rady Miejskiej w dniu S stycznia 1871 r. odbytym, Kraków 1871, s. 19. JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 229 przysięgi na godność prezydenta miasta Krakowa, przekazał on 1000 złr na rzecz utworzenia zapomogi dla podupadłego rzemieślnika (od tego kapitału żelaznego zapomoga wynosiła rocznie 52,5 złr). Wkrótce potem z własnej kieszeni przekazał 1050 złr na pożyczki dla początkujących rzemieślników (z obowiązkiem spłacenia tej zapomogi w dwudziestu sześciu ratach (dwutygodniowych) z trzyprocentowym narzutem. W 1867 roku prezydent przekazał kolejny 1000 złr na fundusz mający służyć założeniu miejskiej szkoły rzemieślniczej. Gdy szkoła ta powstała, przekazał 1395 złr jako kapitał żelazny funduszu, z którego procentów miano wypłacać nagrody dla najlepszych uczniów tejże szkoły. Rację miał Adam Chmiel, gdy w 1928 roku pisał: „Ustępując z prezydentury, dr Dietl pozostawił jedne zadania, które sobie wytknął, ukończone, inne - rozpoczęte lub przygotowane. Było to szczęściem dla miasta, że następcą Dietla na krześle prezydialnym został Mikołaj Zyblikiewicz, gorliwy także współpracownik Dietla, zwłaszcza jako doradca prawny miasta, który plany i zamysły prezydenta Dietla wykonywał, łamiąc wszelką opozycję w mieście"²⁷. Rację miała także Irena Homola-Skąpska, która w swojej książce o Dietlu napisała: „Oprócz rozpraw i artykułów medycznych, tablic i ulic, pomników i portretów została [po Dietlu - przyp. F.Z.] przede wszystkim myśl, która stworzyła nowoczesny Kraków. Genialna wizja pierwszego prezydenta autonomicznego Krakowa, przekształcenia prowincjonalnego, zacofanego, ubogiego ośrodka miejskiego w miasto «czyste, zdrowe i ozdobne» - wcielana była w życie przez długie lata. [...] Chociaż ze swoich śmiałych wizji udało się Dietlowi zrealizować zaledwie część, to równocześnie okres jego rządów stworzył warunki i przygotował podstawy do bujnego rozwoju Krakowa”²⁸. W rzeczy samej, Dietl przeszedł do historii Krakowa nie tylko jako pierwszy prezydent miasta doby autonomicznej, ale jako wspaniały wizjoner, człowiek, który nie tylko marzył o przekształceniu zepchniętego na krańce monarchii austriackiej, zrujnowanego i biednego miasta w stolicę duchową Polaków, ale który konsekwentnie, wytrwale, systematycznie i z bujną fantazją dzieło to wykonywał. 4. W Projekcie uporządkowania miasta Krakowa Józef Dietl napisał: „Wszyscy, co w tym starym Grodzie stale zamieszkujemy, zaciągamy względem niego dług i obowiązek szanowania i zachowania dawnych jego pamiątek. Prócz zwykłych obowiązków obywatelskich, ciąży na nas ten zaszczytny obowiązek przechodzący z pokolenia na pokolenie, gdyby testamentem naszych praojców przekazany. Będąc na straży drogocennych skarbów przeszłości, nie dosyć na tym, żebyśmy zachowali to, co nam przodkowie nasi zostawili, ale trzeba te skarby nieustannie uzupełniać i [wjzbogacać, iżby i w późniejszych pokoleniach nie zatarła się ²⁷ A. C h m i e 1, Józef Dietl jako prezydent m. Krakowa, Kraków 1928, s. 44. ²* I. H o m o 1 a - S k ą p s k a, op. cit., s. 409. 230 FRANCISZEK ZIEJKA pamięć, czym Kraków był i czym być powinien: ogniskiem gorącej miłości Ojczyzny, wzniosłych wspomnień przeszłości i niezachwianej wiary w lepszą przyszłość narodu! Takie jest przeznaczenie Krakowa”²⁹. Wszystko wskazuje na to, że u podłoża rozlicznych przedsięwzięć Dietla jako prezydenta Krakowa leżała przywołana wcześniej myśl, iż podwawelski gród powinien być nade wszystko ogniskiem gorącej miłości ojczyzny. Z tej idei zrodziły się także jego starania o ratowanie zabytków miasta. Najczęściej przy tej okazji przypomina się podjęte przezeń zabiegi o przywrócenie Sukiennicom dawnego splendoru. Program jego był jednak o wiele szerszy, bardziej kompleksowy. Niszczony przez obce wojska (szwedzkie, rosyjskie, austriackie), trapiony powracającymi klęskami cholery (tylko za czasów prezydentury Dietla epidemia tej choroby dwukrotnie nawiedziła miasto, zbierając bardzo bogate żniwo!), a także pożarami, Kraków u schyłku XVIII wieku liczył zaledwie jedenaście tysięcy mieszkańców. Podjęta przez prymasa Michała Poniatowskiego akcja burzenia starych kościołów (tylko w ciągu półwiecza od lat osiemdziesiątych XVIII wieku do lat trzydziestych XIX stulecia zburzono w Krakowie i na Kazimierzu ponad dwadzieścia świątyń!), wkrótce podchwycona została przez rodzimych burzy-murków, których ofiarą padły mury miasta z bramami i kilkudziesięcioma basztami oraz bliżej nie dająca się określić liczba starych domów i budynków użyteczności publicznej (np. ratusz). Ogromnych spustoszeń dokonał pożar z lipca 1850 roku, kiedy spłonęło ponad sto sześćdziesiąt kamienic i kilka wspaniałych świątyń (w tym kościoły franciszkanów i dominikanów). W chwili, gdy Józef Dietl obejmował władzę w mieście, działał już przy Towarzystwie Naukowym Krakowskim Komitet Restauracji Pomników, który stawiał sobie za cel ratowanie zabytków miasta. Idea ochrony dziedzictwa historycznego powoli, ale systematycznie przenikała więc do umysłów krakowian. Działali historycy zajmujący się przeszłością miasta (np. Ambroży Grabowski, Józef Muczkowski), a także konserwatorzy zabytków (Karol Kremer, Paweł Popiel, Józef Łepkowski, Teofil Żebrawski). Jednak ci „strażnicy” narodowej pamięci nie posiadali jeszcze dostatecznej siły, aby swoje idee przekuwać w czyny. Do tego potrzebna była pomoc władz miasta. Takim mężem opatrznościowym w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych okazał się dla nich Józef Dietl, a po nim - jego następcy na fotelu prezydenta miasta³⁰. Pierwsze dowody bliższego zainteresowania, jakie Józef Dietl okazywał sprawie restauracji zabytków krakowskich, pochodzą z lat wcześniejszych. Wszedł on w skład tzw. Komitetu Krakowskiego, który powstał 15 sierpnia 1862 roku, a którego cel stanowiło ratowanie grobów królewskich. Komitet ów przygotował Projekt restauracji grobów królewskich, który przewidywał m.in. „połączenie krypt pod kaplicami Wazów i Zygmuntowską z kryptą św. Leonarda, by w ten sposób stworzyć jeden ciąg komunikacyjny, zaopatrzony w drzwi wejściowe i wyjściowe oraz okna ²⁹ [J. D ie 11], Projekt uporządkowania miasta..., s. 18. ³⁰ Następcami Dietla na fotelu prezydenta m. Krakowa w epoce autonomii byli: Mikołaj Zyblikiewicz (1874-1881), Ferdynand Weigel (1881-1884), Feliks Szlachtowski (1884-1893), Józef Frie-dlein (1893-1904) i wreszcie - Juliusz Leo (1904-1918). JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 231 na zewnątrz. Sarkofagi władców, ich żon i dzieci zamierzano ustawić wedle chronologii panowania. Monarchów, których trumny nie zachowały się, lub których pogrzebano poza Wawelem, chciano uczcić symbolicznymi sarkofagami, popiersiami albo odpowiednimi napisami. [...] Po zakończeniu restauracji miał powstać «nieustający komitet», którego zadaniem byłaby troska i opieka nad grobami monarszymi”³¹. Dietl - wraz z innymi członkami Komitetu³² - podpisał wówczas odezwę do społeczeństwa o składki na ten cel. Niestety, wybuch powstania styczniowego pokrzyżował na kilka lat plany. Powrócono do nich dopiero na początku lat siedemdziesiątych. Tymczasem Dietl podjął inną sprawę: restauracji Sukiennic. Sukiennice - ów wspaniały zabytek najdawniejszej średniowiecznej architektury świeckiej w Krakowie u progu XIX wieku przedstawiały porażający widok ruiny. Obudowane zewsząd rozlicznymi budami, stanowiły jak najgorszą wizytówkę miasta. W tej sytuacji w 1839 roku Senat Rzeczypospolitej Krakowskiej zdecydował o przyznaniu 300 000 złp na restaurację zabytku, zaś gmina miasta Krakowa zobowiązała się łożyć na ten cel corocznie 70 000 złp. Niestety, plany te zawiodły. Kwota przekazana gminie przez Senat została zużyta na budowę mostu na Wiśle oraz restaurację teatru, sama zaś gmina nie przekazała na ratowanie Sukiennic ani złotówki. W tej sytuacji w 1867 roku Sukiennice, jak mówił wiceprezydent miasta Krakowa, Stanisław Strzelecki, „Stoją [...] podparte różnymi belkami, jakby żebrak na kulach z ręką o szybki ratunek wyciągniętą”³³. Z informacji przekazanych przez Aleksandra Nowoleckiego wynika, że ze składek na renowację zabytku w kasie miasta znajdowało się w tym czasie zaledwie 19 000 złr³⁴. Właśnie tym gmachem w pierwszej kolejności postanowił zająć się prezydent Dietl. Mimo że nie brakło głosów (także wśród członków Rady Miejskiej!) domagających się przeznaczenia tego budynku na dom czynszowy, a nawet - wyburzenia³⁵, Dietl w czerwcu 1867 roku przygotował Program odbudowania Sukiennic, ³¹ Ks. A. Witko, Nowe urządzenie krypt królewskich na Wawelu w latach siedemdziesiątych XIX wieku, „Studia Waweliana" 1992,1.1, s. 97. Por. także: ks. J. U r b a n, Katedra na Wawelu (1795--1918), Kraków 2000, s. 168, passim. ³² Do Komitetu tego należeli: Józef Łepkowski, Włodzimierz Dzieduszycki, bp Ludwik Łętowski, Paweł Popiel, Piotr Moszyński, Jerzy Lubomirski, Władysław Sanguszko, Teofil Żebrawski i Wincenty Kirchmayer. ³³ Cyt. za: A. C h m i e 1, Józef Dietl jako prezydent.... s. 26. ³⁴ Por. Z. Kolumna [A. No wólecki], op. cit., s. 70. ³⁵ O koncepcji przeznaczenia Sukiennic na dom czynszowy dowiadujemy się z broszury Antoniego Wojczyńskiego, kupca krakowskiego, zatytułowanej: Żydzi w Polsce w zastosowaniu do obecnego przeistaczania w Krakowie starożytnej budowy Sukiennic na dom czynszowy (Kraków 1871). Mieszkający w Rynku Głównym Wojczyński proponował... wyburzenie Sukiennic. Pisał: „budynek Sukiennic ze wszystkimi przystawkami, łącznie z przystawką obok ratusza oraz budynek, w którym się odwach mieści, do szczętu zburzyć. [...] Burzenie murów Sukiennic korzystnie nastąpić może wyłącznie przez murarzy, poczynając od listopada br. zimową porą, pokąd wiosenne zarobkowania murarskie nie nastąpią" (s. 20-21). Autor proponował pozyskane z Sukiennic cegły wykorzystać na zbudowanie kolonii przemysłowo-rękodzielniczej dla mniej więcej trzydziestu rodzin, zaś w miejscu Sukiennic umieścić zabudowania dla straży pożarnej, dla wagi miejskiej, dla wozów, sikawek i koni miejskich, dla służby miejskiej, dla wozów... 232 FRANCISZEK ZIEJKA którego pierwszy paragraf brzmiał: „Odbudowanie Sukiennic w ten sposób, ażeby odrestaurowany gmach przedstawiał nieskażoną postać pamiątki historycznej, jest głównym zadaniem komisji restauracyjnej przez Radę Miejską ustanowionej"³⁶. W dalszych partiach swego memoriału Dietl wskazywał na potrzebę wyburzenia kramów bogatych, jatek garbarskich, a w dalszej kolejności - jatek szewskich, a także sklepów. Projekt jego zakładał nade wszystko wyburzenie wszystkich sklepów znajdujących się na piętrze w celu przerobienia tzw. smatruza (czyli miejsca handlu różnorodnymi towarami) na wielką, niepodzielną salę, która miałaby pomieścić -jak pisał - zbiory etnograficzne ziem polskich, galerię królów polskich, wystawę przemysłową, godła i pamiątki miast polskich. Po kilku latach idea ta przybrała już postać bardziej realną: stworzenia w Sukiennicach Muzeum Narodowego! W Projekcie uporządkowania miasta Krakowa z 1871 roku Dietl pisał też: „W restaurowanych Sukiennicach urządzić by wypadało galerię Królów, Bohaterów, Uczonych i Artystów polskich. Tam historyczne obrazy uwieczniające wielkie zdarzenia narodu, tam zbiory etnograficzne, tam kształty dawnych wojsk polskich ozdabiać powinny salę, prawdziwe Muzeum Narodowe stanowiącą”³⁷. Śmiałe te plany Dietla już w kilka lat później, w 1879 roku, stały się rzeczywistością. Ale przecież jeszcze za czasów prezydentury Dietla wykupiono z rąk prywatnych właścicieli większość kramów, zburzono tzw. kramy bogate (po wschodniej stronie Rynku), ogłoszono konkurs na renowację zabytku³⁸, wystarano się też w Sejmie Krajowym o dotację w wysokości 30 000 złr. W 1871 roku miasto zaciągnęło pożyczkę, z której 190 000 złr planowano przeznaczyć na restaurację Sukiennic. Wskutek oporu radnych przez kolejne trzy lata zdołano jednak tylko wykupić kolejną partię przybudówek oraz nakryć gmach Sukiennic nowym dachem. Do prac restauracyjnych przy zabytku przystąpiono już za czasów następcy Dietla, prezydenta Mikołaja Zyblikie-wicza, według nowego projektu, opracowanego przez Tomasza Prylińskiego we współpracy z Janem Matejką oraz Władysławem Łuszczkiewiczem. W ciągu następnych pięciu lat nie tylko odnowiono Sukiennice, ale i utworzono w nich Muzeum Narodowe. Faktem jest, że Dietl nie doczekał uroczystej chwili otwarcia odnowionego zabytku, które nastąpiło w dniach 2-7 października 1879 roku, w czasie jubileuszowych uroczystości pięćdziesięciolecia pracy twórczej Józefa Ignacego ³⁶ [J. D i e 11], Program odbudowania Sukiennic przedłożony Komisji do odbudowania Sukiennic ustanowionej przez przewodniczącego w tej Komisji Prezydenta Miasta, dra J... D..., Kraków 1867, s. 1. Trzeba tu odnotować znamienny przypisek Dietla do powyższego stwierdzenia: „Co się ma rozumieć przez nieskażoną postać Sukiennic, oznaczyć mają biegli w sztuce i przedłożyć swoje zdanie komisji. Pewną atoli jest rzeczą, że Sukiennice, przez dobudowanie do nich różnych części, w różnych epokach ich wiekowego bytu, takiej ostatecznie uległy zmianie, iż pierwotna ich forma architektoniczna wielce zmienioną i zeszpeconą została". ³⁷ [J. Dietl], Projekt uporządkowania..., s. 18. ³⁸ Ogłoszony w 1871 roku konkurs wygrał Kazimierz Plater. Opracował on projekt, który miał kosztować 260 tys. złr. Ponieważ kwota uznana została za zbyt wysoką, w 1872 roku Plater wycofał się z przedsięwzięcia, a Rada Miasta zleciła opracowanie projektu restauracji Sukiennic Feliksowi Księżarskiemu, który zgodził się przygotować plan opiewający na kwotę do 220 tys. złr. Ostatecznie jednak także i ten projekt nie został skierowany do realizacji. JÓZEF DIETL NA STRA/Y DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 233 Kraszewskiego, ale jego duch w zaświatach rnusiał się niewątpliwie radować z realizacji tego wielkiego dzieła. Wspomniano tu już o udziale Dietla w Komitecie Krakowskim. Idąc śladem inicjatywy Towarzystwa Naukowego Krakowskiego z 1861 roku, które dla upamiętnienia pięćsetnej rocznicy założenia Akademii Krakowskiej podjęło uchwałę w sprawie restauracji grobowca Kazimierza Wielkiego - zdecydował o restauracji wszystkich grobów królewskich. Do sprawy tej powrócono latem 1869 roku, po przypadkowym odkryciu grobu Kazimierza Wielkiego³⁹ i urządzeniu ostatniemu królowi z rodu Piastów wspaniałego pogrzebu. Zebrane wówczas spore fundusze „na trumnę dla Kazimierza Wielkiego” - dzięki decyzji Józefa Dietla, ówczesnego prezydenta m. Krakowa - pozwoliły projekt renowacji grobów królewskich doprowadzić do pomyślnego końca⁴⁰. Nie były to jedyne przedsięwzięcia prezydenta w sprawie restauracji zabytków. Jego staraniem - o czym wspominał w swoim Sprawozdaniu z sześcioletniego okresu urzędowania⁴¹ - przeprowadzono nadto prace konserwatorskie przy Barbakanie (okolono go wówczas ciosowym parapetem), dokonano restauracji ołtarza Wita Stwosza w kościele Mariackim, zakończono prace restauracyjne przy Collegium Maius (w 1871 roku poświęcono odrestaurowaną celę św. Jana Kante-go). Przeprowadzono też konserwację Collegium Iuridicum i podjęto prace przy renowacji kościoła św. Anny. Bilans osiągnięć na tym polu jest - jak widać - nadspodziewanie bogaty. A przecież nie obejmuje on wszystkich przedsięwzięć tego wyjątkowego człowieka. Okazuje się, że w Projekcie uporządkowania miasta Krakowa Dietl podjął bardzo ważną sprawę utworzenia w Krakowie tzw. „funduszu pomnikowego”. Pisał: „Celem pokrycia kosztów na utrzymanie dawnych i urządzenie nowych pamiątek, utworzyć należy osobny fundusz pomnikowy”. Na fundusz ten złożyć się ³⁹ Grób Kazimierza Wielkiego odkryto 14 czerwca 1869 roku, gdy - po przeprowadzeniu restauracji sarkofagu - zaczęto badać podstawę pomnika, chcąc sprawdzić, czy potrafi ona utrzymać ciężar odnowionych ptyt marmurowych. Jak czytamy w Protokole spisanym w dniu 15 czerwca tr. przez Józefa Łepkowskiego, w dniu poprzednim Paweł Popiel, ówczesny konserwator zabytków w Galicji, wspólnie z mistrzem kamieniarskim Fabianem Hochstimem i jego pomocnikiem Karolem Frycem, udał się do katedry w celu zbadania podstawy pomnika Kazimierza Wielkiego. „Po pierwszym zaraz uderzeniu młotem w ścianę tumby boczną, zachodnią, ustąpiły drobne kamienie, którymi ta strona była zamurowaną, a pokazała się w głębi próżnia. Po wprowadzeniu tam światła okazały się zwłoki, o których nie ma wątpliwości, iż są Kazimierza W. Kości rozsypane z przegniłej trumny, rozpadłej na szczątki, a pokryte ciężką materią jedwabną. Kazawszy natychmiast jak najszczelniej zamurować ów otwór do tumby, a zamknąwszy na kłódkę opierzenie restaurowanego monumentu, zawiadomił Paweł Popiel o tym odkryciu dra T. Żebrawskiego, kierującego robotami około restauracji pomnika, zawiadomił za jego pośrednictwem prześwietną kapitułę krakowską, a okólnikiem obesłał członków komisji delegowanej z Towarzystwa Naukowego Krakowskiego do prowadzenia restauracji tej, podjętej pod powagą Towarzystwa, z funduszów składkowych”. Pamiątka odkrycia i pogrzebania zwłok Kazimierza Wielkiego, Kraków 1869, s. 11. ⁴⁰ Przeznaczono wówczas na ten cel kwotę 6500 złr. Szerzej o renowacji grobów wawelskich w XIX wieku - zob.: ks. A. Witko, Nowe urządzenie krypt.... s. 97-110. ⁴¹ Por. „Czas" 1872, nr 185. 234 FRANCISZEK ZIEJKA miały dotacje gminy miasta Krakowa a także „dary nie tylko możnych obywateli, ale i wdowiego grosza” Ów fundusz mógłby służyć „na utrzymanie i restaurację istniejących pomników”⁴². Z kontekstu tej wypowiedzi wynika jasno, iż Dietlowi chodziło o stworzenie kapitału, który pozwoliłby utrzymać zabytki krakowskie w odpowiednim stanie. Z dzisiejszej perspektywy tę jego inicjatywę można uznać za zapowiedź utworzenia w 1985 roku Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa, którym dysponuje Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa. Na koniec należy tu wspomnieć o jeszcze jednej inicjatywie prezydenta Dietla: pomyśle przekształcenia Krakowa w miasto pomników. W 1871 roku pisał on: „Kraków powinien być miastem pomników. Na placach naszych podziwiane być powinny posągi Bolesławów Chrobrych, Kazimierzów Wielkich, Koperników, Kościuszków i.t.d.”⁴³. W lipcu 1871 roku wybrana przez radę Miejską Komisja Pomnikowa zaproponowała międy innymi, by umieścić w mieście szereg tablic pamiątkowych⁴⁴. Niestety, nie udało się prezydentowi Dietlowi zrealizować wspomnianych projektów. Tylko w 1874 roku wzniesiono na Plantach obelisk dla uczczenia ich twórcy, Floriana Straszewskiego (medalion przedstawiający Straszewskiego zaprojektował i wykonał znany w Krakowie rzeźbiarz, Edward Stehlik). Idea rzucona przez Dietla zaowocowała dopiero później. Już w latach osiemdziesiątych pojawiły się pierwsze pomniki na Plantach, inne - w Parku Jordana. Pomysł ten w założeniu miał bowiem szczytny cel: edukację patriotyczną żyjącego w niewoli narodu. I cel ten został ostatecznie osiągnięty. Świadczyły o tym dziesiątki tysięcy pątników narodowych, którzy od schyłku XIX wieku nieustannie spieszyli i nadal spieszą do Krakowa - do stolicy duchowej wszystkich Polaków⁴⁵. Wciąż szukają oni nie tylko śladów dawnej wielkiej przeszłości narodowej, lecz również otuchy do dalszej pracy nad odbudową i budową Wolnej Polski. Jednym z pierwszych, który zrozumiał wagę tej sprawy edukacji patriotycznej Polaków w dawnej stolicy, był właśnie prezydent Dietl. Człowiek, który przybył do tego miasta w wieku dojrzałym, ale którego doczesne szczątki ■ ⁴² Ibidem, s. 19. ⁴³ [J. Dietl], Projekt uporządkowania miasta..., s. 18. ⁴⁴ Chodziło m.in. o tablice, które zamierzano umieścić: na Wieży Ratuszowej (miała przypominać, „że przodek teraźniejszego cesarza austriackiego Albert składał tu w r. 1525 hołd Zygmuntowi I”), na kamienicy Wodzickich (upamiętniającą przysięgę Kościuszki), na filarze kościoła Wszystkich Świętych (z informacją, że w pobliżu znajdowała się bursa Jana Długosza z 1471 roku, rozebrana w 1842 roku), na kościele św. Andrzeja (z informacją o bohaterskiej obronie Krakowa przed Tatarami w 1241 roku), na szpitalu św. Ducha (o jego fundatorze, biskupie Prandocie z Białaczowa), wreszcie - na hotelu Saskim (z informacją, że w tym miejscu stał niegdyś zbór protestancki zwany Brogiem, kilkakrotnie niszczony przez pospólstwo, że tu stanął w 1623 roku klasztor bernardynów i że hotel powstał dopiero w 1806 roku). ⁴⁵ Słusznie pisał już w 1882 roku Aleksander No woleć ki (op. cit., s. 1-2), że „kto tylko chciał się obeznać z dziejami przeszłości, zmysłami pojąć historię Polski, jechał do Krakowa, bo tu każdy dom, każdy kamyk przemawiał żywym słowem, przypominał głośne wypadki lub ludzi wielkich". JÓZEF DIETL NA STRAŻY DROGOCENNYCH SKARBÓW PRZESZŁOŚCI 235 w dniu 20 stycznia 1878 roku odprowadziły na cmentarz Rakowicki niezliczone tłumy krakowian, najświatlejsi i prostaczkowie, biedni i bogaci, młodzież szkolna i studenci, rzemieślnicy i profesorowie Uniwersytetu... Odprowadzili go oni na miejsce wiecznego spoczynku przy żałobnych dźwiękach Dzwonu Zygmunta. Bo na taki pogrzeb Józef Dietl zasłużył sobie wyjątkowo pięknie. Był nie tylko wielkim uczonym, rektorem i prezydentem tego miasta. Był jednym z największych obywateli, których imiona zapisano w kronikach dziewiętnastowiecznego Krakowa. „U STÓP WAWELU MIAŁ OJCIEC PRACOWNIĘ...” biografii autora Wesela nie ma zbyt wielu białych plam. Dzięki wysiłkowi W całego zastępu nie tylko autorów wspomnień, lecz także badaczy rozlicznych archiwów, a nade wszystko - dzięki benedyktyńskiej pracy wydawców bogatej korespondencji artysty (Leona Płoszewskiego i Marii Rydlowej) oraz autorek trzytomowego Kalendarium życia i twórczości Stanisława Wyspiańskiego (Marii Stokowej i Aliny Doboszewskiej), wiemy dziś bardzo dużo o życiu Wyspiańskiego. To prawda, że nie wszystkie szczegóły biografii poety udało się opisać, wiele też zapewne już nigdy nie znajdzie wyjaśnienia. Ale faktem jest, że autor Wesela doczekał się ze wszech miar cennego opracowania biograficznego. Rzecz w tym jednak, iż o niektórych faktach z jego życia wie stosunkowo niewiele osób, zaś inne wciąż czekają na opracowanie. Tak jest m.in. z tak prostą - przynajmniej na pierwszy rzut oka - sprawą, jak krakowskie adresy poety. Na dobrą sprawę nawet studenci polonistyki mają kłopoty z ustaleniem krakowskiego szlaku Wyspiańskiego, choć przed laty w tym zakresie sporo zrobiła już Krystyna Zbijewska¹. Może zatem warto przybliżyć czytelnikom tę właśnie jedną sprawę: domów Wyspiańskiego? Mimo iż pisało o niej już kilkoro autorów¹ ², okazuje się, że wciąż nie została ona do końca wyjaśniona, a w każdym razie -wydaje się mało znana. Ludzie, którzy uformowali osobowość tego niezwykłego artysty, dawno już odeszli ze świata żywych. Ale większość domów, w których Wyspiański mieszkał, wciąż przecież stoi, choć niewątpliwie dziś wyglądają one inaczej, niż w latach, gdy żył w nich przyszły autor Akropolis. Spróbujmy zatem przyjrzeć się im z bliska. ¹ K. Zbijewska, Krakowskim szlakiem Stanisława Wyspiańskiego, Warszawa-Kraków 1986, Szlakiem Wielkich Ludzi, Wydarzeń, Zabytków Kultury. Por. także: eadem, Orzeł w kurniku. Zżycia Stanisława Wyspiańskiego, Warszawa 1980. ² Por. m.in.: A. Wa ś k o w s k i, Domy krakowskie, w których mieszkał i tworzył Stanisław Wyspiański, „Światowid” 1932, nr 48; M. Waśkowska-Kreinerowa, Na marginesie życiorysu Stanisława Wyspiańskiego, Kraków 1933; K. Zbij ewska. Krakowskim szlakiem...; M. Stokowa, A.Doboszewska, Kalendarium życia i twórczości Stanisława Wyspiańskiego, [w:] S.Wyspiań-ski, Dzieła zebrane, t. 16, cz. I-III, Kraków 1971-1995. 238 FRANCISZEK ZIEJKA W domu przy ul. Krupniczej 26 Stanisław Wyspiański urodził się 15 stycznia 1869 roku w domu przy ul. Krupniczej 26 (dawniej oznaczonym numerem 14). Był to dom dziadków poety, Mateusza i Marii Rogowskich, rodziców matki artysty. Jak ustalili autorzy wspomnień o poecie, a także jego biografowie, Franciszek Wyspiański, ojciec poety, ożenił się z Marią Rogowską 25 kwietnia 1868 roku. Nowożeńcy zamieszkali wówczas na tzw. górce, czyli na pierwszym piętrze domu Rogowskich. Przyjaciel Wyspiańskiego, a zarazem znakomity historyk Krakowa, Adam Chmiel, ustalił, że był to dom niezbyt stary, wzniósł go bowiem Mateusz Rogowski w 1854 roku, na zgliszczach pozostającego w rękach rodziny Rogowskich od 1826 roku drewnianego dworu, spalonego w wielkim pożarze Krakowa w 1850 roku³. „Dom przedstawiał się w ogólnej sylwecie jako parterowy, środkowa jego część była podniesiona na I piętro” - pisał Chmiel⁴. Tradycja rodzinna Rogowskich przekazała informacje o tym, że to właśnie ten budynek w czasie powstania styczniowego pełnił rolę schroniska dla powstańców. W nim także miał się znajdować skład broni. Tu - według świadectwa kuzyna poety, Antoniego Waśkowskiego - odlewano kule, a nocami w ogrodzie odbywała się musztra kandydatów do powstania. Wszystko to skończyło się pewnego dnia, gdy do domu wkroczyła policja i za zaangażowanie w sprawy narodowe trzeba było zapłacić konfiskatą części majątku (dziadek poety, Mateusz, miał wówczas utracić na rzecz rządu austriackiego kilka kamienic i placów, m.in. przy ul. Grodzkiej, na Kazimierzu i w innych dzielnicach miasta⁵). Należy tu dodać, że do powstania poszedł w owe dni Adam Rogowski, brat matki poety. Wzięty do niewoli spędził wiele lat na Syberii, a do Krakowa powrócił dopiero pod koniec XIX wieku. Wiódł tutaj żywot samotnika i zmarł w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat, w 1909 roku⁶. W domu przy Krupniczej Wyspiański spędził pierwsze cztery lata życia. Zapewne nie zachował w pamięci wspomnień związanych z tym miejscem, opuścił je bowiem wraz z rodzicami w wieku dziecięcym, jesienią 1873 roku. Franciszek i Maria Wyspiańscy musieli się wówczas przeprowadzić, gdyż owdowiała jeszcze w 1868 roku babka Rogowska w grudniu 1872 roku sprzedała budynek nowym właścicielom: Józefowi i Joannie Szujskim. ³ Por. A. C h m i e 1, Dom, w którym urodził się Stanisław Wyspiański, „Ilustrowany Kurier Codzienny’’ 1932 (10 X) (dod. „Kurier Literacko-Naukowy"). O pożarze Krakowa i spaleniu się w tym czasie także domu Mateusza Rogowskiego piszę Walerian Kalinka w pracy: Historia pożaru m. Krakowa (Kraków 1850). Okazuje się, że w XV i XVI wieku w miejscu tym znajdował się jeden z bardziej znanych w Krakowie warsztatów zduńskich (por. J. Kostysz, Warsztat zduński z w. XVI na Garbarach, „Rocznik Krakowski” 1938, t. 30, s. 222-226). ⁴ A. Chmiel, op. cit. ⁵ M. Stokowa, A. Doboszewska, Kałendarium życia..., s. XXXVIII. ⁶ S. Wyspiański w grudniu 1900 roku namalował portret wuja Adama, któremu nadał tytuł Dziad. Rysunek ten znajduje się w zbiorach krakowskiego Muzeum Narodowego. Według niektórych autorów poeta wykorzystał rysy twarzy i rozwiane włosy wuja Adama Rogowskiego przy komponowaniu witraża Stań się! w kościele OO. Franciszkanów. „U STÓP WAWELU MIAŁ OJCIEC PRACOWNIĄ..." 239 Można, oczywiście, powiedzieć, że to przypadek. Można jednak zarazem uznać za ciekawą intrygę losu, iż dom, w którym urodził się Stanisław Wyspiański, zakupił Józef Szujski, jeden z największych historyków polskich XIX wieku, profesor UJ, a zarazem sekretarz generalny Akademii Umiejętności, jeden z duchowych nauczycieli autora Rapsodów (należy tu dodać, że zakupił on ów dom na nazwisko żony, Joanny). Nabywca przebudował dom gruntownie, m.in. dodając brakujące części pierwszego piętra. Szujscy sprowadzili się na Krupniczą pod koniec 1874 roku. Wszystko wskazuje na to, że właśnie w tym domu, obok wielu innych, powstało najważniejsze bodaj dzieło uczonego - Historii polskiej treściwie opowiedzianej ksiąg dwanaście (1880), które stało się prawdziwą summą jego naukowego życia. W domu przy ul. Krupniczej mieszkał i pracował Szujski w ostatnich dziesięciu latach życia, aż do śmierci, która nadeszła 7 lutego 1883 roku. Z czasem budynek przeszedł w ręce jego syna, Władysława. Ten w 1894 (Chmiel twierdzi, że w 1902) roku sprzedał go... Stanisławowi Tarnowskiemu, historykowi literatury i prezesowi Akademii Umiejętności (także i w tym wypadku dom kupował uczony, ale na nazwisko żony, Róży z Branickich Tarnowskiej). Hrabia Tarnowski, oczywiście, nie przeniósł się na ul. Krupniczą, pozostał ze swą rodziną we wspaniałym pałacu przy ul. Szlak. Dom przy ul. Krupniczej wynajmował na mieszkania, zaś w parterowej jego części znalazło się miejsce na warsztaty rzemieślnicze. W 1932 roku dom przy Krupniczej zakupił jeden z najbliższych przyjaciół Wyspiańskiego: Józef Mehoffer, znany malarz, profesor i rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. On także dokonał gruntownej modernizacji budynku. Mieszkał w nim aż do śmierci (8 sierpnia 1946 roku). Za jego czasów dom ten, zwany potocznie pałacem „Pod Szyszkami” ze względu na motyw szyszek pinii, wprowadzony do dekoracji wnętrz, stał się prawdziwą oazą dla elity artystycznej i literackiej Krakowa. W latach trzydziestych XX wieku przebywali tu też najwybitniejsi przedstawiciele świata artystycznego i naukowego Krakowa. Po śmierci Mehoffera budynek przeszedł w ręce jego syna, Zbigniewa. W latach siedemdziesiątych XX wieku Zbigniew Mehoffer podjął starania o przekształcenie tego domu w muzeum poświęcone jego ojcu. Ostatecznie w styczniu 1996 roku otwarto w nim oddział Muzeum Narodowego w Krakowie - Muzeum Józefa Mehoffera. Jak z przywołanej tu skrótowo historii wynika, dom, w którym urodził się Stanisław Wyspiański, ma swoją niezwykłą historię. Zaskakują w tym wypadku nie jego dawne dzieje, ale późniejsze lata: już po wyprowadzce rodziny Rogowskich i Wyspiańskich. Czyżby fakt, że to właśnie w nim przyszedł na świat autor Akropolis sprawił, że nowymi właścicielami budynku zostawali kolejno: wielki dziejo-pis polski, wybitny historyk literatury polskiej, a wreszcie - jeden z naszych największych malarzy XX wieku? Tzw. „zdrowy rozum” podszeptuje, oczywiście, iż trudno wiązać te fakty ze sobą. Ale nie sposób też zaprzeczyć, że mamy w tym wypadku do czynienia z co najmniej dziwnym zbiegiem okoliczności, który być może... jest czymś więcej. 240 FRANCISZEK ZIEJKA W Domu Długosza Franciszek Wyspiański na początku 1873 roku podjął starania o zdobycie nowego mieszkania dla siebie i swej rodziny. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafił do kapituły katedry wawelskiej, w której posiadaniu był wówczas m.in. Dom Długosza przy ul. Kanoniczej 25. Budynek ten od 1839 roku pozostawał siedzibą prokuratorii kapitulnej, a w 1877 roku zamieszkał w nim ks. Ignacy Polkowski, notariusz, archiwariusz i bibliotekarz kapituły. Wcześniej jednak, bowiem już jesienią 1873 roku, wprowadził się do niego właśnie Franciszek Wyspiański z rodziną. Choć na dobrą sprawę należy się tu sprostowanie: wprowadził się on do małego parterowego domku, stanowiącego oficynę Domu Długosza. W samym Domu Długosza miał tylko przerobioną z wozowni i stajni pracownię z dwoma oknami wychodzącymi na Podzamcze i Wawel. Stanisław Wyspiański mieszkał w Domu Długosza siedem lat - do 1880 roku. Był to jednak pobyt, który odcisnął mocne piętno na osobowości młodzieńca. To tu przyszły autor Akropolis zawarł trwałe, dożywotnie „przymierze” z Krakowem i z narodową historią. Tu zrodziła się jego miłość nie tylko do Wawelskiego Wzgórza, ale i do płynącej u jego stóp Wisły. Tu pokochał on prawdziwą miłością Polskę. Wolno sądzić, iż nie był to przypadek, ale konkretny skutek decyzji ojca Franciszka o wynajęciu mieszkania właśnie w Domu Długosza. Budynek ten należy do najstarszych w Krakowie, posiada też bardzo bogatą historię. Gdy inne domy w Krakowie raz po raz padały ofiarą płomieni⁷ ⁸, ten przetrwał aż do naszych dni, jak gdyby pozostawał pod szczególną opieką Niebios... Dr Adam Fischinger, konserwator zabytków Krakowa, przygotowując w drugiej połowie lat sześćdziesiątych XX wieku studium dla przeprowadzenia kompleksowej jego restauracji, stwierdził, iż w ciągu siedmiu wieków co najmniej pięciokrotnie poddawano go przebudowie, ale trzon jego pozostał nienaruszony aż do naszych czasów®. Dom wzniesiono w połowie XIV wieku. Jak stwierdzał sam Długosz, pierwotnie pełnił on funkcję łaźni królewskiej⁹. W1390 roku król Jagiełło oddał go zasłużonemu rycerzowi, Hińczy z Kazimierza. Ten - za zgodą monarchy - w 1413 roku przekazał dom kapitule krakowskiej. Odtąd, aż po ostatnie lata, dom ów pozostawał własnością kapituły wawelskiej¹⁰. Mieszkało w nim, dłużej lub krócej, kilkudziesięciu ⁷ Pożary stanowiły jedną z największych klęsk średniowiecznych miast; Kraków nie był w tym wypadku wyjątkiem. Najbliższe okolice Domu Długosza paliły się co najmniej kilka razy w XV i XVI wieku. Zawsze jednak płomienie „oszczędzały” dom noszący imię największego historyka Dawnej Polski. ⁸ A. Fischinger, Dom przy ulicy Kanoniczej nr 25 w Krakowie. Skrócona dokumentacja historyczno-konserwatorska, Kraków 1966. Maszynopis w Archiwum Wydziału Ochrony Zabytków m. Krakowa, nr inwentarzowy: 1634/77. ’ W tej łaźni miało dojść - według tego historyka - do słynnych „oględzin" Jagiełły, przybyłego z Litwy w celu poślubienia królowej Jadwigi. ¹⁰ Dopiero w XX wieku przeszedł na własność Kurii Metropolitalnej w Krakowie, która po ostatniej konserwacji z lat siedemdziesiątych odstąpiła go czasowo Papieskiej Akademii Teologicznej. „U STÓP WAWELU MIAŁ OJCIEC PRACOWNIĄ.241 kanoników katedry wawelskiej. Nie sposób pisać tu o wszystkich. Warto jednak przypomnieć najsławniejszych z nich. Wiadomo więc, że w 1450 roku kapituła przekazała ten dom Janowi Długoszowi. Mieszkał on tu przez lat trzydzieści, aż do śmierci, która nastąpiła w 1480 roku. W skrzydle, dobudowanym do dawnego tzw. „domu Hińczy” od ulicy Podzamcze, powstały wszystkie najważniejsze jego dzieła, z wiekopomnymi Rocznikami na czele. Spośród kolejnych mieszkańców domu warto wspomnieć o Piotrze Tomickim, który wszak doczekał się godności biskupa krakowskiego i urzędu podkanclerzego koronnego. Wiele lat w Domu Długosza spędził jeden z największych uczonych epoki renesansu: Maciej z Miechowa, zwany Miechowitą. A jakże nie wspomnieć o Andrzeju Patrycym Nidec-kim, innym wybitnym humaniście polskim, który również tu mieszkał. W budynku tym mieszkało też wielu przyszłych biskupów (niektórzy z nich doczekali się nawet godności arcybiskupiej!). Byli w tej licznej gromadzie uczeni, a także oryginały, jak choćby uwieczniony w licznych fraszkach Kochanowskiego Montanus czy - słynny z rubaszności i weredycznego charakteru - niegdysiejszy oficer napoleoński, późniejszy administrator diecezji krakowskiej, bp Ludwik Łętowski. Wolno sądzić, że na dorastającego Stasia Wyspiańskiego oddziaływały w tym domu swoiste fluidy historii. Wpływała też zapewne szczególna atmosfera pracowni ojca, z której okien widzieć można było przecież... wznoszące się na wzgórzu wieże katedry i mury królewskiego zamku. Tej pracowni, w której wnętrzu, jak wspominał po latach Tadeusz Żuk-Skarszewski, obok gipsowych modeli królów i poetów polskich, a także tzw. towaru „na sprzedaż" (gipsowe wyroby jarmarcznych Żydów z kiwającymi się głowami), wiele miejsca zajmowały dwa potężne pnie lipowe, z których ojciec poety miał „wyrzezać” przeznaczone dla katedry wawelskiej posągi św. Wojciecha i św. Stanisława. Posągów tych Franciszek Wyspiański nigdy jednak nie wykonał, mimo że był artystą znakomicie wykształconym, spod którego ręki wyszło niemało dzieł wielkiej klasy¹¹. Niestety, Dom Długosza stał się dla rodziny Wyspiańskiego domem smutku i tragedii. W nim we wrześniu 1875 roku, w wieku zaledwie trzech i pół roku, zmarł młodszy brat Stanisława, Tadeusz. Tu w sierpniu 1876 roku zmarła na gruźlicę matka poety, Maria. Tu osamotniony ojciec zaczął popadać w nałóg ¹¹ Jan Dürr w artykule poświęconym ojcu autora Akropolis wymienia szereg rzeźb, które świadczyły i nadal świadczę o talencie Franciszka Wyspiańskiego. Do dziś przy ul. Szujskiego stoi posąg Madonny, ufundowany przez pobożnych krakowian w 1867 roku na pamiątkę ocalenia miasta przed pożarem. Znamienne, że artysta-rzeźbiarz miał nadać Madonnie rysy swej narzeczonej, Marii Rogowskiej. W kościele św. św. Piotra i Pawła stoi do dziś wspaniały posąg senatora Rzeczpospolitej Krakowskiej, Kajetana Florkiewicza, jedno z najcenniejszych dzieł Franciszka Wyspiańskiego. Artysta ten stworzył też m.in. popiersia Józefa Dietla oraz Sebastiana Girtlera, a także: Mikołaja Kopernika, Joachima Lelewela i Juliusza Słowackiego. W 1862 roku, w związku z przygotowaniami do obchodu pięćsetlecia założenia Akademii Krakowskiej, na zamówienie rektora UJ, prof. Józefa Dietla, ojciec Stanisława Wyspiańskiego wyrzeźbił cztery wspaniałe berła dziekańskie, na których osadził statuetki św. Jana Kantego (Wydział Teologiczny), Kazimierza Wielkiego (Wydział Prawa), Sebastiana Petrycego (Wydział Medyczny) i Mikołaja Kopernika (Wydział Filozoficzny). Berła te do dziś są używane w czasie uroczystości uniwersyteckich. Na każdym z nich widnieje znak twórcy: F[ranciszek] Wjyspiański]. 242 FRANCISZEK ZIEJKA alkoholizmu, co ostatecznie skończyło się po latach umieszczeniem go w Domu Ubogich im. Ludwika i Anny Helclów (zmarł tam w 1901 roku). Ale przecież dom ten stanowił dla naszego przyszłego artysty wspaniałą szkołą narodowej historii, jedyną w swoim rodzaju akademią polskości. To dlatego poeta zachował o nim pamięć do końca życia, a na cztery lata przed śmiercią napisał jeden z najpiękniejszych, najbardziej wzruszających wierszy: U stóp Wawelu miał ojciec pracownię, wielką izbę białą wysklepioną, żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem; tam chłopiec mały chodziłem, co czułem, to później w kształty mej sztuki zakułem. Uczuciem wtedy tylko, nie rozumem, obejmowałem zarys gliną ulepioną wyrastający przede mną w olbrzymy: w drzewie lipowym rzezane posągi¹². Dom Długosza do dziś stoi „u stóp Wawelu” i głosi chwałę swoich mieszkańców. Już w dwudziestoleciu międzywojennym pojawiały się pomysły uczczenia w nim w sposób szczególny Wyspiańskiego¹³. Ostatecznie skończyło się na tym, że na jednej z jego ścian umieszczono tablicę pamiątkową (autorstwa Bronisława Chromego) z fragmentem zacytowanego wyżej wiersza naszego poety. Może dobrze się stało. Wszak Wyspiański był w tym wypadku tylko jednym z ogniw wielkiego łańcucha osób, które los powiązał z tym szczególnym budynkiem. W domu przy ul. Krowoderskiej 79 Wyspiański w swoim krótkim życiu nieustannie „wędrował” po Krakowie. Jak przypomniała swego czasu Krystyna Zbijewska¹⁴, mieszkał on w różnych kamienicach krakowskich, w różnych punktach miasta miał też swe pracownie. Z wujostwem Stankiewiczami zajmował mieszkanie przy ul. Zacisze 2, a następnie - przy ¹² S. Wyspiański, Dzieła zebrane, 1.11: Rapsody, hymny, wiersze, Kraków 1858, s. 148. ¹³ W 1927 roku Bronisław Winiarz, ówczesny dyrektor rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie, zgłosił projekt, aby w Domu Długosza urządzić „oddział Muzeum Narodowego im. Wyspiańskiego, gdzie by pomieszczono jego obrazy, szkice, rękopisy, pamiątki itd. Kraków zyskałby drugi, obok Domu Matejki, przybytek wielkich wspomnień. Zależy to od kapituły krakowskiej, która zapewne przyjmie tę myśl z uznaniem i rychło pozwoli ją urzeczywistnić” („Kurier Poznański” 1927, nr 584 z 22 XII). Niestety, kapituła nie podjęła tej idei, podobnie jak pomysłu założenia w tym domu Muzeum Franciszka Wyspiańskiego, o co upominali się inni wielbiciele Wyspiańskiego. Ostatecznie sprawy potoczyły się w dobrym kierunku. Muzeum Stanisława Wyspiańskiego znalazło siedzibę w kamienicy Szołayskich przy pl. Szczepańskim 9, zaś Dom Długosza służy kolejnym pokoleniom młodych Polaków, którzy zdecydowali się służyć Bogu, jako budynek władz Papieskiej Akademii Teologicznej (obecnie: Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II). ¹⁴ Por.: K.Zbijewska, Krakowskim szlakiem... „U STÓP WAWELU MIAŁ OJCIEC PRACOWNIĘ.. 243 ul. Kolejowej 1 (dziś - Westerplatte). Z ciotką Stankiewiczową mieszkał też przy ul. Poselskiej 8 (dziś nr 10). Niekiedy nawet specjaliści od dziejów polskiej literatury nie mają pojęcia o tym, że Wyspiański projekty tzw. wawelskich witraży malował w zbudowanym w latach 1893/95 budynku zwanym Collegium Medicum (przy ul. Grzegórzeckiej 16) czy też w zajmowanym obecnie przez prawników budynku przy ul. Olszewskiego 2 (który znajdował się wówczas w rękach uniwersyteckich chemików!). W 1890 roku miał swoją pracownię przy ul. Basztowej 18. W zimie 1892/93 roku pracował w użyczonej mu przez Tadeusza Stryjeńskiego pracowni mieszczącej się przy ul. Wolskiej 18 (dziś - ul. Marszałka Piłsudskiego). Z kolei w 1895 roku dostał od ówczesnego rektora Szkoły Sztuk Pięknych, Juliana Fałata, pracownię znajdującą się na trzecim piętrze (w wieży!) budynku szkoły (dzisiejszej siedziby ASP). Od 1898 roku wynajmował pracownię w nieistniejącej już dziś kamienicy przy pl. Mariackim 9. Nie jest to miejsce, aby pisać o wszystkich krakowskich adresach artysty. Warto wszakże wspomnieć o mieszkaniu, które wynajął on w styczniu 1901 roku w kamienicy przy ul. Krowoderskiej 79 (wówczas oznaczonej numerem 157). Było to lokum, w którym poeta osiadł ze swą rodziną: żoną Teofilą oraz czwórką dzieci. Zamieszkały w nim także dwie służące. Obszerne mieszkanie zajmowało na drugim piętrze całe skrzydło kamienicy (dziś jest to budynek trzypiętrowy). To tutaj znajdowała się słynna „szafirowa pracownia” artysty: narożny pokój z balkonem i trzema oknami, całkowicie wymalowany ciemnobłękitną farbą (łącznie z sufitem!). Zaprzyjaźniony z poetą Michał Siedlecki, z czasem sławny profesor zoologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, autor książek o Jawie i oceanach, w 1936 roku tak mówił w radiu o tym niezwykłym miejscu: „Mieszkanie jego było bardzo oryginalne. Mieściło się w domu zamieszkałym przeważnie przez bardzo biedną ludność. Pracownię stanowił duży pokój, oświetlony kilku oknami, pomalowany na kolor ciemnobłękitny. Później wstawił Wyspiański do tego pokoju niektóre meble zrobione dla teatru podczas przedstawienia Bolesława Śmiałego. Duży, czerwono obity fotel stał koło długiego stołu. Na jednej ze ścian był rozpięty jego cudowny obraz pastelami malowany, niestety bardzo podniszczony, przedstawiający «Sezam» [...]. Dalsze pokoje były fantastycznie pomalowane, jeden koloru cytrynowego, drugi o dosyć zjadliwym różowym tonie. Kiedy się przechodziło z tych kolorowych pokoi do jego pracowni, wzrok gubił się w błękitnej atmosferze"¹⁵. Wszystko wskazuje na to, że było to mieszkanie „szczęśliwe" dla naszego artysty. To w nim napisał najznakomitsze swe dramaty: Wesele (rozpoczęte jeszcze w pracowni przy pl. Mariackim), Noc listopadową, Wyzwolenie, Bolesława Śmiałego, Skałkę, Akropolis... Tu namalował szereg znakomitych obrazów, w tym słynne cykle pt. Macierzyństwo i Widoki na Kopiec. Tu przeżył dni sławy po premierze Wesela, Wyzwolenia i innych dramatów. Co chyba jednak najważniejsze, w tym domu, zanim jeszcze choroba nie zaczęła czynić wielkich postępów, artysta zaznał najprawdopodobniej ¹⁵ M. S i e d 1 e c k i, Wspomnienia o Wyspiańskim i Reymoncie, [w:] Wyspiański w oczach współczesnych, t. 2, opr. L. Płosze wski, Kraków 1971, s. 195-196. 244 FRANCISZEK ZIEJKA po raz pierwszy w życiu ciepła życia rodzinnego, pośród ukochanych dzieci. On sam nie miał radosnego dzieciństwa i radosnej młodości. Teraz, po uregulowaniu swojej sytuacji rodzinnej (ślub z Teofilą), mógł wreszcie cieszyć się nie tylko z sukcesów odnoszonych na scenie teatralnej czy na wystawach malarskich, ale i poznawać szczęście, które dają dzieci, które daje rodzina. Wyspiańscy opuścili mieszkanie przy ul. Krowoderskiej latem 1906 roku. Przenieśli się wówczas do podkrakowskich Węgrzec, gdzie zakupili trzydziestomor-gowe gospodarstwo z obszernym domem i niezbędnymi zabudowaniami (stodoła, stajnia, szopa...). Nie była to decyzja Wyspiańskiego - „chłopomana", który, podobnie jak wielu jego znajomych, chciałby szukać na wsi Arkadii, lecz realizacja na chłodno przemyślanego planu zabezpieczenia losu rodzinie w przyszłości. Pamiętajmy: pisarz chorował na nieuleczalną chorobę weneryczną. Z każdym dniem czyniła ona coraz większe spustoszenia w jego organizmie. Należało się spodziewać najgorszego. W tej sytuacji trzeba było poczynić starania o zabezpieczenie przynajmniej częściowo bytu dzieciom i żonie. Skoro nie powiodły się zabiegi pisarza o odzyskanie w Konarach ojcowizny Teofili (a wiadomo, że czynił usilne zabiegi o wykupienie gospodarstwa z obcych rąk), zdecydował, iż osiądzie ona w środowisku, z którego wyszła: na wsi. I tak się stało. Autor Wesela spędził więc ostatnie piętnaście miesięcy swego życia poza miastem. Mimo jednak, iż spędził je we własnym domu, w otoczeniu rodziny, nie były to dla niego chwile radosne. Arkadyjską wizję tego żywota niszczyło cierpienie związane z postępującym rozkładem ciała, niemożność malowania czy pisania (niewiele pomagały przywiązywane do ręki deszczułki), a nade wszystko - świadomość zbliżającej się wielkimi krokami śmierci. Ta nadeszła. Ale nie do Węgrzec. Artystę bowiem 14 listopada 1907 roku, na polecenie dra Maksymiliana Rutkowskiego, przewieziono do kliniki przy ul. Siemiradzkiego 1. Tu zmarł po dwóch tygodniach, 28 listopada 1907 roku, o godzinie piątej po południu. Na Skałce W 1876 roku prof. Józef Łepkowski, który kierował pracami konserwatorskimi w kościele na Skałce, wysunął propozycję, aby obszerną kryptę znajdującą się pod świątynią przeznaczyć na miejsce wiecznego spoczynku dla zasłużonych Polaków. Pomysł został przyjęty przez członków Akademii Umiejętności i profesurę UJ, a także przez inne środowiska, w tym - przez OO. Paulinów. Przystąpiono zatem do prac adaptacyjnych, które zakończono wiosną 1880 roku. Dnia 19 maja owego roku odbył się w Krypcie Zasłużonych na Skałce pierwszy pogrzeb: złożono w niej przechowywane w tutejszym kościele od czterystu lat prochy największego dziejopisa dawnej Polski, Jana Długosza. W roku następnym, 1881, złożono w Krypcie doczesne szczątki dwóch współczesnych poetów - Wincentego Pola i Lucjana Siemieńskiego. Trumny obu pisarzy przewieziono z cmentarza Rakowickiego na Skałkę pod osłoną nocy, z 12 na 13 października, bez jakichkolwiek „U STÓP WAWELU MIAŁ OJCIEC PRACOWNIĄ...” 245 uroczystości. W1887 roku ulicami Krakowa w kierunku Skałki podążył już jednak olbrzymi kondukt pogrzebowy Józefa Ignacego Kraszewskiego. Nieco mniejsze tłumy zebrały się w 1893 roku, aby odprowadzić na Skałkę zmarłego niedawno we Florencji „lirnika mazowieckiego” - Teofila Lenartowicza. W 1897 roku w Krypcie Zasłużonych złożono doczesne szczątki Adama Asnyka, zaś w 1903 - trumnę ze zwłokami Henryka Siemiradzkiego. Z chwilą, gdy po Krakowie rozeszła się wieść o śmierci Stanisława Wyspiańskiego, nikt nie miał wątpliwości, że zostanie on pochowany właśnie na Skałce. Wprawdzie 7 lipca 1903 roku chory poeta skreślił słynny wiersz-testament, w którym oświadczał: Niech nikt nad grobem mi nie płacze, krom jednej mojej żony, za nic mi wasze łzy sobacze i żal ten wasz zmyślony. Niech dzwon nad trumną mi nie kracze ni śpiewy wrzeszczą czyje; niech jeno deszcz na pogrzeb mój zapłacze i wicher niech zawyje¹⁶. Współcześni zignorowali jednak to życzenie artysty. W dniu 2 grudnia 1907 roku odprowadził go też na Skałkę „cały Kraków” a także liczne delegacje z innych miast i miejscowości. Ówczesna prasa podała, że w pogrzebie tym wzięło udział ok. czterdziestu tysięcy osób. Zgodnie z przyjętym w takich wypadkach zwyczajem, trumnę ze zwłokami poety w przeddzień pogrzebu umieszczono w krypcie kościoła OO. Pijarów. W godzinach rannych 2 grudnia 1907 roku przewieziono ją do kościoła Mariackiego. Tu ks. prałat Józef Krzemiński w licznej asyście księży i zakonników odprawił mszę świętą żałobną, po czym zwłoki Wyspiańskiego złożono na zaprzęgniętym w szóstkę karych koni wysokim karawanie. Wielotysięczny kondukt żałobny obszedł wokół Rynek, by następnie ul. Grodzką skierować się w stronę Skałki. Z chwilą, gdy przechodził obok Wawelskiego Wzgórza, rozległ się głos Dzwonu Zygmunta, który też odtąd towarzyszył idącym w ciszy żałobnikom. Kiedy karawan zbliżył się do bram Skałki, rozległy się również wszystkie dzwony tamtejszego kościoła. Trumnę wzięło na ramiona ośmiu uczniów artysty, by - w szpalerze utworzonym przez studentów i osoby dzierżące wieńce - wnieść ją do Krypty. Zgodnie z życzeniem zmarłego, w czasie pogrzebu nie wygłoszono żadnych mów. Złożono tylko setki wieńców, które w całości niemal wypełniły Kryptę. W ten sposób autor Akropolis otrzymał ostatnie schronienie w Krakowie. W tym „domu" oczekuje na... zmartwychwstanie i Sąd Ostateczny. Wszak był nie tylko wielkim malarzem i poetą. Był także chrześcijaninem. ¹⁶ S. Wyspiański, Rapsody. Hymn. Wiersze, Kraków 1961, s. 155, Dzieła zebrane, 1.11. WYSPIAŃSKI -POETA KRAKOWA 1. Wyspiański byt niewątpliwie jednym z najwierniejszych synów Krakowa. Był człowiekiem, który ukochał to miasto, którego życie i twórczość w sposób wręcz magiczny łączą się z podwawelskim grodem. Ale pozostał zarazem człowiekiem, który potrafił zachować dystans wobec tego miasta, który nierzadko w listach do przyjaciół, a także w swych dziełach potrafił skierować pod adresem Krakowa, czy raczej - pod adresem krakowian, wiele gorzkich słów. Na początek Przypomnijmy najgłośniejsze zapewne wyznanie poety: O, kocham Kraków - bo nie od kamieni przykrościm doznał - lecz od żywych ludzi, nie Zachwieje się we mnie duch, ani się zmieni, ani się zapał we mnie nie ostudzi, to bowiem z Wiary jest, co mi rumieni różanym świtem myśl i mię budzi. Im częściej na mnie kamieniem rzucicie, Sami złożycie stos - stanę na szczycie¹. Wszystko wskazuje na to, że wiersz ten poeta napisał w 1905 roku, bezpośrednio po niepowodzeniach związanych z zabiegami o objęcie dyrekcji teatru miejskiego w dawnej stolicy Polski. Okoliczności powstania tekstu mogą więc tłumaczyć jego gorzki ton. Tak, jak inne okoliczności (nieuleczalna choroba) wpłynęły na wydźwięk cytowanego już w poprzednim artykule, skreślonego 7 lipca 1903 roku w Rymanowie wiersza: Niech nikt nad grobem mi nie płacze, krom jednej mojej żony, za nic mi wasze łzy sobacze i żal ten wasz zmyślony. ¹ S.Wyspiański, Rapsody. Hymn. Wiersze, Kraków 1961, s. 176, Dzieła zebrane, t. 11. 248 FRANCISZEK Zl LJ KA Niech dzwon nad trumną mi nie kracze ni śpiewy wrzeszczą czyje; niech deszcz na pogrzeb mój zapłacze 1 wicher niech zawyje². W stosunku Wyspiańskiego do Krakowa widać wyraźną ambiwalencję: od zachwytu - po słowa przepełnione żółcią i bólem. Od apoteozy - po ostry atak i oskarżenie. Niemało tu sprzeczności, ale taki właśnie był Wyspiański. Aby choć trochę rozjaśnić tę dość skomplikowaną sytuację psychologiczną artysty, spróbujmy na początek przywołać jego wypowiedzi o Krakowie zawarte w korespondencji. Dnia 21 stycznia 1895 roku Wyspiański pisał w liście do Konstantego Laszczki: „Kraków to nie Warszawa i choć jest bardzo malowniczy i dopóki milczy, znośny -to ludzie absolutnie są niemożliwi i gdyby kto chciał żyć publicznie, musiałby w ciągłej żyć irytacji”³. Pod koniec tego roku, 6 grudnia, w liście do Henryka Opieńskiego znacząco rozszerza tę negatywną opinię o krakowianach: „Mieszczaństwo krakowskie, to jest taka głupia rzecz, że wstyd mówić, że to są nasi krewni, rodzice, znajomi, to wszystko nie ma duszy dla nas. Caluteńką duszę zjadł 1863 [rok - przyp. F.Z.]. Oni poza tym nic nie widzą, niczym się nie interesują. Poza swoimi ideałami widzą tylko materialny byt, dochody, pozycje, stanowiska, nie rozumieją żadnych naszych idei. I dlatego młodość tych ludzi jest mi świętą, ale dzisiaj ich nienawidzę i czuję do nich wstręt. Wyjątki należą do wyjątków"⁴. Nie szczędząc ostrych słów pod adresem mieszkańców Krakowa, poeta nie ukrywał przecież zauroczenia miastem, jego murami, jego specyficzną atmosferą. W dniu 10 grudnia 1890 roku pisał zatem w liście do Karola Maszkowskiego: „kiedy z okien spojrzę, to widzę całe nasze miasto. A przynajmniej wszystkie te wytyczne punkta najpotrzebniejsze, gdy je sobie chcemy wyobrazić. Nie obruszam się na nie, bo właściwie te sylwety wież floriańskich najmilej drażnią moję wyobraźnię i najponętniej pociągają mnie ich wdzięczne linie, i nie tylko ich samych, bo kiedy się mówi o wdziękach, to nie bez tego, żeby się nie przypomniało... a cóż dopiero gdy czytasz o wdzięcznych liniach wieżyc...”⁵. W dziesięć dni później, 20 grudnia, w liście do tego samego adresata dodaje: „Przecudne tu u nas pejzaże z temi oprószonemi śniegiem jak puchem białym, gdzie spojrzeć to obraz prześliczny - i czemuż nasi malarze tego nie malują. - Odnosiłem dzisiaj Mehofferowi [na ul. Retoryka 5 - przyp. F.Z.] rulon papieru i przy tej sposobności, obserwowałem pejzaże nad Rudawą - już prawie o mroku. Za linią mglistą kopca odbijała się jeszcze łuna różowa; małe karłowate wierzby osute białym puchem chyliły się ku oliwkowej plamie rzeki; dziwaczne kształty gałęzi pozwalały dopatrywać się w sobie przeróżnych wytworów fantastycznych; zdawało mi się, że na jednym z nich zawieszono wspaniałą ² Ibidem, s. 155. ³ Listy Stanisława Wyspiańskiego różne - do wielu adresatów, opr. M. Rydlowa, Kraków 1998, s. 121, Listy zebrane, t. 4. ⁴ Listy Stanisława Wyspiańskiego do Józefa Mehoffera, Henryka Opieńskiego i Tadeusza Stry-jeńskiego, cz. I: Listy, opr. M. Rydlowa, Kraków 1994, s. 193, Listy zebrane, 1.1. ⁵ Listy Stanisława Wyspiańskiego do Karola Maszkowskiego, opr. M. Rydlowa, Kraków 1997, s. 7, Listy zebrane, t. 3. WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 249 lutnię czy arfę, całą połyskującą perłami i lśkniącą diamentem kropel”⁶. Dwa lata później, 21 października 1892 roku, w liście do Józefa Mehoffera „spowiada się”: „W Krakowie mi nieskończenie smutno, tak że nie mogę miejsca znaleźć, gdzie by iść, gdzie by siedzieć, ani co robić mogę, ani czytać. Jeden tylko Wawel i okolica nad Wisłą, co by mię ciągnęła ciągle, więc też tam wciąż siedzę i ani mogę gdzie stamtąd odejść, bo mi wszędzie gdzie indziej smutno bardzo”⁷. Zaś 13 maja 1896 roku piszę do Rydla: „Siedzę całymi dniami na Bielanach, rysuję rośliny, łażę po Panieńskich Skałach nad Wisłą, po Krzemionkach, widzę i dostrzegam, co to za świat olbrzymi i jak mało z niego się wie. Snują mi się znowu dramata po głowie...”⁸. Podobnych wypowiedzi jest niemało. Zacytujmy jeszcze tylko jeden fragment listu do Lucjana Rydla z 30 lip-ca 1898 roku. Wyspiański właśnie w tym czasie „przeprowadzał się” formalnie do mieszkania przy pl. Mariackim (chociaż mieszkał na co dzień z Teofilą przy ul. Szlak 23). Zawiadamiał o tym Rydla w słowach pełnych zachwytu: „Adres mój obecny -plac Mariacki liczba 9. Widok cudowny na cały c a r e f u r około kościoła, na Świętą Barbarę, wikarówkę, przecudowny. - W tych dniach się w tym mieszkaniu ustalę. -XVsty wiek z okna”⁹. Jak widać, w bezpośrednich wypowiedziach pisarza nie brakuje ostrego osądu krakowian. Ale są i słowa pełne miłości do podwawelskiego grodu. Nie chodzi o to, aby obliczać, które przeważają. Nie w tym rzecz. Jedno jest pewne: pisarz miał żywy, osobisty stosunek do rodzinnego miasta. To było jego miasto, toteż kochał je. Kochał, dostrzegając nie tylko wielkość zamkniętej w nim historii czy urodę zachowanych w nim zabytków, ale także i małość jego mieszkańców. Miał do tego prawo tak samo, jak miał zarazem prawo cieszyć się z innymi, że żył w tym niezwykłym mieście, w którym każdy kamień mówił do niego. Miał prawo do budowania w swojej twórczości malarskiej, a przede wszystkim - literackiej, wspaniałego pomnika Krakowa: pomnika trwałego, choć nie zbudowanego ze spiżu, a jedynie z kruchego, ale szlachetnego materiału, jakim są farby i słowa. Zanim jednak zarysujemy tu w największym skrócie kształt tego pomnika, zatrzymajmy się na moment przy biografii poety. Być może pozwoli nam ona choć w części rozwikłać sygnalizowaną w przywołanych wypowiedziach artysty tajemnicę jego osobowości: miłości i niechęci, by nie rzec - nienawiści, do Krakowa i jego mieszkańców. 2. Nie jest to odpowiednie miejsce, aby szczegółowo opisywać wędrówkę artysty po Krakowie. Dość stwierdzić, że usamodzielnienie się przyszłego autora Wesela nastąpiło dopiero w lipcu 1898 roku, w okolicznościach prawdziwie dramatycznych. ⁶ Ibidem, s. 25-26. ⁷ Listy Stanisława Wyspiańskiego do Józefa Mehoffera..., s. 76. “ Listy Stanisława Wyspiańskiego do Lucjana Rydla, cz. I: Listy i notatnik z podróży, opr. L. Płoszewski, J. Diirr-Durski, M. Rydlowa, Kraków 1979, s. 327, Listy zebrane, t. 2. ’ Ibidem, s. 497. 250 FRANCISZEK ZIEJKA Artysta po powrocie z Paryża w 1894 roku związał się ze służącą ciotki Stankiewi-czowej, Teofilą Pytkówną. Ze związku tego 31 maja 1895 roku przyszła na świat pierworodna córka Wyspiańskiego, Helenka. Ciotka zdecydowała w tej sytuacji o odesłaniu Teofili z domu. Dziewczyna zamieszkała wówczas w kamienicy przy ul. Szlak 23. Wyspiański pozostał w tym czasie w mieszkaniu ciotki przy ul. Poselskiej, ale nie zerwał związku z Teofilą. W lipcu 1898 roku w sposób dramatyczny dała o sobie znać trapiąca go od kilku lat choroba weneryczna: został wówczas na kilkanaście dni sparaliżowany. W czasie burzliwej rozmowy przyznał się ciotce do swego nieszczęścia. Ostra reakcja Stankiewiczowej sprawiła, że gdy tylko paraliż ustąpił, artysta natychmiast opuścił mieszkanie przy ul. Poselskiej. Ściągnąwszy ze ścian wszystkie swoje obrazy, zapakowawszy do toreb rzeczy osobiste, bez pożegnania z ciotką wyprowadził się, by oficjalnie zamieszkać w pracowni, którą wynajął w kamienicy przy pl. Mariackim 9, choć w gruncie rzeczy przeniósł się do mieszkania Teofili. We wrześniu 1899 roku przyszedł tu na świat syn poety, Mieczysław. Po dwunastu miesiącach, we wrześniu 1900 roku, Wyspiański zdecydował się na małżeństwo z Teofilą, matką dwojga jego dzieci. Dnia 18 września tego roku zawarł z nią ślub w kościele św. Floriana. Po kilku miesiącach, w związku ze znaczącą poprawą sytuacji materialnej (do czego przyczynił się, oczywiście, sukces Wesela), wynajął duże, 7-pokojowe mieszkanie przy ul. Krowoderskiej 79. Przeniósł się do niego w styczniu 1901 roku. Było to miejsce, w którym na świat przyszło ostatnie dziecko poety - Stanisław (urodzony 2 grudnia 1901 roku). Mieszkanie artysta urządził sobie według własnego pomysłu. Wyspiański opuścił Krowoderską latem 1906 roku. Wobec znacznego pogorszenia się stanu zdrowia, chcąc zabezpieczyć los żonie i trojgu swych dzieci (a także Teodorowi, nieślubnemu synowi Teofili), zakupił w podkrakowskich Węgrzcach dość okazały dom, zbudowany niegdyś przez rodzinę żydowską Reinerów, który dopiero co, w 1905 roku, nabył Ludwik Janikowski. To od niego kupił teraz poeta ów nieistniejący dziś dom (spłonął w czasie pierwszej wojny światowej) wraz z trzydzie-stomorgowym gospodarstwem. Wyspiańscy przenieśli się do Węgrzec w połowie sierpnia 1906 roku. Tu spędził artysta kilkanaście ostatnich miesięcy swego życia. Wobec postępującej choroby 10 listopada 1907 roku Wilhelm Feldman, przyjaciel poety, przewiózł go do Krakowa, do lecznicy przy ul. Siemiradzkiego 1. Artysta zmarł tu 28 listopada 1907 roku. Od 2 grudnia doczesne jego szczątki spoczywają w Krypcie Zasłużonych na Skałce. Tyle suchych faktów. Wynika z nich jedno: Wyspiański nie był w szczególny sposób przywiązany do jednego miejsca w Krakowie. Okoliczności sprawiły, że często zmieniał adresy. Ale na pewno był przywiązany do Krakowa, głęboko „zakorzeniony" w tym mieście. Dlatego przez całe krótkie życie budował mu wspaniały pomnik. Brał udział w jego upiększaniu i przywracaniu mu niegdysiejszej urody. Gdy nadarzyła się sposobność, wziął udział w zarządzaniu jego sprawami jako radny miejski. Nade wszystko jednak - stworzył jego wspaniałą legendę literacką, legendę do dziś żywą. Przyjrzyjmy się tym sprawom z bliższej perspektywy. WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 251 3. Do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych Wyspiański zapisał się w 1887 roku. W związku z tym, że już w roku szkolnym 1884/85, zanim jeszcze uzyskał świadectwo maturalne, figurował jako uczeń „nadzwyczajny” tej Szkoły, przyjęto go od razu na II oddział rysunków. Co więcej, w tym samym roku przeniesiono nadzwyczajnie zdolnego studenta na oddział III, gdzie już robiono rysunki z modela żywego. Studia formalnie ukończył w 1895 roku, choć w tym czasie spędził prawie cztery lata za granicą. Trzeba tu zresztą dodać, że w tym samym 1887 roku, w którym wstąpił do Szkoły Sztuk Pięknych, poeta wpisał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie słuchał m. in. wykładów Mariana Sokołowskiego (historia sztuki), Stanisława Smolki (historia Polski) i Stanisława Tarnowskiego (historia literatury polskiej). Biografowie podkreślają, że szczególny wpływ na młodzieńca wywarł Marian Sokołowski, który był nie tylko profesorem UJ, ale i dyrektorem Muzeum XX. Czartoryskich. To on zainicjował powołanie do życia na Uniwersytecie Jagiellońskim studenckiego Kółka Estetycznego, którego sekretarzem został właśnie Wyspiański. Z tej racji przyszły autor Akropolis wygłosił kilka odczytów, m.in. o polskich malarzach wystawiających wówczas swoje dzieła w galerii Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych (m.in. o Piotrze Stachiewiczu, Janie Matejce, Juliuszu Kossaku oraz Jacku Malczewskim). Wspomnijmy tu również, ważne dla późniejszego rozwoju artysty, organizowane przez prof. Władysława Łuszczkiewicza wakacyjne wycieczki inwentaryzacyjne z innymi młodymi adeptami sztuki w 1888 roku do Opoczna i Kielc, a w 1889 - w okolice Starego i Nowego Sącza oraz w Tarnowskie. Ale ważniejszy w tym wypadku wydaje się inny fakt: na początku września 1889 roku Matejko zaprosił go - wspólnie z Józefem Mehofferem - do prac przy polichromii prezbiterium kościoła Mariackiego. Pracę tę młody artysta podjął 15 września, by kontynuować ją przez pięć i pół miesiąca, do końca lutego 1890 roku. Wiadomo z zachowanych dokumentów, że Wyspiański bardzo szybko stał się „prawą ręką” Matejki i Stryjeńskiego, którzy zlecili mu już po miesiącu nadzorowanie części prac prowadzonych w prezbiterium kościoła. Wiadomo zresztą, że sam Wyspiański zaprojektował, wykonał kartony i wymalował co najmniej dziesięć aniołków ze słynnej, liczącej pięćdziesiąt takich postaci Litanii. Ponadto - wspólnie z Mehofferem - zaprojektował duży, złożony z trzydziestu sześciu kwater witraż ze scenami biblijnymi, znajdujący się w oknie na chórze, za organami. Wytężona praca Wyspiańskiego w kościele Mariackim trwała do końca lutego 1890 roku. Została przerwana z chwilą, gdy młody artysta, dzięki pomocy Stryjeńskiego i mimo sprzeciwu Matejki, zdecydował się na wyjazd w siedmio-miesięczną podróż artystyczną, starannie przygotowaną przez Stryjeńskiego, do Włoch, Szwajcarii, Francji i Niemiec. Fundusze na ten wyjazd pochodziły częściowo ze stypendium im. Jana Matejki, które jeszcze w październiku 1889 roku przyznał mu Mistrz na rok akademicki 1889/90 (w wysokości pięćset złotych reńskich pochodzących z funduszu Wydziału Krajowego), w części zaś - z odłożonej 252 FRANCISZEK ZIEJKA przez Stryjeńskiego połowy wynagrodzenia za pracę w kościele Mariackim. Po powrocie z tej niezwykle ważnej wyprawy jesienią 1890 roku Wyspiański na nowo włączył się do prac restauracyjnych w świątyni. Wiadomo, że pracował tam m.in. nad projektami witraży kościelnych od strony ul. Floriańskiej. Ale prace te przerwał znowu wiosną 1891 roku, po uzyskaniu nowego stypendium im. Matejki - tym razem ze Lwowa (pięćset złotych reńskich z prawem pobytu za granicą na studiach w ciągu dwóch lat). W maju 1891 roku wyjechał więc do Paryża, by ostatecznie spędzić w tym mieście prawie trzy lata. Pierwszy jego pobyt tam trwał od maja 1891 roku do października 1892 roku. Drugi - objął okres od lutego do grudnia 1893 r. Trzecia wyprawa trwała od marca do sierpnia 1894 roku. Nie jest to dobre miejsce, aby omawiać doświadczenia, jakie wyniósł z tych wypraw do ówczesnej stolicy kulturalnej Europy. Jedno jest pewne: do Paryża wyjeżdżał Wyspiański - malarz, z Paryża powrócił Wyspiański - dramaturg i poeta. Wszystko wskazuje na to, że właśnie nad Sekwaną zaszła w jego osobowości zasadnicza zmiana: zaczął uświadamiać sobie, że jego żywiołem będą nie tyle już farby, co słowa, że musi tworzyć dzieła literackie, choć zdawał sobie sprawę i z tego, że doświadczenia paryskie pozwoliły mu na znalezienie własnego stylu w malarstwie, że dzięki nim zdołał wyłamać się spod przemożnego wpływu Matejki, stając się malarzem nowoczesnym. Toteż nie zerwał i nie zamierzał zrywać z malarstwem. Przeciwnie, do końca życia czuł się malarzem. Wiedział jednak, że odtąd w pełni wypowiedzieć się będzie mógł przede wszystkim jako pisarz. Nie była to jakaś przemiana malarza w pisarza, ale odkrycie szansy wyrażania się w słowie poetyckim, przede wszystkim - w dramacie. Ta niezwykła przemiana artysty, odnalezienie w sobie nowych możliwości twórczych, zasługuje z pewnością na bliższą analizę, może też stać się bodźcem do odkrycia jeszcze niejednej tajemnicy jego osobowości. Przypomnijmy tu jednak przedsięwzięcia artystyczne o charakterze malarskim podejmowane przez Wyspiańskiego po powrocie z Paryża. Jak powiedziano, z Francji Wyspiański powrócił jako artysta w pełni świadom swego talentu. Po kilku trudnych miesiącach szamotania się z kłopotami życia codziennego (brak zamówień) na początku 1895 roku otrzymał wielką szansę: stworzenia polichromii w kościele OO. Franciszkanów. Należy tu wspomnieć o początkach sprawy. Wiadomo, że kościół OO. Franciszkanów należy do najdawniejszych i najpiękniejszych świątyń Krakowa. Niestety, w czasie tragicznego pożaru miasta w 1850 roku padł ofiarą płomieni (podobnie jak i stojący niedaleko kościół OO. Dominikanów, greckokatolicki kościół pod wezwaniem św. Norberta przy ul. Wiślnej, a także kościół św. Józefa przy klasztorze SS. Bernardynek). Podjęte wkrótce prace nad odbudową kościoła zakończyły się pomyślnie. W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku franciszkanie zdecydowali o przystąpieniu do prac nad stworzeniem polichromii świątyni. Gwardian, o. Samuel Rejss, w 1893 roku zwrócił się dwukrotnie z apelem do wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc. W odezwie zatytułowanej Od progu Piastowskiej Świątyni pisał m.in.: „kościół ten jest pomnikiem czasów starych, pamiątką po Piastach, dziełem pobożności WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 253 króla Bolesława Wstydliwego, męża św. Kunegundy, brata św. Salomei i szwagra św. Jolenta [sic!], Księżnej Wielkopolski - których błogosławione imiona związane są od wieków z tą świątynią, ulubionym przybytkiem ich modlitw. Kościół ten jest obok Wawelu jedynym miejscem spoczynku jednego z królów naszych i skarbcem relikwii jednej z najpiękniejszych postaci w narodzie, królewnej polskiej i królewnej halickiej, św. Salomei [...]. Kościół ten mieści w sobie wielu głośnych ludzi w Polsce i zawiera niemało pomników zasłużonych mężów, którzy są ozdobą narodu"¹⁰ ¹¹. Apel najprawdopodobniej odniósł skutek, bowiem dwa lata później, w 1895 roku, OO. Franciszkanie zdecydowali się na ogłoszenie konkursu na wykonanie polichromii w gotyckiej części Kościoła. Konkurs zorganizowało Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych. Pierwszą nagrodę przyznano wówczas malarzowi dekoracyjnemu: Józefowi Mikulskiemu, Polakowi mieszkającemu w Wiedniu. Stanisław Tomkowicz na łamach „Kalendarza Krakowskiego Józefa Czecha” dodał do tej informacji inną: „Jako kierownik artystyczny przybranym został p. Stanisław Wyspiański, młody malarz-artysta, specjalnie wykształcony w kierunku dekoracji stylowej gotyckiej’’¹¹. Sprawę wyjaśnił po latach nadzorujący wszelkie prace w tym kościele „zaszczytnie znany budowniczy", prof. Władysław Ekielski. To on zdecydował o włączeniu Wyspiańskiego do prac przy kościele OO. Franciszkanów. Tak o tym pisał we Wspomnieniach o Wyspiańskim: „Mikulski więc rozpoczął malowanie u Franciszkanów. Poleciłem mu zrobić próbę. Wypadła niepomyślnie: kolor sklepienia mdły, żebra kilku liniami oznaczone i jakieś poziome przepaski liściaste przez patron wykonane. Powiedziałem: «ma być lepiej» - znowu źle i podałem mu francuskie dzieło p. Gelis [P. Gelis-Didot - przyp. F.Z.], z którego korzystał także Matejko - jeszcze gorzej. Wtedy przypomniałem sobie Wyspiańskiego, który właśnie wrócił z Francji i ledwie wegetował. Nie wiedziałem o tych studiach, które robił w katedrach francuskich, słyszałem tylko, że ma być bardzo utalentowany”¹². W czasie podjętych przez Ekielskiego ¹⁰ O. S. R e j s s, Od progu Piastowskiej Świątyni, druk ulotny w Bibliotece Jagiellońskiej, sygn. 224778 IV Rara, G-I, fasc. 39. ¹¹ S. T. [S. To m k o w i c z], Kronika krakowska z roku Pańskiego 1896, [w:] Kalendarz Krakowski Józefa Czecha na rok 1897, Kraków 1897, s. 65. ¹² W. Ekielski, Wspomnienia o Wyspiańskim, [w:] Wyspiański w oczach współczesnych, 1.1, opr. L. Płoszewski, Kraków 1971, s. 354. Ekielski już w 1901 roku był przekonany, że proponując właśnie Wyspiańskiemu podjęcie prac nad polichromią kościoła OO. Franciszkanów, dokonał znakomitego wyboru. Na łamach pisma „Architekt” pisał: „Kwestia polichromii [kościoła OO. Franciszkanów - przyp. F.Z.] przedstawiała niepoślednie trudności z powodu, iż przeznaczony do wykonania projekt okazał się przy bliższym zbadaniu, a zwłaszcza spróbowany w naturze, niedojrzałym, pod względem zarówno pomysłu, rysunku jako i kolorytu nie świeżym; byłby może wystarczył zupełnie dla Gracu [sic!] lub Wolfenbiittel, ale nie dla Krakowa. Takie przynajmniej na mnie robił wrażenie. Dobrym przeczuciem wiedziony zwróciłem się do p. Stanisława Wyspiańskiego z propozycją zajęcia się tą sprawą, który ją przyjął i rzecz wykonał. Może już nie potrzeba zwracać uwagi czytelnikom na świeżość pomysłów, niepokalaność rysunku i świetność kolorytu, których wynikiem zupełnie odrębne, wysoce ciekawe i artystyczne wrażenie, jakie ta polichromia wywołuje". W. Ekielski, Polichromia kościoła OO. Franciszkanów, „Architekt” 1901, nr 7, s. 107. 254 FRANCISZEK ZIEJKA rozmów z Wyspiańskim ustalono, że artysta wykona kartony, a Mikulski ze swymi czeladnikami będzie tylko je przenosił na ściany świątyni. „Im robota dalej postępowała, tym jaśniejszym dla mnie było, że mam do czynienia z pierwszorzędnym talentem. Czułem się szczęśliwy, że dane mi było odnaleźć go i dopomóc mu” - pisał Ekielski¹³. Niestety, wkrótce pojawiły się konflikty, które zaczęły burzyć pierwotną harmonię¹⁴. Tym bardziej, że Wyspiański rnusiał czekać na zapłatę za wykonaną pracę aż do połowy 1896 roku (za wszystkie kartony do polichromii prezbiterium i transeptu otrzymał zaledwie półtora tysiąca złotych reńskich; zdaniem Ekielskiego - bardzo mało!). Na początku 1896 roku prace przy polichromii prezbiterium kościoła zakończono. Ojcowie franciszkanie nie zdecydowali się na kontynuowanie prac przez Wyspiańskiego, uznając, że jego pomysły artystyczne nie w pełni odpowiadają ich oczekiwaniom. Mimo to polichromia prezbiterium do dziś zachwyca każdego przybywającego do tej świątyni. Jedyna w swoim rodzaju polichromia, opierająca się na wykorzystaniu przede wszystkim motywów kwiatowych, była w odczuciu Wyspiańskiego jego własną próbą odczytania idei franciszkanizmu. Należy też do najwybitniejszych osiągnięć sztuki stosowanej na przełomie XIX i XX wieków. Po odbiorze dokonanym 30 grudnia 1895 roku przez komisję artystyczną (w jej skład wchodzili: konserwator dr Stanisław Tomkowicz, architekt Karol Zaremba i malarz Ludomir Benedyktowicz) Wyspiański zajął się przygotowywaniem projektu polichromii dla kościoła w Bieczu, a jego przyjaciel, Lucjan Rydel, pisał na łamach warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego” o wykonanym w kościele OO. Franciszkanów dziele: „Wyspiański postanowił stworzyć w kościele franciszkanów ogród zupełnej szczęśliwości, ale zarazem las zwątpienia, walki, trudów” Podziwiać też należy „okna [...] obramowane szlakami ze stylizowanych kwiatów, jak rumianki, słoneczniki, bławaty, maki, kąkole, każde okno ma swój kwiat. W glifach, czyli framugach okien, rosną znów inne kwiaty: dziewanny, niezapominajki, jaskry, fioletowe wyki polne, błękitne dzwoneczki leśne itp."¹⁵. Dzisiaj również stajemy w największym podziwie przed tym dziełem Wyspiańskiego. Podziwiamy urodę polichromii w prezbiterium i transepcie. Zachwycamy się także wyjątkowej urody witrażami. Trzeba bowiem pamiętać, że Wyspiański na początku 1897 roku stanął do rozpisanego przez Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych konkursu na projekt witraży do tej świątyni. Rywalizację wygrał i w czerwcu 1897 roku otrzymał zamówienie na wykonanie siedmiu witraży. Praca nad nimi trwała aż do 1902 roku, a rezultaty jej okazały się wyjątkowej urody. Oczywiście, także ¹³ Ibidem, s. 355. ¹⁴ Jeden z tych konfliktów dotyczył aniołów ze ścian w prezbiterium, adorujących Hostię św., kielich i cierniową koronę. Artysta zdecydował, że mają to być ministranci ubrani w komeżki i pelerynki krakowskich bractw: zielone, czerwone i niebieskie. Obserwatorom nie spodobały się powykrzywiane buty aniołków (ministranci pochodzili najczęściej z gminu). Na życzenie gwardiana OO. Franciszkanów, o. Rejssa, Wyspiański aniołki usunął, czego gwardian natychmiast zaczął żałować. ¹⁵ L. Rydel, Ze sztuki, „Tygodnik Ilustrowany” 1896, nr 39. WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 255 i w tym wypadku nie obyło się bez konfliktów¹⁶, ale przecież powstało dzieło godne ręki największego artysty. Na tym jednak nie kończy się udział Wyspiańskiego w dziele upiększania Krakowa. W 1896 roku artysta otrzymał od dwóch architektów nadzorujących restaurację kościoła św. Krzyża - Tadeusza Stryjeńskiego i Zygmunta Hendla - kolejną propozycję: przygotowania polichromii dla tej świątyni. Było to wyzwanie niezwykłej wagi, związane także z niemałym ryzykiem. Przypomnijmy: w owych latach sprawa tej świątyni wzbudzała spore zainteresowanie, z powodu skandalu związanego z wyburzeniem w najbliższym jej sąsiedztwie w 1889 roku zabudowań szpitalnych dawnego zakonu św. Ducha (powstał tam następnie Teatr Miejski), a w dwa lata później - zrujnowanego kościoła św. Ducha (tej akcji dotyczył słynny protest m.in. Jana Matejki, który w akcie sprzeciwu wobec decyzji władz miasta zerwał wszelkie stosunki z tymiż władzami, zrzekając się także honorowego obywatelstwa Krakowa). Wyspiański przygotował wstępny projekt tej polichromii, z chwilą jednak, gdy przystąpił do prac malarskich, okazało się, że pod tynkiem gotyckiej świątyni zachowały się nieźle zachowane fragmenty polichromii renesansowej. Artysta nasz podjął się w tej sytuacji na własną rękę wielkiej pracy: w ciągu kilku tygodni wykonał wodnymi farbami i pastelami kopie wszystkich zachowanych na tynku figur. Miał przy tym nadzieję, że to jemu zostanie powierzona praca nad rekonstrukcją tej renesansowej polichromii. Niestety, mylił się. Stryjeński uznał, że artysta postawił zbyt wygórowane warunki finansowe i zrezygnował z dalszej z nim współpracy. Wybuchł spór, w którego rezultacie Wyspiański odsprzedał swoje kopie kierownictwu prac restauracyjnych, a Antoni Tuch, przedsiębiorca malarski, wraz ze swoimi czeladnikami, wykonał według nich polichromię w kościele (jak piszą znawcy, w sposób dość nieumiejętny). Należy tu dodać, że z tym przedsięwzięciem artystycznym łączy się debiut Wyspiańskiego jako autora na łamach „Rocznika Krakowskiego”¹⁷. Pod koniec XIX wieku rozpisano w Krakowie konkurs na projekt witraży dla katedry wawelskiej. Do konkursu stanął także Wyspiański. W udostępnionej mu przez prof. Juliana Nowaka sali Collegium Medicum przy ul. Grzegórzeckiej przygotował on kartony do czterech witraży, mających symbolizować cztery żywioły. Zamysł swój spersonifikował w postaciach: Kazimierza Wielkiego (grobowe truchło, nawiązujące bezpośrednio do rysunków Matejki z 1869 roku i prac przy odkrywaniu grobu tego króla), Henryka Pobożnego (żywioł ognia, wojny, męstwa), św. Stanisława (niebianin komunikujący się z ziemskim padołem za ¹⁶ Jak pisał Ekielski, chodziło przede wszystkim o trzy błogosławione zakonne św. Franciszka: Salomeę, Jolantę i Kunegundę. Po wielu „targach" ostała się tylko Salomea. Franciszkanie żądali, aby artysta wykonał jednak „ładniejszą" jej twarz, mniej ascetyczną. Prośby okazały się nieskuteczne. Ostatecznie Wyspiański wykonał dla prezbiterium kartony do witraży: Bł. Salomea, Św. Franciszek i Żywioły. Na fasadzie zaś kościoła - najpiękniejszy: Bóg Ojciec - Stworzenie świata. ¹⁷ S. Wyspiański, Dawna polichromia kościoła św. Krzyża w Krakowie, „Rocznik Krakowski” 1898,1.1, s. 90-101. Była to znacznie rozszerzona wersja artykułu zatytułowanego Św. Krzyż, jaki Wyspiański ogłosił na łamach krakowskiego „Życia” (1897, nr 7 z 6 XI). 256 FRANCISZEK ZIEJKA pośrednictwem powietrznej atmosfery) oraz Wandy (żywioł wody)¹⁸. Artysta kartony te wystawił na IV wystawie „Sztuki” w Krakowie w 1900 roku. Ostatecznie jeden z nich - Wandę - zniszczył po pewnym czasie, a trzy pozostałe musiały czekać przeszło sto łat, by mogły zostać zrealizowane. W 2007 roku, po kilkuletnich staraniach Andrzeja Wajdy, w specjalnie zbudowanym pawilonie przy placu Wszystkich Świętych pokazano trzy pełne niezwykłego piękna „wawelskie” witraże Wyspiańskiego¹⁹. Przywołując tu zatrudnienia Wyspiańskiego w zakresie ratowania piękna Krakowa, a także upiększania tego miasta, godzi się na koniec wspomnieć o zrealizowanej przezeń w latach 1904-1905 dekoracji wzniesionego w tym czasie przy ul. Radziwiłłowskiej (pod numerem 4) Domu Lekarskiego. Wszystko wskazuje na to, że właśnie w tym domu udało się naszemu artyście w pełni zrealizować swój zamiar twórczy: nie tylko każde pomieszczenie stało się na mocy jego decyzji odrębną całością, ale Wyspiański zaprojektował także i doprowadził do realizacji według swego projektu witraże w oknach, klatkę schodową, meble, stolarkę drzwi i okien, nawet żyrandole. Było to niewielkie przedsięwzięcie, ale z całą pewnością mogło choć trochę uradować artystę, któremu właśnie w tym czasie odmówiono prawa do kierowania krakowskim Teatrem Miejskim i którego nie włączono w prace nad restauracją odzyskanego z rąk austriackich Zamku Królewskiego (a przecież stworzył on - wspólnie z Władysławem Ekielskim - projekt zabudowania Wzgórza Wawelskiego pod nazwą Akropolis). Ale tak było z Wyspiańskim w Krakowie. Ludzie zarządzający tym miastem nie zawsze zdawali sobie sprawę z tego, z jakiego kalibru artystą mieli do czynienia... Przywołując tu w największym skrócie zatrudnienia Wyspiańskiego nad upiększaniem Krakowa, nie można nie wspomnieć o jego współudziale w pracach Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. Artysta był jednym z dwudziestu dwóch członków-założycieli tego stowarzyszenia. Przed kilkudziesięciu laty sprawy te szczegółowo przedstawił Karol Estreicher²⁰ i nie ma potrzeby szerokiego rozpisywania się o znanych faktach. Wystarczy wspomnieć, że w „Roczniku Krakowskim” - organie Towarzystwa - oprócz wzmiankowanego artykułu o polichromii kościoła św. Krzyża Wyspiański ogłosił także szkic o witrażach ¹⁸ Por. M. Szukiewicz, Wyspiański - wizjonerem?, [w:] Wyspiański w oczach współczesnych, s. 488 passim. ¹⁹ Wiadomo, że Wyspiański z własnej inicjatywy podjął prace przy kartonach do witraży wawelskich. W katedrze jest ponad trzydzieści okien. W notatkach artysty badacze znaleźli projekty do szesnastu witraży. Wynika z nich, że miał zamiar stworzyć galerię wielkich postaci naszej narodowej historii, w której znaleźli by się m.in.: Lech, Wanda, Piast, Kinga, Henryk Pobożny, Witold, Bolesław Śmiały, Władysław Łokietek, Władysław Jagiełło, Jadwiga, Kazimierz Jagiellończyk, Zygmunt Stary, Zygmunt August, Zawisza Czarny, a także Konrad Wallenrod. ²⁰ K. Estreicher, Wyspiański i nasze Towarzystwo, „Rocznik Krakowski” 1971, t. 42, s. 77-86. Był to tekst odczytu wygłoszonego przez Estreichera na uroczystym Walnym Zgromadzeniu TMHiZK w dniu 23 III 1969 roku, w stulecie urodzin Stanisława Wyspiańskiego. Por. także: J. D u -żyk, Stanisław Wyspiański, [w:] Ludzie, którzy umiłowali Kraków. Założyciele Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, red. W. Bieńkowski, Kraków 1997, s. 221-230. WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 257 dominikańskich²¹ i przygotował wspaniałą okładkę dla czwartego tomu pisma, poświęconego Uniwersytetowi Jagiellońskiemu z okazji jubileuszu pięćsetlecia odnowienia Akademii Krakowskiej. Wreszcie trzeba dodać, że w 1903 roku, na prośbę Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, zaprojektował strój Lajkonika, który do dziś uchodzi za „odwieczny" 4. Spróbujmy teraz choć na chwilę zanurzyć się w świat dramatów i rapsodów Wyspiańskiego. Nie da się w krótkim tekście omówić specyfiki obrazu Krakowa, jaki stworzył Wyspiański - poeta i dramaturg. To zadanie dla autora obszernego i szeroko udokumentowanego studium. Tu wypada jedynie zasygnalizować wybrane problemy. W pierwszej kolejności spróbujmy spojrzeć na to, w jaki sposób pisarz budował literacki monument serca dawnej stolicy Królestwa Polskiego - Wawelskiego Wzgórza. Fundament tego monumentu stanowi Legenda, a właściwie dwie Legendy. I i II. Pisarz sięgnął w tym wypadku do jednego z najstarszych podań krakowskich, wprowadzonych do naszej świadomości historycznej jeszcze przez Wincentego Kadłubka. Opowieściom o Kraku, Wandzie i Ritgerze nadał jednak nowy, daleki od zapisanego w tradycji kronikarskiej - a także w literaturze pięknej - kształt²². Jest to świat pierwotny, właściwie zaś ujmując - chłopski. W otwierającym Legendę II tekście czytamy: Przed mnogim wiekiem na tej górze, przed mnogim, mnogim wiekiem - król mieszkał starzec, zbrojny wój, co nosił prosty chłopski strój i na sękatym wspierał się kosturze, a silny, mocen był jak zbój; dębczaki łomał w prawice. A otaczał się rad chórem widów, znachorów i guślarzy. Mieszkał we dworcu, który sam budował; [...] A ściany dwora miały lice z jodłowych płatew, a podcienia były wyrzezane w kolaki i słupce rzeźbione, skąd był ku rzece Wiśle wgląd²³. ²¹ S.Wyspiański, Witraże dominikańskie, „Rocznik Krakowski” 1899, t. 2, s. 201-206. ²² Por.: J. M a ś 1 a n k a, Literatura a dzieje bajeczne, Warszawa 1990. ²³ S. Wyspiański, Legenda II, [w:] idem, Bolesław Śmiały. Legenda II. Skałka, s. 121, Dzieła zebrane, t. 6. 258 FRANCISZEK ZIEJKA Oczywiście, Wyspiański nie odrzucił kronikarskich pomysłów Kadłubka o śmierci Kraka, bohaterskiej decyzji Wandy o podjęciu walki z Alemanami, czy wreszcie - o śmierci tejże w nurtach Wisły. Całość jednak wzbogacił baśniowymi mitami i ludowymi, z podkrakowskich terenów przejętymi obrzędami, które sprawiają, że powstał utwór (a właściwie dwa utwory!) pełen krakowskiego kolorytu lokalnego i kulturowego. Pisarz zaludnił Legendę mitologicznymi postaciami i - co ważniejsze - stworzył podwodny świat podwawelskich Wiślan, w którym żyją nie tylko prasłowiańskie bóstwa, a Krak staje się nagle Martwicą-Chochołem, ale nade wszystko - w którym znajduje poetycką wizję krakowski folklor z Lajkonikiem, ludowymi śpiewkami czy wysnutymi z krakowskiej tradycji balladami o Kraku. Dzięki poecie ożyła mityczna Wanda, przydając Krakowowi i Wzgórzu Wawelskiemu nowych promieni sławy. Jak pisał przed laty Ostap Ortwin, pod piórem Wyspiańskiego „Wawel stał się ołtarzem, gdzie tajemny rytuał Sławy odprawiały wieki. Na tym skrawku ziemi przyczaiła się spętana moc narodu w półśnie letargicznym na chwilę zmartwychwstania czekająca. Cała jej przeszłość, wszystka jej chwała przebrzmiała, zapadła w stuletni sen kamienny po kryptach, komyszach i zakamarkach”²⁴. Tę zaklętą w grobach i trumnach królewskich przeszłość ożywiał pisarz także w innych utworach. W rapsodzie pt. Kazimierz Wielki przywołał scenę odkrycia w 1869 roku grobu Wielkiego Króla. Opisując powtórny pogrzeb monarchy, z mocą przeciwstawił Ojczyznę tamtego piastowskiego Olbrzyma, jego współczesnemu dziedzictwu: Polsce skarlałej, niezdolnej do czynu. Poeta nie szczędzi tu gorzkich słów pod adresem tych, którzy nie tylko zaprzepaścili wielki spadek po ostatnim Piaście na polskim tronie, ale których dziś nie stać na jakikolwiek czyn, którzy kochają się w trumnach, których opanował „rozpaczy gad” To dlatego każę on Kazimierzowi rzucić w ostatniej scenie rapsodu młotem w mówcę. Wierzył, że w ten sposób można będzie uwolnić naród z niewoli słów i frazesów, pobudzić go do czynu. Ale nie o interpretację rapsodu chodzi w tym wypadku, lecz o to, że Wyspiański w tym pięknym poemacie podjął udaną próbę ożywienia wawelskiej świątyni Polaków. To początek drogi, którą idąc, stworzył na koniec arcydzieło - Akropolis. Akcja rapsodu toczy się w murach wawelskiej katedry. Kazimierz w postaci śmiertelnego truchła powstaje z martwych. Czyni sąd nad żyjącymi w niewoli Polakami. Ale zarazem staje się naszym przewodnikiem po wawelskiej świątyni: oprowadza nas po niej, ożywia zaklętą w jej murach historię. Dzięki niemu katedra zaczyna żyć, przestaje być tylko pomnikiem historii. Staje się miejscem wielkiego misterium, w którym ma odrodzić się naród. Miejscem, gdzie naród może poczuć się wolny. Poeta rozszerza perspektywę oglądu serca Krakowa w rapsodzie o Bolesławie Śmiałym oraz w dylogii dramatycznej: Bolesław Śmiały i Skałka. Decydując się na ²⁴ O. O r t w i n, Misterium życia i śmierci u Wyspiańskiego, [w:] idem, O Wyspiańskim i dramacie, opr. J.Czachowska, Warszawa 1969, s. 233, Biblioteka Studiów Literackich. WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 259 umieszczenie akcji tych dramatów na sąsiadujących ze sobą dwóch wzgórzach: Wawelskim i Skałecznym, ukazuje niezwykłe piękno tamtego świata. Oto jak wygląda Skałka z czasów, gdy rozgrywać się miała na niej tragedia: Przeciw zamczyska, przez Wiślane wody, na ostrowiu skalistej opoce, kościół pośrodku drewnianej zagrody; wkoło szum wiklin i wicher łopoce, tłukąc wierzbami o mosty i wzwody, jakby się dawne w nich żalące Moce; węgły gontyny spróchniałe przez wieki; jezioro święte obok i pasieki święcone; [•••] Na skale Kościół-katedra, biskupia; kamień do różnych przyciosany garbów biały; - a w światłach nocy twarz się trupia patrzała z okien wąskich i wyszczerbów; jak gdy się włos i ubiór zeskorupia prastary, jakby Sezam klętych skarbów: Wid-truchło - tak jawiła się twarz sroga W kamieniach, które miały rysy Boga...²⁵. Stworzony przez poetę obraz daleko odbiega od utrwalonego w tradycji historycznej czy literackiej. Urzeka swą urodą stara pogańska gontyna, święta sadzawka (jezioro), pszczele pasieki i zbudowany z kamienia kościół biskupi. Poeta zwraca przy tym uwagę na współistnienie na tym „ostrowiu” Skałecznym elementów dwóch cywilizacji: starosłowiańskiej, pogańskiej (gontyna) i nowej, chrześcijańskiej (kościół). Elementy te stają się osnową wielkiego konfliktu przedstawionego w obu przywołanych wyżej dramatach „bolesławowskich”, szczególnie jednak w Bolesławie Śmiałym, w którym akcja toczy się „w dworcu drewnianym z lipowych uwięzi / na przełaj sprzęganych przez krokwie dębowe”²⁶, jako żywo przypominającym przede wszystkim współczesne Wyspiańskiemu siedziby bogatych kmieci. Nie sposób jednak dłużej zatrzymywać się przy stworzonej przez Wyspiańskiego, pełnej pierwotnego uroku wizji dawnego Wawelu czy dawnej Skałki. Pora przywołać tu Akropolis, dramat wyjątkowy w polskiej literaturze, prawdziwy poemat wyśpiewany na cześć wawelskiej katedry, a zarazem - na cześć Polski. Pisarz zrealizował w tym dziele niezwykły zamysł twórczy: postanowił w Noc Wielką Zmartwychwstania przywrócić do życia najważniejszą polską nekropolię: Wawelską Świątynię. Nie chodzi jednak w tym wypadku o zabieg natury ²⁵ S. Wy s p i a ń s k i, Bolesław Śmiały, [w:] idem, Bolesław Śmiały. Legenda II. Skałka, s. 57. ²⁶ Ibidem, s. 9. 260 FRANCISZEK ZIEJKA technicznej. Poeta postanowił odwołać się w swym dziele do największej tajemnicy wiary chrześcijaństwa: idei zmartwychwstania. Zdecydował, iż - wraz z zaklętymi w srebrze czy marmurze postaciami - ma ożyć również polska historia narodowa. Dzięki temu każdy z czytelników może zadać sobie pytanie o to, czy nadszedł już czas zmartwychwstania ojczyzny? Czy on sam gotów jest odrodzić się do nowego życia, do zmartwychwstania? Akropolis stanowi niewątpliwie najwspanialszy pomnik wystawiony wawelskiej katedrze. Jak pisał przed laty Adam Grzymała Siedlecki, w dramacie tym „Dusza świątyni wawelskiej staje przed nami w takiej sile, w takiej wyrazistości, że gdyby nawet kiedyś jakiś kataklizm zniósł Wawel z powierzchni ziemi, to obraz czaru, jaki rzucała ona na serca polskie, pozostałby przyszłym pokoleniom znany z Akropolis"¹⁷. Dzięki czarodziejskiej mocy słowa poety ożywa w tym dramacie nie tylko katedra, nie tylko pomniki i gobeliny, ale całe Wzgórze Wawelskie z otaczającymi je blankami i murami. Ożywa Kraków z wieżami jego rozlicznych kościołów, z których rozlega się jedyny w swoim rodzaju koncert dzwonów. Ta wspaniała dramatyczna pieśń o Wawelu i Krakowie nie ma sobie równych i może nigdy ich nie znajdzie. To niewątpliwie najpiękniejszy poemat, jaki Wyspiański pozostawił w darze dla Krakowa, dla „swojego” Krakowa. Obraz Wzgórza Wawelskiego, zaklęty przez poetę w słowie, urzeka swoją urodą. Urzeka, bo Wyspiański kochał mury Krakowa i jego zabytki, był zafascynowany zaklętą w tych murach historią. Ale, jak wspomniano na początku tych rozważań, poeta nie szczędził zarazem ostrych słów dla współczesnych mu mieszkańców podwawelskiego grodu. Stworzył im też swoisty literacki pomnik w Weselu. Pomnik ten różni się jednak od poetyckiego wizerunku Wzgórza Wawelskiego. Zbudowany został z dystansem, niekiedy z pewnym pobłażliwym lekceważeniem wobec krakowian. Jest niewątpliwie trochę karykaturalny, ale mimo wszystko - mniej zjadliwy od tego, jaki wyłania się z niektórych przynajmniej listów poety. Przyjrzyjmy mu się dokładniej. Znamienny w Weselu wydaje się przede wszystkim fakt „wyprowadzenia” przez poetę krakowian z miasta do nieodległych Bronowie. Być może pisarz uznał, iż dzięki temu łatwiej będzie można ich scharakteryzować. I rzeczywiście, w bronowickiej izbie weselnej nasi bohaterowie łatwiej odsłaniają nie tylko swe oblicza, ale i myśli, swoje uczucia. Bronowicka izba weselna staje się dla pisarza swoistym laboratorium, podobnym do tych, w których preparuje się eksponaty, analizuje skład chemiczny roztworów czy bada wycinki narządów... Do Bronowie na wesele przyjeżdża z miasta, tzn. z Krakowa, gromadka krewnych i przyjaciół Pana Młodego. Świat literacko-artystyczny podwawelskiego grodu reprezentuje trzech bohaterów: Pan Młody - literat, Poeta, oraz Nos. Przedstawicielem świata polityki jest Dziennikarz - redaktor „Czasu". ²⁷ ²⁷ A. Grzymała-Siedlecki, „Akropolis” na scenie, „Kurier Warszawski" 1932, nr 358 (20 XII). WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 261 Przyjechała do Bronowie także „Radczyni z Krakowa” czyli przedstawicielka krakowskiej warstwy średniej. Są tu wreszcie trzy dziewczyny: Maryna oraz dwa „podlotki", siostry: Zosia i Haneczka, które jednak nie odgrywają ważniejszej roli w dramacie. Portret „weselnych" artystów może najmniej odbiega od rzeczywistości z przełomu wieków. Zakochany w Jagusi Pan Młody, upijający się Nos czy Poeta prowadzący grę romansową z Maryną, Zosią i wreszcie - z Rachelą, niemal w pełni odpowiadają portretom rzeczywistym. Są to ludzie nieco odbiegający od powszechnie przyjętej normy, wiecznie wędrujący po świecie nomadzi („Jestem sobie pan, żurawiec; / zlatam, jak się ma na lato" - powiada Poeta w scenie 25 aktu I²⁸), przeżywający urojone albo i prawdziwe rozterki: Ach, wierz, pani, i ja przemieniony, a jeszcze sobie nie wierzę i choć wszystko pani mówię szczerze, to przed sobą prawdę własną kryję i we mgle jakowejś żyję. Tyle się podłości i głupoty koło mnie wlokło jak psów, czepiało się moich rąk, czepiało się moich nóg; z tylum już zawracał dróg dla mgieł, dla nocy, ciemności! Tak mówi ten sam Poeta w scenie 8 aktu III. Ale nade wszystko - wydają się oni zdolni do jaśniejszego i ostrzejszego osądu rzeczywistości niż inni ludzie „z miasta”: „nam oczy zaszły mgłami; / pieścimy się jeno snami” - mówi Poeta do Gospodarza (akt I, scena 24). Budując portret Poety z dobrego kruszcu, autor nie oszczędza jednak innych artystów: rozkochany w Jagusi Pan Młody wystylizowany został na bohatera sentymentalnego, marzącego o zamieszkaniu na wsi obok „gaiku spokojnego", w bielonym domku, w krainie wiejskiej wiecznej szczęśliwości, którą wieś nigdy nie była, ale którą tak postrzegali poeci - marzyciele wywodzący się bezpośrednio czy pośrednio ze szkoły sentymentalizmu. Trzeci z kolei „weselny” artysta - Nos - otrzymał rolę epizodyczną, ale znamienną: reprezentuje twórców z popularnej na przełomie XIX i XX stulecia grupy Stanisława Przybyszewskiego, która szukała Absolutu podczas pijackich orgii i kawiarnianych, niekończących się dyskusji. Znacznie ostrzejszy od artystów portret otrzymał w Weselu przedstawiciel świata polityki - Dziennikarz. Autor nie skąpi mu cierpkich, a nawet ostrych słów. Zarzuca mu nihilizm i manipulowanie społeczeństwem - bohater ten wy-znaje w rozmowie ze Stańczykiem: ²⁸ S. Wy s p i a ń s k i. Wesele, Kraków 1958, Dzieła zebrane, t. 4. Wszystkie cytaty z Wesela pochodzą z tego wydania. 262 FRANCISZEK ZIEJKA Usypiam duszę ma biedną i usypiam brata mego; wszystko jedno, wszystko jedno, tyle złego, co dobrego, okropne rzeczy się dzieją. (akt II, scena 7) Polityk, dzierżący tak ważne narzędzie w ręku, jakim jest codzienne, opiniodawcze pismo, w szczerym rachunku sumienia - czyli w rozmowie z widmem Stańczyka - przyznaję, że służy innym bez wiary w głoszone hasła. Powiada: Społeczeństwo! Oto tortury najsroższe, śmiech, błazeństwo -to my duchy najuboższe. -„Społem” to jest malowanka, „społem” to duma panka, „społem” to jest chłopskie „w pysk” „społem" to papuzia kochanka, próżność, nadczłowieczeństwo -i przy tym to maleństwo: serce pęknione, co krwawi. (akt II, scena 7) Wątpiący w głoszone prawdy Dziennikarz nieprzypadkowo zostaje przez Stańczyka wybrany na swego następcę. Wręczając mu błazeński kaduceus („masz tu kaduceus polski, / mąć nim wodę, mąć" - czytamy w scenie 7 aktu II), obniża jego rangę społeczną, wydaje zarazem druzgocący dlań wyrok: nie może uzurpować sobie prawa do rządzenia społeczeństwem, narodem. W Weselu najostrzejsze strzały posyła jednak Wyspiański w stronę innej reprezentantki „miastowych” - Radczyni z Krakowa. Kreśląc jej sylwetkę w kilku krótkich, rzeczywiście bardzo znamiennych scenach, autor nie skąpi jej krytyki. Przekonuje więc, że ta reprezentantka społeczeństwa Krakowa nic nie wie o leżącej tuż za rogatkami miasta polskiej wsi. To dla niej świat obcy („Wyście sobie, a my sobie. / Każden sobie rzepkę skrobie” - akt I, scena 4), wzbudzający strach - toteż swoim podopiecznym podlotkom: Zosi i Haneczce, które chcą tańczyć z wiejskimi parobkami, tłumaczy: Poszłybyście tam do ciżby? [...] Oni się tam gniotą, tłoczą i ni stąd, ni zowąd naraz trzask, prask, biją się po pysku; to nie dla was. (akt. I, scena 3) WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 263 Broniąc „swego” widzenia świata, Radczyni potrafi nie tylko cierpko osądzić Pana Młodego (akt I, scena 22), ale też przywołać do rzeczywistości Dziennikarza (akt III, scena 12). Wbrew upowszechnionym w środowisku młodopolskich pisarzy sądom o „miastowych” trudno byłoby Radczynię zaliczyć do świata filistrów, zaludnionego wszak przez takie figury, jak pani Dulska Zapolskiej. Jest to raczej nieco śmieszny, lecz mimo wszystko nie pozbawiony sympatii portret kobiety ograniczonej w swej wizji świata, posiadającej sporo wad, ale też sporo niewątpliwych zalet. Okazuje się, że także i w tym wypadku Wyspiański pozostał dużo mniej krytyczny w stosunku do krakowian niż w swoich listach. Ale jeśli listy pisał Wy-spiański-obywatel Krakowa, to pamiętać musimy, iż Wesele stworzył już poeta, umiejący zachować dystans wobec kreowanego świata. W tym kryje się tajemnica jego warsztatu poetyckiego, wielkość nie tylko człowieka, ale nade wszystko - artysty. 5. W dniu 26 maja 1905 roku Wyspiański, któremu dwa tygodnie wcześniej odmówiono dyrekcji Teatru Miejskiego, w głosowaniu uzupełniającym do Rady Miasta został wybrany radnym. Rozpoczął swą służbę publiczną 15 czerwca, kiedy złożył przysięgę. Zapisał się wówczas do sekcji szkolnej, do komisji archiwalnej oraz do dwóch komitetów: Komitetu Muzeum Narodowego i Komitetu Muzeum Tech-niczno-Przemysłowego. Do 18 lipca, kiedy ogłoszono wakacyjną przerwę w działalności Rady, odbyło się siedem posiedzeń. Pisarz uczestniczył we wszystkich. Po wakacjach - ze względu na znaczne pogorszenie się stanu jego zdrowia - nie wrócił już jednak do prac w Radzie Miasta. Ten krótki okres działalności publicznej Wyspiańskiego zasługuje na uwagę przede wszystkim ze względu na przejawianą przezeń aktywność. Należy tu wspomnieć przede wszystkim o dwóch jego wystąpieniach. Dnia 6 lipca 1905 roku zgłosił wniosek o powołanie przy Zarządzie Miasta Komisji Artystyczno-Konserwatorskiej, która mogłaby czuwać nad całym budownictwem miejskim, zatwierdzać plany, inwentaryzować zabytki architektury a także dbać o ich odnowę, wreszcie - zająć się lokalizacją powstających w mieście pomników²⁹. W Krakowie nad sprawą ochrony zabytków pracowano już od dłuższego czasu. W drugiej połowie XIX wieku działali w naszym mieście świetni konserwatorzy, by wymienić choćby Pawła Popiela, Władysława Łuszczkiewicza, Józefa Łepkowskiego, Tomasza Prylińskiego, z młodszych zaś - Sławomira Odrzywol-skiego, Tadeusza Stryjeńskiego, Zygmunta Hendla czy Władysława Ekielskiego. Od 1888 roku funkcjonowało tu rządowe ciało nadzorujące prace restauracyjne w Galicji - tzw. Grono Konserwatorów Galicji Zachodniej. Powstało także kilka ²⁹ Por. K. Zbij ewska, Krakowskim szlakiem..., s. 17. 264 FRANCISZEK ZIEJKA stowarzyszeń, które opiekę nad zabytkami stawiały sobie za swój nadrzędny cel statutowy. I tak, od 1886 roku działało Towarzystwo dla Upiększania m. Krakowa i Okolicy (liczyło od pięćdziesięciu do stu dwudziestu członków), od 1896 roku - Towarzystwo Miłośników i Historii Zabytków Krakowa (ok. stu członków), w 1902 roku założono Towarzystwo Opieki nad Polskimi Zabytkami Sztuki i Kultury (liczyło niekiedy do dwustu pięćdziesięciu członków). Wyspiańskiemu chodziło jednak o to, aby powołać do życia Komisję Artystyczno-Konserwator-ską przy Zarządzie Miasta, a zatem - przy organie samorządowym. Postulat ten doczekał się realizacji dopiero po dwóch latach, w 1907 roku. Działający więc dziś przy Magistracie Urząd Konserwatora pozostaje - w pewnym sensie - „dzieckiem” naszego artysty. Niestety, nie udało się wprowadzić w życie dwóch innych pomysłów Wyspiańskiego jako radnego. W wystąpieniu z 13 lipca 1905 roku zaproponował on, aby przeprowadzić korektę podręczników szkolnych odnośnie do wymagań Krakowa, „który historię i przeszłość swoją chce mieć w umysłach młodzieży święconą i który nie życzy sobie, by sympatia czytanek szkolnych jakichkolwiek szkół polskich zwrócona była ku ideom czy osobom i czynom, z którymi stołeczny Kraków Piastów i Jagiellonów nie czuje się węzłami krwi i pędem duszy związany"³⁰. Drugi postulat był równie zaskakujący. Artysta zwrócił się do Rady Miasta, aby przyjęła uchwałę, która nakazywałaby, żeby „we wszystkich szkołach średnich [...] i ludowych Gminy [...] umieszczona była i rozwieszona mapa całej Polski z uwidocznieniem Krakowa, jako tego państwa stolicy historycznej”³¹. Rada Miasta ostatecznie nie głosowała nad tymi dwiema uchwałami z braku kworum na sali obrad. Pierwszy postulat poety zrealizowany został po kilkunastu latach, kiedy upadła ostatecznie monarchia austro-węgierska i dzieci nie musiały więcej zajmować się czytankami o najjaśniejszym cesarzu - ojcu wszystkich narodów tworzących monarchię, a szczególniej - Polaków. Drugi postulat pisarza do dziś, niestety, nie doczekał się realizacji - nadal pozostaje też aktualny. Przy tym wszystkim świadczy on o jednym: że Wyspiański prawdziwie kochał Kraków. Kochał go jako żywą skarbnicę pamiątek narodowych, a także - jako miasto królewskie, miasto - symbol Polski niepodległej. 6. Pora na kilka słów podsumowania. Postawiony w tytule szkicu temat zasługuje niewątpliwie na obszerną książkę. Należałoby wszak przedstawić tu losy nieustannej wędrówki poety po Krakowie, zająć się nie tylko okresem jego studiów w Szkole Sztuk Pięknych, ale także pracą pedagogiczną w Akademii. A jak pominąć udział Wyspiańskiego w życiu artystyczno-kulturalnym miasta, w redagowaniu „Życia”, ³⁰ Cyt. za: ibidem, s. 18. ³¹ Cyt. za: A. Okońska, Stanisław Wyspiański, Warszawa 1971, s. 410. WYSPIAŃSKI - POETA KRAKOWA 265 w wydawaniu pięknych książek? Trzeba również przypomnieć krótki, ale przecież owocny epizod jego działalności w Radzie Miasta Krakowa... itd. Tutaj można było jedynie zasygnalizować kilka wybranych spraw. Omówione - nawet w tak skróconej wersji - pozwalają wszak postawić wniosek następujący: nie było w dziejach miasta Krakowa artysty, który by tak silnie i tak licznymi więzami połączył się z naszym grodem i który by miastu temu oddał tak wielkie zasługi. Pamiętając o wielkiej artystycznej daninie, jaką zostawił on Krakowowi, możemy stwierdzić jedno - miał prawo od czasu do czasu powiedzieć mieszkańcom tego grodu kilka - nawet bardzo gorzkich - słów! Miał prawo, bowiem, jak mówił w Wyzwoleniu jeden z bohaterów w odniesieniu do katedry wawelskiej, ale i - metaforycznie -do całego miasta, „tu wszystko jest Polską, kamień każdy i okruch każdy, a człowiek, który tu wstąpi, staje się Polski częścią’’³². ³² S. Wyspiański, Wyzwolenie, Kraków 1959, Dzieła zebrane, t. 5, s. 55. BUDZICIEL NARODU 1. Wielkość Stanisława Wyspiańskiego mierzyć można w różny sposób. Oczywiście, najprościej jest odwołać się do olbrzymiej literatury przedmiotu, zebranej przez Marię Stokową w Monografii bibliograficznej pisarza. Bez większego trudu można też przywołać niemałą gromadę autorów, którzy dla dodania wagi swym tekstom, poświęconym twórcy Wesela, chętnie odwoływali się do frazeologii rodem z romantyzmu czy mesjanizmu. Czytamy więc o Wyspiańskim jako o „ostatnim wieszczu”, „genialnym proroku” „budowniczym dumy narodowej” „twórcy wielkiej ideologii narodowej" „zwiastunie jutrzenki swobody”, „organizatorze wyobraźni narodowej” „śpiewaku wielkości narodu” itd.¹ Znamienne, że już za życia poety politycy niemal wszystkich odcieni chętnie poumieszczali jego wizerunek na swoich sztandarach, starając się przekonać Polaków, że to właśnie on wskazywał im drogę, wspierał ich swym autorytetem i - że to oni są jego jedynymi „spadkobiercami”. Nie jest to miejsce odpowiednie do tego, aby przywoływać zabiegi poszczególnych partii politycznych, chcących koniecznie mieć Wyspiańskiego wśród swoich „ojców duchowych” Upominali się o niego nie tylko endecy, ale i ludowcy¹ ². Nie brakowało w okresie międzywojennym prób udowadniania, iż ¹ Por. S. Brzozowski, Budowniczy dumy narodu, [w:] idem, Stanisław Wyspiański, Stanisławów 1912; [Anonim], Wyspiański jako wieszcz narodowy, „Teka” 1908, nr 1-2; K. Bere-żyński, Organizator narodowej wyobraźni, „Ilustrowany Tygodnik Polski” 1915, nr 18; A. Łada -- Cybulski, Ostatni z wieszczów, „Głos Narodu” 1923, nr 253; J. Brodzki, Mit śniony przez genialnego proroka jest rzeczywistością dni naszych, „Głos Prawdy” 1926, nr 328; O.Ż., Stanisław Wyspiański twórca wielkiej ideologii narodowej, „Polska Zachodnia” 1927, nr 289; A.Zachemski, Prorok Niepodległości, „Gospodarz Polski” 1932, nr 49; A. P o p i e 1, Zwiastun Polskiego Wyzwolenia, „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1932, nr 330; L.M., Zwiastun jutrzenki swobody, „Młody Gryf” 1932, nr 49; J. Szczawiej, Stanisław Wyspiański - wielki prekursor niepodległości, „Strzelec” 1932, nr 48; S. P i g o ń, Śpiewak wielkości narodu, „Pamiętnik Literacki” 1957. ² Por. J. Bojko, Stanisław Wyspiański, „Przyjaciel Ludu" 1907, nr 51-52 oraz 1908, nr 1; J.Świerzowicz, Dmowski i Wyspiański. Z powodu czwartego wydania „Myśli nowoczesnego Polaka", „Lech” (Gniezno) 1933, nr 94. 268 FRANCISZEK ZIEJKA prawdziwym „wykonawcą testamentu Wyspiańskiego” pozostaje Józef Piłsudski³. W epoce po drugiej wojnie światowej sytuacja tylko częściowo się zmieniła. Wyspiański początkowo uznany został za persona non grata polskiej kultury, chociaż nie wszyscy poddawali się temu nieoficjalnemu „zaleceniu" milczenia o twórcy „epoki imperializmu”. Stanisław Pigoń już w 1946 roku pisał o Gościach zza świata na Weselu, a w 1951 roku o „Klątwie" jako dramacie obrzędowym. Na swój sposób towarzyszył mu Kazimierz Wyka jako autor głośnej rozprawy z 1950 roku o Legendzie i prawdzie .Wesela”, zaś w 1956 roku „na nowo” postanowiła odczytać Wyspiańskiego Irena Pannenkowa⁴. W 1957 roku, po polskim Październiku, autor Wesela na nowo „powrócił” na sceny polskie, jak pisał Konstanty Puzyna⁵. Historycy myśli politycznej nie zaprzestali jednak „przypisywać” go do tego czy innego nurtu politycznego z przełomu XIX i XX wieku. Przykładem mogą być w tym wypadku m.in. rozprawy Janusza Goćkowskiego czy Michała Jaskólskiego, w których przewija się motyw bliskiego „pokrewieństwa” autora Wyzwolenia z określonymi obozami politycznymi⁶. Czy rzeczywiście tak było? Czy mamy prawo do tego typu zabiegów? To prawda, że w epoce przełomu wieków temperatura życia politycznego na ziemiach polskich, szczególnie w Galicji, była gorąca. Wilhelm Feldman w 1907 roku ogłosił dwutomowe studium zatytułowane Stronnictwa i programy polityczne w Galicji 1846-1906, z lektury którego dowiedzieć się można o działających w drugiej połowie XIX wieku rozlicznych ugrupowaniach, partiach i partyjkach, m.in. o ma-melukach, tromtadratach, rezolucjonistach, podolakach, ultramontanach, krakowskich konserwatystach (spod znaku Teki Stańczyka), neokonserwatystach, socjalistach, ludowcach, demokratach, liberalnych demokratach, narodowych demokratach itd.⁷ Trudno jednak sobie wyobrazić, ażeby Wyspiański rzeczywiście w swojej twórczości starał się uprawiać politykę, aby odpowiadał na „zapotrzebowanie” tego czy innego stronnictwa. Jednak nie znaczy to wcale, że nie był ³ E. Giżejewski, Wyspiański zwiastunem mesjady polskiej - Piłsudski wykonawcą proroctwa, „Głos Publicystyczny" 1927, nr 4; B. Raczyński, Wyspiański - Piłsudski, „Legion” 1932, nr 9-10; K. Kosiński, Józef Piłsudski a literatura polska (Wyspiański, Żeromski i Witkiewicz), „Zrąb" 1936, nr 3-4. ⁴ Por. S. P i go ń. Goście zza świata na weselu, „Nauka i Sztuka" 1946, nr 2; i d e m, Stanisława Wyspiańskiego „Klątwa“jako dramat obrzędowy, [w:] idem, Studia literackie, Kraków 1951, s. 255--277; K. Wy k a, Legenda i prawda „Wesela“, Kraków 1950; I. Pannenkowa, Wyspiański na nowo odczytany („Wesele“ - „Wyzwolenie" - „Warszawianka"), „Twórczość" 1956, nr 5. ⁵ Por. K. Puzyna, Powrót Wyspiańskiego, [w:] Program Teatru Narodowego, Warszawa, sezon 1957-1958, s. 6-16. ⁶ Por. J. Goćkowski, Zagadnienie ojczyzny w dramatopisarstwie Słowackiego i Wyspiańskiego, [w:] Idee i koncepcje narodu w polskiej myśli politycznej czasów porozbiorowych, red. J. Goćkowski, A. Walicki, Warszawa 1977, s. 313-337, Prace XI Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich; M. Jaskólski, Kaduceus polski. Myśl polityczna konserwatystów krakowskich 1866-1934, Warszawa-Kraków 1990 (rozdział ostatni pt. Symbol stronnictwa, s. 225-246). ⁷ Por. W. Feldman, Stronnictwa i programy polityczne w Galicji 1846-1906, Kraków 1907, t. 1-2; R.R. Ludwikowski, Szkice na temat galicyjskich ruchów i myśli politycznej (1848-1892), Warszawa-Kraków 1980. BUDZICIEL NARODU 269 pilnym obserwatorem, a nawet więcej - przenikliwym analitykiem spraw swoich współczesnych. Miał też własną wizję spraw polskich. Przede wszystkim jasno określał stan, w jakim znalazł się naród polski w epoce przełomu wieków. Stawiał też dobitną diagnozę niezbędnych zmian w jego życiu, które powinny doprowadzić do nadrzędnego celu, jakim była odbudowa gmachu ojczystego. Spójrzmy na te sprawy z bliższej perspektywy. 2. Od wczesnych lat młodości autor Legendy żył pod ogromnym ciśnieniem narodowej historii. Kilka dziecięcych lat spędził w Domu Długosza, „u stóp Wawelu”. Katedra wawelska stała się dla niego na całe życie najświętszym miejscem w Polsce, symbolem ojczyzny. Już w czasie studiów w Szkole Sztuk Pięknych był jednym z ulubionych uczniów Jana Matejki, wielkiego wizjonera dziejów narodowych, który swymi obrazami narzucał nie tylko sobie współczesnym, ale i kolejnym pokoleniom określoną wizję dawnej Polski. Niekwestionowanym mentorem duchowym Wyspiańskiego, nie tylko w młodości, ale i w wieku dojrzałym, pozostawał natomiast Józef Szujski, jeden z najwybitniejszych historyków polskich XIX wieku’. Należy sobie jednak zdawać sprawę z tego, że mimo to artysta nie uczestniczył bezpośrednio w życiu politycznym kraju. Przypomnijmy: Kraków drugiej połowy XIX wieku to miasto tętniące życiem narodowym. Kalendarz krakowski na przełomie XIX i XX stulecia wypełniały rozliczne uroczystości rocznicowe, obchody, pogrzeby etc. Kultywowano tu, dziś już zarzucony, piękny zwyczaj odprawiania mszy świętych za dusze zmarłych władców, ich małżonki, a także bohaterów narodowych w krypcie św. Leonarda w katedrze wawelskiej. Corocznie w styczniu urządzano obchody rocznicy wybuchu powstania styczniowego, w marcu -rocznicę wybuchu powstania kościuszkowskiego, w maju - uchwalenia Konstytucji 3 Maja, w listopadzie zaś - rocznicę wybuchu powstania listopadowego. Wszystko wskazuje na to, że Wyspiański nie brał jednak udziału w tych uroczystościach. Owszem, jako uczeń klasy V Gimnazjum św. Anny uczestniczył w uroczystościach zorganizowanych we wrześniu 1883 roku w dwusetną rocznicę zwycięstwa Sobieskiego pod Wiedniem, które połączono z otwarciem Muzeum Narodowego w Sukiennicach i koronacją obrazu Matki Boskiej u OO. Karmelitów na Piasku, nie sposób jednak znaleźć w jego biografii świadectwa udziału w innych wielkich obchodach narodowych organizowanych w Krakowie. Ponieważ w swą pierwszą podróż zagraniczną wyjechał 1 marca 1890 roku, nie uczestniczył nawet w pogrzebie Mickiewicza na Wawelu. Nic nie wiadomo o jego udziale w uroczystościach zorganizowanych w stulecie ’ Por. K. Wóycicki, Wyspiański i Szujski, Warszawa 1917, Prace Towrzystwa Naukowego Warszawskiego. Wydział 1 Językoznawstwa i Literatury, nr 6; J. Mikulska, Mistrz i uczeń (Jan Matejko - Stanisław Wyspiański). Szkic literacki z przedmową S. Kołaczkowskiego, Lwów 1939; K. Wy ka, Matejko i Słowacki, „Materiaiy do Studiów” 1950, nr 3-4, s. 73-140. 270 FRANCISZEK ZIEJKA uchwalenia Konstytucji 3 Maja, choć był wówczas obecny w Krakowie. Rocznicę stulecia wybuchu powstania kościuszkowskiego spędził w Paryżu i, mimo że kolonia polska zorganizowała wówczas obchody, nie ma śladu obecności na nich naszego artysty. Jedynie w czerwcu 1898 roku poeta zaangażował się w zorganizowanie uroczystości związanych z odsłonięciem pomnika Mickiewicza w Krakowie, było to jednak zrozumiałe u autora Legionu⁹. Nie biorąc aktywnego udziału w obchodach narodowych, nie uczestnicząc też w sporach politycznych, samotny przez całe życie, Wyspiański nie szczędził swym rodakom surowych ocen i osądów. Swoją batalię o nowe oblicze narodu polskiego toczył właściwie przez całe dorosłe życie. Już u progu lat dziewięćdziesiątych, w pisanym w Paryżu Danielu, stosując biblijny kostium, bardzo surowo osądzał „poddańczy lud” szukający łaski u zwycięskiego monarchy. Z sarkazmem kazał też zwycięskiemu monarsze, Balthazarowi, opowiadać dwom innym monarchom, w jaki sposób doprowadził do zguby „przekorny lud” a także - w jaki sposób podporządkował sobie „synów podbitego kraju”: Dostojni goście, sąsiednich władcy państw, patrzajcie na dzieło me: oto ludu podbitego synowie; rozsądek przywiódł ich do tronu mego. ’ Pomnik Mickiewicza odsłonięto w niedzielę, 26 czerwca 1898 roku. Nazajutrz, w poniedziałek, zorganizowano wielki pochód z Rynku do katedry wawelskiej, gdzie złożono wieńce na sarkofagu poety. W godzinach popołudniowych oraz wieczorem w Teatrze Miejskim odbyły się uroczystości, podczas których - po odegraniu skomponowanego na tę okazję przez Władysława Żeleńskiego Marsza oraz wysłuchaniu Kantaty Michała Świerzyriskiego - odegrano dwie sceny z Dziadów. Końcowym akordem uroczystości była deklamacja przez aktorów Epilogu ułożonego przez Lucjana Rydla i przygotowana przez Wyspiańskiego Apoteoza Mickiewicza. Akcja Epilogu umieszczona została w wawelskiej krypcie poety. Apoteozę Mickiewicza bardzo wysoko oceniła ówczesna prasa, podnosząc szczególnie końcową scenę, kiedy to Dusza Narodu „Z lampą wysoko w ręku podniesioną zwraca się na lewo i zwolna postępuje wzdłuż proscenium. Równocześnie z prawej strony ukazują się gałęzie olbrzymich purpurowych róż, sięgające przez całą wysokość sceny, aż ponad górny fryz -i suną się po kamiennej ścianie - ku środkowi, jakby szły w ślad za postacią Duszy narodu. W chwili, gdy odejść ma na lewo, występują naprzeciw niej ogromne krzewy róż białych i bladożółtych. Z góry spadają ogniste kwiaty nasturcji - spod ziemi podnoszą się pędy liliowych i białawych irysów. Cała scena od góry do dołu wypełnia się kwiatami, w pośrodku widnieje tylko wielki medalion Mickiewicza. Poza siecią powikłanych gałęzi i liści, - gdzie w tle przeziera szara ściana ciosowa - poczynają z góry padać bławatki - i sypią się coraz gęściej. Gdy opadł deszcz bławatków, zniknęła równocześnie ściana i medalion, a natomiast w głębi, poza plątaniną gałęzi i kwiatów, widać seledynowy błękit nieba, usiany srebrnymi gwiazdami. Złocista lutnia, która dotąd stała na przedzie sceny, wydaje z siebie dźwięk i wznosi się w górę, coraz wyżej, a struny jej rozbrzmiewają coraz głośniej. Stanęła na tle gwiaździstego nieba wśród kwiatów tam, gdzie była głowa Mickiewicza i w tej chwili melodia liry potężnieje, wiąże się w akordy harfowe, które podejmuje pełna orkiestra w kilku tryumfalnych taktach..." (L. Rydel, S. Wyspiański, Epilog uroczystego przedstawienia w teatrze krakowskim w dniu 27-go czerwca 1898 na cześć Adama Mickiewicza, Kraków 1898, s. 8). BUDZICIEL NARODU 271 Wyrzekli się walk niepokoju, pod moje ręce garną się, poddańczy, wierny lud¹⁰ ¹¹. Autor nie pozostawia wątpliwości, że piszę nie o czasach biblijnych, ale o epoce i ludziach sobie współczesnych. Dlatego słowa Chóru synów podbitego kraju: „Nasz los w twej dłoni, / od twego skinienia, / od twej woli / zależy”, wydają się swoistą kalką rozlicznych wiernopoddańczych adresów płynących z Galicji do Wiednia czy z Warszawy do Petersburga. Oto kolejny przykład: Obiecujem wiernie służyć, władco, potężnej twej koronie. Przed twoją dłonią schylamy czoła, pójdziem, gdzie głos twój zawoła. Pójdziem, gdzie głos twój zawoła, panie nasz panujący, miłościwie rządzący monarcho¹¹. Nie trzeba też wielkiej przenikliwości, aby w zacytowanych niżej słowach trzech mocarzy odnaleźć echa prowadzonej w epoce postyczniowej przez trzech zaborców polityki wobec Polaków: My trzej podaj em dłonie, my trzej silni przymierzem, rozum za boga bierzem. Zapowiadamy państwo, gdzie spokojnie poddaństwo życie przepędzi przy pracy - przy robocie¹². Z upływem czasu osąd Wyspiańskiego swoich współczesnych staje się coraz ostrzejszy. Krytyczne oceny znajdujemy również w jego utworach literackich. W rapsodzie Kazimierz Wielki (1900) poeta idzie śladem Józefa Szujskiego, który w 1869 roku, przy okazji opisu „wydobycia zwłok Kazimierza Wielkiego”, pisał na łamach „Przeglądu Polskiego" że „wszyscy drżeć jednako powinniśmy przed wielką postacią wyłaniającą się na światło dzienne, która opuściła grobowe cienie potężnej Polski piastowskiej, aby pustymi orbitami spojrzeć w oczy nerwowemu pokoleniu epigonów upadku, goniących za wrażeniami poetycznymi otwierania grobów, a tak mało zdających się pojmować wielką prawdę w nich ¹⁰ S. Wy s p i a ń s k i. Daniel, [w:] idem, Dzieła zebrane, 1.1: Daniel. Królowa Polskiej Korony. Legenda 1. Warszawianka, Kraków 1964, s. 5. ¹¹ Ibidem, s. 12. ¹² Ibidem, s. 13. TTL FRANCISZEK ZIEJKA zawartą!”¹³. Wyspiański w swoim rapsodzie nie tylko powtarza ostre sądy Szujskiego o współczesnych, ale je rozwija. Pisze więc o ludziach „strwożonych, nieśmiałych”, zdolnych tylko do wyśpiewania bolesnej skargi: O znaj ty nasze męczeństwa sybirne, żelazem dłonie i ręce zakute, oczy wyżarte, jak przez piaski żwirne, strugami łez, co zaschły ślozą strute; że jedno znamy, jako dziady lirne, straszliwą żalów i jęczenia nutę. O ty nasz król-dziad, ty ułomny, a my twój naród, twój lud, twój bezdomny¹⁴. Jednym z największych grzechów współczesnych jest - zdaniem pisarza -całkowite ich odwrócenie się w stronę przeszłości. Trudno u Szujskiego, który wszak był w tym wypadku głównym „informatorem" naszego poety o przebiegu wydarzeń w 1869 roku, znaleźć tak ostre słowa, jakie Wyspiański wkłada w usta Kazimierza Wielkiego: Naród mój tak się we swą przeszłość weśnił; schodził we wszystkie grobowe piwnice, z trupami się, umarłymi rówieśnił, badał im w trzewach skonu tajemnice; że sam w tych ciągłych łzach i płaczach pleśnił, bruzdami czoło poorał i lice i starzał - w coraz dalsze patrząc groby; wzrok tężył w mroczne podcienia żałoby¹⁵. Oskarżenia swoje Wyspiański kieruje przede wszystkim w stronę przywódców narodu. Oni nie tylko „kochają się w trumnach”; ich wielką wadą okazuje się brak autentyzmu. Ustrojeni „w wiechy laurów poczerniałe”, pragnąc uchodzić za proroków (a byli tylko „samozwańczymi prorokami!”), nie są w stanie działać wspólnie, każdy ma też „swoją” receptę na uzdrowienie narodu: ¹³ J. S z u j s k i, Wydobycie zwłok Kazimierza Wielkiego i przyszły ich pogrzeb, „Przegląd Polski’’ 1869, r. IV (1 VII), s. 104. ¹⁴ S. Wyspiański, Kazimierz Wielki, [w:] idem, Rapsody. Hymn. Wiersze, Kraków 1961, s. 24, Dzieła zebrane, 1.11. Warto tu odnotować, że motyw konfrontacji współczesnej rzeczywistości z „dawną Polską” pojawił się w poezji polskiej jeszcze w latach czterdziestych XIX wieku. Edmund Wasilewski w poemacie pt. Katedra na Wawelu (1841) budzi z wiekowego snu Piotra Kmitę, marszałka wielkiego koronnego z pierwszej połowy XVI wieku, by mu ukazać dzisiejszą Polskę: „O, dalej, chodź ze mną Kmito, / Chodź ze mną, ja tobie wskażę / Wszystkie męczeństwa ołtarze, / Które krwią naszą obmyto. / Pewnie brzęk naszych łańcuchów / Odbił się w krainie duchów! / Chodź ze mną - za każdym krokiem / Potrącisz ziomków szkielety, / Za każdym krokiem, niestety! / Krew i łzy płyną potokiem, / Twarze twych potomków zbladły. / Grody w zwaliska zapadły” (E. Wasilewski, Poezje, Lwów 1883, s. 11). ¹⁵ Ibidem, s. 43. BUDZICIEL NARODU 273 Mówili wszystko, co powinien czynić naród - w rozstajne wskazując mu drogi; wzajem się w słowiech jęli lżyć i winić, aż wzrośli na olbrzymie truchła - trwogi¹⁶. Poeta nie zmienia ocen współczesnych sobie Polaków w Weselu. W tej wielkiej panoramie współczesnego sobie świata rozszerza obraz polskiego społeczeństwa, a także katalog jego wad. W pierwszej kolejności piszę zaś o duchowym rozchwianiu społeczeństwa: Duch się w każdym poniewiera, Że czasami dech zapiera; Tak by gdzieś het gnało, gnało, Tak by się nam serce śmiało Do ogromnych, wielkich rzeczy, A tu pospolitość skrzeczy, A tu pospolitość tłoczy, Włazi w usta, uszy, oczy¹⁷; o uleganiu tworzonym przez nas samych mitom: My jesteśmy jak przeklęci, że nas mara, dziwo nęci, wytwór tęsknej wyobraźni serce bierze, zmysły drażni; że nam oczy zaszły mgłami; pieścimy się jeno snami, a to, co tu nas otacza, zdolność nasza przeinacza¹⁸; o manipulowaniu społeczeństwem przez tzw. duchowych przywódców, takich jak Dziennikarz: Usypiam duszę mą biedną i usypiam brata mego; wszystko jedno, wszystko jedno, tyle złego, co dobrego, okropne rzeczy się dzieją¹⁹; o głoszeniu przez przywódców społeczeństwa bałamutnych haseł: „Społem” to jest malowanka, „społem” to duma panka, ¹⁶ Ibidem, s. 46. ¹⁷ S. Wy s p i a ń s k i, Wesele, Dzieła zebrane, t. 4, Kraków 1958, s. 50. ¹⁸ Ibidem, s. 51. ¹⁹ Ibidem, s. 93. 274 FRANCISZEK ZIEJKA „społem" to jest chłopskie „w pysk" „społem” to papuzia kochanka, próżność, nadczłowieczeństwo -²⁰; a przy tym wszystkim - o akceptowaniu istnienia nieprzekraczalnych granic stanów społecznych, o czym mówi Radczyni do Kliminy („Wyście sobie, a my sobie. / Każden sobie rzepkę skrobie”²¹). Uwagę Wyspiańskiego zwraca także niezdolność krakowian do jakiegokolwiek czynu - i to zarówno „panów” o czym mówi Czepiec do Pana Młodego: Kręć pon ino próżne żarny, poezyje, wirse, książki, podobajom ci się wstążki, stroisz się w te karazyje, a jak trza się mirzać z czego, to pon w sobie szyćko skryje²²; jak i chłopów - tu za przykład służyć może Jasiek: Kajsim zabył złoty róg, u rozstajnych może dróg, copke strasny wicher zwiał bez tom wieche z pawich piór; żebym chocia róg ten miał -ostał mi się ino sznur²³. Oto obraz naszego społeczeństwa z kart Wesela. Obraz smutny, by nie rzec -porażający. Jak widać, Wyspiański nie oszczędza swych współczesnych. Ustami Gospodarza rzuca pod adresem przywódców polskiego społeczeństwa mocne oskarżenie: Wy a wy - co wy jesteście: wy się wynudzicie w mieście, to się wam do wsi zachciało: tam wam mało, tu wam mało, a ot, co z nas pozostało: lalki, szopka, podłe maski, farbowany fałsz, obrazki; niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski i do szabli, i do miski; kiedyś, gdzieś tam, tęgie dusze, półwariackie animusze; ²⁰ Ibidem, s. 98. ²¹ Ibidem, s. 13. ²² Ibidem, s. 198. ²³ Ibidem, s. 225. BUDZICIEL NARODU 275 kogoś zbawiać, kogoś siekać; dzisiaj nie ma na co czekać²⁴. Zdawałoby się, że jest to już granica oskarżeń, której pisarz nie przekroczy. Złudne jednak to nadzieje. Po tryumfalnym wprowadzeniu Wesela na sceny polskiego teatru i zyskaniu powszechnego uznania, w 1902 roku Wyspiański piszę Wyzwolenie, które jest niewątpliwie najostrzejszą jego wypowiedzią o współczesnych. Raz po raz rzuca im tu w oczy okrutne, ale oparte na prawdzie słowa. Oświadcza, iż wieczysta niepamięć pokryje tych, którzy oddali się na służbę obcym panom: „Warchoły, to wy! - Wy, co liżecie obcych wrogów podłoże, czołgacie się u obcych rządów i całujecie najeźdźcom łapy, uznając w nich prawowitych wam królów”²⁵. W kolejnych scenach z Maskami Konrad, odsłania wady Polaków. Do jednych powiada: „Wy chcecie żyć i nie ma podłości, której byście do ręki nie wzięli i nie przyswoili sercu. Wy chcecie żyć i już trawicie błoto i brud, i już was nie zadusza zgnilizna i jad; ale jadem i zgnilizną nazywacie wiew świeży od pól i łąk, i lasów. Wy chcecie żyć i plwać na wszystką rękę, która was i podłość waszą odsłania”²⁶. Innym oświadcza: „A co jest mi wstrętne i nieznośne, to jest to robienie Polski na każdym kroku i codziennie. [...] Bo to tak wygląda, jakby Polski nie było, Polaków nie było... Jakby ziemi nawet nie było polskiej i tylko trzeba było wszystko pokazywać, bo wszystkiego zostało na okaz, po trochu [...]. Bez tych manifestacji wszystko jest: i ziemia, i kraj, i ojczyzna, i ludzie. [...] Tylko naród się zgubił"²⁷. Temu zamętowi, tej tragedii, winni są sami Polacy. Gotowi są oni bowiem „przegadać wszystko” Chcą, aby Polska była „mitem narodów, państwem ponad państwy, prześcigającym wszystkie, jakie są, Republiki i Rządy; oczywiście niedościgłym, wymarzonym”, gdy tymczasem chodzi o to, aby Polska była państwem zwyczajnym, jak inne. Dlatego - należy usunąć „oszustów, którzy rujnują naród, którzy duszę mu kradną!!!"²⁸. Pisarz atakuje obojętność rodaków, utratę wiary w wagę słów, a także - zbyt wielkie poczucie solidarności narodowej („Niepotrzebnie wyrabiamy poczucie narodowości i solidarności z lichą częścią naszego narodu"²⁹). Głównym jednak ich grzechem jest - według Wyspiańskiego - zaprzedanie przez nich duszy, ich zgoda na życie w niewoli. Trudno wyobrazić sobie dalej idącą w ostre sformułowania analizę stanu polskiego społeczeństwa z przełomu XIX i XX stulecia. Pisarz nie wchodzi w krąg toczonych dyskusji politycznych. Rezerwując dla siebie prawo do własnej oceny otaczającej rzeczywistości, w konkluzji swoich wywodów rzuca współczesnym najboleśniejsze bodaj oskarżenie: „Wy spicie. Jesteście podobni ludziom, co śpią: ludziom, których duch błądzi, a tylko ciało ciepłem dycha. Wy spicie”³⁰. ²⁴ Ibidem, s. 157-158. ²⁵ Idem, Wyzwolenie, Dzieła zebrane, t. 5, Kraków 1959, s. 60. ²⁶ Ibidem, s. 64. ²⁷ Ibidem, s. 94-95. ²⁸ Ibidem, s. 98-99. ²⁹ Ibidem, s. 107. ³⁰ Ibidem, s. 123. FRANCISZEK ZIEJKA 276 3. O „usypianiu” narodu i potrzebie „budzenia" go ze „snu” pisano w drugiej połowie XIX wieku, a także na przełomie tego i kolejnego stulecia bardzo często. Sprawy te stały się głównym bodaj przedmiotem sporów między stronnictwami i partiami politycznymi w Galicji. Punkt wyjścia w tym wypadku stanowiła sprawa stosunku do powstania styczniowego. Trzeba pamiętać, że w Krakowie od 14 stycznia 1860 roku, kiedy to odbył się manifestacyjny pogrzeb gen. Jana Skrzyneckiego, organizowano uroczystości narodowe i religijne. Z tego miasta do powstania wyszło kilkanaście oddziałów (łącznie grubo ponad dwa tysiące osób!). Tu po upadku powstania schronienie znalazły setki powstańców, wśród których znaleźli się politycy, ludzie nauki, a także artyści, nauczyciele oraz księża. Na przełomie wieków Kraków stał się azylem dla sybiraków, którzy - po spędzeniu niekiedy ponad dwudziestu lat na katordze - wracali do kraju, ale nie otrzymywali zgody na osiedlenie się w Królestwie Polskim (do tego grona należeli m.in. Gustaw Ehrenberg, Piotr Moszyński, Apollo Korzeniowski, Marian Dubiecki i Jarosław Grottger - brat Artura). Przywołane na początku tego szkicu uroczystości narodowe miały w mieszkańcach miasta utrwalać pamięć o narodowych zrywach, podtrzymywać ich wiarę w wolną w przyszłości Polskę, „rozbudzać ducha" w narodzie. Tym większym ciosem dla tych „strażników pamięci” było wystąpienie grupy polityków, którzy postanowili zasadniczo zmienić kształt życia publicznego w kraju. Batalię z „budzicielami” ducha w narodzie rozpoczął polityk konserwatywny, Paweł Popiel. Gdy jeszcze trwały walki powstańcze w 1864 roku, gdy jednych powstańców moskiewskie oddziały prowadziły na wygnanie syberyjskie, a inni zmuszeni byli szukać schronienia na emigracji, w lipcu tego nieszczęsnego roku ogłosił on obszerną broszurę pt. Kilka słów z powodu odezwy X. Adama Sapiehy, w której pisał: „Formuła obowiązku zatem, której dzisiaj każden Polak trzymać się powinien, jest następująca: żadnej konspiracji, żadnej organizacji tajemnej, żadnej pomocy pod jakąkolwiek bądź formą i nazwą, danej na niewiadome cele”³¹. W innej broszurze, zatytułowanej List do X. Jerzego Lubomirskiego (z 1866 roku), dodawał: „Potrzeba wyprzeć się ostatniego ruchu [powstania 1863 roku - przyp. F.Z.], uznać go i potępić jako zgubny, odtrącić ludzi, którzy mu przodkowali lub potakiwali”³². Te prowokacyjne, szczególnie w ówczesnych okolicznościach, wystąpienia czołowego polityka przygotowywały grunt dla głośnego adresu galicyjskiego Sejmu Krajowego z dnia 10 grudnia 1866 roku zakończonego słowami: „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy!” a także - dla drukowanej właśnie w tym czasie na łamach „Przeglądu Polskiego” Teki Stańczyka. Józef Szujski, który jeszcze niedawno ostro polemizował na łamach ³¹ [P. P opiel], Kilka słów z powodu odezwy X. Adama Sapiehy, [w:] idem,Pisma, 1.1, Kraków 1893, s. 21. ³² Idem, List do X. Jerzego Lubomirskiego, [w:] idem, Pisma, 1.1, s. 72. BUDZICIEL NARODU 277 lwowskiego „Hasła” z poglądami Popiela, teraz stworzył głośną teorię mówiącą, że liberum conspiro pozostaje nieodrodnym dzieckiem liberum veto. W 1879 roku, w trakcie obchodów jubileuszu pięćdziesięciolecia pracy pisarskiej Józefa Ignacego Kraszewskiego, historyk ten otwarcie ogłosił, że wraz z grupą przyjaciół konserwatystów zdecydował się stworzyć „ochotniczą straż pożarną wobec trwałego u nas niebezpieczeństwa pożogi uczu㔳³. Nie idzie tu o to, aby szczegółowo przedstawiać dzieje walk między zwolennikami „budzenia ducha” a „strażakami” zajmującymi się „gaszeniem" tegoż. Dość wspomnieć, że Szujski w połowie 1869 roku pisał: „Nic [...] boleśniejszego i prze-ciwniejszego zdrowemu pojmowaniu spraw, postaci, dziejów narodowych, jak wyzyskiwanie znakomitych ludzi, pamiętnych faktów przez demonstracjomanię i fabrykowanie demonstracji - bo nic płytszego, kłamliwszego i mniej wchodzącego w meritum owych ludzi, faktów i dziejów! Demonstracje nasze mają przypominać światu i narodowi całą i niepodległą Polskę i mają tęż Polskę jawnie wszem wobec wyznawać! Piękna rzecz, tylko zbyteczna dalipan. Jeżeli w duszy naszej wygasła pamięć ojczyzny, jeżeli myślą o niej nie tchnie każde skuteczne lub mniej skuteczne dążenie i praca nasza, jeżeli sumienie polskie nie kieruje ludźmi politycznymi, chęć służenia Polsce nie żyje na zagonie rolnika, w warsztacie przemysłowca, w izdebce uczonego, jeżeli myślimy, że ten jej nie kocha, co jej, jako imienia Boga nadaremno, przy każdej okazji nie wzywa, to idźmy spać bracia i nie róbmy demonstracji temu, co zginęło...”³⁴. Po ponad dwudziestu latach, w 1892 roku, do tej samej sprawy powrócił Stanisław Tarnowski. Na łamach petersburskiego „Kraju” ogłosił on artykuł pt. Fałszywe budzenie ducha. Ten przyjaciel Szujskiego, podejmując polemikę z przeciwnikami, odwrócił jednak znaczenie obu pojęć. Pisał więc: „Od wielu lat słyszy się u nas o «budzeniu ducha» i o jego «gaszeniu». «Gasić ducha», to znaczy mówić prawdę w publicystyce, czy o naszej przeszłości, czy o stosunkach dzisiejszych; «budzić go», to znaczy szumnymi frazesami o Polsce gadać, odgrażać obcym, a swoim pochlebia㔳⁵. W dalszych partiach swego artykułu Tarnowski podjął próbę przekonania czytelnika, że „Cała robota mniemanego «budzenia ducha» jest niepotrzebną" Występując w imię „pracy organicznej” opowiadał się więc przeciw obchodom rocznic historycznych, bowiem kryje się w nich „pierwiastek zły. To nie urojenie - pisał - tylko doświadczenie. Wiemy wszyscy, że przed laty trzydziestu [tzn. na początku lat sześćdziesiątych - przyp. F.Z.] urządzane nabożeństwa i śpiewy dla ogółu były prostym i szczerym nabożeństwem, ale dla tych, co je urządzali, były pretekstem i środkiem; i wiemy, jakie były ich skutki. Podobnie jest dziś, choć bez celu zbrojnego powstania. Gdzie my i ogół widzimy tylko pamiątkę, tam nasi anarchiści szukają sposobu ujęcia steru naszych losów w swoje ręce, hipnotyzowania społeczeństwa, przyzwyczajenia go do posłuszeństwa swoim rozkazom”³⁶. ³³ W. Feldman, op. cit., s. 180. ³⁴ J. Szujski, op. cit., s. 111. ³⁵ S.Tarnowski, Fałszywe budzenie ducha, „Kraj" (Petersburg) 1892, nr 6. ³⁶ Ibidem. 278 FRANCISZEK ZIEJKA Jak widać, sprawa „budzenia” i „gaszenia ducha” przez kilkadziesiąt lat stanowiła w Galicji przedmiot sporu politycznego. Ostatecznie ochotnicy z „narodowej straży ogniowej” przegrali tę wielką batalię. Ale - nie zwyciężyli w niej przywołani tu „budziciele” Zwyciężyli ci, którzy myśleli o „czynie” o przekuciu słów w rzeczywistość. To oni w 1914 roku wyprowadzili z Oleandrów kompanię kadrową do walki o Polskę. To oni budowali w 1918 roku zręby nowej Polski. Wszystko wskazuje na to, że tym budowniczym gmachu wolnej ojczyzny patronował spoza grobu autor Wyzwolenia. 4. Podczas lektury dzieł Wyspiańskiego raz po raz zaskakiwani jesteśmy nawoływaniami czy wręcz żądaniami „obudzenia ducha” polskiego narodu. Oto kilka przykładów. W Lelewelu (1899) poeta piszę o „budzeniu ducha” polskiego narodu w dramatycznych chwilach sierpnia 1831 roku. Książę Adam w rozmowie z Zamojskim, omawiając sytuację w powstańczej Polsce, oświadcza: „A, serce się wspaniałość / budzi - duch się kształtuje, wyzwala, rozpręża. Naród poczyna śpiący żyć -to jest radosne, to się znaczy, że będziem mieć dziejową wiosn攳⁷. W Legionie, powstałym wkrótce po Lelewelu, ale jeszcze przed Weselem, motyw ten na nowo powraca. Wprowadza go Sława („postać nadludzka” - jak piszę poeta). Zwraca się ona do przebywających w Colosseum dwóch wielkich wodzów duchowych narodu polskiego, Mickiewicza i Krasińskiego, z wezwaniem: Synowie, Synowie moi! Zadźwięczej, kości we zbroi, zajęknij, Echo przestrzenne, obudź senne, obudź senne, zbudź syny we złotej zbroi. [•••] Do broni, Synowie moi! We złotej powstańcie zbroi, zajęknij, Echo przestrzenne, krwi wołaj, krew serce poi, leć, głosie, w głos Echo dzwoni: do broni! Do broni! Do broni!³⁸ Wolność jednak sama nie przyjdzie. O wolną Polskę trzeba będzie stoczyć bój. Toteż Mickiewicz prosi Boga: ³⁷ S. Wyspiański, Lelewel, [w:] idem, Lelewel. Legion, Kraków 1958, s. 70, Dzieła zebrane, t. 3. ³⁸ Idem, Legion, [w:] idem, Lelewel. Legion, s. 121. BUDZICIEL NARODU 279 Błagamy Cię, Boże cudów, O wojnę, o wojnę ludów. Słowa jego modlitwy zostają natychmiast wzmocnione prośbą Chóru: O wojnę błagamy, Boże, zerwane ziemskie obroże, o wojnę, wojnę ludów³⁹. I wojna ma nadejść... Poeta piszę Wesele, w którym na swój sposób „sprawdza" gotowość Polaków do takiej wojny. Aby do niej doszło, trzeba jednak... „rozbudzić ducha” czy też „obudzić naród”. Autor tak organizuje bieg spraw w dramacie, ażeby można się było przekonać, czy rzeczywiście naród można „obudzić” czy gotów jest on stanąć do boju. Niestety, „próba generalna” przyszłej wojny o wolną ojczyznę nie udaje się. Zawodzą ci, którzy opowiadali się za „rozbudzeniem ducha narodu” Gdy Jasiek zaczyna zwoływać chłopów do powstania, Czepiec biegnie do tego, który zapowiadał zryw, czyli do Gospodarza. Dowiaduje się wszelako od jego brata, Poety, że Gospodarz „drzymie, budzić nie trzeba"⁴⁰. Mimo sprzeciwu Poety Czepiec budzi jednak Gospodarza („Cóz to pon śpią, trzeba wstać, / trzeba się do czego brać”⁴¹). Gdy wreszcie naturalny przywódca gromady dowiaduje się, że już „dnieje” że już „świta w polu” woła: „Wernyhora! - Wernyhora! / Obudziłem się ze snu - / kazał broń - broń kazał brać!”⁴². Niestety, owo „wybudzenie ze snu” trwa krótko. Powstanie nie wybucha, bowiem nie nadszedł jeszcze właściwy czas, naród nie został do niego przygotowany. Dlatego wszyscy bohaterowie dramatu - zarówno ci, co „spali”, jak i ci, co „czuwali”, pod wpływem „czaru” na nowo zapadają w sen (Jasiek stwierdza więc: „Nic nie słysom, nic nie słysom, / ino granie, ino granie, / jakieś ich chyciło spanie...”⁴³). Sprawa „budzenia ducha narodu” powraca w kolejnych dramatach Wyspiańskiego. Jak wspomniano, w Wyzwoleniu, w szermierce słownej z Maskami, Konrad nie oszczędza swoich współczesnych. Oskarża ich o „spanie” na co słyszy odpowiedź Maski 18: „A na cóż mamy się budzić? Do czego?” Odpowiedź Konrada nie pozostawia wątpliwości, co do przekonań autora: „Prawda. Po cóż się macie budzić? Wy jesteście ciałem, które decha, które wdecha powietrze i wchłania napoje, i jadło; ciałem, które płodzi i rozwija się, i gnije. Tu wasz kres. Wy nie zdolni więcej. Cóż wy byście więcej mieli czynić?”⁴⁴. Mimo świadomości upadku moralnego i duchowego swych rodaków, pisarz jednak nie rezygnuje. Podejmuje kolejne próby „rozbudzenia ducha narodu". W Nocy listopadowej ustami Kory zapowiada przyszłe zmartwychwstanie: ³⁹ Ibidem, s. 159. ⁴⁰ Idem, Wesele, s. 193. ⁴¹ Ibidem, s. 194. ⁴² Ibidem, s. 214. ⁴³ Ibidem, s. 230. ⁴⁴ Idem, Wyzwolenie, s. 123. 280 FRANCISZEK ZIEJKA Oto wieki ożywię idące. Wieki i lata, co przyjdą, żyć będą ziaren tych treścią. [...] Ludzi zbudzę, roześlę orędzie na żywot, na żywot nowy! Pokoleniom ostawię czyny, po ojcach wielkich - wielkie wskrzeszę syny - kiedyś — będziecie wolni!⁴⁵ Natomiast w Akropolis, wawelskim poemacie dramatycznym, jednym z najpiękniejszych polskich dzieł literackich, Wyspiański „dopisuje” finał - przyszłe zmartwychwstanie ojczyzny. I nie idzie w tym wypadku o „rozbudzanie” poszczególnych bohaterów utworu. O północnej godzinie, w „noc wielką zmartwychwstania” mocą „wielkiego czaru" Wyspiański wprowadza do wawelskiej świątyni Salwatora-Apolla, który „budzi” zaklętą w tej budowli Polskę. Czytamy zatem: Zabrzęczał Zygmuntowski dzwon i bije jako młotem, a trąby huczą po przestworzu, hej, Zygmuntowskim lotem! A trąby huczą jako działa, jak ongi na tych polach; jakby już Polska wszystka wstała, hej, w dawnych swoich dolach. Jakby już szczęście swoje miała po wiekach, hej, po latach i klęsk i krzywdy zapomniała przy dzwonach, swoich swatach. I pieśń nad ludem szła nad ziemią, nad polską ziemią krwawą, nad Akropolis, kędy drzemią królowie i ich prawo. Zbudzę stulecia jednej doby; w obliczu Boga wstałem⁴⁶. Przywołane tu przykłady powracającego w utworach Wyspiańskiego motywu „budzenia ducha” przekonują, że artysta traktował go w sposób szczególny. Nie był to ornament, niepotrzebny dodatek. W nim zasadzała się istota poglądów artysty na przyszłość narodu. Próżno szukać w nim jakichkolwiek ech prowadzonej ⁴⁵ Idem, Noc listopadowa, s. 170, Dzieła zebrane, t. 8. ⁴⁶ Idem, Akropolis, [w:] idem, Akropolis. Achilles, s. 336, Dzieła zebrane, t. 7. BUDZICIEL NARODU 281 po powstaniu styczniowym czy na przełomie wieków polemiki między „budzicielami” i „ochotnikami z narodowej straży ogniowej”. Wyspiański domaga się przeobrażenia duszy polskiej, zbudzenia jej z wiekowego snu, przygotowania do czynu. Cały jego wysiłek obraca się w stronę jednostki. To każdy Polak musi się zmienić, musi się „obudzić” aby można było myśleć o zmartwychwstaniu Polski. Aby tak się stało, potrzeba jednak wielkiej siły, mocy. Poeta ma tego świadomość, toteż jego Kazimierz Wielki oznajmia: „oto Pomsty wszystko woła”⁴⁷ ⁴⁸. To dlatego w rapsodzie Piast. 1846 rok pisarz nie waha się napisać: Chcę rzezi, żeby wszystko krwią spłynęło, żeby się podłość Polski w niej obmyła, by się zbliżyło k’nam spragnione dzieło, na którym przyszłość narodu spoczęła; by krwią i ogniem pożarów objęło wszystko, co pamięć w przeszłości przeklęła; i pokolenia szły pokoleniami, już nie pamiętne hańby, co nas plami⁴’. Prośba artysty została przez Boga wysłuchana. Słowa jego okazały się bolesnym proroctwem, które sprawdziło się w latach Wielkiej Wojny. Jeszcze jeden raz - w mundurach obcych mocarstw - Polak stanął naprzeciw Polaka, brat wystąpił przeciw bratu, syn - przeciwko ojcu. Z tej „rzezi” odrodziła się jednak wolna ojczyzna. Wyspiański nie doczekał tej chwili. Ale to była niewątpliwie „jego” Polska. Polska, o której wolność walczył, całą swoją twórczością „budząc ducha narodu” do czynu. ⁴⁷ Idem, Kazimierz Wielki, s. 23. ⁴⁸ Idem, Piast. 1846 rok, [w:] idem, Rapsody. Hymn. Wiersze, s. 114. FRANCISZEK GAWEŁEK -BADACZ KULTURY LUDOWEJ i. W opracowaniach dziejów ludoznawstwa polskiego stosunkowo rzadko pojawia się nazwisko Franciszka Gawełka. Sprawa wydaje się o tyle dziwna, że był on na przełomie XIX i XX wieku jednym z czołowych ludoznawców polskich, współinicjatorem założenia w Krakowie Muzeum Etnograficznego, sekretarzem Towarzystwa Muzeum Etnograficznego, a nade wszystko - autorem pierwszej Bibliografii ludoznawstwa polskiego. Mimo że zmarł młodo, pozostawił po sobie spory dorobek naukowy. W 2009 roku minęła dziewięćdziesiąta rocznica jego śmierci, dobra to zatem okazja do przypomnienia jego życia, a także dokonań¹. Franciszek Gawełek urodził się w Radłowie k. Tarnowa 4 lutego 1884 roku. Był synem Jana i Tekli z domu Dulian, miejscowych rolników posiadających czteromorgowe gospodarstwo¹ ². Po ukończeniu radłowskiej szkoły podstawowej (zwanej trywialną) w 1899 roku podjął naukę w I Gimnazjum w Tarnowie, którego absolwentem z wynikiem celującym został w 1907 roku. Uzdolniony, już w szkole średniej zyskał sobie uznanie w gronie nauczycielskim. Świadczy o tym choćby następujący fakt: w 1904 roku nauczający w tymże gimnazjum Władysław ¹ Wobec faktu zniszczenia archiwum osobistego Gawełka, dla zrekonstruowania biegu jego życia wielce pomocne okazały się materiały przechowywane w Archiwum Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: Zespół Przedwojenny. Profesorowie zaproszeni, lecz nie wykładali, 1918-1926. Sygn. 86. Nadto niewiele materiałów znajduje się w Archiwum Polskiej Akademii Umiejętności: sygn. WI-10, WI-11. ² Tadeusz Seweryn w biogramie Gawełka, ogłoszonym w Polskim Słowniku Biograficznym (t. 7, Kraków 1948-1958), podaję imię ojca: Wojciech. Tymczasem w przechowywanym w archiwum parafii radłowskiej akcie chrztu czytamy: Jan Gawełek, urodzony 12 VI1840 roku z ojca Kazimierza i matki Marianny z domu Jachna. Trudno jest też ustalić liczbę rodzeństwa Gawełka. Aleksandra Żebracka, jedna z jego siostrzenic, w życiorysie Gawełka (oryginał znajduje się w zbiorach Gminnej Biblioteki Publicznej w Radłowie) piszę, iż urodził się w „wielodzietnej rodzinie włościańskiej jako czwarty syn". Oprócz siostry, która z czasem przeniosła się do Sanoka, miał brata Józefa (który - po ukończeniu seminarium nauczycielskiego - został kierownikiem szkoły w Woli Radłowskiej). O innych braciach i siostrach brak informacji. 284 FRANCISZEK ZIEJKA Semkowicz, z czasem sławny profesor historii na Uniwersytecie Jagiellońskim, w oparciu o zaczerpnięte właśnie od Gawełka, ucznia klasy V, informacje opublikował na łamach lwowskiego „Ludu” artykuł pt. Boże Narodzenie w Radłowie?. Po ukończeniu szkoły tarnowskiej Gawełek zapisał się na Uniwersytet Jagielloński, gdzie słuchał wykładów z literatury polskiej (u Stanisława Tarnowskiego i Ignacego Chrzanowskiego), języka polskiego (u Jana Łosia), filologii klasycznej (u Kazimierza Morawskiego i Leona Sternbacha), nade wszystko jednak: z archeologii prehistorycznej (u Włodzimierza Józefa Demetrykiewicza) oraz etnoantropologii (u Juliana Talko-Hryncewicza). Ci dwaj ostatni, znani szeroko w Europie uczeni, ukierunkowali młodego adepta nauki w kierunku badań etnograficznych oraz antropologicznych. Nie mogąc liczyć na pomoc ze strony rodziców, którzy odumarli go w czasie, gdy kształcił się w szkołach, Gawełek sam rnusiał zabiegać o środki na utrzymanie. Jednak - dzięki znakomitym wynikom - przez cały okres studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, aż do 1912 roku, otrzymywał przyznawane przez władze Akademii Umiejętności stypendium im. dra Józefa Katarzyńskiego³ ⁴. Obowiązkiem stypendysty było wykonywanie w ciągu tygodnia sześciu godzin pracy na rzecz Akademii. W 1911 roku Gawełek został praktykantem w krakowskim III Gimnazjum, a w roku następnym, 1912, pracował jako pomocnik bibliotekarza w krakowskim Muzeum Techniczno-Przemysłowym. We wrześniu 1913 roku został zastępcą nauczyciela w V Gimnazjum, by po dwóch miesiącach przenieść się do Filii Gimnazjum św. Jacka, przekształconej 1915 roku w VII Gimnazjum im. Adama Mickiewicza (pracował tu do 1 września 1919 roku). W 1916 roku - po przedstawieniu rozprawy pt. Lud w pismach Modrzewskiego, Orzechowskiego i Reja - złożył na Uniwersytecie Jagiellońskim egzamin nauczycielski, ale mimo to pozostał w szkole na stanowisku suplenta. W tym samym roku - na wniosek władz Wydziału Filozoficznego UJ - został mianowany asystentem („pomocnikiem naukowym”) przy Zakładzie Antropologicznym UJ. Ministerstwo Wyznań i Oświaty w Wiedniu zleciło mu wówczas „misję badania jeńców w szpitalach krakowskich, szczególnie pod względem antropologicznym”. Jak wyjaśniał w Curriculum vitae, zebrał wówczas imponujący materiał kraniolo-giczny o ludziach z plemion azjatyckich, który postanowił naukowo opracować. W związku ze zdobyciem tych materiałów, w 1918 roku zapisał się na Wydział ³ W. Semkowicz, Boże Narodzenie w Radłowie (powiat brzeski), „Lud" 1904, s. 154-167. Semkowicz zanotował: „Poniżej podajemy opis zwyczajów i obrzędów w czasie Świąt Bożego Narodzenia w Radłowie pod Tarnowem, wedle wskazówek i opowiadania Franciszka Gawełka, ucznia V klasy gimnazjum w Tarnowie" (s. 155). Po latach, w 1916 roku, Gawełek bardzo ciepło zrecen-zowałna łamach „Przeglądu Powszechnego" (1916, z. 11, s. 239-241) książkę prof. Semkowicza pt. Przysięga na słońce. Studium porównawczeprawno-etnołogiczne (Kraków 1916). ⁴ Z przechowywanych w Archiwum PAU dokumentów wynika, że Gawełek corocznie starał się o stypendium, a władze PAU corocznie mu owo stypendium przyznawały w oparciu o jego wyniki w nauce. Wynosiło ono rocznie 564 korony (po 47 koron miesięcznie). Już w pierwszym podaniu o stypendium z marca 1908 roku Gawełek zaznaczył, że jest sierotą. Nieznany autor dodał na marginesie podania: „ojciec rolnik, 4 morgi gruntu”. FRANCISZEK GAWEŁEK - BADACZ KULTURY LUDOWEJ 285 Medyczny UJ, celem „bliższego poznania i przestudiowania człowieka bezpośrednio, gdyż dotąd znał go tylko [...] jako antropolog”⁵. W 1913 roku Gawełek przedstawił Radzie Wydziału Filozoficznego UJ trzy rozprawy naukowe⁶, które stały się podstawą jego przewodu doktorskiego. Stopień doktora otrzymał 21 kwietnia 1913 roku. Jak piszę w Curriculum vitae, przesłanym latem 1919 roku rektorowi Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Idziemu Radziszewskiemu, bezpośrednio po uzyskaniu doktoratu zamierzał wyjechać na studia zagraniczne, nie udało się mu jednak tego zrealizować ze względu na brak funduszy. Gdy w roku następnym, 1914, zgromadził odpowiednie środki na wyjazd do Paryża, na przeszkodzie jego planom stanął wybuch wojny światowej. W konsekwencji nie udało mu się podjąć studiów na żadnej uczelni zagranicznej, choć zwiedził kilka ważnych ośrodków naukowych monarchii austro-węgierskiej (m.in. Wiedeń, Pragę i Budapeszt). Jak pisał w liście z 25 lipca 1919 roku do wspomnianego rektora Uniwersytetu Lubelskiego, w ośrodkach tych zainteresował się szczególnie urządzeniem tamtejszych muzeów etnograficznych i zdobytą wiedzę w tym zakresie zamierzał wykorzystać przy organizacji muzeum etnograficznego w Lublinie. W trakcie studiów w Krakowie Gawełek włączył się w działalność Komitetu Założycielskiego, a następnie - Towarzystwa Muzeum Etnograficznego w Krakowie, powołanego do życia w 1911 roku. Skupienie wokół jego idei ludzi tego pokroju, co wizytator szkolny, a zarazem - kolekcjoner sztuki ludowej, Seweryn Udziela, prof. Julian Talko-Hryncewicz, prof. Franciszek Bujak czy wreszcie - malarz i pisarz w jednej osobie, Włodzimierz Tetmajer, w dniu 19 lutego 1911 roku zaowocowało oficjalnym otwarciem w Krakowie Muzeum Etnograficznego. Stworzono je przede wszystkim w oparciu o bogaty dar dla tej placówki, jaki przekazał Seweryn Udziela. Pierwszą siedzibę Muzeum stanowiły trzy małe salki, wynajęte w oficynie budynku przy ul. Studenckiej 9. Gawełek podjął się ważnego zadania upowszechniania wiedzy o nowej instytucji. Pierwsze obszerne artykuły na ten temat ogłosił na łamach „Czasu” i „Nowej Reformy"⁷, po czym kontynuował tę działalność w innych pismach, nie tylko krakowskich⁸ ⁹. W 1915 roku, w uznaniu zasług dla nowej placówki, wybrany został na sekretarza Towarzystwa Muzeum Etnograficznego, ⁵ F. Gawełek, Curriculum vitae. Rkps w Archiwum Uniwersyteckie KUL, k. 7. ⁶ Były to wydane w latach 1910-1911 następujące rozprawy: F. G awełek, Przesądy, zabobony, środki lecznicze i wiara ludu w Radłowie, w pow. brzeskim, Kraków 1910; i d e m, Konik zwierzyniecki. Szkic krytyczny, Kraków 1910; i d e m. Palma, jajko i śmigus w praktykach wielkanocnych ludu polskiego, Kraków 1911. ⁷ Por. idem, Muzeum Etnograficzne w Krakowie, Kraków 1911 (odb. z „Czasu”); idem, Nowe muzeum w Krakowie, Kraków 1911 (odb. z „Nowej Reformy"). ⁹ Por. idem, Muzeum Etnograficzne w Krakowie, „Ziemia” (Warszawa) 1913, nr 28 (12 VII); i d e m, Z Muzeum Etnograficznego na Wawelu, „Słowo Polskie" 1914, nr 205 (17 V); i d e m, Z Muzeum Etnograficznego na Wawelu, „Nowa Reforma” 1915, nr 357 (17 VII); idem. Muzeum Etnograficzne na Wawelu. Z okazji otwarcia czterech nowych sal, „Czas" 1916 (29 III); idem, W sprawie zbiorów do Muzeum Etnograficznego na Wawelu, „Kultura Polski” 1917, z. 3 (III), s. 175-177; idem, O Muzeum Etnograficzne na Wawelu, „Czas" 1977, nr 225 (16 V), przedruk w: „Nowa Reforma" 1917, nr 240 (25 V), „Głos Narodu" 1917 (23 V), „Kurier Ilustrowany” 1917 (23 V). 286 FRANCISZEK ZIEJKA zastępując na tym stanowisku dra Eugeniusza Kiernika. Funkcję tę pełnił do końca życia, czyli do 1919 roku. Dzięki akcji informacyjnej Gawełka, umiejętnie skojarzonej z działaniami innych członków Towarzystwa, do krakowskiego Muzeum już w 1911 roku zaczęły płynąć dary ze wszystkich trzech zaborów. Tytułem ciekawostki warto odnotować, iż do placówki w 1911 roku trafiły także eksponaty z rodzinnej miejscowości Gawełka, czyli z Radłowa. Nadesłał je - o czym wspomina Sprawozdanie Wydziału Towarzystwa Muzeum Etnograficznego w Krakowie za rok 1911 - pracujący w radłowskiej parafii ks. Karol Suwada. Okazuje się, że przekazał on wówczas: „trzy chustki wiązane w czepce, chustkę wełnianą, dawny pas rzemienny, nabijany guzikami, ramkę drewnianą rzeźbioną przez chłopca, różdżkę weselną i «świat» ze słomy z Marcinkowic pod Radłowem, chustkę wiązaną w czepiec, chustkę na ramiona ze wsi Zdrochec - chustkę wiązaną w czepiec i «świat» z płótna ze wsi Wał-Ruda, starą narzutkę płócienną z Radłowa”⁹. Sam Gawełek również przekazywał do Muzeum Etnograficznego w Krakowie dary z Radłowa oraz z najbliższych jego okolic¹⁰ ¹¹. Aktywność Gawełka sprawiła, że dość szybko został doceniony przez środowisko naukowe Krakowa. Już w 1911 roku jego rozprawa pt. Bibliografia ludoznaw-stwa polskiego została przedstawiona na posiedzeniu Wydziału Filologicznego krakowskiej Akademii Umiejętności. W dniu 6 lipca 1914 roku Gawełek został - wspólnie z historykiem muzyki Adolfem Chylińskim, indianistą Andrzejem Gawrońskim, ludoznawcą Edmundem Kołodziejczykiem i literatem Leonem Wasilewskim - wybrany przez zarząd Wydziału Filologicznego Akademii Umiejętności na stałego współpracownika Komisji Antropologicznej (Dział Etnologiczny). Odtąd osobiście mógł przedstawiać swoje prace na posiedzeniach tej Komisji. Z uprawnienia tego skorzystał już 9 października 1916 roku, kiedy to przedstawił początek swojej pracy o Lajkoniku, 11 grudnia tego roku - pracę pt. Lajkonik jako zabytek średniowieczny, zaś 24 maja 1917 roku - rozprawę zatytułowaną Marcin Gallus i Mistrz Wincenty jako pierwsi ludo- i krajoznawcy polscy". Młody badacz nie ograniczał swych zainteresowań tylko do szeroko rozumianej problematyki etnograficznej. W 1918 roku przygotował rozprawę o asymetrii w budowie ciała ludzkiego, za którą otrzymał nagrodę Wydziału Lekarskiego UJ (z informacji autora zawartych w Curriculum vitae wynika, że przyjęto ją do druku w pracach Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, ostatecznie jednak ’ Sprawozdanie Wydziału Towarzystwa Muzeum Etnograficznego w Krakowie za rok 1911, Kraków 1912, s. 7. ¹⁰ Z lektury zachowanych Sprawozdań Wydziału Muzeum Etnograficznego w Krakowie wynika, że już w 1911 roku Gawełek przekazał do zbiorów tego muzeum dziewięć swoich broszur o tematyce ludoznawczej. W 1913 roku - podarował muzeum potrzask do łapania ptaków z Radłowa. W 1915 roku - gęśl serbską, dwa hafty żydowskie z XVIII wieku, dwa malowane na szkle obrazy góralskie, szczeć do czesania lnu, wieniec dożynkowy z Pleszowa oraz czternaście klisz fotograficznych z typami ludowymi ze Szczurowej. W 1915 roku oddał tej placówce gwiazdę na drążku, z którą chodzili kolędnicy w Suchej, oraz starodawny kapelusz filcowy męski z Pleszowa pod Krakowem. ¹¹ Por. Archiwum PAU: W 1-11/1916; Sprawozdania z posiedzeń i czynności Polskiej Akademii Umiejętności, Kraków 1917, nr 10. FRANCISZEK GAWEŁEK - BADACZ KULTURY LUDOWEJ 287 nie została wydana). W tym samym czasie ogłosił rozprawkę pt. Wykopaliska kości ludzkich na Wawelu¹², a także przygotował studium porównawcze o znaczeniu liczb czarodziejskich w wierzeniach i praktykach lekarskich ludów (liczące ok. dwustu stron). Praca ta - jak pisał w Curriculum Vitae - została przyjęta do druku w Rocznikach Towarzystwa Ludoznawczego we Lwowie, „jednakże z powodu obecnie panującej drożyzny spoczywa w rękopisie” Wszystko wskazuje na to, że podjęte w 1919 roku badania nad znaczeniem masek zwierzęcych w zwyczajach świątecznych ludów, w zamiarach autora miały doprowadzić do rozprawy habilitacyjnej, którą planował ukończyć w roku akademickim 1919/1920. Sprawa zatrudnienia Gawełka na powołanym w 1918 roku do życia Uniwersytecie Lubelskim (przemianowanym w 1928 roku na Katolicki Uniwersytet Lubelski) wywołuje do dziś dyskusje w środowisku etnografów. Z badań Zbigniewa Jasiewicza¹³ wynika, że już w 1918 roku Gawełek podjął zakończone niepowodzeniem starania o zatrudnienie w powołanym właśnie do życia Uniwersytecie Poznańskim (znalazł je tam wówczas młodszy o rok od Gawełka historyk literatury polskiej, Stanisław Pigoń). W zaistniałej sytuacji Gawełek zdecydował, że w roku następnym przystąpi do konkursu na stanowisko profesora w prywatnym Uniwersytecie Lubelskim. Z dokumentów przechowywanych w Archiwum KUL wynika, że władze tej uczelni postanowiły w roku akademickim 1919/1920 rozszerzyć swoją ofertę dydaktyczną o wykłady z zakresu etnografii i antropologii. Franciszek Gawełek zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko wykładowcy, przesłał też do Lublina zgłoszenie. W ślad za tymi dokumentami dotarł do Lublina także list polecający go od ks. prof. Jana Fijałka. Okazuje się, że ów znakomity historyk Kościoła, który po latach pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1896 roku przeniósł się do Lwowa, by na tamtejszym Uniwersytecie pełnić kolejno funkcje dziekana Wydziału Teologicznego (w latach 1901-1902), a następnie - rektora (w latach 1903-1904), w 1912 roku powrócił do Krakowa i na UJ objął Katedrę Historii Kościoła (a od 1914 do 1915 roku był dziekanem Wydziału Teologicznego). Wszystko wskazuje ha to, że czynny w sprawach Muzeum Etnograficznego Gawełek został dostrzeżony przez ks. prof. Fijałka, który zdecydował się pomóc młodemu badaczowi¹⁴. W dniu 16 czerwca 1919 roku duchowny wysłał więc do rektora Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Idziego Radziszewskiego, list, w którym pisał: „Podobno, jak mnie informują, zamierzona jest ¹² Sprawozdania z posiedzeń i czynności Polskiej Akademii Umiejętności, Kraków 19L8, Nr L-LO. ¹³ Por. Z. Jasiewicz, Część i całość. Poznański ośrodek etnologiczny w etnologii polskiej, [w:] Etnologia polska między ludoznawstwem a antropologią. Materiały z konferencji zorg. w Poznaniu 26-27maja 1994 r., red. A.Posern-Zieliński, Poznań 1995, Prace Komitetu Nauk Etnologicznych Polskiej Akademii Nauk, nr 6. ¹⁴ Niewykluczone, że w tym konkretnym wypadku zadziałał mechanizm społeczny: podobnie jak Gawełek, również ks. prof. Jan Fijałek pochodził z rodziny chłopskiej. Urodził się w 1864 roku w Pogwizdowie pod Bochnią. Tworzył zatem - wspólnie z młodszymi nieco: Stanisławem Pigoniem, Stanisławem Kotem, Janem Czubkiem i wielu innymi - zastęp pierwszego pokolenia chłopskich synów, które trwale zapisało się w dziejach polskiej nauki. 288 FRANCISZEK ZIEJKA w Uniwersytecie Lubelskim kreacja Katedry Etnografii. Z tej przyczyny zwracam się do Najprzewielebniejszego X. Prałata-Rektora z prośbą uprzejmą, by zechciał wziąć pod uwagę łaskawą kandydata, którego znam osobiście i mogę go chętnie polecić jako wybitną siłę naukową, a przytem - co wśród przedstawicieli tej gałęzi badań nie należy dzisiaj do zjawisk codziennych - jako katolika praktykującego. Jest nim Dr Franciszek Gawełek, tutejszy suplent przy filii gimnazjum św. Jacka i asystent przy zakładzie antropologicznym prof. Talko-Hryncewicza, członek Komisji Antropologicznej naszej Akademii Umiejętności, długoletni i zasłużony sekretarz naszego tu Towarzystwa Muzeum Etnograficznego ma Wawelu. Uczeń prof. Demetrykiewicza i Hryncewicza [Gawełek - przyp. F.Z.] wyrobił sobie już poważne imię naukowe szeregiem prac swoich - których wykaz załączam niniejszym - zwłaszcza o lajkoniku zwierzynieckim; zamiłowanym jest przytem badaczem prehistorii człowieka i historii kultury. Zaleca go również chlubna działalność pedagogiczna w szkole. Szczerze tedy mogę go przedstawić, jako kandydata ze wszech miar kwalifikowanego do przyszłej profesury”¹⁵. Tak wysoka protekcja ze strony cieszącego się powszechnym szacunkiem ks. prof. Fijałka sprawiła, że w pierwszych dniach lipca 1919 roku rektor Radziszewski poprosił kandydata o Curriculum vitae. Gawełek dokument taki przygotował, zaś w dołączonym do niego liście wyjaśniał sprawę wymaganej przy obejmowaniu stanowiska profesora habilitacji. Pisał: „Chciałbym pracować uczciwie, intensywnie; niestety, praca w gimnazjum jest tak wyczerpująca, że śmiało powiedzieć można, iż praca naukowa w tych warunkach jest prawdziwym poświęceniem; 20 godzin tygodniowo w gimnazjum, 12-15 godzin w Zakładzie Antropologicznym], utrudniają i obciążają umysł tak bardzo, że trudno nawet zdobyć się na habilitację. Gdyby jednak Uniwersytet Lubelski przyjąć mię zechciał z tym warunkiem, że w pewnym przeciągu czasu mogę się habilitować, naówczas wszystko poszłoby inaczej. Pracy się nie boję, gdyż wśród niej wyrosłem, idąc wciąż (jako sierota) o własnych siłach naprzód. Z czystym sumieniem mogę rzec śmiało, że dotąd nie szukałem nigdzie żadnej pomocy, a pracowałem jedynie w imię hasła: «praca dla pracy», mimo że mógłbym się powołać na wiele znakomitych osobistości, które znają mię osobiście, a między innymi nawet na ks. Biskupa Sapiehę; tego dotychczas nie czyniłem. Obecnie jednak widzę, że mimo wszystko należało się oglądnąć za jakąś pomocą, bo lata szybko mijają, a z nimi i siły do pracy. - Gdybym więc mógł otrzymać możność pracy w Lublinie, naówczas w ciągu roku 1919/20 mógłbym się habilitować i chciałbym urządzić Muzeum ludoznawcze w Lublinie tym bardziej, że są do tego podstawy w Nałęczowie i indziej, takie zaś Muzeum jest niezbędne do ćwiczeń przy wykładach etnografii; jak zaś tego rodzaju Muzeum powinno wyglądać, mam już dosyć doświadczenia, pracując w Krakowie jako sekretarz Muzeum Etnograficznego i zwiedziwszy Muzea w Pradze, Wiedniu, Budapeszcie itd.”¹⁶. ¹⁵ List ks. prof. Jana Fijałka do rektora Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Idziego Radziszewskiego, z dnia 17 czerwca 1919 r., Rkps w Archiwum Uniwersyteckie KUL, k. 10. ¹⁶ List Franciszka Gawełka do rektora Uniwersytetu Lubelskiego, ks. prof. Idziego Radziszewskiego, z 25 lipca 1919 r., Rkps w Archiwum Uniwersyteckie KUL, k. 11-12. FRANCISZEK GAWEŁEK - BADACZ KULTURY LUDOWEJ 289 Wszystko wskazuje na to, że w zaistniałej sytuacji rektor Radziszewski zwrócił się - zgodnie z obowiązującą wówczas praktyką - z prośbą o opinię o kandydacie do czterech profesorów uniwersyteckich. Opinie owe, przygotowane przez prof. Bolesława Ulanowskiego i prof. Józefa Tretiaka z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prof. Stanisława Ciszewskiego i prof. Wilhelma Bruchnalskiego z Uniwersytetu Lwowskiego, współgrały ze zdaniem ks. prof. Fijałka, co sprawiło, że w połowie sierpnia 1919 roku Gawełek otrzymał od ks. rektora Radziszewskiego potwierdzenie angażu do pracy na lubelskiej uczelni¹⁷. W liście do ks. Radziszewskiego z 19 sierpnia 1919 roku, pisanym podczas pobytu na wakacjach w majątku pp. Siemieńskich w Silnicy (gubernia piotrkowska), Gawełek - oprócz podziękowań za angaż do pracy na stanowisku profesora - informował o planowanych zajęciach. Postanowił podjąć w Lublinie dwa dwugodzinne wykłady: 1. Etnologia i jej rozwój oraz znaczenie oraz 2. Archeologia ziem Polski. Cz. I. Wielkopolska. Jak dodawał w korespondencji, liczbę i charakter ćwiczeń zdecydował się rozstrzygnąć po przyjeździe do Lublina. Ostatnia wiadomość, jaką rektor Radziszewski otrzymał od Franciszka Gaweł-ka, pochodziła z 1 września 1919 roku. Na kartce pocztowej z tego dnia napisał on: „Magnificencjo, Najprzewielebniejszy Księże Prałacie! Mam zaszczyt donieść, że z dniem dzisiejszym wracam do Krakowa, gdzie adres mój jest: Wawel 7 i gdzie zostaję do końca września. Ponieważ rada szkolna zażądała ode mnie dowodu, iż rzeczywiście potrzebuję urlopu, przeto więc prosiłbym bardzo o łaskawe przysłanie mi, ile możności zaraz, odpowiedniego dokumentu urzędowego. - Łączę wyrazy najgłębszej czci i szacunku wysokiego. Fr. Gawełek"¹⁸. Ks. rektor Radziszewski prośbie tej zadośćuczynił i 11 września wysłał na wskazany adres Gaweł-ka w Krakowie pismo, którego kopia znajduje się w Archiwum KUL: „11 września 1919. Do Pana D-ra Franciszka Gawełka w Krakowie. Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Lubelskiego powołał Szanownego Pana Doktora do prowadzenia wykładów od października r.b. z Etnografii i Archeologii Polskiej. Powiadamiając o tym, mam zaszczyt prosić Szanownego Pana Profesora o przybycie w pierwszych dniach października do Uniwersytetu, by 6-go tegoż miesiąca wziąć udział w inauguracji nowego roku akademickiego i nazajutrz rozpocząć wykłady. Rektor [Ks. prof. I. Radziszewski]”¹⁹. Dokument ten nie dotarł już jednak do rąk adresata, o czym poinformował Księdza Rektora w dniu 16 września 1919 roku jego brat, ¹⁷ Należy tu wyjaśnić, że angaż na stanowisko profesora bez habilitacji nie byt w tym wypadku wyjątkiem. Podobnie wyglądała sprawa angażu Stanisława Pigonia na stanowisko profesora historii literatury polskiej na Uniwersytecie Stefana Batorego. Pigoń, który dotychczas pracował na Uniwersytecie Poznańskim, jesienią 1920 roku otrzymał propozycję objęcia katedry na USB. Przyjmując ją, zobowiązał się uzyskać habilitację w ciągu roku. Przewód przeprowadzono w kwietniu 1921 roku, dzięki czemu w maju młody naukowiec przeniósł się do Wilna i objął kierownictwo Katedry Historii Literatury Polskiej. Wszystko wskazuje na to, że podobnie mogły potoczyć się losy Gawełka, gdyby nie jego przedwczesna śmierć. ¹⁸ Archiwum Uniwersyteckie KUL, k. 12. ¹⁹ Archiwum Uniwersyteckie KUL, k. 13. Pieczątka na kopii wskazuje, że list wysłano jako „polecony”. 290 FRANCISZEK ZIEJKA Józef. Okazało się, że przed odjazdem do Krakowa Gawełek wraz ze swoim opiekunem, hr. Janem Siemieńskim, właścicielem dóbr w Silnicy (oddalonych o mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów od Częstochowy) wziął udział w polowaniu w lasach Stanisława Tarnowskiego. W czasie owego polowania spadł nieszczęśliwie z konia i - przewieziony do szpitala w Częstochowie - zmarł na stole operacyjnym w nocy z 8 na 9 września 1919 roku. Właśnie o tym smutnym fakcie poinformował ks. rektora Radziszewskiego Józef Gawełek. W liście z 16 września pisał on: „Magnificencjo, Najprzewieleb-niejszy Księże Rektorze! Bolesną wiadomością dzielę się z Waszą Magnificencją. Brat mój, śp. Franciszek Gawełek, powołany na tamtejszy Uniwersytet, zmarł po krótkich a ciężkich cierpieniach dnia 8/9 w Częstochowie i tam został pochowany w dniu 11 bm. Zmarł w chwili, gdy nauce tak dużo potrzeba charakterów wzniosłych i prawych. Praca cicha i żmudna, umiłowanie nauki, sumienność, miłość ludu wiejskiego, spośród którego wyszedł, to były jego hasła, którymi kierował się w swym krótkim, pracowitym żywocie. Jako czciciel Maryi wysłużył sobie tę łaskę, że Bóg powołał go do Siebie w szpitalu pod Jej wezwaniem i dniu Jej Imienia i miejscu Jej łask i cudów, dokąd spieszą miliony serc polskich, by u stóp Swojej Królowej złożyć swe bole i troski. - Zawiadamiając o tej smutnej wieści, upraszam uprzejmie Najczcigodniejszego Księdza rektora o przysłanie dokumentu nominacyjnego wysłanego do Krakowa, a który został z powrotem zwrócony przez pocztę Uniwersytetowi w Lublinie. Będzie to najmilsza pamiątka dla pozostałej rodziny, że trudy i praca nieboszczyka zostały sowicie nagrodzone. Dziękując w imieniu zmarłego za okazywaną mu przez Ks. Rektora miłość i życzliwość, pozostaję z najgłębszą czcią. Józef Gawełek. Wola Radłowska. Pfoczta] Radłów. Małopolska”²⁰. Przywołane wyżej dokumenty potwierdzają, że Franciszek Gawełek formalnie został powołany na stanowisko profesora w Uniwersytecie Lubelskim (rektor ks. Radziszewski nazywa go w swoim piśmie „profesorem”²¹). Nadto - że zmarł w szpitalu Najświętszej Marii Panny w Częstochowie. W tradycji rodzinnej przekazano, iż zakończył życie w nocy z 8 na 9 września 1919 roku, ale akt zgonu²² wystawiono w dniu 9 listopada. Pierwszy jego pochówek odbył się 11 września w Częstochowie. Dopiero w listopadzie rodzina sprowadziła jego zwłoki na cmentarz parafialny w Radłowie, gdzie spoczywa w grobie rodzinnym z rodzicami oraz bratem Józefem. Śmierć Gawełka właściwie nie została zauważona przez środowisko. Jedyne Wspomnienie pośmiertne o nim ogłosił 11 października 1919 roku na łamach „Głosu Narodu” Adam Wrzosek, ówczesny asystent w Zakładzie Antropologii ²⁰ Archiwum Uniwersyteckie KUL, k. 16. ²¹ W ostatnim czasie ukazał się obszerny tom Pism ks. Idziego Benedykta Radziszewskiego (Pisma, red. ks. S. Janeczek, ks. M. Maciołek, ks. R. Charzyński, Lublin 2009, s. 575). W tomie tym znajduję się dwa teksty poświęcone ks. Radziszewskiemu: pióra ks. Stanisława Wilka (Ks. Idzi B. Radziszewski - „właściwy twórca i pierwszy rektor KUL") oraz ks. Stanisława Janeczka (Ks. Idzi B. Radziszewski - filozof i założyciel Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II). ¹² Akt zgonu Franciszka Gawełka - nr 666/1919/11 - znajduje się w archiwum Urzędu Stanu Cywilnego w Częstochowie (por. pismo nr: USC 11.51412-789/ 2008 z dnia 28 września 2008 r.). FRANCISZEK GAWEŁEK - BADACZ KULTURY LUDOWEJ 291 UJ. Nie zachowała się, niestety, jego spuścizna rękopiśmienna. Z informacji uzyskanych w 1965 roku przez piszącego te słowa od jego siostrzenicy, zamieszkałej w Sanoku Marii Hrycaj, większość tych materiałów przepadła w zawierusze pierwszej wojny światowej²³. 2. Franciszek Gawełek debiutował jako uczony bardzo wcześnie, bowiem jeszcze jako uczeń VIII klasy tarnowskiego gimnazjum. W zeszycie 2 „Ludu” z 1907 roku ogłosił artykuł pt. Zwyczaje świąteczne w Radłowie, w którym dał m.in. opis tzw. „kobyłki” - tradycji związanej z okresem Bożego Narodzenia w rodzinnej miejscowości - a także omówił zespół zwyczajów wielkanocnych²⁴ ²⁵. W tym samym, 1907 roku, w zeszycie 4 „Ludu" ukazała się inna rozprawka Gawełka, pt. Wesele „staroświeckie” w Radłowie (powiat brzeski)¹⁵. Autor dał w niej szczegółowy opis radłowskich zwyczajów weselnych: od poznania się młodych, poprzez „zmówiny” (autor zwrócił uwagę na sprawy majątkowe, dowodząc, że „często można spotkać, że ojciec nawet najbogatszy nie da nic synowi, jeśliby ten wbrew jego woli pojął za żonę dziewczynę biedną”), aż po wesele (trwające często jeszcze trzy dni!). Opis swój zakończył ²³ W 1964 roku podjąłem w Radłowie próby uzyskania informacji na temat pozostawionych przez Franciszka Gawełka zbiorów. Na strychu domu pp. Michała i Stefanii Mleczków przy ul. Cmentarnej odnalazłem kilka broszur i zeszyt, w którym uczony wklejał swoje artykuły prasowe. Zeszyt ten przekazałem do zbiorów Gminnej Biblioteki Publicznej w Radłowie. Znalazłem wówczas także rękopis nieznanego poematu dramatycznego pióra Kazimierza Kosińskiego pt. Na Wawelu (powstałego w 1908 roku). Rękopis ten przekazałem do zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. W tym samym czasie nawiązałem kontakt listowy z p. Marią Hrycaj, jedną z siostrzenic Gawełka, prosząc Ją o ewentualną pomoc w odnalezieniu spuścizny po Gawełku. W 1965 roku otrzymałem następujący list od Niej: „Sanok, 28 III [19)65. Szanowny Panie! Przede wszystkim przepraszam, że tak późno odpisuję, lecz chciałam spełnić Pańską prośbę. Niestety, mimo najszczerszych chęci nie będę mogła uczynić zadość Pańskiej prośbie. Wuj mój, śp. Franciszek Gawełek, pozostawił część swego dorobku naukowego w Radłowie, skąd część została przewieziona przez moją Mamę do Sanoka. W czasie działań wojennych, które trwały w Sanoku przez 6 tygodni, linia frontu przebiegała przez nasz ogród. Na skutek tego zostaliśmy z domu wysiedleni. Po powrocie zastaliśmy zrujnowany dom, a resztki książek i papierów zmieszanych całkowicie z błotem znajdowaliśmy w okopach żołnierskich. Część, która pozostała w Radłowie, uległa dalszemu zniszczeniu przez lokatorów, którzy mieszkali w domu Wujka, gdzie ta część była zdeponowana. Lokatorzy dostali się do zamkniętego pokoju i wybrali resztę znajdujących się materiałów, tj. książek i rękopisów, które prawdopodobnie zniszczyli. Gdy po kilku latach weszliśmy do domu w Radłowie, zastaliśmy w pokoju pustki. Równocześnie też chcia-łabym w imieniu własnym i całej Rodziny serdecznie podziękować Panu za trud podjęty nad przywróceniem pamięci mojego śp. Wuja Franciszka Gawełka i podkreślenia Jego roli dla nauki polskiej. Łączę wyrazy szacunku i poważania. Maria Hrycaj" (list znajduje się w moich zbiorach). ²⁴ F. G a w e ł e k, Zwyczaje świąteczne w Radłowie w powiecie brzeskim, „Lud” 1907, t. 13, z. 2, s. 130-144. Autor piszę tamo „kobyłce" jako „jednym z zaginionych już zwyczajów". Być może dzięki jego wysiłkom zwyczaj ten przetrwał jednak dość długo. Chłopcy z „kobyłką" chodzili po Radłowie jeszcze w czasach młodości autora niniejszego szkicu. ²⁵ Idem, Wesele „staroświeckie" w Radłowie (powiat brzeski), „Lud” 1907,1.13, z. 4, s. 313-324. 292 FRANCISZEK ZIEJKA Gawełek ważną obserwacją: „Na weselu można najlepiej oglądać życie duchowe i humor wieśniaka. Ileż to słyszy się tutaj improwizowanych pieśni, ileż płynie melodii, jakie życie widzi się w ruchach tańczących, gdy stanąwszy przed muzyką po-cznie drużba całym korpusem wykonywać ruchy w takt muzyki, a przyśpiewywać druhnom, a bić nogą w ziemię i klaskać w dłonie. Lecz huczne takie wesela wychodzą ze zwyczaju i już dzisiaj nazywają się «staroświeckie»"²⁶. W roku następnym, 1908, Gawetek ogłosił na łamach „Ludu” obszerny materiał pt. Boże Narodzenie w Radłowie, w którym - przywołując tekst Władysława Semkowicza z 1904 roku -informował czytelników o powodach podjęcia na nowo tego samego tematu. Pisał więc: „Po nagromadzeniu [...] nowego materiału i przy własnej obserwacji, zauważyłem wiele braków tak w skreśleniu zwyczajów świątecznych, jako też w przedstawieniu samej szopki, co uzupełniwszy obecnie, w całości podaj攲⁷. Jak wynika z powyższego przywołania, startował Gawełek w życiu naukowym jako zbieracz i rejestrator zwyczajów ludowych w stronach rodzinnych. Zainteresował się w tym okresie - co naturalne - przede wszystkim życiem obyczajowym mieszkańców Radłowa, ale sięgał także po materiały z niedalekich okolic, o czym świadczy głośna jego rozprawka pt. Czarownik w Rząchowy w powiecie brzeskim, ogłoszona w 1908 roku na łamach „Materiałów Antropologiczno-Archeologicznych i Etnograficznych” Akademii Umiejętności, w której Gawełek przywołał postać siedemdziesięciopięcioletniego mieszkańca wioski, niejakiego Józefa Smoruga, uchodzącego za „czarownika” Chłop ów, po licznych wojennych przygodach, osiadł w rodzinnej wsi i „nauczał” sąsiadów z „czarodziejskiej książeczki” w której spisał sposoby, jakimi można ludziom pomagać lub szkodzić. Młodemu badaczowi udało się zrobić odpis owej książeczki i ogłosić drukiem we wzmiankowanym artykule. Warto wspomnieć tutaj także o jego notatkach z letniej wyprawy do Kalwarii Zebrzydowskiej, które ogłosił w tym samym czasie na łamach „Ludu”²⁸ ²⁹. Rezultatem prowadzonych przez Gawełka w tych latach badań terenowych był szereg jego publikacji popularnonaukowych i popularnych²⁵, a przede wszystkim ²⁶ Ibidem, s. 324. ²⁷ Idem, Boże Narodzenie w Radłowie, „Lud” 1908, t. 14, s. 131. Rozprawka obejmuje 26 stron druku. ²⁸ W1908 roku ogłosi! na łamach „Ludu” artykulik pt. Dwie legendy z Kalwarii, w którym omówił legendę o spadających rzekomo w dniu Matki Boskiej Zielnej w Kalwarii gwiazdach („Jedynie uczestnik uroczystości odpustowych może znaleźć taką gwiazdkę, bo tylko on może ja dojrzeć, gdy spadnie na ziemię. Gwiazda taka znaleziona w pobliżu cudownego miejsca stanowi wielki i nieoceniony skarb”), a także o leczniczych właściwościach kamyczków znajdujących się w rzeczce płynącej przez Kalwarię („Kto, będąc pierwszy raz na Kalwarii, znajdzie taki kamyczek i nosi go z sobą przez cały odpust, ten zabezpieczy się przed wszelkimi chorobami i dolegliwościami na cały rok”; s. 300). Świadczy o tym także rozprawa Gawełka zatytułowana Czarownik z Rząchowy w powiecie brzeskim. Publikacja owego dokumentu, złożonego z 45 zapisów, stanowi niewątpliwie największą wartość tego artykułu. ²⁹ Godzi się tu odnotować m.in.: Nasze zwyczaje wielkanocne i ich znaczenie („Dodatek Literacki” do „Nowej Reformy” 1910, nr 26), Z dni wielkanocnych („Czas” 1910, nr z 26 III), Boże Narodzenie na wsi („Czas” 1910, nr z 24 XII), Hej kolęda, kolęda („Wiadomości Codzienne" [Warszawa] 1910, nr z 24-25 XII). FRANCISZEK CAWEŁEK - BADACZ KULTURY LUDOWEJ 293 - ogłoszona w 1910 roku na łamach „Materiałów Antropologicznych, Archeologicznych i Etnograficznych” sześćdziesięciostronicowa rozprawa pt. Przesądy, zabobony, środki lecznicze i wiara ludu w Radłowie, w pow. brzeskim. Autor dość szczegółowo przedstawił w niej świat nadzmysłowy mieszkańców Radłowa, ich wiarę w czarownice, płanetników, topielce, widma, zmory i inne moce. Zajął się także postrzeganiem przez nich świata zwierzęcego oraz roślinnego (pisał więc o zwierzętach i roślinach mających rzekomo znaczenie lecznicze bądź chorobotwórcze). Nie zapomniał o żywych wśród swych krajanów przepowiedniach meteorologicznych, wierzeniach i przesądach związanych z różnymi dniami w roku, o chorobach i stosowanych przeciw nim lekach. Spośród rozlicznych obserwacji Gawełka godzi się tu przypomnieć dwie, bardzo rzadko spotykane w przekazach etnografów. Autor pisał więc między innymi o tajemniczych światełkach unoszących się latem nad radłowskimi polami, w której to opowieści pojawia się znany w dziewiętnastowiecznej literaturze pięknej motyw krzywd, jakie chłopom wyrządzali nieuczciwi urzędnicy: „Światełka inaczej także miernikami zwane, są to dusze geometrów i inżynierów, którzy za życia dopuszczali się krzywd przez niesprawiedliwe pomiary, skutkiem czego muszą po śmierci pokutować w postaci błędnych ogników. Pokuta ich trwa lata całe, gdyż muszą jak najdokładniej odmierzyć każdą piędź ziemi”³⁰. W innym miejscu badacz piszę o powszechnej u mieszkańców Radłowa i okolic, a nieznanej gdzie indziej wierze w odbywające się każdego roku, nocą z 1 na 2 listopada, nabożeństwa w parafialnym kościele, w których udział mają brać dusze zmarłych. Dowodzi więc, że zdaniem mieszkańców Radłowa „W nocy z pierwszego na drugi listopada o godz. dwunastej wychodzą umarli z grobów, by udać się do kościoła na nabożeństwo. Celebruje zmarły proboszcz danej parafii, a usługują mu kościelni i organista. Nikt jednak spośród żyjących nie może się tam dostać, bo go dusze nie puszczą, a chociażby nawet gdzieś w kącie się ukrył, nic nie usłyszy ani nie zobaczy”³¹. Rok 1910 zapisał się trwale w biografii Gawełka także z innego powodu: rozpoczął on wówczas pogłębione badania nad rodowodem i charakterem znanego krakowskiego obyczaju, jakim jest coroczna „wizyta” w dawnej stolicy Polski „lajkonika” w dniu zakończenia oktawy święta Bożego Ciała. Z tego roku pochodzi jego pierwsza rozprawa pt. Konik zwierzyniecki³², w której zaproponował nową ³⁰ F. G a we tek, Przesądy, zabobony, środki lecznicze i wiara ludu w Radłowie (odb. z „Materiałów Antropologicznych, Archeologicznych i Etnograficznych"), s. 8. ³¹ Ibidem, s 46. Znamienne, że obie te opowieści przetrwały w Radłowie co najmniej do połowy XX wieku. Zapoznał też z nimi autora niniejszego szkicu jego Ojciec, święcie wierzący w ich prawdziwość. Ojciec mój opowiadał, iż po ukończonym nabożeństwie w kościele dusze zmarłych powracają na cmentarz w procesji. Każda z nich ma nieść kamienne czy gliniane naczynie ze łzami wylanymi po jej śmierci przez krewnych i przyjaciół. Procesję tę - według mojego Ojca - może zobaczyć tylko i wyłącznie człowiek bezgrzeszny. ³² Idem, Konik zwierzyniecki. Szkic krytyczny, Kraków 1910, s. 15. Por. także: idem, Konik zwierzyniecki, „Gazeta Powszechna" (Lwów) 1910 (2 VI). ¿y1 (Papillault) • Dantego 1493 » Kochanowskiego Jana 1056 >> Nie trzeba jednak przeceniać znaczenia pojemności czaszki lub wielkości mózgu jako cech bezwzględnie świadczących o stopniu sprawności umysłowej. Słusznie Broca przytacza zdanie antropologa francuskiego Gratioleta, że u ludzi prawie równej inteligencji waga mózgu może się wahać od 1200 do 1900 gr., że geniusze mogą mieć mózgi mniejsze od przeciętnych, a ludzie bardzo pospolici mogą mieć nader wielkie mózgi, słowem, że „pojemność intelektualna” (la capacité intellectuelle) jest zupełnie niezależna od masy mózgu¹². - Istotnie wśród ludzi pospolitych lub nawet wręcz duchowo upośledzonych można spotkać osoby z dużym mózgiem, a co zatem idzie i dużą pojemnością czaszki. I tak Bischoff stwierdził u osobnika, niczym nie wyróżniającego się za życia, mózg wagi 2222 gr. co odpowiada pojemności czaszki równej w przybliżeniu 2337 cm³. Bez mała takiej wielkości mózg, a przytem normalnej konsystencji, znalazł Levinge u idioty. Innymi słowy pojemność czaszki tego idioty przewyższała pojemność wszystkich zbadanych czaszek ludzi wielkich i genialnych. Havelock Ellis, z którego dzieła te dane zaczerpnąłem, podaję wiele innych podobnych przykładów, a więc że zwykły wyrobnik miał mózg ważący 1925 gr. (co odpowiada pojemności czaszki = 2026 cm³); że mózg pewnego murarza ważył 1900 gr. (co odpowiada pojemności czaszki = 2000 cm³); że jakaś kobieta obłąkana miała mózg bez porównania większy od przeciętnego męskiego, bo ważył on 1742 gr (co odpowiada pojemności czaszki 1829 cm³) itp.¹³ Niezwykle mała pojemność czaszki Kochanowskiego nie może przeto służyć za decydujący argument w sprawie autentyczności tej czaszki. Nie tyle bowiem ¹² Paul Broca. Sur le volume et la forme du cerveau suivant les individus et suivant les races. Bullet. de la Société ¿’Anthropologie de Paris, T. II, 1861, str. 159. ¹³ Havelock Ellis. Mężczyzna i kobieta. Badania nad drugorzędnymi cechami płciowemi człowieka. Przełożył z ang. F. Wermiński, Warszawa 1897, str. 128. W SPRAWIE AUTENTYCZNOŚCI CZASZKI... 423 od ilości mózgu zależy sprawność umysłowa, ile od jego jakości, a także, jak na to zwrócił uwagę swemi badaniami Hindze, i od jego unaczynienia¹⁴. W każdym razie czaszkę Kochanowskiego należy uważać za wyjątkowo małą nie tylko co do pojemności, lecz i w różnych innych wymiarach. Porównywając np. długość, szerokość, wysokość i obwód czaszki z takiemiż pomiarami ludzi wybitnych w Polsce, stwierdzamy, że wymiary czaszki Kochanowskiego są bardzo małe. Długość Szerokość Wysokość Obwód Wskaźnik czaszki czaszki czaszki poziomy główny (b-ba) czaszki Kazimierz Wielki* 188 150 - - 79.79 (/. Majer) Królowa Jadwiga** 173 143 133 510 82.66 (Z. Kopernicki) Zbigniew Oleśnicki** 185 143 139 535 77.30 (Z. Kopernicki) Piotr Skarga 172 144 138 510 83.72 (/. Talko-Hryncewicz) Ignacy Krasicki*** {Adam Wrzosek i Michał 186 154 - 550 82.80 Ćwirko-Godycki) Józef Bem 174 140 - 520 80.60 (/. Talko-Hryncewicz) Juliusz Słowacki 164 147 - 520 84.47 (G. Papillaut) Jan Kochanowski (/. Talko-Hryncewicz 136 126 477 82.93 i A. Wrzosek) • Józef Majer. Postać Kazimierza Wielkiego według pomiarów dokonanych przy przekładaniu szczątków jego w dniu 7 lipca 1869 oznaczona. Rocznik Tow. Nauk. Krak. Poczet III. T. XVI (Ogólnego zbioru T. 39). Kraków 1870, str. 223-244. *• Pomiary szczątków królowej Jadwigi i Zbigniewa Oleśnickiego zrobił 22 stycznia 1887 r. Izydor Kopernicki, z którego papierów pośmiernych podał je Juljan Talko-Hrycewicz w swej pracy pt. Odtworzenie kilku typów postaci historycznych spoczywających na Wawelu. Rozpr. Wydz. mat. -przyr. Akademii Umiej. Ser. B, T. 54,1914. Pomiary szczątków Ignacego Krasickiego, spoczywających w podziemiach Archikatedry Gnieźnieńskiej, zrobił doc. Michał Ćwirko-Godycki wspólnie ze mną. Pomiary te nie zostały jeszcze drukiem ogłoszone. Wymienione pomiary czaszki Kochanowskiego są znacznie mniejsze również niż przeciętne dla Polaków w ogóle. ¹⁴ B. K. Hindze. Znaczenie badania tętnic mózgu dla antropologii. Przegląd Antropologiczny, T. II, 1927 r„ str. 99-122. 424 ADAM WRZOSEK Długość Szerokość Wysokość Obwód Czaszka Kochanowskiego* 164 136 125 477 Czaszki męskie z XV1-XVII w. z lubelskie- 178,4 145,7 134,3 516 go (W. Olechnowicz*) Czaszki męskie lubelskie z XVIII w. (W. 176,8 146,8 136,1 514 Olechnowicz*) Czaszki męskie z XVIII w. ze Skały woj. 181 147 135 520 Tarnopolskiego (K. Stojanowski*) Czaszki współczesnych Polaków z północ- 187,5 151,3 - - nych części Polski** Czaszki współczesnych Polaków z połu- 180,5 152,2 - - dniowych części Polski*** * Władysław Olechnowicz. Crania polonica. Materjały antrop.-archeol. i etnogr. Akademji Umiej. T. III, Dz. 1,1898. •• Karol Stojanowski. Typy kranjologiczne Polski. Kosmos. T. 49, Lwów 1924. *** Julian Talko-Hryncewicz. Odtworzenie kilku typów itd. Na podstawie tylko czaszki Kochanowskiego nie można dokładnie określić do jakiego typu należy go zaliczyć, w każdym razie do typu szerokotwarzowego i sze-rokonosowego o niskiej czaszce. Nasuwają się na myśl przede wszystkiem typy laponoidalny i prasłowiański. Najważniejszy jednak wniosek ogólny jaki wysnuć trzeba, to ten, że czaszka Kochanowskiego należy wśród czaszek polskich męskich do wyjątkowo małych i że budową swą więcej znacznie zbliża się do czaszek żeńskich niż męskich. Nie jest to zresztą bardzo rzadką osobliwością, że szkielet lub czaszka wielkiego człowieka ma sporo z cech odmiennej płci. Znakomity antropolog francuski, G. Papillault, który badał szczątki Słowackiego, podnosi subtelną budowę czaszki poety i dodaje: „Taką samą delikatność budowy znajdujemy i na innych częściach szkieletu. Na pierwszy rzut oka byłem nią uderzony, patrząc na ocalałe kości długie. Gdyby mi je pokazano bez miednicy, nie wahałbym się uznać je za kobiece, tak były cienkie i tak powierzchowne były na nich chropowatości przyczepu mięśni"¹⁵. Co się tyczy czaszki Słowackiego, to także znajdujemy w niej niemało cech charakterystycznych dla czaszek niewieścich: duże oczodoły o cienkich brzegach, szerokie górne środkowe siekacze, słabe chropowatości w miejscach przyczepu mięśni, delikatna budowa kości twarzy i strome przechodzenie sklepienia czaszki na potylicę¹⁶. Jak w czaszkach Kochanowskiego i Słowackiego znajdujemy wiele cech charakterystycznych dla czaszek niewieścich, tak na odwrót w czaszce królowej Jadwigi znajduje się niemało cech, właściwych czaszkom męskim. Najznakomitszy nasz antropolog Izydor Kopernicki, który badał szczątki Jadwigi, i ostatecznie ¹⁵ Georges Papillaut. loc. cit., str. 9. ¹⁶ Adam Wrzosek. Kilka uwag o czaszce Słowackiego, zwłaszcza o jej asymetrii. Przegląd Antropologiczny, T. III, 1928 r., str. 41-45. W SPRAWIE AUTENTYCZNOŚCI CZASZKI... 425 stwierdził, że czaszka jej ma pewną liczbę cech niewieścich, na pierwszy rzut oka sądził jednak, że ma przed sobą czaszkę męską: „Wygląd ogólny czaszki - piszę Kopernicki - jest raczej męski niż kobiecy, a to z powodu sporej wielkości tejże, a jeszcze bardziej mocnej, wcale niedelikatnej, chociaż nie grubej budowy kości, np. żuchwy i szczęki górnej, sporych wyrostków sutkowych, dobrze uwydatnionych, lecz gładkich łuków brwiowych i guza międzybrwiowego, mocnych kości jarzmowych z bardzo rozwiniętymi, zaokrąglonymi wyrostkami sutkowymi (proc, temporales Virchowa), przytem i zęby nie są wcale drobne, lecz i niezbyt duże, szczególnie trzonowe¹⁷. Po analizie czaszek królowej Jadwigi, Kochanowskiego i Słowackiego mimo-woli nasuwa się przypuszczenie: azali u geniuszów i ludzi wielkich nie ma w budowie ich ciała, a zwłaszcza czaszek, mocniej zaznaczonych cech odmiennej płci, niż u ludzi przeciętnych? ¹⁷ Julian Talko-Hryncewicz, Odtworzenie kilku typów itd. str. 12. Tadeusz Dzierżykray-Rogalski, Andrzej Wierciński CZASZKA I PORTRET JANA KOCHANOWSKIEGO: PRÓBA REKONSTRUKCJI WYGLĄDU POETY W 1926 r. Julian Talko-Hryncewicz i Adam Wrzosek w obecności Michała Ćwir-ko-Godyckiego dokonali badania czaszki, znajdującej się w zbiorach Muzeum Czartoryskich w Krakowie, a uchodzącej za czaszkę Jana z Czarnolasu Kochanowskiego. Czaszka ta trafiła do wspomnianego muzeum z Domku Gotyckiego w Puławach, związanego ze słynną Świątynią Sybilli, zbudowaną przez Izabellę (Elżbietę) z Flemingów księżnę Adamową Czartoryską. Księżna otrzymała ją w darze od innego zbieracza starożytności i „pamiątek narodowych” - Tadeusza Czackiego, który ponoć osobiście wydobył ją w 1791 r. z grobu poety w Zwoleniu. Talko-Hryncewicz i Wrzosek dokonali pomiarów czaszki [ J. Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek, 1927]. Była to czaszka bez żuchwy, bardzo mała, o cienkich kościach, poza tym niska, o niewysokim czole i mocno uwydatnionych łukach brwiowych. Kości nosa wykazywały, że jego grzbiet był wypukły, a otwór nosowy dość szeroki. Oczodoły były nieco skośne w kierunku od góry i od wewnątrz ku dołowi i na zewnątrz. Podniebienie było szerokie; wszystkie zębodoły szczęki (oprócz trzecich trzonowców) uległy zarośnięciu. Jedyny zachowany ząb (lewy M3) miał mocno startą koronę. Z dokonanych przez obu badaczy pomiarów czaszki warto przytoczyć najważniejsze (pomiary w mm, pojemność w cm³): długość 164 szerokość 136 wysokość (ba-b) 125 największa szerokość czoła 115 najmniejsza szerokość czoła 94 szerokość potylicy (ms-mś) 99 wysokość morfologiczna górnotwarzowa (n-pr) 54 największa szerokość twarzy 126 wysokość nosa 45 szerokość nosa 25 428 TADEUSZ DZ1ERŻYKRAY-R0CALSKI, ANDRZEJ WIERCIŃSKI długość podniebienia 41 szerokość podniebienia 37 wysokość oczodołu (prawego) 31 szerokość oczodołu (prawego) 36 pojemność czaszki 1056 Szwy czaszki były niezrośnięte, z wyjątkiem dolnych partii szwu wieńcowego. Do opisu i pomiarów dołączone są we wspomnianej pracy fotografie czaszki w czterech normach, wykonane przez M. Ćwirko-Godyckiego. Wnioski obu uczonych wysnute na podstawie zbadanego materiału są następujące: „Sądząc z wyglądu i pomiarów czaszki, a zwłaszcza z nieznacznej jej wielkości, bardzo małej pojemności, słabo zaznaczonych chropowatości do przyczepu mięśni, stromej potylicy, dużych oczodołów, można by wysnuć wniosek, że jest to czaszka niewiasty. Sądząc zaś z zarośniętych zębodołków i zarośnięcia tylko dolnych części szwu wieńcowego, należy przypuszczać, że jest to czaszka osobnika w wieku średnim. - Badanie antropologiczne nie przemawia za tern, aby to była czaszka Jana Kochanowskiego” [Talko-Hryncewicz, Wrzosek 1927: 5]. Autorzy przeprowadzają też wywód dotyczący badań dokonanych w Zwoleniu przez Jana Rymarkiewicza [1880], który poddał w wątpliwość fakt pochowania Kochanowskiego w Zwoleniu. Wiadomo, że poeta zmarł nagle w Lublinie 22 VIII 1584 r., w wieku 54 lat. Zdaniem Rymarkiewicza został on pochowany w Lublinie i nie wiadomo czy kiedykolwiek jego zwłoki zostały przewiezione do Zwolenia, gdzie znajduje się nagrobek. Sprawę autentyczności czaszki poety można by rozstrzygnąć, gdyby przechowały się trumny z kaplicy w Zwoleniu. Niestety w XIX wieku jeden z plebanów zdecydował się przenieść wszystkie szczątki rodziny Kochanowskich spod kaplicy na miejscowy cmentarz. Autorzy opracowania kończą swoje dociekania słowami: „Nie przemawiają przeto za autentycznością czaszki Jana Kochanowskiego, znajdującej się w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie, ani badania antropologiczne, ani świadectwa historyczne. Raczej można przypuszczać, że jest to czaszka jakiejś niewiasty z rodziny Kochanowskich, pochowanej w grobowcu zwoleńskim” [Talko-Hryncewicz, Wrzosek, 1927: 9]. Jednakże sprawa nie została na tym zakończona. Powrócił do niej w roku 1933 Adam Wrzosek [1933]. Nawiązując do swego poprzedniego opracowania z roku 1927, dokonanego wspólnie z Talko-Hryncewiczem, Wrzosek powołuje się na dokument dostarczony mu w międzyczasie przez Stefana Komornickiego, kustosza zbiorów Muzeum Czartoryskich. Dokument ten, to oświadczenie Tadeusza Czackiego¹, który 29 IV 1791 r. wszedł do grobu w kościele w Zwoleniu i stwierdza: „...Znalazłszy w Trumnie tabliczkę cynową świadczącą existencią zwłok Jana Kochanowskiego; głowę jego wziąłem...” [Wrzosek 1933]. ¹ Dokument zatytułowany jest Świadectwo na istność głowy Jana Kochanowskiego 1796-go Roku dnia 4-go Października w Porycku i podpisany przez Tadeusza Czackiego. CZASZKA I PORTRET JANA KOCHANOWSKIEGO... 429 Zdaniem Wrzoska świadectwo to przemawia za autentycznością czaszki Kochanowskiego. Należy jednak zaznaczyć, że Czacki wyjął czaszkę z grobu w 1791 r., a ofiarował ją Izabelli Czartoryskiej dopiero ponad 5 lat później, przechowując czaszkę przez ten czas prawdopodobnie w Porycku, gdzie gromadził „relikwie narodowe”, ale trudno przypuszczać, „żeby pomylił ją z jakąś inną” W dalszym ciągu Wrzosek wyjaśnia na czym mogła polegać omyłka zakwalifikowania tej czaszki jako kobiecej i podaję tym razem pełne zestawienie jej wskaźników. Oto najważ- niejsze z nich: wskaźnik szerokościowo-długościowy 82,93 wysokościowy 76,22 czołowy 91,91 górno-twarzowy 42,86 nosa 55,56 oczodołowy (prawy) 86,11 oczodołowy (lewy) 78,38 Z powyższych liczb wynika, że czaszka Kochanowskiego była krótka, średnio wysoka, o średnio szerokim czole, szerokiej części twarzowej, szerokim otworze nosowym, szerokim podniebieniu, wąskim otworze potylicznym, o nader małym obwodzie i pojemności. Najbardziej uderzającą cechą jest tu niezwykle mała pojemność opisywanej czaszki. Wrzosek przytacza też porównanie domniemanej czaszki Kochanowskiego z innymi sławnymi ludźmi stwierdzając, że była ona zdecydowanie najmniejsza. Wiemy dziś, że zagadnienie pojemności czaszki, a więc wielkości mózgu nie idzie w parze z żadnymi cechami intelektualnymi, ale tak mała czaszka musiała świadczyć również o małym wzroście jej właściciela. Wrzosek jednak nie kwestionuje już sprawy jej autentyczności. W 1977/78 r. sprawa ta stała się znów aktualna. Podjął ją na łamach tygodnika Literatura historyk i dziennikarz Kazimierz Bosek. Zwrócił on uwagę na niedostateczne zainteresowanie sprawą miejsca spoczynku wielkiego poety, mało tego - na fakt karygodnego zaniedbania i zniszczenia historycznego nagrobka w Zwoleniu. W tej sprawie na łamach Literatury ukazały się, poza artykułami Kazimierza Boska, liczne wypowiedzi przedstawicieli nauki, literatury i sztuki (również wypowiedź T. Dzierżykray-Rogalskiego [1977]). Nie wdając się w szczegóły, jak i rozważania na ten temat, chcieliśmy rozstrzygnąć dość zasadnicze kwestie. Pierwsza, to który z zachowanych portretów (wzgl. rzeźb portretowych) może odtwarzać najbardziej wiernie wygląd poety? Druga, czy płaskorzeźba nagrobkowa w Zwoleniu lub inne jego portrety mogą odpowiadać znajdującej się w zbiorach Czartoryskich w Krakowie czaszce uważanej za czaszkę Jana Kochanowskiego? Odpowiedź na pierwsze pytanie nie jest prosta. Portretów Kochanowskiego jest mnóstwo. Są nawet specjalne opracowania na ten temat [Fredro-Boniecka 1930, Wałecki 1973]. Wygląd wielkiego Polaka próbowali też odtworzyć mistrzowie tej 430 TADEUSZ DZIERŻYKRAYROGALSKI, ANDRZEJ WIERCIŃSKI Rys. 1. Nagrobek Jana Kochanowskiego ze Zwolenia (obecnie w Pracowni Konserwacji Zabytków w Kielcach - fot. S. Stępień) Rys. 2. Profil Jana Kochanowskiego wg nagrobka w Zwoleniu z 1600 r. (fot. T. Biniewski i T. Dzierżykray-Rogalski) CZASZKA I PORTRET JANA KOCHANOWSKIEGO... 431 miary co Jan Matejko, Juliusz Kossak, Michał Elviro Andriolli, a także Adolf Fryd. Dietrych, Tytus Maleszewski, Ksawery Dunikowski i wielu innych. Jednakże jedynym noszącym cechy autentyczności portretem Jana Kochanowskiego (jak to stwierdza Fredro-Boniecka), jest jego popiersie w kaplicy w Zwoleniu. Popiersie to zostało wprawdzie wykonane przeszło ćwierć wieku po śmierci poety, przez nierozpoznanego dotychczas artystę, który niewątpliwie oparł się bądź na zachowanym w domu poety malowanym portrecie bądź na modnym wówczas, a wykonywanym zaraz po śmierci tzw. portrecie trumiennym. Przedstawia on mężczyznę o długiej twarzy, wysokim czole, złagodzonych lukach brwiowych, szerokich oczodołach, długim i cienkim, a mimo to o wklęsłym profilu nosie. Wąsy i broda tuszują nieco rysy twarzy, dodając powagi i dostojności całej postaci. Jest to na pewno portret uszlachetniający, co zresztą nie było nigdy (i nie jest także dziś) wyjątkiem. Ważnym szczegółem jest zaznaczony na portrecie wiek poety. Artysta zaakcentował łysiejącą głowę, nieco już obwisłe policzki, odpowiednie ukształtowanie szpary powiekowej, nieco powiększone uszy. Cechy te odpowiadają wiekowi 54 lat, w chwili śmierci poety. Również strój Kochanowskiego jest współczesny okresowi w którym zakończył życie. Jak wiadomo, nie był on już w użyciu 25 lat po jego śmierci. Z tego opisu widać więc, że artyście zależało na zachowaniu podobieństwa we wszystkich szczegółach. Na tym tle szczególnego znaczenia nabiera drugie przedstawienie Kochanowskiego, na które zwrócił specjalną uwagę Kazimierz Bosek. Jest to drzeworyt z Gniazda Cnoty Bartosza Paprockiego z 1573 r., a więc z okresu poprzedzającego o 10 lat śmierć poety. Drzeworyt jest schematyczny, konturowy, artystycznie niedoskonały, ale wykazuje jedną ważną cechę - wielkie podobieństwo do nagrobka zwoleńskiego. Jest to przedstawienie tego samego mężczyzny, znacznie młodszego, o bujnej czuprynie zakrywającej czoło, ale o tym samym profilu z długim i nieco wklęsłym nosem, zakończonym podobnym wcięciem jego skrzydełek i początkiem tej samej bruzdy nosowo-wargowej. Drzeworyt ten potwierdza autentyczność wyglądu poety przedstawionego na nagrobku zwoleńskim². Jak w świetle ustalenia najbardziej prawdopodobnego wyglądu Jana Kochanowskiego ma się uchodząca, jak dotąd, za autentyczną czaszka poety; zbadana, opisana i sfotografowana przez Talko-Hryncewicza, Adama Wrzoska i Ćwirko-Godyckiego? Uzupełnione opracowanie Wrzoska z 1933 r. nie kwestionuje jej autentyczności. Według naszej oceny jest to czaszka osobnika krótkogłowego, o wyraźnie krótkiej twarzy, z wystającymi nieco przypłaszczonymi kośćmi jarzmowymi, o szerokim, ale dość wystającym nosie i niskich oczodołach. Ten zespół cech wskazuje na przynależność do frakcji laponoidalnej typu alpejskiego. Jak na „czystego" la-ponoida czaszka jest zbyt wysoka i ma zanadto spłaszczoną potylicę. Wyraźna ² Należy dodać, że żarliwie zaangażowanie w sprawę Kazimierza Boska doprowadziło do zainteresowania nią dra Tadeusza Polaka, gen. dyrektora P.P. Pracowni Konserwacji Zabytków. W chwili obecnej nagrobek znajduje się w Oddziale P.K.Z. w Kielcach, gdzie jest poddawany gruntowanej konserwacji. 432 TADEUSZ DZIERŻYKRAY-ROGALSKI,'ANDRZEJ WIERCIŃSKI rzeźba okolicy nadoczodołowej, stopień pochylenia czoła i dość duże wyrostki sutkowate przemawiają za płcią męską. Ten typ antropologiczny sugeruje też niski wzrost, za czym przemawiałyby także zdecydowanie małe wymiary głowy i bardzo mała pojemność czaszki. Czy czaszka ta odpowiada więc portretom, które uznaliśmy za rzeczywiste podobizny Jana Kochanowskiego? Gdyby oprzeć się tylko na nagrobku zwo-leńskim, to należy stwierdzić, że czaszka ta nie wykazuje podobieństwa do przedstawionego tam wizerunku poety. Pozostaje jednak jeszcze drzeworyt Paprockiego. Portret na tym drzeworycie korelując wyraźnie z nagrobkiem zwo-leńskim mógłby również „pasować” do czaszki. Jest więc jakby pośrednim czynnikiem zbliżającym czaszkę do przedstawienia zwoleńskiego. Drzeworyt ten, choć interesujący, jest bardzo schematyczny, nie dostarcza też żadnych danych co do wzrostu poety. Nie zachowały się żadne przekazy historyczne, z których wynikałoby, że Kochanowski był niskiego wzrostu i bardzo drobnej budowy, co wynika z analizy anatomiczno-antropologicznej czaszki, a wcale nie narzuca się przy porównaniu z rzeźbą zwoleńską. Sprawa ta jest więc nadal otwarta, a właściwie w świetle naszych wywodów stała się jeszcze bardziej wątpliwa niż była dotychczas. Rys. 3. Jan Kochanowski wg „Gniazda Cnoty” B. Paprockiego z 1578 CZASZKA I PORTRET JANA KOCHANOWSKIEGO... 433 Piśmiennictwo Dzierżykray-Rogalski T. 1977, Literatura, r. 6, nr 49 i 51/52; 1978, r. 7, nr 4. Fredro-Boniecka M. 1930, Podobizny Jana Kochanowskiego w Krakowskich zbiorach graficznych, Silva Rerum, nr 4/7 Kraków. Rymarkiewicz J. 1880, Kolebka, dom i grób Jana Kochanowskiego czyli Sycyna, Czarnylas, Zwoleń, jaki przedstawiają widok?, Poznań. Talko-Hryncewicz J., Wrzosek A. 1927, Czaszka Jana Kochanowskiego w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie (notatka antropologiczna), Przegl. Antrop., 2,1. Wałecki W 1973, O podobiznach Jana Kochanowskiego z przełomu XVIII i XIX wieku, Zesz. Nauk. Uniw. Jagieł., Prace Hist.-Lit. nr 323. Wrzosek A. 1933, W sprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie, Przegl. Antrop., 7,111. Jan Widacki, Zdzisław Marek CZASZKA JANA KOCHANOWSKIEGO W ZBIORACH MUZEUM XX. CZARTORYSKICH W KRAKOWIE¹ Zbliżająca się 400. rocznica śmierci Jana Kochanowskiego wzmogła także zainteresowanie szczątkami poety. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa szczątki poety pochowanego początkowo w Lublinie przeniesiono do Zwolenia. Tam według źródeł historycznych¹ ² 29 kwietnia 1791 r. Tadeusz Czacki, rozpoznawszy po tabliczce cynowej w krypcie kaplicy w Zwoleniu trumnę Jana Kochanowskiego, wyjął z niej czaszkę, którą zabrał do własnej kolekcji w Porycku. W 5 lat później ofiarował ją księżnie Izabeli Czartoryskiej do Puław, skąd dzieląc losy zbiorów poprzez Paryż trafiła do krakowskiego Muzeum XX. Czartoryskich³. Pierwsze i jak dotąd jedyne badanie czaszki przeprowadzono w latach dwudziestych⁴. Badacze poddali w wątpliwość jej autentyczność, jako iż czaszka ich zdaniem wykazywała cechy kobiece. Autorzy sami przyznają, że nie znają żadnych źródeł historycznych przemawiających za autentycznością czaszki. W kilka lat później, po zapoznaniu się z rękopisem T. Czackiego⁵, stwierdzającym autentyczność czaszki, jeden z badaczy (prof. A. Wrzosek) w kolejnej publikacji⁶ napisał: „Tak więc na podstawie wiarygodnego świadectwa Czackiego, należy uznać czaszkę znajdującą się w Muzeum XX. Czartoryskich za autentyczną Kochanowskiego [...] Najbieglejszy nawet antropolog na zasadzie samej tylko czaszki nie może w każdym przypadku z całą pewnością orzec, czy jest ona męska lub żeńska [...] zwłaszcza wówczas, gdy czaszka jest niezupełna, jak Kochanowskiego” ¹ Skrócona wersja artykułu jest w druku w „Archiwum Medycyny Sądowej i Kryminalistyki". ² T. Czacki: Świadectwo autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego. Bibl. Czart. Rkps XV1I/3132. ³ Rozprawy i sprawozdania Muzeum Narodowego w Krakowie. T. VII. Kraków 1962. ⁴ J. Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek: Czaszka Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie - notatka antropologiczna. „Przegląd Antropologiczny" 1927, nr 2, s. 1-9. ⁵ T. Czacki: Świadectwo... ⁶ A. Wrzosek: W sprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie. „Przegląd Antropologiczny” 1933, nr 7, s. 111-126. 436 JAN WIDACKI, ZDZISŁAW MAREK Sprawa autentyczności czaszki odżyła w ostatnich latach. T. Dzierżykray-Rogalski i A. Wierciński⁷ piszą na temat czaszki i portretów J. Kochanowskiego. Czaszki osobiście - jak wynika z ich artykułu - nie badali, a swoje rozważania oparli na cytowanych publikacjach z okresu międzywojennego⁸. Opis czaszki porównywali z portretem rzeźbiarskim poety na jego nagrobku w kościele zwoleń-skim oraz z drzeworytem z 1573 r. We wnioskach sprawę autentyczności czaszki traktują jako „nadal otwartą a wręcz wątpliwą” W różnych czasopismach kulturalnych cytowane są wypowiedzi, z których wynika, że T. Dzierżykray-Rogalski zmieniał zdanie na temat autentyczności czaszki. W dyskusji na ten temat na łamach „Literatury” (1978, nr 4, s. 9) nie miał wątpliwości co do jej autentyczności, natomiast w wypowiedziach cytowanych przez dziennikarzy na łamach innych czasopism („Przekrój” nr 1933 z 27 czerwca 1982 r., „Przemiany” 1982, nr 1/136) twierdził, że czaszkę tę zdyskwalifikował jako autentyk. Ta zmiana poglądów nie wynikała z przeprowadzenia badań czaszki, bowiem - jak wspominaliśmy - o ile nam wiadomo, czaszki tej dotychczas nie badał. Traktując więc sprawę rzeczywiście za otwartą, przeprowadziliśmy oględziny spornej czaszki w Muzeum Czartoryskich. Czaszka spoczywa w małym marmurowym sarkofagu (ryc. 22), do którego przełożono ją w Paryżu (poprzednio znajdowała się w urnie gipsowej), unieruchomiona dwoma prętami metalowymi. Ślad otarcia na kości czołowej odpowiadający jednemu z prętów wskazuje na długotrwałość przechowywania czaszki w tych warunkach. Otarcie kości spowodowane prętem mocującym musiało powstać w wyniku długotrwałego ocierania czaszki o ten pręt. Mogło ono powstać np. w czasie długotrwałego transportu, w czasie którego czaszka mając niewielki luz ocierała się o pręt. Niewykluczone, że otarcie powstało np. w czasie transportu czaszki w nowym sarkofagu z Paryża do Krakowa. Otarcie to przedstawia ryc. 23. Na kolejnych rycinach (24a, b, c, d) przedstawiono badaną czaszkę. Dokonane pomiary były identyczne z pomiarami pierwszych badaczy⁹, co dowodzi, że mamy do czynienia z tą samą czaszką, o której pisali cytowani autorzy. W obrębie czaszki uderza kilka charakterystycznych dla niej cech: - niska, niezbyt szeroka i do tyłu cofnięta gładzizna czoła, - miernie zaznaczone łuki brwiowe, - szerokie rozstawienie dużych oczodołów, - wydatne guzy jarzmowe, - zanikłe wyrostki zębodołowe szczęki, bardziej po stronie lewej z zachowanym jednym zębem „7” górną lewą o startej powierzchni zgryzowej, ⁷ T. Dzierżykray-Rogalski, A. Wierciński: Czaszka i portret Jana Kochanowskiego; próba rekonstrukcji wyglądu poety. „Przegląd Antropologiczny" 1980, nr 1, s. 173-179. ⁸ J. Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek: Czaszka Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich..., A. Wrzosek: W sprawie autentyczności czaszki... ⁹ J. Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek: Czaszka Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich... CZASZKA JANA KOCHANOWSKIEGO W ZBIORACH... 437 - kości grzbietu nosa o profilu wypukłym, - szwy czaszkowe wyraźne wykazują cechy zaniku w dolnych biegunach szwu wieńcowego (por. ryc. 25), - wyrostki sutkowe niezbyt wydatne, - czaszka nieduża o delikatnej budowie. Te elementy budowy są raczej charakterystyczne dla czaszki kobiecej, co jednak oczywiście nie determinuje płci. Dysponując w zasadzie jedynym elementem determinującym wiek, jakim są szwy czaszkowe, zdajemy sobie sprawę z małej precyzji wyniku wnioskowania. Można jednak przyjąć, że czaszka należy do osoby zmarłej w wieku około 50 lat. Na podstawie wyników badań nie znaleziono argumentów, które pozwoliłyby na podważenie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego, zmarłego w wieku 54 lat. Poszukując argumentów mogących potwierdzić autentyczność czaszki, należałoby przeprowadzić badania porównawcze z portretami poety. Brak żuchwy z góry obniża szanse dokonania takiego porównania. Nie dysponujemy nadto współczesnym realistycznym portretem poety. Drzeworyt wykonany za jego życia, zamieszczony w Gnieździe Cnoty Paprockiego wydaje się zbyt schematyczny jak dla potrzeb identyfikacyjnych. Kształt wklęsły nosa i wypukłe czoło nie przy-stają do cech antropologicznych czaszki (ryc. 27). Powszechnie znane marmurowe popiersie Kochanowskiego umieszczone w kościele w Zwoleniu przedstawia mężczyznę o długiej jajowatej głowie, długim, wąskim, wklęsłym nosie i bardzo wysokim czole (ryc. 28). Deformacja ta wygląda naszym zdaniem na zamierzoną, gdyż zanika ona przy oglądaniu z dołu wysoko umieszczonej rzeźby. Być może, portret ten przeznaczony był rzeczywiście do oglądania w znacznie „skróconej” perspektywie. Nie może więc on stanowić podstawy do badań porównawczych. Warto też zauważyć, że rzeźba ta powstała - wedle zgodnej oceny historyków sztuki - najwcześniej w ćwierćwiecze po śmierci poety. Za autentycznością czaszki w Muzeum XX. Czartoryskich wydaje się przemawiać: - wiarygodne, z uwagi na osobę, świadectwo Czackiego, - ciągłość tradycji począwszy od końca XVIII w. (w tym wypowiedź Niemcewicza z 1808 roku), - niesprzeczne z powyższymi wyniki naszych badań czaszki. Jeśli więc przyjąć, że badana czaszka istotnie należała do Kochanowskiego, to należałoby sobie wyobrazić poetę jako mężczyznę o niewielkiej głowie, niskim czole, o szeroko rozstawionych dużych oczach i wydatnych kościach policzkowych z wypukłym, być może orlim nosem. Ten przypuszczalny wygląd zewnętrzny osoby, do której należała czaszka, jest dość bliski supozycjom T. Dzierżykray-Rogalskiego i A. Wiercińskiego¹⁰. Wniosek ¹⁰ T. Dzierżykray-Rogalski, A. Wierciński: Czaszka i portret... 438 JAN WIDACKI, ZDZISŁAW MAREK jednak tych autorów dotyczący wzrostu osobnika jest - naszym zdaniem - zbyt dowolny. Oczywiście same badania czaszki nie są w stanie określić jednoznacznie, że jest ona autentyczną czaszką Kochanowskiego. Wynik tego badania nie sprzeciwia się jednak przyjęciu czaszki za autentyk. Mało tego, jest on - jak wspomniano - zgodny ze źródłami historycznymi i tradycją. Sądzimy jednak, że ewentualna próba podważenia autentyczności czaszki przebiegać musiałaby inną drogą: mianowicie poprzez krytykę źródeł historycznych. Ta droga jest oczywiście nadal otwarta. Tu jednak kończą się nasze kompetencje. Rys. 22. Sarkofag marmurowy na czaszkę Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich Rys. 23. Otarcie na czaszce (pochodzące od pręta unieruchamiającego czaszkę w sarkofagu) CZASZKA JANA KOCHANOWSKIEGO W ZBIORACH... 439 c. d. Rys. 24a, b, c, d. Ogólny wygląd badanej czaszki Rys. 25. Badana czaszka RVS- ²⁶' Okres istnienia poszczególnych szwów czaszkowych (wg Olbrychta) 440 JAN WIDACKI, ZDZISŁAW MAREK Rys. 27. Podobizna Jana Kochanowskiego w „Gnieździe Cnoty" Paprockiego a. b. c. Rys. 28a, b, c. Portret Jana Kochanowskiego na nagrobku zwoleńskim w zestawieniu z badaną czaszką Tadeusz Dierżykray-Rogalski HISTORIA BADAŃ SZCZĄTKÓW KOSTNYCH JANA Z CZARNOLASU KOCHANOWSKIEGO W jednym ze swych utworów wielki poeta piszę, że chyba popiół jego kości nie będzie wzgardzony i na przekór wokół pozostałości szczątków doczesnych Jana Kochanowskiego zebrało sie bardzo wiele niewiadomych¹. Sprawa nie jest nowa, Jan Rymarkiewicz w związku z kolejnym jubileuszem Kochanowskiego pisał w 1880 r., a więc przeszło 100 lat temu: „Nie wiadomym jest dzień urodzenia, kwestionowanym dzień śmierci, niepewnym jest miejsce spoczynku [...]”¹ ². Co ciekawsze - podjęte w ostatnim czasie zespołowe badania specjalistów z różnych dziedzin nie posunęły sprawy naprzód, a - przeciwnie - jeszcze bardziej ją zagmatwały. Jan Kochanowski zakończył życie w 1584 r. w Lublinie na zamku, gdy miał stanąć przed obliczem króla Stefana Batorego w związku ze sprawą swego szwagra Podlodowskiego, który zaginął w Turcji wysłany tam przez króla po zakup koni. Poeta zmarł „tknięty apopleksją” Podawane są przy tym aż trzy daty jego śmierci: 18, 20 i 22 sierpnia 1584 r. Czyżby po owym ataku Kochanowski żył jeszcze kilka dni? Zapewne rnusiał upłynąć jakiś czas od chwili śmierci do momentu zawiadomienia rodziny i przewiezienia zwłok do dość odległego Zwolenia. Do tego czasu ¹ Ilustracja zamieszczona na początku artykułu przedstawia fragment szesnastowiecznego ornatu w kościele w Zwoleniu z herbem Ślepowron Kochanowskich (fot. Z. Kopciński). ² J. Rymarkiewicz: Kolebka, dom i grób Jana Kochanowskiego czyli Sycyna, Zwoleń, jaki przedstawiają widok. Poznań 1880 s. 37-38. 442 TADEUSZ D1ERŻYKRAY-R0CALSKI zwłoki Jana powinny były być złożone w podziemiach któregoś z kościołów lubelskich? Kochanowski był już wówczas postacią znaną, jeśli nie słynną. Niestety nie przetrwały żadne wzmianki, gdzie złożono ciało. Czy rzeczywiście w podziemiach kościoła św. Michała? Zwłoki spoczęły w Zwoleniu, w krypcie, pod XVI-wiecznym kościołem parafialnym. Zostały tam też złożone zwłoki jego rodziców i podziemia kaplicy, zwanej odtąd Kaplicą Kochanowskich, powoli zapełniały się. Na jej ścianie między innymi epitafiami umieszczono w 25 lat po śmierci Jana Kochanowskiego piękną marmurową płaskorzeźbę, która jest - moim zdaniem - jedynym, wiarygodnym portretem poety. Dopiero prawie w 200 lat później do grobu Kochanowskiego w Zwoleniu dobrał się poszukiwacz „pamiątek” - Tadeusz Czacki. Miał on zabrać czaszkę poety i włączyć do swych zbiorów „relikwii narodowych” w Porycku. Pytanie tylko, czy była to czaszka Kochanowskiego? W pięć lat później czaszka owa została ofiarowana księżnej Izabelli Czartoryskiej, która kazała zrobić dla niej specjalny, marmurowy mały sarkofag. Czaszka umieszczona w Domku Gotyckim - w słynnej Świątyni Sybilli w Puławach - odbyła później podróż z Czartoryskimi do Francji i w końcu znalazła się w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. W 1927 r. znani antropolodzy: Julian Talko-Hryncewicz, Adam Wrzosek i Michał Ćwirko-Godycki dokonali dokładnych oględzin i pomiarów wspomnianej czaszki. Nie posiadała ona żuchwy (Calvarium), miała cienkie kości, niewysokie czoło i mocno uwydatnione łuki brwiowe. Poza tym była niska, ale najważniejszą cechą były jej małe wymiary. Kości nosa wykazały, że jego grzbiet był wypukły, a otwór nosowy dość szeroki. Oczodoły nieco skośne, podniebienie szerokie. Wszystkie zębodoły prócz trzecich trzonowców uległy zarośnięciu. Jedyny zachowany ząb (lewy trzeci trzonowiec M₃) miał mocno startą koronę. Szwy tej czaszki były niezarośnięte z wyjątkiem dolnych partii szwu wieńcowego. Wnioski uczonych wyciągnięte na podstawie tego opisu i danych pomiarowych były następujące: Sądząc z wyglądu i pomiarów czaszki, a zwłaszcza z nieznacznej jej wielkości, bardzo małej pojemności, słabo zaznaczonych chropowatości do przyczepu mięśni, stromej potylicy, dużych oczodołów, można by wysunąć wniosek, że jest to czaszka niewiasty. Sądząc zaś z zarośniętych zębodołków i zarośnięcia tylko dolnych części szwu wieńcowego, należy przypuszczać, że jest to czaszka osobnika w wieku średnim. Badanie antropologiczne nie przemawia za tern, aby to była czaszka Jana Kochanowskiego³. Autorzy przeprowadzili też analizę dotyczącą badań dokonanych w Zwoleniu przez Jana Rymarkiewicza, który - jak wspomniałem wyżej - podał w wątpliwość fakt pochowania Kochanowskiego w Zwoleniu. Jego zdaniem Kochanowski został ³ J.Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek: Czaszka Jana Kochanowskiego w Muzeum XX Czar- toryskich w Krakowie (notatka antropologiczna). „Przegląd Antropologiczny" 1927 s. 5. HISTORIA BADAŃ SZCZĄTKÓW KOSTNYCH... 443 pochowany w Lublinie i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zwłoki zostały przewiezione do Zwolenia, gdzie w Kaplicy Kochanowskich znajduje się jego rzeźba nagrobna. Wspomniani autorzy kończą swe dociekania słowami: „Nie przemawiają przeto za autentycznością czaszki Jana Kochanowskiego, znajdującej się w Muzeum Czartoryskich w Krakowie, ani badania antropologiczne, ani świadectwa historyczne. Raczej można przypuszczać, że jest to czaszka jakiejś niewiasty z rodziny Kochanowskich, pochowanej w grobowcu zwoleńskim" Jednakże w sześć lat później, tj. w 1933 r. prof. Adam Wrzosek zmienił tę opinię. Dostarczono mu bowiem dokument podpisany przez Tadeusza Czackiego, a wystawiony przez niego 4 X 1796 r. Czacki stwierdza w nim, że 29 IV 1791 wszedł do grobu w kościele w Zwoleniu i „znalazłszy w trumnie tabliczkę cynową świadczącą existenciją zwłok Jana Kochanowskiego, głowę jego wziął”⁴. Chcę podkreślić, że poza otrzymanym od Stefana Komornickiego - kustosza zbiorów Muzeum Czartoryskich - oświadczeniem Czackiego, nie zaistniały żadne fakty, które pozwoliłyby zmienić poprzednie orzeczenie specjalistów. Dlaczego Czacki dopiero przeszło pięć lat po wydobyciu czaszki, która została włączona do jego zbiorów w Porycku, wystawił taki certyfikat? Otóż w tym właśnie roku ofiarował on wspomnianą czaszkę Izabelli Czartoryskiej. Księżna musiała więc prosić o tego rodzaju „metryczkę" eksponatu, choć nie była pod tym względem zbyt wymagająca, zważywszy, że prócz innych posiadała w swej kolekcji kości Romea i Julii... Dokumencik wystawiony przez Czackiego budzi moje wątpliwości. Świadectwo bardzo zasłużonego na wielu polach nauki i kultury Tadeusza Czackiego nie jest tu, niestety, wiarygodne. Przede wszystkim: skąd tabliczka cynowa na trumnie czy w trumnie Jana? Jak wiadomo trumna ta stanowiła centralny element w rodzimej krypcie. Po co więc było to oznaczenie? Była ona zresztą transportowana w Lublina, gdzie poeta zmarł. Zapewne przygotowując ją do tego transportu specjalnie ją zabezpieczono. Nie wykluczone, że zwłoki zasypano wapnem, jak to było w ówczesnym zwyczaju⁵. Trumna mogła być też zalana smołą, umieszczona w drugiej - większej. Można przypuszczać, że w ciągu dwustu lat, jakie upłynęły od chwili śmierci poety, była ona w lepszym stanie niż złożone tam później trumny innych zmarłych członków rodziny Kochanowskich. Czacki prawdopodobnie do grobu wcale nie schodził, a czaszkę wydobyli mu za odpowiednią opłatą słudzy kościelni, podając pierwszą lepszą (najłatwiej dostępną). Zaznaczam, że są to tylko moje domysły ale Czacki był zbieraczem kości i czaszek słynnych Polaków. W tym celu odbywał podróże po Polsce; między innymi ⁴ A. Wrzosek: W sprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie. „Przegląd Antropologiczny” 1933 s. 111-137. ⁵ Tak przygotowano do transportu z Krakowa do Wilna zwłoki królowej Polski - Barbary Radziwiłłówny. 444 TADEUSZ DIERŻYKRAY-ROGALSKI za zezwoleniem Kapituły Poznańskiej pozwolono mu zabrać do swych zbiorów kość ciemieniową króla Bolesława Chrobrego. Czaszek więc miał sporo. Ważną rzeczą jest, że czaszka przywieziona ze Zwolenia nie została w żaden sposób oznaczona. A nawet specjalistom wiadomo, jak łatwo pomylić jedną czaszkę z drugą. Jeśli nawet należała ona do Jana z Czarnolasu, to w Porycku mogła zostać przypadkowo zamieniona, na przykład podczas porządkowania (odkurzania) zbiorów. Stąd ten „dodatek dla księżnej" - wzmianka o tabliczce cynowej. Zakładając jednak, że Czacki wszedł w posiadanie czaszki Jana lub jakiegoś innego przedstawiciela (lub przedstawicielki - co bardziej zgadzałoby się z jej cechami fizycznymi) rodu Kochanowskich, to istniała dalsza możliwość jej zamiany nie tylko w Porycku, lecz w Puławach - zanim wykonano ów ozdobny sarkofag. Ale nie trzeba być aż tak sceptycznym. Te możliwości pomylenia czaszki poety z inną - zarówno w Porycku, jak i w Puławach - mogły w ogóle nie zaistnieć. Chcę jednak wrócić do orzeczenia z roku 1927 kompetentnych uczonych - antropologów, którzy zdecydowanie zakwestionowali jej autentyczność. Na podstawie ich bardzo szczegółowego opisu i pomiarów, stwierdziłem również (wspólnie z prof. Andrzejem Wiercińskim), iż jest mało prawdopodobne, aby była to czaszka Jana Kochanowskiego⁶. Najbardziej uderzającą cechą jest jej niezwykle mała pojemność. Wrzosek przytacza porównanie domniemanej czaszki z czaszkami innych sławnych ludzi, dochodząc do wniosku, iż była ona zdecydowanie najmniejsza. Wiemy dziś, pojemność czaszki, a więc wielkość mózgu, nie idzie w parze z żadnymi cechami intelektualnymi, ale tak mała czaszka musiała świadczyć również o małym wzroście jej właściciela. Jak zaznaczyłem wyżej, Wrzosek później nie kwestionuje już sprawy jej autentyczności. Na marginesie chcę zaznaczyć, że osobiście nie badaliśmy z Wiercińskim czaszki z Muzeum Czartoryskich. (Czyniono nam taki zarzut). Trzeba jednak wyraźnie stwierdzić, że w pracy naukowej nie wszystko trzeba badać „osobiście". Dokumentacja, opis, dane pomiarowe z roku 1927 są pod tym względem najzupełniej wystarczające. Według naszej oceny jest to czaszka osobnika krótkogłowego, o wyraźnie krótkiej twarzy, z wystającymi, nieco przypłaszczonymi kośćmi jarzmowymi, o szerokim, ale dość wystającym nosie i niskich oczodołach. Ten zespół cech wskazuje na przynależność do frakcji laponoidalnej typu alpejskiego. Jak na „czystego” la-ponoida czaszka jest zbyt wysoka i ma zanadto spłaszczoną potylicę. Wyraźna rzeźba okolicy nadoczodołowej, stopień pochylenia czoła i dość duże wyrostki sutkowate przemawiałyby za płcią męską. Ten typ antropologiczny sugeruje też niski wzrost, za czym przemawiałyby także zdecydowanie małe wymiary głowy i bardzo mała pojemność czaszki. Jest jeszcze jedna okoliczność, kwestionująca autentyczność badanej czaszki. Otóż zachował się w niej tylko jeden ząb. Wszystkie pozostałe zęby szczęki ⁶ T. Dzierżykray-Rogalski, A. Wierciński: Czaszka i portret Jana Kochanowskiego. Próba rekonstrukcji wyglądu poety. „Przegląd Antropologiczny” 1980 s. 173-179. HISTORIA BADAŃ SZCZĄTKÓW KOSTNYCH... 445 (żuchwy brak) wypadły za życia. Znaczny zanik wyrostka zębodołowego, zwłaszcza w przednim odcinku z lewej strony, świadczy, że zęby wypadły wcześniej. Czy to możliwe, żeby człowiek z zamożnej rodziny, wychowany w dobrych warunkach na wsi utracił około pięćdziesiątego roku życia wszystkie zęby? Oczywiście, że możliwe, ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Jana z Czarnolasu z jednym tylko zębem... Zająłem się też próbą rekonstrukcji wyglądu poety i ewentualną jego korelacją z kwestionowaną czaszką. Jak wiadomo istnieją dziś metody odtwarzania rysów twarzy na podstawie czaszki, ale trzeba wiedzieć, jak ta twarz wyglądała. I na to pytanie odpowiedź nie jest prosta. Portretów Kochanowskiego jest mnóstwo. Są nawet specjalne opracowania na ten temat⁷. Wygląd wielkiego Polaka próbowali odtwarzać mistrzowie tej miary co Jan Matejko, Juliusz Kossak, Michał Elviro Andriolli, a także Adolf Fryderyk Dietrych, Tytus Maleszewski, Ksawery Dunikowski. Były też i wyraźne pomyłki, a mianowicie portret jego bratanka - Piotra Kochanowskiego, znanego poety i tłumacza Tassa i Ariosta - był przez długie lata przypisywany Janowi. Jednakże jedną, noszącą cechy autentyczności podobizną Jana Kochanowskiego - co także potwierdza M. Fredro-Boniecka - jest jego popiersie nagrobne w kaplicy kościoła w Zwoleniu. Popiersie to zostało wprawdzie wykonane przeszło ćwierć wieku po śmierci poety przez nie rozpoznanego dotychczas artystę, który niewątpliwie oparł się na zachowanym w domu poety malowanym portrecie, bądź na modnym wówczas portrecie trumiennym. Rzeźba przedstawia mężczyznę o długiej twarzy, wysokim czole, niezbyt wybitnych łukach brwiowych, szerokich oczodołach, długim i cienkim nosie - o nieco wklęsłym profilu. Wąsy i broda tuszują trochę rysy twarzy, dodając powagi i dostojności podobiźnie Kochanowskiego. Jest to na pewno portret uszlachetniający, co zresztą zawsze się stosuje przy tego rodzaju okazjach. Ważnym szczegółem jest zaznaczony na tym portrecie wiek poety. Artysta zaakcentował łysiejącą głowę, nieco już obwisłe policzki, odpowiednie ukształtowanie szpary powiekowej, nieco powiększone uszy. Cechy te odpowiadają wiekowi pięćdziesięciu czterech lat, które liczył poeta w chwili śmierci. Również strój Kochanowskiego jest współczesny okresowi, w którym zakończył życie. Nie był on już w użyciu 25 lat po jego śmierci, gdy popiersie wykonywano. Widać z tego, że artyście zależało na zachowaniu podobieństwa we wszystkich szczegółach. Na tym tle dużego znaczenia nabiera drugie przedstawienie Kochanowskiego, na które zwraca uwagę K. Bosek. Jest to drzeworyt z Gniazda cnoty Bartosza Paprockiego z roku 1578, a więc z okresu poprzedzającego o 10 lat śmierć poety. Drzeworyt jest schematyczny, konturowy, artystycznie niedoskonały, ale posiada jedną ważną cechę - ogromne podobieństwo do nagrobka zwoleńskiego. Jest to przedstawienie tego samego mężczyzny, znacznie młodszego, o bujnej czuprynie ⁷ M. Fredro-Boniecka: Podobizny Jana Kochanowskiego w krakowskich zbiorach graficznych. „Silva Rerum" 1930, nr 4/7 i odb.; W. Wałecki: O podobiznach Jana Kochanowskiego z przełomu XV1I1 i XIX wieku. „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Historycznoliterackie’; z. 27, 1973 s. 135-142. 446 TADEUSZ DIERŻYKRAY-ROGALSKI zakrywającej czoło, ale o tym samym profilu z długim, nieco wklęsłym nosem, zakończonym podobnym wcięciem jego skrzydełek i początkiem tej samej bruzdy nosowo-wargowej. W czasie konserwacji rzeźby w Oddziale Pracowni Konserwacji Zabytków w Kielcach w 1979 r. - dzięki uprzejmości dra inż. Tadeusza Polaka - miałem możność dokładnego przestudiowania rysów twarzy poety, dokonania jej zdjęć z profilu itp. Jak w stosunku do tego - ustalonego jako najbardziej prawdopodobnego - wyglądu Jana Kochanowskiego ma się czaszka poety - uchodząca, jak dotąd, za autentyczną? Czy odpowiada portretom, które należy uznać za rzeczywiste podobizny Jana z Czarnolasu? Czaszka ta nie wykazuje na pewno podobieństwa do nagrobka zwoleńskiego. Może dałoby się do niej „dopasować" w jakimś stopniu drzeworyt w Gnieździe cnoty Paprockiego, ale jest on zbyt schematyczny, aby mógł stanowić podstawę do tego rodzaju rekonstrukcji. Rozważania te, oparte o rzeczową analizę całości dostępnego w chwili obecnej materiału, dyskwalifikują raczej czaszkę znajdującą się w Muzeum w Krakowie. Doprowadziły jednak do ustalenia rzeczywistego wyglądu poety, co do którego panowała tak wielka różnorodność opinii, wynikająca nie tylko z fantazji artystów, przedstawiających Jana Kochanowskiego, ale i z nierzetelności badaczy, mylących podobizny Piotra i Jana Kochanowskich. Pozostało jeszcze zagadnienie nie mniej ważne: dotarcie do kości Jana i jego rodziny - usuniętych w roku 1830 z rodzinnej krypty. Podobno wyszedł wówczas ukaz carski, aby zmarłych chować na cmentarzach, a nie w podziemiach kościołów. Zarządzenie to nie mogło jednak dotyczyć dawniej pochowanych. Istnieją też i inne przekazy, że w owym czasie krypta Kochanowskich została zalana wodą, a znajdujące się tam trumny „pływały jak łódki” Wydobyto je więc i złożono tymczasowo pod ścianą kościoła, gdzie podobno leżały dość długo. Wtedy to ktoś, kto zwrócił proboszczowi Grzegorzewskiemu uwagę, że są tam przecież szczątki Jana, usłyszał cytowaną obecnie jego odpowiedź, że „[...] po śmierci takiż Kochanowski, jak i z nas każdy [...]” Wiadomo jednak, że w końcu szczątki z szesnastu trumien, należących do rodziny Kochanowskich, zakopano w rogu cmentarza przy kościele. Porosła na nich trawa. Twierdzenie, że złożono je w miejscu dzisiejszej wieży-dzwonnicy, zbudowanej dopiero w roku 1921, jest zupełnie bezpodstawne. Prawdopodobnie przy budowie wieży wydobyto jakieś kości ze starego, nie istniejącego już wówczas cmentarza przykościelnego. Stąd domysły żyjących do dziś obywateli Zwolenia, że były to kości Kochanowskich. Wiemy natomiast, że w miejscu, w którym ksiądz Grzegorzewski kazał pochować interesujące nas szczątki, zbudowano w siedemdziesiąt lat później, tj. w 1901 r., kaplicę przedpogrzebową czyli kostnicę. Kaplica ta istnieje do dziś. Trzeba zaznaczyć z całym naciskiem, że budowa kostnicy nie miała żadnego związku z miejscem pochówku kości Kochanowskich. Taka lokalizacja odpowiada po prostu ówczesnym potrzebom kościoła. Sugestie, że szczątki Kochanowskich zostały złożone pod podłogą, w jej środku, tj. już po wybudowaniu kaplicy, HISTORIA BADAŃ SZCZĄTKÓW KOSTNYCH... 447 są nieprawdziwe, ale w przekazach ustnych i wspominkach - nie zawsze ścisłych, a w tym wypadku bałamutnych - tkwi jakieś ziarenko prawdy. Wrócę do tego zagadnienia w dalszym ciągu mych wywodów. W dniu 10 X 1981 r. - za zgodą władz kościelnych i urzędu miasta Zwolenia, z inicjatywy miejscowych działaczy społecznych - postanowiono odszukać kości spoczywające pod dawną kostnicą, a obecnie kaplicą, wykorzystywaną do nauki religii dzieci szkolnych. Starsi obywatele pamiętali, że w okresie międzywojennym, w czasie jakiegoś remontu, pod podłogą tej kaplicy widoczne były kości ludzkie. Na wiosnę 1982 r. przystąpiono więc do działania. Prace wykopaliskowe podjął mgr Wojciech Twardowski - archeolog z Radomia. Po zerwaniu posadzki w kaplicy rozpoczęło się bardzo żmudne przesiewanie ziemi i wkopywanie się w głąb. Zachowane przekazy mówiły o kościach, spoczywających na głębokości dwóch łokci, ale teren ten mógł zostać później wyrównany i podniesiony. Na głębokości dwóch metrów nie natrafiono jeszcze na żadne szczątki ludzkie. Byłem w Zwoleniu na początku czerwca 1982 r. Wojciech Twardowski wraz ze swą ekipą i panem Janem Grudniem, bardzo ofiarnym miejscowym działaczem społecznym, tkwił głęboko we wkopie. Władze kościelne były już zaniepokojone rozszerzającym się zakresem prac, które miały początkowo dotyczyć wydobycia kości spod podłogi kaplicy. Tymczasem na podwórcu kościelnym, obok głównego wejścia do kościoła, rósł kopiec z wydobywanej powoli, ale systematycznie ziemi. W dniu 8 VI 1982 r. zostałem zaalarmowany wiadomością, że Twardowski dotarł do skrzyni z kośćmi Kochanowskich. Przybywszy natychmiast na miejsce stwierdziłem, że na głębokości przeszło 2,5 metrów, w błotnistej mazi, znajdowało się - ograniczone umocnieniem z zupełnie zbutwiałych desek - znaczne skupisko kości ludzkich. Redaktor Kazimierz Bosek - spiritus movens całej sprawy i zapalony badacz historii Jana z Czarnolasu - chciał, żeby natychmiast przystąpić do badania tego materiału. Ktoś z miejscowych działaczy, zaglądając do wkopu, „rozpoznał" czaszkę Mikołaja Kochanowskiego, który ponoć zginął w pojedynku i miał rozłupaną głowę. Inni dopytywali się natarczywie, czy widoczne tam kości dziecka nie mogą być pozostałościami Urszulki? Jednakże zarówno W. Twardowski, jak i ja wiedzieliśmy dobrze, że jakiekolwiek określanie tego materiału jest na razie niemożliwe. Należało stwierdzić, dokąd sięga depozyt kostny, a po dokumentacji wkopu, oczyszczeniu i wysuszeniu kości zająć się ich opracowaniem. Patronujący całej akcji Tadeusz Polak - naczelny dyrektor PKZ - rnusiał wezwać specjalistów, aby stwierdzili, czy prowadzenie dalszych wkopów, wchodzących już pod fundamenty kaplicy, nie grozi jej zawaleniem. Na szczęście fundamenty okazały się bardzo solidne i mocno usadowione. Twardowski mógł więc kontynuować pracę wykopaliskowe przez całe lato. Jednakże - jak to było powiedziane na początku - wszystko, co dotyczy Jana z Czarnolasu gmatwa się i komplikuje w miarę postępujących poszukiwań. Badania Twardowskiego wykazały, że wkop przechodzi granice kaplicy. Nie byłoby 448 TADEUSZ Dl ERŻYKRAY-ROGALSKI w tym nic dziwnego, gdyż - jak pisałem wyżej - jej lokalizacja i budowa nie miały żadnego związku przyczynowego z miejscem złożenia kości rodziny Kochanowskich po ich usunięciu z krypty w podziemiach kościoła. Jednak kości - wydobytych tylko spod samej kaplicy - było za dużo... Jeśliby nawet uwzględnić fakt, że - być może - zakopano tam szczątki z równoległej krypty Owadowskich, spokrewnionych z Kochanowskimi, to i tak liczba złożonych tam osobników przekracza znacznie zarówno zawartość owych szesnastu trumien, usuniętych z rodzinnej krypty przez proboszcza Grzegorzewskiego w 1830 r., jak i wszystkie szczątki Owadowskich. Trzeba dodać, że W. Twardowski nie doszedł do granic wkopu poza kaplicą. Zalega tam jeszcze cała masa kości, których wydobycie wymagałoby rozkopania znacznej części terenu między kaplicą a pobliskim głównym wejściem do kościoła. Badając w sierpniu i październiku 1982 r. wydobyty już materiał kostny stwierdziłem, co następuje. Wszystkie kości, a zwłaszcza czaszki, są w bardzo złym stanie. Widać na nich szczerby dokonane łopatami i nie ulega wątpliwości, że były one kilkakrotnie przemieszczane. Twardowski usiłował wyróżnić w tym materiale dwie warstwy, ale to niewiele dało. Zresztą kości z obu tych warstw nie różnią się między sobą pod względem stanu ich zachowania i charakteru. Moje badania pozwoliły wstępnie ustalić liczbę pochowanych tam osobników na 127. Być może jest ona większa, ale na pewno nie mniejsza. Jest rzeczą zadziwiającą, że zarówno w warstwie głębszej, jak i bardziej płytkiej nie znaleziono żadnego inwentarza archeologicznego, żadnych resztek sprzączek od pasów, guzików, grzebieni ani innych przedmiotów, które z pewnością były w trumnach rodu Kochanowskich. Jest to jeszcze jeden argument, przemawiający za tym, że kości te były kilkakrotnie przemieszczane. Moja hipoteza robocza w tej kwestii brzmi następująco. Dookoła XVI-wiecz-nego kościoła w Zwoleniu ciągnął się kiedyś cmentarz. Prawdopodobnie w 1901 r. - przy kopaniu fundamentów pod kostnicę - natrafiono na kości z tego cmentarza. Zostały one zebrane, a następnie zakopane w środku kaplicy. Nie jest wykluczone, że pod podłogę kaplicy przedpogrzebowej trafiły jeszcze później kości spod dzwonnicy budowanej w 1925 r. Stąd te przekazy i wspomnienia, że kości znajdują się pośrodku kaplicy. Czy przy jej budowie natrafiono na stary „depozyt” Kochanowskich z 1830 r.? Pewnie tak. Został on naruszony o tyle, o ile przeszkadzał w budowie bardzo głębokich fundamentów. Kości mogły być nieco przesunięte, a następnie uzupełnione innymi, pochodzącymi ze starego cmentarza. Powstaje pytanie, czy można te kości od siebie oddzielić? Wydaje się to mocno problematyczne zarówno ze względu na ich zniszczenie, jak na całkowity brak inwentarza. Hipotezę tę potwierdzają i inne badania. W starej krypcie Kochanowskich znaleźliśmy jeszcze dobrze zachowany szkielet, suknie, fragmenty różańca i złotej biżuterii oraz części zdobionej trumny Anieli Kochanowskiej, pochowanej tam w 1832 r. Została ona złożona w krypcie w dwa lata po usunięciu stamtąd dawniej zmarłych członków rodu. HISTORIA BADAŃ SZCZĄTKÓW KOSTNYCH... 449 Skrupulatne badania ziemi w tejże krypcie - przeprowadzone przez Twardowskiego - pozwoliły odnaleźć także i pojedyncze kości, które, moim zdaniem, po prostu wypadły z rozlatujących się trumien w czasie ich ewakuacji z krypty. Określiłem, iż należą one do jedenastu osobników, w tym trojga małych dzieci. Są to niewątpliwie kości Kochanowskich. Wydobyte spod kaplicy przedpogrzebowej kości, które początkowo zdawały się rozstrzygać nurtujące wszystkich wątpliwości, stały się teraz przedmiotem sporów i polemik. Przedstawiona tu przeze mnie interpretacja tego znaleziska jest chyba jedną z wielu. Niestety, nie należy już liczyć na dalsze uzupełnienie dotychczas zebranego materiału. Wkop w kaplicy został zasypany i zalany betonem. Położono tam nową podłogę. Także krypta została wyremontowana, zabetonowana i przygotowuje się tam specjalny sarkofag, aby spoczęły w nim wszystkie wydobyte kości, wśród których - miejmy tę pewność - znajdują się szczątki rodu Kochanowskich, również tak dotąd „wzgardzony” popiół kości Jana z Czarnolasu. Rys. 1. Czaszka z Muzeum Czartoryskich w Krakowie, uchodząca za czaszkę Jana Kochanowskiego (fot. M. Ćwirko-Godycki) 450 TADEUSZ DI ERŻYKRAY-ROGALSKI Rys. 2. Nagrobek Kochanowskiego w Kaplicy Kochanowskich w Zwoleniu (fot. S. Stępień) Rys. 3. Profil Kochanowskiego z nagrobka w Zwoleniu (fot. T. Biniewski i T. Dzierżykray-Rogalski) S Rys. 4. Najbardziej prawdopodobny portret Kochanowskiego z Gniazda Cnoty B. Paprockiego z 1578 r. HISTORIA BADAŃ SZCZĄTKÓW KOSTNYCH... 451 Rys. 5. Portret Jana Kochanowskiego wykonany niewątpliwie na podstawie nagrobka w Zwoleniu 452 TADEUSZ DIERŻYKRAY-ROGAISKI Rys. 6. Depozyt kości odkryty w czerwcu 1982 r. pod kaplicą przedpogrzebową k. kościoła w Zwoleniu (fot. Z. Kopciński) Jan Widacki BADANIE CZASZKI KSIĘCIA POETÓW JANA KOCHANOWSKIEGO Jan Kochanowski zmarł nagle w Lublinie 22 sierpnia 1584 r. Kiedy grzebano go w lubelskim kościele św. Michała i modlono się o spokój jego duszy, nikt zapewne nie pomyślał, że modlić się tu trzeba przede wszystkim o spokój ciała. Dusza wielkiego poety odeszła bowiem na sąd do miłosiernego Boga, ciało zaś pozostawało na ziemi i nadal mieli nim zajmować się ludzie. Dlatego też nie dane mu było zaznać spokoju. W niecały rok po pogrzebie, wiosną 1585 r. Dorota Kochanowska zabiera zwłoki męża z lubelskiego kościoła do Zwolenia, w sąsiedztwie rodzinnego Czarnolasu i tam grzebie pod posadzką kościoła parafialnego. Wydawało się, że teraz, w rodzinnej ziemi, spocznie poeta na wieki. Nie spoczął. W kilkadziesiąt lat później, przy kościele dobudowano kaplicę Kochanowskich. Zwłoki Jana z Czarnolasu wyjęto spod posadzki kościelnej i przeniesiono do krypty kaplicy, gdzie spoczęły wśród zwłok krewnych. W kaplicy zaś umieszczono marmurowy nagrobek z podobizną, która dziś, dzięki częstym reprodukcjom w książkach, stanowi najbardziej popularny (choć wątpliwe czy prawdziwy - o czym niżej) wizerunek poety, będący także pierwowzorem dla większości późniejszych jego portretów. Napis na nagrobku: „Jan Kochanowski - wojski sandomierski tu spoczywa” świadczy dobitnie o tym, co dla fundatora w biografii Jana z Czarnolasu było najważniejsze: prowincjonalny urząd wojskiego, który już wówczas bardziej był nic nie znaczącym tytułem niż urzędem. Może by Jan Kochanowski jako wojski sandomierski spał przez nikogo nie niepokojony snem wiecznym w krypcie kaplicy, gdyby nie to, że potomni widzieli w nim jednak kogoś znacznie większego: pierwszego wielkiego poetę polskiego i to na długie lata na dobrą sprawę poetę jedynego. Zainteresował się zwłokami wielkiego poety Tadeusz Czacki. Czacki - założyciel Liceum Krzemienieckiego - należał niewątpliwie do najświatlejszych umysłów polskiego Oświecenia. Dysponował gruntowną wiedzą historyczną i niebywałą pasją badacza. Wiedziony głównie ciekawością, którą umiał jednak naukowo uzasadnić, za aprobatą królewską i zgodą kapituły krakowskiej, otwierał i badał groby królewskie w katedrze wawelskiej. Przedmiotem jego eksploracji były trumny Zygmunta Augusta, Anny Jagiellonki, Anny Austriaczki, Konstancji Austriaczki, Władysława IV, Ludwiki Marii oraz Zygmunta Starego. 454 JAN WIDACKI Badając groby królewskie, Czacki wykonywał przy tym ich szczegółowe opisy uzupełniane rysunkami. Tak sporządzoną dokumentację przesłał królowi Stanisławowi Augustowi i biskupowi Adamowi Naruszewiczowi. Wyjęte z grobów precjoza za zgodą kapituły zabrał do swej kolekcji w Porycku. Kiedy Czacki przybył do Zwolenia, miał już spore, niewątpliwie największe w Polsce, doświadczenie w tego typu badaniach. Na cztery dni przed uchwaleniem wiekopomnej Konstytucji 3 Maja, a więc 29 kwietnia 1791 roku, Tadeusz Czacki zszedł do krypty kaplicy Kochanowskich w zwoleńskim kościele. Po cynowej tabliczce z imieniem i nazwiskiem odnalazł trumnę poety. Zwłoki były ze-szkieletowane. Czacki wyjął z trumny czaszkę - którą traktował jako relikwię -i zabrał ją do Porycka. Czyn Czackiego może dziś wydać się dziwny, a nawet oburzający. Trzeba jednak pamiętać, że rozdzielanie zwłok świętych i błogosławionych i przechowywanie ich części osobno, jako relikwii, należy do tradycji chrześcijańskiej. Dość dla przykładu przypomnieć, że czaszka św. Stanisława przechowywana jest w pięknym, ufundowanym przez Elżbietę Rakuszankę relikwiarzu, ręka w osobnym relikwiarzu z XVI wieku, drobniejsze fragmenty ciała tegoż świętego w różnych kościołach pod jego wezwaniem, a dopiero cała reszta szczątków w srebrnej trumnie w konfesji na środku katedry wawelskiej, gdzie do dziś zachowały się jedynie prochy. Z końcem wieku XVIII, świadomość poważnego zagrożenia bytu państwowego i równoczesny wzrost poczucia narodowego, wzmagają zainteresowanie przeszłością, rodzą kult narodowych bohaterów, twórców i przedstawicieli dawnej świetności Państwa. Jednym z przejawów tego zjawiska jest zainteresowanie „świeckimi relikwiami” które zaczyna się teraz pieczołowicie gromadzić i z czcią przechowywać. Księżna Izabela Czartoryska zgromadziła między innymi „relikwie” Żółkiewskiego, Chodkiewicza, Czarnieckiego, które umieściła w świątyni Sybilli w Puławach. Do tej kolekcji narodowych relikwii Tadeusz Czacki przekazał w 1796 r. czaszkę Jana Kochanowskiego. Dar swój tak uzasadniał: „Tę szacowną relikwię składam w ręce Izabeli z hrabiów Flemingów księżny Czartoryskiej, Adama książęcia Czartoryskiego małżonki, aby ta uczonego Polaka głowa, pod dozorem tej znakomitej cnotą i nauką obywatelki z innymi pamiątkami Ojczyzny naszej i zasłużonych w kraju ludzi, dla czci od obecnych i przyszłych pokoleń zostawała”. Odtąd czaszka Jana Kochanowskiego dzieli losy zbiorów Czartoryskich, przez Paryż trafia do Krakowa, gdzie w Muzeum XX. Czartoryskich, w małym marmurowym sarkofagu spoczywa do dziś. Reszta ciała wielkiego poety, niestety „czci od obecnych i przyszłych pokoleń” przez wiele jeszcze lat nie doznawała. W roku 1830 opróżniono bezceremonialnie kryptę pod kaplicą Kochanowskich w Zwoleniu. Wszystkie szczątki złożonych tam osób pogrzebano razem, we wspólnej mogile, u wejścia do kościoła. Gdy ktoś próbował protestować przeciw takiemu potraktowaniu kości wielkiego poety, ówczesny proboszcz miał powiedzieć pamiętne słowa: „po śmierci takiż Kochanowski jak i każdy z nas" Spoczął BADANIE CZASZKI KSIĘCIA POElOW... 455 więc Jan z Czarnolasu - bez głowy w dodatku - we wspólnej mogile. Ale i tu prochom jego nie dano spokoju. W 1901 r. zbiorową mogiłę ekshumowano i przeniesiono pod budowaną wówczas kostnicę (dziś salkę katechetyczną). Przez szereg lat dzieci zwoleńskiej parafii na lekcjach religii uczyły się śpiewać pieśń: Kto się w opiekę poda Panu swemu A całym sercem szczerze ufa jemu, Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga Nie będzie u mnie straszna żadna trwoga... Prawdopodobnie nie wiedziały, że śpiewają Psalm 91 z Psałterza Dawidowego. Na pewno jednak nie wiedziały, że kości autora tych słów spoczywają dosłownie pod ich nogami, pod podłogą salki katechetycznej. Wymieszane z ziemią luźne kości kilkudziesięciu osób, w tym największego poety polskiego renesansu, zakopano pod kostnicą w wielkiej drewnianej skrzyni. Do niedawna nawet nie bardzo wiadomo było, w którym miejscu pod kostnicą ową skrzynię zakopano. Dopiero ostatnio, dzięki uporowi najbardziej ofiarnego poszukiwacza materialnych śladów poety, red. Kazimierza Boska i dzięki życzliwości ks. Franciszka Gronkowskiego, zwoleńskiego dziekana, poszukiwania - piątego już - grobu poety zostały uwieńczone sukcesem. Siódmego czerwca 1982 r. grób ten odkopano. Oczywiście, spośród wymieszanych luźnych, zbutwiałych w wilgotnej ziemi, kości wielu osób nie można było oddzielić szczątków Jana Kochanowskiego. Musiano poprzestać na stwierdzeniu, że wśród wydobytych z ziemi pod kostnicą kości znajdują się także kości poety. W święto Bożego Ciała, 21 czerwca 1984 r. w Zwoleniu odbyła się osobliwa uroczystość: powtórny pogrzeb Jana Kochanowskiego i tych wszystkich, z którymi dzielił niegdyś kryptę kaplicy zwoleńskiego kościoła. W jej trakcie Zygmunt Kubiak - poeta i tłumacz - wygłosił mowę pogrzebową, którą zakończył słowami: „...Przyjacielu królów i nas wszystkich, Janie Kochanowski, poeto czarnoleski, który też nauczyłeś nas jak mamy się modlić, Poetarum Polonorum Princeps, będąc teraz u Pana Boga, przed którego obliczem modlimy się za Ciebie, zarazem jesteś tu z nami, na ziemi polskiej, gdzie sady obradzają, a pszczoły miód dawają, jesteś tu w Twoim słowie, w naszej czci, w naszej miłości” Tak więc szczątki poety, księcia poetów polskich, spoczęły znów godnie w krypcie kaplicy zwoleńskiego kościoła. Napis na marmurowym nagrobku: „Jan Kochanowski - wojski sandomierski tu spoczywa” po raz pierwszy od 1830 roku znów mówi prawdę. Pozostaje jednak jeszcze sprawa czaszki poety, przechowywanej w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Wielu czytelników tych słów może wyrazić zdziewienie: jak to? - przecież pisano już wielokrotnie, że czaszka ta jest nieautentyczna. Profesor Tadeusz Dzier-żykray-Rogalski w licznych swoich wystąpieniach prasowych ogłasza wszem i wobec, że nie jest to czaszka Jana Kochanowskiego. W „Problemach” (nr 3 z marca 1983 r.) stwierdził nawet dość obcesowo: „należałoby tę czaszkę skreślić z remanentu pozostałych po Janie Kochanowskim szczątków kostnych”. W wywiadzie 456 JAN WIDACKI dla „Tu i Teraz” (nr 30 z 27 lipca 1983 r.) prof. Dzierżykray-Rogalski powiedział red. T. Kucharskiemu, że jest pewny, iż czaszka w Muzeum Czartoryskich jest nieautentyczna. Opinię tę powtórzył red. Święchowi z „Przekroju” i red. Twardowskiej z „Przemian” Za tygodnikami „rewelacje” o „naukowej dyskwalifikacji czaszki ze zbiorów Czartoryskich” przedrukowało wiele gazet codziennych. Wiele osób jest więc dziś przekonanych, że prof. Dzierżykray-Rogalski rzeczywiście owej „naukowej dyskwalifikacji" dokonał. Jak sprawa wygląda w rzeczywistości? Wedle tego, co Profesor powiedział w wywiadzie dla „Tu i Teraz” w 1979 r. miał wspólnie z prof. A. Wiercińskim udowodnić, że czaszka uchodząca za czaszkę Jana Kochanowskiego jest nieautentyczna. Czyżby Profesor nie pamiętał tego, co sam pisał w 1979 r.? Otóż w napisanym wspólnie z prof. Wiercińskim artykule Czaszka i portret Jana Kochanowskiego - próba rekonstrukcji wyglądu poety („Przegląd Antropologiczny” 1980 r., t. 46 z. 1) odnośnie do autentyczności czaszki twierdził, że „sprawa jest nadal otwarta” - dodając jedynie, że „stała się jeszcze bardziej wątpliwa niż była dotychczas” Gdzież więc owo uargumentowane, kategoryczne wykluczenie autentyczności? A poza tym, czy sprawa rzeczywiście „dotychczas była wątpliwa”? Okazuje się, że Profesora chyba znów zawodzi pamięć. Zapomniał tym razem, że w „Literaturze” (nr 4 z 2111979 r.) powołując się na pomiary czaszki dokonane w 1926 r. przez Talkę-Hryncewicza i Wrzoska, krytykując przedwojennych badaczy i zarzucając im, że nie zwrócili uwagi na wybitne tuki brwiowe, konkluduje: „Cecha ta - najpoważniejszy argument antropologiczny - pozwala stwierdzić, że w Muzeum Czartoryskich znajduje się czaszka Jana Kochanowskiego”. Warto przy tej okazji przypomnieć, że prof. Dzierżykray-Rogalski spornej czaszki nigdy nie oglądał (co zresztą otwarcie przyznaję), a owe sprzeczne wnioski wyciąga interpretując wspomniane pomiary dokonane w 1926 r. Skąd na ową - jak mówił Czacki - „szacowną relikwię” padło podejrzenie o nieautentyczność, którego echem (ale za to zwielokrotnionym) są wypowiedzi prof. Dzierżykraya-Rogalskiego? Otóż czaszkę, której autentyczności nikt wcześniej nie kwestionował, którą z całym należnym szacunkiem przechowywano zarówno w Porycku, jak i w Puławach, a na koniec w Krakowie, zbadali po raz pierwszy wspomniani dwaj antropolodzy J. Talko-Hryncewicz i A. Wrzosek w 1926 r. Nie znali oni historii tej czaszki, nie wiedzieli skąd się wzięła w zbiorach Czartoryskich. Potraktowali ją jedynie jako przedmiot badań antropologicznych. Swoje badania i spostrzeżenia tak opisali: „...sądząc z wyglądu i pomiarów [...], a zwłaszcza z nieznacznej jej wielkości, bardzo małej pojemności, słabo zaznaczonych chropowatości do przyczepu mięśni, stromej potylicy, dużych oczodołów można by wysnuć wniosek, że jest to czaszka niewiasty. [...] Badanie antropologiczne nie przemawia zatem, aby to była czaszka Jana Kochanowskiego. A może przemawia zatem jakieś świadectwo historyczne? I to nie. W Muzeum XX. Czartoryskich o ile nam wiadomo, nie ma żadnego dokumentu stwierdzającego pochodzenie tej czaszki [...]”. BADANIE CZASZKI KSIĘCIA POETÓW... 457 Tymczasem świadectwo takie istniało - był nim rękopis T. Czackiego Świadectwo na istność głowy Jana Kochanowskiego (znajdujący się do dziś w zbiorach Czartoryskich pod sygnaturą rkps XVII/3132, dowody nabytków muzealnych, teka 2, dokument nr 53). Po zapoznaniu się z tym dokumentem, a także z historią owej „relikwii naodowej” prof. A. Wrzosek zmienił zdanie. W kolejnym artykule („Przegląd Antropologiczny” 1933 r., t. VII) przyznaję, że poprzednią opinię wydano pochopnie. Napisał: „to świadectwo Czackiego przemawia niewątpliwie za autentycznością czaszki Kochanowskiego [...] trudno przypuścić, aby czaszkę Kochanowskiego pomylił z jaką inną” Nieco dalej prof. A. Wrzosek piszę: „należy uznać czaszkę znajdującą się w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie, za autentyczną Kochanowskiego”. Wycofując się z poprzedniego stanowiska, prof. Wrzosek wyjaśnił: „najbieglej-szy nawet antropolog na zasadzie samej tylko czaszki nie może w każdym przypadku z całą pewnością orzec, czy jest ona męska czy żeńska [...] zwłaszcza wówczas, gdy czaszka jest niezupełna, jak Kochanowskiego". Aby wyjaśnić, że żeński typ czaszki (a taki reprezentuje czaszka Kochanowskiego) wcale nie znaczy, że należała ona do kobiety, podaję przykład Słowackiego, którego czaszka miała cechy typowo żeńskie, zaś czaszka królowej Jadwigi - przeciwnie - miała „niemało cech właściwych czaszkom męskim”. Wycofanie z poprzedniej, pochopnej jak się okazuje opinii, świadczy jak najlepiej o rzetelności i uczciwości badacza. Mimo tego odwołania, pierwsza opinia żyła już własnym życiem, rzucając podejrzenia o nieautentyczność na przechowywaną w Muzeum Czartoryskich relikwię. Tylko na tę pierwszą opinię, nie wspominając o tym, że została ona później odwołana, powołuje się prof. Dzierży-kray-Rogalski („Problemy"), a za nim red. Twardowska („Przemiany”). Czternastego maja 1982 r., wspólnie z prof. Zdzisławem Markiem, kierownikiem Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej AM w Krakowie, wraz z laborantami z kierowanej przeze mnie wówczas Katedry Kryminalistyki ŁJŚ w Katowicach, przeprowadziliśmy w budynku Muzeum Czartoryskich badania spornej czaszki. Chcieliśmy sprawdzić, przekonać się sami, bowiem jak Jan Kochanowski powiadał: „...Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy...” Czaszka spoczywa w małym marmurowym sarkofagu, do którego przełożono ją w Paryżu (poprzednio znajdowała się w urnie gipsowej), unieruchomiona dwoma prętami metalowymi. Ślad otarcia na kości czołowej odpowiadający jednemu z tych prętów, wskazuje na wieloletnie przechowywanie czaszki w tych samych warunkach. Otarcie, spowodowane prętem mocującym, musiało powstać w wyniku długotrwałego ocierania czaszki o ten pręt. Mogło ono powstać np. w czasie długiego transportu, podczas którego czaszka, mając niewielki luz ocierała się o wspomniany pręt. Niewykluczone, że otarcie powstało w czasie transportu czaszki w nowym sarkofagu, wraz z całymi zbiorami z Paryża do Krakowa. Wyniki dokonanych pomiarów czaszki, identyczne jak wyniki pomiarów Tal-ki-Hryncewicza i Wrzoska, wskazują, że jest to niewątpliwie ta sama czaszka, którą oni badali w 1926 r. W protokole z badań zapisujemy: 458 JAN WIDACKI W obrębie czaszki uderza kilka charakterystycznych dla niej cech: - niska, niezbyt szeroka i do tyłu cofnięta gładzizna czoła, - miernie zaznaczone łuki brwiowe, - szerokie rozstawienie dużych oczodołów, - wydatne guzy jarzmowe, - zanikłe wyrostki zębodołowe szczęki, bardziej po stronie lewej z zachowanym jednym zębem «7» górną lewą o startej powierzchni zgryzowej, - kości grzbietu nosa o profilu wypukłym, - szwy czaszkowe wyraźne, wykazują cechy zaniku w dolnych biegunach szwu wieńcowego, - wyrostki sutkowe niezbyt wydatne, - czaszka jest nieduża, o delikatnej budowie. Wszystkie te elementy budowy są charakterystyczne dla czaszki kobiecej, co jednak oczywiście nie determinuje płci. Zdecydowanie kobiecą budowę miała - jak wspomniano - czaszka Juliusza Słowackiego, o czym mogli się przekonać A. Wrzosek i J. Talko-Hryncewicz, którzy wspólnie z francuskim antropologiem G. Papillault mieli możność zbadania szczątków poety przy okazji ich sprowadzania do kraju. W XIX wieku, profesor antropologii UJ, Izydor Kopernicki badając szkielet królowej Jadwigi stwierdził, że czaszka jej miała zdecydowanie męski charakter. Znakomity pisarz francuski, Anatol France, laureat nagrody Nobla w 1921 r., miał czaszkę tak małą (o pojemności niewiele ponad 1000 cm³), że łatwo mogła uchodzić z tej racji za czaszkę kobiecą, czy nawet czaszkę dziecka. Ponieważ obserwacji tego typu było wiele, w okresie międzywojennym nasz znakomity antropolog, prof. A. Wrzosek postawił ciekawą hipotezę, że być może, ludzie genialni wykazują antropologiczne cechy płci przeciwnej. Tak więc stwierdzenie kobiecego typu czaszki uchodzącej za czaszkę Kochanowskiego, nie tylko że nie dyskwalifikuje jej jako autentyku, ale nawet, w myśl wspomnianej hipotezy A. Wrzoska, mogłoby być uznane za argument przemawiający za potwierdzeniem jej autentyczności. Ważnym elementem identyfikacyjnym było określenie wieku osobnika, którego czaszkę badaliśmy. Dysponowaliśmy tu w zasadzie jedynym, choć właściwie podstawowym elementem określającym wiek, jakim są szwy czaszkowe. Oceniając stan ich skostnienia, zwłaszcza zrośnięcie (zanik) w dolnych biegunach szwu wieńcowego, uznaliśmy, że czaszka należy do osoby zmarłej w wieku około 50 lat. Stan uzębienia sugeruje, że wiek ten został przez tę osobę przekroczony. A zatem czaszka należała do kogoś, kto umierając z pewnością ukończył lat 50, nie przekroczył jednak chyba lat 60-ciu. Wyniki badań nie sprzeciwiają się zatem przyjęciu, że jest to autentyczna czaszka Jana Kochanowskiego, który jak wiemy zmarł w wieku lat 54. Jeśli więc jest to autentyczna czaszka Jana Kochanowskiego - a nic przeciw tej autentyczności nie przemawia - to trzeba powiedzieć, że poeta nie mógł za życia wyglądać tak, jak przedstawia go rzeźba na nagrobku. Miał małą głowę, niskie BADANIE CZASZKI KSIĘCIA POETÓW... 459 czoło (na nagrobku ma nadmiernie wysokie), szeroko rozstawione duże oczy, wydatny, być może orli nos. Trzeba pamiętać, że rzeźba na nagrobku powstała w co najmniej dwadzieścia kilka lat po śmierci Kochanowskiego i rzeźbiarz raczej na własne oczy nie oglądał poety, którego portretował. Na zakończenie trzeba z całą stanowczością stwierdzić, że żadna nauka przyrodnicza (ani antropologia, ani medycyna sądowa czy kryminalistyka) nie dostarcza argumentów podważających autentyczność narodowej relikwii, jaką jest czaszka Jana Kochanowskiego, przechowywana w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie. Tym bardziej nie może podważyć jej zupełnie dowolnie sformułowana przez prof. Dzierżykraya-Rogalskiego teza, że „Czacki prawdopodobnie do grobu nie schodził, a czaszkę wydobyli mu za odpowiednią opłatą słudzy kościelni, podając pierwszą lepszą” Trudno sobie wyobrazić, aby badacz grobów królewskich, które tak dokładnie spenetrował, odmówił sobie przyjemności osobistej penetracji rodzinnego grobowca Kochanowskiego i zadanie to zlecił sługom kościelnym. Na czym zresztą, poza fantazją, oparta jest ta hipoteza, którą Profesor nazywa „prawdopodobną”? Otóż jest ona zupełnie nieprawdopodobna dla każdego, kto zna sylwetkę i działalność Czackiego. Uwzględniając więc wiarygodne ze wszech miar świadectwo Czackiego, nieprzerwaną tradycję od 1791 r. (np. w 1808 r. J.U. Niemcewicz mówi o czaszce Kochanowskiego w zbiorach Czartoryskich), historię i dokumentację zbiorów Muzeum Czartoryskich, przy braku jakichkolwiek poważnych naukowych argumentów przeciwnych, uznać trzeba, że czaszka przechowywana w małym marmurowym sarkofagu w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie jest autentyczną czaszką Jana Kochanowskiego. Relikwie „Księcia Poetów Polskich” rozdzielone zostały zatem między rodzinny Zwoleń i królewski Kraków. Może wreszcie zaznają spokoju i będą mogły ...odpocząć po tym żeglowaniu W długim pokoju i bezpiecznym spaniu? Piśmiennictwo T. Dzierżykray-Rogalski, A. Wierciński, Czaszka i portret Jana Kochanowskiego; próba rekonstrukcji wyglądu poety. „Przegląd Antropologiczny" 1980, nr 1. J. Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek, Czaszka Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie - notatka antropologiczna. „Przegląd Antropologiczny” 1927, nr 2. J. Widacki, Z. Marek, Czaszka Jana Kochanowskiego w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie, (w:) Wykorzystanie metod kryminalistyki i medycyny sądowej w badaniach historycznych, pod red. J. Widackiego, Katowice 1983. A. Wrzosek, W sprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie. „Przegląd Antropologiczny" 1933, t. VII. Wojciech Branicki, Andrzej Czubak, Tomasz Kupiec BADANIA GENETYCZNE I ANTROPOLOGICZNE DOMNIEMANEJ CZASZKI JANA KOCHANOWSKIEGO Dnia 8 kwietnia 2010 roku Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof, dra Jana Sehna w Krakowie oraz Muzeum Narodowe w Krakowie podpisały umowę o współpracy naukowej w celu przeprowadzenia kompleksowych badań o charakterze genetycznym i antropologicznym domniemanej czaszki Jana Kochanowskiego. Przedmiotem badań była: „Czaszka Jana Kochanowskiego umieszczona w sarkofagu z różowo-zielonkawego marmuru w kształcie trumny wspartej na czterech lwich łapach, z pokrywą, z początku wieku XIX; wys. 38 cm, 48,7 x 28,8 cm” SPRAWOZDANIE Z PRZEPROWADZONYCH BADAŃ Badania antropologiczne Dnia 28 lipca 2010 r. Pracownia Daktyloskopii i Antropologii Sądowej otrzymała do badań czaszkę ludzką bez żuchwy. Zakres badań domniemanej czaszki Jana Kochanowskiego obejmował oględziny i pomiary kości oraz wnioskowanie na temat płci i wieku osoby. Przystąpiono również do wykonania portretu przyżyciowego, ukazującego wygląd twarzy zmarłej osoby. I. Oględziny dowodu Przekazana czaszka jest sucha, pozbawiona tkanek miękkich, barwy żółtawo-beżowej. W okolicach otworów naturalnych nagromadziły się szare zanieczyszczenia, prawdopodobnie jest to warstewka kurzu. Kości wydzielają „chemiczny" zapach konserwantów, poza nim nie wyczuwa się woni frakcji organicznej. Kości są lekkie, matowe, powierzchniowa blaszka kostna jest miejscami spękana w drobną siateczkę i nieco odwarstwiona. Taki obraz stanu zachowania kości wskazuje na ponad stupięćdziesięcioletni okres spoczywania czaszki w dobrych warunkach, tj. w ciemnym i zamkniętym miejscu. 462 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC Środkiem kości czołowej i kości ciemieniowej prawej przebiegają poprzeczne, rdzawo podbarwione zadrapania. Są to ślady prętów stabilizujących obiekt we wnętrzu niewielkiego marmurowego ossuarium. Ponadto zauważono kilka drobnych ubytków kostnych, w tym złamanie obu brzegów kości szczękowych, tworzących otwór gruszkowaty, oraz dystalnych partii kości nosowych, kolca nosa zewnętrznego i dolnej krawędzi kości jarzmowej prawej. Liczne porowatości znajdujące się w okolicy otworu wielkiego potylicy mogą wskazywać na osteoporozę. Szczęka jest bezzębna z wyjątkiem zęba siódmego (1.7) strony prawej, którego powierzchnia jest zupełnie starta. Ząb ten nie nadaje się do badań antropologicznych, nie nosi śladów ingerencji dentystycznej i został po wykonaniu odlewu wykorzystany w badaniach genetycznych. Zęby 2.6 i 2.7 zostały utracone w procesie szkieletyzacji, a pozostałe wypadały w różnej kolejności, w okresie do roku przed śmiercią. Proces gojenia szczęki (prócz zagojonych zupełnie blizn po zębach 1.5 i 1.4) nie zakończył się przed śmiercią. Tabela 1. Ogólny stan zachowania Cranium Calvarium 2. Calvarium Stan zachowania Calvaria Czaszka bez żuchwy Calva şive Calota Mandibula Tabela 2. Opis cech niemetrycznych czaszki (wg. I. Michalskiego) Norma Kryterium Stan faktyczny Czaszka: Długa Średnia Krótka 3. Krótka Kształt: 2.Pentagonoidalna Elipsoidalna Norma Pentagonoidalna Verticalis Romboidalna Ovoidalna Sfenoidalna Sferoidalna Brisoidalna Ze względu na luki jarzmowe: Phenozygiczna 1. Phenozygiczna Cryptozygiczna Norma Ocena szwów: Verticalis Wieńcowego 1. Zarastający Strzałkowego 2. Zarastający BADANIA GENETYCZNE I ANTROPOLOGICZNE... 463 Norma Kryterium Stan faktyczny Proporcje twarzy w stosunku - (brak żuchwy) do szczęki i żuchwy Rozwój: Łuków brwiowych 1. Łuki brwiowe wyrażone Guzów czołowych 2. Guzy czołowe nieznaczne Norma Kształt: Frontalis Oczodołów 1. Średnie, prostokątne Otworu nosowego 2. Gruszkowato-trapezoidalny Ocena: 1. Niekompletne Uzębienie 2. Nieregularna, powodowana utratą zębów, Linia zgryzu bez ingerencji dentystycznej Obecność szwu czołowego 3. Zachowany jedynie w części dolnej Czaszka: 1. Klinowata (Sphero-ovoidalna) Klinowata Namiotowata Norma Czaszka bombiasta Ocipitalis Dachówkowata Urzeźbienie: Delikatne, guzowatość potyliczna nieobec- na, linie karkowe i poprzeczne miernie zaznaczone Dodatkowe szwy i kości Inków: Kostki wstawkowe nieobecne Wysklepienie potylicy: Batrokefalia średnia Pochylenie czoła: Lekko pochylone Prognatyzm: Totalny 1. Mezognatyzm Zębodołowy 2. - (brak zębów) Stosunek szczęki do żuchwy: Progenia Retrogenia Na skutek utraty zębów i braku protezy zębo- Norma Makrogenia wej wyrostki zębodołowe zanikały nierówno- Lateralis Mikrogenia miernie poddawane indywidualnym obciąże- Makrognacja niom. Mikrognacja Nie można ocenić proporcji szczęki i żuchwy. Zniekształcenia czaszki: Łódkowatość Brak anomalnych rozrostów kostnych. Wi- Wieżowatość doczna jest nieznaczna prawostronna asyme- Klinowatość tria czaszki. Siodełkowatość Schodkowatość 464 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC Norma Kryterium Stan faktyczny Otwór wielki: Norma Wielkość 1. Duży Basilaris Kształt 2. Owalny Położenie 3. Centralne Jakościowe cechy płciowe nie są wyrażone jednoznacznie. Struktury kostne wydają się masywniejsze niż w typowych czaszkach kobiecych, czoło jest lekko pochylone, płaskie, a tuki brwiowe i gładyszka wykształcone. Oczodoły są prostokątne o różnym wykończeniu brzegów, lecz wyrostki sutkowate są małe i kończą się powyżej poziomu kłykci potylicznych. Guzowatości potylicznej brak, ale kresy skroniowe i karkowe, choć mierne, są obecne. Reasumując, większość cech diagnostycznie istotnych przemawia za płcią żeńską badanej czaszki (tabela 3). Tabela 3. Cechy niemetryczne płci wg czaszki (wg J. Nemeskćriego) Cecha Kobieca Obojętna Męska Guzy czołowe i ciemieniowe X Glabella X Łuska kości potylicznej X Guzowatość potyliczna zewnętrzna X Wyrostek sutkowaty X Brzeg nadoczodołowy i kształt oczodołu X Łuk jarzmowy X Analiza wieku dwiema metodami Meindla-Lovejoy'a, wedle oceny stopnia zamykania się odpowiednich szwów na sklepieniu, dała wynik 35 lat (± 8), zaś na powierzchni bocznej - 41 lat (± 10). W ocenie wieku na podstawie stopnia zarastania szwów należy brać pod uwagę górne granice obliczonych przedziałów, bowiem w tym przypadku może dochodzić do opóźnionej obliteracji szwów czaszki (widoczne niezakończone zamknięcie szwu czołowego oraz szwów łuskowo-sutkowatych). Tabela 4. Wyniki pomiarów antropologicznych czaszki Miara Wartość [mm] Długość maksymalna (g-op) 163 Szerokość maksymalna (eu-eu) 135 Szerokość bizygomatyczna (zy-zy) 127 Szerokość czoła, minimalna (ft-ft) 93 Szerokość czoła, maksymalna (co-co) 111 Wysokość czaszki (b-po) 108 BADANIA GENETYCZNE 1 ANTROPOLOGICZNE... 465 Miara Wartość [mm] Wysokość czaszki (b-ba) 126 Wysokość twarzy górnej (n-pr) 57 Wysokość całkowita twarzy (n-ng) - (brak żuchwy) Wysokość nosa (n-ns) 44 Szerokość nosa (apt-apt) 23 Średnia szerokość oczodołów 36,5 Średnia wysokość oczodołów 29,5 Szerokość zewnętrzna szczęk 57 Wysokość wyrostka sutkowatego 24 Wysokość (basion-nasion) 96 Wysokość (basion-prosthion) 85 Wysokość (nasion-prosthion) 57 Wstępna analiza wyników pomiarów (tabela 4) dowodzi, że czaszka wykazuje cechy metryczne żeńskie. Wskazują na to zarówno długość maksymalna, jak i masa (ok. 566 g) czaszki. Pomiary te stanowią podstawę do obliczenia wskaźników charakteryzujących proporcje wybranych części głowy. Tabela 5. Wskaźniki czaszki Wskaźnik Wartość Klasyfikacja Wskaźnik główny (Garsona) 82,82 brachycranicus (krótkoczaszkowy) X >80 Wskaźnik wysokościowo-długościo- 77,30 hypsicranicus (wysokosklepieniowy) wy (Martina) z basionu IV >75 Wskaźnik wysokościowo-długościo- 66,26 hypsicranicus (wysokosklepieniowy) wy (Martina) z porionu IV >63 Wskaźnik wysokościowo-szeroko- 93,33 metriocranicus (średniosklepeniowy) ściowy (Martina) z basionu 9272 Wskaźnik twarzy całkowity - - (brak żuchwy) (Kollmanna) Wskaźnik górnotwarzowy 44,88 euryen (szerokotwarzowy); (Kollmanna) IFS< 50 466 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC Wskaźnik Wartość Klasyfikacja Wskaźnik nosa (Martina) 52,27 chamaerhinus (szerokonosy); IN>51 Wskaźnik oczodołowy 80,82 mesoconchus (średniooczodołowy) 76sIOs85 Poprzeczno-czołowy 83,78 grzebienie czołowe pośrednie 80SIFFS100 Wskaźnik czołowo-szerokościowy 68,89 metriometope (średnioczołowy) 66sIFPs70 Wskaźnik czołowo-twarzowy 87,40 phenozygia (łuk jarzmowy wyraźnie widoczny); IFZ< 90 Kąt profilu twarzy (Riveta/ 82,54 mesognatyczny; Weisbacha) 80sX<84,59 Interpretacja tych wskaźników (tabela 5) prowadzi do wniosku o proporcjonalnej budowie głowy. Część mózgowa była średnio wysoka i szeroka, czoło średnie, kwadratowe. Twarz ogólnie szeroka. Średnie oczodoły zawierały duże oczy. Policzki położone poniżej tworzyły wypukłe płaszczyzny, kości jarzmowe były widoczne. Oznaczenia typu biogeograficznego metodami Gilesa oraz Jantza i Moore-Jansena wskazują na odmianę kaukaską z prawdopodobieństwem 88%. Obliczenia sześcioma metodami pomiarowymi Gilesa dały odpowiedź jednoznaczną - płeć żeńska z prawdopodobieństwem 86,6%. II. Rekonstrukcja Czaszka nadaje się do odtworzenia przyżyciowego wyglądu twarzy. Przed przystąpieniem do rekonstrukcji czaszkę przymocowano do stołu fotograficznego, pochylając ją w ten sposób, aby zachowana została płaszczyzna frankfurcka. Następnie na jednej linii z obiektem - na statywie i w pewnej odległości od obiektu -umieszczono cyfrowy aparat fotograficzny firmy Fuj i. W tym ułożeniu wykonano cykl zdjęć, które przedstawiają czaszkę od frontu oraz z profilu. Zdjęcia eksportowano do programu komputerowego Points i za jego pomocą w punktach antropologicznie istotnych nałożono markery oznaczające grubość tkanki miękkiej. Posiłkowano się w tym dynamiczną metodą Vignala dla obliczania miąższości niezachowanych tkanek. Aby dokonać pełnego obliczenia grubości tkanek, wyznaczono indeks wagi idealnej Davenporta, do którego potrzebna była masa i wzrost osoby. Wobec braku kości długich wykorzystano informacje uzyskane z badań archeologicznych wskazujące, że średnia wzrostu ludzi w XVI wieku wynosiła odpowiednio ok. 165 cm dla mężczyzn i ok. 156 cm dla kobiet. Dla podanego wzrostu kobiet wzory Lorentza jako wagę normalną ustanawiają 55 kg. BADANIA GENETYCZNE I ANTROPOLOGICZNE... 467 Tabela 6. Grubość tkanek miękkich w wybranych punktach antropometrycznych Punkt antropometryczny Normalne [mm] Minimum [mm] Maksimum [mm] Glabella 5,30 4,14 6,46 Nasion 5,86 4,72 7,00 Nasale 2,57 1,19 3,95 Zygion 8,10 5,98 10,22 Nasospinale 12,19 10,14 14,24 Allare 8,31 6,63 9,99 Punkt A 11,74 9,81 13,67 Labiale superius 9,82 8,11 11,53 Stomion 6,12 4,71 7,53 Labiale inferius 10,25 8,30 12,20 Punkt B 6,87 4,93 8,81 Menton 4,28 3,24 5,32 Gonion 11,66 8,17 15,15 Pogonion 9,35 7,71 10,99 Gnation 5,77 4,18 7,36 Na podstawie tych obliczeń sporządzono trzy rekonstrukcje wyglądu twarzy denatki: metodą rysunkową portret bez włosów, do którego dodano następnie fryzurę z nakryciem głowy z epoki, zwaną toczenicą i podwikę, oraz komputerową projekcję wyglądu twarzy wraz z włosami (tablice 1-3). Opis tablic rekonstrukcyjnych Przyjęto, że osoba będąca podmiotem rekonstrukcji prowadziła ustabilizowane życie, odżywiała się regularnie. Jej budowa ciała utrzymywała się powyżej normy, kobieta miała mocną budowę. Grubości tkanek pokrywających czaszkę u takiej osoby mieściły się w przedziale od normalnych do maksymalnych (tabela 6). Na podstawie czaszki można przypuszczać, że kształt twarzy zbliżał się do wydłużonego owalu lub pięciokąta. Czoło było średnie, kwadratowe, niewypukłe i lekko pochylone. Na stosunkowo masywnych szerokich powierzchniach kości ciało układało się w rysy łagodne i miękkie. Filtrum, sądząc po zachowanej szczęce, mogło być szerokie, ale płytkie, podobnie ukształtowanie zewnętrznych okolic otworu nosowego powodowało, że bruzdy przynosowe mogły być ostre, jednak stosunkowo krótkie. Policzki były duże i wypukłe. Nos długi, średnio wystający w linii grzbietu, szczególnie przy nasadzie wąski, w przebiegu falisty z garbkiem. 468 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC Nie zachował się kolec nosa, przeto nie można nic wnioskować o jego zakończeniu. Prawdopodobnie był on poziomy lub nieznacznie opuszczony i tępy. Płatki nosa cienkie, niskie i przypuszczalnie wypukłe. Oczy duże, osadzone płytko, umieszczone w lekko skośnej, wrzecionowatej szparze. Nad oczami średnio wysoko znajdowały się proste lub łukowate brwi wyeksponowane na zaznaczonym wale nadoczodołowym. Sądząc po zachowanej szczęce i śladach po zębach, usta były średnio długie. W ostatnich latach życia kobiety zapadły się wraz z częścią przyległą do-czerwieni wargowej na skutek utraty zębów. Uszy, co najmniej tej długości, co odcinek od brwi do podstawy nosa, były nieco pochylone w tym samym kierunku co gałęzie żuchwy. Zrekonstruowany na ilustracjach dół twarzy jest dowolną interpretacją rysownika, gdyż żuchwa nie zachowała się. Badania dodatkowe W celu wykonania pełnej dokumentacji eksponatu, zabezpieczenia go przed ewentualnymi uszkodzeniami, dostosowania czaszki do rekonstrukcji oraz odsłonięcia jej struktur wewnętrznych, w Zakładzie Diagnostyki Obrazowej Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie wykonano prześwietlenia RTG obiektu w dwóch płaszczyznach oraz całkowity skaning 3D czaszki z wykorzystaniem metody TC. Ponadto w Instytucie przygotowano kompletną klasyczną dokumentację fotograficzną, ukazującą badaną czaszkę w płaszczyźnie frankfurckiej i obracaną na głowicy statywu o 15’. Osobne ujęcia wykonano dla jej sklepienia i podstawy. Badania genetyczne Do badań pobrano ząb, który przed rozpoczęciem badań genetycznych poddano dekontaminacji umożliwiającej pozbycie się ewentualnych cząsteczek obcego DNA. W tym celu ząb myto pod bieżącą wodą, przez 30 sekund w podchlorynie sodu, 30 minut w etanolu 70%. Dodatkowo badany ząb potraktowano promieniowaniem UV. Tak przygotowany materiał po wysuszeniu poddano kruszeniu w ciekłym azocie z zastosowaniem aparatu Freezer/Mill 6750. Uzyskany proszek kostny opisano jako próbkę S-l.l i poddano standardowej izolacji DNA metodą organiczną z ekstrakcją mieszaniną fenolu, chloroformu i alkoholu izoamylowego oraz z dodatkowym zagęszczaniem i oczyszczaniem na kolumienkach typu Amicon Ultra 4-30k i Microcon 100. Pozyskany w ten sposób materiał DNA poddano pomiarowi stężenia, który przeprowadzono metodą PCR w czasie rzeczywistym z zastosowaniem zestawu Quantifiler Humań DNA Quantification Kit firmy Applied Biosystems. Analiza umożliwia pomiar ilości DNA ludzkiego, co stanowi istotną zaletę badań nad BADANIA GENETYCZNE I ANTROPOLOGICZNE... 469 starym materiałem biologicznym, w którym mogło dojść do namnożenia mikroorganizmów. Pomiar wykazał stężenie DNA na poziomie 0,0173 ng/pl, czyli niskim. Materiał genetyczny (DNA) wyizolowany z pobranych próbek poddano am-plifikacji (PCR) przy wykorzystaniu zestawu NGM firmy Applied Biosystems umożliwiającemu analizę 15 systemów polimorficznych typu STR oraz markera płci (fragment intronu 1 amelogeniny). Zestaw NGM został zaprojektowany i zoptymalizowany w celu badania próbek biologicznych sprawiających szczególnie istotne problemy analityczne, starych, o niskim stężeniu DNA i znacznej degradacji. Próbkę S-l.l poddano następnie analizie przy zastosowaniu zestawu PowerPlex ESI17 firmy Promega umożliwiającego analizę 15 systemów polimorficznych typu STR oraz markera płci (fragment intronu 1 amelogeniny), który również spełnia kryteria podane dla zestawu NGM (rysunek 1). Łączne wyniki analizy przedstawiono w tabeli 7. Uzyskany na podstawie tych badań wynik analizy genetycznej świadczy o tym, że badany materiał kostny (S-l.l) pochodzi od kobiety. Wynik ten potwierdzono poprzez analizę innego fragmentu DNA niosącego informację na temat płci badanej osoby. Badanie fragmentu intronu 2/eksonu 2 amelogeniny potwierdziło pochodzenie badanej czaszki od kobiety (rysunek 2). Potwierdza to również negatywny wynik analizy markerów zlokalizowanych na chromosomie Y, który charakterystyczny jest dla osób płci męskiej. Badanie to przeprowadzono przy wykorzystaniu zestawu Yfiler, który pozwala na analizę 16 loci genetycznych zlokalizowanych na chromosomie Y. Badaną próbkę zęba S-l.l poddano również analizie polimorficznych sekwencji HVI i HVII mitochondrialnego DNA, który dziedziczony jest w linii matczynej. Wyniki przedstawiono w tabeli 8. Uzyskany profil w zakresie mitochondrialnego DNA porównano z profilami zgromadzonymi w bazie danych empop.org, zawierającej dane dla populacji z różnych regionów świata. Ustalono, że oznaczony w badanym zębie profil mtDNA należy do częstych. Był 18-krotnie obserwowany w Europie (m.in. w Polsce, Rumunii, Austrii i Szwecji) i 21-krotnie na świecie (również w USA i Uzbekistanie). Obliczona na podstawie frekwencji występowania w bazie danych empop.org maksymalna częstość oznaczonego profilu mtDNA w populacji generalnej Europy jest równa 5.484xlO'³, co oznacza, że może występować z maksymalną częstością u 1 na 182 osoby. 470 WOJOECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC Rysunek 1. Fragment elektroforegramu dla zestawu PP ESI17 prezentujący pozytywne wyniki analizy genetycznej markerów jądrowych w tym fragmentu intronu 1 amelogeniny. Widoczny jest sygnał dla chromosomu X przy jednoczesnym braku sygnału dla chromosomu Y WM IIWUI ---- FTTTTT¹ S TiTHTT >”• * a ]a [a |a I* • BADANIA GENETYCZNE I ANTROPOLOGICZNE... 471 Rysunek 2. Wynik analizy pici za pomocą amplifikacji fragmentu intron 2/ekson2 Próbka kontrolna 007 - mężczyzna XY Próbka S-l.l - kobieta XX Badania poszerzono o analizę 6 najbardziej istotnych pozycji polimorficznych w genach związanych z determinacją pigmentacji u człowieka, których badanie umożliwia predykcję koloru oczu. Uzyskane wyniki: HERC2: CT, SLC4SA2: GG, SLC24A4: CC, TYRP1: CC, TYR: GA, TPCN2: AA) pozwalają na stwierdzenie, że z prawdopodobieństwem ok. 73% badana osoba miała ciemny kolor oczu (piwny lub brązowy), przy czym najbardziej prawdopodobne jest, że był to kolor brązowy. Tabela 7. Wyniki badania polimorficznych markerów DNA Układ polimorficzny S-l.l D10S1248 14, 15 vWA 17,18 D16S539 11, 14 D2S1338 - Amelogenina X D8S1179 13, 15 D21S11 - D18S51 16, 17 D22S1045 15, 16 D19S433 14, 15 TH01 9, 9.3 FGA 22 472 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC Układ polimorficzny S-l.l D2S441 10, 11 D3S13S8 15, 16 D1S16S6 - D12S391 - Dane uzyskano z wykorzystaniem dwóch systemów do identyfikacji genetycznej: NGM i PowerPlex ESI 17. Kursywą zaznaczono wyniki uzyskane za pomocą zestawu PowerPlex ESI, pogrubienie dotyczy wyników uzyskanych za pomocą zestawu NGM. Dla markera płci zgodne dane uzyskano w obu systemach do identyfikacji genetycznej (amelogenina - intron 1), a także w przeprowadzonym dodatkowym niezależnym teście genetycznym (amelogenina - ek-son 2/intron 2). Tabela 8. Wyniki analizy regionów HVI i HVII mitochondrialnego DNA Próbka Odnotowane różnice względem sekwencji Andersona Zakres analizy S-l.l 16189C, 16356C, 16362C, 263G, 309.1C(het), 315.1C 16024-16365 73-340 Sekwencja Andersona - sekwencja odniesienia. A, G, C, T - zmienne pozycje nukleotydowe. WNIOSKI Badania antropologiczne 1. Czaszka należała do kobiety w wieku ok. 38 lat (± 9), odmiany kaukaskiej. 2. Na podstawie zachowanej czaszki sporządzono 3 rekonstrukcje twarzy nieznanej kobiety; ich efekt przedstawiono na tablicach 4-6. Badania genetyczne 3. Przeprowadzona analiza markerów typu STR DNA jądrowego wchodzących w skład zestawów NGM oraz PowerPlex ESI 17 pozwoliła na uzyskanie danych dla 11 polimorficznych markerów mikrosatelitarnych (STR) oraz dla markera płci (amelogeniny). Analiza wykazała, że badana czaszka pochodzi od kobiety o profilu genetycznym przedstawionym w tabeli 7. 4. Analiza dodatkowego markera genetycznego w regionie amelogeniny (intron 2/ekson2) potwierdziła, że badana czaszka pochodzi od kobiety. 5. Negatywny wynik analizy polimorficznych markerów zlokalizowanych na chromosomie Y świadczy o braku tego chromosomu w badanej próbce DNA, BADANIA GENETYCZNE 1 ANTROPOLOGICZNE... 473 co stanowi dodatkowe potwierdzenie pochodzenia czaszki od osoby płci żeńskiej. 6. Oznaczony w badanej próbce profil w zakresie mitochondrialnego DNA należy do częstych profili europejskich. Przeprowadzone obliczenia pozwalają na przyjęcie, że profil ten może występować w Europie z maksymalną częstością 1 na 182 osoby. 7. Genotyp, który oznaczono w zakresie sześciu istotnych pozycji polimorficz-nych w genach pigmentacyjnych, pozwala na stwierdzenie, że osoba będąca przedmiotem badań z 73% prawdopodobieństwem miała ciemny, tj. brązowy lub piwny kolor oczu. Kraków, dnia 25 sierpnia 2010 roku 474 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC INSTYTUT EKSPERTYZ SĄDOWYCH DOKUMENTACJA do sprawy E. 1645/2010 Ryc. 1 Ryc. 2 Tablica 4 BADANIA GENETYCZNE I ANTROPOLOGICZNE... 475 INSTYTUT EKSPERTYZ SĄDOWYCH DOKUMENTACJA do sprawy E. 1645/2010 Ryc. 3 Ryc.4 476 WOJCIECH BRANICKI, ANDRZEJ CZUBAK, TOMASZ KUPIEC INSTYTUT EKSPERTYZ SĄDOWYCH DOKUMENTACJA do sprawy E. 1645/2010 Tablica Ryc.5 NOTA EDYTORSKA 1. Czarodziejska lipa z Czarnolasu, [w:] W trosce o dobrą edukację. Prace dedykowane profesor Jadwidze Kowalikowej z okazji 40-lecia pracy naukowej, red. A. Janus-Sitarz, Kraków 2009, s. 307-323, Edukacja Nauczycielska Polonisty. 2. „Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony" (Z dziejów pośmiertnego żywota Jana Kochanowskiego), „Wielogłos”. Pismo Wydziału Polonistyki UJ, 2008, nr 1 (3), s. 38-61. 3. Czaszka Kochanowskiego? Raczej Doroty... - artykuł powstał na podstawie tekstu: Narodowa relikwia, [w:] Rzeczy minionych pamięć. Studia dedykowane profesorowi Tadeuszowi Ulewiczowi w 90. rocznicę urodzin, red. A. Borowski, J. Niedźwiedź, Kraków 2007, s. 601-615, Terminus. Bibliotheca Classica. Seria 2, t. 5 [wersja zmieniona]. 4. Wznieść pomnik Kochanowskiemu na Wawelu, [w:] Scire Deum. Księga pamiątkowa wydana z okazji 2S-lecia Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie dedykowana jej pierwszemu rektorowi Jego Eminencji Kardynałowi Marianowi Jaworskiemu, red. S. Koperek, W. Zuziak, Kraków 2006, s. 411-423. 5. „Żelazne pękło serce". Z dziejów kultu Krasińskiego w Krakowie, [w:] Antreprener. Księga ofiarowana profesorowi Janowi Michalikowi w 70. rocznicę urodzin, red. J. Popiel, Kraków 2009, s. 135-154. 6. Wincenty Pol - próba portretu, [w:] Nieśmiertelni. Krypta Zasłużonych na Skałce, red. F. Ziejka, Kraków 2010, s. 133-154. 7. Krakowskie lata Wincentego Pola, [w:] Wincenty Pol jako geograf i krajoznawca, red. A. Jackowski, I. Sołjan, Kraków 2006, s. 31-49. 8. Wincenty Poli Towarzystwo Naukowe Krakowskie, [w:] Wincenty Pol (1807-1872). W służbie nauki i narodu, red. K. Grodziska, A. Kotarba, Kraków 2010, s. 15-20, Polska Akademia Umiejętności. Komisja Historii Nauki. Monografie, t. 20. 9. Karol Bołoz Antoniewicz: kapłan - misjonarz - poeta, „Horyzonty Wychowania” (Kraków) 2006, nr 5 (10), Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum”, s. 17-38. 10. Zygmunt Szczęsny Feliński - mąż wielkiej pokory, [w:] Rodzina Maryi. Dzieło bł. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego 18S7-2007. Materiały z sympozjum, Kraków 2009, s. 37-64. 11. Ojciec Wacław Nowakowski. O życiu i pracach sławnego krakowskiego kapucyna, „Alma Mater” 2007, nr 94, s. 29-34 [tam pt.: W służbie ojczyźnie i Pani z Jasnej Góry (O życiu i pracach O. Wacława, kapucyna) - wersja znacząco zmieniona]. 12. Józef Dietl na straży drogocennych skarbów przeszłości, [w:] Od polityki do poetyki. Prace ofiarowane Stanisławowi Jaworskiemu, red. C. Zalewski, Kraków 2010, s. 51-72 [tam pt.: Na straży drogocennych pamiątek przeszłości (O rozlicznych zasługach Józefa Dietla)]. 478 NOTA EDYTORSKA 13. „U stóp Wawelu miał ojciec pracownię“, „Alma Mater” 2007, nr 97, s. 8-13. 14. Wyspiański - poeta Krakowa, „Rocznik Krakowski” t. LXXIII, 2007, s. 5-15. 15. Budziciel narodu - artykuł powstał na podstawie tekstu: Stanisław Wyspiański, [w:] Stanisław Wyspiański. W labiryncie świata, myśli i sztuki, red. A. Czabanowska-Wróbel, Kraków 2009, s. 71-84 [tam pt.: „Pomsty wszystko woła..." O „budzeniu ducha narodu“przez Stanisława Wyspiańskiego słów kilka]. 16. Franciszek Gawełek - badacz kultury ludowej, [w:] F. Gawełek, Konik zwierzyniecki, wianki i sobótki. Wybór pism, oprać. F. Ziejka, Kraków 2010, s. 7-28. 17. Profesor z Komborni, [w:] Profesor z Komborni. Stanisław Pigoń w czterdziestą rocznicę śmierci, red. K. Fiołek, Kraków 2010, s. 11-22. 18. Stanisław Pigoń mniej znany, [w:] Profesor z Komborni. Stanisław Pigoń w czterdziestą rocznicę śmierci, red. K. Fiołek, Kraków 2010, s. 23-44. 19. „Dla mnie Pigoń to był człowiek święty“ (Jan Paweł II o Stanisławie Pigoniu), pierwodruk. 20. Małe ojczyzny Stanisława Pigonia, Krosno 2006, Wykłady Krośnieńskie, nr 1. 21. Jan Paweł II a świat akademicki, „Nauka” Kwartalnik Polskiej Akademii Nauk, 2011, nr 2, s. 17-30. 22. O humanistyce w myśli Jana Pawła II, „Alma Mater" 2009-2010, nr 120-121, s. 11-16. 23. Jan Paweł II i polscy chłopi, referat wygłoszony w dniu 16 kwietnia 2011 roku na sesji naukowej w Wierzchosławicach: Ziemia - mała ojczyzna - wieś i rolnictwo w twórczości i nauce społecznej Karola Wojtyły - Jana Pawła II, pierwodruk. Aneks 1. Biblioteka Książąt Czartoryskich, rkps nr 3164 111 (oryginał), nr 3033 III (kopia), F. Dzier-żykraj-Morawski, Głowa Jana Kochanowskiego. 2. J. Talko-Hryncewicz, A. Wrzosek, „Czaszka Jana Kochanowskiego“ w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie. (Notatka Antropologiczna), „Przegląd Antropologiczny” t. 2,1927, s. 1-9. 3. A. Wrzosek, W sprawie autentyczności czaszki Jana Kochanowskiego w Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie, „Przegląd Antropologiczny” t. 7,1933, s. 111-127. 4. T. Dzierżykray-Rogalski, A. Wierciński, Czaszka i portret Jana Kochanowskiego: próba rekonstrukcji wyglądu poety, „Przegląd Antropologiczny” t. 46,1980, z. 1, s. 173-179. 5. J. Widacki, Z. Marek, Czaszka Jana Kochanowskiego w zbiorach Muzeum XX Czartoryskich w Krakowie, [w:] Wykorzystanie metod kryminalistyki i medycyny sądowej w badaniach naukowych, red. J. Widacki, Katowice 1983, Prace Naukowe Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, nr 590. 6. T. Dzierżykray-Rogalski, Historia badań szczątków kostnych Jana z Czarnolasu Kochanowskiego, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” R. 23,1983, z. 2, s. 425-434. 7. J. Widacki, Badanie czaszki księcia poetów - Jana Kochanowskiego, [w:] idem, Detektywi na tropach zagadek historii, Kraków 1992, s. 80-88. 8. Instytut Ekspertyz Sądowych im. Prof, dra Jana Sehna w Krakowie, Pracownia Genetyki Sądowej, Nr Dz. E. 1645/2010/G, Opinia, oprać. A. Czubak, T. Kupiec, W. Branicki, 25 VIII 2010. INDEKS OSÓB Adamczyk Zdzisław Jerzy 318 Ahasfer, pseud, zob. Żyskar Józefat, ks. Albert Jagiellończyk, królewicz polski 54 Albertrandi Jan Chrzciciel 51 Albrecht Hohenzollern, ostatni wielki mistrz Krzyżaków 234, 400 Aleksa Michalina 171 Aleksander 1, car 206 Aleksandrowicz Alina 57-58 Allen Marie 55 Amborski Jan Darosław 90 Anczyc Wacław 94 Anczyc Władysław 138 Andriolli Michał Elviro 431,445 Anna Habsburżanka, królowa polska 453 Anna Jagiellonka, królowa polska 54, 414, 453 Antoniewicz Józef 155 Antoniewicz Karol Bołoz 153-170, 206, 347 Antoniewicz Mikołaj 157 Antoniewicz Zofia z d. Nikorowicz 157-158 Ariosto Ludovico 30, 33, 67, 400,406, 411, 445 Askarys Jerzy 87 Askold, książę ruski 181 Asnyk Adam 138, 203, 245 August II Mocny, król polski 144 Babicz Józef 119 Baczak Waldemar 328 Baczyński Teofil 162 Badeni Jan 154,165-166 Baif Jean Antoine de 402 Bąkowski Aleksander 41 Balalowa Katarzyna 330-331 Balicki Antoni Euzebiusz 101,103 Baliński Michał 33, 37-38 Balowie 349 Bałucki Michał 99 Banach Andrzej Kazimierz 324 Bandurski Władysław 319 Baran Jan 300 Baraniecki Adrian 136, 203, 228 Barbara Radziwiłłówna, królowa polska 30,443 Bardecki Andrzej 343 Bartel Wojciech 376-377 Bartoszewicz Kazimierz 142 Bartoszewski Gabriel 193 Bartynowski Piotr 220 Barycz Henryk 76, 110, 119, 129, 131-132, 135, 138, 223, 335, 401 Bassio Mateusz a 207 Batory Józef 328 Baudouin de Courtenay Jan 150, 218 Bauer Krzysztof 172 Baworowski Wiktor 147 Bćcu Salomea 173-174 Bełcikowski Adam 17,89-90, 99 Bełza Władysław 137-140 Bem Józef, gen. 60,108,126, 422-423 Benedyktowicz Ludomir 254 Bentkowski (Bętkowski) Jan 126, 145 Bereżyński Kazimierz 267 Bernatowicz Feliks 52 Bessel-Hagen Fritz 422 Białobok Jan, ks. 300 Bielak Franciszek 330 Bieliński Tadeusz E. 110 Bielowski August 77-78, 80,131 Bielski Joachim 16 Bieniasz Zbigniew 388 Bieńkowska Józefa 102 480 INDEKS OSÓB Bieńkowski Wiesław 256 Bierut Bolesław 327, 334, 390 Biniewski T. 430, 450 Bischoff Theodor Ludwig Wilhelm 422 Biskup Józef 193 Błoński Jan 35 Błotnicki Franciszek 153 Bobrowa Joanna 91-92 Bobrownicka Maria 375 Bochenek Leon 125,128 Bochenek Władysław 125 Bochnak Adam 342 Boguszowie 112, 139 Bohlen Peter van 108 Bohomolec Franciszek 400 Bojko Jakub 267, 331-332 Bolesław Chrobry, król polski 55, 114, 414-416, 444 Bolesław Śmiały, król polski 256, 258 Bolesław Wstydliwy, książę polski 253 Bona Sforza, królowa polska 54 Boniecki Adam 46, 342, 388, 390 Bonifacy IX, papież 378 Borowski Andrzej 49 Bosek Kazimierz 26, 28-30, 42-45, 61, 64, 429, 431, 445, 447, 455 Boy, pseud, zob. Żeleński Tadeusz Brandys Marian 42-43 Branicka Róża z Potockich 87 Branicka Róża zob. Tarnowska Róża Branicki Wojciech 65, 461 Broca Paul 421-422 Brodowicz Józef 135, 219 Brodziński Kazimierz 36, 72-73 Brodzki Jan 267 Broniewski Władysław 311 Bruchnalski Wilhelm 289 Brzoza Czesław 325-327 Brzozowski Jan 198 Brzozowski Stanisław 267, 307 Buczek Karol 51, 334, 379 Bujak Franciszek 285, 307, 331, 333-334 Bujańska Jadwiga 35-36, 57 Buława Ernest, pseud, zob. Tarnowski Władysław Buszczyński Stefan 138 Byron George Gordon 60, 421-422 Bystroń Jan Stanisław 120 Cat-Mackiewicz Stanisław 337 Charzyński Rafał, ks. 290 Chłapowski Dezydery 108,117, 354 Chmiel Adam 219, 224, 229, 231, 238-239 Chmielowski Adam (o. Albert), św. 204 Chmielowski Piotr 99 Chodkiewicz Jan Karol 57, 454 Chomętowski Władysław 15 Chopin Fryderyk 88, 219 Chromy Bronisław 242 Chrzanowski Ignacy 38,103, 284, 303, 312, 318, 351-352, 355-356 Chrząszcz Jan 173 Chwalba Andrzej 327, 334 Chyliński Adolf 286 Cieśla Tadeusz 328 Cieszkowski August 91 Ciszewski Franciszek 289 Creizenach Wilhelm 303 Cuvier Georges 421 Cybulski Wojciech 77-78 Cyrankiewicz Józef 337 Czachowska Jadwiga 258 Czacki Tadeusz 33-35, 42, 49-57, 60, 62-63, 66--68, 194, 211, 408, 413-417, 427-429, 435, 437, 442-444, 453-454, 456-457, 459 Czajkowska Krystyna 317-318 Czapska Maria 314 Czarniecki Stefan 54, 57, 414,454 Czartoryscy 58, 442, 454, 456, 459 Czartoryska Elżbieta 69 Czartoryska Izabela z Flemingów 35-36, 42, 50, 53-54,57,60,63-64,66-69,397,399,406-408, 412, 414-415, 427-428,435,442-443,454 Czartoryska Izabela zw. Lilą 36 Czartoryski Adam 57 Czartoryski Adam Jerzy 398 Czartoryski Adam Kazimierz 407, 414, 454 Czartoryski Władysław 58, 64, 66, 228 Czausow M. 409, 420 Czeczot Jan 307 Czekanowski 466 Czepirski Krzysztof, o. 164 Czerny Zygmunt 317 Czerwiakowski Napoleon Ignacy Rafał 144 Czubak Andrzej 65, 461 Czubek Jan 21, 287 Ćwirko-Godycki Michał 415,417,423,427-428, 431, 442,449 Dąbrowski Jan 323 INDEKS OSÓB 481 Dąbrowski Jan Henryk 212 Danilewicz Konstanty 83 Danilewicz-Zielińska Maria 314, 318 Danowska Ewa 50, 52-53 Dante Alighieri 60, 421-422 Darowski Mieczysław 129 Davenport Charles 466 Dębicki Ludwik 57,69, 91,142 Dębiński Wojciech 207 Demetrykiewicz Włodzimierz Józef 284, 288 Dernałowicz Maria 77 Deszcz Jan 321, 325-329, 341, 343-344 Dietl Anna z Kulczyckich 219 Dietl Franciszek 219 Dietl Józef 217-235, 241 Dietrych Adolf Fryderyk 431,445 Długosz Jan 55-56,119,139,142,146, 234, 240--241, 244 Dmochowska Aleksandra 45 Doboszewska Alina 237-238 Dobraczyński Jan 171 Dobromirski Józef, bazylianin 188 Dobrowolski Marceli 137 Dobrzanowski Stanisław, ks. 220 Dobrzański Jan 80 Dołęga-Chodakowski Zorian 121 Domaszewska Ewa 180 Domaszewski Teodor 180 Domeyko Hernin 94 Domeyko Ignacy 94-95, 307 Drzymała Kazimierz, ks. 153,157,161,163 Drzymała Michał 388 Dubiecki Marian 276 Duchińska Seweryna 16, 20, 71 Duchiński Franciszek 149 Dulian Tekla zob. Gawełek Tekla Dulowska Helena zob. Pigoń Helena Dunajewski Albin, kardynał 92, 202 Dunikowski Xawery 217, 431, 445 Diirr-Durski Jan 241, 249 Dutkiewicz, komisarz policji 127 Dutkiewicz Józef Edward 180 Dużyk Józef 192, 256 Dwernicki Józef, gen. 157 Dybowski Konrad 328 Dyboski Roman 323 Dydo Stanisław 328 Działyński Tytus 194 Dzieduszycki Maurycy 126,131,137-139 Dzieduszycki Mieczysław 228 Dzieduszycki Włodzimierz 133,147, 231 Dzierżykray-Morawski Franciszek 397, 399--400 Dzierżykray-Rogalski Tadeusz 42, 44, 61-62, 427, 429-430, 433, 436-437, 441, 444, 450, 455-457, 459 Dziewoński Maciej 211 Dziwisz Stanisław, abp 64 Edward z Sulgostowa zob. Nowakowski Edward Zygmunt Ehrenberg Gustaw 276, 307 Eisler Jerzy 337 Ejsmond Julian 22-23 Ekielski Władysław 253-256, 263 Eliasz-Radzikowski Walery 294 Ellis Havelock 422 Elżbieta Rakuszanka 454 Estreicher Karol 98,114,138,142, 203, 207 Estreicher Karol jr 53,132,256 Estreicher Stanisław 50 Estreicherowie 218 Fałat Julian 243 Feldman Wilhelm 218,250, 268, 277 Felińska Ewa 172-173 Felińska Paulina 176 Feliński Alojzy 52-53,172 Feliński Gerard 172 Feliński Zygmunt Szczęsny, abp 9,171-177,180--182, 184-187, 192, 200-201, 203 Ferdynand I, cesarz 226 Ferdynand Karol d’Este, arcyksiążę 159 Fijałek Jan, ks. 287-289 Firlej Jan 401 Firlej Mikołaj 28 Fischinger Adam 53, 240 Fleming Henryk 55 Florkiewicz Kajetan 241 Fogelweder Stanisław 401 Frącek Adam 171 France Antol 458 Franciszek Józef I, cesarz 111, 134, 220, 222, 224 Fredro Aleksander 78, 131, 306, 312, 349-350 Fredro Zofia z Jabłonowskich 349 Fredro-Boniecka M. 429, 431,433, 445 Friedlein Józef 230 Fryc Karol 233 Frycz Modrzewski Andrzej 354 482 INDEKS OSÓB Gacki Józef, ks. 30,32, 39, 67 Gadacz Jan Ludwik, o. 192, 194-198, 202, 208, 214 Gaertner Henryk 218 Gałczyński Konstanty Ildefons 10 Gałecki Antoni, bp 220 Galileusz (Galileo Galilei) 369 Gambetta Léon 421-422 Gansiniec Ryszard 55 Garbacik Józef 335-336 Gąsiorowski Stanisław 324 Gąssowski Jerzy 55 Gaszyński Konstanty 85,92, 307 Gauss Carl Friedrich 421-422 Gawęda Stanisław 56 Gawełek Franciszek 283-302 Gawełek Jan 283 Gawełek Józef 283, 290, 297 Gawełek Kazimierz 283 Gawełek Marianna 283 Gawełek Tekla z d. Dulian 283 Gawełek Wojciech 283 Gawroński Andrzej 286 Geblewicz Eugeniusz 325 Gelis-Didot Pierre-Henri 253 Gide André 320 Giedroyć Romuald 196 Giełgud Antoni, gen. 108 Gierowski Józef Andrzej 366 Gieysztor Aleksander 338 Giles 466 Giller Agaton 111, 119,192, 203 Girtler Sebastian 241 Giżejewski E. 268 Glemma Tadeusz, ks. 192 Głowacki Jan Nepomucen 130 Głowiński Michał 314 Goćkowski Janusz 268 Gocławski Maurycy 52 Godebski Ksawery 136 Godlewski Michał 171 Goethe Johann Wolfgang 9,145, 402 Gogolewski Leopold 54 Gołębiowski Łukasz 397 Golian Zygmunt, ks. 139 Goliński Zbigniew 317 Gołuchowski Agenor 111,135 Gomółka Mikołaj 45 Gomulicki Juliusz W. 18 Gomulicki Wiktor 21 Gorczyński Adam 141 Gordon Karol 212 Górnicki Łukasz 16, 401 Górska Seweryna 201 Górski Jakub 80 Górski Konrad 338, 379 Górski Konstanty 203 Goszczyński Seweryn 77, 80,109,127-128,133, 138,175, 306 Grabowska Maria 113 Grabowski Ambroży 50, 52, 68, 116, 147, 173, 230 Grabowski Andrzej 225 Grabowski Bronisław 104 Grabowski Michał 307 Grabowski Tadeusz 103, 303, 309, 351 Gratiolet Louis Pierre 422 Gronkowski Franciszek 43, 455 Grottger Artur 276 Grottger Jarosław 276 Grudzień Jan 43, 447 Grychowski August 28 Grzegorzewski Wojciech 33-34, 37, 41-42, 446, 448 Grzybowska Jadwiga 318 Grzymała-Siedlecki Adam 260 Gutkowski Marceli 159 Hahn Wiktor 103 Haller Jan 408 Hanik Jan 107,120 Hegel Georg Wilhelm 128 Hejnał Bronisław 336 Helcel Antoni Zygmunt 111,118,128-129,134--135,143, 220 Helleniusz, pseud. zob. Iwanowski Eustachy Heller Michał 373 Hendel Zygmunt 255, 263 Henriksson Goran 55 Henryk Pobożny, książę polski 255-256 Hernas Czesław 64 Hertz Paweł 19, 83 Hesse, kolega szkolny o. Wacława 201 Hińcza z Kazimierza 240 Hindze B. K. 423 Hleb-Koszańska Helena 319, 358 Hochstim Fabian 233 Hoesick Ferdynand 84, 91, 218 Hoffmanowa Klementyna z Tańskich 11,16,26- -27, 32, 36-38, 397 INDEKS OSÓB 483 Hofmeister Apolin 206 Homer 401 Homola-Skępska Irena 217-218, 229 Horacy (Quintus Horatius Flaccus) 299 Horain Jan Nepomucen 53 Hoyska Anna z Kozińskich 179 Hrycaj Maria 291 Hulewicz Jan 202 Hulewiczowa Maria 335 Humboldt Aleksander 109,118 Ingarden Roman 324 Inglot Jędrzej 349 Inglot Marek, ks. 153 Iwanowski Eustachy (pseud. Helleniusz) 194-195 Izdobieński Marcin 80 Jabłonowscy 14, 249 Jabłonowska Teresa 11 Jabłonowska Zofia zob. Fredro Zofia Jabłonowski Władysław 11 Jabłońska Bernardyna Maria 386 Jachimecki Zdzisław 320 Jachowicz Stanisław 18 Jackowski Antoni 110,120,135 Jackowski Maksymilian 354 Jadwiga Andegaweńska, św. 60, 240, 367, 378--379, 423-425, 457-458 Jagiełło Stanisław 147 Jagiellonowie 54, 264 Jagoda Zenon 71 Jagosz Michał 377 Jakóbczyk Witold 354 Jakubiec Ignacy 330-331 Jakubowski Adam 147, 173 Jan III Sobieski, król polski 115, 269, 299 Jan Kanty, św. 241, 379 Jan Kazimierz, król polski 185, 205, 389 Jan Paweł II, papież 7,45-46, 300, 306, 321,341--344, 361-381, 383, 385-393 Jan z Dukli, św. 389 Janeczek Stanisław 290 Janicki Ignacy 92 Janik Jerzy 366, 373 Janik Michał A. 392 Janikowski Ludwik 250 Janion Maria 113,182 Jankowski Czesław 355 Janocha Florian 197, 199, 201, 203, 206, 213 Jantz Richard 466 Janusz Stanisław 43,45 Januszewski Teofil 173,175 Januszkiewicz Eustachy 88 Jarkowska Elżbieta 41,44-45 Jarocka-Bieniek Jolanta 218 Jasicka Irena 9 Jasienica Paweł 208, 337 Jasiewicz Zbigniew 287 Jaskólski Michał 268 Jastrzębowski Wojciech 37-38 Jaszowski Stanisław 155 Jędrzejewicz Janusz 332 Jellenta Cezary 103 Jełowicki Aleksander, ks. 88, 163,175 Jerzmanowski Józef 143 Jocher Adam 108 Jodełka-Burzecki Tomasz 392 Jolanta, św. 253, 255 Jordanowie 125 Jurczak Zbigniew 388 Kaczmarczyk Kazimierz 53 Kaden Ludwik 95 Kadłubek Wincenty 257-258, 377-378 Kajsiewicz Hieronim 175 Kała Maria 65 Kalinka Walerian 218, 238 Kalinowski Józef (o. Rafał), św. 199 Kalek Jan 211 Kallenbach Józef 102, 304, 355, 356, 408 Kałwa Piotr 379 Kamykowski Ludwik 27 Kant Immanuel 421-422 Karbowiak Antoni 94 Karłowska Maria, św. 386 Kasprowicz Jan 307, 354, 376 Kasprzycki Bernard 46 Katarzyna II, caryca 34, 212 Kazimierz Jagiellończyk, król polski 30, 256 Kazimierz Wielki, król polski 39, 68, 111, 219, 221, 233, 241, 255, 281, 378, 423 Khittel, doktor 36 Kieniewicz Stefan 196 Kiernik Eugeniusz 286 Kiliński Jan 105, 213 Kirchmayer Wincenty 231 Kisielewski Stefan 337 Klaczko Julian 218 Klemensiewicz Zenon 324 Klemensiewiczówna Irena 321 484 İNDEKS OSÓB Klonowie Sebastian 16, 25-30 Kluczewski, ks. 200 Kłak Czesław 307, 313-314, 317-318, 352 Kłoczowski Jerzy 379 Kłodziński Adam 145 Kmita Piotr 109, 272 Knaus Karol 139 Kobierzycki Alfred Pomian 27 Kochanowscy 10-11, 29, 31, 33-34, 36, 38-45, 56-57, 59,66-67, 69,428,441,443-444,446--449, 453-454 Kochanowska Aniela 448 Kochanowska Anna 400 Kochanowska Anna z d. Białaczewska 30, 32, 400,411 Kochanowska Barbara z d. Ślizówna 10 Kochanowska Dorota z d. Podlodowska 11, 25, 30-32, 66-67, 69-70, 403, 453 Kochanowska Druzjanna 400 Kochanowska Elżbieta 400 Kochanowska Hanna 30, 33, 41 Kochanowska Jadwiga 400 Kochanowska Katarzyna 30, 37, 41, 67, 411 Kochanowska Katarzyna 400 Kochanowska p.v. Skrzyńska 39, 412 Kochanowska Urszula 12, 14, 18-19, 30, 33, 36- -37, 41-42, 399,404-405, 447 Kochanowski Adam 30-33, 37, 41, 67,411 Kochanowski Andrzej 400 Kochanowski Antoni 39,412 Kochanowski Jakub 400 Kochanowski Jan (syn poety, pogrobowiec) 11 Kochanowski Jan (syn Jerzego) 400 Kochanowski Jan 7, 10-17, 19-21, 23-43, 45-47, 56-81,122,129-130,141, 241, 397-407,409--417, 420-424, 427-432, 435-438, 440-447, 449-451,453-459,461 Kochanowski Jan, sędzia grodzki (dziadek poety) 10 Kochanowski Jerzy 400 Kochanowski Kacper 400 Kochanowski Marek 400 Kochanowski Mikołaj (bratanek Adama) 411 Kochanowski Mikołaj (ojciec Adama) 30, 37, 41,67,400-411 Kochanowski Mikołaj (brat poety) 447 Kochanowski Mikołaj (syn Adama) 31 Kochanowski Piotr (brat poety) 400 Kochanowski Piotr (bratanek poety) 11, 30, 33, 37,41, 67,141-142, 400,406, 411, 445-446 Kochanowski Piotr (ojciec poety) 30, 32, 400, 411 Kochanowski Stanisław 400 Koj Aleksander 367 Kołaczkowska Zuzanna 330, 332 Kołaczkowski Stefan 312, 320, 330 Kolberg Oskar 114,122, 218 Kolbuszewski Stanisław 356 Kollar Jan 421-422 Kołłątaj Hugo 51,111 Kołodziejczyk Edmund 286 Kolumna Zygmunt, pseud. zob. Nowolecki Aleksander Komierowska Zofia 314, 387-388 Kominek Bolesław 379 Komornicki Stefan 60, 408, 413, 415,428, 443 Konarski Szymon 172 Koniecpolscy 297 Konopczyński Władysław 323-324 Konopnicka Maria 20-21, 354 Konstancja Habsburżanka 453 Kopciński Z. 441,452 Koperek Stefan 344 Kopernicki Izydor 203, 423-425, 458 Kopernik Mikołaj 55, 228, 241, 379, 414 Korbut Gabriel 407 Korolko Mirosław 27, 31 Korotyński Witold 140 Korpal Michał 97 Kortus Bronisław 135 Korzelińska Klotylda zob. Nowakowska Klotylda Korzeliński Edward zob. Nowakowski Edward Korzeliński Kajetan 193 Korzeniowski Apollo 276 Korzeniowski Józef 52, 94 Kościuszko Tadeusz 71,129,141,158, 207, 211--212, 234, 299, 319 Kosiek Zbigniew 327 Kosiński Kazimierz 268, 291 Kossak Gloria 126 Kossak Jerzy 126 Kossak Juliusz 126,138, 251, 431, 445 Kossak Wojciech 126 Kossakowie 126 Kossowski Samuel 76 Kostołowski Erazm 392 Kostysz Juliusz 238 Kot Stanisław 287 Kotarbiński Józef 97-99 INDEKS OSÓB 485 Kott Jan 337 Kowalczyk Józef, abp 55 Kowalczykowa Alina 318 Kowalski Franciszek 52 Kowalski Tadeusz 324 Koziński Zbigniew 318 Kozłowska Zofia 379 Koimian Andrzej Edward 88-89, 398 Koźmian Jan 157,159,174 Koimian Kajetan 129,173, 397 Koźmian Stanisław 85-87,157 Koimian Stanisław Egbert 147 Kózka Jan 300 Kózka Karolina, błog. 300, 388 Krajewski Władysław 206 Krakowiak Czesław, ks. 193 Krasicki Edmund 79,129,133,143 Krasicki Franciszek Ksawery 108-109 Krasicki Ignacy 11,14, 34, 60, 423 Krasicki Ksawery 79,115,126,129-130 Krasińscy 101 Krasińska Eliza z Branickich 87, 92-93 Krasińska Róża zob. Raczyńska Róża Krasiński Adam 101,104 Krasiński Adam Stanisław 95,206, 210 Krasiński Edward 100-101 Krasiński Karol 83 Krasiński Ludwik Józef 92-93, 96 Krasiński Wincenty 194 Krasiński Zygmunt 9, 71, 83-92, 95-105, 185, 210, 306, 376 Krasowski Ludwik 158 Krassowska Eugenia 312, 337 Kraszewski Józef Ignacy 9, 74-76,112,117,133, 140, 208, 220, 233, 245, 277, 308 Kraushar Aleksander 53, 218,407 Kremer Józef 77-79, 118, 128, 130, 132, 135, 138,173 Kremer Karol 126,141, 143, 230 Kreutzer Rudolf 421-422 Krokier Maciej Tl Kruczkowski Leon 320 Kruszewski Tomasz 43 Krzemień Kazimierz 135 Krzemiński Józef 245 Krzywicki Ludwik 294 Krzyżanowski Julian 338 Krzyżanowski Stanisław 95 Ks. Wacław kapucyn, pseud. zob. Nowakowski Edward Księżarski Feliks 232 Kubacki Wacław 306, 312, 337 Kubiak Zygmunt 45,455 Kucharski T. 456 Kucianka Jadwiga 307 Kuczyński Stefan 110-111,118,132-134 Kulaszyński Mikołaj 200 Kulczycka Anna zob. Dietl Anna Kumor Bolesław 192, 379 Kunegunda, św. 253, 255-256 Kupffer Heinrich 422 Kupiec Janina 338 Kupiec Tomasz 65, 461 Kwiatkowski Jerzy 317 Kwolek Jan 349 Laszczka Konstanty 248 Laurysiewicz Leon 79 Ledóchowska Urszula 388 Ledóchowski Mieczysław 174 Lee Whorf Benjamin 421 Lehr-Spławiński Tadeusz 320, 322, 324, 326--328, 330 Lekszycki Stanisław 102 Lelewel Joachim 52, 241, 308,415 Lenartowicz Teofil 14-15,19-20, 38-39, 90, 202, 245 Leo Juliusz 100, 230 Lesisz Andrzej 44 Leszczyński Prokop, o. 195-197, 202 Levinge 422 Lewandowski Stanisław Roman 101,142 Lewandowski Tomasz 351 Lewicki Karol 125,128 Lędzcy11 Libelt Karol 77-78 Lichocki Filip 211 Liebert Jerzy 23 Liebig Justus von 421-422 Linde Samuel Bogumił 114,149 Lipiński Augustyn 159 Lipiński Tymoteusz 37 Lisiewicz Henryk 97 Longchamps de Bórier Eleonora zob. Pohl Eleonora Lorentz 466 Loth Edward 409, 420 Louis Józef Tadeusz 144 Lubecki Kazimierz 103 Lubomirscy 297 486 INDEKS OSÓB Lubomirska Magdalena 11 Lubomirski Jerzy 231 Ludwika Maria 453 Ludwikowski Rett R. 268 Lutosławski Wincenty 203, 303, 313, 355 Łabędź Maciej 28 Łada-Cybulski Adam 267 Łazarz Rozalia 300 Łempicka Aniela 192 Łempicki Stanisław 294 Łepkowski Józef 53, 94, 143, 147, 230-231, 233, 244, 263 Łepkowski Karol 94 Łętowski Ludwik 50, 86,147, 231, 241 Łętowski Teofil 109,130 Łobarzewski Jan Jacek 118 Łoboz Małgorzata 113,115 Łoch Eugenia 299 Loski Józef 194 Łoś Jan 284, 303 Łuszczkiewicz Władysław 142, 232, 251, 263 Macharski Franciszek, kardynał 45,47 Maciej z Miechowa 241 Maciejewski Jarosław 351 Maciejowski Ignacy (pseud. Sewer) 99 Maciołek Michał, ks. 290 Mączewski Przemysław 294 Mączyński Józef 128-129 Madaliński Antoni 213 Magnuszewski Dominik 78 Majer Józef 138, 144, 147, 150, 219, 224, 423 Majeranowski Konstanty 294 Majka Józef 374 Majkowska Rita 377 Maksymilian III Habsburg, arcyksiążę 401 Małachowski Stanisław 89-90 Malczewski Antoni 52, 306 Malczewski Jacek 251 Małecki Antoni 111,134-135,143,175, 220 Małecki Mieczysław 323-324 Malej Witold 171 Maleszewski Tytus 431, 445 Malicka Ewa 318 Mańkowska Ewa 326, 342-344 Mann Maurycy 107, 126-127, 129, 132, 135, 144, 150 Manuzio Paulo 401 Marecki Józef 192-193, 204 Marek Zdzisław 62-63,435,457,459 Markiewicz Henryk 100, 307, 314, 317, 351 Marot Clément 402 Marrené-Morzkowska Waleria 100-101 Maślanka Julian 257, 317 Masłowski Michał 98 Maszkowski Karol 248 Matejko Jan 97, 217-218, 228, 232, 251-253, 255, 269, 431, 445 Materski Edward 47 Matiegka Jindrich 421-422 Matraś Stanisław 199 Matusiak Szymon 296 Matuszewiczówna Zofia 36 Mazowiecki Wojciech 325, 328 Mazur Wawrzyniec 176 Mecherzyński Karol 131-132 Mehoffer Józef 239, 248-249, 251 Mehoffer Zbigniew 239 Mendrala Władysław 300 Miączyński Mateusz 135 Michalik Jan 98 Michałowska Helena 137 Michałowska Teresa 31 Michałowski Ludwik 137 Michałowski Piotr 105 Michalski I. 462 Michalski Konstanty 204 Mickiewicz Adam 9, 22, 29, 39, 73, 75, 80, 85, 88, 90, 92, 94-96, 98-99, 105, 108, 110, 113, 128, 131, 166, 175, 181, 200, 210, 220, 228, 269-270, 306, 312, 314, 319, 335-336, 345, 353, 355-359, 376, 387 Mickiewicz Władysław 356 Mielecki Mikołaj 401 Mierzwa Stanisław 334, 338 Mikołaj I, car 206 Mikołaj z Wilkowiecka 307 Mikołajczyk Stanisław 326, 335 Mikołajczykówna Jadwiga 192 Mikuła Jerzy, ks. 153 Mikulska Jadwiga 269 Mikulski Józef 253-254 Mikulski Zdzisław 120 Miller Karol 404 Miodoński Jan 324 Miquelt, ks. 87 Mitkowski Józef 342, 378 Mleczko Michał 291 Mleczko Stefania 291 INDEKS OSÓB 487 Modrzejewska Helena 98 Molier (właśc. Jean Baptiste Poquelin) 376 Molski Marcin 55 Momidłowski Stanisław Feliks 95 Montanus Jakub 80, 241 Moore-Jansen Peer 466 Moraczewska Bibianna 354 Morawski Franciszek 163 Morawski Kazimierz 284, 303 Morawski Stanisław 335 Morelowski Józef, ks. 158 Morozowa Olga 204 Mościcki Ignacy 334, 356 Moszyński Piotr 79,125,130-132,137, 231, 276 Muczkowski Józef 110,118,132,141,143, 230 Muśnicki Nikodem 19 Myszkowski Piotr 32, 47, 403 Nadolski Bronisław 73 Nałęcz Michał 147 Napoleon Bonaparte 210 Naruszewicz Adam 34, 51, 54-55, 114, 454 Nehrebecka Anna 45 Nemeskéri J. 464 Neusser Karol 132 Neuville, rezydentka 36 Nidecki Andrzej Patrycy 241, 401 Niebelski Eugeniusz 171, 193,197 Niedzielski Erazm 143 Niedźwiedź Jakub 49 Niegolewski Władysław Maurycy 139 Niegoszewski Stanisław 16 Niemcewicz Julian Ursyn 35, 62-63, 73, 114, 400, 412, 415, 437, 459 Niemcówna Stanisława 110,119,149 Niepokólczycki Franciszek 334 Nieznanowski Stefan 26 Nikorowicz Zofia zob. Antoniewicz Zofia Nitsch Kazimierz 376 Norwid Cyprian Kamil 18, 37, 71, 76, 209, 306, 317, 376 Nowak Anatol 102 Nowak Julian 255 Nowak Zbigniew Jerzy 317, 329, 335-336 Nowakowska Julia Klementyna zob. Wasilewska Klementyna Nowakowska Klotylda z Korzelińskich 193 Nowakowski Edward Zygmunt (pseud, ks. Wa- cław kapucyn, Edward z Sulgostowa, Korze-liński Edward) 160-161,191-192,194-214 Nowakowski Jan 14, 38-39 Nowakowski Karol (pseud. Antoni Waryński) 193,195-198 Nowakowski Łukasz 193 Nowakowski Stanisław 193 Nowakowski Władysław 193 Nowobilski Józef Andrzej 343 Nowolecki Aleksander (pseud. Zygmunt Kolumna) 226, 231, 234 Oczko Maciej 28 Odrzywolski Sławomir 263 Odyniec Antoni Edward 94,140, 302 Ogonowska Malwina 201-202 Okoń Jan 307 Okońska Alicja 264 Olbrycht Jan Stanisław 439 Olechnowicz Władysław 424 Olechowscy 211 Olędzka-Frybesowa Aleksandra 83 Oleśnicki Zbigniew 423 Olizarowski August Tomasz 52,175 Olszański Romuald 196 Olszewska Kornelia zob. Pol Kornelia Opaliński Andrzej 29 Opieński Henryk 248 Orkan Władysław 307, 312, 332 Orłowski, major 36 Ormicki Wiktor 120 Ortwin Ostap 258 Osiński Alojzy 52 Osóbka-Morawski Edward 327 Ossoliński Jerzy Maksymilian 194 O wadowscy 11, 33-34, 40-44, 448 Pacek Daniel 43 Padniewski Filip 31, 401 Pająk Sławomir 328 Palacz Tadeusz 10-12,15, 32, 41 Pannenkowa Irena 268 Papillault G. 421-424, 458 Paprocki Bartłomiej 16, 61, 431-432, 437, 440, 445-446, 450 Pasenkiewicz Kazimierz 328, 332 Paskiewicz Iwan 76 Paszkowski Fidelis 196 Patkowski Aleksander 15 Pauli Żegota 118 Paweł VI, papież 342, 377 Pawlicki Stefan 303 488 INDEKS OSÓB Pawlikowski Michał 353 Pearson Karl 421 Pelc Jerzy 10, 73, 310 Pelczar Andrzej 373 Pelczar Józef Sebastian, bp 171 Pergolesi Giovanni 38 Perkowska Urszula 321,328 Perkowski Józef 159 Petrycy Sebastian 142, 241 Piasecka Janina E. 120 Piastowie 233, 252, 264 Pichler Karolina 166 Pieniążek Czesław 103 Pierling Jakub 159 Pieronek Tadeusz 377-378 Pietruski Konstanty Stanisław 133 Pietrzyk Zdzisław 318 Pigoń Albina 303 Pigoń Andrzej 310 Pigoń Aniela 303, 306 Pigoń Feliks 303 Pigoń Helena z d. Dulowska 303, 306 Pigoń Ignacy 303 Pigoń Janina 306 Pigoń Karolina 303 Pigoń Krzysztof 306 Pigoń Stanisław 7, 73, 75, 267-268, 287, 289, 294, 296, 303-315, 317-321, 323-324, 327--339, 341-347, 349-359, 392-393 Pilch Andrzej 320 Piłsudski Józef 99, 268, 320 Piotrowicz Ludwik 323-324 Piszczkowski Mieczysław 306 Pius VII, papież 169 Pius IX, papież 200, 202 Piwko Marian 382 Piwowar Lech 320 Piwowarczyk Jan 335 Plater Kazimierz 232 Plenkiewicz Roman 33, 40-41 Plezia Marian 342, 378 Pluciński Kazimierz 101,103 Plutarch 400 Płonikow, sztabskapitan 200 Płoszewski Leon 73, 237, 243, 249, 253 Pociask-Karteczka Joanna 120 Pociej Władysław 321, 327, 329, 343 Podlodowska Dorota zob. Kochanowska Dorota Podlodowski Jakub 25-26,441 Pohl Eleonora z d. Longchamps de Bćrier 107, 135 Pohl Franciszek Ksawery (Poll, Poll von Pollenburg) 107 Poklewska Krystyna 182 Pol Aniela p.v. Rościszewska Perraud 136-137 Pol Franciszek 107 Pol Józef 107,130 Pol Julia 136-137 Pol Kornelia z d. Olszewska 81,130-131,135 Pol Leon 107 Pol Stanisław 139 Pol Wiktoria 107 Pol Wincenty 19, 71-73, 75-81, 87, 107-123, 125-152, 173-174, 218, 220, 244 Pol Zofia 145 Polak Tadeusz 43,431, 446-447 Polańska Marta 321 Polewka Adam 320 Polkowski Ignacy (pseud. S. Prawdzicki) 153, 159,164,171, 240 Poll von Pollenburg zob. Pohl Franciszek Ksawery Poll zob. Pohl Franciszek Ksawery Pollak Roman 351-352 Poniatowski Józef 141, 211, 226 Poniatowski Michał 53, 230 Popiel Antoni 267 Popiel Jacek 376 Popiel Paweł 128, 135-136, 139, 141, 194, 230--231, 233, 263, 276-277 Popiel Włodzimierz 421 Poplatek Jan, ks. 153 Posern-Zieliński Aleksander 287 Potocka Delfina 84, 92 Potocka Klaudyna 108 Potocki Adam 131 Potocki Mikołaj 180 Pougens Karol 407 Prandota z Białaczowa 234 Prawdzicki S., pseud. zob. Polkowski Ignacy Prażmowski Andrzej 397 Prejs Roland 193,197,208 Promyk Kazimierz, pseud. zob. Prószyński Konrad Prószyński Konrad (pseud. Kazimierz Promyk) 11,27, 30-32, 40-41,58-60 Prus Jadwiga 401 Pryliński Tomasz 232, 263 Przeździecki Aleksander 79,194 INDEKS OSÓB 489 Przeidziecki Konstanty 95,142 Przyborowski Walery 140,196 Przybyszewski Stanisław 261 Przychodzki Gustaw 324 Przyłuski Leon 162,195 Pułaski Franciszek 194 Pułaski Kazimierz 205 Purkynć Jan Ewangelista (Purkinje) 118,145 Puzyna Jan, kardynał 100,174 Puzyna Konstanty 268 Pylak Bolesław 193 Pytko Teofila zob. Wyspiańska Teofila Racine Jean-Baptiste 402 Raczyńska Róża p.v. Krasińska 102 Raczyński Bolesław 268 Raczyński Edward 194 Radłowska Renata 54 Radziejowski Stanisław 84 Radzimiński Zygmunt 150 Radziszewski Idzi Benedykt 285, 287-290 Radziwiłł Krzysztof Mikołaj zw. Piorunem 399 Radziwiłł Luiza (Luiza Pruska) 408 Radziwiłł Mikołaj zw. Rudym399 Rassak Jan 333 Rawita-Gawroński Franciszek 204 Rederowa Danuta 147 Reeve Henryk 83-84 Reinerowie 250 Rej Mikołaj 16,403 Rejss Samuel 252-254 Rembiszewski Stefan 195 Rembowski Jan Nepomucen 307 Reymont Władysław 307 Rinn Fryderyk 158 Robertello Francesco 401 Rodziewiczówna Maria 10 Rogowscy 239 Rogowska Maria 238 Rogowska Maria (córka) zob. Wyspiańska Maria Rogowski Adam 238 Rogowski Mateusz 238 Rokita Jan 328 Rokosz Mieczysław 86 Roland Franciszek 108 Rola-Żymierski Michał 322 Rolicz-Lieder Wacław 64 Romer Eugeniusz 107, 324 Ronsard Pierre de 401-402 Ropelewski Stanisław 77 Rosnowska Janina 107 Rostworowski Karol Hubert 307,376 Rościszewska Aniela zob. Pol Aniela Rotułd Kazimierz 321 Rowiński Marian 182 Rozwadowski Antoni 79,130 Różycka Anna 142 Ruciński Edward 11 Rutkowski Maksymilian 244 Rydel Lucjan, okulista 136 Rydel Lucjan 100,192, 213, 249, 254, 270 Rydlowa Maria 237, 248-249, 314, 317, 351 Rydygier Fiodor 157 Rygier Edmund 97 Rymarkiewicz Jan 28-29, 31-32, 39, 41, 59, 62, 410-412, 416,428,433, 441-442 Ryn Zdzisław Jan 94 Rząsa Leopold 328 Rzewuscy 297 Rzewuski Paweł 206, 210 Rzewuski Seweryn 297-298 Rzewuski Wacław Piotr 297 Rzewuski Wacław Seweryn 298 Sacher-Masoch Leopold 110 Sachs Hans 402 Safarik Paweł 421 Salomea, św. 253, 255 Sanguszko Władysław 128, 231 Sanguszkowie 297 Sapieha Adam Stefan 104, 288, 327, 334, 341, 390 Sapieha Lew 57 Sapieżyna Jadwiga 133 Sawicki Ludomir 123 Sawicki Stefan 374 Sawiczewski Florian 141 Schiller Friedrich 60, 78,145, 421-422 Scipio (Scypion) Jan, ks. 135,139 Seidler Andrzej 226 Semkowicz Władysław 284, 292, 305 Sewer, pseud. zob. Maciejowski Ignacy Seweryn Tadeusz 283 Seweryński Michał 366 Sęp-Szarzyński Mikołaj 35 Siedlecki Michał 243 Siemieńscy 289 Siemieński Jan 290 Siemieński Lucjan 77, 80-81, 87-88, 90, 131, 135,137-139, 142,146,150, 244 490 INDEKS OSÓB Siemieński Maksymilian 336 Siemiradzki Henryk 245 Sienkiewicz Henryk 9, 98,104 Sierakowski Sebastian 52,211 Sierakowski Wacław 211 Sierpiński Seweryn 27 Sikora Paweł 63 Sinko Tadeusz 401 Skarga Piotr, ks. 60, 206, 354, 422-423 Skibicki Franciszek 398 Skobel Fryderyk Kazimierz 139 Skok Henryk 198 Skręt Rościsław 306 Skrocki Ignacy 159 Skrzek Bolesław 43, 45 Skrzeszewski Stanisław 322 Skrzynecki Jan, gen. 276 Skrzyński Tadeusz 109,130 Skwarczyńska Stefania 98 Skwarnicki Marek 386 Słonimski Antoni 337 Słowacki Euzebiusz 52 Słowacki Juliusz 17-18, 52, 60,77,80, 85, 88, 92, 99-100, 102, 105, 173-176, 210, 241, 306, 356, 376, 422-425, 457-458 Smoczyński Wincenty 171 Smolko Stanisław 251 Smorug Józef 292 Smreczyński Stanisław 332 Sobiescy 298-299 Sofokles 402 Sokołowski August 99 Sokołowski Marian 251 Solikowski Jan Dymitr 29 Solski Ludwik 102 Sołjan Izabela 110,120 Sołtan Adam 91 Sołtyk Kajetan Ignacy 52-53 Sośnicka Maria 137 Sośnicki Antoni 137 Sowa Kazimierz, ks. 193, 200 Sowiński Leonard 307 Spasowicz Włodzimierz 113-114 Spychalski Marian 322 Spytkowski Józef 305, 308, 320 Stachiewicz Piotr 97, 251 Stadion Franz 131 Staff Leopold 23 Stanisław August Poniatowski, król polski 34, 51-52, 158, 205, 213, 454 Stanisław ze Szczepanowa, św. 255, 379, 454 Stanisławski Stanisław 102 Staniszewski Andrzej 75 Stankiewiczowie 243, 250 Starnawski Jerzy 173, 317, 351, 355 Starowieyscy 349 Starowolski Szymon 400 Staszic Stanisław 354 Stattler Henryk 142 Stattler Wojciech Kornel 130,142 Steczkowska Maria 166 Stefan Batory, król polski 11, 25-26, 29, 399, 401,404-406, 411,441 Stefanowicz Samuel Cyryl 155 Stefanowska Zofia 306, 317 Stehlik Edward 234 Stender-Petersen Adolf 354 Stembach Leon 284, 303 Stępień S. 430,450 Stępnik Krzysztof 299 Stępowna Teresa 176 Stojanowski Karol 424 Stokowa Maria 237-238, 267 Stolarczyk Józef 225 Stołyhwo Kazimierz 324 Straszewski Florian 234 Straszewski Maurycy 303 Stroka Wincenty 97 Stronczyński Kazimierz 414 Stróżewski Władysław 373 Stryjeński Tadeusz 243, 251-252, 255, 263 Stryjkowski Maciej 16 Strzelecki Stanisław 231 Stwosz Wit 115, 233 Suchanek Lucjan 375 Sudolski Zbigniew 71-74, 83-85,129,136,143 Suffczyński Kajetan 138 Suseł Jacek 343 Suwada Karol, ks. 286 Suworow Aleksander 212 Sypniewski Jan 326 Syrokomla Władysław 27-28 Szafer Władysław 107,120, 324 Szajnocha Karol 80,131,133 Szalaj Józef 218 Szczawiej Jan 267 Szczepański Jan 338 Szczepkowski Andrzej 45 Szczygieł Ryszard 25-26, 28, 31 Szekspir William 376 INDEKS OSÓB 491 Szelą Jakub 159,182 Szembek Jan Sebastian 51 Szlachtowski Feliks 142, 230 Sztyrmer Ludwik 307 Szujska Joanna 238-239 Szujski Józef 140, 151, 228, 238-239, 269, 271--272, 276-277 Szujski Władysław 239 Szukiewicz M. 256 Szumowski Władysław 217 Szwarce Bronisław 203-204 Szydłowski Tadeusz 297 Szymkiewicz D. 327-328 Szymonowie Szymon 16 Śliwowska Wiktoria 204 Śliwowski René 204 Slizowie h. Habdank 10 Slizówna Barbara zob. Kochanowska Barbara Śniadecki Jan 55, 211 Świdziński Konstanty 194-195, 209 Świdziński Ludwik 194 Świdziński Tytus 194 Świerzowicz Jan 267 Świerzyński Michał 270 Święch Jerzy 26 Święch Zbigniew 28, 42-45,456 Święcki Tomasz 35 Świętochowski Aleksander 95 Talko-Hryncewicz Julian 59-61, 284-285, 288, 397, 407, 413, 415, 417, 421-425, 427-428, 431, 433, 435-436, 442, 456-459 Tarasiewicz Michał 97 Tarnowska Róża z Branickich 239 Tarnowski Stanisław 50, 90-92, 94-98, 101-103, 239, 251, 277, 284, 290, 303, 312 Tarnowski Władysław (pseud. Ernest Buława) 87 Tasso Torquato 9, 30, 33, 38-39, 67, 400, 406, 411,445 Tatarkiewicz Władysław 338 Teleżyński Wawrzyniec 53 Teneroni, rzeźbiarz 104 Terlecki Ryszard 333-335 Tetmajer Włodzimierz 285 Thun Leon 110,131-133 Tobjaszek Fryderyk 226 Tocek Jan, ks. 159 Tomczyk Józef 197 Tomicki Piotr, bp 241 Tomitanus Bernardino 401 Tomkowicz Stanisław 81, 91,130, 253-254 Tondera, cieśla 127 Towiański Andrzej 90, 306 Trentowski Bronisław 78, 84, 307, 354 Trepińska Janina Bożena 120 Tretiak Józef 98, 289, 303 Trojanowiczowa Zofia 209 Trojanowski Józef 321 Trzecieski Teofil 349 Trzecieski Andrzej 29 Trzecieski Tytus 81,109,130,135 Tuch Antoni 255 Turgieniew Iwan 60, 421-422 Twardowska 456-457 Twardowski Wojciech 44, 447-449 Tyszkiewicz Jan 102 Tyszkiewicz Władysław 102 Tyszkiewicz Zofia 102 Udrycki Jakub 31 Udziela Seweryn 120, 285, 296 Ujejski Józef 103 Ujejski Kornel 38,112,160 Ulanowski Bolesław 289, 296 Ulewicz Tadeusz 13, 45, 61, 63-64, 305, 314, 317, 320, 351 Urban V, papież 378 Urban Jacek 80,139, 231 Urban Wacław 31, 379 Urbankowski Bohdan 9 Urbański Feliks 349 Urbański Stanisław 349, 361, 382 Uznański Adam 225 Vetulani Adam 324, 342, 379 Vignal Jean-Noël 466 Vondraćek Frantiśek 192 Vrhlickÿ Jarosław 104 Wajda Andrzej 256 Walczewska-Belniak Danuta 374 Wałecki Wacław 34-35, 73, 429, 433, 445 Walewski Antoni 111,133-134, 220 Walicki Aleksander 182 Walicki Andrzej 268 Walter Franciszek 323 Wanat Benignus Józef 204 Wanke Adam 466 Wańkowicz Melchior 337 492 INDEKS OSÓB Warszawicz Józef 117 Waryński Antoni, pseud. zob. Nowakowski Karol Wasilewska Klementyna z Nowakowskich 193, 200 Wasilewski 193 Wasilewski Edmund 272 Wasilewski Józef 200 Wasilewski Leon 286 Wasilewski Tadeusz 80 Wasiutyński Jeremi 55 Waśkowska-Kreinerowa Maria 237 Waśkowski Antoni 237-238 Ważyk Adam 337 Weigel Ferdynand 230 Weintraub Wiktor 309 Wendorff Zygmunt 172 Wergiliusz (Publius Vergilius Maro) 299, 400 Wermiński Feliks 422 Węgleński Piotr 400 Wężyk Franciszek 71-73,75-81, 85-86,129-130, 132,173 Wężyk Władysław 37, 73, 75-77 Wężyk-Widawska Halina 358 Widacki Jan 62, 435,453, 459 Wielhorski Zygmunt 201 Wielopolski Aleksander 128,194 Wieniawski Ignacy 211 Wierciński Andrzej 61, 427, 436-437, 444, 456, 459 Wierzejski Witold Kazimierz 193 Wilk Stanisław 290 Willaume Juliusz 53 Windakiewicz Stanisław 31, 94, 303 Winiarska Angelika 318 Winiarz Bronisław 242 Wirtemberska Maria 397 Wiszniewski Michał 14, 38, 79, 133,173 Wiślicki Adam 294 Wiśniewski Józef 103 Witko Andrzej 231, 233 Witold, wielki książę litewski 256 Witos Wincenty 333-334, 338-339, 390-393 Witwicki Stefan 77 Władysław IV, król polski 453 Władysław Jagiełło, król polski 144, 221, 240, 256 Władysław Łokietek, król polski 256 Włodarczyk Jarosław 98 Wodzicki Józef 52, 207, 211 Wojciechowski Stanisław 356 Wojczyński Antoni 231 Wojszniłło Jan 159 Wojtarowicz Gabriel, bp 160 Wojtyła Karol zob. Jan Paweł II Wolański Adam 53 Wolański Franciszek 109 Wolf Wincenty 79,130 Wolny J. 378-379 Wołodkiewicz Konstanty 321 Woronicz Jan Paweł, bp 55,114,143, 219 Wójcicki Kazimierz Władysław 15-16, 38, 134, 140 Wójcik Zbigniew 94 Wóycicki Kazimierz 269 Wroński, sybirak 198 Wrzosek Adam 54-55, 59-61, 63, 218-219, 290, 407, 413-414, 421, 423-424, 427-429, 431, 433, 435-436, 442-444, 456-459 Wyczawski Hieronim Eugeniusz 171-172, 174, 176,182,192, 220 Wyka Kazimierz 71-72, 76, 268-269, 305, 317, 338 Wyrozumska Bożena 56 Wysocki, rzeźbiarz 81 Wyspiańscy 239, 250 Wyspiańska Helena 250 Wyspiańska Maria z d. Rogowska 238 Wyspiańska Teofila 243-244, 249-250 Wyspiański Franciszek 223, 238, 240-241 Wyspiański Mieczysław 250 Wyspiański Stanisław (syn artysty) 250 Wyspiański Stanisław 84, 98,192, 223, 237-245, 247-265, 267-275, 278-281, 294, 307, 315, 351-352, 376 Wyspiański Tadeusz 241 Wyspiański Teodor 250 Wyszyński Stefan 379 Zaborowski Tymon 52 Zachariasiewicz Jan 138 Zacharkiewicz Wacław 42-43 Zachemski Antoni 267 Zaleski Bronisław 209 Zaleski Józef Bohdan 77, 80,175 Zalewski Ludwik 29 Zaliwski Józef 109,126 Załęski Stanisław, ks. 204 Załęski Szczepan 159 Załuski Andrzej 194 INDEKS OSÓB 493 Załuski Józef, gen. 131, 349 Załuski Józef, bp 194 Załuski Roman 88 Zamojscy 196 Zamojski Władysław 175 Zamoyski Jan 16, 26-27, 29, 32, 57, 399, 401, 403-406, 411 Zan Tomasz 307 Zapolska Gabriela 16, 98, 263 Zarako-Zarakowski Stanisław 328 Zaremba Karol 254 Zarewicz Ludwik 56 Zaręba Alfred 321 Zaręba Maria 321 Zawadzki Aleksander 118 Zawadzki Roman Maria 378 Zawistowicz-Adamska Kazimiera 120-121,149 Zawisza Czarny 256 Zbijewska Krystyna 237, 242, 263 Zdziechowski Marian 303-304, 319, 356 Zejszner Ludwik 118-119,132-134, 220 Zgorzelski Czesław 11, 34-35, 38 Ziejka Franciszek 128, 135, 160, 181, 205, 302, 333, 338, 351, 361, 375 Zieleniewski Michał 225 Zieliński Gustaw 147 Zieliński Tomasz 54 Zieliński Władysław Kornel 27 Zielonacki Józefat 111,134-135, 220 Ziemba (Ziembicki) Teofil 139-140 Zienkowski Jan 326, 342-344 Ziętkiewicz Józef 126-127 Zmorski Roman 307 Zoll Fryderyk 94-95 Zyblikiewicz Mikołaj 229-230, 232 Zygmunt I Stary, król polski 54, 111, 130, 234, 256, 400, 414, 453 Zygmunt II August, król polski 54, 256, 401, 414, 453 Zyndram-Kościałkowski Marian 333 Żebracka Aleksandra 283 Żebrawski Teofil 111,118,143, 230-231, 233 Żelazowski Roman 96 Żeleński Tadeusz (pseud. Boy) 315 Żeleński Władysław 96-97, 270 Żeligowski Lucjan 355 Żeromska Monika 318 Żeromski Stefan 9, 22, 307, 312, 376 Żmichowska Narcyza 307 Żółkiewscy 298-299 Żółkiewski Stanisław, hetman 299, 454 Żółkiewski Stefan 320 Żuk-Skarszewski Tadeusz 241 Żuławski Jerzy 103 Żurawska-Ciccarelli Jolanta 61 Życiński Józef, abp 55, 373 Żygulski Zdzisław jr 50, 52-55, 57, 397 Żylińska Regina 171 Żyskar Józefat, ks. (pseud. Ahasfer) 200