SPIS TREŚCI PODZIĘKOWANIA9 WSTĘP11 CZĘŚĆ 1. NIECH USŁYSZĄ. TECHNOLOGIE DLA GŁUCHYCH ROZDZIAŁ 1. (CORAZ BLIŻSZE CIAŁU) TECHNIKI SŁYSZENIA 311. „Po trzykroć drogocenna tubo!” 32Słyszenie – podsłuchiwanie 33 Elegancja technicznego zapośredniczenia 39 Kłopotliwa widzialność 41Hiperwidzialność 43 6Niewidoczność 4 Między widzialnością a jakością 51 Stereotyp – godność – moda 58 2. Elektryczne słyszenie 64Aparat – słuchowy czy telefoniczny 66 (Wstydliwa) awangarda 72 Koszt elektryczności 81 Cielistość 87 Niesłyszenie i uparta haptyczność 90 3. Bioniczne uszy 95Wzorcowa proteza nowoczesności 97 Ku reprodukcji dźwięku 111Doświadczenie akuzmatyczne 112 „Słyszenie” implantem 116 ROZDZIAŁ 2. (NIE)SŁYSZENIE I NOWOCZESNOŚĆ1211. (Bio)medykalizacja codzienności 121Choroba miasta132 2. Profesjonalizacja niesłyszenia139Otologia – trudne początki „medycyny ucha”140 Audiologia – nowa profesja146Atrybuty profesjonalisty147 Audiologiczny performans 157 Od warsztatu wynalazcy do sali operacyjnej 1667Patenty i medyczne katalogi handlowe 16 4Na łamach „The Volta Review”17 Klient pacjent 718Konstruowanie głuchoty 189 Głusi konsumenci 193 7Pogranicza medycyny – szarlatani 19 3. Słyszenie – prawda – nowoczesność 201 ROZDZIAŁ 3. PROTEZA – TECHNOLOGICZNE I SPOŁECZNE

EKOLOGIE 2051. Drugie życie wiktoriańskich trąbek 207Nieelektryczność w walce z elektrycznymi aparatami

słuchowymi 213 Na frontach wojen światowych215 Odzyskanie medycyny 223 Retronostalgiczna aura227 2. Opór wobec technik słyszenia 236Budujący tożsamość sprzeciw wobec protezy237Nieetyczny eksperyment, zamach na mniejszość238 Argumentum ad Hitlerum245 Protetyczne performanse 249 Mechaniczne uszy – krytyczny potencjał sztuki Głuchych251 Niepełnosprawność jako bioróżnorodność257 3. Cyborgizacja i „cuda” współczesnej biomedycyny261Laur pierwszeństwa266 Poprawiać – ulepszać273 Ja: cyborg275 4. Protetyczni bogowie i użytkownicy283Metaforyczność protezy284 Doświadczenie protezy288 CZĘŚĆ 2. ZOBACZMY TO. TECHNOLOGIE GŁUCHYCH ROZDZIAŁ 4. ODZYSKIWANIE TELEFONU 2991. Bellowie – rodzina owładnięta obsesją302Aleksander Graham Bell: dobroczyńcza czy wróg?313 2. Projektowanie wykluczające 321Słyszący inżynierowie na ratunek niesłyszącym

użytkownikom 326 3. Naprawianie, przerabianie, ponowne używanie – ich własny

telefon 336Od sprzętu biurowego do zabawki radioamatorów 337 Dalekopisanie 343Maszyny i ludzie 345 Wspólnota wiedzy i kompetencji 350 Profesjonalizacja i urynkowienie dalekopisów359 Doświadczenie użytkowników 363 Archeologia SMS-a 368 4. Narracje wspólnoty, narracje zwycięstwa 371Odzyskiwanie historii techniki 377 ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE KINA3811. Zrób to sam 385Film dźwiękowy a głusi widzowie 389 Pionierskie (nieznośne) napisy dla głuchych 391 2. Zróbmy to razem 402Napisywane filmy sp. z o.o. 406 Napisywane filmy.gov418 Ich własne filmy 426 3. Prawo do pełnego uczestnictwa 428Napisy – jakość 436 Doświadczenie głuchego widza 444 4. Głuchy pożytek 447 3



BIBLIOGRAFIA 45 SPIS ILUSTRACJI 479 INDEKS NAZWISK 481 INDEKS RZECZOWY 489 PODZIĘKOWANIA Żadna książka nie powstaje w próżni, lecz jest rezultatem inspiracji czerpanych nie tylko z literatury i źródeł historycznych, ale także ze spotkań i rozmów z innymi ludźmi. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy wywarli wpływ na kształt tej publikacji. Zanim jednak przejdę do podziękowań indywidualnych, pragnę wyrazić wdzięczność instytucjom, bez których wsparcia nie byłoby możliwe przeprowadzenie niezbędnych badań. Przede wszystkim dziękuję Narodowemu Centrum Nauki za przyznanie grantu badawczego „Telefon, kino i cyborgi. Relacje rozwoju technologii i społeczności niesłyszących w XX i XXI wieku”, realizowanego w latach 2015–2020. Wdzięczna jestem również władzom mojego macierzystego Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego, które skierowały mnie na roczny urlop naukowy; to w tym czasie, wolna od obowiązków dydaktycznych, przeprowadziłam większość kwerend archiwalnych i bibliotecznych w Polsce, Europie i Stanach Zjednoczonych. To wtedy powstały zręby książki, którą oddaję w ręce Czytelnika. Monografia, która w dużej mierze opiera się na rezultatach kwerend, wiele zawdzięcza archiwistom i bibliotekarzom, pełniącym funkcję nie tylko opiekunów zgromadzonych zasobów, ale także przewodników po zbiorach. Wiele z tych osób pozostaje anonimowych, wielu nawet bezpośrednio nie spotykamy w toku badań. Szczególny dług wdzięczności zaciągnęłam wobec Joan Naturale, archiwistki National Technical Institute for the Deaf przy Rochester Institute of Technology (RIT). Joan sprawiła, że z RIT wyniosłam o wiele więcej niż to, co przeczytałam w bibliotecznych i archiwalnych zbiorach: skontaktowała mnie z wieloma badaczami studiów nad głuchotą oraz – wraz z Elizabeth Call – okazała mi trudną do przecenienia pomoc w staraniach o prawa do publikacji materiałów źródłowych. Podziękowania składam również Alanowi Humphriesowi z Thackray Museum of Medicine w Leeds, który towarzyszył mi w odkrywaniu świata wiktoriańskich trąbek, podpowiadał źródła i opracowania warte poznania oraz wspomagał mnie w dokumentacji fotograficznej eksponatów. Podziękowania należą się także Mykowi Briggsowi, prywatnemu kolekcjonerowi trąbek słuchowych za całodzienne spotkanie i najdłuższy wywiad, jaki przeprowadziłam. Artystom Lornie Rees i Arnaudowi Balardowi jestem wdzięczna za wyjaśnienia i informacje dotyczące ich projektów. Dyskutantom i współuczestnikom konferencji, na których prezentowałam częściowe wyniki badań, dziękuję za wsparcie komentarzami i inspirującymi pytaniami, pozwalającymi na bieżące weryfikowanie wniosków oraz rozszerzanie sieci literaturowych oraz źródłowych odniesień. Wskazać pragnę na przyjazne sieci naukowe, takie jak International Committee for the History of Technology (ICOHTEC), European Network for Cinema and Media Studies (NECS), Society for the History of Technology (SHOT), a także Polskie Towarzystwo Kulturoznawcze (PTK). Bardzo cenne były dla mnie również spotkania podczas niewielkich, tematycznych konferencji – „Disability Histories: local, global and colonial stories” zorganizowanej przez University of Sheffield w 2018 roku oraz „Criptic Identities” przygotowanej przez Leiden University w 2019 roku. Za rozmowy o relacjach niesłyszenia i techniki uprzejmie dziękuję moim kolegom i koleżankom z Instytutu Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz badaczkom z Rochester Intitute of Technology i uczestnikom seminarium „Cochlear Implants. Between prosthetic and sound technology”, które miałam przyjemność poprowadzić na University of Sheffield. Edycie Kozub jestem wdzięczna za wprowadzenie mnie w świat polskiego języka migowego, pomoc w kontaktach z przedstawicielami krakowskiej społeczności głuchych oraz liczne wyjaśnienia, podpowiedzi i inspiracje. Kamili Albin z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Joannie Dzięglewskiej z Działu ds. Osób Niepełnosprawnych Uniwersytetu Jagiellońskiego dziękuję za konsultacje dostępności Telefonu, kina i cyborgów oraz pomoc w przygotowaniu tekstu alternatywnego do ilustracji. Joannie Walewskiej wyrażam wdzięczność za liczne rozmowy i dyskusje oraz przyjacielskie wsparcie w czasie prowadzenia badań i pisania książki, a Krzysztofowi Losce oraz Bogumile Zdrodowskiej, mojej mamie, dziękuję za lekturę poszczególnych rozdziałów. Podziękowania należą się recenzentowi wydawniczemu Dariuszowi Brzostkowi, którego życzliwe i wnikliwe uwagi po przeczytaniu manuskryptu pomogły uzupełnić go o istotne wątki. Sławomirowi Łotyszowi dziękuję za trud lektury książki, gdy jeszcze była w maszynopisie, liczne konsultacje, projekt okładki książki i za całą resztę. WSTĘP Kulturowa historia relacji niesłyszenia i techniki opowiadana jest zazwyczaj wedle utartych i wielokrotnie powtarzanych scenariuszy, w których klarownie i niezmiennie rozpisane są role wynalazców, producentów i konsumentów, a wartości przypisywane innowacjom z góry oznaczone. W opowieściach tych osoby niesłyszące – podobnie jak osoby z niepełnosprawnościami w ogóle – nieodmiennie zajmują pozycję konsumentów, a w ujęciu dyskursu charytatywnego – beneficjentów. Rolę innowatora tymczasem rezerwuje się dla słyszących (i sprawnych) inżynierów, wynalazców i producentów. Stabilność tych ról wynika po części z popularnego wyobrażenia, że głuchota to kondycja niepożądana – jest się nią „dotkniętym” (tak jak „skazanym” się jest na wózek inwalidzki), a w osobie głuchej widzi się przedmiot troski, opieki i wsparcia. Powszechnym tego przejawem jest dążenie do przywrócenia głuchym słuchu lub przynajmniej sprawienie, by funkcjonowali – a przede wszystkim komunikowali się – możliwie podobnie do osób uznawanych za „normalne”11 Ukrywanie niepełnosprawności za pomocą protez oraz praktyk i strategii codziennego życia, które bywają stosowane przez osoby z niepełnosprawnościami, nazywane jest w literaturze z zakresu studiów o niepełnosprawności uchodzeniem (passing); więcej na ten temat w książce Disability and Passing: Blurring the Lines of Identity, red. Jeffrey A. Brune, Daniel J. Wilson, Temple University Press, Philadelphia 2013. . Technika często bywa traktowana jako narzędzie owego „naprawiania” głuchych, które we współczesnym paradygmacie zdrowia i sprawności stanowi praktykę oczywistą, niebudzącą wątpliwości z medycznego, społecznego i etycznego punktu widzenia. Co więcej, „naprawcze” instrumenty (w tym protezy słuchu) oferuje się niesłyszącym jako dary. W tym dobroczynnym ujęciu nowoczesne państwo jest zobligowane do ich zaproponowania, a sami niesłyszący powinni je przyjąć i okazać wdzięczność – w końcu składa się na nie całe społeczeństwo, a sprzężenie kosztownych praktyk medycznych i zaawansowanych biotechnologii sprawia, że to niemałe kwoty. Jednak związki niesłyszenia i techniki są bardziej złożone i niejednoznaczne. Jeśli przyjrzeć się im z odmiennej niż dominująca perspektywy, okaże się, że podział na innowatorów i konsumentów (czy beneficjentów) nie zawsze jednoznacznie przekłada się na dychotomię słyszący/sprawni – głusi/niepełnosprawni. Zakwestionowanie patologiczności niesłyszenia i uznanie, że można je traktować także jako przejaw ludzkiej różnorodności, pozwala spojrzeć na technikę pod całkowicie innym kątem. Niesłyszenie staje się wówczas sposobem doświadczania rzeczywistości, który pozwala między innymi w codziennych przedmiotach dostrzegać afordancje odmienne od zwyczajowo uznanych oraz hakować sprzęty i usługi – nierzadko z korzyścią dla słyszących użytkowników. Książka Telefon, kino i cyborgi. Wzajemne relacje niesłyszenia i techniki proponuje alternatywne ujęcie kulturowej historii techniki oraz spogląda na nią z „głuchych” peryferii. Przyjęcie takiej optyki pozwala w kinie dostrzec pole bitwy o prawa obywatelskie, w telefonie ujrzeć pierwszy elektryczny aparat słuchowy, a w zaimplantowanych głuchych – cyborgi. Pragnę wskazać na niesłyszących jako aktywnych i sprawczych aktorów technologicznej zmiany zarówno w zakresie, w którym rozwiązania te generowane są dla nich, jak i tych, które zainicjowali z myślą o swojej społeczności, a które trafiły do ogółu użytkowników. Na poziomie codziennego funkcjonowania praktyki użytkowania, przerabiania czy bojkotowania technologii nieprzyjaznych lub wykluczających wydają się mieć charakter jednostkowy, jednak gdy zestawi się je i podda analizie, ujawnia się ich wspólnotowy charakter, polityczny wymiar i emancypacyjny potencjał. Zauważalne są one jednak dopiero, gdy do opowieści o technice i wpisywanych w nią wartościach dopuści się niedominującą perspektywę. Dopiero w takim ujęciu może dojść do przełamania narracji o dobroczynnej medycynie, rehabilitacji i zabezpieczeniu rzekomo „specjalnych” potrzeb, jak możliwość pełnego uczestnictwa w kulturze czy dostęp do usług telekomunikacyjnych. Tematyka książki oscyluje wokół trzech technologii: telefonii, kina oraz szeroko rozumianej protetyki słuchu. Każdą z nich „filtruję” przez głuche doświadczenia i historie, a motywem pojawiającym się w odniesieniu do wszystkich trzech jest głucha sprawczość i egzekwowanie prawa do wyboru. Historia głuchej telefonii jest opowieścią o samodzielnym zapewnieniu sobie dostępu do (tele)komunikacji, które stało się możliwe, gdy w telefonie, z definicji zawartej w cząstce phone (φωνή), służącym do przekazywania głosu, niesłyszący dostrzegli instrument do przesyłania pisma. Starania o udział w kulturze filmowej, od której głuchych odciął przełom dźwiękowy, są zapisem strategii i taktyk uzyskiwania dostępu do pełnego kulturowego obywatelstwa. Niuansując głuchotę oraz obierając ją za punkt wyjścia w narracjach o technice, nawet protezy słuchu, w tym implanty ślimakowe, mające wysoce medyczny i normalizujący charakter, ujawnią się jako obiekty, z którymi głusi negocjują lub które włączają we własne projekty tożsamościowe, czy to odrzucając je, czy uznając ich cyborgizujący charakter. Fakt, że słyszę, bez wątpienia wpłynął na proces badawczy, a osoba głucha mogłaby zwrócić uwagę na inne rzeczy, wybrać do analizy inne technologie czy w różnym stopniu skupić się na reakcjach współczesnych użytkowników. Kino, telefony i cyborgi to zatem próba spojrzenia na relację głuchoty i techniki przez osobę słyszącą – mam nadzieję, że zainspiruje, a może nawet sprowokuje do odpowiedzi innych, głuchych badaczy. Udało mi się także, w pewnym zakresie, uzyskać dostęp do głuchego doświadczenia podczas dłuższego pobytu na Uniwersytecie Gallaudeta w Waszyngtonie, uczelni przeznaczonej dla niesłyszących studentów i podporządkowanej ich potrzebom. Moje doświadczenie okazało się trudne i niejednokrotnie frustrujące, ale jednocześnie bardzo poszerzyło moje rozumienie tego, czego niesłyszący mogą oczekiwać od technologii. Nie było to doświadczenie sensoryczne, ale społeczne, kulturowe i komunikacyjne. Językiem wykładowym na uniwersytecie jest obok języka angielskiego amerykański język migowy (American Sign Language, ASL), będący też powszechnym środkiem komunikacji na kampusie: w autobusie, stołówce, akademiku i bibliotece. Pobyt w tym niezwykłym, oddzielonym od zewnętrznego świata miejscu pozwolił mi niejako negatywowo doznać emocji i sytuacji charakterystycznych dla głuchego doświadczenia w słyszącym świecie. Tym razem to ja nie rozumiałam, co się wokół mnie dzieje, musiałam porozumiewać, się pisząc na kartkach (które musiałam mieć zawsze pod ręką), trudno było mi nawiązać jakiekolwiek relacje towarzyskie – komunikacja ze mną była bowiem zbyt wymagająca i powolna. Polegać musiałam na innych i ich dobrej woli, trudno było mi zażartować, musiałam robić dobrą minę do złej gry, uśmiechając się, gdy czegoś nie rozumiałam. Podobne, choć nie tak silne zagubienie czułam w czasie wizyt w krakowskim oddziale Polskiego Związku Głuchych (PZG) oraz podczas spotkań z głuchymi respondentami, z którymi prowadziłam wywiady. Pomimo że wszyscy byli dla mnie uprzejmi, przyjaźni i pomocni, czułam się w tym środowisku komunikacyjnym nie na miejscu. Chociaż uczyłam się migać, bywalcy czwartkowych spotkań przy ulicy św. Jana w Krakowie migali za szybko, zbyt inaczej od mojej nauczycielki, bym mogła w pełni swobodnie się z nimi komunikować. Zdarzało mi się udawać, że rozumiem, co do mnie migają, by nie dopytywać kilkakrotnie o tę samą rzecz, a gdy panowało ogólne poruszenie, często po czasie dowiadywałam się, czego dotyczyło, i w tym zakresie polegać musiałam na cierpliwości i dobrej woli nieznanych mi osób. Jest to zestaw doświadczeń, o którym wspominają głuche osoby, relacjonując swoje kontakty ze światem słyszących. Jako osoba słysząca zostałam uprzywilejowana swobodnym dostępem do języka polskiego, który umożliwił mi edukację, podjęcie studiów humanistycznych i kariery zawodowej w dużej mierze opierającej się na słuchaniu i mówieniu. Pragnę wykorzystać to uprzywilejowanie i narzędzia, jakie oferuje, by wprowadzić perspektywę niedominującą w kulturowy namysł o niesłyszeniu i technice. Nie roszczę sobie prawa do wypowiadania się w imieniu osób niesłyszących, a alternatywna perspektywa nie wynika z mojego własnego doświadczenia. Tam, gdzie to możliwe, staram się oddać głos osobom niesłyszącym, przytaczam ich wypowiedzi i wrażenia uzyskane w bezpośrednich kontaktach, pozostawionych przez nich świadectwach, a także przez analizę rezultatów ich praktyk obejmujących wynalazczość, hakowanie i majsterkowanie. Istotne też było dla mnie, aby głos osób niesłyszących czy z niepełnosprawnościami był nie tylko źródłem badawczym – gdy wypowiadają się wynalazcy i użytkownicy, czy to w formie wywiadów, autobiografii, czy wpisów na blogach. Sięgam po niego także, poszukując teoretycznych pojęć, które pozwolą te źródła poddać analizie i interpretacji. Na kartach Telefonu, kina i cyborgów obok sprawnych badaczy cytuję tych głuchych i z niepełnosprawnościami i traktuję ich refleksję jako równoprawną z tą prowadzoną z perspektywy dominującej. W toku narracji sygnalizuję jednak tylko niesłyszenie poszczególnych autorów, by wskazać na istotną w świetle prowadzonych przez mnie dociekań zmienną, która pozwoli w ich koncepcjach dostrzec ekspercką wiedzę wynikającą z doświadczenia. Głuchota, tak jak się ją dziś rozumie i definiuje, jest raczej spektrum kondycji między słyszeniem a jego brakiem niż zero-jedynkową dychotomią. Wskazuje się ponad sto rodzajów niesłyszenia22 Kazimiera Krakowiak, Pedagogiczna typologia uszkodzeń słuchu i osób nimi dotkniętych w: Nie głos, ale słowo… Przekraczanie barier w wychowaniu osób z uszkodzeniami słuchu, red. Kazimiera Krakowiak, Amelia Dziurda-Multan, Wydawnictwo KUL, Lublin 2006, s. 255–288. , co jest dziedzictwem XX-wiecznej medycyny i audiologii, która dzięki pomiarom słuchu pomagała różnicować niesłyszenie. Nawet potoczne doświadczenie niuansuje głuchotę, wyodrębniając osoby słabo- i niedosłyszące czy ogłuchłe, często z racji wieku. Terminy „głuchy” i „niesłyszący” rzadko kiedy oznaczają całkowite odcięcie od świata dźwięków. Mając świadomość, że to istotne uproszczenie bardzo zniuansowanej kondycji, traktuję je jako kategorie analityczne i używam w celu usprawnienia wywodu33 Podejście takie ma swoją tradycję w historycznych narracjach, w których wszystkie osoby mające kłopoty ze słuchem określano zbiorczym pojęciem „głuchy”. Jennifer Esmail na przykładzie wiktoriańskiej Anglii wskazuje jednak, że próbowano oddzielać dwie grupy niesłyszących: „głuchoniemych” (deaf-mute), którzy głusi byli od urodzenia lub wczesnego dzieciństwa, posługiwali się językiem migowym i należeli do głuchej społeczności, oraz „głuchych” (deaf), którzy z różnych powodów – najczęściej podeszłego wieku – utracili słuch, ale znają język werbalny i swobodnie się nim posługują (Jennifer Esmail, Reading Victorian Deafness: Signs and Sounds in Victorian Literature and Culture, Ohio University Press, Ohio 2013, s. 11–12). Dziś termin „głuchoniemy” uważany jest za obraźliwy, zarówno w języku angielskim, jak i w polszczyźnie, podobnie jak sformułowania „kaleka” lub „inwalida” na określenie osoby z niepełnosprawnością ruchu. . Może to zwracać uwagę szczególnie w partiach tekstu poświęconych aparatom słuchowym czy wzmacniającym telefonom, które całkowicie głuchym użytkownikom na nic się nie zdadzą. Wyjaśnienia wymaga również kwestia zapisu wielką literą terminów „Głusi”, „Głuchy” oraz „kultura Głuchych”, które są w krajowym piśmiennictwie oraz życiu społecznym44 Np. Franciszek Czech, Elżbieta Wiącek, Kultura Głuchych, „Znak” 2014, nr 10, s. 40–47 lub film dokumentalny Jacka Bławuta, Ja, Głuchy, produkcja: Polski Związek Głuchych, 2014. Na uwagę zasługują też niesłysząca Iwona Cichosz, uczestniczka talent show „Taniec z Gwiazdami” i ambasadorka kultury Głuchych, oraz audycje radiowe (w Programie Trzecim Polskiego Radia czy TOKFM) poświęcone kulturze Głuchych. w dużej mierze oswojone. Jest on w polskiej sferze publicznej znakiem emancypacji i siły społeczności niesłyszących, choć w przestrzeni anglosaskiej, z której pisownia wielką literą się wywodzi, już w latach 90. budziła ona wątpliwości i była poddawana krytyce55 Przytaczam ją w rozdziale trzecim. Proteza – technologiczne i społeczne ekologie → Opór wobec technik słyszenia → Budujący tożsamość sprzeciw wobec protezy. . Zasadność takiej formy zapisu oraz wszystkich społecznych, kulturowych i światopoglądowych uwarunkowań, które za nią stoją, nie są przedmiotem mojego zainteresowania w tej książce66 Więcej miejsca poświeciłam temu zagadnieniu w artykule Kultura Głuchych – kultura oporu. Rozwój amerykańskiej kultury Głuchych i konsekwencje jej adaptacji w Polsce, „Przegląd Kulturoznawczy” 2019, nr 3, s. 287–313. , choć odnoszę się do ich krytycznej recepcji i zmieniającego się w czasie zakresu znaczeniowego. Przyjmuję pisaną wielką literą Głuchotę jako kategorię opisującą tożsamościową identyfikację, która ma konsekwencje dla relacji między g/Głuchymi a technologią. Pisowni wielką literą nie stosuję jednak automatycznie do opisania wszystkich niesłyszących, ich osiągnięć lub losów. Pojawia się ona tam, gdzie w ewidentny sposób tok wywodu dotyczy fenomenu dziś określanego terminem „kultura Głuchych”, a więc w odniesieniu do społeczności amerykańskich głuchych od lat 80., kiedy określenie to wprowadzono i spopularyzowano. Muszę poczynić zastrzeżenie, że wielokrotnie odwołując się na kartach tej książki do osób niesłyszących oraz z niepełnosprawnościami, traktuję je jako należące do oddzielnych grup. Osoby niesłyszące, szczególnie utożsamiające się z kulturą Głuchych, nie uznają siebie za niepełnosprawne. Ta tradycja tożsamościowa znajduje zastosowanie chociażby w organizacji osobnych igrzysk olimpijskich dla niesłyszących sportowców (deaflimpics). W Polsce za jej przejaw uznać można zdystansowanie się środowisk głuchych od aktywności politycznych podejmowanych przez osoby z niepełnosprawnościami, takich jak protest w sejmie prowadzony przez osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunów w 2018 roku77 Środowiska osób niesłyszących podpisały porozumienie z władzami kraju, które w ten sposób usiłowały zasygnalizować, że „pochyliły się” nad „problemem” osób z niepełnosprawnościami, ale nie chciały negocjować z grupą okupującą sejm. Uzyskane porozumienie dotyczyło funduszu solidarnościowego oraz nadzorowanego przez państwo systemu wsparcia, niebiorącego pod uwagę realnych potrzeb zgłaszanych przez same osoby z niepełnosprawnościami. . W Telefonie, kinie i cyborgach staram się konsekwentnie rozdzielać głuchotę i niepełnosprawność, niemniej w wielu sytuacjach praktyki opresji oraz emancypacji przez technikę i za jej sprawą są zbliżone w wypadku obydwu tych grup. Niejednokrotnie przywołuję niepełnosprawność oraz studia o niepełnosprawności jako istotny kontekst historyczny, zasób przykładów i rezerwuar teorii i myśli krytycznej, co dobrze w moim przekonaniu uzupełnia głuchą historię techniki. Narracje prowadzone z perspektywy grup wykluczonych i marginalizowanych nieczęsto przebijają się do dyskursów obecnych w głównym nurcie – w tym dyskursu akademickiego. Zagadnienie użytkowania techniki w społecznościach wykluczonych, szczególnie w odniesieniu do osób niesłyszących i niepełnosprawnych, bywa poddawane refleksji w międzynarodowym kulturoznawstwie (najczęściej w odniesieniu do designu)88 Np. Rethinking Modern Prostheses in Anglo-American Commodity Cultures, 1820–1939, red. Claire L. Jones, Manchester University Press, Manchester 2017; The Prosthetic Impulse: From a Posthuman Present to a Biocultural Future, red. Marquard Smith, Joanne Morra, The MIT Press, Cambridge–London 2007; Elisabeth Guffey, Designing Disability: Symbols, Space, and Society, Bloomsbury Academic, London–Oxford–New York–New Delhi– Sydney 2017; Bess Williamson, Accessible America: A History of Disability and Design, New York University Press, New York 2019; Alan Roulstone, Disability and Technology: An Interdisciplinary and International Approach, Palgrave Macmillan, London 2016. , rzadko jednak pojawia się w polskiej refleksji99 Jako przykłady można podać numer 3 „Kultury Współczesnej” z roku 2018 zatytułowany Technologia i niepełnosprawność, który współredagowałam, czy prace eksperymentalne prowadzone przez zespół Jana Stasieńko eksplorujące możliwości technik motion capture w odniesieniu do aktorów z niepełnosprawnościami (zob. Jan Stasieńko i in., Capturing Motor Competencies: People with Disabilities as Actors in Motion Capture Sessions, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław 2015). . Wynika to z faktu, że w odniesieniu do tych konsumentów technika nie jest postrzegana jako element praktyk kulturowych, ale środek rehabilitacji i „unormalniania”, zatem refleksja skupia się zazwyczaj na aspektach czysto utylitarnych, określonych terminem „technologia asystująca”. W polskich warunkach akademicka refleksja dotycząca głuchoty zmonopolizowana jest właściwie przez pedagogikę (surdopedagogikę) i psychologię. Jakkolwiek potrzebne i realnie wspierające głuchych dyscypliny te nader często postrzegają niesłyszenie w kategoriach braku, któremu trzeba zaradzić. Polskie kulturoznawstwo w niewystarczającym zakresie podejmuje refleksję nad niesłyszącymi jako aktywnymi uczestnikami życia społecznego czy politycznego, nie tylko beneficjentami, ale i dostarczycielami technologicznej zmiany. Nieco więcej uwagi poświęca się kulturowym aspektom funkcjonowania głuchej wspólnoty. Szczególnie warto tu wymienić książki Doroty Podgórskiej-Jachnik Głusi. Emancypacje1010 Dorota Podgórska-Jachnik, Głusi. Emancypacje, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, Łódź 2013. oraz Magdaleny Dunaj GŁUCHY-ŚWIAT. Głuchota w perspektywie antropologii zaangażowanej1111 Magdalena Dunaj, GŁUCHY-ŚWIAT. Głuchota w perspektywie antropologii zaangażowanej, rozprawa doktorska, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2015, książka dostępna: http://dspace.uni.lodz.pl:8080/xmlui/bitstream/handle/11089/8015/dunaj-swiat-gluchy-gluchota-w-perspektywie-antropologii-zaangazowanej.pdf?sequence=1&isAllowed=y, dostęp: 20.02.2019. . W pierwszej autorka przedstawiła podstawowe założenia anglosaskich studiów nad głuchotą (eksponując teorię postkolonialną i jej zastosowanie w deaf studies), dokonując jednocześnie ich krytycznej adaptacji do polskiego kontekstu kulturowego i społecznego. Magdalena Dunaj z kolei, opierając się na własnych badaniach etnograficznych i wieloletniej współpracy z osobami niesłyszącymi, analizuje głuchotę jako doświadczenie kolektywne, w którym cielesność niesłyszenia splata się z jej kulturowym i społecznym wymiarem. Na uwagę zasługuje także tom Deaf Studies w Polsce1212 Deaf Studies w Polsce, red. Mariusz Sak, Polski Związek Głuchych, Łódź 2014. pod redakcją Mariusza Saka, pokłosie konferencji zorganizowanej w Łodzi przez tamtejsze bardzo aktywne środowisko osób niesłyszących – w spotkaniu uczestniczyli badacze słyszący oraz głusi. W ostatnich latach dzięki dużemu wysiłkowi społeczności Głuchych w coraz większym stopniu i w coraz większym zakresie uznawana jest kultura Głuchych oraz polski język migowy (PJM) – zarówno w piśmiennictwie, jak i praktyce dydaktycznej. W 2019 roku Pracownia Lingwistyki Migowej funkcjonująca na Uniwersytecie Warszawskim uruchomiła pierwszy program studiów w zakresie filologii PJM1313 PJM jako przedmiot nauczania zawitał w murach akademii w 2008 roku, kiedy na Uniwersytecie Warszawskim studia podyplomowe w jego zakresie zainaugurowali Małgorzata Czajkowska-Kisil i Marek Świdziński. Więcej na ten temat: Magdalena Zdrodowska, dz. cyt., s. 287–313. . Rodzime piśmiennictwo (zarówno naukowe, jak i publicystyczne) koncentruje się przede wszystkim na językowej i kulturowej specyfice Głuchej wspólnoty, eksplorując uwarunkowania jej tożsamości i mniejszościowej identyfikacji. W moim przekonaniu warto wyjść poza tę (nieraz już opowiadaną) historię w stronę narracji poświęconej złożonym relacjom, w jakie niesłyszący wchodzą w określonych sferach życia społecznego, kulturalnego i politycznego. Telefon, kino i cyborgi za punkt wyjścia bierze zarówno medyczne rozumienie niesłyszenia (aktualne i ważne dla wielu głuchych), jak i kulturowe ujęcie głuchoty. Poprzez te kategorie próbuję spojrzeć na technikę i jej dzieje – dotkliwie nieobecne w polskiej refleksji kulturoznawczej. Kulturą materialną, także losami danych technologii, interesują się głównie historycy techniki, archeologowie, etnologowie czy specjaliści w zakresie ochrony dziedzictwa materialnego, jednak w naukach o kulturze technosfera nader często traktowana jest jako element tła, względnie punkt wyjścia, który sam w sobie sporadycznie poddawany jest krytycznemu namysłowi. Kulturoznawców interesują użytkownicy techniki (zwłaszcza w domenie mediów), badają sposoby użytkowania poszczególnych technologii i znaczenia przypisywane im przez konsumentów, a sfery innowacji, produkcji i rynkowego funkcjonowania konkretnych rozwiązań zwykle umykają ich uwadze1414 Osobnym wątkiem są coraz wydatniej obecne w polskim piśmiennictwie kwestie dotyczące kryzysu klimatycznego i ekologicznych problemów, jakie sprawiają elektroniczne śmieci (zob. tekst Moniki Górskiej-Olesińskiej Wokół odpadów cyberkultury w: Brud. Idee – dylematy – sprawy, Stromata Anthropologica 8, red. Magdalena Sztandara, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2012), związków technologii medialnych i przestrzeni fizycznej, jakie analizuje Anna Nacher w książce Media Lokacyjne. Ukryte życie obrazów (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2016), a także badania i narracje dowartościowujące kulturę materialną, tak jak czyni to Olga Drenda w książkach Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji (Wydawnictwo Karakter, Warszawa 2016) czy Wyroby (Wydawnictwo Karakter, Warszawa 2018), oraz praktyki z nią związane, np. w publikacjach Piotra Mareckiego Demoscena ZX Spectrum (razem z Yerzmyeyem i Robertem Hellbojem Straką, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019), Oni migają tymi kolorami w sposób profesjonalny. Narodziny gamedevu z ducha demosceny w Polsce (razem z Tomaszem TDC Cieślewiczem, Korporacja Ha!art, Kraków 2020). . Sytuacja taka wydaje mi się konsekwencją silnego w rodzimym kulturoznawstwie kulturowego redukcjonizmu, który sprawia, że całe bogactwo i różnorodność codziennego otoczenia człowieka opisywane i analizowane jest właściwie wyłącznie w relacji do symboli, odniesień i kontekstów kulturowych lub (gdy badacz ma przygotowanie lub zacięcie antropologiczne) wartości przypisywanych technice przez ludzi lub praktyk użytkowniczych, jakie stosują. Podobna kulturowa redukcja dotyczy zresztą kulturoznawczego namysłu związanego z niepełnosprawnością1515 W książce konsekwentnie będę się posługiwać zapisem „studia o niepełnosprawności” zamiast „studia nad niepełnosprawnością”. Przyjmuję propozycję redaktorek numeru specjalnego czasopisma „Studia de Cultura” (2018, nr 10[1]), Natalii Pamuły, Magdaleny Szaroty oraz Marty Usiekniewicz, które świadomie i z rozmysłem proponują studia o niepełnosprawności jako deklarację odcięcia się od „paternalistycznych ujęć niepełnosprawności i osób z niepełnosprawnościami”. „Studia nad…” językowo konotują w opinii badaczek „pochylanie się nad” – „z troską” i „nad problemem”. W języku polskim takie nazwanie dyscypliny oddaje dominującą pozycję badacza, stawiając go w roli wiedzącego, eksperta, specjalisty, a badanego sytuując na pozycji biernego, obdarzanego zainteresowaniem przedmiotu akademickich dociekań. Owo pochylanie się „nad”, które uwidacznia spoglądanie z wysokości (akademickiej wieży z kości słoniowej, własnego przywileju jako badacza), nie oddaje zdaniem Pamuły, Szaroty i Usiekniewicz ducha disability studies i aktywistycznego zawołania „nic o nas bez nas”. To propozycja dyscypliny, która sprzyja narracji prowadzonej przez badaczy z niepełnosprawnościami – postulat spełniony w numerze redagowanym przez badaczki. Propozycja ta okazała się na tyle nośna, że w ciągu kilku lat upowszechniła się – wydany w 2020 roku numer specjalny „Tekstów Drugich”, zatytułowany został już Studia o niepełnosprawności (2020, nr 2). Inaczej natomiast traktuję kwestię studiów nad głuchotą, czyli deaf studies. Ponieważ w ramach tej propozycji głuchota nie jest uznawana za niepełnosprawność, a wręcz przeciwnie – przyjmuje się, że może ona być źródłem korzyści czy pożytku, termin „studia nad głuchotą” nie niesie ładunku paternalistycznego – podobnie jak neutralne wydają mi się studia nad dźwiękiem (sound studies) czy studia nad buddyzmem (buddhist studies). Warto nadmienić, że w polskiej humanistyce kulturowe studia o niepełnosprawności są coraz bardziej obecne – wyrywa się ją z dotychczasowej wyłączności dyscyplin medycznych, społecznych i pedagogicznych i włącza w zakres zainteresowań kulturoznawstwa, literaturoznawstwa czy teatrologii. Duże wydawnicze i propagatorskie zasługi ma tu Fundacja Teatru 21 i redaktorski duet Eweliny Godlewskiej-Byliniak i Justyny Lipko-Koniecznej. Fundacja wydała m.in. antologię Odzyskiwanie obecności. Niepełnosprawność w teatrze i performansie (Fundacja Teatr 21, 2017), w której obok klasyków disability studies pojawiły się analizy przeprowadzone przez polskich autorów. Fundacja wprowadza także na polski rynek wydawniczy tłumaczenia kanonicznych dzieł światowego piśmiennictwa w zakresie studiów o niepełnosprawności – w 2020 roku wydano tłumaczenia książek Rosemary Garland-Thomson: Gapienie się. O tym jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym oraz Niezwykłe ciała. Przedstawienia niepełnosprawności fizycznej w amerykańskiej kulturze i literaturze. Warto również wspomnieć o książce Jolanty Rzeźnickiej-Krupy Społeczne ontologie niepełnosprawności. Ciało – tożsamość – performatywność, opartej na badaniach etnograficznych Świat po omacku. Etnograficzne studium (nie)widzenia i (nie)sprawności Kamila Pietrowiaka czy znakomitej autoetnograficznej Nie przywitam się z państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności Magdaleny Reinmenn. oraz głuchotą, zawężając się do analizy kulturo- i tożsamościotwórczego charakteru tych kondycji. Tymczasem nie sposób badać tych zjawisk bez odniesień do kultury materialnej, techniki oraz legislacji i polityki społecznej/kulturalnej, które usieciowiają takie zjawiska, jak kultura Głuchych czy emancypacja osób z niepełnosprawnościami. Teodor Mladenov ów kulturowy redukcjonizm studiów kulturowych dostrzega także w innych krajach byłego bloku wschodniego i łączy go z ogólnym klimatem intelektualnym, jaki w okresie transformacji panował w naszej części Europy1616 Teodor Mladenov, Disability and Postsocialism, Routledge, Abingdon 2017. . Cechowały go duże zaufanie do poststrukturalizmu i dekonstruktywizmu (a więc perspektyw ukierunkowanych na analizy tekstualne, nastawione na eksplorację znaczeń i kulturowych odniesień) oraz opór wobec wykorzystania w teorii krytycznej myśli marksistowskiej czy socjalliberalnej, kładących większy nacisk na kwestie materialności czy ekonomii. Telefon, kino i cyborgi powstał na przecięciu kulturoznawstwa, historii techniki i studiów nad głuchotą oraz o niepełnosprawności, czerpiąc z tych dyscyplin aparat badawczy i inspiracje w zakresie teorii. Instrumentarium kulturoznawcze zapewniło koncentrację na kulturowych praktykach oraz wartościach, jakie materialnej, technicznej rzeczywistości przypisują jej użytkownicy (oraz osoby, które odmawiają użytkowania konkretnych rozwiązań technologicznych). Pozwoliło dostrzec poszczególne głosy i opowieści niuansujące czy to entuzjastyczne, czy też dystopijne narracje o technice. Historia techniki w klasycznym ujęciu z jej charakterystyczną koncentracją na dokumentach źródłowych, materialności konkretnych technologii, ale i ich osadzeniu w pejzażu społecznym, politycznym i ekonomicznym umożliwiła redefinicję znaczeń wpisanych w dane rozwiązania i kulturową pamięć o nich. Sprzęgnięcie kulturoznawstwa oraz historii techniki pozwoliło między innymi zaproponować kategorię technologicznego „życia po życiu” omówioną na przykładzie losów wiktoriańskich trąbek słuchowych. Długiem zaciągniętym wobec studiów nad głuchotą oraz studiów o niepełnosprawności jest perspektywa, która z kondycji marginalizowanej w dyskursie akademickim i ograniczanej do przedmiotu zainteresowania nauk społecznych, medycznych i pedagogicznych pozwoliła uczynić oś wywodu. Dyscypliny te umożliwiają spojrzenie na nowo zarówno na kulturę, jak i technikę. Wpływ na kształt książki miały także doświadczenia etnograficzne – obserwacje i rozmowy, i te oralne, i migane, z przedstawicielami głuchych społeczności w Polsce, Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych. Jakkolwiek nie przyjęły one formy skonsolidowanego raportu z badań, to pojawiają się w przytoczeniach i silnie oddziałały na moje, początkowo bardzo spolaryzowane, postrzeganie niesłyszenia. Rozgrywało się ono w dychotomii medycznego patologizowania i opresji oraz wyemancypowanej kultury Głuchych, mniejszościowej identyfikacji i wszystkich jej kulturowych, społecznych i politycznych konsekwencji. Kontakt z osobami głuchymi, słabosłyszącymi czy z wszczepionymi implantami ślimakowymi pozwolił mi zniuansować narrację i dostrzec niejednoznaczność tożsamościowych identyfikacji oraz płynność ocen, jakie przypisywane są w związku z tym technice. Aby pochwycić i zinterpretować relację między niesłysznieniem a techniką w całej jej złożoności i wieloaspektowości, sięgnęłam do bardzo zróżnicowanych materiałów źródłowych. Znalazły się wśród nich: historyczne artykuły i reklamy prasowe (w tym opublikowane na łamach „The Volta Review”, najpowszechniejszego XX-wiecznego amerykańskiego periodyku dla niesłyszących i zajmujących się nimi profesjonalistów), oficjalne dokumenty wytworzone przez brytyjskie instytucje (m.in. ministerstwo zdrowia oraz ministerstwo wojny) zdeponowane w The National Archives w Londynie w Wielkiej Brytanii, medyczne katalogi handlowe, opisy patentowe, prywatna korespondencja i dokumentacja niesłyszących innowatorów i działaczy zgromadzone w archiwach Uniwersytetu Gallaudeta w Waszyngtonie oraz Rochester Institute of Technology w Rochester w Stanach Zjednoczonych, dokumentacja techniczna z zasobów Thackray Museum of Medicine w Leeds oraz archiwów British Telecom w Wielkiej Brytanii. Pojawiają się też świadectwa osób niesłyszących – użytkowników oraz twórców techniki – zaczerpnięte z wywiadów, relacji, korespondencji, narracji autobiograficznych oraz własnych rozmów. Sięgnęłam także po dzieła sztuki – grafiki, spektakle i performanse oraz inne, nieokreślane jako sztuka, praktyki kreatywne oraz kolekcjonerskie, w których technika odgrywa znaczącą rolę jako tworzywo oraz temat. Istotnym elementem projektu badawczego, z którego zdaję relację w tej książce, jest również osobisty kontakt z obiektami techniki. W archiwach Thackray Museum of Medicine oraz w prywatnych zbiorach Myka Briggsa miałam dostęp do wiktoriańskich aparatów słuchowych. W przychylnych progach archiwum Rochester Institute of Technology badałam jedną z największych kolekcji instrumentów komunikacyjnych – w tym wideofonów, dalekopisów, zarówno tych ręcznie przerabianych przez niesłyszących, jak i modeli komercyjnych. Doświadczenie kontaktu z materialnością tych obiektów – ich tworzywem, kształtem, ciężarem, wielkością czy wrażeniem, jakie wywołuje dotyk – było bezcenne z badawczego punktu widzenia. Filigranowość i fantazyjność wiktoriańskich trąbek słuchowych, ciężar amerykańskich dalekopisów, twardy i długi skok ich klawiatury oraz ciągnące się metrami wydruki dalekopisowych rozmów – wszystko to urealniło dociekania oparte na relacjach pisanych i miganych oraz pozwoliło lepiej zrozumieć specyfikę i znaczenie poszczególnych technologii w codziennym życiu niesłyszących użytkowników. Niektóre z tych przedmiotów poddaję bardziej szczegółowej analizie na kartach tej książki. Analizy zorientowanej na obiekt nie łączę jednak z żadną koncepcją filozoficzną – ani nowym materializmem, ani object oriented ontology. Oparcie na przedmiocie, fizycznym artefakcie, nie jest krokiem wprzód, ale wręcz przeciwnie, metodologicznym spojrzeniem za siebie i próbą odzyskania rzeczy dla kulturoznawczej refleksji nad techniką. Zgodzę się bowiem z Bjørnarem Olsenem, że dla szeroko pojętych nauk o kulturze (w tym też kulturoznawstwa czy nauk o mediach), po czymś, co nazwać można zwrotem językowym czy tekstualnym, skupienie się na obiekcie, a szerzej – na kulturze materialnej, stało się czymś pośledniejszym, a nawet wstydliwym1717 Bjørnar Olsen, W obronie rzeczy. Archeologia i ontologia przedmiotów, tłum. Bożena Schallcross, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2013. . O ile antropologizacja refleksji nad kulturą przyniosła badania praktyk użytkowników oraz znaczeń, skojarzeń i wartości, jakie wpisują oni w przedmioty, o tyle zainteresowanie samymi obiektami pozostaje marginalne. Materialność opisywanych przeze mnie technologii uczyniłam istotnym elementem rozważań. Staram się przybliżyć, jak wyglądały i działały omawiane instrumenty, by opowieść o nich nie wynikała wyłącznie z wrażeń i opinii ich użytkowników. Struktura książki oddaje założenie o dwóch trybach technicznej innowacji stymulowanej niesłyszeniem. Pierwsza część, zatytułowana Niech usłyszą. Technologie dla głuchych, poświęcona jest rozwiązaniom inicjowanym przez słyszących, a ukierunkowanym na znormalizowane doświadczenie komunikacyjne przez słuch i mowę. Część tę rozpoczynam rozdziałem (Coraz bliższe ciału) techniki słyszenia, który zdaje relację z dziejów protez słuchu – od mechanicznych wzmacniaczy ery wiktoriańskiej, poprzez elektryczne aparaty słuchowe, po implanty ślimakowe. Jego chronologiczny układ przedstawiający protezy od rozwiązań starszych po współcześnie stosowane ma na celu wyłącznie uporządkowanie toku wywodu i przygotowanie gruntu do rozważań w kolejnych rozdziałach, które kwestionują ewolucyjny tryb narracji o technice. W analizie technologii ukierunkowanych na wzmocnienie dźwięku i wspomożenie głuchych w słyszeniu (a przez to wsparcie ich mowy) konsekwentnie przewija się wątek społecznego wizerunku niesłyszenia, który miał wpływ na strategie projektowania protez słuchu, wzory ich użytkowania oraz wpisane w nie wartości. Przełożyły się one na poświęcanie jakości dźwięku i zasięgu wzmocnienia na rzecz zmniejszenia widoczności aparatu oraz ideał protezy niewielkiej i w coraz większym stopniu zintegrowanej z ciałem użytkownika. W kolejnym rozdziale, (Nie)słyszenie i nowoczesność, wskazuję, w jaki sposób dwa potężne procesy zachodniej nowoczesności – medykalizacja i profesjonalizacja – splotły się wokół głuchoty i osób niesłyszących. Wytworzyły wokół nich sieć specjalistów od (nie)słyszenia, zamieniając głuchych z samostanowiących o sobie konsumentów ery wiktoriańskiej w pacjentów poddawanych medycznej i państwowej kontroli w kolejnych epokach. Analizie poddałam profesję audiologów – dziecko swoich czasów, nowoczesną, opartą na dynamicznym rozwoju techniki dźwiękowej, wiedzy medycznej i postępu w zakresie protez słuchu. Ostatni rozdział dotyczący technik słyszenia grawituje wokół kategorii protezy i tego, co dzieje się z tą pozornie oczywistą figurą, gdy praktyki użytkowników oraz społeczne i kulturowe konotacje relokują ją poza dyskurs medyczny i rehabilitacyjny. Proteza odarta z transparentności technologii asystującej staje się przedmiotem namysłu krytycznego, gdy zadaje się pytania o jej rolę w szeroko rozumianej bioróżnorodności. Jest polem tożsamościowych poszukiwań, gdy formułuje się wokół niej narracje o cyborgizacji – zarówno entuzjastyczne, jak i dystopijne. Bywa także metaforycznym opisaniem relacji człowieka z techniką. Zdarza się również, że stawia się na niej granicę przynależności do wspólnoty, gdy opór wobec protezy staje się świadectwem autoidentyfikacji. Opowieści o relacji niesłyszenia i techniki, szczególnie gdy ta ukierunkowana jest na pomoc głuchym, często toczone są w kluczu optymistycznej dobroczynności i niepoddawane krytycznemu namysłowi. Z kolei w studia nad głuchotą i Głuchą kulturę wpisana jest głęboka nieufność do technologii medycznych postrzeganych jako środki naprawy i normalizacji oraz wymuszania oralnego trybu komunikacji. W pierwszej części pracy pragnęłam wskazać, że obydwie te perspektywy są niekompletne, a relacje między niesłyszeniem a techniką są o wiele bardziej złożone, co doskonale obrazuje wątek cyborgizujących implantów ślimakowych – które jednych głuchych napawają grozą, według innych zaś w pełni wpisują się w zróżnicowanie głuchego doświadczenia. Druga część książki, Zobaczmy to. Technologie głuchych, skoncentrowana jest na rozwiązaniach technologicznych, których inicjatorami byli niesłyszący innowatorzy. Unikatowe doświadczenie życia i funkcjonowania jako osób głuchych skłoniło ich do przekroczenia afordancji wpisanych w konkretne technologie, a w konsekwencji także podważenia stereotypowych przekonań o tym, jak powinno się z nich korzystać. Część ta zorientowana jest na dwa pogłębione studia przypadku – telefon i kino dźwiękowe, do których głusi organizowali sobie dostęp we własnym zakresie, gdyż technologie te wykluczały ich doświadczenie komunikacyjne. Czyniąc to, głusi zwrócili się nie ku wzmocnieniu dźwięku (niejako naturalnemu kierunkowi, w jakim poszukiwali rozwiązań słyszący innowatorzy), ale ku zmysłowi wzroku oraz pismu. Głusi nie normalizowali swojego doświadczenia do istniejącej technologii, ale odwrotnie – dostosowali ją do swoich potrzeb. Rozdział czwarty Odzyskiwanie telefonu koncentruje się na telefonii jako technologii zarówno wykluczenia, jak i emancypacji. Telefon jest wynalazkiem w głuchej historii ambiwalentnym – z jednej strony uznaje się go (nieco na wyrost) za pierwszy elektryczny aparat słuchowy i tym samym głuchy wkład w główny nurt technicznej historii zachodniej cywilizacji, z drugiej strony był pierwszą technologią komunikacyjną wykluczającą głuchych. Dodatkowo obciążony jest eugenicznymi poglądami wyznawanymi przez swego wynalazcę Alexandra Grahama Bella, który nimi motywowany działał na rzecz ograniczenia swobód osób niesłyszących – kwestionował ich prawo do małżeństw i używania języka migowego. Historia odzyskiwania telefonii opowiedziana i przeanalizowana została z użyciem kategorii majsterkowania, naprawiania i ponownego używania. Praktyki te na gruncie współczesnej kulturowej refleksji nad techniką są dowartościowywane w uzupełnieniu dotychczas dominujących w tej dyscyplinie analiz dziejów innowacji, które kończą się na ogół na ich implementacji i wprowadzeniu na rynek. Głucha telefonia zbudowana z przestarzałych dalekopisów, których w latach 60. XX wieku pozbywały się amerykańskie biura, oparta była na wspólnotowym oddolnym wysiłku osób, które je naprawiały, włączały do sieci telefonicznej, a później utrzymywały w stanie używalności. Historia ta pozwala wybrzmieć faktowi, że praktyki naprawiania i ponownego używania są równoprawnym elementem dyskusji o technice, a hakowanie przedmiotów i usług jest mechanizmem innowacyjności podejmowanej często przez osoby z niepełnosprawnościami, kobiety czy użytkowników spoza dominującego kręgu kultury technicznej. Ostatni, piąty, rozdział Odzyskiwanie kina poświęcony jest wysiłkom, jakie głusi podejmowali, by nadal móc uczestniczyć w kulturze filmowej, od której odciął ich przełom dźwiękowy końca lat 20. XX wieku. Porównuję dwa projekty udostępniania dźwiękowych filmów głuchym widowniom: pierwszy opisuję, sięgając do kategorii „zrób to sam”, bowiem był rezultatem wysiłku podjętego przez pojedynczego pasjonata, drugi został zrealizowany w kluczu „zróbmy to razem” dzięki umiejętnemu zaangażowaniu aktywistów, działaczy i instytucji państwa. Wywalczona przez niesłyszących widzów dostępność do kultury filmowej obnażyła brak dostępności do medium telewizyjnego, a z czasem także przestrzeni nowych mediów, zwłaszcza mediów społecznościowych. I one sukcesywnie odzyskiwane były przez niesłyszących użytkowników, przynosząc korzyści, z których dziś swobodnie – choć bez odniesień do głuchych inicjatorów – korzystają również słyszący widzowie i internauci. Telefon, kino i cyborgi jest zapisem mojej drogi badawczej. Rozpoczyna ją zaskakujące „odkrycie” polskiej Głuchej wspólnoty jako społeczności identyfikującej się poprzez koncepcję kulturowej mniejszości oraz polskiego języka migowego jako cechy dystynktywnej. Próby zrozumienia tej społeczności i jej praktyk związanych z użytkowaniem nowych mediów1818 Wyniki tej części badań opublikowane zostały: Social Media and Deaf Empowerment: The Polish Deaf Communities’ Online Fight for Representation w: Disability and Social Media: Global Perspectives, red. Kate Ellis, Mike Kent, Routledge, Abingdon 2017, s. 13–24; Alternatywna sfera publiczna g/Głuchych, „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni” 2016, nr 1(52), s. 88–92: The Networked Deaf: New Media Platforms as a New Public Sphere for the Deaf w: Media, Power and Empowerment: Central and Eastern European Communication and Media Conference CEECOM Prague 2012, red. Tereza Pavlíčková, Irena Reifová, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle 2014, s. 103–108. zaowocowały przyjęciem Głuchej perspektywy w zakresie, który w anglojęzycznej antropologii określany jest mianem going native1919 Określenie to bywa tłumaczone na język polski jako „stawanie się tubylcem”, postanowiłam jednak nie używać go i pozostawić w oryginalnej formie, ze względu na węższy zakres znaczeniowy polskiego słowa „tubylec” niż angielskiego „native”, które ma wydźwięk nie tylko etniczny, ale i kulturowy. . To zidentyfikowanie się z badanymi tak mocne, że prowadzące do zatracenia dystansu do nich i przyjęcia ich perspektywy w sposób, który wpływa na analizę i przedstawienie badanych zjawisk. Będące niejednokrotnie owocem zauroczenia badaną społecznością poczucie identyfikacji z nią, nierzadko przydarzające się badaczom kultury, stało się i moim udziałem. Ostatnim elementem tej drogi było zdystansowanie, które pozwala zniuansować uproszczenia, nieuniknione w wypadku perspektywy mniejszościowej. Ścieżka ta pozwoliła mi dobrze rozpoznać dyskursy, linie argumentacyjne i uzasadnienia wartości wpisywanych w konkretne rozwiązania technologiczne oraz praktyk z nimi związanych, a w końcu – krytycznie się do nich ustosunkować. Jakkolwiek punktem wyjścia była dla mnie polska głucha wspólnota, to zdecydowałam się poświęcić tę książkę kontekstowi anglosaskiemu – przede wszystkim amerykańskiemu i brytyjskiemu. Decyzja ta wynikała z założenia, że w przestrzeni anglosaskiej zbiegły się dwa wzajemnie wzmacniające się zjawiska. Pierwszym było dynamiczne przyspieszenie technologiczne owocujące rozkwitem wielu dyscyplin nauki oraz techniki i wynalazczości, a także wartości wpisane w technologiczną innowacyjność. Przełożyło się to na nowe rozwiązania dla osób niesłyszących, w których swój udział miały protetyka, audiologia, cybernetyka, elektronika czy elektroakustyka. Drugim zjawiskiem było wykształcenie się zintegrowanej i silnej społeczności osób niesłyszących, która w drugiej połowie XX wieku sięgnęła po wypracowane w amerykańskim społecznym doświadczeniu dyskursy praw mniejszości oraz metody walki o nie, stosowane wcześniej przez kobiety, grupy etniczne czy mniejszości seksualne. Nie oznacza to, że w innych krajach głusi nie integrowali się, nie zrzeszali czy nie budowali własnej reprezentacji w przestrzeni publicznej. Jednak to właśnie w szczególnych warunkach kulturowych, społecznych i politycznych Stanów Zjednoczonych, w tradycji społecznego protestu, walki mniejszości o równe prawa, etosie samoorganizacji, przedsiębiorczości i samodzielności, społeczność głuchych, wstrząsana, a jednocześnie spajana zewnętrznymi politykami oralności i słyszalności przybrała formę kultury Głuchych. Jej powstanie oraz technologiczne kreatywne napięcie zaowocowały specyficznym sprzężeniem techniki i niesłyszenia, które poprzez siłę amerykańskiej gospodarki i uwodzącą moc Głuchej propozycji tożsamościowej do pewnego stopnia wyznaczały trendy, a z czasem i standardy technicznej dostępności. Wraz z emancypującym konceptem Głuchej kultury pojawiały się także wzory Głuchych relacji do techniki i reakcji na jej wytwory. Ufam, że zaproponowana w Telefonie, kinie i cyborgach analiza relacji niesłyszenia i techniki w kontekście krajów anglosaskich, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, stanie się punktem wyjścia lub odniesienia dla kolejnych badaczy i projektów naukowych dotyczących związków głuchoty/niepełnosprawności i techniki zarówno w Polsce, jak i innych państwach. Wszystkie ilustracje wykorzystane przeze mnie w Telefonie, kinie i cyborgach zostały w elektronicznej wersji książki opatrzone tekstem alternatywnym (odpowiednikiem audiodeskrypcji dla treści audiowizualnych), który pozwoli zapoznać się z nimi odbiorcom korzystającym z czytników zawartości ekranu. CZĘŚĆ 1 NIECH USŁYSZĄ. TECHNOLOGIE DLA GŁUCHYCH Głucha osoba zawsze w mniejszym lub większym zakresie polega na uprzejmości i wyrozumiałości przyjaciół, [których] cielesnej i psychicznej fatydze spowodowanej głośnym mówieniem i ciągłym powtarzaniem można zaradzić. Z tego też względu jej obowiązkiem jest używanie aparatów, które wspomogą jej słyszenie i radość z rozmowy bez utyskiwania na wygląd czy rozmiary protezy. Catalogue of Otacoustical Instruments to Aid the Deaf, 190911 Thomas Hawksley, Catalogue of Otacoustical Instruments to Aid the Deaf, 6th ed., John Bale, Sons & Danielsson, Limited, London 1909, okładka oraz s. 5. Zajmujemy się komunikacją, i także głusi (…) są naszymi klientami. Będziemy kontynuować dalsze starania, by służyć im jak najlepiej. Bell Laboratories, 196822 In the Bell Tradition, bez autora, „The Volta Review” 1968, vol. 70, nr 12, s. 673. ROZDZIAŁ 1  (CORAZ BLIŻSZE CIAŁU) TECHNIKI SŁYSZENIA Chronologiczny układ tego rozdziału oraz omówienie technologii wspierających słyszenie, począwszy od aparatów akustycznych poprzez wzmacniacze elektryczne po implanty ślimakowe, może sugerować linearny i ewolucyjny rozwój protez słuchu. Taką strukturę wywodu przyjęłam jednak wyłącznie po to, by uporządkować jego tok i opowieść o wzajemnych, niejednoznacznych i złożonych relacjach techniki i niesłyszenia rozpocząć od przedstawienia głównych aktorów. Porządek ten uruchamia oświeceniowy w swej genezie scenariusz wartościowania (techniki, procesów, przedmiotów etc.) w zależności od tego, gdzie umieszczone zostały na linearnej, jednokierunkowej osi postępu. Zgodnie z nim obiekty bardziej złożone uznawane są za bardziej zaawansowane, a w konsekwencji lepsze. Progres, rozumiany jako gradualny, rozłożony w czasie oraz zwiększający się poziom złożoności, silnie wpisany jest zarówno w zachodnią racjonalność, jak i myślenie o technologicznej zmianie11 Rozmyślnie używam słowa „zmiana”, a nie „postęp”, tak jak określenie „ocieplenie klimatu” zastąpione zostało przez „zmianę klimatyczną”. Pragnę bowiem położyć nacisk na przekształcenie techniki bez jednoczesnego interpretowania i wartościowania jego charakteru. . Pragnę jednak wykazać, że poszczególne technologie słyszenia nie zastępowały wcześniejszych totalnie i bez reszty. Wręcz przeciwnie, sięgając do Jenkinsowskiej koncepcji przeplatania się starych i nowych mediów/technologii22 Henry Jenkins, Kultura konwergencji. Zderzenie starych i nowych mediów, tłum. Małgorzata Bernatowicz, Mirosław Filiciak, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007. , chcę opowiedzieć, w jaki sposób historia technik słyszenia cofa się i zapętla, zamyka lub ponownie otwiera – wydawałoby się – nieaktualne już tropy. W dalszych rozdziałach wskażę, jak zmieniały się technologie wzmacniające dźwięk oraz przypisywane im znaczenia, gdy technologiczny pejzaż wypełniały coraz to nowe wynalazki i praktyki. Stopień złożoności i zaawansowania, a także kolejność pojawienia się na rynku – cechy te uruchamiają wartościowanie, które w moim przekonaniu nie oddaje zniuansowania rozwoju technologii wzmacniających dźwięk ani techniki w ogóle. Nie tłumaczą też ślepych uliczek technicznej ewolucji ani nieoczekiwanej żywotności technologicznych skamielin. Bliska jest mi strategia metodologiczna Jonathana Sterne’a, autora The Audible Past: Cultural Origins of Sound Reproduction33 Jonathan Sterne, The Audible Past: Cultural Origins of Sound Reproduction, Duke University Press, Durham–London 2003. , która wpisuje się w tradycję interpretacji oraz myśli krytycznej, a jednocześnie analizuje zmiany (między innymi w zakresie techniki) w kontekście wielkoskalowych przemian życia społecznego. Przyjęty model badawczy balansuje między analizami materialności obiektów a eksploracją praktyk społecznych z nimi związanych i ich instytucjonalnych uwikłań. W rozdziale tym pragnę opowiedzieć nie tyle dzieje technik amplifikacji dźwięku, ile historie poszczególnych innowacji, które – jakkolwiek chronologicznie uporządkowane – składają się na różnorodną i pełną pobocznych wątków oraz pozornie ślepych uliczek opowieść o kulturowym i społecznym usieciowieniu techniki. Ta jest bowiem nad wyraz często analizowana albo jako sfera wyizolowana ze społecznej rzeczywistości, gdy badają ją historycy, albo jako mało znaczący element tła w studiach prowadzonych przez kulturoznawców. Przede wszystkim jednak chcę wskazać, w jaki sposób przemiany technik słyszenia splecione były z tym, co myślano o głuchocie jako kondycji nie tyle medycznej, co społecznej. 1. „Po trzykroć drogocenna tubo!” Tym właśnie zawołaniem James Flint, amerykański pastor, rozpoczął hymn pochwalny na cześć trąbki słuchowej należącej do Harriet Martineau (1802–1876), głuchej Brytyjki, wiktoriańskiej awanturnicy, podróżniczki, socjolożki, badaczki terenowej i aktywistki na rzecz zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Po trzykroć drogocenna tubo! Wierna przekaźniczko głosu Przez zewnętrzne ucho znakomitej właścicielki Do wewnętrznego – nie przedostaną się żadne Prócz ziemskich dźwięki44 James Flint, Sonnet to Miss Martineau’s Ear Trumpet w: tegoż, Verses on Many Occasions with Others for Which It May Be Thought There Was No Occasion, Press of Horace J. Butterfield, Lynn 1851, s. 93. . Flint i Martineau spotkali się w 1834 roku, podczas jej podróży po Ameryce, a utwór ten, choć nie jedyny poświęcony trąbce słuchowej, jest unikatowym przykładem zachwytu nad przedmiotem niebudzącym zazwyczaj tak pozytywnych emocji – ani u postronnych, ani użytkowników. Wiktoriańskie trąbki słuchowe, jak dla uproszczenia nazywać będę akustyczne instrumenty wspomagające słuch55 Aparaty akustyczne, nazywane w XX wieku także mechanicznymi lub nieelektrycznymi, przyjmowały różne kształty i rozmiary. Od prostych, podobnych do łyżki o długim trzonku zbieraczy dźwięków, poprzez tuby konwersacyjne, łączące elastyczną rurką słuchawkę i ustnik, po wysublimowane, precyzyjnie wykonane (niekiedy teleskopowe) trąbki słuchowe o kwiatowych grawerunkach. , to przedmioty o paradoksalnym charakterze. Stać na nie było niewielu, ale właściciele wstydliwie je skrywali. Bywały wysublimowanymi technicznie gadżetami w erze technoentuzjazmu, a jednak nie obnoszono się z nimi, jak z wieloma im podobnymi przedmiotami, ułatwiającymi bądź uprzyjemniającymi życie zamożnych wiktorian. Namysł nad tymi obiektami pozwoli przyjrzeć się z nieco innej perspektywy kulturze wiktoriańskiej, a szczególnie sprzężeniu technofilii, coraz powszechniejszej mechanizacji życia codziennego oraz nowych reżimów dotyczących ciała i zachowania „w towarzystwie”. Fenomenu trąbek słuchowych nie sposób właściwie wyjaśnić bez przedstawienia genezy samego pomysłu wzmacniania dźwięku oraz wykorzystania go w projektach budynków do podsłuchiwania. Słyszenie – podsłuchiwanie Koncepcja wzmocnienia dźwięku przez jego skupienie w lejkowatej lub skręconej na wzór muszli tubie pojawia się w projektach Leonarda da Vinci (1493) oraz w Magii naturalis (1558) Giambattisty della Porty. U obydwu „sztuczne uszy” wykorzystywały osoby słyszące w celu poprawienia zdolności rozpoznawania dźwięku na otwartej przestrzeni i z dużych odległości, a w 1624 roku Jean Leurechon w Récréation mathématique opisywał „tuby na kształt dmuchawki lub lejka wykonane ze srebra lub miedzi, których (…) używają wysoko urodzeni mężowie, trzymając je przy uchu”66 Za: Franz Maria Feldhaus, Die Technik – Ein Lexikon der Vorzeit, der Geschichtlichen Zeit und der Naturvölker, Heinz Moos Verlag, München 1970, s. 533–534. . Dekadę później Daniel Schwenter w Delicia Physico-Mathematicae wskazywał, że lekarze polecają trąbki wykonane ze srebra, miedzi lub brązu i w miarę możliwości oplecione lnianą nicią. Wolfgang Hoefer natomiast zamieścił w swojej Hercules medicus (1657) ilustrację wielokrotnie skręconej trąbki z grawerowanym wylotem czaszy zatkniętej na rączkę – zapewne po to, by dłonią nie tłumić wibracji instrumentu77 Na podstawie tamże. . Oprócz trąbek słuchowych, urządzeń intymnych i bliskich ciału, tę samą zasadę wykorzystywano w wielkoskalowych założeniach architektonicznych, lecz do innych zgoła celów. I one miały wzmacniać dźwięk, choć nie dla niedosłyszących uszu. W historii zachodniej techniki, akustyki i architektury pojawiło się kilka koncepcji architektonicznych trąbek – czy raczej, ze względu na skalę, trąb słuchowych. Bodaj najsłynniejszą było tak zwane ucho Dionizjusza w Syrakuzach. Ta wykuta w skale jaskinia o nietypowym kształcie i zadziwiających właściwościach akustycznych związana została z postacią Dionizjusza I Starszego, który sprawował władzę w Syrakuzach od 405 do 367 roku p.n.e. Nazwa jaskini – ponoć wymyślona i rozpowszechniona przez Caravaggia, który zwiedzał ją w 1586 roku88 Dorte Zbikowski, The Listening Ear: Phenomena of Acoustic Surveillance, Ctrl [Space]: Rhetorics of Surveillance from Bentham to Big Brother [katalog wystawy], red. Thomas Y. Levin, Ursula Frohne, Peter Weibel, ZKM Center for Art and Media, The MIT Press, Karlsruhe–London 2002, s. 1992.  – zainspirowana została unikatowym wejściem, przypominającym ludzkie ucho, oraz lokalną legendą głoszącą, że antyczny tyran przetrzymywał w tym miejscu więźniów. Obszerna jaskinia, o kształcie litery „S”, zwęża się w lejek prowadzący na szczyt wzgórza, w którym została wykuta. Zgodnie z legendą lejek wiódł do stojącego na wzniesieniu pałacu, gdzie władca miał podsłuchiwać szepty nieświadomych niczego więźniów lub też – w wersji rodem z horroru – napawać się ich krzykami podczas tortur. Wątpliwości co do makabrycznej genezy groty nie miał angielski podróżnik i pisarz, Henry Swinburne (1743–1803), który po wizycie w Syrakuzach napisał, że jaskinię zaprojektowano jako więzienie umożliwiające podsłuchiwanie99 Podaję za: Peter Szendy, All Ears: The Aesthetics of Espionage, Fordham University Press, New York 2016, s. 17. . Nazwa „ucho Dionizjusza” stała się synonimem technik podsłuchu i prototypowym konceptem architektury nastawionej na akustyczną inwigilację1010 Np. Grant Vetter, The Architecture of Control: A Contribution to the Critique of the Science of Appartatuses, Zero Books, Winchester, Washington 2012; Ctrl [Space]: Rhetorics of Surveillance from Bentham to Big Brother, red. Thomas Y. Levin, Ursula Frohne, Peter Weibel, ZKM Center for Art and Media, The MIT Press, Karlsruhe–London 2002 czy John Edward McGrath, Loving Big Brother: Performance, Privacy and Surveillance Space, Psychology Press, Routledge, London–New York 2004. , chociaż – jeśli wierzyć zapewnieniom lokalnych historyków – jaskinia wcale nie służyła do nadzorowania czy nawet przetrzymywania więźniów, lecz była ogromnym zbiornikiem wodnym ze szczytowym lejkiem funkcjonującym jako studnia. Idea podsłuchowej architektury powróciła w czasach nowożytnych w koncepcji panakustikonu, jako uzupełnienie Panoptykonu Jeremiego Benthama. Jak dowodzi Peter Szendy1111 P. Szendy, dz. cyt., s. 18–23. , panakustyczny potencjał drzemie w samej idei „domu nadzoru”, zaproponowanej przez Benthama w 1787 roku1212 Jeremy Bentham, Panopticon Or the Inspection House, t. 2, T. Payne, London 1791 (reprint), s. 8. . Panoptykon zakładał organizację przestrzeni, w której każdy mieszkaniec musiałby stale brać pod uwagę możliwość, że jest obserwowany, nie mogąc jednocześnie sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Projekt ten obejmował nie tylko charakterystyczny owalny kształt budynku, system żaluzji i zachodzących na siebie ścian, ale i sieć metalowych tub łączących pokój nadzorcy z każdą celą. Michel Foucault w Nadzorować i karać wspominał o tej akustycznej infrastrukturze i interpretował ją w tym samym kluczu, jaki zaproponował do odczytania Panoptykonu: jako architektoniczne narzędzie nadzoru i dyscypliny. Foucault sądził, że Bentham zrezygnował z sieci tub, ponieważ, w przeciwieństwie do architektonicznych rozwiązań dotyczących widzenia, nie potrafił przeciwdziałać dwukierunkowości nadzoru. W ujęciu Francuza tuby umożliwiałyby mieszkańcom podsłuchiwanie rozmów nadzorcy1313 Michel Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. Tadeusz Komendant, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2009, s. 197. . Szendy tymczasem odczytuje panakustyczność jako instrument umożliwiający nie tyle podsłuchiwanie nadzorcy, ile słuchanie go. Jak przekonuje, „metalowe tuby nie były ukierunkowane na nadzór, ale raczej na komunikację”1414 P. Szendy, dz. cyt., s. 22. . Porównując projekt Benthama z antycznym „uchem Dionizjusza” (i jego inwigilacyjną legendą), Szendy podkreśla też, że o ile celem „ucha” miało być podsłuchiwanie i wykrywanie, o tyle dwukierunkowość komunikacji przez tuby Panoptykonu miała działać (podobnie jak świadomość bycia ustawicznie obserwowanym) prewencyjnie i dyscyplinująco1515 Koncepcja akustycznej sieci, choć nie tak rozbudowanej, jak ta w projekcie Benthama, bywała realizowana. Systemy rur głosowych używano do komunikacji na okrętach marynarki brytyjskiej od XVIII wieku (Jan Las, Wieści płyną w świat, Warszawa 1938, s. 25–26), w domach, fabrykach i biurowcach, zapewniały łączność w samolotach u zarania ery lotnictwa, a współcześnie montowane są niekiedy w kaskach motocyklowych. W końcu lat 70. XIX wieku, łącząc tuby do mówienia i słuchania, Thomas Edison skonstruował system komunikacji dwustronnej, który nazwał megaphone (Edison’s Megaphone, „Scientific American”, 24.08.1878, vol. 39, nr 8, s. 14). . Nie sposób nie wspomnieć o złożonych i wymyślnych architektonicznych systemach akustycznych, jakie projektował Atanazy Kircher (1602–1680), jezuita i jeden z najsłynniejszych myślicieli późnego renesansu. Niewątpliwie widział „ucho Dionizjusza”, gdyż opisuje je w Musurgia universalis (1650). On także odczytywał grotę jako narzędzie akustyczne, a dokładniej jako pierwszy przykład „echotektoniki” – architektury echa1616 W drugiej księdze Musurgia universalis pojawił się rozdział o magia echotectonica. Podaję za: P. Szendy, dz. cyt., s. 140. . Kircher bowiem, poza wieloma polami zainteresowań, poświęcał się również badaniu echa i jego właściwości oraz poszukiwaniu sposobów wykorzystania jego potencjału do przenoszenia i wzmacniania dźwięków. W dziele Phonurgia nova (1673) zawarł księgę Architectura echoica, obejmującą między innymi echozofię – naukę o echu. Znalazła się tu teza, że ruch powietrza wzmaga rozpowszechnianie się dźwięku, którą Lamberto Tronchin uznał za najważniejsze twierdzenie Kirchera w dziedzinie akustyki1717 Lamberto Tronchin, Athanasius Kircher’s Phonurgia Nova: The Marvelous World of Sound During the 17th Century, „Acoustics Today” 2009, nr 5(1), s. 12. . Zgodnie z tą teorią im bardziej „w ruchu” jest powietrze niosące dźwięk, im więcej razy odbije się od przeszkody, tym dźwięk jest donośniejszy. Kircher projektował budynki wyposażone w spiralnie skręcone na kształt muszli, wewnątrz doskonale wypolerowane wielkogabarytowe trąby, których czasze wychodziły albo na dziedzińce przed budynkiem albo do jego wnętrza. Bodaj najbardziej znany projekt to rycina Mówiące głowy (Statua Citofonica) z tomu Musurgia universalis (rysunek 1). Przedstawia przekrój budynku z taką tubą ukrytą w murach i czaszą skierowaną na plac przed budynkiem, a lejkiem do jednej z komnat, mając wylot ukryty za umieszczonym na postumencie popiersiem. Na ilustracji widać, że podobnych muszli jest w budynku więcej, co czyni z niego swoisty instrument akustyczny. Siegfried Zieliński zinterpretował „mówiące głowy” w kluczu Foucaltowskim, jako „podsłuchujących agentów”1818 Siegfried Zielinski, Archeologia mediów. O głębokim czasie technicznie zapośredniczonego słuchania i widzenia, tłum. Krystyna Krzemieniowa, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010, s. 171.  – oto popiersie będące zakończeniem tuby przekazuje słuchającemu dźwięki z podwórza, umożliwiając w ten sposób podsłuchiwanie rozmawiających tam ludzi. W tym odczytaniu, tak jak w wypadku Panoptykonu, podsłuchiwani mają wiedzieć, że inwigilacja jest możliwa (trudno bowiem nie zauważyć wylotu ogromnej trąby w ścianie), nie mogą jednak mieć pewności, czy i kiedy następuje. Tymczasem Tronchin zobaczył w ilustracji raczej projekt dworskiej akustycznej zabawki – jednej z wielu, które opisywał Kircher. Przekazując dźwięki do wnętrza budynku, popiersia miały zaskakiwać i zadziwiać osoby przebywające w komnacie, bowiem rzeczywisty, akustyczny charakter tych rzeźb ukryty był przed nimi, a nie przed ludźmi na podwórzu. Jak podkreśla Tronchin, te zabawki dla bogaczy były znakomicie w Musurgia universalis opisane pod względem technicznym i z powodzeniem mogły być „odtwarzane” w realnych budynkach. Rysunek 1. Statua Citofonica Czarno-biała rycina przedstawia fragment dziedzińca i okalających go budynków. Stoi tu kilkunastu mężczyzn w strojach z XVI wieku. Noszą kapelusze, peleryny, bufiaste spodnie do kolan i rajtuzy. Niektórzy mają płaszcze sięgające za kolana. Lewy bok dziedzińca ogranicza budynek o ceglanych ścianach. Widać zarówno ścianę przylegającą do dziedzińca, jak i prostopadłą do niej. Na obu ścianach znajdują się rzędy niewielkich okien. W głębi dziedzińca, na wprost nas, stoi budynek z arkadami. Ma on dwa piętra. Na parterze i pierwszym piętrze biegną arkady. Między kolumnami arkad, w głębi rozciąga się wewnętrzny dziedziniec na parterze oraz szeroka galeria na piętrze. Na galerii stoi i rozmawia siedmiu mężczyzn. Na głównym dziedzińcu pomiędzy budynkami stoi lub idzie pięciu mężczyzn. Fragment frontowej ściany ceglanego budynku na pierwszym planie został narysowany jako przekrój. Ukazuje on ukrytą w murach ogromną tubę. Jej szerszy wylot wychodzi w stronę dziedzińca. Drugi, wąski umieszczony jest w widocznym na przekroju pomieszczeniu. Styka się tutaj ze stojącym pod ścianą popiersiem. Ustawiono je na postumencie. Przed popiersiem stoi mężczyzna. Podobny przekrój z tubą narysowano w ścianie budynku z arkadami. Odsłania on pomieszczenia na drugim piętrze. Tuba umieszczona pionowo w murze. Szerokim wylotem skierowana w dół, wychodzi na galerię. Wąski wylot tuby kończy się w popiersiu ustawionym na środku pomieszczenia. Przed popiersiem - stoi mężczyzna. Źródło: Atanazy Kircher Phonourgia nova, Phonurgiae liber I, Rudolphum Dreherr, Campidonae 1673, s. 162, domena publiczna. Rysunek 2. Tuborum Oticorum Constructio Na czarno-białej ilustracji znajdują się dwie ryciny oddzielone trzema liniami tekstu po łacinie. Górna rycina podpisana jest Ellipsis Otica. Na rycinie dwaj mężczyźni w strojach i fryzurach z XVI wieku. Siedzą po przeciwległych stronach długiego stołu, na którym znajduje się tuba w kształcie cygara. Tuba zajmuje całą długość stołu. Na środku podtrzymuje ją wysoka podstawka podobna do flakonu. Na końcach tuby niewielkie otwory. Znajdują się na wysokości twarzy mężczyzn. Jeden z mężczyzn kieruje do końcówki tuby usta, mężczyzna po przeciwnej stronie - ucho. Dolna rycina podpisana jest Tubus Oticus cochleatus. Znajdują się na niej dwie poziome ilustracje oddzielone napisem wydrukowanym mniejszą czcionką Tubus Tortus Oticus. Na wyższej ilustracji, pomiędzy dwoma męskimi popiersiami znajduje się spiralnie skręcona tuba. Z lewej strony tuba jest szeroka, z prawej węższa. Z jej otworu dobywają się imitujące ruch powietrza kreski. Na niższej ilustracji znajduje się gładka tuba. Wygina się na kształt litery „S”. Z węższej strony tubę trzyma dłoń. Jej wielkość wskazuje, że tuba ma około metr długości. Źródło: Atanazy Kircher Phonourgia nova, Phonurgiae liber I, Rudolphum Dreherr, Campidonae 1673, s. 160, domena publiczna. Musurgia universalis często przywoływana bywa w historii prac nad wzmacnianiem dźwięku, jednak to nie architektoniczne trąby, ale stołowe tuby, takie jak Ellipsis Otica, Tubus Oticus cochleatus czy Tubus Tortus Oticus (rysunek 2), wskazywane są w historiozofii instrumentów wzmacniających dla głuchych jako początek drogi, która doprowadziła do rozkwitu wiktoriańskich trąbek słuchowych. Elegancja technicznego zapośredniczenia Najprostszym i najbardziej naturalnym sposobem wzmacniania dźwięku jest przytknięcie dłoni za uchem. Wykonanie tego manewru powiększa powierzchnię małżowiny usznej, a jednocześnie pozwala ukierunkować ją w stronę źródła dźwięku – najczęściej rozmówcy, bowiem to właśnie ludzki głos był i nadal jest dźwiękiem, na którego wzmocnieniu osobom słabosłyszącym zależy najbardziej. Gest ten całkowicie wymknął się ze spectrum zachowań wynikających z głuchoty i oznaczających ją w kontaktach międzyludzkich, stosowany jest bowiem także przez ludzi słyszących. Stał się, w uproszczonej formie palców przytkniętych do ucha lub chociażby podniesionej do niego dłoni, uniwersalnym w naszym kręgu kulturowym znakiem, że nie dosłyszało się komunikatu i prosi o jego powtórzenie1919 Gest ten stosowany jest także w sytuacjach, w których niedowierzamy czemuś, co zostało wypowiedziane. . Wzmacniającą dźwięk dłoń zaczęto zastępować prostymi urządzeniami zwanymi zbieraczami dźwięków (sound collectors). Przyjmowały one różne kształty: jedne, wykonane z celulozy i obłożone jedwabiem, ujmowały ucho na kształt szerokiego kołnierza, otaczając małżowinę dużym półokręgiem, inne składały się z owalnej i wygiętej jak łyżeczka płytki (wykonanej na przykład z szylkretu lub jego imitacji), którą umieszczano na szczycie drewnianej, cienkiej rączki w kształcie batuty. Przedmiotom tym nie sposób odmówić urody, były eleganckie i wykonane z luksusowych materiałów. Naśladowały one kształt oraz funkcję dłoni trzymanej za uchem, chociaż trudno wyobrazić sobie, by wygrywały z nią konkurencję. Ich, z jednej strony, pozorna kruchość, a z drugiej nieraz pokaźne rozmiary (półmetrowa rączka), musiały utrudniać przemieszczanie się z nimi i korzystanie w towarzystwie – co zrobić z pokaźną półtubą, gdy akurat nie przykładamy jej do ucha? Co z nią zrobić przy stole? Przedmioty te wydają się dziś pod każdym względem mniej praktyczne od dłoni przytkniętej za uchem – elastycznej i giętkiej, używanej niemal intuicyjnie, większej, a więc i bardziej skutecznej niż większość zbieraczy dźwięków, darmowej i gotowej do użycia w różnych okolicznościach i miejscach. Trudno zatem wskazać praktyczny powód, dla którego ten podstawowy i powszechnie stosowany do dziś gest warto byłoby zastąpić przez drogie i niewygodne zbieracze dźwięków. Stosowanie ich nabiera sensu dopiero, gdy zdać sobie sprawę, jak bardzo niepożądany mógł być odruch pomagania sobie ręką przy wzmacnianiu dźwięku. Dłoń przytknięta do niedosłyszącego ucha nie jest bowiem gestem wyizolowanym, a chęć słyszenia uruchamia właściwie całe ciało. Towarzyszy jej wychylenie sylwetki w przód, uniesienie ramion i wysunięcie głowy. Zmienia się także wyraz twarzy – pojawia się charakterystyczny grymas zmarszczonych brwi i otwartych ust. Tymczasem od co najmniej połowy XVIII stulecia poza taka zaczęła się jawić jako nieprzystająca osobom z dobrego towarzystwa czy tym, które do niego aspirowały. Davis M. Turner i Alun Withey wspominają o „modzie na »prostość«”2020 W oryginale: „fashion for »straightness«”. David M. Turner, Alun Withey, Technologies of the Body: Polite Consumption and the Correction of Deformity in Eighteenth-Century England, „History” 2014, nr 99(338), s. 784. jako nowym reżimie szlachetnej cielesności na angielskich, ale jak można założyć, i europejskich salonach. Badacze podkreślają znaczenie postawy ciała człowieka jako warunku powodzenia w towarzystwie: „ideał ciała dostosowany był do osiemnastowiecznych, neoklasycznych wzorców estetycznego piękna (…). Kręgosłup był osią, wokół której zbudowane było proporcjonalne ciało, a jego właściwa postawa mówiła o doskonałej nad nim kontroli”2121 Tamże, s. 780–781. . Jak zauważają Turner i Withey, „prostość była wszystkim”2222 Tamże, s. 783. , a dotyczyła w szczególnym stopniu kobiet i ich „wartości” na rynku matrymonialnym2323 Tamże. . Ów reżim i perfekcyjne opanowanie ciała (subtelne ruchy, uniesiona głowa, brak gestykulacji), mimiki (zamknięte usta, brak grymasów i gwałtownych reakcji) i emocji (samokontrola, niepodnoszenie głosu, nieśmianie się zbyt głośno) były potwierdzeniem dobrego urodzenia i wychowania oraz odebrania właściwego dla swej klasy treningu. Stąd też brała się rosnąca w XVIII i XIX wieku popularność różnorodnych strategii dyscyplinowania ciała – od tańca po ortopedię2424 Tamże, s. 781. Autorzy podkreślają rolę rozwoju nowych technologii, materiałów i technologicznych procesów, przede wszystkim zaś upowszechnienie stali w medycynie (instrumenty medyczne) oraz ortopedii – poprawiających georgiańskie, a później wiktoriańskie ciała gorsetami czy szynami.  – oraz profesji wspomagających uzyskanie „szlachetnej” sylwetki. Trzymanie się prosto konotujące sprawczość, kontrolę i dyscyplinę w odniesieniu do własnego ciała, twarzy i emocji odróżniało ludzi „wysoko urodzonych” od robotników czy mieszkańców wsi, których ciała poddawane były innemu reżimowi – przygniatającej do ziemi fizycznej pracy. Jak wskazują Turner i Withey, trzymanie odpowiedniej postawy i służący temu program treningowy mieściły się w tym samym zakresie społecznych praktyk, co nauka dobrych manier, zasad grzeczności i sztuki salonowej konwersacji. Thorstein Veblen w Teorii klasy próżniaczej2525 Thorstein Veblen, Teoria klasy próżniaczej, tłum. Janina Frentzel-Zagórska, Wydawnictwo MUZA, Warszawa 1998. opisuje mechanizmy sankcjonowania społecznego i klasowego status quo przez reprodukowane wzory konsumpcji, strategie spędzania czasu wolnego (i samo posiadanie go) oraz „dobre maniery”. Turner i Withey dodali do tego repertuaru reżimy ciała trenowanego do właściwej, wyprostowanej postawy konotującej szlachetność. Te rozważania stawiają w zupełnie innym świetle niewinny, wydawać by się mogło, gest wzmacniania dźwięku dłonią przytkniętą za uchem. Staje się on zachowaniem nieprzystającym do towarzyskich salonów, nadekspresyjnym zarówno w reżimie ciała (nieeleganckie było już samo podnoszenie ręki do głowy), jak i twarzy (marszczenie się czy otwieranie ust). W tym kontekście gustownie wykonane ze zbytkownych materiałów zbieracze dźwięków odczytać można jako techniczną mediację, sublimującą nietaktowny gest za pomocą wykwintnych i mieszczących się w decorum przedmiotów. Nie były one bardziej wydajne czy wygodne niż własna dłoń, ale tej trudno było swobodnie użyć. Instrumenty te ujawniają zasadniczy element przyszłego projektowania akustycznych wzmacniaczy dźwięku: dychotomiczne napięcie między wydajnością i jakością amplifikacji a widzialnością protezy, która je zapewnia. Kłopotliwa widzialność2626 Fragmenty tego podrozdziału ukazały się w formie artykułu Ukrywać, maskować, kamuflować: kłopotliwa widzialność instrumentów amplifikujących dźwięk, opublikowanego w „Przeglądzie Kulturoznawczym” 2017, nr 1(31), s. 35–51. Istotną zasadą projektowania protez było w początkach protetyki, a w dużym stopniu także jest współcześnie, normalizowanie ciała, które uznane zostało za odstające od normy. Proteza nie zawsze miała na celu przywrócenie funkcjonalności utraconej części ciała, często kamuflowała fakt, że stopy, dłoni, oka lub nosa brak. Miała przywrócić lub nadać ciału standardowy wygląd, kompletność oraz zachowanie, na przykład „normalne” chodzenie – wiele rehabilitacyjnego wysiłku ukierunkowanego na osoby po amputacjach skupiało się nie tyle na maksymalizacji użycia protezy, ile na chodzeniu bez kołysania się lub podskakiwania. Oczywiście można znaleźć w historii protetyki instrumenty, których celem było zachowanie funkcjonalności (choćby wybiórczej) brakującej części ciała; tak powstawały protezy nóg, na których można było się opierać, czy dłoni, którymi można było chwytać przedmioty. Pojawiały się propozycje mechanicznych rąk, takie jak zaprojektowana z zegarmistrzowskim kunsztem i zacięciem w 1564 roku przez francuskiego chirurga Ambroise’a Parégo, czy inna, pomysłu berlińskiego dentysty Petera Bailiffa opisana na początku XIX wieku2727 W 1812 roku project Bailiffa opisał Carl Ferdinand von Graefe w Normen für die Ablösung grösserer Gliedmassen, Hitzig, Berlin 1812, s. 157–164.  – obydwie pięciopalczaste i zginające się w stawach. Zdarzało się, że amputanci (często weterani) sami projektowali swoje protezy jako nie mimetyczne, lecz funkcjonalne, wyposażając je w haki, łyżki czy narzędzia pracy – z projektów takich słynęli weterani wojny secesyjnej Samuel Decker czy James E. Hanger, „pierwszy amputant wojny secesyjnej” i wynalazca protezy nogi nazywanej od jego nazwiska2828 Hanger założył firmę Hanger Inc., która działa do dziś i jest liderem nowoczesnej protetyki, zob. http://www.hanger.com, dostęp: 22.09.2020. . Najczęściej jednak mechaniczne, „działające” protezy pozostawały całkowicie poza zasięgiem zdecydowanej większości potencjalnych użytkowników – mechaniczna dłoń Parégo była ekskluzywnym, zegarmistrzowskim instrumentem, w XVI wieku tak samo niedostępnym jak mechaniczne zegary. W protetyce często chodziło o swoiste „okpienie” postronnego obserwatora, że ciało użytkownika protezy jest „takie samo” jak jego – protetyka miała charakter kosmetyczny. Wykorzystywano w tym celu coraz to nowsze materiały: różnokolorowe emalie, gumę, tworzywa sztuczne, od bakelitu po silikon, których właściwości fizyczne, takie jak plastyczność, faktura i pozorna ciepłota podczas dotyku, sprawiają, że z coraz większym powodzeniem naśladują ludzkie ciało. Zasadą projektową było sprawienie, by użytkownicy zdawali się sprawni – w studiach o niepełnosprawności taką praktykę nazywa się „uchodzeniem”2929 Więcej na ten temat: Disability and Passing: Blurring the Lines of Identity, red. Jeffrey A. Brune, Daniel J. Wilson, Temple University Press, Philadelphia 2013. . Protetyczne ekstensje ciała, jako przedmioty wstydliwe, bywały ukrywane, gdyż ich widzialna obecność była krępująca i kłopotliwa dla korzystających z nich osób. Doskonale ujawniają to zdjęcia reklamowe Jamesa Gillinghama (1839–1924) – szewca, który karierę zrobił jako producent protez. Zgodnie z logiką swoich czasów i rodzącej się kultury konsumpcyjnej produkowane przez siebie protezy reklamował, używając do tego fotografii. Protezie nie wystarczało jednak po prostu zdobić zdjęcia jak kostce mydła czy butelce szamponu. Musiała być ukazana na użytkowniku, by oddać jej konstrukcję i sposób mocowania na ciele. Jednocześnie jednak Gillingham musiał chronić prywatność modeli, którzy nie chcieli ujawniać swojej tożsamości, a tym samym protetycznego charakteru swych nóg czy rąk. Na zdjęciach widać zatem kobiety zasłaniające twarze gazetami, w półobrocie odwracające się od obiektywu, chroniące także swoje dobre imię, bowiem, by zaprezentować protezę, musiały odsłonić więcej ciała, niż na to pozwalało ówczesne poczucie przyzwoitości. Jak podkreśla Marquard Smith, zdjęcia Gillinghama są jak na wiktoriańskie standardy bardzo śmiałe: modelki ukazują pośladki, ramiona ściskane paskami i rzemieniami, na których mocowane są protetyczne uda i dłonie3030 Marquard Smith, The Vulnerable Articulate: James Gillingham, Aimee Mullins, and Mathew Barney w: The Prosthetic Impulse: From a Posthuman Present to a Biocultural Future, red. Marquard Smith, Joanne Morra, The MIT Press, Cambridge–London 2007. . Fotografie te są dziś analizowane w kulturowych studiach o niepełnosprawności w kontekście zarówno erotyzacji technologii protetycznej, jak i niepełnosprawnego ciała. Owa kłopotliwa widzialność protez oraz wstyd, z jakim wiązało się ich użytkowanie, stanowiły wyzwanie, któremu sprostać musieli projektanci. Zadanie to było szczególnie wymagające w wypadku protez słuchu, czyli tub akustycznych. Głuchota jest kondycją niewidoczną i nierozpoznawalną na pierwszy rzut oka – można nawet z powodzeniem długo udawać osobę dobrze słyszącą, stosując różne strategie adaptacyjne i komunikacyjne uniki. Tym, co od razu sygnalizuje głuchotę, jest właśnie proteza słuchu. Szczególnym wyzwaniem dla projektantów był fakt, że nie można zastosować strategii „mimetycznej”, a więc uczynić trąbki nieodróżnialną od ciała, gdyż zastępowała ona jego funkcję, a nie jedną z części (jak proteza stopy czy nawet bardziej widocznego nosa). Nie pomagało też, że trąbki musiały być stosunkowo duże, by efektywnie wzmacniać dźwięk. Prowadziło to do paradoksalnej sytuacji: jedyny środek zaradczy na niedosłyszenie był jednocześnie elementem, który uwidaczniał tę wstydliwą wówczas kondycję w społecznych interakcjach. Producenci stosowali dwie, skrajnie odmienne, strategie designerskie, które czyniły trąbki akceptowalnymi wizualnie: hiperwidzialność oraz niewidoczność. Hiperwidzialność Jedną z praktyk projektowania trąbek akustycznych było wyeksponowanie ich jako przedmiotów pięknych, luksusowych, wręcz ekstrawaganckich. Bogato zdobione i wyszukane aparaty akustyczne nie miały być wstydliwie skrywane. Wręcz przeciwnie – miały zaświadczać o niebagatelnej osobowości właściciela, a także – a może przede wszystkim – o jego społecznej pozycji i zamożności. Nawet proste trąbki były dość kosztowne – zwykła mosiężna, lakierowana trąbka w katalogu Thomasa Hawksleya kosztowała w zależności od rozmiaru od 1,5 funta do 3 funtów, podczas gdy roczna pensja pomocy kuchennej wynosiła w tym samym czasie około 10 funtów3131 Evangeline Holland, Edwardian England: A Guide to Everyday Life, CreateSpace Independent Publishing Platform, 2014, s. 51. . Bardziej wykwintne tuby nie pojawiały się w katalogach, wytwarzano je na zamówienie, stosując trzy sposoby podwyższania ich wartości. Po pierwsze, sięgano po luksusowe materiały, choć należy zastrzec, że w różnych okresach za takowe uważano inne tworzywa. Zawsze w tej kategorii mieściły się metale szlachetne, najcenniejsze więc były trąbki srebrne (do dziś osiągające zawrotne ceny na aukcjach) i pozłacane. Wykorzystywano również naturalne materiały o niebagatelnym, egzotycznym charakterze, jak spiralnie skręcone, ogromne muszle, rogi zwierząt czy kość słoniową – z niej najczęściej wykonywano zakończenia trąbek prowadzące do ucha. Z czasem pojawił się także plastik, jako budząca zainteresowanie technologiczna nowinka. Wykorzystywano go między innymi do produkcji imitacji szylkretu, który cieszył się dużym powodzeniem. Po drugie, zdarzało się, że powierzchnię najkosztowniejszych, srebrnych trąbek ozdabiano grawerowaniami. Z takiej strategii słynęła firma Frederick Charles Rein & Son3232 Rein założył firmę w latach 40. XIX wieku niedługo po przybyciu do Anglii z rodzimej Saksonii (D.W. Stiles, Acoustic Instrument Makers in the Strand, Acoustic „Throne” Myths, & Frederick Charles Rein & Son, 2016, https://blogs.ucl.ac.uk/library-rnid/2016/11/11/acoustic-instrument-makers-in-the-strand-acoustic-thrones-frederick-charles-rein-son/, dostęp: 24.03.2021). Do dziś uznaje się ją za jedno z pierwszych przedsiębiorstw wyspecjalizowanych w produkcji akustycznych wzmacniaczy dla niesłyszących. Rein & Son zdobyła i utrzymała ogromną renomę i uznanie, a samego F.C. Reina Evon Yellon nazwał „najbardziej doświadczonym twórcą instrumentów akustycznych, którego reputacja i dystrybucja ma światowy zasięg” (Evan Yellon, Surdus in Search of His Hearing: An Exposure of Deafness Quacks, Frauds on the Deaf, and Reliable Guide to the Best Means of Help for the Deaf, Evan Macleod, London 1910, s. 57). , która z kwiatowych i roślinnych motywów uczyniła znak rozpoznawczy swoich wyrobów. Po trzecie, czasze instrumentów zamykano ozdobnymi, ażurowymi pokrywami, które z punktu widzenia funkcjonalności były całkowicie zbędne, jednak bardzo podnosiły estetyczną wartość trąbek. Dekoracyjne zamknięcia czasz przyjmowały formę roślinnych lub geometrycznych wzorów, stanowiły najbardziej wyeksponowany element trąbki, skierowany wprost na rozmówcę. Wydaje się, że poza przydawaniem trąbce urody pełniły także inną funkcję: chroniły zarówno użytkownika, jak i jego rozmówcę przed obscenicznością zaglądania w głąb ludzkiego ciała – trąbka prowadziła przecież wprost do ucha. Takie skracanie dystansu i wgląd w ciało zarezerwowane były dla lekarzy3333 Hillel Schwartz wręcz porównał ucho zaopatrzone w trąbkę z badaną za pomocą wziernika waginą (Hearing Aids: Sweet Nothings, or an Ear for an Ear w: The Gendered Object, red. Pat Kirkham, Manchester University Press, Manchester–New York 1996). . Zasłonięcie wlotu trąbki można zatem traktować jako gest grzeczności wobec rozmówcy – podobnie jak zasłanianie ręką ust podczas ziewania. Rysunek 3. Srebrna trąbka akustyczna firmy Frederick Charles Rein & Son, model London Dome, czasza pokryta grawerami i zamknięta kratką z motywem roślinnym Na jasnym tle znajduje się srebrna trąbka słuchowa. Jest położona na boku. Wygląda jak pękaty czajnik na herbatę. Ma krągłą czaszę i wykręcony w kształt litery „S” dziubek zakończony tubką z kości słoniowej. Trąbka jest tak oświetlona, by wydobyć grawerunki na jej powierzchni. Mają one formę gałązek i liści. Wlot do trąbki zakrywa kratka. Ma formę wijących się linii. Jest ich niewiele i swobodnie można przez nie zajrzeć do środka. Źródło: dzięki uprzejmości Thackray Museum of Medicine, Leeds, Wielka Brytania. Fot. Magdalena Zdrodowska. Koncentracja praktyk podnoszących estetykę produktu prowadziła często do powstania unikatowych instrumentów (rysunek 3), raczej pięknych akcesoriów niż ośmieszających użytkowników protez. Nabywcy i użytkownicy tych przedmiotów postrzegani byli nie jako niedomagający, potrzebujący pomocy głusi, ale wysublimowani konsumenci, dla których wykwintne protezy słuchu stawały się wyrazem społecznych i towarzyskich aspiracji. Eleganckie trąbki słuchowe pełniły szczególną funkcję na XIX-wiecznym rynku towarów luksusowych, ale nie były na nim jedynymi protezami. W angielskiej prasie przełomu XVIII i XIX wieku znaleźć można reklamy protez adresowane do dżentelmenów i dam, którzy chcieli pomyślnie funkcjonować w swoich kręgach towarzyskich. Georgiańskie „produkty ortopedyczne” wspomniani już David M. Turner i Alun Withey analizują jako przykład kulturalnej (polite) konsumpcji. Wskazują oni, że w refleksji nad tego typu pozornie medycznymi towarami dla klas wyższych lub aspirujących do nich trzeba pamiętać, iż przedmioty te stanowiły także „nośniki smaku oraz technicznej innowacji i jako takie definiowały swoich użytkowników”3434 D.M. Turner, A. Withey, dz. cyt., s. 777. . A zatem okazywały się one znacznikami „kultury wysublimowanej (culture of politeness) z jej naciskiem na uprzejmość, decorum, skuteczność i smak”3535 Tamże. . Otwartość na nowe rozwiązania techniczne, czy wręcz technofilia, oraz chętne otaczanie się zręcznie zaprojektowanymi i kunsztownie wykonanymi przedmiotami ułatwiającymi życie charakteryzowały wyższe klasy społeczeństwa ery wiktoriańskiej. Były tak z nimi kojarzone, że stawały się przyczynkiem do satyry i kpin, czego najsłynniejszym bodaj przykładem jest Obrotowy kapelusz (Revolving Hat), prześmiewcza rycina z 1830 roku, wydana w większej serii zatytułowanej „Życie ułatwione” (rysunek 4). Przedstawia ona dwóch dżentelmenów o doskonale wypielęgnowanym zaroście i z wykrochmalonymi kołnierzami, wyposażonych w tytułowe nakrycia głowy dosłownie podtykające im pod nos pudełko z pachnidłem lub tabaką, monokl, a wreszcie – utrzymujące trąbkę w uchu. Rysunek 4. Thomas McLean, Revolving Hat, 1830, Living Made Easy Źródło: Wellcome Collection, Creative Commons Attribution 4.0 International. Akustyczne instrumenty wzmacniające proponowane były w szerokim wyborze wariacji, który różnicował ich cenę, a przez to decydował o ich dostępności dla przedstawicieli poszczególnych grup społecznych. Trąbki dla mniej zamożnych klientów produkowano według tych samych wzorców, ale w trzech lub czterech rozmiarach oraz z mniej wyszukanych materiałów: cyny, niklu, miedzi lub mosiądzu. Dywersyfikacja ta miała na celu poszerzenie kręgu potencjalnych klientów, a przede wszystkim dotarcie do aspirujących mieszczan, którzy wzorami konsumpcji (podobnie jak sposobami spędzania wolnego czasu) naśladowali salony. W tym kontekście protezy (nie tylko słuchu, ale i na przykład kończyn) czy instrumenty ortopedyczne wpisują się w szerszy trend uzyskiwania dostępu do praktyk związanych ze zdrowiem i ciałem dotąd zarezerwowanych dla klas wyższych. Podobnie intepretować można wyjazdy do kurortów, tańsze dzięki rozwojowi sieci kolejowej. Niewidoczność Strategią opozycyjną do eksponowania ekstrawagancko zbytkownych trąbek było dążenie do uczynienia ich jak najmniej widocznymi. Ukrywanie trąbek skutkowało wymyślnymi projektami, które do dziś stanowią najciekawsze eksponaty w kolekcjach muzealnych i prywatnych. Można wyróżnić trzy podstawowe mechanizmy czynienia trąbek niewidocznymi: ukrywanie, pozostawianie na widoku przy jednoczesnym kamuflażu, który nie pozwala rozpoznać trąbki słuchowej, oraz radykalne zmniejszenie ich rozmiarów. Tendencja do konstruowania coraz mniejszych mechanicznych wzmacniaczy dźwięku doprowadziła do powstania modeli, które dosłownie ginęły w uszach użytkowników. Tworzenie takich aparatów było nieskuteczne. Efektywność wzmacniania dźwięku aparatów mechanicznych zależy od wielkości – im trąbka mniejsza, tym mniej wydajnym jest amplifikatorem. Nie powstrzymywało to jednak wiktorian od nabywania cieszących się dużą popularnością sztucznych błon bębenkowych (ear drums) wkładanych w całości do ucha czy zaledwie centymetrowych tubek usznych (ear tubes)3636 Nazywano je także ear wells lub ear shells. . Ich zadaniem było rozszerzenie przewodu słuchowego, do którego wpychano je tak głęboko, by nie wystawały poza ucho i nie przyciągały uwagi. Tubki zdobyły serca klientów obietnicą niewidoczności, choć, jak można się domyślać, były wyjątkowo niewygodne i bolesne, a ich noszenie wręcz niebezpieczne, jeśli utknęły w uchu. Były wprawdzie dyskretne, jednak ze względu na rozmiary nie podnosiły jakości słyszenia, wpływały za to na narząd słuchu. Najważniejsze anglosaskie pismo dla niesłyszących i związanych z głuchotą profesjonalistów „The Volta Review”3737 Ten amerykański magazyn, wydawany od 1910 roku, był bodaj najważniejszym i najpopularniejszym czasopismem poświęconym niesłyszeniu, związany z Volta Bureau, które Aleksander Graham Bell założył w celu promocji wiedzy o rehabilitacji słuchu. Magazyn był potężnym kanałem reklamowym dla producentów sprzętu ukierunkowanego na niesłyszących. alarmowało3838 „The Volta Review” 1918, vol. 20, nr 2, s. 116; 1919, vol. 21, nr 3, s. 230. , że tubki uszkadzają delikatną budowę ucha i mogą prowadzić do utraty reszty słuchu: to najgorsze możliwe rozwiązanie. Nie do uwierzenia jest skala zniszczeń, jakie sieje to urządzenie w niewprawnych rękach. Instrumenty te sprzedawane są po 5 dolarów za parę, a są tak niebezpieczne, jak bezużyteczne – ich amplifikacja nie warta jest 5 centów. (…) sprzedawane są, fałszywie obiecując uzdrowienie, tymczasem stanowią zagrożenie zarówno dla kieszeni, jak i zdrowia osoby głuchej3939 „The Volta Review” 1919, vol. 21, nr 3, s. 230. . Niewidoczność tubek słuchowych producenci wzmacniali, pokrywając je emalią w kolorze cielistym, co oznaczało barwę pomarańczową lub różową4040 Cielistość jest kategorią niejednoznaczną i miewa wymiar polityczny – więcej miejsca poświęcam jej w podrozdziale Elektryczne słyszenie → Cielistość. . Protezy miały się wizualnie zlewać z ciałem użytkownika, a dzięki drobnym rozmiarom miały do niego przenikać. Te szarlatańskie sztuczki, choć wywodzące się z oficjalnej medycyny4141 Sztuczne błony bębenkowe były stosowane i ordynowane przez lekarzy, ale wyłącznie w przypadku przerwania błony naturalnej. Więcej uwagi poświęcę im w rozdziale (Nie)słyszenie i nowoczesność → Pogranicza medycyny – szarlatani. , wyznaczyły horyzont protetycznego projektowania, który spełnienie zyskał w drugiej połowie XX wieku. Wtedy ambicja stworzenia technologii wspomagającej tak zintegrowanej z ciałem, że od niego nieodróżnialnej, zyskała sprzymierzeńca w postaci bezprecedensowego rozwoju nauki i techniki. Miniaturyzacja sprzętu medycznego oraz cyborgizacja, owocująca nowymi rodzajami relacji między protezą a użytkownikiem, stały się istotnymi ścieżkami współczesnej protetyki. Zaczątki obydwu widoczne są już w wiktoriańskich, oszukańczych, bo obiecujących cudowne ozdrowienie, maleńkich tubkach. Zaprojektowanie trąbki normalnej wielkości, a więc przedmiotu niemałego, tak, by można ją ukryć, było zadaniem wymagającym sporej inwencji. Prowadziło do powstawania obiektów, które budzą dziś zaskoczenie, a nawet rozbawienie, wpisując się w wyobrażenia o XIX-wiecznej technice pełnej kuriozalnych wynalazków. Tuby najczęściej projektowano, by dało się je schować pod ubraniem albo włosami, co dywersyfikowało je ze względu na płeć użytkownika4242 Wszystkie opisane poniżej trąbki słuchowe pochodzą z kolekcji Thackray Museum of Medicine w Leeds, w Wielkiej Brytanii, gdzie zdeponowana jest bogata kolekcja British Society of Audiology obejmująca protezy słuchu od wiktoriańskich trąbek po nowoczesne, cyfrowe aparaty słuchowe. Jej ozdobą są eksponaty zaprojektowane jako przedmioty ukrywalne lub udające inne obiekty. . Dla mężczyzn konstruowano trąbki, które mogli ukryć pod zarostem. Przykładem może być zbierająca dźwięki niewielka rynna wygięta w kształt litery „U”, którą użytkownik umieszczał pod podbródkiem w taki sposób, że otwartą częścią zwrócona była w kierunku rozmówcy. Zwężające się końce zamykały się w lejki prowadzące wprost do jego uszu, na których całe urządzenie się trzymało. Aparat należało przykryć brodą. Kobiety mogły ukrywać amplifikatory w wysoko upiętych fryzurach. Nawarstwiające się loki i kosmyki włosów z przodu głowy i nad czołem z powodzeniem przykrywały protezę. Anatomicznie wygięte trąbki obejmowały skroń i miały czaszę wlotową otwartą z boku lub na czubku głowy właścicielki. Trąbki takie były zwykle połączone metalową opaską, a wokół nich drapowano fryzurę. Niektóre modele w celu lepszego „wtapiania się” we fryzurę użytkowniczki obciągano materiałem, do którego przytwierdzano naturalne włosy (rysunek 5). Ostatnią strategią ukrywania trąbek słuchowych było kamuflowanie ich pod postacią innych przedmiotów, najczęściej akcesoriów. Pozostawały one na widoku, niejednokrotnie wręcz były wyeksponowane, jednak projektowano je tak, by nie można było dociec ich pierwotnego, protetycznego przeznaczenia. Zazwyczaj udawały zatem dodatki będące elementem ubioru, obiekty o ozdobnym charakterze, przez co także one miały genderowo zróżnicowany charakter. Kobiety ukrywały trąbki pod postacią grzebieni i innych ozdób do włosów (rysunek 6), fikuśnych kapelusików czy stołowych przyborników, mężczyźni zaś – cylindrów i lasek. Kobiece trąbki często przybierały kształt wachlarzy, a więc przedmiotów mających funkcje użytkowe, a nie wyłącznie dekoracyjne. Niektóre z takich modeli zaprojektowano tak, że przyczepiony do nich wachlarz dało się rozłożyć, a nawet nim ochłodzić, jednak wiele z nich było atrapami: naśladowały tylko stożkowatą formę złożonego wachlarza i w razie potrzeby podnoszone były do ucha. Rysunek 5. Dwie trąbki typu auricle na regulowanej, metalowej opasce maskowane naturalnymi włosami Na jasnym tle znajdują się dwie trąbki połączone metalową opaską. Na niej białą farbą zapisany jest numer katalogowy eksponatu. Każda z trąbek jest skręcona w kształt litery „S”. Wąskie końcówki trąbek zakończone są metalowymi, złotymi tubkami i czarnymi okrągłymi nasadkami. Czasze trąbek zwrócone są w stronę widza. Całe trąbki poza złotymi tubkami pokrywa materiał, do którego przytwierdzone są brązowe włosy. Materiał w niektórych miejscach jest przerwany i nie pokrywa trąbek szczelnie. Źródło: dzięki uprzejmości Thackray Museum of Medicine, Leeds, Wielka Brytania. Fot. Magdalena Zdrodowska. Rysunek 6. Emaliowane trąbki słuchowe na metalowej, regulowanej opasce zakamuflowane jako ozdoba do włosów o kształcie kwiatowych kielichów Na jasnym tle znajdują się dwie trąbki połączone metalową opaską. Zwrócone są czaszami w górę. Każda z nich ma postać kielicha białego kwiatu wyrastającego ze skręconej ślimakowato zielonej szypułki. Końcówki czasz są falowane, a w środku trąbek umieszczono druciki zakończone kółkami. Można na nich dostrzec resztki czerwonej farby. Przypominają pręciki kwiatów. Z trąbek odchodzi farba i spod białej emalii wyzierają brązowe plamy. Źródło: dzięki uprzejmości Thackray Museum of Medicine, Leeds, Wielka Brytania. Fot. Magdalena Zdrodowska. Między widzialnością a jakością Pokaźna liczba kamuflowanych trąbek w wiktoriańskich katalogach handlowych, a obecnie w kolekcjach muzealnych i prywatnych wskazuje, że urządzenia tego typu cieszyły się wówczas niemałym powodzeniem. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że kamuflaż niejednokrotnie niweczył ich potencjał do wzmacniania czy choćby przekazywania dźwięku. Tak było w wypadku lasek, których trzonki były de facto niewielkimi trąbkami w razie potrzeby przytykanymi do ucha. Z kolei czasze trąbek-kapeluszy zasłaniane były piórami, tasiemkami i falbanami. Skrajnym przykładem jest jedna z trąbek-wachlarzy w kolekcji Thackray Museum of Medicine: by przeciwdziałać odbijaniu światła przez wewnętrzną, metalową powierzchnię tuby i uchronić właścicielkę przed zdemaskowaniem, wlot do instrumentu szczelnie obciągnięto tkaniną, całkowicie go zasłaniając. Czyni to z tuby przedmiot paradoksalny: kosztowną atrapę zarówno wachlarza, jak i trąbki. Ten oraz wyżej opisane przykłady uniewidaczniania trąbek każą postawić pytanie o celowość czynionych przez głuchych ogromnych inwestycji w protezy, które nie działały. Odpowiedzią na to pytanie może być fakt, że dystrybucja tych amplifikatorów odbywała się poza strukturami oficjalnej medycyny, a trąbki nie były postrzegane jako sprzęt stricte medyczny. Ich wyborem zawiadywał niedosłyszący klient, wystawiony na perswazyjne i manipulatorskie praktyki stosowane przez producentów i pośredników. Szczególnie pośród tych drugich nie brakowało szarlatanów i zwykłych oszustów. Pomimo że już w XIX wieku pojawiły się profesje związane z głuchotą, w tym otolodzy czy wyspecjalizowani producenci amplifikatorów, jak wspomniani Rein czy Hawksley, to nadal osoba głucha miała dużą swobodę w wyborze protezy. Sama rozpoznawała swój problem, wybierała środek zaradczy, podejmowała decyzję o kupnie instrumentu, który samodzielnie, choć wspierana przez sprzedawcę, wybierała i za który sama płaciła. W tym sensie niesłyszący był w pełni decyzyjnym klientem, na którego wybory próbowano wpływać, wykorzystując aktualne mody i trendy, w tym pozytywne skojarzenia z technologicznymi nowinkami. Za przykład takich strategii marketingowych posłużyć może francuski L’Audiphone z 1875 roku4343 Obiekt znajduje się w prywatnej kolekcji Myka Briggsa: http://www.eartrumpets.co.uk/trumpets5b.php?ref=65&picno=D3x5025.jpg&field=&fieldno=&test=&sort, dostęp: 29.03.2020. . Składały się nań dwa zbieracze dźwięków – umieszczane za uszami blaszki w kształcie motylich skrzydeł. Podobnych instrumentów było wiele, ten jednak posiadał namagnetyzowane końcówki, co poświadczał dołączony do instrumentu malutki kompas. Jak zapewniał wynalazca, czyniły one wzmacniacz ponadprzeciętnie skutecznym. Było to ewidentne oszustwo oparte na powszechnej wówczas intelektualnej modzie na (elektro)magnetyzm, którego tajemnicze działanie było przedmiotem zainteresowania zarówno naukowców, jak i ezoteryków. Elektryczność i elektromagnetyzm kojarzyły się ze skutecznością i nowoczesnością. Istniała nawet praktyka „elektryfikowania” niedosłyszącym uszu, czyli po prostu rażenia ich prądem. Fakt, że rynek protez słuchu nie był uregulowany i pozostawał w dużej mierze poza jurysdykcją profesjonalnej medycyny, oddawał pole innym profesjom oraz szarlatanom4444 O szarlatanerii w zakresie głuchoty i próbom przeciwdziałania jej piszę w rozdziale (Nie)słyszenie i nowoczesność → Pogranicza medycyny – szarlatani. . Mając powyższe na uwadze, łatwo jest zamknąć niesłyszących wiktorian, nabywających za ogromne kwoty nieskuteczne trąbki, w schemacie naiwnych głupców, manipulowanych przez naciągaczy i nieuczciwych producentów. Trzeba jednak pamiętać o technologicznym i naukowym kontekście XIX i początków XX wieku. Nie istniały wówczas instrumenty umożliwiające obiektywny pomiar wysokości wzmocnienia akustycznego i porównanie trąbek pod tym względem. Co więcej, nie było jeszcze aparatury pozwalającej na dokładną diagnozę ubytku słuchu przyszłych użytkowników. Sprzęt taki zaczął upowszechniać się wraz z pojawieniem się profesji audiologów w latach 20. XX wieku, choć już wcześniej zdawano sobie sprawę ze zróżnicowania trąbek pod tym względem. „Deaf-Mute Journal” z 1884 roku donosił o „bardzo silnej trąbce słuchowej” (a very strong ear trumpet) używanej w eksperymentach z audiometrem Alexandra Grahama Bella4545 Podaję za: Anthony Enns, The Human Telephone: Physiology, Neurology, and Sound Technologies w: Sounds of Modern History: Auditory Cultures in 19th- and 20th-Century Europe, red. Daniel Morat, Berghahn Books, New York–Oxford 2016, s. 63. . Poziom wzmocnienia nie wpływał na konsumenckie wybory głuchych Europejczyków czy Amerykanów. Tym, co mogli zweryfikować i poddać ocenie, był wygląd trąbki, a więc jej estetyka lub możliwość dyskretnego użytkowania. Głusi klienci te właśnie zmienne brali pod uwagę, oceniali i na ich podstawie dokonywali racjonalnych decyzji o zakupie, będącym jednocześnie inwestycją w wizerunek i społeczną pozycję. Brak odpowiedniego instrumentarium pomiarowego nie oznaczał jednak braku obiektywnie mierzalnych przesłanek co do tego, które trąbki są skuteczniejsze od innych. Podstawową zasadą wywiedzioną z akustyki Kirchera była koncepcja wzmocnienia dźwięku przez jego odbicie. Dlatego trąbki wykonywano głównie z metalu, co pozwalało na wypolerowanie wnętrza tak gładko, by dźwięk mógł rezonować bez przeszkód. Dodatkowo trąbki projektowano tak, by umożliwić falom dźwiękowym wielokrotne odbicia w ich wnętrzu – stąd popularność kształtu spiralnie skręconej muszli4646 Muszla, choć już nie spiralnie skręcona, lecz płaska, była kształtem wielokrotnie przywoływanym w designie tub akustycznych, szczególnie zbieraczy dźwięków. Być może kojarzono ją z wzmacnianiem dźwięku niezależnie od kształtu. , która w Kircherowskiej ikonografii jawiła się jako ideał tuby wzmacniającej (zob. rysunek 1). W poszukiwaniach odpowiedniej, najbardziej efektywnej akustycznie formy sięgano także do innych kształtów, które kojarzono z dźwiękową wydajnością, takich jak dzwony i kopuły (trąbki typu bell i dome) czy instrumenty muzyczne (trąbka typu banjo). Znano działanie megafonu, czyli tuby akustycznej, która wzmacnia ludzki głos, próbowano więc – z dużą skutecznością – projektować trąbki w kształcie stożków, które koncentrowały dźwięk i przesyłały go wprost do niedosłyszącego ucha. Lekarze i działacze ubolewali nad tym, że niektórzy głusi świadomie poświęcali wydajność wzmocnienia, jakie dawała duża, a zarazem widoczna i zwracająca uwagę tuba, na rzecz próżności i małych, niewydajnych trąbek pozwalających uchodzić w towarzystwie za osobę słyszącą. Istotnie, wysokość wzmocnienia dźwięku przez tubę akustyczną bezpośrednio związana jest z jej wielkością. Przeprowadzone w latach 80. XX wieku pomiary4747 S.D.G. Stephens, J.C. Goodwin, Non-Electric Aids to Hearing: A Short Story, „Audiology” 1984, vol. 23, s. 215–240. dowiodły, że sześciometrowa trąba potrafiła wzmocnić dźwięk o 40 dB. Jak nietrudno się domyślić, tuby o takich gabarytach nie były stosowane przez głuchych. Te, których używali, oferowały wzmocnienie na poziomie 15–25 dB, a zatem nieco tylko więcej niż dłoń sklepiona za uchem – tu uzysk wynosi 10–15 dB. Z tej racji jednak, że ta naturalna metoda wzmocnienia głosu jest najbardziej skuteczna w zakresie średnich częstotliwości – a zatem takich, w jakich mieści się ludzki głos – ręka przy uchu pomaga lepiej słyszeć niż tradycyjna trąbka słuchowa. Najskuteczniejszymi wzmacniaczami okazały się tuby konwersacyjne – działające na tej samej zasadzie co rury głosowe stosowane na przykład na okrętach do utrzymania łączności pomiędzy mostkiem kapitańskim a maszynownią. Miały bardzo prostą budowę: ustnik w kształcie lejka z czaszą słuchawki łączył elastyczny wąż, którym słowa rozmówcy trafiały wprost do ucha osoby niedosłyszącej. Mimo że wzmacniały dźwięk o zaledwie 15 dB, to jednak był on odizolowany od szumów i hałasów otoczenia, co zapewniało wysoką skuteczność4848 Tub konwersacyjnych używali także brytyjscy purytanie w XVII wieku: udostępniane były narzeczonym w czasie zalotów, by dać im okazję do bezpośredniej rozmowy oraz nieco prywatności i intymności w czasie przedmałżeńskich spotkań odbywających się zawsze przy świadkach (https://wellcomecollection.org/works/ugwhemj3, dostęp: 31.03.2020). . Rozważając skuteczność wiktoriańskich protez słuchu, nie sposób nie zadać sobie pytania: po co niedosłyszący ludzie z tak zwanych wyższych sfer (jak wspominałam, to ich stać było na trąbki słuchowe) zadawali sobie trud nabywania i ukrywania tak kosztownych przedmiotów? Były to ponadto działania kłopotliwe i nie zawsze skuteczne, czy to w przypadku instrumentów ukrywanych i kamuflowanych, czy „jawnych”, niejednokrotnie dużych i nieporęcznych. By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba ponownie przywołać towarzyski, społeczny i kulturowy kontekst, w jakim funkcjonowali użytkownicy trąbek. Z pewnością chcieli podjąć działania zwiększające ich komfort w trakcie społecznych interakcji, przede wszystkim podczas rozmowy, ważnego elementu życia salonowego. Zdolność prowadzenia interesującej, wartkiej (pasującej do wieku i płci) rozmowy była warunkiem przynależności do towarzystwa, a także zdobycia i utrzymania w nim możliwie wysokiej pozycji. Jednocześnie dobre maniery i zasady wysublimowanej kultury wymagały od reprezentantów klasy wyższej grzeczności i uprzejmości względem siebie, a to obejmowało obowiązek czynienia komunikacji i kontaktów społecznych gładkimi i przyjemnymi dla rozmówcy. Robienie wszystkiego, co w ludzkiej mocy, by nie stawiać rozmówcy w kłopotliwej sytuacji powtarzania pytań, podnoszenia głosu czy zbytniego zbliżania się, wpisywało się w kulturę grzeczności oraz potwierdzało znajomość manier wynikających z dobrego urodzenia i wychowania. Korzystanie z trąbek słuchowych jawi się w tym kontekście nie tyle jako wyraz indywidualnego dążenia do poprawy własnej sytuacji komunikacyjnej, ile społecznie i kulturowo usankcjonowany wymóg wobec przedstawicieli wyższych warstw wiktoriańskiego społeczeństwa. Nie bez znaczenia dla natury relacji między użytkownikami i trąbkami słuchowymi – a także innymi protezami i urządzeniami ortopedycznymi – był scjentyzm wiktoriańskiej kultury, przekładający się na technofilskie przyzwolenie na mechanizację codzienności i technicyzację ciała. Pojawienie się silnika parowego oraz gwałtownie zmieniający się za sprawą industrializacji techniczny i intelektualny pejzaż XIX-wiecznej Europy i Stanów Zjednoczonych kazały ponowić pytanie o charakter zależności między człowiekiem a techniką. Co więcej, na nowo zdefiniować trzeba było samo życie – oto bowiem maszyna parowa łamała dotychczasową nieprzekraczalną granicę żywości: samodzielnie poruszała się i produkowała ciepło4949 Evelyn Fox Keller, Marrying the Premodern to the Postmodern: Computers and Organisms after WWII w: Prefiguring Cyberculture: An Intellectual History, The MIT Press, Cambridge 2003. . Relacje między człowiekiem a maszyną w dużej mierze zależały od klasy, w jakiej człowiek funkcjonował. Zmiany wywołane industrializacją i zaczątkami kapitalizmu kazały masy robotniczych ciał postrzegać jako części składowe kolosalnych maszynowych układów – fabryk. W tym zakresie ludzkie ciało przejawiało wiele cech wspólnych z urządzeniem. Andrew Ure (1778–1857), lekarz, chemik i geolog, dostrzegał ich ontologiczny wspólny mianownik, a Charles Babbage (1791–1871), matematyk i astronom, zakładał, że ludzie są podobnie jak maszyny obliczalni i wymierni5050 Za: Helena Esser, Re-assembling the Victorians: Steampunk, Cyborgs, and the Ethics of Industry, „Cahiers Victoriens et Edouardiens” 2018, vol. 87, paragraf 7. . Człowiek i technika stali się wzajemnie wyjaśniającymi się metaforami: jak w wypadku ludzkiego układu nerwowego i telegrafii. Mechanizacja codzienności, dla robotników oznaczająca włączenie w tryby fabryki, lepiej sytuowanym i zamożnym wiktorianom przyniosła coraz bardziej intymne relacje z maszynami, których dzisiejsi badacze nie wahają się nazywać protoposthumanistycznymi5151 Tamże, paragraf 16. . Naukowe zainteresowania traktowano jako element klasowej dystynkcji: „mikroskopy i teleskopy stały się niezbywalnym ekwipunkiem każdego dobrze prowadzonego domu”5252 The Domestication of Science, „The Intellectual Observer” 1862, vol. 1, s. 471. , a zamawiane prenumeraty naukowych czasopism „kształtowały intelektualne gusta”5353 Tamże, s. 472. . Nauka (science) stanowiła element wykształcenia ogólnego w Anglii od połowy XIX wieku5454 David Knight, Science and Culture in mid-Victorian Britain: The Reviews, and William Crookes’ Quarterly Journal of Science, „Nuncius: Journal of the Material and Visual History of Science” 1996, vol. 11, nr 1, s. 46. , a relacja między rozwojem naukowym i postępem technicznym stała się oczywistością. Wcześniej, jak dowodzi Richard Olson, nowe rozwiązania technologiczne były rezultatem rzemieślniczych eksperymentów, nie dociekań naukowych. Jak podkreśla: Relacja między nauką a techniczną innowacją całkowicie zmienia się w nowoczesności. Zasadniczo od połowy XIX stulecia wszystkie znaczące wynalazki były bezpośrednio ugruntowane w nowych odkryciach w zakresie fizyki, chemii, biologii i naukach o Ziemi5555 Richard Olson, Science and Scientism in Nineteenth-Century Europe, University of Illinois Press, Urbana 2007, s. 4. . Co więcej, odkrycia te kształtowały nie tylko otoczenie techniczne, ale i środowisko mentalne XIX-wiecznych ludzi Zachodu. Jednym z najbardziej jednoznacznych przykładów jest wpływ opublikowanej w 1859 roku książki O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego Charlesa Darwina na naukę o kulturze, która przybrała dojrzałą akademicką postać właśnie w formie darwinizmu. Ustalenia o wpływie środowiska na rozwój gatunków przełożyły się na próby wyjaśnienia podobieństw oraz różnic między odległymi ludami. Wiktoriańskie zaufanie do nauki, przejawiające się w codziennym życiu technicznymi udogodnieniami, wiązało się także z wiarą w zwycięstwo, jakie technika daje zarówno nad naturą (czego przykładem był triumf nad Atlantykiem przez połączenie Starego i Nowego Świata transoceanicznym kablem telegraficznym w 1858 roku – nazwano go ósmym cudem świata), jak i światopoglądem tradycyjnym (słupy telegraficzne odczytywane bywały jako ustanowienie infrastruktury konkurencyjnej wobec wież wiejskich kościołów). Na łamach pierwszego numeru czasopisma naukowego „The Intellectual Observer” w 1862 roku opublikowany został artykuł The Domestication of Science5656 The Domestication of Science, dz. cyt., s. 471–475. oddający ducha wiktoriańskiego stosunku do nauki i techniki. Autor lub autorka wskazali na cywilizacyjną przemianę, jaka dokonuje się w czasach im współczesnych: nauka, której owoce do tej pory pożytkowane były w wielkoskalowych przedsięwzięciach infrastrukturowych lub dotyczących zdrowia publicznego, teraz trafiają do domów, „przyczyniając się do intelektualnej i moralnej godności ludności”5757 Tamże, s. 471. . Mająca swe źródło w scjentystycznym duchu epoki technofilia była istotnym elementem kształtującym otwartość wiktorian na techniczne ekstensje ludzkiego ciała – w tym protezy słuchu. Zawieszenie między towarzyską powinnością eleganckiego człowieka a technofilskim nowinkarstwem salonów nie wyczerpuje jednak pełni intelektualnego środowiska, w jakim funkcjonowały protezy słuchu. David Knight zaznacza, że jakkolwiek kusząca jest narracja o XIX-wiecznym scjentyzmie jako triumfie nauki i rozumu nad sferą ducha i metafizyki, to wnikliwa analiza wiktoriańskich periodyków poświęconych nauce ukazuje obraz zgoła odmienny, w którym granica między tym, co racjonalne, i tym, co fantastyczne zaciera się5858 D. Knight, dz. cyt., s. 43–54. . Szczególnie instrumenty służące do rejestracji rzeczywistości czy modyfikujące jej postrzeganie uruchamiały wyobrażenia dotyczące nie tylko naukowego i technicznego zaawansowania, ale także zachęcały do dociekań lokujących się w domenie szeroko rozumianej duchowości. Scjentyzm nie wykluczał bowiem spirytualizmu, czego znakomitym przykładem były eksperymentalne prace Williama Crooksa, angielskiego fizyka, chemika i pasjonata fotografii. Bezsprzecznie mieścił się w on kanonach nowoczesnego badacza – odkrył pierwiastek chemiczny tal oraz był jednym z pionierów rozwoju lamp próżniowych. Jednocześnie Crooks traktował seanse spirytystyczne jak naukowe eksperymenty – do przygotowanego we własnym domu laboratorium zapraszał najsłynniejsze media, by poddać je testom i fotograficznie zarejestrować przywołane byty. Rozważaniom dotyczącym spirytyzmu Crooks poświęcił nawet kilka artykułów5959 Np. Spiritualism Viewed by the Light of Modern Science czy Notes of an Enquiry into the Phenomena Called Spiritual during the Years 1870–1873 – obydwa opublikował na łamach „Quarterly Journal of Science” (odpowiednio w czerwcu 1870 roku oraz w styczniu 1874 roku). Trzeba napomknąć, że periodyk ten wydawał sam Crooks. . Osobną falę fotograficznych polowań na duchy spowodowało upowszechnienie maszyn używających promieniowania rentgenowskiego. Rejestracja fotograficzna działała na wyobraźnię, niosąc obietnicę pochwycenia fenomenów nieobserwowalnych ludzkim okiem. W zakresie medialnego otwarcia na to, co duchowe i pozaziemskie w domenie dźwięku, niezaprzeczalnie największe możliwości dały w XX wieku radio oraz zapis na taśmie magnetycznej6060 Interesujący w tym kontekście jest fenomen EVP (Electronic Voice Phenomena). W szerszym kontekście historycznym związki słyszenia, techniki i tego, co pozaziemskie (oraz technologiczne sztuczki, by sprawić wrażenie nieziemskości), omawia Leigh Eric Schmidt w książce Hearing Things: Religion, Illusion, and the American Enlightenment (Harvard University Press, Cambridge–London 2000). Relacje technik reprodukcji dźwięku oraz tego, co niecielesne (z uwzględnieniem sprzężenia głuchoty i protetyki), przybliża także Allen S. Weiss w tomie Breathless: Sound Recording, Disambodiment, and the Transformation of Lyrical Nostalgia (Wesleyan University Press, Middletown–Connecticut 2002). Zob. też: Dariusz Brzostek, O czym szumią taśmy albo co ujawnia się w nagraniach w: tegoż, Nasłuchiwanie hałasu. Audioantropologia między ekspresją a doświadczeniem, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2014, s. 47–58. Warto również przywołać sesję „Dźwięki (nie)widzialne i dźwięki (nie)samowite” zorganizowaną w ramach II Zjazdu Filmoznawców i Medioznawców w 2016 roku. , jednak także wokół XIX-wiecznych trąbek słuchowych pojawiały się wątki dotyczące ich rzekomo fantastycznej natury. Jeśli wzmacniały dźwięki, to być może dawały dostęp do sonicznego spectrum pozostającego poza postrzeganiem przeciętnej osoby? Jennifer Esmail zwróciła uwagę, że David Flint w przywoływanym sonecie o trąbce zastrzegł, iż nie przekazuje ona właścicielce „żadnych prócz ziemskich dźwięków”6161 J. Flint, dz. cyt. , choć inne opowieści o trąbkach opisują zgoła odmienne sytuacje6262 Esmail Jennifer, Reading Victorian Deafness: Signs and Sounds in Victorian Literature and Culture, Ohio University Press, Ohio 2013, s. 176–179. . Głucha bohaterka poematu A Tale of Trumpet6363 Thomas Hood, A Tale of Trumpet, http://www.public-domain-poetry.com/thomas-hood/a-tale-of-a-trumpet-20379, dostęp: 29.12.2020. Thomasa Hooda, skusiwszy się na sprzedawaną przez domokrążcę trąbkę, uzyskuje dostęp nie tylko do rozmów i plotek, za którymi tak tęskniła, ale i najskrytszych sekretów szeptanych przez sąsiadów w domowym zaciszu. Wrażliwe informacje, jakimi dysponować zaczyna bohaterka, ściągają na nią oskarżenie o czary i lincz. W ostatnich chwilach życia dostrzega w tłumie domokrążcę, który ujawnia się jako diabeł. Z kolei w noweli Florence McLandburgh The Automaton Ear6464 Florence McLandburgh, The Automaton Ear, and Other Sketches, Jansen, McClurg & Co., Chicago 1876. pojawia się tuba dająca dostęp do wszystkich kiedykolwiek wypowiedzianych głosów. Jej wynalazca, chcąc sprawdzić działanie instrumentu, eksperymentuje na głuchej kobiecie, która oszołomiona jego możliwościami nie chce zwrócić trąbki. Wynalazca morduje ją, by chwilę później obudzić się z koszmarnego, delirycznego snu. W obydwu narracjach (choć dzielą je dekady) przewija się motyw niepokoju, jaki budzi proteza narządu zmysłu, która może udoskonalić go ponad ludzką normę, naruszając rządzące rzeczywistością reguły. Stereotyp – godność – moda W toku XIX stulecia trąbki słuchowe stały się najpopularniejszym i w zasadzie jedynym technologicznym udogodnieniem dla niesłyszących. Profesjonalna medycyna nie miała im wiele do zaoferowania, pomimo jej dynamicznego rozwoju, stymulowanego empirycznym zwrotem i coraz powszechniejszym korzystaniem ze zdobyczy techniki. W społecznym i kulturowym funkcjonowaniu trąbka zespoliła się z głuchotą, stała się atrybutem głuchej osoby – jej kondycji fizycznej, społecznego statusu wynikającego z pochodzenia i zamożności, a przede wszystkim behawioru. Uciążliwe dla otoczenia i krępujące dla niesłyszących „głuche” zachowania, takie jak zbyt głośne mówienie, zagubienie, nieporozumienia, domaganie się powtarzania wypowiedzianych kwestii lub odpowiadanie na niezadane pytania, stały się elementem komediowych narracji i gotowym przepisem na zabawnego bohatera drugiego planu. W literaturze i teatrze głucha postać nieporadnością i wpadkami dodaje kolorytu zarówno fabule, prowadząc do nieoczekiwanych zwrotów akcji, jak i dialogom, pozwalając autorowi na fonetyczne zabawy językiem i znaczeniami podobnie brzmiących wyrazów. Przykładem takich narracji może być opowiadanie The Compact6565 E.V. Lucas, C.L. Graves, The Compact, „Punch”, 25.09.1912, vol. 143, issue 3746, s. 262. , w którym absurdalna, pełna słownych igraszek wymiana zdań wyjaśnia się, gdy w ostatnim akapicie jeden z rozmówców sięga (w końcu) po trąbkę. Takie reprezentacje głuchoty pojawiały się później także w kinie, trąbka zaś stała się poręcznym rekwizytem, który przywołany w opisie postaci bezbłędnie lokował ją w prześmiewczym stereotypie. Trąbki słuchowe pojawiały się również w ikonografii, nierzadko konotując kłopoty komunikacyjne użytkowników i – podobnie jak w wypadku tekstów literackich – de facto nieskuteczność akustycznej amplifikacji. Bywały one pretekstem do językowej inwencji, jak w przypadku ryciny przedstawiającej kobietę krzyczącą wprost do trąbki mężczyzny (był to często wykorzystywany motyw zarówno ikonograficzny, jak i literacki6666 C.H. Fry w opowiadaniu The Trumpet: A Cure for Bores przedstawił w prześmiewczym tonie przygodę dżentelmena, który postanowił zrobić towarzyski eksperyment i przez jeden wieczór udawać osobę głuchą. Trąbka, z której bohater korzysta, opisana została tak: „Na stoliku obok niego stała trąbka słuchowa. Nie był to jeden z tych maleńkich nowoczesnych instrumentów oszczędzających zachodu wszystkim zaangażowanym, ale normalna, staroświecka trąbka, do której rozmówca musiał wrzeszczeć, a użytkownik trzymać sztywno przy uchu” (C.H. Fry, The Trumpet: A Cure for Bores, „Punch”, 31.12.1913, vol. 145, issue 3812, s. 540). ): „I wish you a happy New Ear!”6767 Wellcome Library no. 12120i., A woman shouting into a man’s ear-trumpet. Wood engraving. Jest to zabawa słowem „ucho” (ear), które brzmi tak samo jak wyraz „rok” (year). . Jeszcze dalej poszedł autor rysunku pod bezlitosnym tytułem Hopeless!, który obrazuje dwóch mężczyzn: jeden zwrócony jest przodem do widza i ma przytkniętą do ucha trąbkę. Kieruje ją w tył, tam gdzie spogląda towarzysz, obserwujący wraz z gapiami wystrzał z potężnego działa. Jak głosi podpis pod ilustracją, właściciel trąbki przyjechał specjalnie na pokaz armaty, by przetestować instrument, po czym, już po pokazie, dopytuje: „Wystrzeliła już?”6868 Hopeless!, „Punch”, 6.04.1878, vol. 74, s. 155. . Trąbki sygnalizowały w kulturze popularnej przełomu XIX i XX wieku głuchotę jako kondycję zabawną, co jedynie wzmacniało determinację osób niesłyszących, by nie ujawniać, że korzystają z protez słuchu. Lekarze i działacze apelowali do głuchych, by uodpornili się na żarty i drwiny i mimo wszystko używali instrumentów, które poprawiają ich społeczne funkcjonowanie. Olbrzymia popularność i różnorodność ukrywalnych, niewidzialnych i kamuflowalnych trąbek wskazuje, że apele te nie odnosiły skutku. Pojawiały się jednak postaci, które swojej głuchoty się nie wstydziły – wręcz przeciwnie, dumnie manifestowały ją, stając się swoistymi ambasadorami społecznej akceptacji akustycznych wzmacniaczy. Bodaj najsłynniejszą osobistością, która ze swojej głuchoty nie tylko nie robiła sekretu, ale publicznie wypowiadała się o niej wręcz pozytywnie, był amerykański wynalazca wszech czasów Thomas Alva Edison (1847–1931). Wielokrotnie – i w różnych wersjach – opowiadał o jej przyczynach oraz deklarował, że to właśnie izolacji, ciszy i spokojowi, jakie daje głuchota, zawdzięczał swoją wynalazczą skuteczność i sukces6969 The Diary and Sundry Observations of Thomas Alva Edison, red. Dagobert D. Runes, Greenwood Press, New York 1968, s. 44. . Jednak za jednego z pierwszych propagatorów śmiałego używania trąbek uznać można Sir Joshuę Reynoldsa (1723–1792), znamienitego malarza, założyciela i pierwszego przewodniczącego brytyjskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wprawdzie trudno powiedzieć na podstawie dostępnych źródeł, czy malarz aktywnie promował głuchotę jako stan, którego nie trzeba się wstydzić, zachowane materiały ikonograficzne dowodzą jednak, że otwarcie korzystał z trąbki słuchowej. Był z nią wielokrotnie przedstawiany przez innych twórców, na przykład Johann Zoffany na miedziorycie William Hunter’s Life Class for the Royal Academy of Art z 1783 roku7070 Johann Zoffany, William Hunter’s Life Class for the Royal Academy of Art, Wellcome Library, https://wellcomecollection.org/works/gh7ubjqm, dostęp: 25.03.2021. ukazał Reynoldsa w otoczeniu artystów, komunikującego się właśnie dzięki trąbce – jeden z nich nachyla się i mówi wprost do niej. Podobnie zaprezentował go James E. Doyle w pracy A Gathering at Joshua Reynolds’s House: Oliver Goldsmith and Edmund Burke among the Company7171 James E. Doyle, A Gathering at Joshua Reynolds’s House: Oliver Goldsmith and Edmund Burke among the Company (1848), Wellcome Library, https://wellcomecollection.org/works/qh9csy3b, dostęp: 25.03.2021. w 1848 roku. I tu malarz narysowany jest w towarzystwie, uważnie wsłuchany w rozmowę za pomocą trąbki7272 Warto zauważyć, że znaleźć można i mniej nobliwe przedstawienia malarza, na których trąbka nie służy mu aż tak skutecznie, a sam Reynolds nie może się porozumieć z rozmówcą – jak rycina z serii „Not Particular to a Shade; Or, a Collection in the Grosvenor Gallery”, opublikowana w magazynie „Punch”, 12.01.1884, vol. 86, s. 15, na której z Reynoldsem usiłuje porozmawiać inny słynny malarz, Frederick Leighton. . Jako osobę głuchą namalował się też sam Reynolds. Na autoportrecie Self-Portrait as a Deaf Man (ok. 1775) widoczny jest wprawdzie bez trąbki, ale w bardzo jednoznacznej, konotującej głuchotę pozie: z dłonią przytkniętą za uchem, otwartymi ustami i przechyloną głową. W takiej pozie pozwoliła się sportretować również przywołana już Harriet Martineau7373 Na grafice autorstwa Williama Findena z 1833 roku Martineau trzyma rękę przy uchu w charakterystycznym geście niedosłyszenia. , nietuzinkowa kobieta, której imieniem nazwano jeden z modeli trąbki7474 Była to trąbka w kształcie dzwonka, zamknięta gwintem o koncentrycznych otworach, umieszczona na długim, wąskim lejku, u którego nasady znajdywało się kółko do zahaczenia trąbki lub zaplecenia paska (ilustracja: J. Esmail, dz. cyt., s. 170). Greame Gooday i Karen Sayer zaznaczają jednak, że Martineau nie tyle została uhonorowana własną trąbką, ile wykorzystana przez jej producentów – znane nazwisko pomóc miało w sprzedaży instrumentów (Greame Gooday, Karen Sayer, Managing the Experience of Hearing Loss in Britain, 1830–1930, Palgrave Macmillan, London 2017, s. 44). , a której protezę sławił cytowany we wstępie hymn. Nie tylko, jak Edison czy Reynolds, nie wypierała się swej głuchoty, ale także w aktywny sposób promowała niestygmatyzujace podejście do niej, a samych głuchych zachęcała do otwartego i śmiałego korzystania z protez. Martineau uczyniła trąbkę słuchową trwałym i charakterystycznym elementem swojej publicznej persony. Urodzona w 1802 roku Martineau była kobietą aktywną i wszechstronną: zajmowała się pisarstwem (jest autorką powieści, pamiętników z podróży i książek socjologicznych), wiele podróżowała, prowadziła też badania terenowe. Ogłuchła w wieku 15 lat7575 William A. Cohen, Embodied: Victorian Literature and the Senses, University of Minnesota Press, Minneapolis–London 2009, s. 8. i, jak wspominała w autobiografii7676 Harriet Martineau’s Autobiography, red. M. Weston Chapman, J.R. Osgood and Company, Boston 1877, https://archive.org/details/harrietmartinea01martgoog, dostęp: 24.01.2017. , bardzo długo, bo do 28. roku życia, wstydziła się zarówno głuchoty, jak i trąbki. W historii społeczności głuchych Martineau zapisała się przede wszystkim wielokrotnie analizowanym i przywoływanym w anglojęzycznym piśmiennictwie Listem do Głuchych (Letter to the Deaf)7777 Harriet Martineau, Letter to the Deaf, „Tait’s Edinburgh Magazine” 1834, vol. 1, s. 174–179. , który Greame Gooday i Karen Sayer nazywają zaczątkiem niemedycznego podejścia do niesłyszenia, sprzeciwiającego się wręcz medycznej perspektywie7878 G. Gooday, K. Sayer, dz. cyt., s. 11. . Brytyjka zachęcała głuchych, by nie polegali wyłącznie na medycznych doradcach, ale sami radzili sobie z niesłyszeniem, a jak to czynić, opisała na własnym przykładzie. Wzywała, by przemóc wstyd, odrzucić „fałszywą dumę”7979 H. Martineau, dz. cyt. i wspomagać słuch trąbkami. Wymieniała i piętnowała wymówki, których głusi używali, by tego nie robić (podobnie tłumaczyli się użytkownicy elektrycznych aparatów słuchowych w XX wieku). Odezwa Martineau wpisuje się w nurt, jeśli nie emancypacyjny, to na pewno afirmatywny wobec niesłyszenia, ale trzeba mieć na uwadze, że daleko jej było do modelu Głuchej kultury celebrującej język migowy, którego Brytyjka nie poważała8080 Wątek ten rozwija J. Esmail, dz. cyt., s. 70–71. . Była zdecydowanie orędowniczką wspomagania słuchu. Trąbka była dla Martineau tak charakterystyczna, że wręcz zaświadczała o jej tożsamości. Gdy podróżowała po Stanach Zjednoczonych, zwolennicy niewolnictwa (przeciwko któremu Martineau występowała), chcąc zawczasu uprzedzić jej działania (a jak sugeruje Jennifer Esmail nawet dosłownie unieszkodliwić8181 Tamże, s. 170. ), identyfikowali Martineau jako „kobietę z trąbką”. Po trąbce rozpoznała ją też Charlotte Brontë podczas pierwszego spotkania8282 Tamże. . Proteza zapewniała Martineau powszechną rozpoznawalność i była instrumentem, który służył jej nie tylko jako proteza słuchu, ale także atrybut, który zdarzało się jej ukrywać w miejscach publicznych, by zachować anonimowość oraz uniknąć zaczepek i natrętnych spojrzeń8383 Tamże. . Jak wskazuje Esmail, wstydliwie skrywana przez niesłyszących proteza uczyniła z Martineau publiczną postać. Pochwalny sonet, od którego pierwszych słów wziął tytuł ten rozdział, nie jest jedynym świadectwem fascynacji trąbką Martineau8484 Trąbka słuchowa pojawiła się także w XX-wiecznej powieści The Hearing Trumpet (1996) autorstwa Leonory Carrington, malarki surrealistycznej. . Amerykański pisarz Nathaniel Hawthrone (1804–1864) tak opisywał Martineau używającą tuby akustycznej: „W czasie rozmowy porusza czaszą trąbki to w kierunku jednego rozmówcy, to innego. Instrument ten zdaje się organem zarówno umysłu, jak i czucia między nią a tobą. Trąbka zdaje się żywą częścią jej ciała, jak czułki owada”8585 Cytuję za J. Esmail, dz. cyt., s. 171. . To porównanie z jednej strony antycypuje XX-wieczną narrację o medialnych rozszerzeniach ciała, z drugiej – sprzęgając ciało użytkowniczki z trąbką, zapowiada cyborgiczny nurt myślenia o relacjach techniki i człowieka8686 Trąbka była tak zespolona z Martineau, że jeden z jej przyjaciół wspomina, iż odruchowo mówił do jej czaszy, nawet gdy leżała na stole nieużywana; za: Christina Hill, A Study of Mesmerism and the Literature of 19th Century, with Particular Reference to Harriet Martineau [praca magisterska], University of Birmingham, 1975, s. 37. . Używająca trąbki Harriet Martineau nie była postrzegana jako technofilka, a raczej osoba niewstydząca się swojej kondycji8787 Harriet Martineau nie była jedyną kobietą, która z protez słuchu uczyniła swój znak rozpoznawczy. Malarka Dorothy Eugiené Brett (1883–1977) niemal ostentacyjnie korzystała z trąbek słuchowych, nawet wtedy gdy w powszechnym użyciu były już elektryczne aparaty (ulubioną nazwała Toby), i później z aparatów słuchowych, które przez długie lata samodzielnie naprawiła, choć robiła to raczej z ekonomicznego przymusu niż innych pobudek. Niewątpliwie nie wstydziła się protez i wielokrotnie autoportretowała się z nimi (Jaipreet Virdi, Synchromist Sensibilities: Intersecting Histories of Disability, Art, and Technology, wystąpienie podczas BSHS Global Digital History of Science Festival 6–10.07.2020). . Jak wskazują Michael R. Hill i Susan Hoecker-Drysdale, trąbka była dla niej instrumentem, który nie tylko nie przeszkadzał jej w pracy badawczej, ale także jako widoczny znak niepełnosprawności – jak sama twierdziła – budził zaufanie i otwierał rozmówców, zachęcając ich do dzielenia się swoimi doświadczeniami8888 Harriet Martineau: Theoretical and Methodological Perspectives, red. Michael R. Hill, Susan Hoecker-Drysdale, Routledge, New York–London 2003, s. 68. . Głuchota miała znaczący wpływ na społeczne badania Brytyjki, która zdając sobie sprawę z trudności komunikacyjnych, jakie powoduje, dokonała metodologicznego wyboru, by bardziej niż na rozmowach z badanymi skupiać się na obserwacji stroju, zachowań czy sposobów poruszania się8989 Tamże, s. 47. . W kontekście wizerunku trąbek słuchowych, jaki dominował w XIX wieku, i wysiłków, jakie czyniła Martineau, by zachęcić niesłyszących do używania protez, ciekawie prezentuje się nieco ironiczne doniesienie jednej z amerykańskich gazet z 1904 roku: Niezwykle popularne stało się w ostatnim czasie pośród nowojorskich modniś z wyższych sfer, by obnosić się z głuchotą. Ponad tuzin zacnych matron okazało się dotkniętych całkiem niedawno tym nieszczęściem, by – jak księżna Marlborough i kilka innych arystokratek – wszędzie nosić z sobą trąbkę słuchową, znak prestiżu. Uważane jest za wielce modne eksponować dolegliwość, gdzie tylko się da. Wszelka nadwrażliwość w tym temacie uważana jest za w bardzo złym guście9090 „The Pine Plains Register”, 15.04.1904, brak numeru strony. . Prześmiewczy ton tej relacji sugeruje obecną w pewnym specyficznym czasie i miejscu przelotną modę na protezę słuchu, która wpisuje się w omawiany wcześniej schemat trąbki hiperwidzialnej, konotującej społeczną pozycję, zamożność i horyzont aspiracji wyznaczany przez luksusową konsumpcję. To sytuacja wyjątkowa, gdyż snobowanie się na niedosłyszenie i protezy słuchu nie rozpowszechniło się ani w XX wieku w dobie elektrycznych aparatów słuchowych, ani w XXI wieku w czasach elektronicznych implantów ślimakowych – i to pomimo ogromnej popularności zarówno elektryczności, jak i cyfrowości. Trąbki słuchowe zaczęto postrzegać jako technologię przestarzałą, wręcz dziwaczną i śmieszną, gdy na początku XX wieku na rynek protez słuchu zaczęły wchodzić elektryczne aparaty słuchowe. Początkowo te drogie w eksploatacji, ciężkie i kłopotliwe w użyciu urządzenia nie były dla trąbek poważnym zagrożeniem, jednak ich sprzężenie z rozwojem najnowszych technologii dźwięku, transmisji oraz miniaturyzacji stworzyły konkurencję, z którą producenci trąbek nie mieli szans wygrać. Jeszcze w 1910 roku Frederick Charles Rein, zapytany o aparaty elektryczne, mówił: Obawiam się, że nie są one jeszcze zbyt skuteczne, są zbyt głośne. Eksperymentujemy z nimi od dwudziestu lat, bez znaczących sukcesów. Nic nie przebije starych instrumentów (…). Być może pewnego dnia pojawi się idealny elektryczny aparat, ale nie sądzę, by nadszedł on szybko, mimo że aparaty elektryczne są już obecne na rynku9191 E. Yellon, dz. cyt., s. 60. . Nadchodzące lata pokazały, jak bardzo się mylił. 2. Elektryczne słyszenie Pierwsze dekady XX wieku, a przede wszystkim lata 20., były elektryczne i głośne. Zarówno elektryczność, jak i hałas niepokoiły nieznanym i – jak przypuszczano – destrukcyjnym wpływem na ludzkie zdrowie i dobrostan9292 Wartym wspomnienia wątkiem związanym ze zmianą doświadczeń sensorycznych w XX wieku są dźwiękowe traumy – efekt działań wojennych. Pierwsza wojna światowa i nowe towarzyszące jej techniki wykorzystywane na polu walki pozostawiły całe zastępy ogłuchłych żołnierzy, cierpiących na nerwicę frontową (shell shock). Kondycję tę przetłumaczyć można jako wstrząs wywołany m.in wybuchami granatów i odnosiła się ona początkowo do utraty słuchu (nie tylko u żołnierzy, ale i koni przebywających na polu walki). Z czasem jej zakres znaczeniowy rozszerzono na traumę, wynik stresu związanego z przebywaniem na froncie i pozostawaniem pod ostrzałem, w ciągłym zagrożeniu śmiercią. Nerwicę frontową określano także mianem męskiej histerii – jest to bodaj jedyny przypadek, w którym dopuszczano możliwość, by mężczyzna zapadł na tę uznawaną za wyłącznie kobiecą przypadłość. Podczas drugiej wojny światowej wojenne neurozy spowodowane dźwiękiem rozszerzone zostały na cywilów, którzy doświadczali nalotów dywanowych. Powodować one miały nie tylko zniszczenia materialne, ale także terroryzowanie ludności cywilnej (James G. Mansell, The Age of Noise: Hearing Modernity, Univeristy of Illinois Press, Urbana, Chicago–Springfield 2017, s. 4). , a jednocześnie stały się modne i budziły ekscytację. Hałas okazał się w dużej mierze słowem kluczem do opisu specyfiki życia codziennego dwudziestolecia międzywojennego, choć dotyczył przede wszystkim dużych miast w zindustrializowanych Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. W 1928 roku W.S. Tucker podczas wystąpienia przed londyńskim Royal Aeronautical Society powiedział: „Kiedy potomnym przyjdzie opisać czas, w którym żyjemy, bez wątpienia zostanie określony jako epoka hałasu”9393 Tamże, s. 1. . We wstępie do książki The Age of Noise: Hearing Modernity James Mansell wskazuje na organiczny związek hałasu i nowoczesności: nie jest on jej konsekwencją, uciążliwym skutkiem ubocznym ery mechanizacji, ale jest nią samą, „nowoczesnością manifestującą się w dźwiękowej formie”9494 Tamże. . Pisząc o hałasie, komentatorzy charakteryzowali go jako niezbywalny element nowoczesności, jej odczuwalne wrażenie. Ogłuszająca nowoczesność, ale też dwie wojny światowe i towarzyszące im dźwiękowe traumy przyniosły niemałe zapotrzebowanie na wzmacniacze dźwięku dla tych, którzy utracili słuch. Emily Thomson podkreśla znaczącą zmianę w dźwiękowym pejzażu u progu XX wieku, dotyczącą zarówno tego, co ówcześni słyszeli, ale i tego, jak słuchali9595 Emily Thompson, The Soundscape of Modernity: Architectural Acoustics and the Culture of Listening in America 1900–1933, The MIT Press, Cambridge–London 2002, s. 1. . Mieszczanie doświadczali nowego rodzaju dźwięków, które były skutkiem upowszechniania się techniki i mechanizacji wszelkich aspektów życia. Jednym z nich była elektryfikacja samego słyszenia oraz wzmacniania dźwięku. W czasach hałasu i elektryczności techniki słuchania, takie jak telefonia, rejestracja dźwięku czy radio, miały znaczący kulturowy kapitał, symbolizując nowoczesność, wyszukanie i kompetencję9696 J. Sterne, dz. cyt., s. 137. . W tym samym czasie upowszechniły się inne narzędzia elektrycznego słyszenia – aparaty słuchowe, które mimo technicznej nowoczesności i zaawansowania pozostały wstydliwymi protezami. Aparat – słuchowy czy telefoniczny Choć sprzężenie elektryczności i dźwięku, istotną cechę XX-wiecznej technokultury, utożsamia się z wynalezieniem telefonu, to jednak telegraf był pierwszym instrumentem opartym na przekazie dźwięku, mimo że często myśli się o nim jako medium wizualnym. Przekonanie to ma korzenie w europejskiej archeologii sieci telegraficznej, łączącej w XVIII wieku telegrafy semaforowe, w których informacja kodowana była ustawieniem ramion semafora. Po ujarzmieniu prądu elektrycznego usiłowano powtórzyć zasadę ich działania – pokazywanie znaków, w tym liter. To dlatego na początku elektryczne telegrafy wskazywały litery alfabetu strzałkami, jak pionierski telegraf Williama F. Cooka i Charlesa Wheatstone’a opatentowany w 1837 roku, lub kodowały je jako kropki i kreski nanoszone na papier, tak jak w systemie Samuela Morse’a, którego prostota sprawiła, że szybko stał się komunikacyjnym standardem. Sukces telegrafii i wymóg coraz szybszej i bardziej wydajnej pracy przełożyły się na codzienną praktykę operatorów, którym wygodniej i efektywniej było rozszyfrowywać dźwięki, jakie wytwarzał telegraf, odbierając długie i krótkie impulsy elektryczne, a więc na etapie inskrypcji komunikatu9797 Tamże, s. 147. . Jak wskazuje Jonathan Sterne, hałas, jaki robiła maszyna, drukując telegram, ze skutku ubocznego stał się głównym modusem obsługi9898 Tamże. . Pomimo początkowego oporu firm telegraficznych, obawiających się pozwów o naruszanie patentów, praktyka nasłuchiwania wiadomości telegraficznych stała się powszechnym i obowiązującym trybem pracy telegrafistów, wspieranym przez design aparatów – początkowo wkładanych w rezonujące skrzynie, a z czasem doposażonych w słuchawki. Telegraf stał się pierwszym medium audialnym – przekazywał dźwięk, choć nie były to ani mowa, ani muzyka, lecz dźwiękowa reprezentacja oddalonego przestrzennie wydarzenia: faktu, że telegrafista przy innym aparacie zamyka i otwiera obwód prądu, nadając krótkie i długie sygnały. Prace Alexandra Grahama Bella nad telefonem – gorączkowe i naznaczone plagiatorskim skandalem9999 Bell przez lata sądził się z innymi wynalazcami roszczącymi sobie prawo do intelektualnej własności telefonu. Najszerszym echem odbił się sądowy konflikt z Elishą Grayem.  – prowadzone były z myślą o stworzeniu nowego, lepszego telegrafu poprzez eksploatację jego dźwiękowego charakteru. Z takimi nadziejami badania finansował Gardiner Greene Hubbard, przyszły teść wynalazcy, a nie tylko Bell planował wzbogacić się i odnieść sukces przez usprawnienie najważniejszej sieci informacyjnej XIX stulecia. W drugiej połowie wieku trwał prawdziwy wyścig o to, kto zaproponuje rozwiązanie na tyle dobre, by wejść na ogromny i wciąż rozwijający się rynek usług telekomunikacyjnych. Telefon Bella został przyjęty z entuzjazmem, ale raczej jako ciekawostka niż realna alternatywa dla dotychczasowego telegrafu. Widziano w nim bardzo drogą zabawkę, gadżet pozwalający na zbytkowne ekstrawagancje, jak zdalne wysłuchiwanie koncertów czy wiadomości. Z czasem zastąpił jednak telegrafię zgodnie z zamierzeniem Bella i jego inwestora jako podstawa sieci telekomunikacyjnej. Inną tradycją, w którą – oprócz telegraficznej i czysto rozrywkowej – wpisuje się dziś telefonię, jest elektryczne wzmacnianie mowy dla niedosłyszących. W tym rozumieniu telefon miałby być pierwszym elektrycznym aparatem słuchowym. W taki sposób opowiadają historię telefonu Głusi aktywiści i badacze (nierzadko te same osoby), z nieskrywaną dumą wskazując na telefon jako przykład głuchego pożytku (deaf gain). Koncepcję tę zaproponowali H-Dirksen L. Bauman oraz Joseph J. Murray w książce pod tym samym tytułem100100 H-Dirksen L. Bauman, Joseph J. Murray, Deaf Gain: Raising the Stakes for Human Diversity, University of Minnesota Press, Minneapolis 2014. , a głuchym pożytkiem określają między innymi rozwiązania wymyślone przez głuchych lub z myślą o nich, które z czasem upowszechniają się, służąc również ludziom słyszącym101101 Koncepcję głuchego pożytku omawiam bardziej szczegółowo w rozdziale Odzyskiwanie kina → Głuchy pożytek. . Telefon można przypisać do sfery rozwiązań związanych z głuchotą z dwóch powodów. Po pierwsze, gdy spojrzeć na wynalazek fenomenologicznie, bez kulturowych, społecznych i historycznych naleciałości, będzie jawił się jako instrument tak radykalnie wzmacniający ludzką mowę, że pokonuje ona nieosiągalne dla niej wcześniej odległości, przekraczając kontynenty czy oceany. W tym kontekście trudno odczytać telefon inaczej niż jako potężny, elektryczny wzmacniacz ludzkiego głosu. Po drugie, telefon interpretowany poprzez figurę wynalazcy można również wpisać w koncepcję głuchego pożytku. Związki Bella z niesłyszeniem są bowiem bardzo bliskie i intensywne: uczył głuchych prawidłowej wymowy, był synem niedosłyszącej kobiety i mężem swojej głuchej byłej uczennicy. Przez całe życie wspierał profesje związane z pomocą głuchym, a z nagrody francuskiego rządu, otrzymanej za patent telefonu, ufundował nie tylko słynne Volta Lab, ale także Volta Bureau i „The Volta Review” – kluczowe punkty na amerykańskiej mapie rehabilitacji głuchych102102 Związkom Bella i jego rodziny z telefonią oraz amerykańską społecznością niesłyszących więcej uwagi poświęcam w rozdziale Odzyskiwanie telefonu → Bellowie – rodzina owładnięta obsesją. . Koncepcja telefonicznej archeologii aparatów słuchowych bardzo atrakcyjnie brzmi w czasach, gdy historia społeczna, polityczna, gospodarcza czy techniki opowiadane są na nowo z niehegemonistycznych perspektyw: kobiet, mniejszości etnicznych czy osób z niepełnosprawnościami103103 Nie jest to tendencja nowa i w akademii jest już całkowicie okrzepła w postaci studiów kobiecych, postkolonialnych czy afroamerykańskich. Perspektywa niepełnosprawności w badaniach kulturowych jest młodsza, choć doczekała się już kanonicznych tekstów i akademickiej dyscyplinarnej infrastruktury. Więcej o związkach kulturoznawczego namysłu nad niepełnosprawnością i akademii piszę w artykule Między aktywizmem a akademią. Studia nad niepełnosprawnością (Magdalena Zdrodowska, „Teksty Drugie” 2016, nr 5, s. 384–403). . Znajdują one swoje miejsce zarówno w kulturze popularnej i tekstach popularnonaukowych104104 Rewizja historii i opowiadanie jej z alternatywnych, niepodejmowanych w dominującej narracji akademickiej perspektyw cieszy się rosnącym zainteresowaniem. To nie tylko anegdoty o życiu codziennym, kuchni i modzie, na które jest znaczny popyt, ale także opowieści eksponujące rolę techniki w procesach historycznych (jak telewizyjna seria PBS Wielkie Konstrukcje III Rzeszy) czy kondycje medyczne władców i uzurpatorów, które mogły mieć wpływ na ich decyzje (np. seria BBC Fit to Rule: How Royal Illness Changed History, której gospodynią jest Lucy Worsley). Zaliczyć tu można też opowieści poświęcone roli kobiet w historii (jak serie BBC: Harlots, Housewives and Heroines: A 17th Century History for Girls, The Ascent of Woman Lucy Worsley czy Mothers, Murderers and Mistresses: Empresses of Ancient Rome prowadzone przez historyczkę antyku Catharine Edwards). Tendencja ta widoczna jest również na polskim rynku wydawniczym obejmującym zarówno pozycje popularnonaukowe (np. wydawana przez Znak seria książek Kamila Janickiego: Żelazne damy, Damy złotego wieku czy Pierwsze damy II Rzeczpospolitej), jak i naukowe, m.in. Cyfrodziewczyny. Pionierki polskiej informatyki Karoliny Wasilewskiej (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020). , jak i w środowiskach naukowych. I rzeczywiście związki innowacji w zakresie telefonii i aparatów słuchowych są ścisłe i głębokie – na poziomie techniki oraz od strony biznesowej. Działy inżynierskie takich gigantów, jak British Telecom w Wielkiej Brytanii czy Bell Laboratories w Stanach Zjednoczonych, pracowały nad rozwiązaniami, które z równym powodzeniem stosowano w obydwu produktach. Firmy te – dziś jednoznacznie kojarzone z przemysłem telefonicznym – oferowały własne marki aparatów słuchowych: British Telecom dostarczało aparatu pod marką Medresco, a należące do technologiczno-biznesowego imperium Bella Western Electric produkowało aparat Audiphone. Ta dwutorowość produkcji pozwalała obydwu firmom wykorzystywać w promocji aparatów słuchowych wizerunkowy kapitał, siłę i rozpoznawalność marek swego sprzętu i usług telefonicznych. Western Electric w reklamie z 1935 roku gwarancję jakości aparatu słuchowego Audiphone oparł na renomie swoich telefonów: „To malutkie urządzenie jest tak potężne, ponieważ zostało zaprojektowane przez inżynierów z Bell Telephone, światowych liderów w transmisji dźwięku, a wyprodukowało je Western Electric, producent telefonów Bella”105105 „The Volta Review” 1935, vol. 37, nr 1, brak numeru strony. . W dyskursie promocyjnym Audiphone producenci to „eksperci od dźwięku”106106 „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 1, s. 125. , „naukowcy”107107 „The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 3, s. 185. o ogromnym doświadczeniu („pracujący nad technologią od 58 lat”108108 „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 8, s. 487. ). W reklamie z 1944 roku Western Electric łączy aparat i telefon postacią Bella: kiedy Alexander Graham Bell – sam nauczyciel niedosłyszących – odkrył jak przekazać i elektrycznie odtworzyć ludzką mowę, nie tylko dał światu telefon, ale także wskazał sposób pomocy niedosłyszącym. Wszystkie produkowane dziś aparaty słuchowe opierają się na zasadzie telefonu109109 „The Volta Review” 1944, vol. 46, nr 12, s. 725. . Western Electric, podkreślając związek z wielkim wynalazcą, uwiarygodniało aparaty słuchowe, tym bardziej że Bell Labs kojarzone było z różnorodnymi pracami badawczymi związanymi z reprodukcją dźwięku, w tym z udźwiękowianiem filmu czy z audiologią, nową dyscypliną rozpropagowaną przez regularnie podejmowane akcje walki z miejskim hałasem110110 Więcej o bliskich związkach audiologii z nowojorską krucjatą przeciwko hałasowi piszę w rozdziale (Nie)słyszenie i nowoczesność →Audiologia – nowa profesja → Audiologiczny performans. . Firma poszerzała markę111111 Brand extension jest strategią stosowaną m.in., gdy producent wprowadza na rynek nowy produkt, w którego promocji wykorzystuje wartości „wypracowane” już dla jego marki i rozpoznawane przez klientów. , by jako producent aparatów słuchowych kapitalizować zaufanie konsumentów do telefonu. Od samego początku aparaty słuchowe skojarzano z telefonem, nazywając je w materiałach reklamowych ear phone czy electrophone112112 E. Yellon, dz. cyt., s. 69–73; Reklama Global Ear-Phone, „The Volta Review” 1918, vol. 20, nr 3, s. K; Reklama Gem Ear Phone, „The Volta Review” 1921, vol. 23, nr 2. , ale mało który producent mógł sięgnąć po taki zasób wizerunkowy jak Bell Labs. Odniesieniami do telefonu starano się nie tylko wpływać na sprzedaż aparatów, ale w ogóle mówić i myśleć o nich, a zasada działania telefonu wykorzystywana była, by wytłumaczyć, jak działają nowe instrumenty wspomagające słyszenie. W 1910 roku Evan Yellon w wielokrotnie wznawianej książce Surdus in Search of His Hearing: An Exposure of Deafness Quacks, Frauds on the Deaf, and Reliable Guide to the Best Means of Help for the Deaf113113 E. Yellon, dz. cyt. jeden z rozdziałów poświęcił „nowym elektrycznym instrumentom, które w dużej liczbie i różnorodności pojawiły się na [brytyjskim – dop. M.Z.] rynku”114114 Tamże, s. 62. . Jego opinia miała znaczenie – Yellon, sam niesłyszący, był bowiem założycielem brytyjskiego czasopisma dla głuchych „Albion Magazine”, honorowym przewodniczącym British Association for the Deaf, dziennikarzem i aktywistą, tropicielem szarlatanów i medycznych oszustów oraz jednym z najsłynniejszych doradców niesłyszących Brytyjczyków. Elektryczną techniczną nowinkę Yellon objaśniał tak: „Pomimo że różnią się znacząco pod względem konstrukcji, wykonania i, pozwolę sobie dodać, również ceny, wszystkie dotychczasowe instrumenty elektryczne opierają się na tym samym pomyśle co telefon – mikrofonie zamykającym elektryczny obwód”115115 Tamże. . Na aparat składały się zatem: głośnik trzymany przy uchu, mikrofon na pasku lub w butonierce, a całość połączona przewodami z baterią, którą z racji dużych rozmiarów noszono w skrzynce. Yellon wprost określa aparat elektryczny mianem „telefonicznego” (a telephone form of aid)116116 Tamże. Określa go również mianem „mikrotelefonicznego” (micro-telephone type of aid), używając żargonu technicznego, w którym mikrotelefon oznacza połączony z głównym aparatem uchwyt z zamontowanym w nim mikrofonem albo mikrofonem i głośnikiem, co potocznie nazywane jest słuchawką. Zob. tamże, s. 63. . Podobieństwo to sprawiało, że wielu głuchych miało poważne opory, by używać takich aparatów – nie chcieli zwracać na siebie uwagi i wyglądać jak „chodzące telefony”117117 Mara Mills, Hearing Aids and the History of Electronics Miniaturization, „IEEE Annals of the History of Computing” 2011, nr 33(2), s. 28. . Nawiązujący do telefonu sposób przedstawiania elektrycznych aparatów słuchowych nie zmienił się, gdy na początku lat 20. na rynek weszły pierwsze urządzenia wyposażone we wzmacniacze lampowe. Posiadacz pierwszego patentu na takie urządzenie, młody wynalazca z Los Angeles Earl C. Hanson, określał swój aparat mianem „telefonicznego” (telephonic hearing aids)118118 Earl C. Hanson, Vactuphone, „The Volta Review” 1921, vol. 23, nr 7, s. 331. lub „telefonu dla głuchych”119119 Earl C. Hanson, Telephone Apparatus for the Deaf, opis patentowy nr 1343717, USA, zgłoszony 11.06.1919, wydany 15.06.1920. . Gdy Yellon wydawał swój poczytny poradnik dla głuchych, elektryczne aparaty słuchowe zaczynały dopiero podbijać rynek, na którym nadal dominowały trąbki i to one stanowiły punkt odniesienia dla nowych protez. Autor zwracał uwagę na liczne zalety aparatu elektrycznego w porównaniu z akustycznym: łatwość ukrycia, fakt, że słuchawka umocowana na uchu nie wymagała podtrzymywania, oraz higieniczność, gdyż początkowo aparaty przylegały do ucha i nie wkładano ich do jego wnętrza – jak czyniono z lejkiem trąbki. Podkreślał też, że aparat elektryczny jest mniej krępujący dla słyszących rozmówców, którzy nie zawsze wiedzą, jak mówić do trąbki. Wśród wad znalazły się wysokie koszty utrzymania związane z koniecznością częstej wymiany dość drogich wówczas baterii, uciążliwe piski wywołane przez sprzężenie zwrotne, gdy słuchawka nie przylegała zbyt ściśle do ucha, oraz ból powodowany przez opaskę, na której słuchawka była mocowana na głowie120120 Ból wywoływany używaniem słuchawek nierozerwalnie związany jest z reprodukcją dźwięku od jej początków. Nawet dzisiejsze duże, wyściełane miękkimi materiałami słuchawki oraz malutkie, lekkie i z dbałością zaprojektowane słuchawki douszne powodują ból i dyskomfort przy dłuższym używaniu – cóż dopiero słuchawki używane w XIX wieku przez telegrafistów, czy te z początków XX wieku, z których korzystali radioamatorzy. Joanna Walewska, opisując doświadczenia polskich entuzjastów radia, zwraca uwagę, że „ceną, jaką należało zapłacić [za słuchanie radia – dop. M.Z.] był ból uszu, który zdaje się doświadczeniem powszechnym – opis słuchawek, które »gniotły uszy« lub »sprawiały, że puchły uszy«, pojawia się w wielu relacjach na temat pierwszego odbiornika radiowego” (Joanna Walewska, „Dzisiejszy Sputnik lub Łajka to szczeniaczki w porównaniu z pojawieniem się radioodbiornika…”. Zachwyceni oraz zadziwieni mówią o pierwszym zetknięciu z radiem, „Kultura Popularna” 2015, nr 46(4), s. 19). : Większość producentów telefonicznego typu aparatów dla głuchych popełnia kolosalny błąd, wyposażając je w opaski, które są straszliwie obcisłe i mocno dociskają do głowy po stronie przeciwnej do tej obciążonej słuchawką. Nacisk ten jest nieznośny dla większości użytkowników, a u wielu powoduje intensywny ból – aparat nie może być używany dłużej niż przez pół godziny121121 E. Yellon, dz. cyt., s. 70. . Istnieją w źródłach przesłanki, by telefoniczny charakter pierwszych elektrycznych aparatów słuchowych rozumieć nieco szerzej. Do takiej konstatacji zachęca patent zgłoszony w 1903 roku przez lekarza Fritza Hubbesa zamieszkującego ówczesne Austro-Węgry122122 Fritz Hubbes, Improvements in or Relating to Ear Trumpets for Persons with Defective Hearing and for Deaf, opis patentowy nr 23077, Wielka Brytania, wydany 17.12.1903. , w którym wynalazca zaproponował ulepszenie trąbki słuchowej przez dodanie telefonicznego mikrofonu – a w konsekwencji jej elektryfikację. Mikrofon nie miał jednak – jak w wypadku elektrycznych aparatów słuchowych – reprodukować dźwięku i wysyłać go wprost do wnętrza ucha. Jego zadaniem było przechwycić głos, przełożyć na sygnał elektryczny, który następnie był zamieniony na wibracje przez sterowane elektromagnesem miniaturowe kowadełko stukające o czaszkę lub zęby użytkownika – dokładnie tak, jak działały mechaniczne aparaty wykorzystujące tak zwane przewodnictwo kostne. Nie wiadomo, czy taki aparat powstał, jednak koncepcja wykorzystania tego zjawiska żywa jest również obecnie. Na przełomie XX i XXI wieku rezonujące „kowadełka” w celu zapewnienia lepszego przewodnictwa zaczęto wszczepiać wprost w czaszkę. Co interesujące, przewodnictwo kostne jest współcześnie na nowo odkrywane w projektowaniu niezwiązanym z głuchotą. Na przykład Google Glass wykorzystywały tę właśnie metodę generowania dźwięku, by nie zmuszać użytkownika do noszenia zarówno okularów, jak i słuchawek. (Wstydliwa) awangarda Za oficjalny początek historii elektrycznych aparatów słuchowych uznaje się jednak nie 1877 rok, kiedy Bell opatentował telefon, ale rok 1898. Wtedy Miller Reese Hutchinson (1876–1944), główny inżynier w laboratorium Thomasa A. Edisona, wykorzystał mikrofon węglowy (opatentowany przez Edisona i stosowany w aparatach telefonicznych) do zbudowania przenośnego aparatu słuchowego, Akouphonu, który opatentował rok później123123 M. Mills, Hearing Aids…, s. 27. . Aparat był duży i nieporęczny, co sprawiało, że mógł być używany właściwie tylko w domu, jako „aparat stołowy”, zastępując co najwyżej wcześniejsze stacjonarne trąbki słuchowe – maskowane jako przyborniki lub wazony124124 Donna M.G. Merchant, Hearing Aids and Hearing Assistance Technology for Children and Adults w: Fundamentals of Audiology for the Speech-Language Pathologist, red. Deborah R. Welling, Carol A. Ukstins, Jones & Bartlett Learning, Burlington 2015, s. 131. . Hutchinson pracował nad udoskonalaniem aparatu, a przede wszystkim zmniejszeniem jego gabarytów. Pięć lat zajęło mu rozwinięcie go (a raczej zmniejszenie) do rynkowej postaci Acousticonu, który produkował w założonej przez siebie Hutchison Acoustic Company125125 Na podobne pomysły wpadali wynalazcy także później, proponując rozwiązania opierające się na zasadzie telefonu nawet po wprowadzeniu Acousticonu na rynek. Przykładem jest patent zgłoszony w 1912 roku przez Brytyjczyka Johna Greena na „ulepszoną trąbkę słuchową” (An Improved Ear Trumpet, opis patentowy nr 6655, Wielka Brytania, wydany 18.03.1913), która miała zawierać telefoniczny głośnik i mikrofon. Co interesujące, autor patentu nie usiłował odnieść się do już istniejących na rynku nowinek i je poprawić, ale – być może w celach promocyjnych – postanowił zelektryfikować i przez to ulepszyć obiekt, który był doskonale rozpoznany na rynku i na który było duże zapotrzebowanie. . Aparat składał się ze sporych rozmiarów okrągłego mikrofonu połączonego kablami z pokaźną słuchawką zawieszoną na metalowej opasce na głowę oraz nie mniejszą baterią – wszystkie te elementy użytkownik mógł mocować na sobie, przypinając je do ubrania lub nawet pod nim. Acousticon przez kolejne lata utrzymywał się na szczycie popularności, mimo że konkurencja szybko się zaostrzyła – technologiczne szlaki zostały bowiem przetarte, a zapotrzebowanie na przenośne aparaty słuchowe było ogromne. Towarzyszyło mu jednak oczekiwanie, że protezy będą niewielkie, a standardem korzystania z aparatów stała się mobilność i możliwość noszenia ich na ciele. W pierwszej połowie lat 20. można już było uzupełniać „telefoniczne” aparaty, łączące po prostu mikrofon z słuchawką, o podzespoły wzmacniające sygnał i w konsekwencji dźwięk: lampy próżniowe. Początkowo jednak aparaty zawierające lampy były o wiele większe od dotychczasowych. O ile aparat produkowany na podstawie wspomnianego patentu Hansona ważył około trzech kilogramów, z czego większość stanowiły baterie, to premierowy przeznaczony na rynek aparat lampowy Western Electric z 1923 roku ważył blisko sto kilogramów. Konsumenci nie chcieli jednak rezygnować ze swobody, jaką oferowały starsze i mniej skuteczne, ale za to lżejsze i poręczniejsze aparaty, i godzili się nawet na brak zmian w jakości dźwięku. Producenci odrzucili więc lampy i pozostawali przy modelach pozbawionych elektrycznej amplifikacji, byle zachować niewielkie rozmiary sprzętu. Podobnie jak w przypadku trąbek w XX-wiecznych aparatach słuchowych wzmocnienie dźwięku ustąpić musiało zdolności do zakamuflowania możliwie jak najmniejszego instrumentu, a projektowanie aparatów – zarówno na poziomie designu, jak i technicznej innowacji – podporządkowane zostało zasadzie miniaturyzacji. Aparaty z jednej strony pozostawały zatem wstydliwą protezą, z drugiej zaś stały się techniczno-komercyjnym poligonem doświadczalnym pionierskich rozwiązań w zakresie miniaturyzacji sprzętu elektrycznego, a później elektronicznego. Rozwiązaniem w zakresie miniaturyzacji, które wprowadzono na rynek poprzez aparaty słuchowe, były lampy próżniowe, początkowo odrzucone przez głuchych ze względu na kolosalne rozmiary. Szybko jednak na rynku pojawiły się lampy na tyle małe, że można było zamknąć je w walizkach, później torebkach, a już w latach 30. XX wieku w noszonej na ciele puszce. Choć znakomicie amplifikowały dźwięk, nie były pozbawione wad, które wpływały na komfort użytkowania: aparat nagrzewał się od nich, były też bardzo energochłonne oraz wymagały częstych i kosztownych zmian baterii126126 M. Mills, Hearing Aids…, s. 31. . Jednak miniaturyzacja lamp zapewniała dobrą jakość dźwięku przy jednoczesnej dyskretności urządzenia127127 Aparatu słuchowego nadal się wstydzono. Mara Mills przywołuje wspomnienia Ruth Benedict, która nabyła aparat słuchowy Western Electric z lampami próżniowymi w 1926 roku, jednak w czasie wykładu Franza Boasa nie miała odwagi wyciągnąć go i używać (podaję za: tamże, s. 30). , które mogło być skutecznie i względnie wygodnie ukrywane pod ubraniem. O ile jednak schowanie baterii do kieszeni nie wpływało na jej działanie, to ukrycie tam mikrofonu już tak, a jednym z najczęściej zgłaszanych problemów było wzmacnianie nie tylko mowy, ale także szeleszczącej koszuli czy bluzki. Drugą po lampie próżniowej technologiczną rewolucję na rynku aparatów słuchowych przyniósł tranzystor, który w 1947 roku został opatentowany przez zespół badaczy związanych z Bell Laboratory i AT&T128128 American Telephone and Telegraph Company założone przez Bella i Hubbarda w 1885 roku jako jedna z firm córek Bell Telephone Company. . Tranzystor nadał miniaturyzacji zupełnie nowe oblicze, bardzo ją przyspieszając. Jego produkcję rozpoczęto w 1951 roku, a pierwszymi komercyjnymi artykułami wykorzystującymi tę technologię były właśnie aparaty słuchowe, a wkrótce także centrale telefoniczne i radia. Sonotone w 1953 roku na łamach „The Volta Review” tak chwalił się wykorzystaniem przełomowego urządzenia w swoim aparacie: Oto technologiczny cud, który wprawił świat nauki w osłupienie, zmusił rząd do utajnienia go, którego przeznaczeniem jest ulepszenie takich osiągnięć współczesności, jak zegarki na rękę czy mechaniczne mózgi. Dostarczamy go użytkownikom Sonotone. Tak, oto pierwszy aparat słuchowy tego rodzaju. Wykorzystuje malutki tranzystor germanowy wielkości ziarnka grochu, by udostępnić niedosłyszącym tę przełomową technologię. W najmniejszym aparacie, jaki dotąd widziano, pomieścić może podwójną porcję energii, a koszty związane z używaniem instrumentu zredukować o 50%129129 „The Volta Review” 1953, vol. 55, nr 4, s. 178. . Sonotone wyeksponował element nowości, wysoki stopień zaawansowania technicznego i dużą wydajność tranzystorów, a jego konkurent, firma Raytheon, zwrócił uwagę przede wszystkim na koszty, cytując w reklamie hipotetycznego zadowolonego klienta: „Dzięki tranzystorom mój aparat słuchowy działa za pensy, nie za dolary. Warto myśleć i o wygodzie, i o ekonomii. Jedna mała bateria, działa nie godziny, ale miesiące. Tylko dwa dolary rocznie zamiast pięćdziesięciu”130130 „The Volta Review” 1953, vol. 55, nr 11, s. 427. . Raytheon (który produkował własne tranzystory) rok później celebrował na łamach „The Volta Review” pierwsze urodziny wynalazku – w specjalnie na tę okazję przygotowanej reklamie pojawił się tort z wetkniętym weń tranzystorem131131 „The Volta Review” 1954, vol. 56, nr 3, s. 100. . W aparatach słuchowych, po raz pierwszy w produkcie cywilnym, zadebiutowały też płytki drukowane (stosowane w czasie drugiej wojny światowej w amerykańskiej armii, gdzie używano ich w radiach i zapalnikach zbliżeniowych). Historię tę rekonstruuje badaczka kultury i techniki Mara Mills, śledząc losy wojskowych inżynierów, którzy niedługo po wojnie zatrudniani byli przez producentów sprzętu dla niesłyszących. Zastosowanie płytek drukowanych w tym segmencie elektroniki użytkowej wyznaczyło standardy dla innych branż. Montaż na płytce wszystkich tak zwanych elementów dyskretnych tworzących obwód elektryczny pozwalał na upakowanie ich w stopniu dotychczas nieosiągalnym. Pozwalało to na optymalne wykorzystanie przestrzeni dostępnej wewnątrz obudowy oraz umożliwienie użytkownikom samodzielnego regulowania głośności czy częstotliwości. Mills dodaje, że w aparatach firmy Zenith pierwsze komercyjne zastosowanie znalazły także układy scalone – efekt kolejnej już ewolucji w elektronice. Opierając się na powyższych przykładach, autorka wskazuje, że miniaturyzacja sprzętu elektronicznego, tak charakterystyczna dla lat 70. XX wieku, miała swój początek w segmencie elektroakustyki powszechnego użytku132132 M. Mills, dz. cyt. . Jej zdaniem miniaturyzacja, która była siłą napędową rozwoju aparatów słuchowych, stała się szybko paradygmatem projektowania sprzętu elektronicznego. Aparaty słuchowe bez przesady uznać można za techniczną awangardę. To właśnie w nich, z konieczności możliwie najmniejszych, testowano rozwiązania, które w ciągu kilku lat zastosowano w telefonii czy radiofonii. Niesłyszący posiadacze aparatów byli wczesnymi użytkownikami (early adopters) technologii, które stawały się symbolami postępu. A jednak elektryczne aparaty słuchowe okazały się protezami tak samo kłopotliwymi, jak ich akustyczni przodkowie, po których przejęły negatywne i prześmiewcze konotacje związane z niedosłyszeniem. Interesujące, że wstydu związanego z korzystaniem z aparatu słuchowego nie umniejszał fakt, że był on elektryczny, i że to właśnie elektryczność, obok wczesnego skojarzenia z telefonią, była najbardziej charakterystyczną specyfiką nowego sprzętu. W 1913 roku na łamach „The Volta Review” Robinett Scruby donosił o „elektrycznych aparatach słuchowych” („electric aids”)133133 R. Scruby, The English Method of Fitting „Electrical Aids” for the Deaf, „The Volta Review” 1913, vol. 15, nr 5, s. 239–242. . Elektryczność odróżniała nowe aparaty od akustycznych trąbek, które były po prostu aparatami słuchowymi (hearing aids). Z czasem sytuacja się odwróciła, przymiotnik „elektryczne” zniknął, i to trąbki musiano dookreślać jako „nieelektryczne” bądź „mechaniczne” aparaty słuchowe, gdyż w niedługim czasie wszystkie aparaty stały się elektryczne. Scruby konsekwentnie stosuje zapis w cudzysłowie, zarówno w tytule artykułu, jak i w tekście, tak jakby „elektryczność” była czasowa, doraźna i zastosowana z braku innej, bardziej odpowiedniej nazwy. Ujmowanie wyrazu elektryczność w cudzysłów może też oznaczać, że dostrzegano ciągłość między akustycznymi a nowymi, elektrycznymi aparatami, jednak obydwie klasy instrumentów wykorzystywały tak odmienne technologie, że była to jedynie ciągłość funkcji. Udanego połączenia konotacji telefonicznych i elektrycznych aparatu słuchowego w strategii marketingowej dokonał wspomniany już Hanson. Lampy próżniowe, na których oparł swój aparat, uważał za „największy elektryczny wynalazek XX wieku”134134 Helping the Deaf to Hear by Means of Radio Vacuum Tube, „The Charleston Daily Mail”, 7.07.1922, s. 2. , uczynił z nich główny znak rozpoznawczy nowego produktu, nazywając go Vactuphone, od vacuum tube i telephone, aparat „całkowicie nowy i odmienny” od używanych dotychczas135135 Deaf Can Hear, „New York Times”, 24.05.1925, s. M23. . Kiedy w końcu lat 20. obrazy dźwiękowe wyparły z kin filmy nieme, a wraz z nimi głuchych widzów, którzy odtąd nie mogli zrozumieć fabuły, reklamy Hansona obiecywały zrekompensować im tę stratę – zapewniały, że tylko Vactuphone, pozwalając „każdemu głuchemu mężczyźnie i kobiecie słyszeć prawidłowo i czysto”, sprawi, że będą mogli „w pełni cieszyć się muzyką, śpiewem i filmami dźwiękowymi”. Jeśli wierzyć reklamie, żaden inny aparat nie oferował „tak potężnej, tak czystej transmisji dźwięku”136136 Helping the Deaf to Hear…, s. 2. Jako „nowy cud inżynierii” aparaty Vactuphone, wyposażone już w trzy, a nie dwie miniaturowe lampy oraz regulację tonu głosu, producent reklamował jeszcze w drugiej połowie lat 40. Zob. „The Philadelphia Inquirer”, 26.03.1946, s. 9. . Elektryczne aparaty słuchowe pojawiły się w okresie, który Carolyn Thomas de la Peña nazywa „złotą erą elektryfikacji” w Stanach Zjednoczonych137137 Carolyn Thomas de la Peña, The Body Electric: How Strange Machines Built the Modern American, New York University Press, New York–London 2003, s. 99. . Jak wskazuje badaczka, do lat 90. XIX wieku elektryczność stała się niezbywalnym elementem miejskiego stylu życia, przede wszystkim jako źródło sztucznego ulicznego oświetlenia czy iluminowanych wystaw sklepowych i lunaparków, w których zabawa trwała w nocy, przy świetle księżyca oraz żarówek. U zarania aparatów słuchowych elektryczność była, jak konstatuje historyk techniki David Nye, „doświadczeniem niemal wyłącznie publicznym i miejskim”138138 Za: tamże, s. 100. . Elektryczność bliska ciału (na przykład oświetlanie domu żarówkami) była luksusem dostępnym klasom wyższym, mimo że pod koniec XIX wieku pojawiły się już pierwsze noszalne (wearable) elektryczne przedmioty, jak iluminowane krawaty czy elektryfikujące pasy. Jeden z producentów tych ostatnich zachęcał: Żyjemy w epoce, którą liczni określają mianem Elektrycznej. Wszystko czynione jest przez Elektryczność; nasze ulice są przez nią oświetlane, zasila ona nasze silniki, niesie ona w mgnieniu oka nasze wiadomości przez bezmiary Atlantyku i przekazuje nasz głos z miasta do miasta przez telefon139139 Tamże, s. 117. . Urządzania elektryczne powszechniej pojawiały się w amerykańskich domach po pierwszej wojnie światowej140140 Tamże, s. 11. , a Amerykanów oswajano z nowymi elektrycznymi przedmiotami codziennego użytku, takimi jak odkurzacz czy grzejnik na obwoźnych, sponsorowanych przez producentów wystawach141141 Tamże, s. 259. . Elektryczność była upragnionym znakiem nowoczesnego i modnego stylu życia. Oswojeni z nią konsumenci nie kojarzyli jej już z niebezpieczeństwem, przemysłowymi wypadkami czy krzesłem elektrycznym. Elektryczne aparaty słuchowe miały wszelkie predyspozycje, by przełamać stygmat, jakim obciążone były trąbki, stać się gadżetem na miarę XX wieku i jak inny elektryczny sprzęt przydawać użytkownikom prestiżu i napawać ich dumą, konotując zamożność i nowoczesność. Nigdy nie uzyskały jednak statusu technologii godnej pożądania, nawet dziś, gdy stosunek do protez zdaje się bardziej technofilski niż kiedykolwiek wcześniej. W 1936 roku lekarz, Robert West, pisał: „Przy zalecaniu aparatów słuchowych poważnym problemem jest próżność pacjenta. Tak bardzo wstydzi się głuchoty, że wybiera raczej aparat, który dobrze wygląda, niż ten, który dobrze działa”142142 Robert West, The Mechanical Ear, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 6, s. 346. . Autor porównuje tę sytuację z wizerunkowymi kłopotami okularów, które uznawane były za znak powagi i noszone, by takie wrażenie wywołać. West przewiduje, że „pewnego dnia osoby nawet lekko tylko niedosłyszące będą nosiły aparaty słuchowe, jak dziś nosi się okulary (…), będą je błogosławić i dobierać, kierując się ich działaniem, nie zaś niepozornością”143143 Tamże. . Proponuje nawet, by w celach promocyjnych zaprzestać używania kojarzącej się z niepełnosprawnością nazwy hearing aid i wypracować określenia na kształt tych, którymi opisuje się okulary (spectacles, glasses, monocles), na przykład: audicles, aurals i auricles. Faktycznie okulary są przykładem technologii asystującej, której społeczny odbiór naznaczony jest przychylnością, a nawet afirmacją – analizujący relacje techniki i kultury Edward Tenner144144 Edward Trenner, Our Own Devices: The Past and Future of Body Technology, Knopf, New York 2003, s. 214. pisze, że sygnalizują deficyt, ale jednocześnie pewną wyższość. Wynalezione i stosowane w piśmiennej kulturze średniowiecza w toku XIX wieku stały się instrumentem, jeśli nie powszechnym, to stosunkowo łatwo dostępnym w państwach zachodnich, gdzie pozwolić sobie na nie mogli przedstawiciele klasy średniej, a nawet robotnicy. Niemały wpływ na popularyzację okularów miało powszechne szkolnictwo. Tenner nazywa okulary dumną protezą145145 Tamże, s. 230. i podkreśla, że w Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych coraz częściej spotykani okularnicy postrzegani byli raczej jako znak technologicznego postępu społeczeństwa niż dowód na powszechność dysfunkcji wzroku czy jej cywilizacyjny charakter146146 Tymczasem liczba osób niedosłyszących, rzeczywista lub domniemana, była podstawą do alarmistycznych proklamacji „epidemii głuchoty” i wezwań do podjęcia stosownych praktyk prewencyjnych. Temat ten rozwijam w rozdziale (Nie)słyszenie i nowoczesność → (Bio)medykalizacja codzienności → Choroba miasta. . O ile okularów nie nosiła kobieta, nie były one instrumentami wstydliwymi, wręcz przeciwnie, postrzegane były jako znak najnowszych osiągnięć nauki i inżynierii, a w tym sensie wpisywały się w wiktoriańskie, salonowe umiłowanie innowacji i technologiczne nowinkarstwo. Snobowano się na nie, a w 1880 roku londyński „Saturday Review” pisał, że „żadne inne dodatki do ludzkiego ciała nie są tak zbieżne z jego naturą jak okulary”147147 Podaję za: E. Trenner, dz. cyt., s. 230. . Oddawały osobowość użytkownika oraz jego zanurzenie w kulturze pisma. Po drugiej wojnie światowej wyposażanie obywateli w okulary było bodaj najpowszechniejszym projektem zachodnich systemów publicznej opieki zdrowotnej. Masowe refundacje okularów przekładały się jednak na ich możliwie najniższą cenę i w konsekwencji niewielką atrakcyjność. Okulary celowo miały być nieładne, by nie stymulować nadmiernego na nie popytu148148 Joanna Lewis, Vision for Britain: The NHS, the Optical Industry, and Spectacle Design, 1946–1986, praca magisterska, Royal College of Art, 2001; podaję za: Graham Pullin, Design Meets Disability, MIT Press, Cambridge 2011, s. 16–17. . Całkowicie zmieniło to pojawienie się i upowszechnienie plastiku, który pozwalał stosunkowo tanio ująć soczewki w ramki o kolorach, deseniach i kształtach dotąd niedostępnych dla przeciętnych użytkowników. Co interesujące, była to okazja dla wyemancypowania i docenienia okularów dla kobiet, które w latach 50. i 60. XX wieku mogły także śmiało i bez wstydu używać ich jako czegoś więcej niż tylko przedmiotów do korekcji wzroku. Okulary stały się akcesorium kreowanym zgodnie z zasadami projektowania modowego. Okulary utożsamiane były zatem nie tyle z niedowidzeniem, ile raczej z technologicznym i naukowym postępem oraz z kulturą pisma. Były również sygnałem przynależności do klasy, wykonywanej profesji lub posiadanej pasji. Protezy słuchu, wcale nie mniej niż okulary reprezentujące najnowsze osiągnięcia nauki, techniki i inżynierii, nigdy nie doczekały się takiej popularności i pożądania. Co więcej, aparaty słuchowe dzięki tranzystorom stały się tak małe, że ukrywać można było je właśnie w zausznikach okularów – proteza wzroku była bardziej akceptowalna niż proteza słuchu, a użytkownicy chętniej przedstawiali się jako osoby niedowidzące niż niedosłyszące. Na wystawie Being Human (Wellcome Collection, Londyn 2020) znalazły się ukryte pod postacią okularów aparaty słuchowe. Towarzyszył im opis – wspomnienie osoby, której ojciec korzystał z takich protez: „Design [okularów aparatów – dop. M.Z.] zmieniał się w ciągu lat, ale zasadniczo zawsze były dziwaczne i nieco krepujące – myślę, że ojciec w głębi ducha to lubił. Były jednocześnie o wiele bardziej i mniej widzialne niż zwykłe aparaty – myślę, że to też mu się podobało”. Kłopotliwość, jaką wywołują aparaty słuchowe – niekojarzące się z estetyką i stylem – jest o tyle godna uwagi, że mamy jednak do czynienia z technologiami słyszenia, które umieszczane są na oraz w uszach i które nosi się dumnie i z lubością. Ogromna popularność dousznych, bezprzewodowych słuchawek obecnych na rynku konsumenckim wydaje się niekompatybilna z oporem wobec aparatów słuchowych. Szczególnie interesujące w tym kontekście są słuchawki Galaxy Buds produkowane przez firmę Samsung. O ile bezprzewodowe, charakterystycznie białe149149 Applowskie białe słuchawki debiutowały w 2001 roku wraz z premierą noszonego w kieszeni i nieuwidaczniającego logo iPoda. Por. C. Weller, Why Are Apple Headphones White, „Business Insider”, 1.06.2016, http://www.businessinsider.com/why-are-apple-headphones-white-2016-5?IR=T, dostęp: 4.01.2017. , słuchawki Apple z podłużnym elementem wystającym poza małżowinę uszną wyraźnie (być może świadomie) odcinają się od designu aparatów słuchowych, to Samsung poszedł całkowicie odmiennym tropem. Galaxy Buds Live zdają się wręcz naśladować ich kształt – to obłe, fasolowate urządzenia mieszczące się w małżowinie na wzór aparatów dousznych – choć przewyższają je zastosowanymi materiałami i kolorystyką, które umiejscawiają słuchawki w domenie elektronicznych gadżetów. Co więcej jednak, Galaxy Buds z wbudowanymi mikrofonami służącymi do rozmów przez telefon (gdy stają się bezprzewodowym zestawem słuchawkowym) mogą spełniać funkcję aparatów słuchowych i rzeczywiście są w ten sposób wykorzystywane, co potwierdzają świadectwa słabosłyszących użytkowników150150 Chris Davies, Samsung Galaxy Buds Review: AirPods Lessons Learned, SlashGear, 3.03.2019, https://www.slashgear.com/samsung-galaxy-buds-review-vs-airpods-price-features-galaxy-s10-03568118/, dostęp: 25.09.2020; https://www.reddit.com/r/galaxybuds/comments/fus2lh/omg_so_good_for_hearing_aid_users/, dostęp: 25.09.2020; Samsung Galaxy Buds Live, Hearing Aid Forum – Active Hearing Loss Community, https://forum.hearingtracker.com/t/samsung-galaxy-buds-live/53974, dostęp: 25.09.2020. . Jest to niejako zwieńczenie nowego trendu w rozwoju technologii dźwiękowych, które w coraz większym stopniu zacierają granicę między konsumenckimi słuchawkami bezprzewodowymi a specjalistycznymi protezami słuchu151151 Gary Guthrie, Technology in Audio Wearables Creates a Blur Between Earbuds and Hearing Aids, „Consumer Affairs”, https://www.consumeraffairs.com/news/technology-in-audio-wearables-creates-a-blur-between-earbuds-and-hearing-aids-011020.html, dostęp: 25.09.2020. . Koszt elektryczności Gdy elektryczne aparaty słuchowe zaczęły się pojawiać na amerykańskich i brytyjskich rynkach, szybko okazało się, że jednym z najbardziej uciążliwych aspektów ich użytkowania były baterie – duże i kosztowne. Już w 1910 roku Evan Yellon pisał o nowych, elektrycznych aparatach, że „żaden z wynalazców (…) nie poradził sobie z największą bolączką: koniecznością użycia baterii”152152 E. Yellon, dz. cyt., s. 62. . Pierwsze generacje aparatów, ze względu na rozmiary dostępnych wówczas ogniw galwanicznych, były urządzeniami stacjonarnymi, przypominały pokaźne komody, do których podłączono słuchawki i mikrofon. Dzięki usilnym staraniom producentów rozmiary baterii zredukowano na tyle, że aparaty stały się noszalne, choć nie zapewniały swobody i wygody w użytkowaniu. Jeśli ktoś chciał udać się gdzieś ze swoim aparatem, musiał liczyć się z koniecznością przenoszenia baterii wielkości walizki – ogniwa kamuflowano w taki zresztą sposób jako aktówki dla panów i torebki dla pań. Z czasem baterie stały się tak małe, że można było schować je do kieszeni, przypiąć do paska lub ukryć pod ubraniem. Jednak niezależnie od ich rozmiarów, zapewnienie zasilania okazywało się najdroższym aspektem użytkowania elektrycznych aparatów słuchowych – kosztem ponoszonym nieustannie. Nic dziwnego więc, że przedłużenie żywotności baterii stało się zadaniem, nad którym głowili się zarówno inżynierowie w laboratoriach, jak i użytkownicy w domach. Przywoływany już Yellon podpowiadał: „Uważajcie na baterie. Kosztują fortunę i nie stać was na to, by cenny prąd się marnował. Wyłączajcie obwód za każdym razem, gdy aparat nie jest w użyciu!”153153 Tamże, s. 64. . Rynek elektrycznych aparatów słuchowych był przed drugą wojną światową bardzo agresywnym środowiskiem. Na nowej klasie przedmiotów, na które było ogromne zapotrzebowanie, można było szybko i dobrze zarobić. Na stopień zagęszczenia rynku wskazuje nawet pobieżna analiza reklam w magazynie „The Volta Review”, gdzie od połowy lat 20. XX wieku pojawiają się i znikają kolejni producenci i instrumenty: Acousticon, Audicle, Audiphone, Aurex – to zaledwie kilka przykładów z początku długiej listy aparatów, których żywotność na rynku była bardzo zróżnicowana. Część producentów dywersyfikowała asortyment, proponując niedosłyszącym klientom nie tylko aparaty, ale i kompatybilne z nimi baterie, które musiały być regularnie (i często) wymieniane. Choć wyglądało to na troskę o klienta (oto mógł nabyć wszystko w jednym miejscu), w rzeczywistości chodziło o zatrzymanie go (i jego pieniędzy) przy sobie. Przykładem takiej strategii są działania firmy Williams Articulator Co., która do swojego flagowego aparatu Williams Famous Wizard (a w wersji dla pań: Curved Wizard) dołączyła Williams Super Dreadnaught Batteries – skojarzenie z pancernością154154 Dreadnought to nazwa brytyjskiego pancernika, którego produkcję rozpoczęto w 1906 roku. miało działać na wyobraźnię, sugerując wytrzymałość i niezawodność zastosowanych ogniw155155 „The Volta Review” 1927, vol. 29, nr 6, s. K. . Praktyka wiązania użytkowników z konkretną marką przez profilowanie sprzętu, by współpracował tylko z bateriami tego samego producenta, spotykały się naturalnie z oporem konsumentów. Na długo zanim określono standard baterii, jaki znamy dziś, naprzeciw potrzebom klientów wychodzili producenci mający w ofercie wyłącznie ogniwa, którzy promowali swoje produkty jako uniwersalne – elastyczne łączniki baterii Burgess Company156156 Josephine B. Timberlake, So You Are Going To Hear Better, „The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 9, s. 509. pasować miały do 90% aparatów słuchowych na rynku. Producent aparatu Universoton proponował zaś adapter, który umożliwiał zasilanie aparatu powszechnie dostępnymi bateriami, co służyło zarówno wygodzie, jak i finansom użytkowników157157 „The Volta Review” 1929, vol. 31, nr 1, s. M. . Największym problemem była żywotność baterii, która istotnie przekładała się na jej kosztochłonność. Problem ten poruszono na łamach „The Volta Review” w 1937 roku w artykule o tym, jak sprawić, by baterie trzymały dłużej158158 William Skakel, Making Batteries Last Longer, „The Volta Review” 1937, vol. 39, nr 9, s. 524, 540. , w którym autor podpowiada, by mieć jedną baterię na każdy dzień tygodnia. Można wtedy pozwolić każdej z nich po całodziennej pracy na sześciodniowy „odpoczynek”, co znacząco wydłużyć miało jej działanie. Koszty zasilania aparatów słuchowych bateriami były tak wysokie, że Margaret Dunn w 1939 roku sarkastycznie wyznała, że „utrzymanie aparatu słuchowego jest niemal tak kosztowne jak utrzymanie forda”159159 Margaret Dunn, A Plea for Wet Batteries, „The Volta Review” 1939, vol. 41, nr 9, s. 517. Blisko 80 lat później porównania z samochodem użyje aktywistka i raperka z wrodzoną łamliwością kości, liderka hip-hopowej grupy Wheelchair Sports Camp. W jednym ze swoich utworów rapuje: „Mój wypasiony wózek kosztuje tyle co twój sportowy samochód, jakbyśmy nie mieli dość problemów”, zwracając uwagę na luksusowy charakter medycznych rozwiązań dla osób z niepełnosprawnościami (Alice Wong, Disability Visibility Podcast Episode 31: Disabled Inventors, https://disabilityvisibilityproject.com/2018/08/13/ep-31-disabled-inventors/, dostęp: 6.09.2018). . Problem baterii i ich finansowania pojawiał się szczególnie tam, gdzie publiczna ochrona zdrowia zapewniała bezpłatny dostęp do aparatów słuchowych. W Wielkiej Brytanii system opieki zdrowotnej dostarczał niedosłyszącym nie tylko darmowe aparaty słuchowe, ale i baterie160160 TNA, CX 1/1277, Note of the meeting with the DHHS held on Tuesday 24 August 1976, s. 4, September 1976. . Od połowy lat 70. brytyjski National Health Service (NHS) wyposażał w baterie wszystkich, którzy posiłkowali się aparatami oferowanymi przez tę instytucję. W 1973 roku koszty wyposażenia w baterie osób posługujących się refundowanymi przez państwo protezami słuchu szacowano na 1,2 miliona funtów rocznie161161 TNA, MH 154/864. (przy założeniu, że jeden niedosłyszący zużywa w ciągu roku 24 baterie), a NHS refundował zaledwie 21% baterii, z których korzystali niedosłyszący Brytyjczycy162162 TNA, CX 1/1277, raport The Process of privately prescribed hearing aids, s. 18. Dane za 1976 rok. . Klienci często wybierali bowiem bardziej zaawansowane modele od komercyjnych dostawców, za którymi NHS nie nadążał technologicznie. Poza tym koszt dojazdu do miejsc, gdzie można było otrzymać darmowe baterie, był niekiedy wyższy niż zakup baterii we własnym zakresie, nie mówiąc o wysiłku z tym związanym163163 TNA, MH 168/102. W NHS dane wywołały niepokoje, że użytkownicy nie powracają do szpitali czy przychodni po baterie, gdyż zaprzestali używania aparatów. . Pod względem użytkowania baterie były (i nadal są) najbardziej newralgicznym elementem aparatu słuchowego. Konieczność pamiętania o ich wymianie bywa utrudnieniem dla wielu, głównie starszych osób – część z nich zaprzestawała użytkowania aparatów, gdy baterie się wyczerpały lub zapominała wyciągnąć stare, które wylewały się, doprowadzając do uszkodzenia aparatu164164 TNA, MH 168/102, Follow-up of Hearing Aid Users, 3 July 1967. . W opiekę rehabilitacyjną po przepisaniu protez słuchu wpisany był trening związany z obsługą aparatu, a pacjentów pouczano, by zawsze mieli przy sobie zapasowe baterie165165 TNA, CX 1/1279, Form of fitting and follow-up session. . Korzystanie z aparatu wymaga zatem pewnej zapobiegliwości i odpowiedniego zarządzania – baterie trzeba mieć w zapasie, odpowiednio wcześnie je kupować lub, gdy dostarczane są przez system opieki zdrowotnej, z wyprzedzeniem je zamówić. Odpowiedzialność za prawidłowe funkcjonowanie aparatu w tym zakresie ponosi użytkownik, którego percepcja uzależniona zostaje od dostępności źródła energii elektrycznej. Wszystko to producenci wykorzystywali w reklamie. W 1947 roku na łamach „The Volta Review” reklama baterii Mini-Max166166 Mini-Max Hearing Aid Batteries, „The Volta Review” 1947, vol. 49, nr 6, s. 291. eksponowała żywotność sprzętu nie tyle jako oszczędność, ile gwarant niezależności i swobody użytkownika. Z reklamowego zdjęcia uśmiecha się szeroko młody mężczyzna siedzący za kierownicą kabrioletu – w jego uchu wyraźnie widoczna jest słuchawka aparatu, od której biegnie kabel po szyi za kołnierzyk koszuli. Obok niego siedzi roześmiana młoda kobieta, a napis woła: „Pozostań na miejscu kierowcy!”. Reklama odwołuje się nie tylko do znaczenia samochodu osobowego w amerykańskiej kulturze, ale także związanego z nim modelu męskości, w którym posiadanie samochodu oraz rola kierowcy, a nie pasażera, mają istotne znaczenie. Bohater reklamy właśnie dzięki wydajnym bateriom Mini-Max może „zabierać [swoją towarzyszkę – dop. M.Z.] na długie przejażdżki z poczuciem pewności siebie”, nie martwiąc się o ryzyko niespodziewanej przerwy w działaniu aparatu słuchowego167167 Samochodowa kultura Stanów Zjednoczonych zaowocowała także składanym i lekkim wózkiem inwalidzkim, który jest w użyciu do dziś. Zaprojektowali go Herbert Everest i niepełnosprawny Harry Jennings dla tego drugiego, by mógł (samodzielnie!) przemieszczać się samochodem – z łatwością przesiadać się do niego z wózka, a ten szybko składać i chować do środka. Na relację między niepełnosprawnością a samochodem w amerykańskiej kulturze zwróciła uwagę Bess Williamson w książce Accessible America: A History of Disability and Design, New York University Press, New York 2019. Analizuje w niej zarówno praktyki „zrób to sam”, jak i dostępność kultury filmowej dla osób z niepełnosprawnościami uzyskiwaną dzięki kinom samochodowym. . Wątek wyczerpujących się baterii, które zmieniają aparat słuchowy w niczemu niesłużący przedmiot, często powraca w narracjach o głuchocie. Na szczególną uwagę zasługuje powieść Skazani na ciszę Davida Lodge’a. Główny bohater i narrator to emerytowany profesor, borykający się z niesłyszeniem, które izoluje go społecznie i jest źródłem wpadek oraz nieporozumień. Bohater zdaje relację z sytuacji, gdy jego proteza słuchu przestała działać po tym, jak przez zapomnienie zostawił ją włączoną przez całą noc. Opisuje (nieistniejący) syndrom, który każe głuchym nieświadomie sabotować aparaty słuchowe, jako wyraz podprogowego nieakceptowania zarówno ich, jak i niedosłyszenia. Lodge nie oszczędza swojego bohatera: ogniwa w jego aparacie kończą żywot podczas bożonarodzeniowego przyjęcia, a te przezornie zakupione wcześniej okazują się w niewłaściwym rozmiarze. Uwięziony jako gospodarz dużego bankietu bohater – bez działających aparatów praktycznie niesłyszący – uruchamia strategię doskonale znaną osobom niedosłyszącym: przejmowanie inicjatywy w konwersacjach i niedopuszczanie rozmówcy do głosu, by nie odpowiadać na pytania, których się nie słyszy. Nie trzeba pewnie dopowiadać, że strategia ta prowadzi do towarzyskiej katastrofy. Mimo że bohater jest w pełni władz fizycznych i umysłowych, zadbanie o baterie i ich wymiana nie zawsze okazuje się dla niego łatwym zadaniem. Trudności w obsłudze coraz mniejszych aparatów i zasilających je coraz drobniejszych baterii stanowiły (i nadal stanowią) problem dla seniorów. Im mniejsze i bardziej skomplikowane aparaty, tym bardziej grupa ta (będąca przecież jednym z głównych adresatów protetyki słuchu) potrzebuje wsparcia. Producenci i systemy opieki muszą wręcz dokonywać technologicznych kroków wstecz, by dostarczać tym użytkownikom aparatów prostszych, z ograniczonymi funkcjonalnościami czy wręcz pochodzących z technologicznej prehistorii168168 By wspomóc niesłyszących seniorów nieradzących sobie z maleńkimi bateriami coraz mniejszych aparatów NHS wyposażało ich wiktoriańskie trąbki słuchowe. Wątek ten rozwijam w rozdziale Proteza – technologiczne i społeczne ekologie → Drugie życie wiktoriańskich trąbek → Odzyskanie medycyny. . Rozważając problemy, jakie sprawiają baterie i różnorakie koszty ich użytkowania, trzeba wspomnieć także o aspekcie środowiskowym i ekologicznym. W projektowaniu sprzętu elektronicznego, w tym również adresowanego do niepełnosprawnych, coraz częściej dochodzi do głosu perspektywa ekokrytyczna169169 Baterie bywają przedmiotem narracji krytycznych nie tylko w kontekście ochrony środowiska. W praktyce artystycznej Arnauda Balarda stały się tworzywem sztuki poddającej krytyce również tożsamościowe konteksty sprzętu do słyszenia. Jego rzeźby battery-babies dokładniej opisuję w rozdziale Opór wobec technik słyszenia → Budujący tożsamość sprzeciw wobec protezy → Mechaniczne uszy – krytyczny potencjał sztuki Głuchych. . Eksponuje – między innymi ze względu na populacyjną skalę niepełnosprawności i związanych z nimi technologii – wagę „zielonych” rozwiązań, które w jak najmniejszym stopniu obciążałyby środowisko naturalne170170 Zob. więcej: Alison Kafer, Hiking Boots and Wheelchairs w: Feminist Interventions in Ethics and Politics: Feminist Ethics and Social Theory, red. Barbara S. Andrew, Jean Keller, Lisa H. Schwartzman, Rowman & Littlefield Publishers, Oxford 2005, s. 131–150. Do wątków ekokrytycznych powrócę w rozdziale Opór wobec technik słyszenia → Niepełnosprawność jako bioróżnorodność. . Nadmierne komplikowanie sprzętu asystującego i uzależnianie jego działania oraz użytkowników od elektryczności wymagają głębszej refleksji nad tym, kogo stać na stały i swobodny dostęp do sieci elektrycznej umożliwiającej ładowanie na przykład elektrycznego wózka inwalidzkiego, a także infrastruktury pozwalającej na korzystanie z niego. Dostęp do elektryczności oraz jej cena mają istotne znaczenie w wypadku implantów, wymagających regularnego ładowania. Jednorazowe baterie do aparatów słuchowych wydają się szczególnie kłopotliwe w obliczu zagrożenia elektronicznymi śmieciami. Popularne na Zachodzie od końca drugiej wojny światowej baterie rtęciowe umasowiły się wraz z postępującą miniaturyzacją sprzętu elektrycznego, a później elektronicznego (w tym aparatów słuchowych), jako bardziej wydajne, a przy tym mniejsze od baterii cynkowo-węglowych. Zawarta w nich rtęć jest jednak toksyczna dla środowiska, szczególnie gdy są one utylizowane w nieodpowiedni sposób (wielu użytkowników wyrzucało je do śmieci, które później były palone lub składowane na wysypiskach). Z zagrożenia zdawano sobie sprawę: w 1973 roku OECD wydało zalecenie ograniczenia emisji rtęci do środowiska171171 Recommendation of the Council on Measures to Reduce all Man-Made Emissions of Mercury to the Environment, ID OECD/LEGAL/0111, wprowadzone dnia 18.09.1973. Warto zastrzec, że zalecane ograniczenia nie dotyczyły zastosowania rtęci w urządzeniach domowych. , a blisko 20 lat później w Unii Europejskiej i w Stanach Zjednoczonych zakazano produkcji i użytkowania baterii rtęciowych. W pierwszej połowie lat 70. Dania zastępowała jednorazowe baterie akumulatorami do ponownego ładowania, jako bardziej ekologicznymi oraz tańszymi dla opieki zdrowotnej (choć droższe miały zwracać się po 18 miesiącach użytkowania172172 TNA, CX 1/1277, Note of the meeting with the DHSS held on Tuesday, s. 4. ). Baterie takie obciążały jednak użytkowników koniecznością właściwego obchodzenia się z nimi i ładowania. Gdy brytyjski NHS rozważał adaptację duńskiego rozwiązania, autorzy jednego z raportów z rozbrajającą szczerością wyznali, że nie mają pojęcia, jak Duńczykom udało się przyuczyć użytkowników do ładowania baterii i korzystania z nich wydajnie i bezpiecznie. Sprawa stawała się pilna w połowie lat 70., kiedy NHS wprowadzał do swej oferty małe aparaty mieszczące się w całości za uchem, działające właśnie na baterie rtęciowe. Głównymi bolączkami były cena oraz zagrożenie dla środowiska, szczególnie w skali, jaką wygenerowało umasowienie nowych aparatów refundowanych przez państwo. Próbowano zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w innych zachodnich krajach wdrażać programy odbioru i utylizacji baterii rtęciowych w kontrolowanych warunkach. Mallory, jedna z firm, które miały dostarczać baterie NHS, zobowiązała się do utylizacji zużytych ogniw i odzyskiwania z nich toksycznej rtęci. Zorganizowany przez firmę program odbierania ich od użytkowników w zamian za punkty, które przekładałyby się na nagrody (nawet 100 funtów), nie odniósł jednak sukcesu – Mallory oceniało, że do utylizacji wracało zaledwie 2–3% baterii173173 TNA, HLG 120/2111, Recovery of mercury-cell hearing aid batteries, 26 February 1974. Odzysk rtęci w skali kraju był na poziomie 20% (TNA, HLG 120/2111, Mercury – note for discussion with dr Hopkin of DTI). . Warto dodać, że problemem była, i do tej pory jest, nie tylko krótka żywotność baterii, ale także samych aparatów słuchowych – na początku lat 70. XX wieku szacowano ją na około 5 lat174174 TNA, CX 1/1279, Report TA no 67, December 1971 (raport Karolinska Institutet, Technical audiology). . Ta kategoria sprzętu, podobnie jak elektronika użytkowa, podlega dynamicznemu rozwojowi oraz strategiom marketingowym prowadzącym do nadmiernej konsumpcji w reakcji na nadprodukcję. Niepokoją też nieuczciwe mechanizmy projektowania, takie jak planowane starzenie175175 Planowane postarzenie sprzętu elektronicznego (planned obsolescence) elementem projektu czyni datę zakończenia używalności sprzętu niezależnie od jego kondycji fizycznej, np. przez „zaporowe” aktualizacje oprogramowania lub obniżoną żywotność podzespołu, którego nie da się wymienić (jak wklejona w sprzęt bateria). . Możemy zakładać, że sprzęt protetyczny i rehabilitacyjny nie jest poddawany podobnym praktykom tak intensywnie, jak przedmioty konsumenckie, jednak bez wątpienia żywotność poszczególnych modeli jest ograniczona nie tylko ich cyklem funkcjonowania, ale i stale unowocześnianą ofertą producentów. Cielistość Miniaturyzacja protez słuchu miała na celu nie tylko wygodę użytkowania, ale także potencjał aparatów do wnikania w ciała użytkowników tak, by najbardziej jak to możliwe stać się od nich nieodróżnialnymi. Temu celowi przyświecało stosowanie koloru cielistego. Cielistości w praktykach związanych z reprezentacją ludzkiego ciała – między innymi w protetyce – długo nie problematyzowano – oznaczała po prostu skórę białego człowieka. W 1793 roku reklamowaną w „Gentleman’s Magazine” sztuczną rękę opisano słowami: „biała jagnięca skóra wyprawiona w taki sposób, by jak najwierniej oddać ludzką skórę”176176 Przytaczam za: D.M. Turner, A. Withey, dz. cyt., s. 792. . Białość uznawano za synonim ludzkiej karnacji, a zdecydowana większość potencjalnych użytkowników przedmiotu tak luksusowego jak rzeźbiona na zamówienie mimetyczna proteza dłoni, była biała. W XX wieku owa biała cielistość okazywała się w gruncie rzeczy pomarańczowa lub różowa. W takich, najczęściej nieudolnie oddających nawet białe ciało odcieniach, produkowano aparaty słuchowe. Myk Briggs, korzystający z aparatu (oraz trąbek z własnej kolekcji), wspomina: „Używałem aparatu dostarczanego przez państwo. Był różowy. Składał się z pudełka, różowego kabla podłączonego do różowego urządzenia, najwyraźniej usiłowano uzyskać kolor cielisty, ale aparat był ewidentnie różowy”177177 Wywiad z Mykiem Briggsem przeprowadzony w Gobowen, Wielka Brytania, 16.01.2016. . Problem z reprezentacją różnorodnych ciał pojawiał się też w fotografii. Wczesna kolorowa fotografia była zaprojektowana, aby wiernie oddawać białe ciało, a przede wszystkim białą twarz. To rasowe zorientowanie wpisane chociażby w produkty Kodak Chrome, z całą mocą ujawniało się, gdy osoby ciemnoskóre fotografowane były na zewnątrz lub wraz z osobami białymi. Ekspozycja doskonale oddawała niuanse otoczenia i białych modeli, ale z ciemnych twarzy czyniła jednolite czarne lub ciemnobrązowe plamy z widocznymi co najwyżej oczami czy uśmiechami. Kolorystyczny wzornik Kodaka do ustawiania oświetlenia, nazywany „Shirley card” od imienia pierwszej (oczywiście białej) modelki, za normalne brał jasne odcienie skóry. Jean-Luc Godard odmówił pracy na materiałach Kodaka podczas pobytu w Mozambiku, nazywając je rasistowskimi178178 James Bridle, New Dark Age: Technology and the End of the Future, Verso, London 2019, s. 143. . Nawet bojkot ze strony słynnego reżysera nie zachęcił firmy do podjęcia technicznych w gruncie rzeczy zmian. Jak wskazuje Lorna Roth179179 Lorna Roth, Looking at Shirley, the Ultimate Norm: Colour Balance, Image Technologies, and Cognitive Equity, „Canadian Journal of Communication” 2009, vol. 34, s. 111–136. , zrobiło to dopiero zagrożenie pochodzące od bardziej wpływowych użytkowników: producentów skórzanych mebli i czekolady, produktów, które niesatysfakcjonująco prezentowały się na reklamowych zdjęciach, jeśli w tym samym kadrze pojawiał się biały konsument. W latach 80. XX wieku Kodak wprowadził nowe klisze, Kodak Gold Max, które miały bardziej dynamiczne możliwości pozwalające oddać również ciemniejsze karnacje. Wydane przez firmę nowe, wielorasowe „Shirley cards” obrazowały już nie jedną, białą, ale trzy modelki – w tym Afroamerykankę. Trzeba zaznaczyć, że podobnie jak Kodak Chrome rasowo „uprzedzone” okazują się także współczesne cyfrowe media i technologie reprezentacji, między innymi kamery i aparaty wbudowywane w laptopy i telefony komórkowe. Jak zaznacza James Bridle, pisząc o sprzęcie Nikon Coolprox czy HP Pavilion, nie są to „maszyny rozmyślnie zaprojektowane jako rasistowskie”180180 J. Bridle, dz. cyt., s. 143–144. . Raczej ujawniają one nierówności wpisane w proces projektowania i testowania, wskazując, że w tych prestiżowych i wysokopłatnych zawodach białość jest normą. Polityczny wymiar koloru cielistego zyskał rozgłos także w zakresie dyskursu modowego, kiedy w 2013 roku Christian Louboutin zaprezentował kolekcję cielistych szpilek, wychodząc daleko poza białą normatywność. Pojawiło się w niej siedem odcieni (od bardzo jasnego beżu po czekoladowy brąz) prezentowanych przez siedem modelek o odmiennej tonacji skóry oraz etniczności. Jeśli Kodak Chrome czy laptop HP uznać można za „rasistowskie maszyny”, to do pewnego stopnia podobnie ocenić trzeba cieliście różowe aparaty słuchowe, choć cecha ta ujawnia się dopiero w społecznościach wieloetnicznych, gdy ktoś podważy oczywistą białość/różowość sprzętu. Białość proponowanych przez NHS aparatów była przedmiotem namysłu w latach 70. XX wieku, choć jak wskazują źródła, wpłynęła tylko jedna oficjalna, konsumencka prośba o „kolorowy”181181 TNA, MH 154/864, Coloured Hearing Aids, karta 64A. , a więc nieróżowy aparat. NHS, nieniepokojone przez komercyjną konkurencję, która także nie dostarczała na rynek aparatów w zróżnicowanych kolorach, nie brało nawet pod uwagę produkcji urozmaiconego kolorystycznie sprzętu, uzasadniając to wysokimi kosztami, a więc koniecznością produkcji zarówno aparatów, jak i osprzętu w różnych wersjach. Zapytywano również, kto i na jakiej podstawie miałby decydować, w jakim właściwie kolorze miałyby być „kolorowe” aparaty. Obawiano się też wygenerowania popytu na aparaty w „nieeuropejskich” kolorach. Jakkolwiek kwestię koloru rozpoznano jako „wrażliwą”, to nie zdecydowano się wówczas na dywersyfikację oferty. Obecnie w protetyce słuchu stosuje się często przeźroczysty silikon, który rozwiązuje problem koloru, sprawiając, że aparat jest dosłownie niewidoczny. Strategie projektowe są różne: albo uniewidacznia się tylko kanalik biegnący od procesora umieszczonego za uchem do wnętrza ucha, albo też stosuje się wkładkę douszną wykonaną z przeźroczystego silikonu, która sama w sobie jest aparatem słuchowym. Przeźroczystość wydaje się spełnieniem marzenia o doskonale niewidocznej protezie słuchu. To interesujące, że taka możliwość technologiczna i materiałowa pojawiła się właśnie wtedy, gdy zaistniało także zapotrzebowanie na aparaty w wyszukanych, krzykliwych kolorach, w modne wzory, przyozdabianych specjalnie zaprojektowaną biżuterią. Słowem: gdy pojawili się niesłyszący, którzy się swoich aparatów słuchowych nie wstydzili. Niesłyszenie i uparta haptyczność Innowacje w zakresie elektrycznego wzmacniania ludzkiej mowy nie były jedynym pomysłem wsparcia niesłyszących. Pod koniec lat 40. XX wieku w laboratoriach Massachusetts Institute of Technology (MIT) pracowano nad „słyszącą rękawicą”, a właściwie rękawicą wibrującą. Urządzenie to ani nie umożliwiało słyszenia, ani nie przybrało formy rękawicy, ale, jak dowodzi Mara Mills, chętnie i często przywoływane jest jako pionierski przykład cyborgicznej inżynierii i cybernetycznego odcieleśnienia informacji182182 Mara Mills, On Disability and Cybernetics: Helen Keller, Norbert Wiener, and the Hearing Glove, „A Journal of Feminist Cultural Studies” 2011, vol. 22, nr 2, 3, s. 74–111. . Autorka zauważa jednak, że umieszczanie rękawicy w domenie cybernetyki to błąd wynikający z przypisywania nadmiernego znaczenia zainteresowaniu, jakie rękawicą wykazywał Norbert Wiener (1894–1964). Twórca cybernetyki nie był jednak jej pomysłodawcą, nie brał też bezpośrednio udziału w pracach laboratoryjnych – nad urządzeniem pracowali Jerome Wiesner, Edward David jr oraz Leon Levine. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że słysząca rękawica to prototypowa alternatywa dla popularnych, choć najczęściej mało wówczas wydajnych elektrycznych aparatów słuchowych. W tym zakresie sprawia wrażenie interesującej, choć ślepej uliczki ewolucji protez słuchu i jednocześnie kroku w kierunku cyborgizacji głuchego ciała oraz badania możliwości i konsekwencji cyborgizacji jako takiej. Słysząca rękawica nie była jednak otwarciem nowej, a kontynuacją znanej już tradycji: starań, by ludzką mowę przełożyć głuchym na doświadczenie taktylne. Niemiecki lekarz, filozof i profesor Uniwersytetu w Halle, Andreas Elias Büchner (1701–1769) w wydanym w 1759 roku traktacie o leczeniu głuchoty183183 Andreas Elias Büchner, An Easy and Very Practical Method to Enable Deaf Persons to Hear, Hawes, Clarke, and Collins, London 1770. Pierwsze wydanie w języku niemieckim wyszło w 1759 roku w jego rodzinnym Halle: Abhandlung von einer besonderen und leichten Art, Taube hörend zu machen. Nebst noch einigen anderen vormals besonders bekannt gemachten medizinischen Abhandlungen, Halle 1759. wiele miejsca poświęcił wzmacnianiu dźwięku przez wykorzystanie generowanych przez niego wibracji. Omawia tam instrumenty przekazujące drgania produkowane przez dźwięk poprzez przytknięcie do czoła lub trzymanie w zębach – ich wibracje wprawiały w drgania czaszkę, a za jej pośrednictwem narząd słuchu. Autor opisuje przypadek głuchego, który dzięki odczuwaniu wibracji strun poprzez zęby doskonale sprawdzał się jako wprawny lutniarz. Przytacza też opis metody hiszpańskiego lekarza Emanuela Ramiresiusa de Carioura, choć uprzedzał, że balansuje ona na granicy medycyny i szarlataństwa: Hiszpan zalecał, by pacjentowi regularnie podawać środki przeczyszczające, ogolić czubek głowy, a powstałą łysinę nacierać maścią przygotowaną według następującej receptury: Trzy uncje najlepszej brandy zmieszać z dwoma szczyptami saletry i uncją olejku migdałowego – całość gotować delikatnie do wyparowania brandy. Wtedy dodać wody pomarańczowej i mieszać do uzyskania rzadkiej mazi184184 Tamże, s. 31. . Dodatkowo codziennie rano pacjent powinien skrupulatnie oczyszczać głowę, oczy, nos i uszy, żuć mastyks o inhalujących właściwościach, a pozostałe włosy zaczesać grzebieniem z kości słoniowej. Dzięki tym działaniom powinien doskonale słyszeć słowa wypowiadane nieco ponad łysiną. Jakkolwiek cały ten zestaw na poły magicznych praktyk wygląda niepoważnie, to jednak kierunek działań był właściwy – próbowano wykorzystać coś, co późniejsza medycyna nazwie przewodnictwem kostnym. Zjawisko to było dość powszechnie znane i w XIX wieku wykorzystywane w instrumentach takich jak Audiphone, który kształtem przypominał dzisiejszą rakietę pingpongową wygiętą w łuk – jej szczyt należało trzymać w zębach. Elektryczna, słysząca rękawica wpisywała się zatem w dość długi korowód instrumentów wibrujących oraz praktyk terapeutycznych – ale podobnie jak one nie sprawdziła się jako proteza słuchu. Zarówno instrumenty takie jak Audiphone, jak i prototypowa rękawica były zbyt nieporęczne i za bardzo obnażające kłopotliwą kondycję użytkownika, by stosować je na co dzień. Dlatego też stały się raczej instrumentami o rehabilitacyjnym charakterze: wspomagały korekcję głosu głuchych i używane były jako pomoc w nauce czytania z ruchu warg. W pracach nad rękawicą sięgnięto jednak nie do XVIII- czy nawet XIX-wiecznych koncepcji i urządzeń, ale do zwieńczonego patentem w 1937 roku projektu wibrotaktylnego systemu sygnalizacji Homera Dudleya. MIT naruszyło tym samym prawa własności AT&T, co Norbert Wiener motywował doniosłością rękawicy dla ludzkości, która usprawiedliwiać miała przekraczanie patentowych obostrzeń185185 M. Mills, On Disability and Cybernetics…, s. 92, 107. . Dudley rozpoczął współpracę z AT&T już w latach 20. XX wieku, konstruując rewolucyjny Vocoder, który miał wspomagać efektywność telefonicznego kabla transatlantyckiego przez kompresję mowy. Polegała ona na przetwarzaniu materiału dźwiękowego w taki sposób, że zbędne dane pomijane były już na etapie transmisji. Vocoder próbkował mowę, usuwając z przekazu te elementy, które nie były konieczne do jego prawidłowego odczytania. W ciągu kolejnej dekady wynalazca przekształcił Vocoder w wibrotaktylny system sygnalizacji, który wspomagać miał niesłyszących w nauce czytania z ruchu warg. Stworzył skomplikowany system, w którym palce obu dłoni podłączone były do wibrujących guzików, a ich drgania reprezentowały ruch warg i języka w czasie mowy. Słysząca rękawica wykorzystywała kompresję mowy, której nadawała wibracyjną reprezentację przez stymulowanie jednej dłoni pięcioma drgającymi sygnalizatorami. Szybko okazało się, że taki system nie potrafi uchwycić, zakodować i przekazywać zawartości wypowiedzi. Nadawał się jedynie do tego, by wibracjami oddać natężenie dźwięku186186 Tamże, s. 93–94. . Cybernetyczny potencjał rękawicy polegał nie na cyborgicznym łączeniu ludzkiego ciała z maszyną (w ciągu dwóch dekad dokonali tego naukowcy pracujący nad inną protezą słuchu – implantem ślimakowym), ale na translacji dźwięku z jego analogowej, mechanicznej formy na serie impulsów elektrycznych. Proces ten wymagał odpowiedniego próbkowania, kompresji i związanej z tym selekcji informacji. Mills twierdzi, że dla Wienera słysząca rękawica przekładająca fenomen ciągłej mowy na nieciągłe sygnały odbierane przez zmysł dotyku była polem zarówno teoretycznych, jak i praktycznych testów dotyczących budowania systemu sygnałów i kompresji informacji. W tym zakresie pokrywała się z założeniami i wymaganiami cybernetyki jako nauki o kontroli i komunikacji187187 Tamże, s. 86. . Podobnie jak wcześniejsze wibrujące protezy „słysząca rękawica” nie nadawała się do codziennego użytku jako cyborgiczna alternatywa dla elektrycznego aparatu słuchowego188188 Norbert Wiener, gdy zaczął głuchnąć, nie korzystał z rękawicy, ale z aparatu, który był zresztą dla niego utrapieniem – nazbyt głośny, zniekształcał dźwięki, Wiener często po prostu go nie włączał (za: M. Mills, On Disability and Cybernetics…, s. 91). . Za wariację słyszącej rękawicy uznać można urządzenia wibracyjno-dotykowe (vibrotactile sensory aids), które przekładają dźwięki na impulsy elektryczne, a te z kolei na serie drgań generowanych przez wibrator przytwierdzony do klatki piersiowej czy ramienia. Urządzenia takie, jakkolwiek cieszyły się pewną popularnością i rozważane były jako alternatywa dla aparatów słuchowych w przypadku osób z bardzo dużym niedosłuchem, okazały się niezwykle uciążliwe w użyciu i wymagały długotrwałego treningu rozpoznawania impulsów i drgań jako reprezentacji dźwięków. Prawidłową interpretację sygnałów dodatkowo utrudniał fakt, że wibratory reagowały na wszelkie dźwięki – nie tylko ludzką mowę. W 1980 roku J.M. Picket przewidywał189189 James M. Pickett, Advances in Sensory Aids for the Hearing Impaired: Visual and Vibrotactile Aids, „The Annals of Otology, Rhinology and Laryngology” 1980, Supplement, s. 77. rozwój urządzeń, które dokonywać będą selektywnej translacji na odbierane przez skórę użytkownika drgania lub mikroelektryfikacje – tak się jednak nie stało. W tym samym roku amerykańska Federal Drug Administration dopuściła do użytku gotową już technologię, która przeszła cały proces produkcyjny łącznie z testami klinicznymi – implanty ślimakowe. Ich gwałtowny rozwój niemal całkowicie zahamował prace nad urządzeniami wibracyjnymi. Koncepcja ukierunkowanej na głuchych „słyszącej” czy „mówiącej” rękawicy, a nawet skafandra, ciągle jednak powraca i to w różnych odsłonach. Wydaje się szczególnie obiecująca w próbach udostępnienia niesłyszącym muzyki. Jednym z takich projektów jest „słysząca koszula” projektu firmy Cute Circuit, z pogranicza mody i IT. Producent opisuje koszulę jako noszalne urządzenie haptyczne, pozwalające odczuć muzykę na skórze w czasie rzeczywistym dzięki trzydziestu wbudowanym w ubranie mikrosiłownikom. Jak obiecuje Cute Circuit, „skrzypce są odczuwane na ramionach, a perkusja na plecach, oferując w pełni immersyjne doświadczenie”190190 Cyt. za: The Sound Shirt Lets Deaf People Feel Music on Their Skin, https://www.designboom.com/technology/cute-circuit-deaf-people-feel-music-skin-soundshirt-haptic-sensors-10-04-2019/?fbclid=IwAR04ZqQsrbhFumIzfePC17Za1nTQxkiO8E9HWBrUZL965Ip3MiCNCdbw8AY&utm_content=buffer296cd&utm_medium=social&utm_source=twitter.com&utm_campaign=buffer, dostęp: 5.04.2020. za 9 tysięcy funtów (wliczając sprzęt i niezbędne oprogramowanie). Jak w wypadku wielu podobnych projektów koszula cieszy się większą atencją słyszących niż głuchych. Aktywistka promująca projektowanie włączające (inclusive design) Alexandra Dean Grossi zareagowała na nią artykułem, którego sam tytuł Dźwiękowa koszula. O absurdalnie drogim i takoż gównianym „muzycznym” doświadczeniu zdradza opinię autorki191191 Alexandra Dean Grossi, The Sound Shirt: A Ridiculously Expensive and Equally Sh*tty „Music” Experience, medium.com, https://medium.com/@agentcoco/the-sound-shirt- a6bcbbb975c8, dostęp: 5.04.2020. . Grossi opisuje wynalazek jako „bezsensowny, wykluczający i obraźliwy” przykład innowacji, która ma sprawić, by sprawni/słyszący poczuli się lepiej. Dowodzi, że ta i podobne innowacje192192 Grossi wylicza projekt sztucznej inteligencji tłumaczącej język migowy oraz chodzący po schodach wózek inwalidzki. Włączyć tu też można niezliczone pomysły na rękawice tłumaczące języki migowe na tekst. eksponują ableistyczną postawę twórców zakładających, iż osoby niesłyszące lub z niepełnosprawnościami powinny chcieć doświadczać, poruszać się czy komunikować w znormatywizowany przez sprawną większość sposób. Nie jest w swej postawie odosobniona. W odniesieniu do tłumaczących język migowy rękawic toczy się debata193193 Np. Michael Erard, Why Sign-Language Gloves Don’t Help Deaf People, „The Atlantic” 2017, https://www.theatlantic.com/technology/archive/2017/11/why-sign-language-gloves-dont-help-deaf-people/545441/, dostęp: 6.04.2020. , w której część głuchych zarzuca innowatorom dyskryminację. Problemem w wypadku „mówiących” rękawic okazuje się to, że w językach migowych tylko część znaczenia przekazują dłonie, a język migowy niezrozumiały jest bez mimiki oraz lokalizacji migających dłoni względem ciała. Przede wszystkim jednak rękawica tłumaczy tylko w jedną stronę – osoba migająca nie może odebrać nią wypowiedzianego przez kogoś komunikatu. Jak dowodzą głusi, rękawice mają służyć nie tyle im, co słyszącym, choć to głusi byliby obciążeni kosztem sprzętu i niewygodami związanymi z jego użytkowaniem. Zaskakiwać może żywotność idei haptycznych czy taktylnych rękawic lub koszul przeznaczonych dla osób niesłyszących, pomimo ustawicznego sprzeciwu głuchych wobec urządzeń wykorzystujących podobne technologie. Nie wszyscy niesłyszący im się sprzeciwiają i nie zawsze sprzeciw motywowany jest światopoglądowo, niemniej pomysły stworzenia wibrujących instrumentów czy tłumaczących język migowy urządzeń ciągle powracają. Koncepcję upartej technologii (stubborn technology) proponuje Donna Drucker194194 Donna Drucker, Stubborn Technology: Barrier Contraceptives in Twentieth-Century American History, wystąpienie konferencyjne podczas Technological Drive from Past to Fu- ture? 45th ICOHTEC Symposium 17–21 July 2018, Jean Monnet University, Saint-Étienne, France. w analizie historii kobiecej antykoncepcji. Sięgając po teorie z zakresu technofeminizmu oraz historii techniki, skupiającej się nie na tworzeniu nowych wytworów, lecz naprawianiu i podtrzymywaniu użyteczności tych już istniejących, autorka definiuje technologię upartą jako, po pierwsze, utrzymującą się w praktykach użytkowników lub (jak u Drucker) użytkowniczek, pomimo że na rynku dostępne są rozwiązania nowsze lub lepsze i bardziej skuteczne, a po drugie, eksponującą emancypacyjny i równościowy potencjał. Słyszące, tłumaczące i mówiące rękawice byłyby jednak upartą technologią à rebours: powracającą w coraz to nowych wcieleniach siłą nie tyle użytkowniczych praktyk, co niesłabnącego przekonania pomysłodawców o ich sensowności i użyteczności dla głuchych. To upór w forsowaniu „nowych” technologii, które już po wielokroć się nie przyjęły i usilne podtrzymywanie rozwiązań, na które nie ma zapotrzebowania, pomimo że w użyciu są starsze, które z powodzeniem się sprawdzają. Na wspak realizuje się także zasada równości wpisana w koncepcję Drucker: haptyczne ubrania powracają między innymi dlatego, że nie konsultuje się ich z przyszłymi użytkownikami, a co więcej – ze względów ekonomicznych są one niedostępne dla zdecydowanej większości z nich. Koncepcja Donny Drucker przez odwrócenie pozwala wyeksponować fakt, że haptyczne projekty – jakkolwiek niejednokrotnie bywają ciekawymi i pożądanymi doświadczeniami dla głuchych195195 Przykładem może być cieszący się dobrymi opiniami koncert November Project, zorganizowany przez Forum Kultury Wrażliwej i Małopolski Instytut Kultury, który odbył się 17 grudnia 2019 roku w Hali Cracovia Karcher Centrum Sportu Niepełnosprawnych w Krakowie. Wydarzenie było dostępne dla głuchych uczestników, których wyposażono w wibrujące plecaki, a także dla słabosłyszących przez pętle indukcyjne, posługujących się polskim językiem migowym dzięki tłumaczowi, niewidomych przez audiodeskrypcję oraz użytkowników wózków inwalidzkich, dla których zaprojektowano sektor.  – są spełnieniem wyobrażeń osób raczej słyszących niż głuchych o tym, jak powinny wyglądać sensoryczne i komunikacyjne doświadczenia niesłyszących. Obnażają też, że to słyszący dysponują kapitałem – wiedzy, techniki i infrastruktury – by dyktować, w jakim kierunku warto inwestować znaczne nieraz środki, mimo że nie przynoszą rozwiązań akceptowalnych dla dużej części potencjalnych użytkowników. 3. Bioniczne uszy Na początku lat 80. XX wieku zaczęła się rozpowszechniać nowa proteza słuchu: implant ślimakowy. Nie był przeznaczony dla wszystkich głuchych, a więc nie zastąpił elektrycznych aparatów słuchowych w sposób automatyczny. Implanty proponowane są tym niesłyszącym, których nerw słuchowy jest w pełni sprawny i mógłby z powodzeniem przekazywać informacje o dźwiękach do mózgu, jednak niedziałające ucho środkowe lub wewnętrzne nie potrafi go odpowiednio stymulować. Zadaniem implantu ślimakowego jest translacja dźwięków z ich analogowej, mechanicznej formy (odgłosy z otoczenia zbierane są przez mikrofon) na postać cyfrową (tym zajmuje się procesor dźwięku), a następnie przekształcenie ich w impulsy elektryczne stymulujące nerw słuchowy. Procesor połączony jest z transmiterem sygnału elektrycznego, umieszonym na czaszce, kilka centymetrów nad uchem, a utrzymuje go tam wprowadzony do kości na stałe magnes. Transmiter poprzez indukcję wysyła sygnał do instrumentu odbiorczego wszczepionego pod skórą, a tam sygnał zamieniony zostaje na impulsy elektryczne. Wysyłane elektrodami wprost do nerwu słuchowego stymulują go podobnie jak narząd Cortiego w ślimaku, który zamienia mechaniczne poruszenia rzęsek słuchowych w impulsy nerwowe. Implant ślimakowy można zatem określić jako cyfrowo-elektryczną drogę na skróty poprzez narząd słuchu, omijającą ten element układu, który jest dysfunkcyjny. Implant działa bezpośrednio na układ nerwowy. Implanty ślimakowe stały się nowym typem protezy na miarę przełomu wieków: elektroniczne, bioniczne, rezonujące z fantastycznymi obrazami z filmów science fiction. Obiecywały „uleczenie z głuchoty”, a więc działanie na biblijną wręcz skalę, które nie mieściło się w spectrum celów terapeutycznych wyznaczanych aparatom słuchowym. One zaledwie wzmacniały dźwięki docierające do niesłyszącego ucha. Implanty doskonale wpisywały się w narracje o triumfującym i przynoszącym bezprecedensowe wyniki sprzężeniu nauki, medycyny i inżynierii w postaci nowych biotechnologicznych instrumentów. Interpretacja implantów ślimakowych jako nowego typu sprzętu medycznego jest naturalna i oczywista. Z łatwością dają się wpisać w linearną i ewolucyjną opowieść o coraz to nowszych i lepszych technikach leczenia, odzwierciedlają technoentuzjastyczną atmosferę wokół postępu medycyny. Mniej oczywistym polem, w którym odczytywać można implantację ślimakową, są techniki reprodukcji dźwięku. Nowością, którą wprowadza implant, jest ograniczenie roli dźwięku do danej wejściowej zamienionej na elektryczną stymulację, którą mózg użytkownika musi się nauczyć interpretować jako dźwięk. W dalszej części pragnę przyjrzeć się dwoistej naturze implantów, traktując je zarówno jako technologię protetyczną, jak i nowy sposób myślenia o reprodukcji dźwięku – w jego analizie posłużę się kategorią akuzmatyczności. Wzorcowa proteza nowoczesności Historia implantu ślimakowego współgra z opowieściami o innych medycznych wynalazkach. Daje się w niej wyróżnić takie tropy, jak genialny pomysł, zdesperowani i gotowi poddać się eksperymentom pacjenci196196 Medyczne eksperymenty od stosunkowo niedawna wymagają świadomej zgody pacjenta. Opisując historię tego aspektu medycyny, Grégoire Chamayou przywołuje łacińską kategorię corpore vili, podłych ciał, których znikoma wartość pozwalała traktować je jako „materiał doświadczalny w eksperymentach tworzących współczesne nauki medyczne” (Podłe ciała. Eksperymenty na ludziach w XVIII i XIX wieku, tłum. Jadwiga Bodzińska, Katarzyna Thiel-Jańczuk, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012, s. 5). Tym, co długo blokowało taką możliwość, był dogmat o zmartwychwstaniu duszy i ciała, który z sekcji zwłok czynił profanację. Autor wskazuje, że pierwszymi podłymi ciałami były ciała skazańców, ludzi, którzy przez swe grzeszne życie i tak nie dostąpią zbawienia – ich ciała można zatem oddać medykom, by zaglądając w nie, uczyli się fachu. Z czasem kategoria ta (ze względu na rosnące zapotrzebowanie na ciała żywe, poddające się obserwacji) rozciągnięta została na skazańców, osoby ubogie i nieuprzywilejowane oraz niewolników (medycyna kolonialna). Dziś podłymi ciałami są ciała zwierząt. Za ideą podłych ciał stoi koncept cielesności „takiej jak nasza”, która metodologicznie uprawomocnia wnioskowanie z wyników uzyskanych za ich pomocą na „nas” (ludzi białych lub ludzi w ogóle). Jednocześnie są to ciała skrajnie odmienne ze względu na „nie-naszą” podmiotowość religijną czy prawną, co umożliwia traktowanie ich w sposób przedmiotowy. oraz zwieńczony przejęciem przez medyczny przemysł sukces, w który nikt początkowo nie wierzył. Elektryczna stymulacja jako kluczowy element działania implantów wpisuje je w tę tradycję historii medycyny, która wiązała elektryczność z witalnością, zainspirowaną XVIII-wiecznymi eksperymentami Luigiego Galvaniego (1737–1798). Włoski uczony udowadniał, że elektryczność może poruszać martwymi kończynami żab. Przez wieki ruch konotował żywość, więc ten sztucznie wywołany elektrycznością wpłynął na potoczne wyobrażenia o działaniu i „życiodajnej” mocy prądu elektrycznego. Eksperymenty Galvaniego prowokowały parodystyczne komentarze, jak ilustracja z 1836 roku197197 Henry R. Robinson, A Galvanized Corpse, Library of Congress Prints and Photographs Division Washington, D.C. 20540 USA, https://commons.wikimedia.org/wiki/File:A_Galvanised_Corpse.jpg, dostęp: 18.03.2020. przedstawiająca go, gdy przywraca do życia trupa, którego przed powstaniem z trumny usiłują powstrzymać zrozpaczone diabły. Znalazły odbicie również w literaturze, chociażby we Frankensteinie, czyli współczesnym Prometeuszu Mary Shelley198198 Mary Shelley, Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz, tłum. Maciej Płaza, Vesper, Czerwonak 2013. . Sprzężenie elektryczności i witalności miało także ogromny wpływ na nowoczesne praktyki związane ze zdrowiem. Stymulacja elektrycznością była stosowana, by pobudzić się i dodać sobie animuszu. W tym celu używano tak zwanych elektryfikujących pasów, które co jakiś czas raziły użytkownika lub użytkowniczkę prądem. Ich działanie oparte było na wynalazku oponenta Galvaniego, hrabiego Alessandra Volty (1745–1827). Ich naukowy spór o pochodzenie elektryczności doprowadził pierwszego do idei elektryczności zwierzęcej, drugiego zaś do skonstruowania baterii, w której wykorzystał zjawisko powstawania potencjału elektrycznego na elektrodach zanurzonych w elektrolicie. Można śmiało uznać rażące prądem pasy za pierwsze elektryczne technologie noszalne. Panom polecano specjalnie zaprojektowane obręcze, które miały wspomagać ich seksualne możliwości, panie zaś mogły zakupić „witalizujące” gorsety lub naszyjniki. Instrumenty te cieszyły się sporym zainteresowaniem po obydwu stronach Atlantyku, choć w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych korzystali z nich ludzie o bardzo różnym statusie społecznym. Listy zgromadzone w archiwach Thackray Museum of Medicine wskazują, że przygotowywane na zamówienie elektryfikujące pasy cieszyły się zainteresowaniem najzamożniejszych klientów. W tym samym czasie, jak przekonuje Carolyn Thomas de la Peña199199 C. Thomas de la Peña, dz. cyt. , w Stanach Zjednoczonych witalizujące pasy nabywali imigranci w sprzedaży wysyłkowej – kwitnącej wówczas w Ameryce, szczególnie w handlu kosmetykami, lekarstwami oraz środkami z pogranicza medycyny i szarlataństwa. Wyczerpani ciężką pracą, a nierzadko chorobami, nowi obywatele nie mogli pozwolić sobie na wizyty lekarskie, więc by poratować zdrowie i siły – warunek ich bytności w nowej ojczyźnie – inwestowali, niemałe jak na ich możliwości kwoty, właśnie w dodające energii urządzenia. Cierpiącym na neurastenię – tak na przełomie wieków diagnozowano wyczerpanie z powodu nadmiernej utraty życiowej energii w wymagającym, miejskim środowisku – polecano butelkowaną energię elektryczną. „Elektryczne” olejki promowali fikcyjni Dr Edison Junior czy dr Edson, budujący zaufanie odwołaniem do słynnego wynalazcy, lub takie firmy jak West Electric łudząco przypominające dużą i szanowaną firmę Western Electric. Budzące dziś uśmiech praktyki były prawdziwą bolączką oficjalnej medycyny, gdy nie używano ich jako zbytkownego gadżetu, ale zamiast wizyty u lekarza. Zdarzało się jednak też, że w oficjalnych praktykach medycznych stosowano elektryczność w sposób budzący dziś grozę – przykładem mogą być próby „leczenia” prądem osób niesłyszących. Chciano „ożywiać” głuche, a więc „martwe” uszy, tak jak Galvani „ożywiał” elektrycznie martwe nogi żab. Galvani opisał swoje eksperymenty i ideę zwierzęcej elektryczności w wydanej w 1791 roku De viribus electricitatis, a już w 1803 roku Gotthilf Heinrich von Schubert (1780–1860) obronił dysertację doktorską poświęconą zastosowaniu elektryczności u głuchych pacjentów200200 Podaję za: S. Zielinski, dz. cyt., s. 22. . Alessandro Volta, zdając relację ze swych elektrycznych autoeksperymentów, rażenie ucha prądem określał jako „wrażenie niemiłe oraz (…) niebezpieczne, powodujące szok w (…) mózgu”, dodawał też, że z tych względów nie powtarzał go często201201 Mara Mills, Cochlear Implants after Fifty Years: A History and an Interview with Charles Graser w: The Oxford Handbook of Mobile Music Studies, red. Sumanth Gopinath, Jason Stanyek, Oxford University Press, New York 2014, s. 265. . Wspomniał jednocześnie, że generowało ono wrażenia dźwiękowe, ujął je następująco: „Zacząłem słyszeć dźwięk, czy hałas raczej, trudny do opisania. Był to rodzaj zgrzytliwego trzeszczenia lub skwierczenia, jakby bulgotało surowe ciasto lub inna ciągliwa i lepka substancja”202202 Tłumaczenie za: tamże. . Śladem Volty poszli inni śmiałkowie, jak fizyk Johann Wilhelm Ritter (1776–1810), a także lekarze, na przykład Francuz Guillaume-Benjamin Duchenne (1806–1875), który uzyskany porażeniem dźwięk porównał z odgłosem muchy uwięzionej między szybą a roletą, opisał go jako „suchy, pergaminowy trzask”203203 Podaję za: tamże. . Duchenne początkowo eksperymentował na sobie i przyjaciołach, później zaś (gdy te zasoby okazały się na jego potrzeby badawcze niewystarczające) na „dobrowolnych głuchych pacjentach”204204 Podaję za: tamże. Mills tłumaczy słowa Duchenne’a na język angielski, używając określenia gratuitous, co oznaczać może zarówno dobrowolność, jak i darmowość. . Nie wiadomo, czy nazwisko i metodę Duchenne’a rozsławiła rzeczywista terapeutyczna skuteczność, niemniej wspomina on, że głusi byli do niego odsyłani na wstrząsy. Praktykę tę w terapeutyczny standard zamienił niemiecki pionier nowoczesnej elektroterapii Rudolf Brenner (1821–1884). Bolesne zabiegi elektryfikacji weszły w XIX wieku do repertuaru środków zaradczych na głuchotę i stały się traumatycznym doświadczeniem niejednej głuchej osoby poddawanej przymusowej terapii. Działo się to nie tylko w szpitalach, ale także w szkołach. Eksperymenty takie przeprowadzał na głuchych uczniach francuski lekarz, jeden z pionierów otologii, Jean-Marc Itard (1774–1838), a w kontekście jego działań głuchych uczniów można wpisać w kategorię podłych ciał, zaproponowaną przez Grégoire’a Chamayou205205 G. Chamayou, dz. cyt. . Głuche dzieci zgrupowane w szkołach z internatami, podporządkowane instytucji, z dala od domów i opiekunów, posługujące się systemem komunikacyjnym nieznanym pozostałej części społeczeństwa, stanowiły idealny materiał na pacjentów doskonale podporządkowanych władzy lekarza eksperymentatora206206 Wiele miejsca medycznej przemocy, w tym działaniom Itarda, poświeca Harlane Lane w Cochlear Implants: Their Cultural and Historical Meaning w: Deaf History Unveiled Interpretations from the New Scholarship, red. John Vickrey Van Cleve, Gallaudet University Press, Washington 1993. Brenda Jo Brueggemann, przywołując inne praktyki medyczne Itarda (jak nakłuwanie błon bębenkowych, zalewanie uszu rzekomo leczniczymi płynami), nie zawaha się ustawić go w jednym rzędzie z jednoznacznie negatywnie postrzeganym przez Głuchych Bellem – eugenikiem, oralistą i postacią rozpoznawaną jako symbol opresji i zagrożenia ze strony słyszącego społeczeństwa i jego polityk (Lend Me Your Ear: Rhetorical Constructions of Deafness, Gallaudet University Press, Washington 1999). . Trudno wywodzić implanty ślimakowe z tych XIX-wiecznych, mrocznych i niejednoznacznych etycznie nawet wówczas praktyk, można je jednak uznać za powrót do idei elektrycznej stymulacji głuchego ucha. Namysł nad wpływem elektryczności na słyszenie nabrał innego wymiaru w latach 30. XX wieku, kiedy odkryto funkcję ucha wewnętrznego i ślimaka. Okazało się, że jego zadaniem jest translacja fal dźwiękowych o analogowej, mechanicznej naturze na stymulujące nerw słuchowy impulsy elektryczne. Już nieco wcześniej, w latach 20. XX wieku, radioentuzjaści zauważyli, że po zbliżeniu w okolice ucha elektrody połączonej ze wzmacniaczem akustycznym „słyszeli” audycję radiową. Najprawdopodobniej spowodowane to było indukcją impulsów elektrycznych bezpośrednio w nerwie słuchowym. Fakt, że zaobserwowano to dopiero w tym okresie, Gordon Flottorp z Laboratorium Psycho-Akustycznego na Uniwersytecie Harvarda tłumaczył tym, iż ówcześni radioamatorzy eksperymentowali głównie z prądem zmiennym, a tylko wtedy może dojść do indukcji207207 Gordon Flottorp, Effect of Different Types of Electrodes in Electrophonic Hearing, „The Journal of the Acoustical Society of America” 1953, vol. 25, nr 2, marzec, s. 236. . Przełomowe okazało się nie tyle stymulowanie narządu słuchu prądem, jak w wypadku XIX-wiecznych praktyk, ile zdolności przekazywania informacji w formie dźwiękowej, rozpoznawalnej przez słuchacza. Dźwiękowy, dekodowalny charakter wrażeń uzyskiwany był przez zmiany amplitudy i częstotliwości przepływającego prądu. Pod koniec lat 20. pojawiły się patenty opisujące metody odbioru fal radiowych właśnie w taki sposób, adresowane do osób z uszkodzonymi bębenkami oraz użytkowników zainteresowanych psychoakustyką. Jeden z patentów zgłosił Gustav Eichhorn (1867–1954), który w kilku krajach zastrzegł urządzenie umożliwiające odbiór dźwięków pochodzących z radia lub telefonu nie poprzez bębenek słuchowy, ale „wprost w wewnętrznych organach słuchu”, co wymagało włączenia słuchacza w zamknięty obwód prądu208208 Gustav Eichhorn, Apparatus for Amplifying, opis patentowy nr 1735267, Stany Zjednoczone, wydany 12.11.1929. . Właśnie w takich eksperymentach Mara Mills upatruje początków nowego, elektrycznego słyszenia209209 M. Mills, Cochlear Implants after Fifty Years… . Odkrycie, że słyszenie jest możliwe z pominięciem ucha przez stymulowanie bezpośrednio nerwu słuchowego doprowadziło w latach 30. XX wieku do serii eksperymentów laboratoryjnych na zwierzętach, polegających na włączaniu ich narządów słuchu bezpośrednio w obwód prądu. Badania te tragicznie kończyły się dla zwierząt, jednak potwierdzały, że przekaz dźwięku przez modulowanie prądem jest możliwy. Udało się między innymi zamienić ucho podłączonego do obwodu kota w mikrofon: nerw słuchowy nieszczęsnego zwierzęcia zamieniono w końcowe ogniwo obwodu, który umożliwił usłyszenie w innym pomieszczeniu dźwięków generowanych w laboratorium210210 Stuart S. Blume, The Artificial Ear: Cochlear Implants and the Culture of Deafness, Rutgers University Press, New Brunswick 2010, s. 30–31. . Badania były na tyle obiecujące, że pod koniec lat 30. XX wieku w wyniku eksperymentów na ochotnikach (nie tak drastycznych, jak te na zwierzętach, bo nieodsłaniających mózgu i nerwu słuchowego) pojawiła się koncepcja „słyszenia eletrofonicznego”, początkowo bardzo niedoskonałego i stopniowo poprawianego wraz z usuwaniem kolejnych źródeł szumów i zakłóceń211211 M. Mills, Cochlear Implants after Fifty Years…, s. 268. . Pierwszy próbę połączenia nerwu słuchowego ze stymulującą elektrodą podjął francuski chirurg Charles Eyries w 1957 roku. Zgłosił się do niego pacjent, który niemal całkowicie ogłuchł po przebytej chorobie i pomimo kilku operacji nie odzyskał słuchu. Nie pomagały mu też aparaty słuchowe. Człowiek ten „wyraził gotowość, by spróbować niemożliwego, aby zaradzić głuchocie – nawet z niedoskonałym efektem”212212 S.S. Blume, dz. cyt., s. 31. . Eyries wspierany przez zaangażowanego wcześniej w badania elektrostymulacji na zwierzętach André Djourna, wszczepił pacjentowi elektrodę. Operacja zakończyła się sukcesem: pacjent przeżył i zaczął odbierać z otoczenia dźwięki. Opisywał je jako „dziwne, metaliczne i nieprzypominające tych, które zapamiętał” z okresu, gdy słyszał213213 Tamże, s. 32. . Te słowa będą się przewijać w wielu autobiograficznych narracjach zaimplantowanych osób, podobnie jak ogromna frustracja wynikająca z nierozpoznawania dźwięków, i to tak znaczącego, że niepozwalającego oddzielić ludzkiej mowy od innych odgłosów. Pomimo rozgoryczenia pacjenta chirurdzy potraktowali procedurę jako udaną i kilkukrotnie powtórzyli ją u innych ochotników. Zainspirowali tym innego lekarza, Amerykanina Williama House’a, który nie tylko powtórzył wyczyn Francuzów, ale w 1960 roku wszczepił pacjentowi już nie pojedynczą elektrodę, ale całe urządzenie stymulujące ślimak ucha wewnętrznego w pięciu punktach. House przeszedł do historii jako pionier implantacji, mimo że problemy techniczne i męczące zainteresowanie prasy zniechęciły go do dalszych badań. Swoją pracą zwrócił jednak uwagę kolejnego badacza – Amerykanina Blaira Simmonsa, który początkowo krytyczny wobec samej idei przywracania słuchu głuchym z czasem zaangażował się w badania nad wszczepianym na stałe urządzeniem stymulującym nerw słuchowy. Simmonsowi niełatwo było jednak znaleźć współpracowników, gdyż – między innymi pod wpływem atmosfery sensacji wykreowanej przez media – prace nad implantacją spotykały się z oporem środowiska medycznego. Simmonsowi udało się namówić do współpracy podmiot komercyjny, firmę Bell Labs, przy której wsparciu w 1964 roku zaimplantował pacjenta sześciopunktową elektrodą. Pomimo tego sukcesu rok później nie zgodzono się, by zaprezentował wyniki badań na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Otologicznego, a Narodowy Instytut Zdrowia odmówił mu finansowania, co sprawiło, że Simmons musiał zarzucić dalsze prace nad implantem214214 Tamże, s. 34. . Stuart Blume, socjolog nauki, wskazał na charakterystyczny dla medycznej innowacji tego okresu schemat, w który doskonale wpisują się prace nad implantami ślimakowymi: „lekarz lub chirurg z technicznymi inklinacjami – rozpoznanie medycznej potrzeby – wstępna faza »majsterkowania«, prób i błędów – współpraca z lokalnymi przedsiębiorstwami inżynierskimi – sceptycyzm środowiska”215215 Tamże, s. 35. . Zauważył też jednak, że z końcem lat 60. XX wieku klimat wokół daleko idących medycznych ingerencji w ludzkie ciało i koncepcji zastępowania naturalnych organów sztucznymi całkowicie się zmienił. Pojawił się i udowodnił swą skuteczność wszczepiany na stałe rozrusznik serca, a jego refundacja przez amerykańską opiekę zdrowotną przypieczętowała sukces i wyznaczyła nowy horyzont ambicji medycyny. Przyciągnęło to zainteresowanie mediów, a miniaturyzacja i ustawiczne wypracowywanie nowych materiałów pozwalało na więcej entuzjazmu w planowaniu i rzeczywistych staraniach zbudowania sztucznego serca czy nerki. W ciągu dekady idea głębokich i znaczących technologicznych zmian w ludzkim ciele przestała być traktowana jako obrazoburcza i szaleńcza wizja aroganckich badaczy i lekarzy – przekształciła się w realny plan na najbliższe lata. Co więcej, plan ten, o ile zakończony terapeutycznym sukcesem, obiecywał krocie, ze względu na duże zainteresowanie opinii publicznej i szanse na państwowe refundacje zabiegów implantacji, jeśli już wejdą do praktyki terapeutycznej. Refundacje były kluczowe, bowiem ze względu na koszty badań, procedur medycznych i rehabilitacji, na wszczepianie sztucznych organów mało kogo byłoby stać. W połowie lat 70. XX wieku kilka grup badawczych (w tym także skupione wokół House’a i Simmonsa) pracowało nad skutecznym implantem ślimakowym. Specyfika badań obejmujących doświadczenia na ludziach, infrastrukturę, prace nad nowymi materiałami i designem konkretnych urządzeń wymagała szerokiego instytucjonalnego wsparcia, przede wszystkim finansowego. Sojusz medycyny i technologii sprawił, że romantyczna wizja samotnego badacza-lekarza-wynalazcy, takiego jak René Laënnec, była w latach 70. XX wieku niemal całkowicie nieaktualna, mało który badacz mógłby we własnym zakresie prowadzić badania o takim charakterze. Prace nad implantami najdynamiczniej rozwijały się w Stanach Zjednoczonych oraz we Francji. Tu paryski chirurg Claude-Henri Chouard, po wizytach w USA, gdzie widział badania eksperymentalne na zwierzętach, rozpoczął prace koncepcyjne nad projektem implantu. Francuskie prototypowe implanty wielokanałowe wszczepiane były już w 1973 roku – Chouardowi udało się zainteresować nimi prasę, chętną do obwieszczenia „francuskiego triumfu” nad głuchotą216216 Tamże, s. 39. . Rozgłos pomógł zebrać fundusze na dalsze badania, które w 1977 roku zaowocowały czymś, co zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Francji było dotąd niewypowiedzianym tabu: implantacją u dziecka, która wydawała się rażącym naruszeniem dobrych praktyk w badaniach medycznych. Chouard był bodaj pierwszym chirurgiem, który podjął się implantacji u nieletnich – ci, w ciągu niecałych dwóch dekad stali się drugą obok ogłuchłych seniorów grupą docelową tej procedury medycznej. Prace nad implantami ślimakowymi trwały też w Wielkiej Brytanii, gdzie eksperymentowano ze stymulacją elektrodami niewszczepianymi na stałe, oraz w Australii. Tu Greame Clark, zainspirowany sukcesami Simmonsa, zajmował się początkowo samą percepcją dźwięku i jego procesowaniem przez mózg, a później rozpoczął prace nad wielokanałowymi implantami ślimakowymi. I to właśnie Australijczyk rozwiązał jeden z podstawowych technicznych problemów implantacji: w jaki sposób, precyzyjnie i bezpiecznie przeprowadzić elektrodę do nerwu słuchowego ukrytego głęboko w czaszce. Clark zaproponował wprowadzanie elektrody do ucha wewnętrznego, przez ślimak, co było zadaniem karkołomnym ze względu na budowę tej części narządu słuchu – jego wielokrotny skręt, od którego kostka ta wzięła swą nazwę. Stuart Blume opisuje pomysł na wprowadzenie elektrody jako mityczny i wymarzony przez naukowców „moment-eureka”, przypływ nagłego geniuszu, rozwiązanie skomplikowanego problemu, które przychodzi niespodziewanie. Oto leżąc na plaży, Clark bawił się skręconą muszlą i źdźbłem trawy tak długo, aż wykoncypował, że dysponując odpowiednio elastycznym podajnikiem, uda się przeprowadzić elektrodę przez ślimak, jak trawkę przez muszlę. Historia ta jest często powtarzaną heroiczną narracją związaną z wynalezieniem implantów ślimakowych. To nie tylko mit naukowego odkrycia w pojedynkę, ale także celebracja ostatniego momentu, kiedy pojedynczy badacze wynalazcy zajmowali główne miejsce na biotechnologicznej scenie. Jest to również zarzewie jednej z podstawowych kontrowersji wokół implantacji ślimakowych: zaproponowana przez Clarca procedura bezpowrotnie mechanicznie niszczy komórki włoskowate w ślimaku, odpowiedzialne za przekazywanie sygnału z ucha środkowego do nerwu słuchowego. Oznacza to, że jeśli pacjent cokolwiek słyszał przed implantacją, w jej wyniku prawie na pewno straci resztki słuchu. Jest to o tyle problematyczne, że procedura wcale nie musi zakończyć się sukcesem: mózg może nigdy nie nauczyć się odczytywać sztucznej stymulacji jako dźwięku albo jakość owego dźwięku może być bardzo odległa od oczekiwań. Implant jest najczęściej biletem w jedną stronę. Poszukiwania związane z implantami ślimakowymi szły, jak wskazuje Sturat Blume, w dwóch kierunkach: badawczo-eksperymentalnym oraz kliniczno-terapeutycznym217217 Tamże, s. 49. . Badacze realizujący pierwszy model (jak Simmons) skupiali się na teoretycznych możliwościach i warunkach implantacji, najlepiej zaprojektowanych i z największą finezją zrealizowanych projektach. Badacze realizujący ambicje kliniczne (jak Chouard) zmuszeni byli do implantacji u większych grup pacjentów i koncentowali się na mniej wyszukanych, ale skutecznych rozwiązaniach technologicznych. Ci drudzy często zadowalali się prostszymi, ale już działającymi instrumentami, ponieważ zależało im na szybkiej aplikacji, pomocy pacjentom tu i teraz. Rozważania teoretyczne wyraźnie przegrywały ze skutecznością i efektywnością. Jakkolwiek może się to wydawać zaskakujące, te dwa tryby innowacji – a także szerzej: oczekiwania i ambicje dotyczące technologii medycznej – nie zawsze się uzupełniają. Eksperymentatorzy, pracujący nad nowymi, lepszymi rozwiązaniami, wymagającymi jednak dalszych badań, testów i dopracowania, bywali trudnym partnerem dla praktyków działających szybko, na tym co jest aktualnie dostępne. Ustawiczne ulepszanie jest paradygmatem i niezbywalnym elementem rozwoju współczesnych technologii, także medycznych. Jednak ciągłe prace rozwojowe prowadzone przez wiele podmiotów przynoszą częste zmiany sprzętu i – co istotne w wypadku implantów – oprogramowania. To sprawia, że implanty mają stosunkowo krótki cykl żywotności, zastępowane są przez nowsze instrumenty. Ich szybkie starzenie się, nawet jeśli nieplanowane przez producentów jako nieuczciwa praktyka projektowa i ekonomiczna, wymusiło uwzględnienie nieuniknioności udoskonaleń zarówno w procedurach medycznych, jak i w przygotowaniu pacjentów. W latach 80. i 90. XX wieku na ich barki składano dużą część odpowiedzialności za wybór rozwiązań technologicznych, do którego najczęściej nie byli w ogóle przygotowani218218 Beverly Biderman, Wired for Sound: A Journey into Hearing, Trifolium Books Inc., Toronto 2016. . Ze sceptycyzmem środowiska medycznego spotykali się praktycznie wszyscy lekarze-badacze eksperymentujący z implantami ślimakowymi zarówno w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Wielkiej Brytanii, jak i Australii. Powszechnie uznawano, że ludzka mowa jest zbyt złożona, by oddać ją mogła procedura tak toporna jak elektryczna stymulacja nerwu słuchowego. Czy kilka elektrod potrafi zastąpić złożoność i subtelność impulsów, jakie do nerwu słuchowego dostarcza niezwykle wysublimowany mechanizm ucha środkowego? Implanty ślimakowe budziły wątpliwości o charakterze stricte technologicznym: jak przepchnąć elektrody przez wąskie i delikatne kanaliki ucha wewnętrznego, czy nie będzie zwarć między poszczególnymi elektrodami, jak doprowadzić do zanurzonego w ciele urządzenia prąd i moc obliczeniową umożliwiającą cyfrową obróbkę na bieżąco odbieranych dźwięków219219 Michael Chorost, Rebuilt: My Journey Back to the Hearing World, Mariner Books, Boston–New York 2006, s. 56–57. ? Prowadzone pomimo dystansu środowiska medycznego eksperymenty na ochotnikach i ich relacje zaczęły jednak przekonywać sceptyków, że implantacja „działa”, przyciągając zainteresowanie biotechnologicznych gigantów gotowych inwestować w rozwój rozwiązania, na które zdawał się być olbrzymi popyt. W rozwiniętych krajach Zachodu żyły setki tysięcy głuchych, a zainteresowanie się tym problemem instytucji publicznych stanowiło obietnicę zaangażowania znacznych środków finansowych. Podobnie jak w wypadku rozrusznika serca rozpoczął się wyścig, który mógł wyłonić lidera na rynku implantów ślimakowych220220 S.S. Blume, dz. cyt., s. 45. . Najaktywniejsza była korporacja M3, która rozpoczęła starania o zaakceptowanie przez amerykańską Food and Drug Administration (FDA) ich implantów ślimakowych jako urządzeń dopuszczonych w procedurach medycznych. Wspierany przez firmę zmodyfikowany i ulepszony implant House’a został przedstawiony FDA w 1983 roku i oparty był na wynikach niewiele ponad 200 zaimplantowanych pacjentów. Było to proste, jednokanałowe urządzenie, które nawet w obietnicach konstruktora nie zapowiadało „słyszenia” mowy. Poprawiało słuch na tyle, że wspomagało percepcję dźwięków z otoczenia oraz proces czytania z ruchu warg. W tym samym czasie M3 pracowało już nad nowocześniejszymi urządzeniami wielokanałowymi. W 1984 roku implanty projektu House’a zostały zaaprobowane i tę datę przyjmuje się za początek już nie eksperymentalnej, a terapeutycznej stosowalności implantów w USA oraz oficjalny początek implantacji ślimakowej jako takiej. Rok później FDA zatwierdził wielokanałowe urządzenie pomysłu Australijczyka Clarke’a i firmy Nucleus (wspieranych przez australijski rząd). M3, Nucleus i z czasem inni producenci stanęli do wyścigu o coraz lepsze i wydajniejsze rozwiązania, który trwa właściwie do dziś. Wiarygodność nowego urządzenia potwierdzały nie tylko decyzje organów państwa, ale także świadectwa pierwszych użytkowników. Sięgano po nie, by modyfikować i ulepszać implanty, a także promować je wśród specjalistów i opinii publicznej. To potężna tradycja medyczno-rehabilitacyjna, w którą angażowani byli głusi od początków ukierunkowanego na nich szkolnictwa, bardziej niż na naukę nastawionego na rehabilitację i socjalizację niesłyszących. Szczególnie uzdolnieni i dobrze wyrehabilitowani uczniowie występowali publicznie, mówiąc i czytając z ruchu warg swoich nauczycieli – przez to zaświadczali o skuteczności podejmowanych przez opiekunów wysiłków i stanowili żywą reklamę ich metod. Działanie implantów ślimakowych trudno było obiektywnie ocenić, szczególnie w początkach tej technologii. Nie przekładało się na miary, które byłyby niezależne od percepcji oraz interpretacji osoby zaimplantowanej. Nawet później miarą skuteczności implantów była procentowa ocena rozumienia ze słuchu (poszczególnych sylab, słów, zdań wspomaganych czytaniem z ruchu warg oraz bez takiego wsparcia) porównywanego przed wszczepieniem implantu i po jego wszczepieniu. Autonarracyjne relacje ze zmian w dźwiękowym doświadczeniu zaimplantowanych osób miały kolosalne znaczenie dla rozwoju tej technologii i wypracowywania procedur rehabilitacji, nikt bowiem poza pacjentami nie miał dostępu do wrażenia, jakim była sztuczna stymulacja nerwu słuchowego. Zaimplantowana działaczka, Beverly Biderman, pisała: Strategie translacji sygnałów akustycznych w elektryczne są coraz bardziej zaawansowane w dużej mierze dzięki osobom używającym [implantów – dop. M.Z.]. Bada się je na różne sposoby, a one opowiadają badaczom, które z nich są najbardziej skuteczne, dostarczając informacji, których nie można uzyskać od zwierząt221221 B. Biderman, dz. cyt., s. 78. . To interesujące, że w wypadku tej tak bardzo zaawansowanej, biotechnologicznej protezy „obiektywne”222222 Pozostawiam z boku rozbudowaną dyskusję wokół obiektywizmu nauk ścisłych i eksperymentalnych. , uśrednione i mierzalne wyniki uzupełnione musiały być opowieścią zaimplantowanych osób o ich subiektywnych odczuciach. Zapośredniczenie w języku sprawia, że badania na zwierzętach na tym etapie nie przynoszą potrzebnej wiedzy. Charles Graser, jedna z pierwszych zaimplantowanych osób, w 1973 roku pisał w dzienniku: „w tym eksperymencie nie ma żadnych standardów czy obiektywnych zmiennych oceny. Pacjent po prostu próbuje opisać co słyszy, a inżynierowie na tej podstawie projektują lub ulepszają sprzęt”223223 M. Mills, Cochlear Implants after Fifty Years…, s. 271–272. . I rzeczywiście doświadczenie użytkowników przekuwane było na produkcyjną praktykę. Marc Eisen, neurolog zaangażowany w prace nad implantacją w Stanach Zjednoczonych, podkreślał, że „percepcyjne doświadczenia Grasera (…) ustanowiły standard dla modulacji sygnału w pierwszych komercyjnych implantach (…), wyniki raportowano na podstawie świadectw poszczególnych osób, nie systematycznych badań”224224 Podaję za: tamże, s. 270. . Nie bez powodu zatem Graser w wywiadzie z Marą Mills eksponuje swoją rolę w projektowaniu i rozwoju implantu: „cieszyło go bawienie się przełącznikami i pokrętłami w poszukiwaniu coraz lepszego dźwięku”225225 Tamże, s. 276. , a zmiany, które wprowadzał, bywały włączane do projektu przeznaczonego na rynek. Samodzielne przeróbki Grasera były wynikiem zewnętrznych ograniczeń: Zacząłem wprowadzać poprawki do urządzenia, ponieważ mieszkaliśmy 60 mil od laboratorium Jacka Urbana w Burbank. Czasami dzwonił do mojej żony i instruował ją, co powinienem zrobić z implantem. To wszystko było bardzo nieformalne. To była wielka przyjemność samemu dopasowywać dźwięki, zacząłem nawet nosić ze sobą mały śrubokręt, by „dostrajać” instrument w różnych okolicznościach226226 Tamże. . Dodaje, że komercjalizacja implantów pozbawiła jego i innych użytkowników takiego wpływu na urządzenie: „Zmartwiło mnie, gdy bardziej skomplikowane urządzenia były upraszczane i nie mogłem już dopasowywać dźwięku sam”227227 Tamże. . Graser opisuje swoje doświadczenia bardzo precyzyjnie i konkretnie, koncentrując się na reakcjach instrumentu na różne ustawienia, sytuacje lub obecność innych sprzętów, jak telewizor, elektryczna golarka czy przewody pod napięciem. Interakcja z implantem napawała go entuzjazmem, ale także rozczarowaniem – w 1973 roku napisał: „Czasami ktoś przy stole upuści widelec, a ty myślisz, że to dźwięk twojego imienia”228228 Tamże, s. 290. . Jak wskazywał Graser, frustrującym elementem roli, jaką przyszło mu odegrać – jednego z pierwszych zaimplantowanych, przedmiotu eksperymentu – były trudności z opowiedzeniem o swoim doświadczeniu badaczom: doświadczałem pogorszenia jakości dźwięku, ale nie mogłem komunikować im tego w taki sposób, by mnie zrozumieli i coś z tym zrobili. Może i wierzyli mi, że jakość się obniżyła, ale jeśli nie widzieli tego na swoich instrumentach, nie rozumieli, na czym ta zmiana polegała. Inżynierowie są nauczeni odczytywać wyniki z instrumentów, a nie ludzkich reakcji – te biorą za wymysł albo niezadowolenie nakręcone zbyt dużymi oczekiwaniami229229 Tamże. . Graser notował obserwacje dotyczące zmieniających się doświadczeń dźwiękowych, a także swojej „bionicznej” kondycji i problemów ucieleśnionej integracji z technologią230230 Tamże, s. 271–272. . To opowieść, którą powtórzyli później inni zaimplantowani, przedstawiając zmieniający się dźwiękowy pejzaż, gorycz wynikającą z zawiedzionych oczekiwań, radość z czynienia postępów, zaskoczenie światem, który brzmi całkiem inaczej, niż zapamiętali. Mara Mills, analizująca notatki Grasera z perspektywy czasu oraz kulturowych studiów nad dźwiękiem, opisuje je jako „zapis wprowadzania nowej technologii w ówczesną ekologię medialną. Jego implanty ślimakowe stały się aktorami w sieci elektronicznych urządzeń – uniemożliwiały korzystanie z jednych, a jednocześnie pozwalały na interakcje z innymi w całkowicie bezprecedensowy sposób. Graser rozważa w dziennikach nowe formy uprzedzeń i protokołów nowoczesnej oralności, ale także własne alternatywne praktyki słyszenia”231231 Tamże, s. 272. . Wspomina na przykład o hałasie, jaki generują przewody elektryczne – te znajdujące się w przestrzeni publicznej, wzdłuż dróg oraz te w ścianach jego własnego domu. Było to tak nieprzyjemne i niepokojące, że zdarzało mu się wyłączać z tego powodu implant232232 Tamże. . Uzyskanie akceptacji FDA i stosownych instytucji w innych krajach było istotne, gdyż dopuszczało implantację na rynek usług medycznych. Jednak zasadniczym celem było ujęcie tej bardzo kosztownej procedury wśród rozwiązań refundowanych przez państwo lub firmy ubezpieczeniowe. Podobnie jak inne nowoczesne, biomedyczne terapie opierające się na zaawansowanej nauce i technologii implanty są poza zasięgiem zdecydowanej większości potencjalnych pacjentów, szczególnie że wymagają oni hospitalizacji i zaangażowania całych zastępów specjalistów. Z punktu widzenia producentów gwarancją sukcesu implantu było zdobycie finansowania innego niż kieszeń pacjenta. Rozpoczęli więc lobbystyczne działania na rzecz refundacji kosztów implantacji – w Stanach Zjednoczonych zakończyły się sukcesem już w 1986 roku233233 S.S. Blume, dz. cyt. . Różnicę w cenie procedury medycznej i wysokości refundacji ze strony ubezpieczyciela pokrywać musiał sam pacjent. Spowodowało to znaczną dywersyfikację dostępu do implantów jako bardzo kosztownej procedury, na którą – pomimo wsparcia Medicare – nie wszystkich było stać. Badania wskazują, że amerykańskie dzieci o pochodzeniu europejskim i azjatyckim są implantowane pięć razy częściej niż te pochodzenia latynoskiego oraz dziesięć razy częściej niż młodzi Afroamerykanie. Przekłada się to na społeczno-ekonomiczną geografię: dzieci zaimplantowane częściej zamieszkują rejony o ponadprzeciętnym dochodzie niż dzieci korzystające z aparatów słuchowych – tańszych i przez to bardziej dostępnych234234 Ryan E. Stern i in., Recent Epidemiology of Pediatric Cochlear Implantation in the United States: Disparity among Children of Different Ethnicity and Socio-Economic Status, „Laryngoscope” 2005, vol. 115, s. 125–131. . Innym dywersyfikującym ekonomicznie potencjalnych użytkowników elementem są liczne i kosztowne badania przedoperacyjne, które sprawiają, że ludzie o ograniczonych możliwościach finansowych zarzucają możliwość skorzystania z implantów przez siebie lub swoje dzieci235235 Cochlear Implants: Evolving Perspectives, red. Raylene Paludneviciene, Irene Leigh, Gallaudet University Press, Washington, DC 2011, s. 5. . Dostęp do kosztownego sprzętu medycznego i w ogóle systemu opieki zdrowotnej determinowany jest przez społeczny status, który przekłada się na medyczną świadomość najbliższych, zasoby finansowe pozwalające na proces diagnostyczny (w tym podróże do centrów medycznych) czy kompetencje rodziny do podjęcia się lub chociaż zaangażowania w rehabilitację. Implanty ślimakowe, pierwsza proteza nerwowa236236 M. Mills, Cochlear Implants after Fifty Years…, s. 261. , choć dziś kojarzą się z ultranowoczesnym, mobilnym sprzętem pozwalającym swoim użytkownikom na nieskrępowane ruchy, uprawianie sportu i właściwie nieobciążające ich w codziennym funkcjonowaniu, musiały przejść – podobnie jak wcześniej elektryczne aparaty słuchowe – proces miniaturyzacji. Dotyczył on przede wszystkim procesora przetwarzającego akustyczne dźwięki na impulsy elektryczne. Pierwsze procesory znajdowały się w istocie wyłącznie w gabinetach audiologów eksperymentujących z implantami, dlatego zaimplantowani pacjenci słyszeli tylko tam. W 1979 roku grupa australijskich lekarzy wyposażyła swoich zaimplantowanych pacjentów w pierwsze noszalne implanty – procesor mowy ważył ponad kilogram i mieścił się w torbie wielkości chlebaka. Dwie dekady później procesory – podobnie jak wczesne aparaty słuchowe – przytroczone były do ciała w pudełkach wielkości paczki papierosów237237 B. Biderman, dz. cyt., s. 79. . Dzisiaj w końcu mieszczą się całkowicie w malutkim instrumencie przytwierdzonym na magnesie do głowy użytkownika. Implanty ślimakowe okazały się medycznym sukcesem, a z czasem ich wszczepienie (budzące początkowo takie kontrowersje u osób profesji medycznej) stało się standardową procedurą. Włączone zostały w globalny przemysł biomedyczny, ukształtowany na podobieństwo branży farmaceutycznej: zdominowany przez ograniczoną liczbę konkurujących między sobą na globalnym rynku przedsiębiorstw238238 S.S. Blume, dz. cyt., s. 11. . Tym łatwiej było społeczności Głuchych uznać je za efekt opresyjnej polityki oralności i eugenicznego w swej naturze zagrożenia wobec ich kultury239239 O konsolidującej i kulturotwórczej roli implantów ślimakowych dla Głuchej kultury więcej piszę w rozdziale Opór wobec technik słyszenia → Budujący tożsamość sprzeciw wobec protezy. . Ku reprodukcji dźwięku240240 Ta część książki jest rozwiniętą formą rozdziału „Słyszenie” implantem ślimakowym jako doświadczenie akuzmatyczne, który ukazał się w tomie Słuchanie medium, red. Tomasz Misiak, Marcin Olejniczak, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie, Konin 2020, s. 103–117. Dźwiękotwórczy potencjał elektryczności rozpoznał już Alessandro Volta na przełomie XVIII i XIX wieku. Jego i kolejnych badaczy relacje o dźwiękach słyszanych podczas eksperymentów z prądem zainicjowały wprawdzie cały nurt terapeutyczny, ukierunkowany na niesłyszących, jednak pod koniec XIX wieku otolog William Scheppegrell pisał, że uszy rażono prądem, by ulżyć bólowi lub zwiększyć chłonność na dźwięki, ale nie po to, aby przekazywać konkretne komunikaty. Dźwięk, jeśli pojawiał się, to jako efekt uboczny241241 M. Mills, Cochlear Implants after Fifty Years…, s. 266. . Wiek później elektryczne, generowane implantem ślimakowym „słyszenie” stało się znormalizowaną praktyką medyczną dotyczącą tysięcy niesłyszących. Implant nie przywraca słuchu, choć często tak jest określany, ale reprodukuje dźwięk – a to wpisuje go w kompletnie inną niż medycyna i protetyka tradycję technologiczną wyznaczoną fonoautografem Alexandra Grahama Bella i Clarence’a J. Blake’a, fonografem Thomasa Edisona czy telefonem. Pisząc o „słyszeniu” implantem ślimakowym, nie bez powodu używam cudzysłowu, bowiem użytkownik nie słyszy dźwięków w taki sposób, jak osoby słyszące. Do jego ucha wewnętrznego nie docierają akustyczne, fizyczne fale dźwiękowe – te zamieniane są przez procesor na impulsy elektryczne stymulujące bezpośrednio nerw słuchowy. Osobie niezaimplantowanej trudno nawet wyobrazić sobie, jakiego rodzaju powoduje to wrażenie poza tym, że nie przypomina żadnych znanych nam odczuć. Nie można też stwierdzić, co właściwe „słyszy” zaimplantowana osoba242242 Próbuje się to doświadczenie odtwarzać, istnieją symulatory „słyszenia” przez implanty, choć odbywa się ono w całkowicie innym niż doświadczenie osoby zaimplantowanej rejestrze: do słyszącego ucha dociera bowiem akustyczny, fizyczny dźwięk, nie doświadcza się właściwej implantom translacji impulsu elektrycznego na wrażenie dźwięku. i jak elektryczną stymulację nerwu słuchowego interpretuje mózg. Jedyne, co wiadomo na pewno, to to, że osobom zaimplantowanym świat brzmi całkowicie inaczej niż słyszącym. Doświadczenie akuzmatyczne Implant reprodukuje dźwięk, jednak dokonuje tego w sposób, do którego nieużytkownicy nie mają dostępu. Poznanie charakteru i jakości tej reprodukcji możliwe jest wyłącznie przez reakcje i relacje samych zaimplantowanych. Na nich chciałabym oprzeć wywód o „słyszeniu” implantem, który ujmuję w kategorię akuzmatyczności. Tę, w latach 60. XX wieku, wyciągnął z lamusa muzyk i inżynier, Pierre Schaeffer (1910–1995), poszukując pojęcia, które oddawałoby nowy modus słuchania w kulturze zachodniej, zmieniony przez technologie reprodukcji dźwięku. Schaeffer, definiując akuzmatykę, sięgnął do definicji ze słownika Larousse’a, w którym akuzmatyka związana została z (rzekomą) pitagorejską metodą dydaktyczną polegającą na tym, że uczniowie przez pierwszych pięć lat edukacji słuchali wykładów mistrza skrytego za zasłoną, przez co mieli koncentrować się tylko na treściach, jakich nośnikiem był wyizolowany dźwięk243243 Pierre Schaeffer, Akuzmatyka w: Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, red. Christoph Cox, Daniel Warner, tłum. Julian Kutyła i in., Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 106–107. . Schaeffer definiował akuzmatyczność jako dźwiękowość, której źródło i przyczyna są niewidoczne i/lub nieznane dla słuchającego. Badacz koncentrował się nie tyle na samym dźwięku, ile na sytuacji i doświadczeniu słuchania – to one bowiem mogą mieć akuzmatyczny charakter, nie zaś dźwięk sam w sobie. W sytuacji akuzmatycznego słuchania nie mają znaczenia ani soniczne właściwości dźwięku, ani jego kontekst. Koncept akuzmatyki pozwala spojrzeć na implanty ślimakowe z odmiennej niż medyczna perspektywy. Schaeffer wiązał akuzmatykę z technologiami rejestracji i odtwarzania dźwięku oraz kontaktem z dźwiękiem zapośredniczonym przez radio, nagrania muzyczne, telefon czy filmową ścieżkę dźwiękową – problematyzowała ona specyfikę i bezprecedensowość utechnologicznionego sposobu słuchania. Jest to jednak koncepcja paradoksalna: z jednej strony mocno opiera się na technologii, z drugiej zaś do pewnego stopnia eliminuje ją z doświadczenia akuzmatycznego, które jest doskonale wyabstrahowane z kontekstu, także technicznego. W uproszczeniu można powiedzieć, że dźwięk utworu symfonicznego dobiegającego z głośnika radiowego ma akuzmatyczny potencjał dlatego, że niepostrzegalne są jego pierwotne źródła, a więc instrumenty i grający na nich muzycy. A przecież obecne i obserwowane jest medium – samo radio. Ulega ono jednak w koncepcji akuzmatyki swoistemu wyparciu jako zaledwie transparentny przekaźnik. Z tego względu ciekawsze oraz użyteczniejsze w refleksji nad implantami ślimakowymi wydaje się ujęcie, które, opierając się na koncepcji Schaeffera, wypracował Brian Kane244244 Brian Kane, Sound Unseen: Acousmatic Sound in Theory and Practice, Oxford University Press, New York 2014. . Sięgnął on po ideę muzycznej fantasmagorii, trendu związanego z XIX-wieczną reformą koncertową. Ta ukierunkowana była na poszukiwanie nowych strategii prezentacji utworów muzycznych, rozsadzających tradycyjny, skostniały mieszczański rytuał koncertu symfonicznego, podczas którego obserwuje się i słucha grających muzyków. David T. Evans XIX-wieczne koncerty porównywał stopniem skodyfikowania i sztywności z ówczesnymi salonowymi konwersacjami: Rytuał ów rozgrywa się w luksusowych, specjalnie na doświadczenia dźwiękowe zaprojektowanych salach (…). Usadowiona w rzędach publiczność zwrócona jest ku scenie, do której nie ma dostępu (…). Cała uwaga skierowana jest na dyrygenta i wykonawców w niezindywidualizowanych strojach. Ci wchodzą na scenę w ustalonym porządku: członkowie orkiestry, chór, przewodzący orkiestrze, soliści i dyrygent, którego prezentacja siebie i muzyków zbiera oklaski. Tylko on i soliści mają do dyspozycji pewną, ograniczoną pulę środków „ekspresji uczuć”, pozostali na scenie nie powinni przejawiać żadnych emocji. Na większą swobodę pozwala się śpiewakom245245 David T. Evans, Phantasmagoria: Sociology of Opera, Ashgate, Farnham 1998, brak numeru strony. . Niektórzy reformatorzy poszukujący wyjścia z tej mieszczańskiej skorupy eksperymentowali z przestrzenią sali koncertowej, włączając w muzyczny spektakl sensacje inne niż tylko dźwiękowe: projekcje z latarni magicznych, triki i mechaniczne sztuczki miały i przestraszać, i zachwycać. Jonathan Cary, historyk sztuki, zauważa, że w przeciwieństwie do innych ciekawostek optycznych, jak kalejdoskop czy stereoskop, eksponujących urządzenie stojące za złudzeniami, fantasmagoryczne spektakle intencjonalnie ukrywały technikę. Widzowie nie postrzegali machinarium, a tylko generowany przez nie efekt. Zjawiskiem współbrzmiącym z zapotrzebowaniem na podobne wrażenia była fascynacja konceptem „niewidzialnej orkiestry”246246 B. Kane, dz. cyt., s. 105. . Niektóre sale koncertowe przebudowywano tak, by z pola widzenia publiczności całkowicie wyeliminować „technologię”, która stała za dźwiękiem – czyli orkiestrę. Ta chowana była w kanale między widownią a sceną, a gdy taka aranżacja nie była możliwa, muzyków ukrywano za specjalnie przygotowanymi dekoracjami. Słuchacze byli wystawieni na dźwięk sam w sobie. Tak tworzono warunki dogodne do postrzegania akuzmatycznego – jak pół wieku później określił je Schaeffer. Kanonicznym przykładem sali koncertowej zaprojektowanej w sposób umożliwiający ukrycie orkiestry jest ta w niemieckim Bayreuth. W 1898 roku George Bernard Shaw napisał o niej, że w przeciwieństwie do innych obiektów o podobnym przeznaczeniu nie jest ukierunkowana na widowiskowy spektakl dawany przez widownię (w typie targowiska próżności), ale zabezpiecza niezmącony widok na scenę i niezakłócony odbiór muzyki247247 George Bernard Shaw, The Perfect Wagnerite: A Commentary on the Niblung’s Ring, H.S. Stone, Chicago–New York 1896, s. 163. . Brian Kane łączy akuzmatykę z tradycją fantasmagoryczną i czynieniem orkiestry niewidoczną dla słuchacza. Obydwa zjawiska uruchamiają także inne skojarzenia: koncepcję czarnej skrzynki, technologii obecnej i uświadamianej przez odbiorcę, a jednak pozostającej w ukryciu. Bruno Latour definiuje czarną skrzynkę248248 Bruno Latour, Nadzieja Pandory. Eseje o rzeczywistości w studiach nad nauką, tłum. Krzysztof Abriszewski, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2013. jako obiekt techniczny, którego działanie zaprojektowane jest w taki sposób, by nie ujawniało się użytkownikowi. Czarna skrzynka wydaje się nieporuszona, a zasad jej działania użytkownicy nie rozumieją – często nie mają na to szans, ze względu na skomplikowanie obiektu. Użytkownicy kontaktują się z nią, „zadając” zadania do wykonania i obserwując efekty, ale nie procesy, które do nich prowadzą. Pomimo że czarna skrzynka bywa, jako modny gadżet, intensywnie obecna w świadomości i praktykach użytkowników, to w pewnym sensie pozostaje ukryta – tak jak niewidzialna była orkiestra w Bayreuth. Jak podkreślał Latour, im technologia jest bardziej złożona, tym mniej jest zrozumiała dla użytkowników, a dzisiejsze technologie powstają niemalże w paradygmacie nadmiernej komplikacji – są przekombinowane inżynieryjnie (over-engineered)249249 Tzw. blackboxing, powodujący brak dostępu użytkownika do urządzenia poza protokołem przewidzianym przez producenta i utrudnienie takich praktyk, jak majsterkowanie czy naprawianie, stał się istotnym elementem krytyki współczesnej technologii. Przyniósł w reakcji takie koncepcje, jak zombie media Jussi Parikki i Garneta Hertza (Zombie Media: Circuit Bending Media Archaeology into an Art Method, „Leonardo” 2012, vol. 5, nr 45). Badacze wskazują, że w zaawansowanych technologiach mechanizmy działania, techniczne procedury i zaplecze przyjaznych interfejsów i intuicyjnych w obsłudze sprzętów są poza zasięgiem zrozumienia użytkowników. Rzadko kiedy dysponują oni kompetencją wystarczającą do pojęcia działania urządzeń technicznych, nawet tych codziennego użytku i bliskich ciału, nie wspominając już o umiejętności ich naprawy czy modyfikacji. . Akuzmatyczność, wywiedziona za Kane’em z XIX-wiecznej fantasmagorii, oraz XX-wieczna idea czarnej skrzynki wydają się poręcznymi kategoriami opisu specyfiki implantu ślimakowego. Jako przedmiot jest niewątpliwie widzialnym, bardzo obecnym, a nawet centralnym elementem „słyszenia” po zaimplantowaniu. Jest przedmiotem, który – przytwierdzony do głowy nad uchem – trudno zignorować, przyciąga uwagę osób postronnych. Od użytkownika wymaga troski i zapobiegliwości, związanej z ładowaniem akumulatora czy zabezpieczaniem go w czasie aktywności fizycznej. Pomimo tej intensywnej obecności implant znika jako obiekt trudny do pojęcia ze względu na złożone relacje, w jakie wchodzi z układem nerwowym i procesami postrzegania odbywającymi się w mózgu. W tym sensie staje się czarną skrzynką, której działanie można rozpoznać po efektach – postrzeganym dźwięku. Jednocześnie implant zdaje się doskonałym spełnieniem zjawiska, które Raymond Murray Schafer opisywał jako integrację przestrzeni wewnętrznej związanej z odbiorem doznań dźwiękowych (przede wszystkim muzycznych) poprzez słuchawki250250 Raymond Murray Schafer, Muzyka środowiska w: Kultura dźwięku…, s. 58–59. . To doświadczenie, izolujące osobę słuchającą w prywatnej sferze akustycznej, rozgrywa się w „przestrzeni głowy (…) niepoznawalnej żadnym teleskopem geografii umysłu”251251 Tamże, s. 59. . Kompozytor opisywał wprawdzie użycie odmiennej pod względem technologicznym reprodukcji dźwięku, uczynił to jednak w sposób uderzająco odpowiadający mechanizmowi „słyszenia” poprzez implant, wspominając o dźwiękach, które „wydają się dosłownie emanować z jakichś miejsc w samej czaszce”252252 Tamże. . „Słyszenie” implantem Istotnym wymiarem dźwięku uzyskiwanego za pomocą implantów ślimakowych jest jego skrajnie fenomenologiczny charakter, a więc brak dostępu innych do doświadczenia dźwiękowego osób korzystających z tej technologii. Postrzeganie ma zawsze indywidualny charakter i na pewnym poziomie nie wiemy, jak świat percypują inni ludzie – jest to problem, którym zajmują się filozofowie, między innymi z użyciem fenomenologicznego instrumentarium. Można jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że inni postrzegają i interpretują świat podobnie do nas. Założenie to oparte jest na wiedzy, że wszyscy korzystamy z takiego samego „oprzyrządowania” udostępniającego nam świat zmysłowy: mamy tak samo zbudowane i działające narządy sensoryczne (oczy, uszy, skórę), które sprawiają, że widzimy, słyszymy i odczuwamy to samo. Poza tym posługujemy się wspólnymi, nabytymi kulturowymi idiomami postrzegania oraz interpretacji bodźców. To one sprawiają, że zwracamy uwagę na podobne rzeczy, zbieżnie je rozumiemy, nawet jeśli różnimy się w ocenie ich jakości estetycznych czy akceptowalności. W przypadku „słyszenia” implantem takiej wspólnoty doświadczenia i sensorium nie ma. Osoby zaimplantowane mają do dyspozycji znacznie mniejszą niż u słyszących skalę różnorodności i „koloratury” dźwięków. Po aktywacji implantu uwspólnienie doświadczenia „słyszenia” jest bardzo problematyczne. Nie ma sposobu, by uzyskać wgląd w „słyszenie” implantem i – jak podkreślał Pierre Scheaffer w odniesieniu do słyszenia w ogóle – jedynym sposobem na dotarcie do tego audialnego doświadczenia jest opowieść osoby zaimplantowanej. A opowiedzieć o swoim dźwiękowym doświadczeniu w sposób zrozumiały dla słyszących, dający szansę na porównania, mogą tylko osoby, które kiedyś słyszały bez implantu. Mają ze słyszącymi wspólny mianownik, podobne sensoryczne doświadczenie, do którego mogą się odnieść. To uwspólnione doświadczenie, wynikające z przynależności do tej samej kultury dźwiękowej obejmuje na przykład podobną interpretację dźwięków istotnych i nieznaczących, przyjemnych i niepokojących czy podobne rozpoznanie tego, czym jest hałas. Tylko one dysponują zarówno doświadczeniem, jak i językiem pozwalającym opowiedzieć o „słyszeniu”. Narracji takich jest wiele, większość pisana przez osoby starsze, późno ogłuchłe lub niedosłyszące, które w pamiętnikarskiej formie zdają relację z implantacji i rehabilitacji w duchu zachwytu nad możliwościami technologii. Wymienić można Wired for Sound: A Journey into Hearing Beverly Biderman, Rebuilt: My Journey Back to the Hearing World Michaela Chorosta, Hear Again: Back to Life with a Cochlear Implant Arlene Romoff253253 B. Biederman, dz. cyt.; M. Chorost, dz. cyt.; Arlene Romoff, Hear Again: Back to Life with a Cochlear Implant, League of the Hard of Hearing, New York 2002. czy przyjmującą postać ewengeliczno-coachingowego świadectwa książkę Powered on Sarah Churman, bohaterki bodaj najbardziej popularnego youtube’owego nagrania z aktywacji implantu254254 Sarah Churman, Powered On: The Sounds I Choose To Hear & The Noise I Don’t, Indygo River Publishing, Pensacola 2012. . Autorzy zdają sprawę z powolnego i stopniowego procesu nabywania kompetencji w „słyszeniu” wszczepionym i aktywowanym implantem. Wszystkie te książki zawierają szczegółowe opisy codziennych zmian, postępów i fonicznych odkryć oraz udowadniają, jak trudnym i wymagającym zadaniem jest opisanie dźwięków słowami. Autorzy oddają zaskoczenie, radość, ale i frustrację tym, jak brzmi świat mediowany przez procesor implantu – podkreślają, że wrażenia, jakich doświadczają, są bardzo dalekie od tego, czym jest naturalne słyszenie, w tym poprzez aparaty słuchowe, z których wszyscy korzystali wcześniej. Jest kilka powtarzających się wątków w opowieściach o implantowym „słyszeniu”. Jednym z nich jest przykry i zbyt głośny charakter reprodukowanych odgłosów: w kawiarni głosy ludzi, odgłosy kasy i szczęk talerzy są głośne i nieprzyjemne. Popełniam błąd i zamawiam chipsy ziemniaczane. Szelest torebki z chipsami jest niewiarygodnie hałaśliwy, a trzask chipsów, kiedy je gryzę, jest nie do wytrzymania, (…) nasza lodówka brzmi jak dżungla z tymi wszystkimi szeleszczącymi torebkami, klekoczącymi słoikami i butelkami255255 B. Biderman, dz. cyt., s. 8. . Często pojawiają się też odniesienia do „elektronicznego” lub „robotycznego” brzmienia, a kategorie te to swoiste symulakra. Autorzy odwołują się bowiem do syntetycznej mowy, jaką zapamiętali z filmów czy szerzej kultury popularnej („Wszystko brzmi, jakby było przepuszczane przez syntezator mowy – jakby mówił robot, R2D2”256256 Tamże, s. 7. ), lub szukają porównań z innymi mediami („radiem, które bardzo słabo odbiera, albo gramofonem o fatalnej igle”257257 M. Mills, Cochlear Implants after Fifty Years…, s. 289. ). Pod względem sprawności i bogactwa opisu doświadczeń auralnych uwagę zwraca autobiografia Amerykanina Michaela Chorosta258258 M. Chorost, dz. cyt. , który często stosuje onomatopeje i eksponuje dziwaczny i obcy charakter dźwięków: Odgłosy mijających mnie ze świstem samochodów na El Camino Real były bardzo niepokojące. To nie był ten głęboki, skórzasty turkot, który słyszałem przez całe życie przez aparaty słuchowe. Teraz był to wysoki pisk, jakby samochody wyły z bólu259259 Tamże, s. 54. . W innym miejscu dodaje: Niektóre dźwięki były tak dziwaczne, że trudno było uwierzyć, że procesor odtwarza je właściwie. Na SAS260260 Skrót od Simultaneous Analog Stimulation, jedna z kilku dostępnych na rynku strategii odtwarzania mowy na implanty ślimakowe, inna to CIS – Continuous Interleaved Sampling. mikrofalówka nie dźwięczała już wysokim, monochromatycznym bip, biip, biiip, które słyszałem wcześniej przez aparaty słuchowe. Teraz było to raczej brat, braat, braaat. Gdyby mikrofalówki miały małe, tak właśnie by kwiliły. Dźwięki innych urządzeń, np. telefonu, brzmiały stosunkowo normalnie, podejrzewałem więc, że mikrofalówka jest jakąś dźwiękową anomalią, tonem, którego częstotliwość wchodzi w reakcję ze specyficzną słabością oprogramowania. (…) Dla dziecka dorastającego na SAS (…) to właśnie braaat będzie odgłosem mikrofalówki. Gdyby w nowszej wersji oprogramowania brzmiała ona inaczej, zapewne do końca życia byłoby przekonane, że mikrofalówka brzmi dziwnie261261 M. Chorost, dz. cyt., s. 146. . W relacjach osób zaimplantowanych powtarza się odczucie zaniepokojenia dziwnością odgłosów, które są wyraźnie, dojmująco i niespodziewanie inne od tych, które autorzy zapamiętali z czasów, gdy słyszeli. Nieprzystawalność „słyszanych” na nowo dźwięków do wspomnień z naturalnego słyszenia jest stałym elementem autobiografii. Arlene Romoff opisuje dźwięki jako „dziwne” (weired, strange) czy wręcz „okropne” (awful). Dopiero z czasem, gdy mózg uczy się interpretować stymulację elektryczną, odgłosy zaczynają być opisywane przez autorkę jako „właściwe”, „takie, jakie być powinny” (as it should be). Pojawiają się też informacje o ogromnej frustracji związanej ze „słuchaniem” muzyki, która nie brzmi w sposób chociażby zbliżony do tego, co zaimplantowani zapamiętali i czego się spodziewali. Arlene Romoff, Beverly Biderman czy Michael Chorost jako przełomowe opisywali momenty, w których dostrzegali melodię wyłaniającą się z kakofonicznego, nierzadko nieprzyjemnego hałasu lub gdy rozpoznawali poszczególne sekcje instrumentów, takie jak skrzypce czy fortepian. W narracjach tych podkreślany jest procesualny, stopniowy, ale i nieprzewidywalny charakter zmian w percepcji dźwięku. Przywoływane są doświadczenia innych zaimplantowanych osób, dla których fakt, że proces „odzyskiwania słuchu” nie przebiegł natychmiast, był bardzo gorzkim zaskoczeniem. Powyższe opisy wskazują na obcość, odmienność i nie ludzki, a robotyczny charakter wrażeń, jakie wywołuje implant. Takie relacje nie pojawiają się raczej w oficjalnych dyskursach, gdy implanty opisuje się jako medyczny cud, technologię przywracającą głuchym słuch. Gdy potraktować implanty jako narzędzie reprodukcji dźwięku i skoncentrować się na jego jakości, okazuje się, że „słyszenie”, jakie umożliwiają, nie jest słyszeniem w potocznym tego słowa rozumieniu, a relacje użytkowników przeczą wyobrażeniom o natychmiastowym, cudownym ozdrowieniu z głuchoty. Słyszenie implantem bywa boleśnie dalekie od oczekiwań i wyobrażeń osób implantowanych oraz ich bliskich. A jednak, analizując ich autobiografie, nie mam wątpliwości, że są to – pomimo opisywanych trudności, problemów i rozczarowań – opowieści entuzjastyczne, pełne zachwytu i wdzięczności dla technologii, która umożliwiła „słyszenie”. Można nazwać je wręcz technofilskimi – początkowo niepokojąca elektroniczność implantów w toku narracji najczęściej ustępuje dumie z posiadania bionicznej ekstensji ciała, a Michaela Chorosta prowadzi wręcz ku deklaracji o nowej, cyborgicznej tożsamości. Są to opowieści zdające sprawę z historii zwieńczonych sukcesem, rehabilitacji skutecznej, przynoszącej satysfakcję i oferującej nową jakość życia. Świadectwa osób, które nigdy nie nauczyły się (całkowicie lub w pełni) „słyszeć” implantami, nie przybierają formy książkowych autobiografii, pojawiają się tylko przytaczane przez autorów jako niepokojąca ewentualność, której chcieliby uniknąć. Akuzmatyka jest interesującym, odmiennym od medycznego i protetycznego podejściem do doświadczania świata poprzez implanty ślimakowe. Wskazuje na niejednoznaczność „słyszenia” i relatywizuje je dzięki oddzieleniu doświadczenia od jego technologicznego źródła. W popularnym odbiorze implanty, technologiczny cud, przywracają słuch – akuzmatyczność pozwala zadać pytanie o naturę tego, co na co dzień bez wahania nazywamy słyszeniem. ROZDZIAŁ 2 (NIE)SŁYSZENIE I NOWOCZESNOŚĆ Przełom XVIII i XIX wieku to czas bezprecedensowych zmian w domenie nauki i techniki. Ujarzmienie prądu elektrycznego i zastosowanie w telegrafii kodu Morse’a utorowało drogę rewolucji komunikacyjnej, przemysłową zaś umożliwił ulepszony przez Jamesa Watta silnik parowy. Pojawiły się takie wynalazki, jak balon, rower czy oświetlenie gazowe. Technika stała się ważnym elementem narracji nowoczesności, jaka toczyła się w tym czasie w Europie i Ameryce Północnej. Z jednej strony rosnące zainteresowanie nowinkami technicznymi, a z drugiej rozwój nauk lekarskich przełożyły się na stechnicyzowanie medycyny. Procesowi temu towarzyszyło pojawienie się profesjonalistów – nowej grupy zawodowej, a jednocześnie warstwy społecznej, której przedstawiciele wąsko specjalizowali się w określonych dyscyplinach i konkurowali ze sobą na coraz ściślej regulowanym rynku usług – w tym medycznych. W tym rozdziale pragnę przyjrzeć się, jak medykalizacja i profesjonalizacja splotły się wokół słyszenia i głuchoty. Ich sprzężenie zaowocowało zmianami w systemie produkcji i dystrybucji protez słuchu oraz przeobrażeniem relacji między osobami niesłyszącymi a medycznymi profesjonalistami. 1. (Bio)medykalizacja codzienności Medycyna w ciągu XX wieku stała się, jak dowodził w 1972 roku Irving Kenneth Zola11 Irving K. Zola, Medicine As an Institution of Social Control, „The Sociological Review” 1972, vol. 20, nr 4, s. 487–504. , socjolog medycyny i aktywista, trzecią, obok prawa i religii, siłą zarządzającą życiem społecznym. Reguluje ona codzienność w niespotykanym wcześniej zakresie, wpisując w nią kategorie zdrowia i choroby, a więc tego, co pożądane, i tego, co budzi obawę. Poszukując genezy rozrostu wpływów medycyny, Zola wskazał na dwie dziedziny: psychiatrię oraz zdrowie publiczne. W psychiatrii dokonano reinterpretacji zachowań z domeny szeroko rozumianej moralności, zarządzanej przez religię bądź prawo. Zola przytacza wywód Jana Wiera (1515–1588), holenderskiego lekarza (i demonologa), który opowiedział się przeciwko procesom czarownic, przedstawiając je nie jako opętane, ale szalone22 Tamże, s. 488. . Peter Conrad nazywał to przesunięciem od zła do choroby33 Ang. from badness to sickness, zob. Peter Conrad, The Medicalization of Society: On the Transformation of Human Conditions into Treatable Disorders, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2007, s. 6. : stany niegdyś kojarzone z brakiem przyzwoitości lub silnego charakteru, takie jak nadużywanie alkoholu czy narkotyków, albo z grzechem, na przykład kradzież, włączone w domenę medycyny stały się jednostkami chorobowymi – jak alkoholizm, narkomania czy kleptomania. W konsekwencji z osób, które wcześniej osądzane były jako przestępcy, i tak też karane, zdjęta została odpowiedzialność za występne lub grzeszne zachowania. Przerzucono ją na chorobę, która uzasadnia występki, oraz na uwarunkowania, takie jak zaniedbania środowiska lub brak wystarczającej świadomości chorego. W miejsce kary pojawiła się procedura medyczna, choć niejednokrotnie wcale od niej nie lżejsza. W dziedzinie zdrowia publicznego, szczególnie epidemiologii czy warunków pracy, medycyna sprzęgła się z aparatem państwa. Ona wspomaga je w sprawowaniu kontroli nad obywatelami, ono zaś pozwala lekarzom podejmować wielkoskalowe, obejmujące nieraz całą populację, działania diagnostyczne i lecznicze. Ścisłość tego zespolenia ujawnia się w lekarskim obowiązku informowania przedstawicieli państwa o pewnych typach kondycji: ranach postrzałowych, obrażeniach mogących być skutkiem przemocy wobec dzieci czy przypadkach zachorowań na choroby zakaźne. Definiując medykalizację, Zola zwracał uwagę na rozszerzenie tego, co uznaje się za istotne dla zdrowia i dobrostanu jednostki, a w konsekwencji populacji. Jest to rezultat rozpoznania wieloaspektowego charakteru przyczyn chorób oraz rozwoju wiedzy medycznej, która w obszar zainteresowania medycyny włączyła nie tylko symptomy przejawiające się w ciele pacjenta, ale także jego codzienne nawyki. Również te ostatnie stały się przedmiotem profilaktyki oraz zainteresowania państwa. Istotne znaczenie miało też uzyskanie przez lekarzy wyłączności na prowadzenie niektórych praktyk terapeutycznych (w tym wykonywanie zabiegów operacyjnych czy dysponowanie lekami) oraz niemal absolutnego dostępu do sfer powszechnie uznawanych za tabu. Ostatecznie medyczna retoryka znalazła zastosowanie we wszystkich dziedzinach i działaniach, które mają wpływ na dobrostan człowieka. Na przełomie XX i XXI wieku, trzydzieści lat po Zoli, w całkowicie już innych warunkach społecznych i technologicznych, Peter Conrad zaproponował nową koncepcję medykalizacji. Zdefiniował ją jako: ekspansję jurysdykcji medycyny, gdzie kondycje niepostrzegane dotychczas jako problemy medyczne zaczynają być rozpoznawane za pomocą medycznych terminów, opisywane przy użyciu języka medycyny, rozumiane poprzez schematy myślenia medycznego oraz „leczone” z zastosowaniem medycznych procedur44 Tamże, s. 5. . Do niegdysiejszych grzechów i przestępstw stanowiących dziś przedmiot troski lekarzy Conrad doliczył stany, które niedawno uznawane były za naturalny element ludzkiej kondycji, takie jak strach, zmienne nastroje, przekwitanie, ciąża i poród, a nawet starzenie się i śmierć. Ta ostatnia na globalnej Północy dziś jest w dużym stopniu zinstytucjonalizowana. Michel Foucault początków medykalizacji dopatrywał się niedługo przed rewolucją francuską i tuż po niej. Rozpoznał je w dwóch wydawać mogłoby się sprzecznych wyobrażeniach o dobrostanie społeczeństwa. Pierwsze zakładało upaństwowienie lekarskiej profesji i zorganizowanie jej na wzór kleru – tak bowiem jak duchowieństwo sprawować miało pieczę nad zdrowiem moralnym społeczeństwa, tak lekarze dbać mieli o jego zdrowie fizyczne. Była to idea medykalizacji totalnej, „ścisłej, agresywnej i dogmatycznej”55 Michel Foucault, Narodziny kliniki, tłum. Paweł Pieniążek, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999, s. 54. . Drugie wyobrażenie obejmowało powrót do naturalnego stanu zdrowia w społeczeństwie, które jest pozbawione bolączek – to wizja choroby znikającej w sztucznie ulepszanym, ale i nadzorowanym środowisku. Foucault zauważył również istotne przesunięcie centrum zainteresowań medycyny, jakie nastąpiło na przełomie XVIII i XIX wieku: przestała być ona definiowana jako wiedza o tym, jak leczyć niedomagających, a objęła także osoby zdrowe66 Tamże, s. 57. . W XIX wieku wykształciła się bowiem kategoria normy, która niemieszczących się w niej czyniła przedmiotem zainteresowania medycyny niezależnie od tego, czy byli chorzy, czy nie. Zagadnieniu temu wiele uwagi poświęcił Lennard Davis w książce Enforcing Normalcy; Disability, Deafness, and the Body77 Lennard J. Davis, Enforcing Normalcy: Disability, Deafness and the Body, Verso, London–New York 1995. , wskazując na przeformułowanie funkcjonującej od starożytności kategorii ideału w odniesieniu do ludzkiego ciała, jakie dokonało się w nowoczesności. Wcześniej za wzorcowe uznawano ciało boskie, które jako przynależące do innego porządku było w oczywisty sposób nieosiągalne. Koncepcja ta straciła na aktualności na początku XIX wieku za sprawą wiktoriańskiej obsesji – statystyki. Ten nowy rodzaj wiedzy, towarzyszącej procesom modernizacyjnym, związany był z baczną obserwacją i zbieraniem danych, które później poddawano analizom. Obserwowano, uśredniano i na tej podstawie przewidywano, co tylko się dało – od pogody po ludzkie ciało. Z masy danych wyłaniała się norma ludzkiego organizmu, zachowania i emocji, która w przeciwieństwie do ideału nie była już niedostępnym boskim wzorcem. Wręcz przeciwnie, stała się modelem, do którego porównywano każdego obywatela, sztancą, do której zaczęto przykrawać poszczególnych ludzi. Norma to zadanie do wykonania – jeśli nie dla jednostki, to dla instytucji państwowych. Normalność była bowiem konsekwencją publicznych, nie prywatnych polityk i myślowych trendów: eugeniki, darwinizmu, a przede wszystkim postępującego uprzemysłowienia wymagającego przeciętnego modelowego odbiorcy masowo produkowanych przedmiotów oraz znormalizowanych ciał robotników, których łatwiej było zmieniać niż kosztowne maszyny88 Sam Henry Ford myślał o projektowaniu linii produkcyjnych z uwzględnieniem niepełnosprawnych robotników. W autobiografii Moje życie i dzieło (tłum. M. i St. Goryńscy, Instytut Wydawniczy Biblioteka Polska, Warszawa 1925) pisał: My natomiast w wielkiej liczbie różnorodnych prac, jakie wykonuje się w naszem przedsiębiorstwie, znaleźliśmy na podstawie produkcji wolne miejsce prawie dla każdego. Ślepiec czy kaleka może na właściwem miejscu wykonać tyleż pracy i pobierać taka samą płacę, co człowiek fizycznie nieupośledzony (…). Chcąc zbadać rzeczywiste położenie, zarządziłem rozklasyfikowanie zajęć w fabryce według rodzaju maszyny i pracy (…). Wykazało się w czasie tych dochodzeń, że w fabryce było 7882 różnych zajęć. Z tych 949 sklasyfikowano jako robotę ciężką, wymagającą silnych, zdatnych i rzeczywiście fizycznie nienagannych ludzi; 3338 zajęć wymagało ludzi zwykłego fizycznego rozwoju i siły. Pozostałe 3595 zajęć okazały się takiemi, które nie wymagają fizycznego wysiłku, które pełnić mogą ludzie najwątlejsi i najsłabsi; nawet kobiety albo starsze dzieci (…). Stwierdziliśmy, że możemy oddać 670 z [najlżejszych zajęć – dop. M.Z.] ludziom bez nóg, 2637 ludziom o jednej nodze, 2 ludziom bez ramion, 715 ludziom o jednym ramieniu, a 10 ludziom ślepym (s. 106–107). . Jednak norma, pomimo że oparta na pozornie obiektywnych, naukowych wyliczeniach, była nie mniej abstrakcyjna niż starożytny boski ideał. Jakkolwiek bowiem statystyka dostarczała twardych, obiektywnych danych, to ich interpretacja odbijała preferencje wpisane w projekt „zdrowego społeczeństwa” i „wartościowego obywatela”. Znakomitym tego przykładem, który przywołuje Davis, jest paraboliczna krzywa rozkładu normalnego, opracowana przez Francisa Galtona (1822–1911), niekwestionowaną gwiazdę XIX-wiecznej statystyki i – co znamienne – eugenika. Obrazuje ona występowanie w populacji konkretnej cechy i lokalizuje jej wartość uśrednioną, ta zaś jako najpowszechniejsza uznana zostaje za pożądaną normę. W konsekwencji w sposób nieunikniony pojawia się, na brzegach parabolicznego dzwonu, sfera nienormalności. Oto odstępstwo od normy, wyznaczonej ilościowo przez statystyczną średnią, staje się kondycją dewiacyjną i niepożądaną. To, co dotychczas postrzegane było w kategoriach odmienności, różnorodności, bogactwa form, z jakich korzysta natura, czy też ukrytego planu Boga99 Bogaty i pogłębiony wykład o strategiach uzasadniania i tłumaczenia sobie odmienności i różnorodności w kulturze zachodniej proponuje Anna Wieczorkiewicz w książce Monstruarium (Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009). , zaczęło być ujmowane jako anomalia. Okazało się jednak, że niektóre odstępstwa od normy są pożądane – do takich Galton zaliczał na przykład wyższe niż średnia inteligencję czy wzrost, które traktowane były jako pozytywnie wartościowana ponadprzeciętność. Norma i dewiacje, mimo że przedstawiane jako rezultat empirycznych badań i arytmetycznych obliczeń – obiektywnych, racjonalnych, mierzalnych i weryfikowalnych – przez interpretację okazywały się społecznie i kulturowo konstruowane. Cechom uznanym za patologię próbowano zapobiegać – między innymi narzędziami, jakie dawała medycyna i protetyka. Nie bez powodu w studiach nad głuchotą oraz studiach o niepełnosprawności, a więc w wypadku kondycji uznawanych za patologiczne i „do naprawy”, medykalizacja postrzegana jest jako proces opresyjny, a wręcz demonizowana jako narzędzie ucisku. Peter Conrad dostrzegał zagrożenie opresją i zauważał, że rzeczywiście najczęściej praktyki medykalizujące narzucane są przez hegemoniczne, obdarzone społeczną i polityczną władzą grupy, które czerpią z nich korzyści, umacniając swoją pozycję i wpływy. Medykalizacja może być w tym kontekście postrzegana jako bezwzględna siła napędzana interesami konkretnej grupy zawodowej (lekarzy) oraz finansowym interesem (przemysłu farmaceutycznego). Obiektem ich działań są zaś najczęściej społeczności marginalizowane, na przykład kobiety czy dzieci. Conrad niuansował jednak ocenę medykalizacji, wskazując na jej niejednokrotnie emancypacyjny charakter. Zdarzają się bowiem kondycje, które włączono w obszar medycyny w rezultacie diagnostycznego rzecznictwa (diagnostic advocacy) prowadzonego przez potencjalnych pacjentów i ruchy społeczne1010 Warto mieć na uwadze, że ruchy takie – przy wszystkich pożytkach, jakie generują – bywają aranżowane i kontrolowane przez producentów leków. . Za przykład posłużyć może zespół napięcia przedmiesiączkowego (premenstrual syndrome, PMS) – jest to przykład wyjątkowy, gdyż kondycje medyczne wiązane z kobiecym ciałem i psychiką często stosowane były, aby dyscyplinować kobiety działające poza akceptowalną, społecznie narzuconą normą. Medykalizacja przywoływana jest w literaturze feministycznej, by ukazać, w jaki sposób kobietom odbierano kontrolę nad swoim ciałem, jak dowodzą liczne analizy historii kontroli kobiecej płodności czy rzekomej histerii1111 Anne Figert, Women and the Ownership of PMS: The Structuring of a Psychiatric Disorder, Transaction Publishers, New Brunswick–London 2007. . Jednak symptomy dziś określane jako PMS były lekceważone zarówno przez lekarzy, jak i naukowców, głównie mężczyzn, którzy bagatelizowali je jako wymyślane lub symulowane1212 Często profesje medyczne lekceważą czy wręcz ignorują kobiecy ból. Więcej na ten temat: Jaipreet Virdi, Thousands of Years of Women’s Pain, Wellcome Collection, 2019, https://wellcomecollection.org/articles/XTg4uxAAANU9P5ES, dostęp: 7.04.2020. . Wysiłkiem ruchu feministycznego i organizacji kobiecych związanych z szeroko pojętą sferą zdrowia PMS w latach 70. XX wieku rozpoznano jako realnie zachodzące procesy, które mają konsekwencje w codziennym funkcjonowaniu kobiet. Przełożyło się to na diagnostykę oraz zapewnienie środków zaradczych, niwelujących uciążliwe symptomy, chociaż, jak wskazała Anne Figert, było to gorzkie zwycięstwo, otworzyło bowiem kolejne pole, na którym kobiece ciała podlegają kontroli i interwencji specjalistów. Dostarczyło też amunicji przeciwko kobietom „szalejącym pod wpływem hormonów” i wsparło tezy o niestabilnych i nademocjonalnych osobach ograniczonych własną biologią1313 A. Figert, dz. cyt., s. 100, 102. . Conrad zastrzegł jednak, że nie mniej niż kobiece medykalizowane jest dziś również męskie ciało, które próbuje się wtłaczać w wymóg nieustającej seksualnej sprawności1414 Nie brak również przykładów, gdy medycyna lub farmaceutyka stają się przyczyną powstania choroby. Do bodaj najbardziej znanych przykładów zaliczyć można falę urodzeń noworodków z fokomelią (głęboką deformacją kończyn), będącą konsekwencją zażywania przez kobiety w ciąży, sprzedawanego bez recepty, talidomidu. Substancja ta, zalecana jako środek na wywołane ciążą mdłości, uszkadzała płód i obok fokomelii powodować mogła także niedorozwój centralnego ośrodka nerwowego, oczu czy uszu. . Conrad dostrzegał w medykalizacji rezultat cywilizacyjnych zmian, takich jak ograniczenie wypływów religii, wzrost zaufania do nauki, racjonalności i postępu oraz „ogólny humanitarny trend w kulturze zachodniej”1515 P. Conrad, dz. cyt., s. 8. , które oceniał pozytywnie. Zagrożenie widział raczej w przemedykalizowaniu (overmedicalization). Za Catherine Kohler Riessman1616 Catherine Kohler Riessman, Women and Medicalization: A New Perspective, „Social Policy” 1983, vol. 14, nr 1, s. 3–18. uznał medykalizację za miecz obosieczny, gdyż z jednej strony wspomaga pacjentów, proponuje rozwiązania realnie ułatwiające im funkcjonowanie, nazywa i pozwala rozwiązywać problemy, ale jednocześnie może być i często jest technologią nadzoru i opresji w ujęciu Foucaulta. Krokiem dalej jest biomedykalizacja związana z aktywnością najsilniejszych graczy na medycznej scenie – firm farmaceutycznych promujących nie tylko swoje produkty, ale także choroby, na które proponują farmakologiczne rozwiązania. Adele Clarke1717 Adele E. Clarke, Biomedicalization: Technoscience, Health, and Illness in the U.S., Duke University Press, Durham 2010. wyznacza jej początek na drugą połowę lat 80. XX wieku, kiedy specyfika, organizacja i praktyki medyczne silnie naznaczone zostały przez technonaukę1818 Adele Clarke wraz z zespołem posługuje się laturiańską koncepcją technonauki jako continuum pomiędzy nauką a techniką/technologią. . Biomedykalizację Clarke definiuje jako nową biopolityczną ekonomię medycyny, zdrowia, choroby, życia i śmierci, gdzie splatają się biomedyczna wiedza, technika, usługi i kapitał1919 A.E. Clarke, dz. cyt., s. 1. . Przedrostek ‘bio’ wskazuje na potencjał przekształcania ludzkich i nie ludzkich obiektów oraz medykalizacji za pośrednictwem technonaukowych innowacji, takich jak biologia molekularna, biotechnologie, genomizacja czy medycyna transplantacyjna2020 Tamże, s. 47. . Biomedycyna przenosi zaawansowaną naukę (big science) i zaawansowaną technikę (big technology) ze sfer niedostępnych przeciętnemu człowiekowi w jego bezpośrednie otoczenie – do telefonu, komputera czy też wprost do jego ciała, na przykład w postaci rozrusznika serca. Ten proces transformacji życia realizowany jest z użyciem technologicznych środków służących optymalizacji wydajności, a także służy ocenie ryzyka oraz kontroli poszczególnych jednostek, grup i całych populacji. W tym zakresie istotne są systemy zbierania danych i zarządzania nimi – medycyna bowiem ściśle sprzęga się z naukami informatycznymi i komputeryzuje się. Jak dowodzi Clarke, biomedykalizacja co do zasady zbieżna jest z wcześniejszą medykalizacją, a więc ekspanduje poza tradycyjnie wyznaczane jej granice, uruchamia przy tym wielkoformatowe zmiany. W zakresie ekonomii przekłada się na korporatyzację oraz prywatyzację badań i oferowanych usług. Publiczne i społeczne instytucje nie potrafią konkurować z potężnymi, monopolizującymi rynek i racjonalizującymi koszty przedsiębiorstwami z branży biotechnologii medycznej2121 Doskonałym przykładem tych tendencji są losy Human Genome Project, który rozpoczął się jako przedsięwzięcie finansowane przez rząd Stanów Zjednoczonych, a zwieńczył go patent przyznany prywatnej firmie, która czerpie z niego zyski. Procesy takie Clarke i jej zespół określają zbiorowym terminem: Biomedical TechnoService Complex Inc. . Te zaś, w ramach oszczędności, przenoszą część zadań (jak opieka czy rehabilitacja) na pacjentów i ich rodziny, co prowadzi do dewolucji usług i ich stratyfikacji. Zdrowie stało się moralnym i społecznym zobowiązaniem, podobnie jak odpowiednie zarządzanie własną chorobą. Przekształciło się w długoterminowy projekt, wspierany przez takie inicjatywy, jak ruch quantified self, polegający na automonitoringu z wykorzystaniem sprzętów i aplikacji sprawdzających aktywność fizyczną, funkcje życiowe, a nawet stany emocjonalne (np. aplikacje badające sen czy poziom stresu), by kontrolować i podnosić możliwości swojego ciała i psychiki2222 Znakomitym przykładem obiektów wykorzystywanych jako narzędzia Foucaultowskich technik zarządzania sobą są smartwatche. Sprzęt ten oferuje możliwość ustawicznego monitorowania nie tylko własnej aktywności ruchowej, co przedstawiane jest jako prozdrowotne, ale także aktywności emocjonalno-psychicznej. Firma Samsung, promując swój zegarek, obiecuje „zdrowe wsparcie pod każdym względem”: „Z Galaxy Watch Active2 zadbasz również o sferę umysłu. Wraz z opcją śledzenia poziomu stresu w czasie rzeczywistym zyskujesz dostęp do programów medytacji i ćwiczeń oddechowych, które pomogą Ci się zrelaksować” (https://www.samsung.com/pl/wearables/galaxy-watch-active2-r820/SM-R820NSDAXEO/, dostęp: 7.04.2020). Smartwatche promowane są jako urządzenia do samomonitorowania oraz „osobiści doradcy zdrowotni” (https://www.samsung.com/pl/wearables/galaxy-watch-active2-r820/SM-R820NSDAXEO/buy/, dostęp: 7.04.2020). . Zdrowie, a szerzej – dobrostan obywatela, jest przedmiotem oceny ryzyka oraz nadzoru – ze strony jego samego i podmiotów mających dostęp do danych generowanych przez użytkowników sprzętu casualowego (takich jak smartfony i smartwatche) i specjalistycznych instrumentów medycznych. Wszystko to jest możliwe dzięki technounaukowieniu biomedycyny oraz jej informatyzacji, pozwalającym na przetwarzanie i analizę wielkich zbiorów danych. Stosunkowo nowym trendem jest także genomizacja medycyny oraz produkcji leków. Nowe substancje generuje się na poziomie molekularnym – zajmuje się tym między innymi farmakogenomika. Te zaawansowane i specjalistyczne rozwiązania angażuje się nie tylko do leczenia rzadkich schorzeń, ale także przypadłości dotykających dużej części populacji, takich jak łysina lub otyłość, co czyni farmakogenomikę potencjalnie bardzo dochodowym segmentem biomedycyny. Biomedycyna przeniknęła do kultury popularnej, gdzie uznana została za reprezentację współczesnej, nowoczesnej nauki. Adele Clark pokazała, jak zmedykalizowane zostały naukowe newsy2323 A.E. Clark, dz. cyt., s. 71. , a Nicolas Rose pisał o molekularnym spojrzeniu2424 Nicolas Rose, The Politics of Life Itself: Biomedicine, Power, and Subjectivity in the Twenty- -First Century, Princeton University Press, Princeton–Oxford 2009, s. 12. , zastępującym spojrzenie kliniczne, na którym oparł analizę nowoczesnej medycyny Michel Foucault w Narodzinach kliniki. Rose dowodził, że to konsekwencja myślenia o życiu właśnie na poziomie molekularnym – w tej bowiem skali rozważa się relacje, w jakie wchodzą organizmy, oraz sposoby, w jakie można na nie wpływać. Molekularne spojrzenie wymknęło się narracjom naukowym i zadomowiło w reklamach kremów, past do zębów czy szamponów epatujących potencjalnych konsumentów wizualizacją cząsteczek w formie kolorowych kulek. Przenikające przez kolejne warstwy skóry czy „wypełniające ubytki w szkliwie” przedstawiane są jako byty niemal świadome i inteligentne2525 Jedną z inspiracji takiego sposobu ukazywania ludzkiego ciała oraz rzeczywistości poza nim jest zasada power of ten, którą do edukacji wprowadził Kees Boeke, zamiłowany nauczyciel i popularyzator wiedzy. Było to wizualne narzędzie edukacyjne mające uzmysłowić uczniom wielkość obiektów, które ich otaczają. Punktem wyjścia był rysunek ludzkiego ciała (zazwyczaj dziewczynki trzymającej kota), ukazywanego na kolejnych ilustracjach z odległości dziesięciokrotnie większej niż poprzednio: w relacji do dinozaura lub wieloryba, budynku, kontynentu, globu czy w końcu ciał niebieskich. I odwrotnie – Boeke ilustrował ciało ‘w głąb’, zwiększając skalę co 10 razy. Power of ten zrobiło ogromną karierę, spopularyzowane książką Boeke’go Cosmic View: The Universe in 40 Jumps z 1957 roku (John Day Co., New York) oraz filmem Powers of Ten Charlesa i Ray Eams z 1968 roku z ikonicznym kadrem ukazującym z góry mężczyznę śpiącego na kocu w parku jako punkt wyjściowy wizualnej podróży w kosmos i do wnętrza ludzkiego ciała. Więcej o historii power of ten w nauce oraz współczesnych inspiracjach artystycznych: Performance Lecture: Powers of 10 (1968), Global Digital History of Science Festival, https://www.crowdcast.io/e/performance-lecture, dostęp: 10.07.2020. . Podobne wizualne środki stosuje także telewizja czy kino, gdy ukazując bohaterów, wnika w ich ciała i prezentuje je na poziomie molekularnym – jak zdarzało się w serialu Dr House2626 Fox Broadcasting Company, 2004–2012. czy filmie Lucy2727 Lucy, reż. Luc Besson, 2014. . Sprawia to, że jako społeczeństwo oswajamy się z taką ikonografią oraz technologiami, jakie się z nią wiążą – wykazujemy coraz większe zaufanie do rozwiązań medycznych silnie ingerujących w ciało, takich jak implanty ślimakowe czy terapie genowe, normalizowane pod nazwą „medycyny genetycznej”. To z kolei przynosi nową relację między pacjentami i ich ciałami a medycyną. Jak podkreślała Clarke, o ile medykalizacja wyrosła na XIX-wiecznej normalizacji ciał, o tyle biomedykalizacja proponuje rozwiązania zindywidualizowane i skrojone na potrzeby konkretnych grup, a nawet indywidualnych pacjentów. Niesłyszenie, podobnie jak inne kondycje ujmowane współcześnie poprzez kategorię niepełnosprawności, uznane zostało za sferę, którą zarządzać powinny medycyna, rehabilitacja i profesje związane z szeroko rozumianą terapią i opieką. Głuchota i niedosłyszenie zostały zmedykalizowane i rozpoznane jako kondycja nienormalna, co budziło głęboki sprzeciw części niesłyszących, którzy wcale nie czuli się ‘wybrakowani’ czy wymagający medycznych interwencji. Na medykalizujące patologizowanie odpowiedzieli poszukiwaniem innych niż medyczna i związana z niepełnosprawnością autodefinicji. W Stanach Zjednoczonych, pod wpływem społecznych, politycznych i prawnych tradycji walki o prawa obywatelskie, głusi zdefiniowali się w kategoriach mniejszościowych, jako wspólnota języka, kultury, a nawet etnosu. Taka propozycja spotkała się z dużym zainteresowaniem społeczności niesłyszących w innych krajach, chętnie adaptujących model mniejszościowej tożsamości. Kapitonim „Deaf/Głuchy” stał się jego cechą dystynktywną i deklaracją. W paradygmacie Głuchej kultury medykalizacja postrzegana jest jako jedno z narzędzi audyzmu i oralizmu, „za pomocą [których] słyszący dominują, dokonują restrukturyzacji i sprawują władzę nad społecznością głuchych”2828 Harlane Lane, Maska dobroczynności. Deprecjacja społeczności głuchych, tłum. Joanna Kobosko, Tadeusz Gałkowski, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1996, s. 68. Dziś definicja audyzmu koncentruje się na normatywizacji słyszenia uprzywilejowującej słyszących. , jak pisał Harlane Lane, oddany sojusznik amerykańskich Głuchych. Jak podkreślał w Masce dobroczynności, słyszący czerpią ekonomiczne profity z (także medycznej) „opieki” nad niesłyszącymi. Do profesji zbudowanych na patologizacji osób niesłyszących zaliczył: dyrektorów szkół dla głuchych i programów kształcenia dorosłych głuchych, ekspertów w dziedzinie poradnictwa dla głuchych i ich rehabilitacji, nauczycieli głuchych dzieci i dorosłych, tłumaczy, audiologów, logopedów, otologów, psychologów, psychiatrów, bibliotekarzy, badaczy, pracowników socjalnych, specjalistów od protez słuchowych2929 Tamże. . Opisując jednak wpływ medykalizacji na głuchych, trzeba pamiętać, że nie wszyscy spośród nich buntowali się przeciw niej. Wielu głuchym przyniosła korzyści, o jakie zabiegają aktywiści walczący o rozpoznanie innych kondycji jako problemów medycznych. W zależności od kraju do „zysków” należy dostęp do świadczeń społecznych, usług medycznych i rehabilitacyjnych – w tym refundacja sprzętu medycznego3030 Sarah Churman, głucha Amerykanka, której nagranie wideo z aktywacji implantu obejrzało w serwisie YouTube kilka milionów osób, co zachęciło ją do opisania swojej historii, wspomina, że jej status jako osoby niepełnosprawnej „uruchomiony” został po tym, jak okazało się, że może ją to zwolnić z opłat za szkołę: Dowiedziałam się, że Texas Rehabilitation Center może zapłacić za moją naukę, ponieważ jestem „niepełnosprawna”. „Jestem niepełnosprawna” zastanawiałam się. Nagle zaczęto badać mój słuch i inteligencję, cechy osobowości i inne dość przypadkowe rzeczy, by sprawdzić, czy kwalifikuję się do pomocy dla niepełnosprawnych. Siedziałam po testach słuchu w gabinecie i byłam oniemiała. Nigdy wcześniej nie myślałam o sobie jako kimś z niepełnosprawnością (S. Churman, dz. cyt., s. 34). . Zarysowany powyżej podział nie jest w praktyce rozłączny, a niejednokrotnie zdeklarowani Głusi, definiujący się jako członkowie mniejszości językowej i kulturowej, mają pożytek z korzyści przysługujących im jako osobom z niepełnosprawnością. Warto w kontekście powyższych rozważań przywołać kanoniczne dzieło Normalne i patologiczne francuskiego historyka nauki Georges’a Canguilhema, który jako jeden z pierwszych rozważał nowoczesne relacje normy i patologii w odniesieniu do ludzkiego zdrowia i choroby3131 Georges Canguilhem, Normalne i patologiczne, tłum. Paweł Pieniążek, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2000. . Rozważania te, opublikowane po raz pierwszy w 1943 roku, przez brak tłumaczenia pozostawały nieobecne w piśmiennictwie anglosaskim, jednak odegrały fundamentalną rolę we francuskiej tradycji krytycznej – w tym w pismach Michela Foucaulta, Jacques’a Derridy czy Louisa Althussera. Canguilhem zrekonstruował przemiany XIX-wiecznego rozumienia normy i patologii, sam zaś przeciwstawiał się zarówno utożsamianiu normalności ze zdrowiem, jak i definiowaniu jej jako uśrednionej wartości danej cechy. Granica między tym, co normalne, i tym, co patologiczne, jest, jak dowodził Francuz, trudna do wyznaczenia, gdyż obydwie kategorie mają relacyjny charakter. Za normalne Canguilhem uznał to, co umożliwia konkretnemu organizmowi funkcjonowanie w otoczeniu, w jakim przyszło mu żyć, za zdrowie zaś margines tolerancji dla zmienności środowiska, a więc umiejętność, by odpowiednio na jego przekształcenie zareagować i je przeżyć. Norma i zdrowie obejmują zatem także możliwość zapadnięcia na chorobę – oraz pokonanie jej. Odpowiednio jako stan chorobowy Canguilhem traktował ograniczenie owej elastyczności wobec otoczenia lub jej całkowity brak. Fakt, że chorobę zwykło się postrzegać jako patologię samą w sobie, badacz wiązał z tym, w jaki sposób człowiek jej doświadcza i o niej opowiada. Narracje te wpływają na konceptualizację choroby przez lekarzy i naukowców. Co istotne w świetle prowadzonych rozważań Canguilhem podkreślał, że normy i patologii trzeba poszukiwać poza ciałem. Posłużył się przykładem takich niepełnosprawności, jak artretyzm czy krótkowzroczność, które jakkolwiek nie uniesprawniają ludzi we wspólnotach rolniczych, to eliminują ich z aktywności związanych z żeglugą czy lotnictwem. Technologiczne rozszerzenia człowieka (jak ująłby to Marshall McLuhan) patologizują tych, dla których są niedostępne. Zatem za zmienne warunki, do których przystosować musi się człowiek, Canguilhem uznaje zarówno jego otoczenie biologiczne, jak i społeczne oraz techniczne. Ten pogląd sytuuje go w samym centrum późniejszych o trzy dekady społecznych studiów o niepełnosprawności. Choroba miasta3232 Ta część książki jest oparta na artykule Miejskie epidemie głuchoty – brzmienie nowoczesności, który ukazał się „Tekstach Drugich” 2020, nr 1, s. 376–398. Przedmiotem medykalizacji bywały nie tylko ludzkie stany i kondycje, ale także przedmioty, czego doskonałym przykładem jest wózek, dziś nazywany inwalidzkim3333 Wózek z Bath używany był niegdyś w ekskluzywnej rekonwalescencji w Bath, słynnym angielskim kurorcie. Kojarzony był z lenistwem, otyłością i gnuśnością klas wyższych i dopiero zastosowany do opieki nad rannymi żołnierzami zaczął być postrzegany jako element szpitalnego środowiska. Kolejne zmiany w wyglądzie i funkcjonalności wózka uczyniły z niego sprzęt do samodzielnego przemieszczania się, a nie bycia wożonym. , a nawet miasta, które stały się teatrem walki z nową plagą współczesności – hałasem. Od połowy XIX wieku do dziś wobec populacji miejskich regularnie formułowane są diagnozy o gwałtownym przyroście liczby osób głuchych, ubierane w alarmującą kategorię „epidemii głuchoty”. W dyskursie medycznym epidemia definiowana jest jako nagły wzrost zachorowań, którego skala znacząco przekracza przewidywania. Kategoria ta dotyczy szczególnie chorób zakaźnych, jednak używana jest również w odniesieniu do schorzeń, urazów i innych związanych ze zdrowiem stanów, których pojawienie się naznaczone jest gwałtownym przyrostem3434 Deafness: A Medical Dictionary, Bibliography, and Annotated Research Guide to Internet References, red. James N. Parker, Philip M. Parker, ICON Health Publications, San Diego 2003, s. 319. . Epidemia to pojęcie mało transparentne, naznaczone dużym, negatywnym ładunkiem emocjonalnym, jest utożsamiana z zagrożeniem, które trudno kontrolować i nad którym trudno zapanować. Rozprzestrzenia się bowiem w sposób, którego (przynajmniej na początku) nie daje się przewidzieć, a który sprawia, że zagrożenie dotyczy potencjalnie wszystkich członków populacji. Wprawdzie głuchota nie jest schorzeniem zakaźnym, jednak jej dynamiczny charakter, możliwość pogorszania się słuchu i ogłuchnięcia pozwalają na przypisywanie jej epidemicznego potencjału. „Epidemia głuchoty”, odnosząca się do trudnej do okiełznania skali zjawiska, jest w gruncie rzeczy hiperbolą, która ma zwrócić uwagę na powagę zagrożenia3535 O niechcianych dźwiękach pisze się nie tylko w tonie paniki moralnej – wykorzystywana jest też retoryka wojenna. Jej przykładem może być tytuł utworu Dana McKenzie z 1928 roku The Crusade against Noise (James G. Mansell,The Age of Noise: Hearing Modernity, University of Illinois Press, Urbana–Chicago–Springfield 2017, s. 25) lub współczesna, opublikowana przez „The New York Times” oś czasu zatytułowana New York’s War on Noise, http://www.nytimes.com/interactive/2013/07/13/nyregion/nyc-noise-timeline.html, dostęp: 5.02.2018. . W retoryce epidemiologicznej nowoczesne miasto postrzegane jest zarówno jako źródło niebezpieczeństwa dla swoich mieszkańców, środowisko akustycznie toksyczne, jak i pacjent, którego trawi choroba. Przemiany, jakim w XIX i XX stuleciu podlegało miasto, zaowocowały pojawieniem się w nim nowych źródeł hałasu: fabryk, kolei miejskich, samochodów, radia, reklam dźwiękowych, a także koncentracją mas ludzi, którzy również generowali zgiełk. Miasto stało się ogłuszające, a hałas okazał się niezbywalnym elementem nowoczesnych metropolii, podobnie jak były nią szara strefa żebractwa, prostytucji i przestępczości albo śmieci i ścieki, z których gwałtownym przyrostem miasta nie umiały sobie poradzić. Utożsamienie ogłuszającego charakteru miejskiego hałasu z epidemią było w gruncie rzeczy krytyką aglomeracyjnego życia z dala od natury, jej odgłosów, praw, kolorów, krajobrazów, relacji, które zastąpione zostały destrukcyjną mechaniczną kakofonią. W latach 20. XX wieku głównym frontem walki z miejskim hałasem stał się Nowy Jork, archetypiczna nowoczesna metropolia przodująca nie tylko w rozwoju i technicznych udogodnieniach, ale i dźwiękowych bolączkach. Te uwzględniane były przez pracodawców reklamujących się jako zapewniający „zdrowe [w tym ciche – dop. M.Z.] warunki pracy”, jak i deweloperów, którzy wychodzili naprzeciw oczekiwaniom (odpowiednio zamożnych) nowojorczyków, proponując im „dźwiękoszczelne konstrukcje” budynków3636 Emily Thompson, Listening to/for Modernity: Architectural Acoustics and the Development of Modern Spaces in America w: The Architecture of Science, red. Peter Galison, Emily Thompson, The MIT Press, Cambridge–London 1999, s. 264. . Dźwiękochłonne materiały jednak nie wystarczały. Mieszkańcy zasypywali skargami i donosami miejski Departament Zdrowia3737 Treści skarg udostępnione zostały w projekcie Roaring Twenties towarzyszącym książce Emily Thomson, The Soundscape of Modernity: Architectural Acoustics and the Culture of Listening in America, 1900–1933 (The MIT Press, Cambridge–London 2002, http://vectorsdev.usc.edu/NYCsound/777b.html, dostęp: 2.02.2018). , co wyraźnie wskazuje na rozpoznawanie problemu miejskiego hałasu jako zagadnienia o charakterze medycznym. Przedstawicielka departamentu, Shirley W. Wynne, tak pisała o tym w 1930 roku na łamach „The Journal of the Acoustical Society of America”: Może zaskakiwać, dlaczego to właśnie Departament Zdrowia podjął się obniżenia hałasu w mieście – wydawać by się wszakże mogło, że jest to zadanie o charakterze raczej inżynierskim. Zaiste to nie Departament Zdrowia poszukiwał rozwiązania problemu hałasu, lecz on sam nas znalazł. Od lat piszą do nas mieszkańcy, prosząc o pomoc w uciszeniu uciążliwych hałasów. Problem jest praktycznej natury: jak nowojorczycy mają wyspać się porządnie, by nazajutrz pracować w pełni efektywnie, pomimo tej bolączki nowoczesności, jaką jest miejski hałas. Wiedzeni instynktem zwrócili się do Departamentu Zdrowia, by ten usunął przeszkodę, która bardzo realnie wpływa na ich dobrostan3838 Shirley W. Wynne, New York City’s Noise Abatement Commission, „The Journal of the Acoustical Society of America” 1930, vol. 12, nr 2, s. 12. . Dalej autorka wymienia przykładowe niedogodności, na które wnosili skargi mieszkańcy: niepokojeni przez hałas fabryk, odgłosy ruchu ulicznego, wiercenia czy kucia, ale także donośne dźwięki radiowych koncertów w mieszkaniach sąsiadów; pracę nauczycieli utrudnia przedostający się do sal lekcyjnych hałas ulicy; dziekan szkoły dla dziewcząt utyskuje, że sale z oknami wychodzącymi na ulicę są praktycznie nie do użytku; narzekania płyną także z biur i osiedli mieszkalnych3939 Tamże. . Jak zauważa Wynne, hałas sam w sobie nie jest bezpośrednim sprawcą chorób czy dolegliwości, jednak może być kroplą, która przepełni czarę i w połączeniu z innymi czynnikami rozstrzygnie o zdrowiu mieszkańców miasta – zarówno fizycznym, jak i psychicznym. W podobnym duchu w Wielkiej Brytanii w 1929 roku wypowiadał się lekarz Gilbert E. Mould. W artykule o tym, jak mieszkając w mieście, pozostać przy zdrowych zmysłach, wskazywał, że „pod względem mentalnej higieny hałas jest najbardziej niepożądanym elementem nowoczesnego stylu życia”4040 J.G. Mansell, dz. cyt., s. 3. . Brytyjskie gazety donosiły zaś w sensacyjnym i alarmującym tonie o samobójstwach popełnianych na skutek miejskiego zgiełku, który dla wrażliwych osób okazywał się nie do zniesienia4141 Tamże. . Jedną z konsekwencji miejskiego hałasu dla zdrowia psychicznego mieszkańców miała być neurastenia, przed którą przestrzegali lekarze4242 Tamże, s. 27. . Po raz pierwszy zdiagnozował ją George Miller Beard jako nadmierną utratę energii przez ciało – a tej, jak wówczas uważano, są stałe i nieodnawialne zasoby. Trudy i wyzwania nowoczesnego miasta nadwyrężają jej pokłady, które poza wielkomiejskim środowiskiem w zupełności wystarczają człowiekowi na całe życie4343 Carolyn Thomas de la Peña, The Body Electric: How Strange Machines Built the Modern American, New York University Press, New York–London 2003, s. 4–5. i to właśnie ów niedostatek powoduje negatywne skutki zdrowotne dotyczące ciała, a przede wszystkim ducha4444 Dziś dostrzega się wpływ hałasu (dzwonów kościelnych, tras szybkiego ruchu czy trakcji kolejowych) także na zachowania zwierząt. Ornitolog Árpád Zsoldos zwraca uwagę na oddziaływanie zgiełku na donośność śpiewu ptaków, które usiłują „przekrzyczeć” samochody i samoloty, co negatywnie wpływa na ich dobrostan, gdyż wymaga od nich większego wysiłku i wydatkowania energii; wystąpienie „What Are the Birds Talking about” podczas konferencji Central European Society for Soundscape Ecology, 29.11–1.12.2018, Budapeszt, Węgry. . Idea neurastenii została skompromitowana tuż po pierwszej wojnie światowej, do czego znacząco przyczyniła się nowa wiedza psychologiczna. Wcześniej neurastenia była uznawana za kondycję somatyczną, zakładano, że hałas powoduje zaburzenia na tle nerwowym. Nowe teorie psychologiczne wskazywały na psychosomatyczną genezę kondycji psychicznych, przez co nadwrażliwość na dźwięki postrzegana była jako skutek, nie przyczyna zaburzeń. Neurastenia, wyparta z nowoczesnej medycyny, utrzymała się jako oręż w walce z hałasem do lat 30. XX wieku, dostarczając naukowego, choć nieaktualnego już zestawu argumentów, uzasadniających potrzebę starań o cichsze środowisko4545 J.G. Mansell, dz. cyt. . W Nowym Jorku walkę z hałasem Departament Zdrowia zaczął od prac legislacyjnych i uregulowania zachowań mieszkańców4646 Nie oznacza to, że wcześniej nie było rozwiązań legislacyjnych wymuszających ciche zachowanie. We Francji regulacje takie wprowadzono już w 1789 roku, ale częściej niż do karania za zakłócanie ciszy stosowano je, by ograniczać prawo do zgromadzeń (Jacques Attali, Noise: The Political Economy of Music, University of Minnesota Press, Minneapolis 1977, s. 123). Legislacja przeciwhałasowa nadal wykorzystywana bywa w podobny sposób, za przykład posłużyć mogą próby uniemożliwienia okupacji nowojorskiego Zuccotti Park w 2011 roku w ramach #occupy. Zgodnie z prawem, by używać wzmacniaczy dźwięku w mieście, potrzebna jest zgoda policji – tej protestujący nie otrzymali, co zaowocowało zastosowaniem tak zwanego ludzkiego mikrofonu: strategii wspólnotowej, analogowej, opartej na głosie i powtórzeniu. Więcej na ten temat: Magdalena Zdrodowska #occupywallstreet. Z Twittera na ulice – analogowe formy protestu, „Kultura Współczesna” 2014, nr 4(84), s. 32–39. oraz powołania w 1929 roku Komisji Antyhałasowej4747 Podobne ciało, Anti-Noise League, powołano cztery lata później w Londynie. (Noise Abatement Commission)4848 Emily Thompson, The Soundscape of Modernity: Architectural Acoustics and the Culture of Listening in America, 1900–1933, The MIT Press, Cambridge–London 2004, s. 157. . Jej pierwszym zadaniem było precyzyjne zdiagnozowanie miasta. W tym celu zwrócono się ku nowej profesji – audiologii, dla której udział w tak ważkim i nagłośnionym medialnie przedsięwzięciu był wspaniałą szansą na zaistnienie w świadomości obywateli i potencjalnych klientów4949 Do tematu tego powracam w podrozdziale Profesjonalizacja niesłyszenia → Audiologia – nowa profesja → Audiologiczny performans. . Inżynierowie z Bell Labs na zlecenie Komisji wyjeżdżali w miasto w specjalnych „nasłuchowych” ciężarówkach. Były one naszpikowane sprzętem pomiarowym, co wzbudzało zainteresowanie mediów i gapiów. Zatrudnieni przez Komisję specjaliści nasłuchiwali dźwięków miasta, wykorzystując te same urządzenia pomiarowe, którymi audiolodzy diagnozowali w gabinetach osoby niedosłyszące. Raport z badań pod tytułem City Noise5050 City Noise, Noise abatement commission, Department of Health, New York 1930. Komisja opublikowała w 1930 roku. Towarzyszyła mu infografika, w której na tle metropolitalnego pejzażu wypełnionego wieżowcami, tramwajami i automobilami wyliczono główne źródła uciążliwego zgiełku, a zatem: ruch samochodowy (silniki, klaksony, hamulce), komunikację miejską i transport (kolej, metro, pisk zawracających samochodów), place budowy (załadunek czy świst pary i innych wyziewów), domostwa (w tym głośniki, pianina i fonografy), życie uliczne (radio i muzyka w sklepach), rzekę i port (syreny i silniki), dostawców oraz inne (w tej kategorii znalazły się samoloty, fabryki, parki rozrywki oraz restauracje). Problem miejskiego hałasu został zatem rozpoznany i nazwany, powołano diagnostyków do zbadania miasta–pacjenta, a zebrane dane złożyły się na wizualną reprezentację bolączki. Jednak epidemiologiczna retoryka wymaga dalej idących działań, rozbudzając strach przed chorobą, która dotknąć może każdego członka populacji, a nad którą instytucje medyczne nie panują. Epidemia to kategoria nie tylko deskryptywna, ale i polityczna – wzywa do działania, uruchamia procesy zarządzania życiem społecznym, gdyż groza, którą przynosi, domaga się podjęcia zdecydowanych środków zapobiegawczych5151 W ten sposób pojęcie epidemii wykorzystywał np. amerykański aktywista Larry Kramer podczas intensywnych starań o podjęcie zorganizowanej, odgórnej reakcji na rozprzestrzenianie się HIV/AIDS w latach 80. XX wieku. Z rozmysłem i konsekwentnie posługiwał się słowem „epidemia”, by zmienić postrzeganie AIDS, uzmysłowić jego skalę i zmusić władze do działania. . Nie inaczej było z epidemiami głuchoty, które także doczekiwały się kolejnych strategii przeciwdziałania opartych na procedurach kontroli i regulacji ze strony państwa oraz profesji medycznych. Obejmowały one rozwiązania legislacyjne określające normy hałasu w miejscach publicznych, miejscach pracy czy budownictwie mieszkalnym5252 Na uwagę zasługują też nieregulowane prawnie przedsięwzięcia, jak projektowanie akustyczne (sound design), mające na celu „wypracowanie metod dla ulepszenia jakości estetycznej środowiska dźwiękowego”. Projektowaniu akustycznemu poświęcony jest numer pisma „Glissando” (2019, nr 37), gdzie obok tekstów dotyczących kreacji środowiska dźwiękowego w kinie, teatrze czy grach wideo znalazły się m.in. artykuły poświęcone dźwiękowemu projektowaniu miast (Justyna Anders-Morawska, Jak brzmi ten produkt. Projektowanie krajobrazu dźwiękowego miasta z perspektywy doświadczeń użytkownika, s. 70–81) czy samochodów (Antoni Michnik, Prywatność ruchomego pudełka. O projektowaniu audiosfery samochodów, s. 82–93). O projektowaniu akustycznym pisał też Rafał Kołacki, Jak brzmi miasto. Kilka uwag na temat projektowania akustycznego przestrzeni miejskich, na przykładzie toruńskiej fontanny Cosmopolis (w: Sposoby słuchania, red. Marcin Olejniczak, Tomasz Misiak, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie, Konin 2017). Szczególnie interesujący w kontekście akustyki przestrzeni mieszkalnych jest esej Dariusza Brzostka Przez ściany. O słuchaniu dźwięków dobiegających „spoza” (w: tegoż, Nasłuchiwanie hałasu. Audioantropologia między ekspresją a doświadczeniem, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2014, s. 85–99). Autor, rozważając ingerencje sąsiadów w domową, własną sonosferę, wychodzi od „»szmeru« wody – szemrzącej w rurach, bulgoczącej w kanalizacji, skapującej kroplami do wanny i umywalki, uderzającej skromnymi falami w obmywane ciało” w hiperakustycznych blokowych łazienkach (s. 85). oraz zmiany kodeksu drogowego, wyciszające jeden z głównych miejskich hałasów, czyli samochodowe klaksony, którymi kierowcy zmuszeni byli sygnalizować wszystkie planowane manewry5353 Więcej na ten temat w odniesieniu do polskich miast: Sławomir Łotysz, Walka z hałasem ulicznym w międzywojennej Warszawie. Moda czy konieczność?, „Teksty Drugie” 2020, nr 2, s. 324–344. . Głuchych normalizowano protezami słuchu i specjalistyczną edukacją, a z czasem, w miarę rozwoju biotechnologicznych możliwości, zaczęto wprowadzać przesiewowe badania słuchu. Mają one charakter nie tyle diagnostyczny, jak mogłoby się wydawać, ile właśnie epidemiologiczny5454 Deafness: A Medical Dictionary, Bibliography…, s. 340. i jako takie są elementem medyczno-państwowej kontroli nad populacją. Problem miejskich epidemii głuchoty nie zdezaktualizował się5555 Kilka współczesnych przykładów: Epidemia utraty słuchu wśród młodych ludzi (18.05.2016, https://otolaryngologia.mp.pl/inne-zagadnienia/show.html?id=143313, dostęp: 22.08.2018); „Epidemia głuchoty” sposobem na egzamin (12.09.2008, https://wiadomosci.wp.pl/epidemia- gluchoty-sposobem-na-egzamin-6037419632596097a, dostęp: 22.08.2018); Czy grozi nam epidemia głuchoty? (materiał TVP3, 8.02.2017, https://warszawa.tvp.pl/28976058/czy-grozi- nam-epidemia-gluchoty, dostęp: 22.08.2018); An Epidemic of Deafness Is Spreading (14.12.2017, https://www.health24.com/Medical/Hearing-management/Noise/An-epidemic-of-deafness-is-spreading-20120721, dostęp: 22.08.2018); Hearing Loss: A Silent Epidemic (12.2009, https://www.health.harvard.edu/newsletter_article/hearing-loss-a-silent-epidemic, dostęp: 22.08.2018); Noise-Induced Hearing Loss: A Modern Epidemic? (2.05.2017, https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/28489444, dostęp: 22.08.2018). i nadal silnie wpisany jest w myślenie o destrukcyjnym wpływie miejskiego środowiska jako nośnika stechnicyzowanej cywilizacji. Wprawdzie Raymond Murray Schafer, rozważając historię miejskich zmagań z hałasem, konkludował, że walka z nim jest najbardziej interesująca jako świadectwo „akustycznych fobii” samych walczących5656 Raymond Murray Schafer, The Soundscape: Our Sonic Environment and the Tuning of the World, Destiny Books, Rochester 1994, s. 67. , to w zanieczyszczeniu hałasem widział ogólnoświatowy problem i za innymi ekspertami obawiał się powszechnej głuchoty5757 Raymond Murray Schafer, Muzyka środowiska w: Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, red. Christoph Cox, Daniel Warner, tłum. Julian Kutyła i in., Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 53. . Przed tym samym przestrzegał w 1927 roku (przez radio!) Thomas A. Edison, zwracając się do głuchych uczestników nowojorskiego spotkania w Hotelu McAlpin. Wynalazca przewidywał, że ze względu na „coraz hałaśliwszą cywilizację” w ciągu stu lat wszyscy ogłuchną5858 Deaf World in Century Is Visioned by Edison, „The Philadelphia Inquirer”, 20.20.1927, vol. 196, nr 51, s. 1. . Opinia prominentnego innowatora odbiła się szerokim echem: donosiła o niej nawet polska prasa5959 To i owo: Za sto lat wszyscy będą głusi?, „Gazeta Kaszubska”, 19.03.1927, nr 33. , a czytelnik na łamach „New York Times” wykorzystał ją jako okazję do przypomnienia o wadze rehabilitacji niesłyszących6060 Charles G. Stevens, Interpreting Mr. Edison: His Remarks about Deafness Bring Suggestion for Rehabilitation, „The New York Times”, 23.02.1927, s. 22. . Natomiast na łamach „Pittsburgh Gazette Times” Montague Glass, prawnik, scenarzysta i humorysta, w swej kolumnie Potash & Perlmutter discuss…6161 Abe Potash i Morris Perlmutter to fikcyjne postaci powołane do życia przez Montague Glassa. Pojawiali się w pisanych przez niego książkach, sztukach oraz filmach. Na łamach „Pittsburgh Gazette Times” Glass wykorzystywał przekomarzające się postaci do komentowania bieżących wydarzeń. wystąpienie Edisona uczynił przyczynkiem do dowcipnej opowieści o przyszłości zmysłów6262 Montague Glass, Potash & Perlmutter Discuss the Five Well Known Senses and Mr. Edison’s Recent Prediction, „Pittsburgh Gazette Times”, 9.01.1927, s. 10. . Tekst zilustrowano scenką z futurystycznego miasta, w którym przechadzający się pośród aut, tramwajów i robót budowlanych oraz onomatopei dżentelmeni wyposażeni są w wiktoriańskie trąbki słuchowe. 2. Profesjonalizacja niesłyszenia Rozszerzenie się wpływów i znaczenia medycyny w toku XIX wieku sprzęgnięte było z przemianą społeczną, którą Harold Perkin, brytyjski historyk społeczny, określił pojawieniem się i rozwojem społeczeństwa sprofesjonalizowanego6363 Harold Perkin, The Rise of Professional Society: England since 1880, Routledge, London–New York 1989. Tomasz Goban-Klas używał tłumaczenia „społeczeństwo profesjonalistów” (Społeczeństwo informacyjne i jego teoretycy w: W drodze do społeczeństwa informacyjnego, red. J. Lubacz, Instytut Problemów Współczesnej Cywilizacji, Warszawa 1999, s. 34), które nie oddaje jednak w moim odczuciu typologicznego charakteru sformułowania zaproponowanego przez Perkina. . Nastąpiło to w latach 30. XIX wieku i charakteryzowało się upowszechnieniem modelu społecznego, kulturowego i ekonomicznego awansu, który dotąd był wyjątkiem. Oto o władzy, statusie i zasobach nowego, modelowego obywatela, profesjonalisty decydowały ekspercka, często wyspecjalizowana wiedza i kompetencje zdobywane w rezultacie doświadczenia, nie zaś posiadanie ziemi, jak w przedindustrialnym modelu społecznym, czy kapitał i odpowiednie nim zarządzanie, jak w społeczeństwie ery industrialnej. Znawstwo, będące wynikiem wieloletniej edukacji i praktyki, zastąpiło klasowe koneksje jako determinantę materialnego i społecznego sukcesu. Zdarzały się oczywiście wcześniej kariery artystyczne, prawnicze czy polityczne oparte na talencie, wiedzy i kompetencjach, jednak w warunkach XIX-wiecznego Zachodu przestały być incydentami, a stały się nowym, społecznym wzorcem uzyskiwania autorytetu oraz dochodu. Zakwestionowanie granic społecznej klasy nie oznaczało jednak, że profesje były całkowicie otwarte. Wręcz przeciwnie – u ich podstaw leżał ograniczony dostęp do kwalifikacji i doświadczenia, a później wykluczanie nie dość kompetentnych. I wiedza, i umiejętności to kapitał niestabilny, niezakotwiczony w pasywnym stanie posiadania czy statusie społecznym (klasowym), lecz w podlegających zmianie kwalifikacjach i umiejętnościach oraz zapotrzebowaniu na nie. Profesjonaliści, zarówno poszczególne jednostki, jak i całe zawody, muszą zatem nieustannie przekonywać potencjalnych klientów, że ich usługi, wiedza i doświadczenie są potrzebne, użyteczne i warte swej ceny – Perkin podkreślał, że „profesjonaliści żyją z perswazji i propagandy”6464 H. Perkin, dz. cyt., s. 6. . Dodawał też, że idealnym klientem docelowym jest państwo i to ono jest przekonywane, iż praca profesjonalistów jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa. A gdy oferowane przez nich usługa lub ekspercka wiedza zostaną objęte pieczą i finansowaniem przez państwo, niechybnie pojawią się kolejne bolączki, które tylko profesjonaliści będą mogli rozwiązać. Sfera profesji rozrasta się i specjalizuje, a liczba potencjalnych klientów/beneficjentów ich usług rośnie. Historia nowoczesnej medycyny i audiologii to doskonała realizacja ogólnopopulacyjnych i nieustannie ekspandujących ambicji profesjonalistów, które w wypadku profilaktyki medycznej6565 Tamże, s. 117. obejmują nie tylko chorych oraz niedosłyszących, ale wszystkich członków społeczeństwa. Jednak początki „specjalistów od słyszenia” były niepozorne. Otologia – trudne początki „medycyny ucha” W połowie XVIII stulecia, na skutek rozluźnienia restrykcyjnego stosunku do nienaruszalności ludzkiego ciała, a raczej wyłączania spod tego reżimu pewnych kategorii ciał, które Chamayou nazywa podłymi6666 Grégoire Chamayou, Podłe ciała. Eksperymenty na ludziach w XVIII i XIX wieku, tłum. Jadwiga Bodzińska, Katarzyna Thiel-Jańczuk, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012. , doszło do mariażu medycyny z wymiarem sprawiedliwości. Lekarze uzyskali dostęp do ciał skazańców – zarówno martwych, jak i tych jeszcze przed egzekucją, dzięki czemu eksperyment na ludzkim organizmie, wgląd do jego wnętrza oraz poznanie oparte na empirii weszły w zakres medycznej edukacji, uzupełniając lekturę pism dawnych anatomistów6767 Tamże. . Pojawiły się mimetycznie odtwarzane na rycinach lub w wosku „jak prawdziwe” ciała z odsłoniętą jamą brzuszną, krtanią czy mózgiem, będące rezultatem skrupulatnych obserwacji prowadzonych przez lekarzy i artystów. Obowiązkowa znajomość anatomii, działania poszczególnych organów i ich wzajemnych relacji przełożyła się na niemal skokowy rozwój wiedzy medycznej. Wzrosło też znaczenie profesji lekarskiej, która zaczęła cieszyć się na tyle dużym prestiżem, że stała się wymarzoną drogą kariery i awansu społecznego dla przedstawicieli wyższej klasy średniej6868 Jonathan Sterne, The Audible Past: Cultural Origins of Sound Reproduction, Duke University Press, Durham–London 2003. . O ile jednak medycyna, podobnie jak akustyka, rozwijała się w XIX stuleciu bardzo prężnie, o tyle medyczny namysł nad percepcją dźwięku i jej zaburzeniami utknął na marginesie obydwu tych dyscyplin. Otologia6969 Ngram analizujący korpus tekstów zgromadzonych na platformie Google Books wskazuje, że w języku angielskim słowo otolog (otologist) zaczęło się pojawiać stosunkowo często dopiero około 1870 roku. Wcześniej lekarza zajmującego się chorobami ucha określano słowem aurist, które – wedle wskazań ngramu – pojawia się od 1808 roku. Oba terminy funkcjonowały przez jakiś czas równolegle i dopiero od 1926 roku otolog stosowany jest częściej (https://books.google.com/ngrams/graph?content=otologist%2C+aurist&year_start=1700&year_end=2000&corpus=15&smoothing=3&share=&direct_url=t1%3B%2Cotologist%3B%2Cc0%3B.t1%3B%2Caurist%3B%2Cc0, dostęp: 18.02.2019). , nazywana medycyną ucha7070 J. Sterne, dz. cyt., s. 52. , oddzieliła ucho jako przedmiot medycznego zainteresowania od oka i nosa, a dzięki badaniom anatomicznym pozwoliła dokładnie poznać budowę ucha środkowego i wewnętrznego oraz ujednoliciła nazewnictwo poszczególnych części narządu słuchu. Tym jednak, co wstrzymywało jej rozwój i obniżało prestiż wśród innych nauk medycznych, był dotkliwy brak narzędzi, które pozwalałyby zajrzeć do wnętrza ucha i poddać je diagnozie. Oprócz bowiem coraz lepszej znajomości anatomii ludzkiego ciała to właśnie techniczne instrumentarium w XIX wieku decydowało o skuteczności leczenia i budowało pozycję medycyny i poszczególnych jej specjalizacji. W miarę rozwoju nauk medycznych lekarze dysponowali coraz większą liczbą przyrządów, które dawały im wgląd i „wsłuch” w ciało pacjenta i ułatwiały jego leczenie7171 W kulturoznawczym namyśle nad zachodnią kulturą przyjęła się konstatacja o jej wzrokocentrycznej orientacji, która przejawia się w hierarchizacji sztuk, sposobie, w jaki analizuje się i ocenia ludzką aktywność twórczą i codzienną czy sposoby komunikacji. Warto jednak odnotować, że sfera audialna i praktyki związane ze słuchaniem i słyszeniem pomimo deklaratywnego wzrokocentryzmu mają istotne znaczenie. Podobnie w wypadku protokołów medycznych czy strategii diagnostycznych, które opisywane są jako okulocentryczne, choć wydajnie angażują także słuch (podstawowym narzędziem diagnostycznym jest przecież stetoskop) oraz dźwięk – w tym ultradźwięki. . Wzierniki, narzędzia chirurgiczne, kleszcze położnicze czy zestawy do resuscytacji budowały autorytet lekarza jako profesjonalisty stosującego najnowsze rozwiązania techniczne7272 Zmiany te zbiegły się z rozwojem innowacji technicznych i materiałowych, przede wszystkim wprowadzeniem do szerszego obiegu stali, która silnie wpłynęła na innowacyjność w zakresie ortopedii. David M. Turner i Alun Withey wskazują, że w dyskursie promocyjnym związanym ze zdrowiem i profilaktyką ortopedyczną od końca XVIII wieku opaski, bandaże i pasy zastąpione zostały instrumentami i mechanizmami (Technologies of the Body: Polite Consumption and the Correction of Deformity in Eighteenth-Century England, „History” 2014, nr 99(338), s. 783). . Instrumenty te stały się katalizatorami medycznej specjalizacji, określały zawodową tożsamość oraz społeczną wiarygodność lekarza7373 Jaipreet Virdi-Dhesi, Curtis’s Cephaloscope: Deafness and the Making of Surgical Authority in London, 1816–1845, „Bulletin of the History of Medicine” 2013, vol. 87, nr 3, s. 352. . Symbolem technicyzacji medycyny stał się wynaleziony w 1816 roku przez Renégo Laënneca stetoskop, który Michel Foucault nazywał „zakrzepłym dystansem”7474 M. Foucault, Narodziny kliniki…, s. 209. . Z kolei dla Jonathana Sterne’a jest to znak „wirtuozerii i stechnicyzowania lekarskiej umiejętności słuchania”7575 J. Sterne, dz. cyt., s. 23. . Do dziś przyrząd ten jest ikoną medycznej profesji, której podstawową kompetencją jest wprawne słuchanie ludzkiego ciała, a na skutek procesów medykalizacyjnych stał się także znakiem uprzemysłowienia medycyny7676 Tamże, s. 99. . Długo brak było narzędzi, które umożliwiałyby inspekcję i diagnozę ucha oraz słuchu. Próby zbudowania instrumentu, który dawałby wgląd w ucho podjął XIV-wieczny francuski chirurg Guy de Chauliac (1300–1368), autor Chirurgia magna, dzieła kanonicznego w kolejnych stuleciach7777 Adam Politzer, History of Otology, Columella Press, Phoenix 1981 (pierwsze wydanie w języku niemieckim 1907), s. 265. . Wymyślony przez niego prosty wziernik służył lekarzom w niezmienionej formie przez dwa wieki. Zmodyfikował go dopiero Niemiec, Fabricius Hildanus (1560–1634), dodając możliwość wprowadzenia do wnętrza ucha światła. Dotąd lekarze musieli polegać na niepewnym świetle naturalnym lub świecy, która migocząc, utrudniała badanie. Pojawiła się również idea, by ucho badać dźwiękowo, wsłuchując się w nie. Włoski lekarz i anatom Antonio Maria Valsalva (1666–1723) zaproponował metodę sprawdzania drożności narządu słuchu i diagnozy przerwania błony bębenkowej (tak zwaną próbę Valsalvy). Polega ona na próbie wydmuchnięcia powietrza7878 Adam Politzer, historyk otologii, wspomina o wydmuchiwaniu dymu tytoniowego (tamże, s. 266). przy zamkniętych ustach i zaciśniętych płatkach nosa – szmer pojawiający się w uchu pozwalać miał wprawnemu lekarzowi na postawienie diagnozy7979 Test Valsalvy stosowany jest do dziś nie tylko przez lekarzy, ale także intuicyjnie np. przez osoby podróżujące samolotem, by wyrównać ciśnienie w uchu środkowym. . Wiek później francuski lekarz René Laënnec postulował, by wsłuchiwać się w ucho z użyciem zwykłego lekarskiego stetoskopu, którego był wynalazcą. Pomysł ten rozwinął dalej John Harrison Curtis (1778–1860), wynalazca i autor licznych publikacji z zakresu medycyny ucha, a także założyciel instytutu dla niesłyszących w Londynie. W 1841 roku wprowadził do użycia cefaloskop, urządzenie specjalnie przeznaczone do badania ucha. Instrument ten był wariacją stetoskopu: „od strony pacjenta” zakończony był czaszą, która obejmowała całe ucho zewnętrzne. Lekarz słuchał ucha badanej osoby, podczas gdy ta, zatkawszy jedno nozdrze, drugim energicznie wydmuchiwała powietrze. Curtis twierdził, że cefaloskop pozwala wprawnemu lekarzowi rozpoznać nieprawidłowości w przepływie powietrza, blokady lub anatomiczne anomalie. Swojego wynalazku nie opatentował, gdyż – jak twierdził – lekarska „profesja powinna otrzymać porządny sprzęt, a nie urojone narzędzia o niewielkiej wartości”8080 John Harrison Curtis, On the Cephaloscope and Its Uses in the Discrimination of the Normal and Abnormal Sounds in the Organ of Hearing with Remarks on the Diseases in Which It Is Applicable, John Churchill, London 1842, s. 67–68. . Wynalazek i metoda diagnostyczna Curtisa były jednak dyskredytowane, przede wszystkim przez jego rywala Josepha Toynbeego, lekarza nowego pokolenia o gruntownym przygotowaniu w zakresie anatomii. Krytykował on publicznie Curtisa za brak pogłębionej wiedzy szczególnie w tym zakresie, a w konsekwencji oskarżał o szarlataństwo – był to epitet, którym ochoczo szafowali rywalizujący ze sobą medycy, by zdyskredytować rywala8181 Tamże. . Jaipreet Virdi, opisując ich konflikt, zwraca uwagę, że jego tłem był antagonizm obecny w zachodniej medycynie na początku XIX wieku. Polegał on na przeciwstawieniu autorytetu wynikającego z pogłębionych studiów, nauki i patoanatomii (wyrażał go Toynbee) autorytetowi opartemu na działaniu, doświadczeniu i praktyce (reprezentowany przez Curtisa). Nieznajomość anatomii była w oczach przedstawicieli nowej szkoły dyskredytująca. W połowie XIX wieku Toynbee zaproponował do diagnozy ucha instrument własnego pomysłu: otoskop. Podobnie jak w przypadku cefaloskopu diagnoza polegała na zmyśle słuchu i doświadczeniu lekarza, który wsłuchiwał się w odgłosy powietrza przepływającego przez ucho, ale tym razem było ono nie tyle wydychane przez pacjenta, co wdmuchiwane mu przez rurkę włożoną do nosa. Jako że postęp w medycynie dokonywał się stale, z czasem również i otoskop stał się rozwiązaniem przestarzałym. W latach 70. XIX wieku nadal go jednak stosowano, mimo że w porównaniu z innymi metodami diagnostycznymi rezultaty były dość „skromne”8282 Peter Allen, Lectures on Aural Catarrh: Or, the Commonest Forms of Deafness and Their Cure, William Wood and Co., New York 1872, s. 72. . Cefaloskop Curtisa, otoskop Toynbeego, auriskop Jamesa Yearsleya8383 Nazwisko Yearsleya, głównego wówczas brytyjskiego autorytetu w dziedzinie chorób ucha, łączone jest przede wszystkim z obfitą działalnością publikacyjno-propagatorską oraz opracowaniem sztucznej błony bębenkowej. Więcej na temat patentu Yearsleya na sztuczną błonę bębenkową i metodę korzystania z niej oraz konflikt z Toynbeem: J. Virdi-Dhesi, Priority, Piracy, and Printed Directions: James Yearsley’s Patenting of the Artificial Tympanum, „Technology and Innovation” 2014, vol. 16, nr 2, s. 145–154.  – to zaledwie kilka przykładów medycznych instrumentów służących diagnostyce ucha, które weszły do użytku około połowy XIX wieku. Coraz większa dostępność i różnorodność medycznych narzędzi pozwalających na inspekcję ucha i sprawniejsze postawienie diagnozy miała dwie funkcje, poza oczywistym wspomaganiem pracy lekarza. Po pierwsze, pojawienie się instrumentu do badania ucha podnosiło znaczenie i prestiż badania słuchu – otologia zaczęła zyskiwać własne instrumenty, co poniekąd sytuowało ją na równi z innymi specjalnościami medycznym. Curtis, opisując swoje motywacje, wprost deklarował: „Zamierzałem walczyć o powodzenie mojego najważniejszego planu, to jest wprowadzenia całego kręgu chorób ucha w obszar zainteresowania nauk medycznych (oryg. scientific medicine)”8484 John Harrison Curtis, Advice to the Deaf: The Present State of Aural Surgery, Whittaker and Co., London 1845, s. VII–VIII. . W 1842 roku, zabiegając (bez powodzenia) o posadę nadwornego aurysty królowej Wiktorii, zachwalał swoje metody jako nowoczesne właśnie przez wykorzystywanie cefaloskopu8585 J. Virdi-Dhesi, Curtis’s Cephaloscope…, s. 371. Warto jednak zauważyć, że pomimo apostolskiego wręcz (i wyśmiewanego przez jemu współczesnych) dążenia do włączenia medycyny ucha w obręb naukowej medycyny Curtis nie wahał się podejmować i innych kroków, gdy osłuchiwania i medyczne interwencje zawodziły. Prowadzony przez niego instytut słynął z dystrybucji darmowych trąbek słuchowych wśród ubogich niesłyszących (J. Virdi-Dhesi, Curtis’s Cephaloscope…, s. 369). . Narzędzia sygnalizowały nową, zaawansowaną, progresywną medycynę w odróżnieniu od archaicznie oraz szarlatańsko kojarzących się już wówczas mikstur, kropli i panaceów. Po drugie, narzędzia medyczne i diagnostyczne własnego pomysłu były elementem budowania i podtrzymywania zawodowego autorytetu i wiązały się z utrwalaniem własnej pozycji w środowisku medycznym. Mimo to zainteresowanie słuchem ze strony medycyny było marginalne. Gdy Clarence Blake, amerykański lekarz, który wraz z Alexandrem Grahamem Bellem pracował nad fonoautografem8686 Do fonoautografu powracam w rozdziale Odzyskiwanie telefonu → Bellowie – rodzina owładnięta obsesją. (urządzeniem, w którego skład weszło prawdziwe ludzkie ucho), rozpoczynał swoją przygodę z otologią, w Stanach Zjednoczonych było wówczas czterech (!) lekarzy na poważnie podejmujących tematykę schorzeń ucha. „»Medycynę ucha« uważano za zaledwie dodatek do »medycyny oka« i uznawano za najpodlejszą dziedzinę medycyny” – stwierdza Jonathan Sterne, opierając się na medycznych rozprawach, których autorzy wręcz usprawiedliwiali się z poruszania tak błahego tematu jak słuch8787 J. Sterne, dz. cyt., s. 53. . W 1713 roku autor podręcznika dotyczącego chorób oczu zastrzegał, że jeden z rozdziałów poświęca uchu tylko ze względu na to, że część chorób dotyczy obu tych organów8888 Tamże. . Podejście takie utrzymywało się jeszcze długo, co nie mogło pozostać bez wpływu na rozwój tej dziedziny medycyny. Wydany w 1843 roku podręcznik do chirurgii narządów słuchu wyjaśniał zarówno przyczyny, jak i skutki tej sytuacji: Codziennie możemy przeczytać i usłyszeć, gdyż opinia ta niesie się z ust do ust, z pracy do pracy, że leczenie schorzeń ucha jest hańbą dla sztuki lekarskiej. (…) Do niedawna wielu dobrze wykształconych mężów tego kraju uważało, że leczenie tak nieznaczącego organu jest poniżej ich pozycji i zdolności (…), z tego też powodu ta gałąź sztuki medycznej jest obecnie na tym poziomie, na jakim medycyna oka była pół wieku temu8989 Tamże, s. 54. . Sterne nie waha się użyć słowa wrogość, by opisać stosunek XIX-wiecznych lekarzy do otologii. Wytłumaczeniem może być umocowana w zachodniej filozofii gradacja zmysłów, w której wzrok i widzenie przeważa nad słuchem i słyszeniem. Być może z tego względu z większą troską i determinacją zgłębiano choroby zmysłu, który kojarzony był z wiedzą, oświeceniem i racjonalnością. Sterne wskazuje, że przyczyną niechęci mogły być praktyczne trudności dotyczące empirycznego poznania i badania narządu słuchu skrytego w ciele, wewnątrz czaszki. Jednak w 1801 roku Astley Cooper wyraził pogląd, że jak dotąd „zwyciężał przesąd, że ucho jest organem zbyt delikatnym, by na nim operować, czy, jak się potocznie mówi, majstrować przy nim. Przez to tysiące osób, które mogły odzyskać słuch, gdyby im zawczasu dopomożono, pozostało głuchymi”9090 Astley Cooper, Farther Observations on the Effects Which Take Place from the Destruction of the Membrana Tympani of the Ear: With an Account of an Operation for the Removal of a Particular Species of Deafness, „Philosophical Transactions of the Royal Society of London” 1801, nr 91, s. 448. . Podobną opinię wyrażał Joseph Toynbee, który w położeniu ucha w ciele nie widział przeszkody większej niż w wypadku serca czy oka. Podaje ją w wątpliwość także Michel Foucault, który wprawdzie dostrzega w ponownych narodzinach medycyny w końcu XVIII wieku „odrodzenie percepcji medycznej”9191 M. Foucault, Narodziny kliniki…, s. 8. , przypisuje ją jednak nie tyle widzeniu, co nowej relacji między językiem a rzeczywistością, która pozwoliła na sprzężenie „widzenia i mówienia”. Jak wskazuje Virdi, przekonanie o trudności dostępu do ucha nie tylko na poziomie działań chirurgicznych, ale także diagnostycznych sprawiało, że leczenie go było skomplikowane i często nieskuteczne, co zniechęcało lekarzy do inwestowania w tę specjalizację czasu, energii i talentu, otwierając tym samym drogę szarlatanom i oszustom obiecującym zdesperowanym pacjentom powrót do zdrowia9292 J. Virdi-Dhesi, Curtis’s Cephaloscope…, s. 349. . Audiologia – nowa profesja Kompetentne i wspierane odpowiednim sprzętem wsłuchiwanie się w ciało stało się istotnym elementem medycznej diagnostyki i wynikającego z niej prestiżu, jednak to nie jedyna profesja oparta na pełnym skupienia słuchaniu. Jonathan Stern podkreślał, że od połowy XIX stulecia na profesjonalnym słuchaniu zasadzała się także praca telegrafistów9393 J. Sterne, dz. cyt. . Podobnie jak medycyna telegrafia wymagała obsługi urządzeń i specyficznych kompetencji, które uzyskiwano przez długotrwały trening. Dawały one możliwość społecznego awansu i finansowego bezpieczeństwa przedstawicielom klas niższych9494 Dostęp do zawodu telegrafisty łączył się często z niebagatelną finansową inwestycją w stosowne kursy. O ile lekarze pochodzili z grupy społecznej, której przedstawiciele dysponowali kapitałem niezbędnym do odbycia specjalistycznych studiów, w treningu telegrafistów sytuacja była bardziej problematyczna. Pochodzącemu z niezamożnej rodziny Thomasowi A. Edisonowi karierę zawodową w telegrafii umożliwić miał sfinansowaniem kursu majętny promotor (ponoć ojciec dozgonnie wdzięczny Edisonowi za uratowanie dziecka spod kół pociągu). Mimo że nie wiadomo, czy nie jest to jedna z licznych zmyślonych przez wynalazcę historyjek, często pojawia się w jego biografiach (Blago Kirov, Thomas Edison (Quotes and Facts), CreateSpace Independent Publishing Platform, 2014; Joël Martin, William J Birnes, Edison vs. Tesla: The Battle over Their Last Invention, Skyhorse Publishing, New York 2017; czy Charles E. Pederson, Thomas Edison, ABDO Publishing, Edina 2007). Wielu telegrafistów pochodziło z rodzin robotniczych – zyskiwali pracę szanowaną, czystą i niewyniszczającą fizycznie. Telegraficznym początkom Edison zawdzięcza wynalazczy sukces – biuro telegraficzne, w którym pracował, uczynił eksperymentatorskim laboratorium, na które nigdy nie byłoby go stać. Pierwszy zgłoszony przez niego patent na elektryczną maszynę do głosowania był w zasadzie małoskalową siecią telegraficzną. , tak jak umiejętność użytkowania stetoskopu nobilitowała przedstawicieli klasy średniej. Na tę zaskakującą z pozoru analogię zwraca uwagę Sterne, pisząc: „Techniki słuchania, jakie rozwinęli lekarze i telegrafiści, stały się podwaliną naukowej medycyny oraz zaczątkiem nowoczesnej biurokracji”9595 J. Sterne, dz. cyt., s. 3. . Ze słuchania podstawę i uzasadnienie swej profesji uczynili również audiologowie. Podobnie jak w wypadku medycyny i telegrafii także usługi audiologiczne (diagnoza słuchu i w konsekwencji decyzja o wyborze konkretnej protezy) determinowane były dostępnością nowych rozwiązań technicznych, które konotowały postęp i nowoczesność, a przede wszystkim oparty na wiedzy profesjonalizm. Przywoływany już Harold Perkin podkreślał duży performatywny i retoryczny wysiłek, jaki profesjonaliści muszą włożyć w przekonanie potencjalnych klientów o wadze i znaczeniu swoich kompetencji oraz legitymacji roszczeń o dostęp do prywatnych i publicznych finansów9696 H. Perkin, dz. cyt., rozdział The Meaning of Professional Society. . Jeśli posłużyć się Goffmanowską metaforą życia codziennego jako teatru, audiologii potrzebna była scena i rekwizyty, które osadziłyby ją w domenie nowoczesnej medycyny i stechnicyzowanej nauki. Te role spełniły odpowiednio: akustycznie wyciszony gabinet, audiometr oraz audiogram. Atrybuty profesjonalisty Zasadniczym elementem audiologii jest pomiar zdolności słyszenia, a pierwszy służący temu przyrząd diagnostyczny to kamerton, wykorzystywany wyłącznie z braku lepszego narzędzia – jego pierwotnym przeznaczeniem była bowiem pomoc w strojeniu instrumentów. Z czasem zastąpił go „klasyczny test intensywności słyszenia”9797 Thomas Hawksley, Catalogue of Otacoustical Instruments to Aid the Deaf, 6th ed., John Bale, Sons & Danielsson, Limited, London 1909, s. 10. : na szklaną płytkę umieszczoną metr od osoby badanej upuszczano drewnianą kulkę o średnicy jednego centymetra, a reakcja badanego na hałas, jaki czyniła zderzająca się z szybą kulka, lub opis tego, co i jak intensywnie słyszy, miały wskazywać na stopień utraty słuchu. Prawdziwy początek instrumentalizacji diagnozy słuchu nastąpił pod koniec lat 70. XIX wieku i wiązał się bezpośrednio z wynalezieniem przez Bella telefonu – instrumentu przekładającego sygnał elektryczny na wrażenia dźwiękowe. Powstało wiele mierników elektrycznych działających na podobnej zasadzie, zaproponowanych między innymi przez Niemca Arthura Hartmanna w 1878 roku, Węgra Endre Högyesa rok później, czy samego Bella9898 Anthony Enns, The Human Telephone: Physiology, Neurology, and Sound Technologies w: Sounds of Modern History: Auditory Cultures in 19th- and 20th-Century Europe, red. Daniel Morat, Berghahn Books, New York–London 2016 s. 61. Pierwsze doniesienia o audiometrze Bella pojawiają się w amerykańskim piśmie „Deaf -Mute Journal” w 1884 roku (vol. XIII, nr 41, s. 2) wraz z informacją o terapeutycznym działaniu instrumentu, który poprawiać miał słuch. Co interesujące narodziła się idea, by jego nazwisko posłużyło za standardową miarę słuchu – belem miano określać dziesięciokrotne zwiększenie (subiektywnie rozpoznawanej) głośności. Gdy Bell Labs niemal pół wieku później opatentowało automatyczne audiometry, rzeczywiście nazwisko Bella posłużyło za (do dziś używaną) miarę natężenia dźwięku. . Jednak to sonometr (rysunek 1) zaprezentowany w 1879 roku podczas posiedzenia Royal Society9999 G. Burniston Brown, David Edward Hughes, F.R.S 1831–1900, Before We Went Wireless: David Edward Hughes FRS, His Life, Inventions and Discoveries, https://royalsocietypublishing.org/doi/pdf/10.1098/rsnr.1980.0009, dostęp: 8.03.2020. przez Brytyjczyka Davida Hughesa odniósł komercyjny sukces. Urządzenie składało się z generatora dźwięku (baterii z przerywaczem) oraz dwóch cewek: ruchomej, przesuwającej się wzdłuż podziałki, oraz nieruchomej, osadzonej na jej końcu. W nieruchomej cewce indukował się sygnał, który z podłączonej do niej słuchawki dobiegał tym głośniej, im oba uzwojenia były bliżej siebie. W ten sposób przesuwając ruchomą cewkę po wyskalowanej najczęściej w milimetrach podziałce (od zera, gdy cewki były najdalej od siebie, do dwustu, gdy się stykały), generowano coraz donośniejszy sygnał. Moment, w którym był on słyszalny przez osobę badaną, a dokładniej dystans od zera podany w milimetrach, był wynikiem badania słuchu mierzonym w relacji do „czegoś, co można nazwać doskonałym słyszeniem”100100 T. Hawksley, dz. cyt., s. 10. . Prostota działania, propozycja miary słuchu i zapewne także renoma wynalazcy sprawiły, że sonometr wszedł do obiegu i jeszcze w tym samym 1879 roku lekarz Benjamin Richardson zaproponował na jego określenie słowo „audiometr”101101 Instruments of Science: An Historical Encyclopedia, red. Robert Bud, Deborah Warner, Science Museum, National Museum of American History, Smithsonian Institution, Garland Publishing, New York–London 1998, s. 39. . Nie szczędził instrumentowi pochwał: „świat nauki, a szczególnie medycyny zaciągnął potężny dług wdzięczności u profesora Hughesa za jego prosty i piękny instrument”102102 Przytaczam za: A. Enns, dz. cyt., s. 62. . Urządzenie musiało być w użyciu przez kolejne trzy dekady, skoro jeden z głównych producentów sprzętu dla niesłyszących i zajmujących się nimi profesjonalistów, Thomas Hawksley, miał go w ofercie jako nowoczesny sprzęt diagnostyczny aż do 1912 roku103103 Instruments of Science…, s. 39. . Rysunek 1. Sonometr Davida Hughesa, w: W.B. Dalby, Lectures on Diseases and Injuries of the Ear: Delivered at St. George’s Hospital, J. & A. Churchill, London 1885, s. 6 Czarno-biały rysunek urządzenia podpisany Fig. 12. Na dwóch końcach drewnianej deski przyklejone są trójkątne elementy. Na nich wspiera się linijka z podziałką od 0 do 200 i podpisem „T. Hawksley London”. Na obydwu końcach linijki znajdują się okrągłe tarcze, zespolone z trójkątnymi elementami, którymi linijka przytwierdzona jest do deski. Tarcza po lewej stronie to cewka. Na środku linijki znajduje się krążek. To druga cewka. Można ją przesuwać po linijce. Od krążka odchodzą dwa cienkie i krótkie kabelki. Na dwóch końcach deski obok trójkątnych elementów wkręcone są po dwie śrubki. Wokół nich okręcone są kable. Te z prawej strony odchodzą poza obrazek, zaś te po lewej stronie połączone są z okrągłą słuchawką na cylindrycznym trzonku. Źródło: Wellcome Collection, Creative Commons Attribution 4.0 International. Alternatywa pojawiła się dopiero w XX wieku, gdy wynalezienie w 1906 roku triody, lampy próżniowej wzmacniającej sygnał elektryczny, umożliwiło budowę generatorów akustycznych. Pozwalały one na wytwarzanie czystych tonów w szerokim zakresie częstotliwości, a natężenie dźwięku emitowanego przez te urządzenia można było dowolnie regulować od progu słyszalności aż do bólu. Pierwszymi instrumentami do pomiaru słuchu opartymi na takich generatorach były niemieckie otauditiony produkowane od 1919 roku oraz amerykańskie audiometry Western Electric debiutujące w 1922 roku104104 Badania słuchu oparte na czystych tonach spotkały się z krytyką, w której eksponowano ich nieobiektywny charakter. Podstawowym zarzutem było, że osoba poddawana badaniu sama sygnalizowała, czy emitowany przez słuchawki dźwięk słyszy czy nie. Wyłączenie jej decyzyjności z badania możliwe było dzięki obserwowaniu odruchów warunkowych lub pomiarom reakcji psychogalwanicznej. Krytykując tę metodę, Norton Canfield podkreślał niecodzienny i laboratoryjny charakter bodźca, dźwięku, który nieczęsto słyszy się w codziennym funkcjonowaniu (Norton Canfield, Audiology, the Science of Hearing: A Developing Professional Specialty. With a foreword by Gunnar Homgren, Charles C. Thomas Publisher, Springfield 1949, s. 15). Nie(do)słyszący chcą i powinni słyszeć mowę, i to ona powinna być probierzem zmysłu słuchu podczas badania i stawiania diagnozy, ponieważ „ucho trenowane jest do słyszenia i rozumienia ludzkiej mowy, nie czystych tonów” (N. Canfield, dz. cyt., s. 17). Reakcja na czyste tony nie zawsze odzwierciedlała komunikacyjne zdolności badanych – choć trudno ocenić, czy audiolodzy na przełomie lat 40. i 50. XX wieku brali pod uwagę takie strategie radzenia sobie z komunikacją, jak czytanie z ruchu warg czy domyślanie się znaczenia komunikatów z kontekstu sytuacyjnego. Alternatywą dla diagnostyki czystotonalnej były tzw. audiometry do testów mowy. Wczesne modele wykorzystywały Edisonowski fonograf już od 1904 roku, kiedy William S. Bryant odtwarzał badanym za pośrednictwem słuchawek stetoskopowych nagrane uprzednio komunikaty werbalne. Metoda ta zyskała ogromną popularność w latach 20. XX wieku w Stanach Zjednoczonych, gdzie doceniono jej masowy charakter – przebadać tak można było wiele osób (w szkołach czy placówkach rehabilitacyjnych), emitując im w tym samym czasie to samo nagranie (Instruments of Science…, s. 40). . Sprzęt ten okazał się niezwykle kosztowny – pierwsze komercyjnie audiometry Western Electric (model 1A) były wielkości szafy, po 1500 dolarów za sztukę. W latach 20. XX wieku w Ameryce tyle płacono za jednorodzinny dom105105 Donald A. Vogel, Patricia A. McCarthy, Gene W. Bratt, Carmen Brewer, The Clinical Audiogram: Its History and Current Use, „Communicative Disorders Review” 2007, vol. 1, nr 2, s. 84. . W Stanach Zjednoczonych z powodu wysokich cen profesjonalnych audiometrów własnoręcznie konstruowano instrumenty z użyciem części i wiedzy związanych z ruchem radioamatorskim106106 Tamże. . Było to jednak zjawisko krótkotrwałe, ponieważ nowsze, lżejsze i mobilne wersje profesjonalnych audiometrów weszły szybko do diagnostycznego użytku i wyparły te wykonywane w domowych warunkach. Kolejnym po audiometrze elementem zbudowanego wokół głuchoty medyczno-audiologicznego uniwersum jest audiogram, dokument ilustrujący pomiar słuchu. Dzięki niemu audiolog może „zaobserwować, zmierzyć oraz zarejestrować słyszenie osoby poddawanej badaniu”107107 Tamże, s. 82. . Jest widzialnym znakiem nie-słyszenia i jego charakteru, podstawą diagnozy, zaordynowanego leczenia oraz wyboru technologii asystujących. To graficzna i numeryczna reprezentacja wyników badania, a także odzwierciedlenie zmieniających się klinicznych protokołów oraz ewolucji sprzętu audiometrycznego108108 Tamże. . Pierwsze próby rejestracji wyników badania słuchu podejmowano już pod koniec XIX wieku. Taki charakter miała wprowadzona w 1885 roku „tabela słuchu” Arthura Hartmanna, „krzywa wrażliwości słuchowej” Maxa Wiena z 1903 roku i niewiele późniejszy „schemat akumetryczny” zaproponowany przez słynnego wiedeńskiego otologa i autora kompendium History of Otology109109 A. Politzer, dz. cyt. Adama Politzera z zespołem. Termin „audiogram” wprowadzili w 1922 roku Harvey Fletcher, Edmund Fowler i Raymond L. Wegel – stworzyli schemat w postaci układu współrzędnych, na którym odcięta wskazywała częstotliwości, a rzędna natężenie dźwięku. Powstały w ten sposób wykres oddawał stopień utraty słuchu w określonych zakresach częstotliwości. W 1924 roku „The Volta Review” opublikował zapis wystąpienia Fletchera przed College of Phisicians110110 Najprawdopodobniej chodziło o American College of Physicians. : Pełnego znaczenia audiometru dla diagnostyki nie jesteśmy jeszcze w stanie pojąć. Jego zrozumienie nastąpi dopiero wtedy, gdy specjaliści od słyszenia nabędą większego doświadczenia z tymi instrumentami. Wydaje się jednak rozsądnym oczekiwać, że gdy dla wszystkich przypadków otrzymamy audiogramy, wiedza szybko zacznie się nagromadzać, pozwalając na uogólnienia111111 Audiometric Measurements and the Uses, „The Volta Review” 1924, vol. 26, nr 1, s. 12. . Audiogram zaproponowany na początku lat 20. XX wieku jest wyrazem technologicznej zmiany związanej z instrumentami pomiarowymi oraz wiedzą, jaka towarzyszyła narodzinom audiologii. Przede wszystkim był jednak wyrazem potrzeby standaryzacji i ujednolicenia, których wymagały nie tylko urządzenia różnych producentów, ale i miary słuchu. Miało to umożliwić zgromadzenie korpusu danych, pozwalającego na porównania i analizy. Początkowo audiogramy były dokumentem raczej naukowym niż diagnostycznym. Służyły do ilustracji artykułów naukowych i wspierały rozwijającą się dyscyplinę medycznej wiedzy na temat niesłyszenia112112 D.A. Vogel i in., dz. cyt. . W latach 40. XX wieku w Stanach Zjednoczonych Podkomisja do spraw Audiometrów i Aparatów Słuchowych (American Standards Association Sectional Committee on Acoustical Mesurements and Terminology) oraz konsultanci Rady Terapii Fizycznej przy Amerykańskim Towarzystwie Medycznym zajęli się wypracowaniem koniecznych procedur standaryzacyjnych113113 Norman Watson, Ideals and Standards for Audiometers and Hearing Aids, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 10, s. 610. . Logarytmiczna miara dźwięku została zaproponowana i przyjęta podczas Międzynarodowego Kongresu Audiologicznego w Londynie w 1949 roku, a dwa lata później American Standard Association zaakceptowało audiometryczny punkt odniesienia ustalony na wartości „0” decybeli, określający próg słyszalności114114 A Dictionary of Audiology, red. Maryanne Maltby, Oxford University Press, Oxford 2016. . W takich wartościach zaczęto przedstawiać wyniki badań audiometrycznych. Ostatnim elementem medyczno-audiologicznego otoczenia i procedury pomiaru jest kabina ciszy, w której odbywa się badanie słuchu. To pomieszczenie w interesujący sposób wpisuje się w historię nauki i medycyny. Kabina ciszy, choć nie jest pomieszczeniem dźwiękoszczelnym, to wywodzi się z idei camera silentia. Doświadczenie z pobytu w takiej kabinie opisał w 1969 roku John Cage115115 John Cage, A Year from Monday: New Lectures and Writings, Wesleyan University Press, Middletown CT 1969, s. 134. . Usłyszał tam dźwięk własnego systemu nerwowego i krwionośnego, podczas gdy spodziewał się absolutnej ciszy, co zaowocowało przekonaniem, że jest ona niemożliwa do osiągnięcia, a samego muzyka skłoniło do skomponowania słynnego utworu 4′33″, podczas którego tyle właśnie czasu spędza w ciszy przed fortepianem. Henning Schmidgen, historyk nauki i medioznawca, w eseju poświęconym historii ciszy w laboratorium naukowym dowodzi, że Cage usłyszał krążenie własnej krwi i szum układu nerwowego w laboratorium psychologicznym, nie akustycznym, a dźwiękoszczelne pokoje, dziś kojarzone z badaniem dźwięku, wywodzą się z psychologicznych badań nad czasem reakcji116116 Henning Schmidgen, Camera Silenta: Time Experiments, Media Networks, and the Experience of Organlessness w: Music, Sound, and the Laboratory from 1750 to 1980, red. Alexandra Hui, Julia Kursell, Myles W. Jackson, „Osiris” 2013, vol. 28, s. 162–188. . Popyt na ciszę Jacques Attali łączył z burżuazyjną salą koncertową (poza którą cisza nie była fenomenem pożądanym)117117 Jacques Attali, Noise: The Political Economy of Music, University of Minnesota Press, Minneapolis 1985, s. 123. , a Susan Schmidt Horning wskazała na pojawienie się fonografu, praktykę rejestrowania dźwięku oraz początki studiów nagraniowych na progu XX wieku jako sytuacje i miejsca wymagające dyscyplinującej ciszy118118 Susan Schmidt Horning, Chasing Sound: Technology, Culture, and the Art of the Studio Recording from Edison to the LP, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2013, s. 18–22. . Jednak już w latach 60. XIX wieku uwidoczniło się zapotrzebowanie na przestrzeń doskonale odizolowaną akustycznie od otoczenia – dotyczyło ono gabinetów psychologicznych, w których zaczęto eksperymentalne badania nad czasem reakcji człowieka na różnego rodzaju bodźce. Chodziło o stworzenie warunków, w których badany nie byłby niczym rozpraszany – uczestników eksperymentów proszono nawet, by o niczym nie myśleli i (co znamienne) wyciszyli się. Chciano zarejestrować czas reakcji jak najbardziej niezależnie od warunków zewnętrznych, a istotnym zakłóceniem okazywały się odgłosy samych instrumentów pomiarowych, które opierały się na elektromechanicznych podzespołach telegrafu. Badany reagował na bodźce, naciskając włącznik, przewodami przekazujący sygnał do urządzenia rejestrującego, przed którym czuwał badacz. Dźwiękoszczelna kabina miała odizolować badanego od naukowca i jego hałaśliwego instrumentarium. Stopień izolacji zmysłów badanego od warunków zewnętrznych decydował o precyzji pomiaru, dlatego psychologowie wręcz rywalizowali ze sobą, budując w gabinetach jak najdoskonalsze „kabiny izolacji”. W tej zawodowej rywalizacji brał udział także amerykański psychoanalityk Edward W. Scripture, który w 1895 roku zaobserwował takie same, jak pół wieku później Cage, odgłosy własnego ciała. W badaniach nad dźwiękiem zapotrzebowanie na dźwiękoszczelne pokoje pojawiło się dopiero na początku XX wieku wraz z narodzinami audiologii i coraz powszechniejszym wykorzystywaniem elektrycznych audiometrów. W tym czasie pokoje takie były stałym elementem „wyposażenia” uniwersyteckich pracowni psychologicznych w Stanach Zjednoczonych, coraz częściej używano ich również w badaniach o charakterze fonetycznym czy psychoakustycznym. Przeniesienie kabiny ciszy z psychologicznego gabinetu do gabinetu audiologa miało konkretną techniczną przyczynę: dźwięki generowane przez audiometry podczas badania słuchu emitowane były przez jedną słuchawkę przytkniętą do ucha. Sprawiało to, że nawet gdy badany zakrywał drugie ucho, wyniki zakłócane były przez dźwięki z gabinetu audiologa i miejski hałas poza nim. Badania audiometryczne należało prowadzić w zamkniętej i zapieczętowanej audiologicznie przestrzeni, odciętej od zgiełku świata zewnętrznego, choć nie musiały to być doskonale dźwiękoszczelne pokoje psychologów eksperymentalnych. Audiologia i badania nad dźwiękiem „przejęły” i zdominowały figurę kabiny dźwiękowej – w latach 50. XX wieku wzorcowe pokoje znajdowały się już nie w uniwersyteckich laboratoriach psychologicznych, ale w laboratoriach firm Bell albo Siemens, zajmujących się projektowaniem urządzeń i systemów akustycznych wszelkiego rodzaju. Nie miejsce tu na analizę wszystkich kontekstów camera silentia i jej dyscyplinującego charakteru, tradycji karania przez izolację (społeczną ze względu na odosobnienie i sensoryczną przez odseparowanie od dźwięku), czy też środków podejmowanych na wypadek zatrzaśnięcia się w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu119119 Na taki wypadek w kabinach umieszczano telefon lub łom pokryty fluorescencyjną farbą. . Warta wspomnienia jest jednak praktyka izolowania się (także dźwiękowego) nauki od świata zewnętrznego po to, by w owym wyabstrahowaniu uzyskać wiedzę o nim120120 S. Henning Schmidgen, dz. cyt. . Dźwiękoszczelny pokój jest spotęgowanym kulturowym wyobrażeniem o naturalnym habitacie badacza, człowieka pracującego w ciszy, skupieniu, w zdyscyplinowanym sonicznie środowisku biblioteki, w której nie rozmawia się na głos, lecz szepcze i zachowuje z najwyższą dźwiękową ostrożnością. W takim wyobrażeniu przestrzeń pracy naukowca jest oddzielną sferą, wyłączoną z continuum codzienności, niemal sakralizowaną. Izolacja ma zapewnić już nie tylko spokój i ciszę potrzebne do pogłębionej refleksji, która przynosi nowe rozwiązania, ale przede wszystkim dla empirycznych eksperymentów, które dostarczają analizowanych później danych. Wątek ten eksploatowany jest w piśmiennictwie związanym z Głuchą kulturą i obecny jest w wizji głuchego wynalazcy (jak Thomas A. Edison czy Wladislav Zeitlin), którego sukcesy wynikały poniekąd z faktu, iż cały czas przebywał w swego rodzaju naturalnej camera silentia. Wedle tych narracji głusi wynalazcy mogą dzięki swojej kondycji oddać się twórczej pracy bez przerw, zakłóceń i przeszkód ze strony ruchliwego i gwarnego świata zewnętrznego. Instrument diagnostyczny, czyli audiometr, wizualizacja danych, czyli audiogram, oraz miejsce, w którym rozgrywa się audiologiczny spektakl, czyli wyciszona komora – to trzy elementy, które miały zapewnić audiologii profesjonalną, medyczną i naukową identyfikację. Był to jednak zaledwie punkt wyjścia. Postępy w zakresie otologii, rozpoznawanie złożonej natury zmysłu słuchu, różnorodnych przyczyn niesłyszenia oraz prężny rozwój technik związanych z reprodukcją dźwięku zaowocowały pojawieniem się na przełomie XIX i XX stulecia elektrycznych aparatów słuchowych. Kolejne marki wyłaniały się i znikały, a agresywna reklama, postępujące zróżnicowanie sprzętu oraz brak obycia z urządzeniami elektrycznymi czyniły wybór aparatu kwestią skomplikowaną i wymagającą rozeznania. Sytuację na rynku instrumentów wzmacniających na początku lat 40. XX wieku William Houghton opisywał tak: „Wielu producentów aparatów słuchowych dołącza do zaciętej rywalizacji. Pogoń za dolarami konsumentów generuje natłok oświadczeń i przechwałek, zaprzeczeń i sprostowań. Wszystko to bardzo dezorientuje nabywcę”121121 William Houghton, Who Shall Prescribe a Hearing Aid?, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 2, s. 122–123. . Otworzyło to niszę, a z czasem portfele niedosłyszących oraz publicznej opieki zdrowotnej dla audiologów: profesjonalistów od „elektrycznego” słyszenia. Najpierw musieli oni jednak przekonać głuchych oraz coraz liczniej i szczelniej otaczające ich grupy innych profesjonalistów (między innymi lekarzy i nauczycieli), że usługi audiologiczne są ważne, konieczne, a przede wszystkim, że wymagają wyspecjalizowanej wiedzy. Nie było to zadanie łatwe, i to pomimo entuzjastycznych głosów, jak ten Josephine B. Timberlake, która w 1936 roku na łamach „The Volta Review” przewidywała, że w ciągu pięciu lat „badanie słuchu audiometrem i dopasowanie na jego podstawie aparatu słuchowego będzie rutyną w gabinecie każdego szanującego się specjalisty od słyszenia”122122 Josephine B. Timberlake, Physicians and Hearing Aids, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 10, s. 589. . W epoce trąbek słuchowych wybór protez słuchu pozostawał w gestii głuchych, którzy samodzielnie decydowali o kupnie konkretnego urządzenia. Także w pierwszych dekadach XX wieku niedosłyszący sami rozstrzygali, który instrument nabędą – dlatego do nich adresowane były reklamy aparatów. Konieczność specjalistycznego badania słuchu przed zakupem aparatu oraz usługa jego dobrania generowały dodatkowe koszty, więc przyjmowane były z niechęcią i podejrzliwością. Zaufania do praktyk audiometrycznych nie budził też fakt, że gdy badania123123 Nazywano je audiometer act (Margaret Dunn, Misusing the Audiometer, „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 9, s. 514). zaczęły popularyzować się, dzięki coraz tańszym i łatwiejszym w obsłudze audiometrom nierzadko wykonywane były przez osoby bez odpowiedniej wiedzy. Na początku lat 40. XX wieku Margaret Dunn, instruktorka czytania z ruchu warg i audiolog, alarmowała, że w szkołach dla głuchych badaniami audiometrycznymi zajmują się całkowicie do tego nieprzygotowane pielęgniarki124124 Tamże. . Wspomniany William Houghton przytoczył anegdotę o poszukiwaniach odpowiedniego aparatu słuchowego dla znajomego, któremu czterech kolejnych sprzedawców wykonało testy audiologiczne (w tym jeden, jak z oburzeniem relacjonuje, przy otwartych oknach w centrum ruchliwego miasta). Jak można się domyślić, ich wyniki były różne. Houghton pytał, jakie kompetencje ma sprzedawca, by przeprowadzać badania, a jeśli nawet wie, jak używać audiometru, to jaką wartość ma oferowana przez niego interpretacja wyników, skoro zainteresowany jest uzyskaniem jak najwyższej prowizji od producentów sprzętu, który na ich podstawie rekomenduje125125 W. Houghton, dz. cyt. . Także otolodzy nie mieli zaufania do procedur doboru aparatów, a w konsekwencji ich skuteczności, o czym wspominali nowojorscy lekarze, Thomas Halsted i Frederick Grossman, analizując na początku lat 40. XX wieku stan opieki nad głuchymi126126 Thomas Halsted, Frederick Grossman, Some Problems Involved in the Fitting of Hearing Aids, „New York State Journal of Medicine”, 15.02.1941, s. 352–358. . Zauważyli oni jednak, że pojawiła się nowa profesja łącząca umiejętność obsługi specjalistycznego sprzętu diagnostycznego, na której nabycie lekarze nie mają czasu, oraz wiedzę medyczną w zakresie fizjologii i patologii ucha. Tym idealnym połączeniem byli profesjonaliści „wyszkoleni w nowej nauce dopasowywania aparatów słuchowych”127127 Tamże, s. 352. , którzy dobierali je zgodnie z obiektywnymi wytycznymi obserwacji poczynionych za pomocą specjalistycznego sprzętu pomiarowego. Lekarze kończą artykuł mocnym stwierdzeniem: „dopasowanie aparatów dla głuchych i słabosłyszących pacjentów może być z powodzeniem wykonane tylko przez specjalistów, a audiolodzy powinni być kształceni i licencjonowani tak samo, jak optometrzy”128128 Tamże, s. 358. . W czerwcu 1941 roku na łamach „The Volta Review” Ralph Crutchett, sprzedawca aparatów słuchowych, zaproponował uporządkowanie praktyki audiometrycznej129129 Ralph Crutchett, A Proposed Law to Govern the Fitting of Hearing Aids, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 6, s. 384–386. . W swoim projekcie regulacji zasugerował ustanowienie oficjalnych, profesjonalnych standardów oraz wyłonienie rady, która nadawałaby licencje do wykonywania zawodu. W jej skład mieliby wejść audiolog z co najmniej pięcioletnim stażem, otolog oraz osoba używająca aparatów słuchowych, ale niezwiązana z żadnym z producentów. Zakaz praktykowania audiometrii czy używania samej nawet nazwy poza systemem certyfikacji miał uregulować rynek usług audiometrycznych. Mimo że propozycja Crutchetta nazywana była utopią130130 Denison B. Hull, Hearing Aid Prescription, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 2, s. 123–124. , autor promował ją, szczególnie po drugiej wojnie światowej, podkreślając konieczność systemowej opieki audiologicznej nad weteranami – w tym profesjonalnego doboru aparatów słuchowych. Pojawiło się wówczas więcej projektów131131 Kenneth W. Berger, The Hearing Aid: its Operation and Development, National Hearing Aid Society, Livonia 1974, s. 161. , ale obradujące w 1951 roku w Chicago International Hearing Aid Association opowiedziało się przeciwko regulacji profesji132132 Tamże. . Audiologiczny performans Za uznaniem audiologii za poważną, a przede wszystkim potrzebną niesłyszącym profesję stał duży wysiłek marketingowy podjęty między innymi przez producentów sprzętu audiologicznego, niejednokrotnie produkujących również aparaty słuchowe. Zdawali sobie sprawę, jak ważne jest zaangażowanie profesjonalnego audiologa w proces prawidłowego doboru protezy słuchu. Wiedziano również, że świadomość takiej potrzeby była wśród potencjalnych klientów raczej nikła, i to, że niechęć do płacenia za dodatkowe usługi często wynikała z wcześniejszych, nieuczciwych praktyk sprzedawców aparatów słuchowych. By temu zaradzić, Western Electric sfinansowało serię reklam w „The Volta Review” informujących o istnieniu profesji audiologów i tłumaczących charakter ich pracy. Reklamy te ukazywały użytkowników i użytkowniczki aparatów w konwencji „przed” i „po”. Przed konsultacją z audiologiem mają zmarszczone brwi, uniesioną górną wargę, wychyloną w przód głowę – cała ich postawa i mimika wyraża niepewność wynikającą z tego, że niedosłyszą: albo nie mają aparatów w ogóle, albo te, których używają, nie służą im najlepiej. Po konsultacji są uśmiechnięci wyglądają na spokojnych i pewnych siebie, bo otrzymali protezy dobrze dobrane do wady słuchu. Producent tak tłumaczy różnicę: aparat słuchowy musi zostać dobrany zgodnie z naukowymi wytycznymi i dostosowany do indywidualnych potrzeb. Zajmuje się tym specjalnie wyszkolony audiolog133133 „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 4, s. 253. . Jeśli potrzebujesz aparatu słuchowego, pamiętaj: żaden nie jest uniwersalny. Tylko po dogłębnym badaniu audiometrycznym można wybrać właściwy aparat i dopasować go134134 „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 10, s. 621. . Indywidualnie dobrany do twoich specyficznych potrzeb, zgodnie ze wskazaniem testu audiometrycznego, pomoże ci tak, jak pomógł wielu innym135135 „The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 11, s. 747. . Na łamach „The Volta Review” w drugiej połowie lat 30. XX wieku tematyka związana z pomiarami słuchu zawitała na stałe – pisano o testach i badaniach audiometrycznych, a także o samej profesji audiologa. W reklamach mocno eksponowano potrzebę indywidualnego doboru protez słuchu, zestawiając je z okularami, których personalizacji nikt wtedy nie kwestionował. Reklama Western Electric z 1937 roku wskazuje: Aparat słuchowy – tak jak okulary – musi zostać przepisany i dopasowany do twoich specyficznych potrzeb. Jeśli zatem niedosłyszysz, przebadaj się Audiometrem. To pozwoli dokładnie określić charakter ubytku słuchu i umożliwi audiometrze wybór właściwego dla ciebie aparatu136136 „The Volta Review” 1937, vol. 39, nr 2, s. 115. . Firma Acousticon uderzała w podobne tony, reklamując swój Aurogauge: PRZEZ LATA powtarzano ci, że aby trafić na właściwy aparat słuchowy, musisz wypróbować je wszystkie. TERAZ Acousticon prezentuje technikę dopasowywania aparatów tak szybką, dokładną i wygodną jak dopasowywanie okularów137137 Tamże, s. 129. . W reklamach tych zwracają uwagę dwie strategie. Po pierwsze, konsekwentne wskazywanie na zróżnicowany charakter nie(do)słyszenia, które ma różne przyczyny i różnie jest „ulokowane” w uchu, przez co zaradzić mu może tylko specjalnie dobrany instrument138138 Trzeba zauważyć, że ofertę różnicowali także producenci samych aparatów słuchowych, wskazując, że w ramach jednej marki różne aparaty odpowiadają na odmienne kondycje poszczególnych użytkowników. Sonotone reklamował swój Model 499 jako przeznaczony dla osób niedosłyszących z powodu „uszkodzenia nerwu lub głuchoty o zróżnicowanych przyczynach z przewagą zaniku nerwu słuchowego” („The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 9); Western Electric zaś zapowiadał, że Ortho-technic Model „zaprojektowany został według nowej zasady: by odpowiadać na zindywidualizowane potrzeby słuchowe”. Producent zaproponował aparat z różnymi elementami składowymi, w tym do przewodnictwa kostnego i powietrznego („The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 11, s. 747). . Po drugie, specjaliści od marketingu odwołują się do prestiżu, autorytetu i rozpoznania charakteru usług oferowanych przez optometrystów – profesjonalistów dobierających okulary. Porównanie niesłyszenia i niedowidzenia będzie powtarzało się w reklamowej retoryce, najciekawiej w serii reklam aparatów słuchowych Aurex (rysunek 2). Chicagowski producent wykorzystane w reklamach zdjęcia ludzi w różnych towarzyskich sytuacjach częściowo uszkadzał, wypaskowując ich część tak, że czytelne były dopiero z oddalenia (opatrzone były instrukcją, by patrzeć na nie z odległości wyciągniętej ręki). Reklamowe hasła głosiły: „Gdybyś tak widział, coś byś z tym zrobił!”139139 „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 11; „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 12. , wskazując na problem ignorowania (i długotrwałego wypierania) problemów ze słuchem i podkreślając, że niedosłyszenie, podobnie jak niedowidzenie, wymaga profesjonalnej pomocy w doborze sprzętu korekcyjnego. Rysunek 2. Reklama Aurex Czarno-białe zdjęcie przedstawia trzy osoby: dwie kobiety i siedzącego między nimi mężczyznę. Wszyscy roześmiani spoglądają w kamerę. Siedzą w fotelach (może to być kino albo teatr), za nimi widoczne są dwie osoby siedzące w kolejnym rzędzie. Połowa zdjęcia jest przysłonięta pionowymi cienkimi, białymi kreskami. Pod nimi widoczne niewyraźne zdjęcie. Nad wykreskowaną połową zdjęcia umieszczony napis „Czy słyszysz tak…”. Napis pod nieprzesłoniętą częścią zdjęcia „czy wyraźnie, jak tu”. Pod zdjęciem napis drobnymi literami „Trzymaj w wyciągniętej ręce”, a dużą czcionką „Dokładne dopasowanie”. Wszystkie napisy w języku angielskim. Źródło: „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 12, dzięki uprzejmości „The Volta Review”. Audiolodzy jako profesja korzystali ze statusu, autorytetu i naukowo-medycznego ugruntowania optometrystów, by przez porównanie ze specjalistami oferującymi usługi, których niezbędności nikt nie podważał, uzasadniać własną aktywność. Nic jednak nie wpłynęło tak na popularność i rozpoznawalność audiologów jak „epidemie głuchoty”. Nowa profesja, dysponująca wiedzą oraz instrumentami umożliwiającymi pomiar natężenia dźwięku, przyszła w sukurs najsłynniejszej, nowojorskiej kampanii przeciwhałasowej. Problem udręczonych zgiełkiem mieszkańców tej metropolii budził ogromne zainteresowanie i przyciągał uwagę prasy. Jak podkreśla Emily Thomson, dla audiologii, nieugruntowanej jeszcze, aspirującej dyscypliny, była to znakomita okazja do zbicia wizerunkowego kapitału. Badaczka pisze, że „w latach 20. XX wieku audiolodzy zostali wezwani do przywrócenia modernistycznemu miastu harmonii”140140 E. Thompson, The Soundscape of Modernity…, s. 6. . A uczynić to mieli za pomocą nowoczesnego, naukowego instrumentarium, zaświadczającego o ich profesjonalizmie. W drugiej połowie lat 20. XX wieku audiolodzy mieli do dyspozycji dwa główne systemy mierzenia natężenia dźwięku – obydwa były działającymi na podstawie lamp elektronowych wariacjami sonometru Hughesa. Pierwszy, opracowany na potrzeby American Telephone and Telegraph Company przez inżynierów z Western Electric i Bell Laboratories, służył diagnozie stanu zakłóceń na liniach telefonicznych. Pomiaru dokonywał technik, który słuchał naprzemiennie normalnego połączenia telefonicznego i generowanych sztucznie coraz głośniejszych tonów. Gdy uznał, że natężenie obydwu dźwięków było identyczne, podawał uzyskany wynik poziomu zakłóceń w tak zwanych jednostkach hałasu141141 Tamże, s. 146. , w jakich wyskalowano potencjometr audiometru. Drugi instrument pomiarowy przygotowany przez Western Electric na potrzeby badań słuchu osób niedosłyszących mierzył wrażliwość ludzkiego słuchu, wykorzystując podobny mechanizm. Audiometr generował coraz donośniejsze czyste tony emitowane przez słuchawkę, którą osoba badana trzymała przyłożoną do ucha. Gdy badany zaczynał je słyszeć, jakość jego słuchu określana była w „jednostkach wrażliwości słuchowej”, gdzie pojedynczą jednostką była najmniejsza zauważalna zmiana natężenia dźwięku142142 Tamże, s. 147. . I tych właśnie instrumentów używali na przełomie lat 20. i 30. XX wieku technicy, mierząc poziom hałasu w Nowym Jorku. Inżynierowie ustawiali audiometry w wybranych punktach miasta i bacznie obserwowani przez dziennikarzy i gapiów nasłuchiwali: jednym uchem zgiełku miasta, drugim płynących przez słuchawkę, sztucznie generowanych dźwięków. Stopniowo wzmacniali je do poziomu, w którym głośność sygnału w słuchawce zrównała się w ich ocenie z hałasem generowanym przez otoczenie. Wynik badania podawano w „procentach ludzkiego słyszenia”143143 Experts Measure Noise in Times Square, NYC Street Scenes and Noises, MVTN 4-400, film dostępny na stronie: http://vectorsdev.usc.edu/NYCsound/777b.html, dostęp: 9.03.2020. . Szef Komisji Antyhałasowej w radiowym wywiadzie relacjonował, że Nowy Jork „stał się istnym laboratorium badania dźwięku”144144 Experts Forecasts Sweeter Auto Horn, „New York Times” January 1930, s. 29. . Audiolodzy doskonale wykorzystali okazję do zbudowania rozpoznawalności swej profesji. Dysponując specjalistyczną wiedzą, w nimbie naukowości, twardych danych i w otoczeniu najnowszych, nieco tajemniczo, ale na pewno profesjonalnie wyglądających sprzętów, ze śmiertelną powagą podawali natężenie hałasu protokolantom oraz zgromadzonemu tłumowi. Pomiary te miały charakter nowoczesnego, miejskiego performansu, przyciągającego tłumy gapiów oglądających samą procedurę, ale i usiłujących znaleźć się na pamiątkowym zdjęciu czy nagraniu. Orężem w walce z hałasem stał się na pewien czas sprzęt pomiarowy, audiolodzy zaś byli tymi, którzy umieli nim władać. Zdawali się – zarówno oni, jak i instrumenty oraz cała nowa wiedza, jaka za nimi stała – przybywać nowoczesnym miastom na ratunek, a robili to przed obiektywami kamer145145 Dokumentację pomiarów – w tym nagrania filmowe – znaleźć można na stronie projektu The Roaring Twenties, który towarzyszy książce Emily Thompson, The Soundscape of Modernity…: http://vectorsdev.usc.edu/NYCsound/777b.html, dostęp: 26.10.2020. . Obsługujący sprzęt pomiarowy nie byli nazywani w jakiś szczególny sposób. Kiedy badania realizowano na Times Square, przed obiektywami reporterów, wykonywali je wprawdzie mężczyźni, ale w mniej eksponowanych sytuacjach najczęściej prowadziły je (obok otologów) kobiety – nazywane były po prostu „pracownicami laboratorium, obsługującymi audiometr”146146 Ruth P. Guilder, Louise A. Hopkins, Program for the Testing and Training of Auditory Function in the Small Deaf Child During Preschool Years, „The Volta Review” 1935, vol. 37, nr 1, s. 10. To symptomatyczne dla historii techniki – praca telegrafistek, telefonistek czy programistek pozostawała w ukryciu, a narracje historyczne ją pomijały. Dziś pamięć o niej przywracana jest w nurcie rewizji historii techniki, nauki i medycyny. Przykładami mogą być wystawa Medicine: The Wellcome Galleries w londyńskim Science Museum, wydawnictwa popularne, jak Genialne dziewczyny: 15 historii niezwykłych kobiet, które przyczyniły się do rozwoju nauki, Vichi de March i Roberty Fulci (Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2019) czy prace akademickie, takie jak Cyfrodziewczyny. Pionierki polskiej informatyki Karoliny Wasielewskiej (Wydawnictwo Krytyka Polityczna, Warszawa 2020). O intencjonalnych praktykach usuwania kobiet i ich osiągnięć oraz próbach przeciwdziałania im: Katrina Krämer, Female Scientists’ Pages Keep Disappearing from Wikipedia – What’s Going on?, „Chemistry World”, 3.07.2019, https://www.chemistryworld.com/news/female-scientists-pages-keep-disappearing-from-wikipedia-whats-going-on/3010664.article, dostęp: 23.04.2020; Hannah Devlin, Academic Writes 270 Wikipedia Pages in a Year to Get Female Scientists Noticed, „The Guardian”, 24.07.2018, https://www.theguardian.com/education/2018/jul/24/academic-writes-270-wikipedia-pages-year-female-scientists-noticed, dostęp: 23.04.2020. . W latach 30. XX wieku określenie audiometrist pojawiało się na łamach „The Volta Review” wyłącznie w odniesieniu do specjalistów obsługujących urządzenia marki Audiometer wyprodukowane przez Western Electric, co wskazuje, że audiometr i w konsekwencji audiometrist były początkowo słowami zastrzeżonymi, związanymi z patentem konkretnego producenta. Zapewne, by uniknąć kłopotów prawnych, konkurencyjny Acousticon swoje urządzenie nazwał Aurogauge. O ile „audiometra”, jako osoba obsługująca audiometr, pojawia się w latach 30. XX wieku, to terminu „audiolog”, poszukujący jego genealogii Kenneth Berger nie odnalazł w amerykańskim piśmiennictwie branżowym przed 1946 rokiem147147 Kenneth W. Berger, Genealogy of the Words „Audiology” and „Audiologist”, „Journal of the American Audiology Society” 1976, vol. 62, nr 2, s. 38–44. . Jednak już w 1948 roku odbył się pierwszy kongres Międzynarodowego Stowarzyszenia Audiologów148148 First International Conference on Audiology, Stockholm, 6–7 September 1948. . Rok później jeden z organizatorów kongresu, Norton Canfield, pisał o audiologii jako dyscyplinie „która stopniowo zaczyna być rozpoznawalna jako profesjonalna specjalizacja – nauka o słyszeniu”149149 N. Canfield, dz. cyt., s. 3. . Wydaje się zatem, że w Stanach Zjednoczonych oraz Europie Zachodniej pod koniec lat 40. XX wieku profesjonalizacja ekspertów od słyszenia weszła w kolejną fazę. Po pierwsze, pojawiło się nowe, niezwiązane z konkretnym urządzeniem i marką określenie zawodu, które jednocześnie wskazywało na szerszy zakres działań i kompetencji niż tylko dokonywanie pomiaru (audiometra) na rzecz wiedzy (audiolog). Po drugie, zgodnie z koncepcją profesjonalizacji Harolda Perkina, usługi profesjonalisty są docelowo powszechne i rzeczywiście przedmiotem potencjalnej interwencji audiologów stała się cała populacja150150 Pod koniec lat 70. XX wieku Donald J. Harris również zdefiniował audiologię bardzo szeroko, niemal totalnie, jako „naukę o słyszeniu”, i odróżnił ją od audiologii klinicznej. Jak podkreślił, termin audiologia stosowany bywa, by spiąć w jednej dyscyplinie rozmaite podejścia do słyszenia, a także by uzyskać jedną, rozpoznawalną markę, która zapewni różnym inicjatywom związanym ze słyszeniem lub jego badaniom zainteresowanie prasy. Nie bez znaczenia jest też nadzieja na przyciągnięcie młodych osób do „audiologicznej puli” zawodów związanych ze słyszeniem, chociaż pozbawionych klinicznego, a więc prestiżowego, „medycznego” charakteru (Donald J. Harris, Editorial: Definition of Audiology, „Journal of the American Audiology Society” 1977, vol. 3, nr 3, s. 121–125). . Canfield podkreślał uniwersalną przydatność audiologii, gdyż wcześniej czy później każdy zetknie się z osobą niesłyszącą albo sam taką się stanie151151 N. Canfield, dz. cyt., s. 3–4. . W Wielkiej Brytanii w 1967 roku pojawiła się propozycja, by terminem „audiolog” (audiologer) zastąpić „technika audiologa”. Miało to wskazywać nie na wyłącznie „mechaniczny”, ale i na społeczny aspekt jego pracy, której rezultatem miało być zaakceptowanie instrumentu przez użytkownika152152 TNA, MH 168/102, Follow-up of Hearing Aid Users, 3 July 1967. , a audiologia miała przeciwdziałać porzucaniu aparatów. Zakładano, że niesłyszący rezygnują z nich przede wszystkim dlatego, że nie zostały im właściwie dobrane, a przez to są niedopasowane do indywidualnej kondycji. Canfield w 1949 roku dowodził, że spośród użytkowników, którym dobrano aparaty w specjalistycznych centrach audiologicznych, przeszło 90% korzystała z nich nawet do dwóch lat po zakończeniu programu. Pozostali rezygnowali z używania aparatów, podając ku temu najróżniejsze powody: jak konieczność używania baterii, naprawy aparatu, bóle głowy, brak poprawy słyszenia czy dezaprobatę otoczenia. Rozwój audiologii i towarzyszących jej badań audiometrycznych odpowiadał na powojenne zapotrzebowanie na diagnozę ogłuchłych weteranów. Miała ona wesprzeć ich w doborze aparatów słuchowych, a więc w konsekwencji zwiększyć szanse rehabilitacji i resocjalizacji oraz (a może przede wszystkim) – pomóc wrócić na rynek pracy. Unifikacja metod pomiaru słuchu i jednostek, w jakich utrata słuchu była ujmowana, miały duże znaczenie w opracowywaniu systemu walidacji zdolności do pracy i określania wysokości świadczeń socjalnych. Żywo zainteresowani rozwojem audiometrii byli więc nie tylko producenci aparatów słuchowych, ale także państwo, a dokładniej instytucje odpowiedzialne za opiekę społeczną. Chodziło o to, by móc różnicować wysokość zasiłków w zależności od stopnia inwalidztwa153153 Posługuję się słowem „inwalida” intencjonalnie, zdając sobie sprawę z jego negatywnego (opartego na niepełnej wartości) wydźwięku. Pragnę jednak zaznaczyć historyczny kontekst jego zastosowania, gdy słowo miało neutralny charakter oraz wpisaną w to pojęcie wojenną genezę niepełnosprawności. , określanego w sposób precyzyjny, a nie jako „duże” lub „lekkie”. W latach powojennych audiologia stała się dyscypliną, na którą było duże zapotrzebowanie zarówno wśród weteranów, jak i cywilów tracących słuch przez warunki pracy czy wiek. W Stanach Zjednoczonych badania i diagnostyka audiologiczna rozwijały się w trzech typach placówek: rządowych instytucjach medycznych, najczęściej ukierunkowanych na opiekę nad weteranami, na uniwersytetach154154 Były to m.in.: Columbia University, Washington University, Harvard University, Princeton University. , gdzie prowadzono badania o charakterze podstawowym, oraz w Bell Telephone Laboratories – wciąż bowiem przemysł telekomunikacyjny był poważnym graczem na arenie badań akustycznych i poszukiwań nowych rozwiązań technologicznych155155 N. Canfield, dz. cyt., s. 36. . Na żywiołowy rozwój tej dyscypliny w Stanach Zjednoczonych miały wpływ tamtejsze Centra Audiologiczne, które organizowane były w czasie drugiej wojny światowej na potrzeby ogłuchłych żołnierzy – Canfield nazywa je wręcz pomnikami wystawionymi oddziałom medycznym amerykańskiej armii156156 Tamże, s. 6–7. . W latach powojennych centra te udostępnione zostały weteranom, którzy utracili słuch na skutek działań wojennych, i stały się modelowymi ośrodkami nowoczesnej opieki i obsługi audiologicznej. Znajdowały się tu: dział medyczny z pediatrią, geriatrią, otologią czy dentystyką; dział akustyczny z oddziałem dopasowywania aparatów słuchowych czy rehabilitacji słuchu; dział neuropsychiatryczny z psychoterapią, doradztwem zawodowym i psychologicznym czy wsparciem dla rodziców; dział mowy, w tym korekcji mowy, patologii mowy, czytania z ruchu warg; dział pomocy socjalnej nastawiony na wsparcie w zakresie poszukiwania pracy, socjalizacji i działań wspólnotowych. W ten sposób wokół osób niesłyszących rozrastała się złożona sieć specjalistów – lekarzy, audiologów, psychologów, doradców i rehabilitantów – odpowiadających za osobę głuchą jako potencjalnego pracownika, członka społeczeństwa, osobę rehabilitowaną i wspieraną psychologicznie. Niewątpliwie dbali o dobrostan nie(do)słyszących, stali się jednak także elementem nadzoru obejmującego nie tylko medyczne aspekty funkcjonowania głuchych. Pod koniec lat 50. XX wieku pojawiły się zautomatyzowane, przenośne i niewymagające kabin ciszy audiometry, które reklamowano jako bardziej wiarygodne i obniżające koszty badania157157 Dynophonetic, „The Volta Review” 1958, vol. 60, nr 1, s. 3. . Ta kolejna szykowana przez przemysł rewolucja w diagnostyce słuchu nie zagroziła jednak profesji audiologów, która do tego czasu znacznie rozszerzyła zakres swojego działania i utrwaliła swoją pozycję. Audiologię uznać można za dyscyplinę na wskroś nowoczesną. Najpierw na przełomie lat 20. i 30. XX wieku nowi profesjonaliści od słyszenia zyskali rozpoznawalność dzięki zaangażowaniu w głośną medialnie kampanię na rzecz zwalczania hałasu w wielkich miastach. Po wojnie amerykańska audiologia, zinstytucjonalizowana w postaci centrów, proponowała wprawdzie bardzo zmedykalizowane, ale szerokie i uwzględniające różne potrzeby osób niesłyszących podejście do pacjenta. Zapewniano mu nie tylko opiekę o charakterze terapeutycznym (w tym psychologiczną), ale i rehabilitację w wymiarze społecznym, której celem była pomoc w powrocie na rynek pracy. Audiologia stała się także wyznacznikiem nowoczesnych aspiracji krajów tak zwanego Globalnego Południa. Kiedy w 1977 roku Brian C. Grover z Royal National Institute for the Deaf argumentował na rzecz wiktoriańskich tub konwersacyjnych jako odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie audiologiczne w „krajach rozwijających się”158158 Brian C. Grover, A Note on Acoustic Hearing Aids, „British Journal of Audiology” 1977, vol. 11, nr 3, s. 76. , wiele z tych państw miało inne ambicje technologiczne. Ciekawym tekstem kultury dającym wgląd w myślenie o audiologii w państwach niezachodnich są znaczki pocztowe. Ta specyficzna platforma narodowego brandingu adresowana jest zarówno do własnych obywateli, jak i przedstawicieli innych krajów. W znaczki wpisana jest tradycja upamiętniania wybitnych postaci, ale dość często ich tematyka dotyczy sukcesów narodowych programów modernizacyjnych, gdzie oprócz wielkich inwestycji infrastrukturalnych prezentowane są również ważne programy społeczne, jak właśnie badania audiologiczne. Ujawnia to tematyczna kolekcja znaczków „The History of Medicine and Science”159159 Gwen Prout stamp collection, vol. 55 Deafness, Wellcome Library, EPH751:55. Dr. Gwen Prout and Her Stamp Collection, „Journal of Oncology” 2003, vol. 53, nr 2, s. 189–191, https://journals.viamedica.pl/nowotwory_journal_of_oncology/article/view/53287/39934, dostęp: 3.04.2020.  – rezultat 35 lat kolekcjonerskiej pasji i zainteresowań Kanadyjki Gwen Prout. W części kolekcji poświęconej (nie)słyszeniu zwracają uwagę znaczki pochodzące z krajów „rozwijających się” przedstawiające dzieci z aparatami słuchowymi oraz ilustracje procesu diagnostycznego – zarówno inspekcji ucha otoskopem, jak i badania audiologicznego w kabinie ciszy. Na wielu współczesnych seriach znaczków, głównie z państw afrykańskich, badanie audiologiczne pokazywane jest obok elektryfikacji, budowy dróg, ochrony przyrody, uprawiania nauk ścisłych (mikroskop!) i studni jako wyznacznik nowoczesności, technicznego zaawansowania i programowej dbałości o dobrostan obywateli. Od warsztatu wynalazcy do sali operacyjnej Głuchym tradycyjna medycyna nie miała wiele do zaoferowania – ucho zdawało się zbyt niedostępne, by je leczyć, a osiągalne praktyki terapeutyczne w niewielkim stopniu znajdowały w głuchocie zastosowanie. Niesłyszący zwracali się więc ku znachorom obiecującym cudowne mikstury oraz rzemieślnikom, którzy wyrabiali instrumenty wzmacniające dźwięk – na te początkowo stać było tylko najzamożniejszych, gdyż były projektowane i wykonywane na zamówienie. Za przykład posłużyć może „akustyczny fotel” zaopatrzony w dyskretny system wzmacniający – bodaj najsłynniejszy i najlepiej opisany przedmiot tego rodzaju skonstruował wspomniany już John Harrison Curtis. Jak wielu wynalazców epoki wiktoriańskiej swoje dzieło starał się rozpropagować, publikując na ten temat książkę160160 John Harrison Curtis, Observations on the Preservation of Hearing and on the Choice, Use and Abuse of Hearing-Trumpets etc., 1st ed. 1834, 5th ed., Henry Renshaw, London 1837. . Autor przyznawał, że nie pierwszy skonstruował „akustyczny fotel” – odwołał się do instrumentu, który przeszło wiek wcześniej, w 1706 roku, wymyślił francuski teolog i pisarz moralista, Jacques Joseph Duguet161161 Jean-Gaffin Gallon, Machines Et Inventions Approuvées Par L’Academie Royale Des Sciences, Depuis Son Établissement Jusqu’à Present: Avec Leur Description: Dessinées & Publiées Du Consentement De L’Academie, t. 2, Antoine Boudet, Paris 1735, s. 129. . Curtis udoskonalił projekt poprzednika, odsuwając rozmówcę od osoby siedzącej w fotelu, co miało zapewnić obydwu stronom większy komfort i poprawić higienę162162 Greame Gooday, Karen Sayer, Managing the Experience of Hearing Loss in Britain, 1830–1930, Palgrave Macmillan, London 2017, s. 35. . Niektóre projekty były rezultatem ścisłej współpracy niedosłyszących klientów i wytwórców – najbardziej znanym przykładem są trąbki słuchowe projektowane przez słynnego wiedeńskiego konstruktora Johanna Nepomuka Mälzla163163 Mälzl zdobył sławę m.in. dzięki metronomowi (z którego Beethoven także korzystał), choć określenie wiedeńczyka jego wynalazcą byłoby nadużyciem – poprawił i udoskonalił projekt Holendra, Diedricha Nicolausa Winkela (Myles W. Jackson nie zawaha się użyć słowa kradzież). Mälzl usilnie i skutecznie promował wynalazek: wykonał 200 instrumentów i rozesłał je bez opłaty do wiodących muzyków. Dzięki temu to właśnie jego nazwisko związano z metronomem (za: Myles W. Jackson, From Scientific Instruments to Musical Instruments: The Tuning Fork, the Metronome, and the Siren w: The Oxford Handbook of Sound Studies, red. Trevor Pinch, Karin Bijsterveld, Oxford University Press, New York 2012, s. 211). (1772–1838) dla Ludwiga van Beethovena (1770–1827). Głuchnący kompozytor poszukiwał remedium na nasilające się kłopoty ze słuchem – w 1801 roku rozważał nawet rażenie się prądem164164 Listy wybrane Ludwika van Beethovena, red. i tłum. Władysław Fabry, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1927, s. 24. , jednak jego starania przybrały na sile i rozpaczliwości około 1812 roku, kiedy słuch muzyka się pogorszył165165 George Thomas Ealy, Of Ear Trumpets and a Resonance Plate: Early Hearing Aids and Beethoven’s Hearing Perception, „19th-Century Music” 1994, vol. 17, nr 3, s. 262–273, tu s. 264. . W latach 1812 i 1813 Beethoven i Mälzl eksperymentowali z różnymi kształtami, wielkościami oraz liczbą trąbek. Wśród pomysłów znalazły się zarówno proste, lejkowate tubki trzymane w dłoni, jak i czasze zbierające dźwięk zawieszane na głowie. Kilka z tych konstrukcji zachowało się do dziś i wystawione są w siedzibie wiedeńskiego stowarzyszenia miłośników Beethovena166166 Można zobaczyć je także tu: https://www.beethoven.de/en/media/view/5217893683822592/Beethovens+H%C3%B6rrohre%2C+gefertigt+von+Johann+Nepomuk+M%C3%A4lzel%2C+1813?fromArchive=6609072782573568, dostęp: 11.05.2021. . Dziwaczne urządzenia przyczyniły się do powstania obecnego w kulturze popularnej do dziś wizerunku Beethovena jako ekscentrycznej, a nawet nieco niezrównoważonej postaci167167 Np. Kopia Mistrza, reż. Agnieszka Holland, 2006. . Beethoven w liście do swego adwokata w 1814 roku określił trąbki Mälzla bezużytecznymi168168 George Thomas Ealy tłumaczył, że wpływ na tak surową ocenę mógł mieć spór prawny między Beethovenem a Mälzlem (tenże, dz. cyt., s. 266). , jednak korespondencja z kolejnych lat dowodzi, że używał ich z powodzeniem i wskazywał nawet, że „powinno się mieć różne trąbki na różne okazje – do muzyki, mowy, do użycia w salach, wszystkie w różnych rozmiarach”169169 Za: G.T. Ealy, dz. cyt., s. 267. Badacz przywołuje również źródła potwierdzające, że Beethoven w późniejszym okresie życia, komponując i grając, używał instrumentów wykorzystujących przewodnictwo kostne – trzymał je w zębach przytknięte do fortepianu, by przenosiły drgania na jego czaszkę (tamże, s. 271). . W toku XIX wieku wytwórstwo protez słuchu przestało być rezultatem współpracy rzemieślnika i przyszłego użytkownika. Trąbki zaczęto tworzyć seryjnie, a producent musiał dotrzeć do potencjalnego nabywcy bezpośrednio lub przez pośrednika, zwykle lekarza albo handlowca. Podobnie jak w wypadku innych produktów związanych ze zdrowiem i higieną ważnymi elementami dystrybucji protez słuchu były promocja i marketing. Patenty i medyczne katalogi handlowe John Harrison Curtis był nie tylko jednym z pionierów projektowania, ale i promocji trąbek. W 1817 roku wydał A Treatise on the Physiology and Pathology of the Ear, gdzie opisał dostępne na rynku instrumenty wzmacniające. Wiele miejsca w tym traktacie poświęcił własnym projektom, czyniąc z niego właściwie folder reklamowy. Swoje wynalazki, w tym akustyczne krzesło, prezentował w londyńskiej National Gallery of Practical Science – miejscu wystawowym w pobliżu Trafalgar Square170170 Galeria miała służyć popularyzacji nauki i najnowszych osiągnięć technicznych na otwartych dla publiczności wystawach „łączących pouczenie z zabawą” oraz „ukazujących praktyczne zastosowania nauki, szerzących rozpoznanie dzieł sztuki i rzadkich okazów ze świata natury”; za: National Gallery of Practical Science: Blending Instructions with Amusement [katalog za rok 1832], J. Holmes, Athereum Office, Took’s Court Chancery Lane. . Prestiżowa lokalizacja i przykuwające uwagę eksponaty przyciągały do galerii tłumy. Szybko stała się ona także „przestrzenią, w której londyńscy wynalazcy i wytwórcy wszelakich sprzętów mogli zaprezentować się przed liczną publicznością jako ludzie nauki, a ich wynalazki wystawione na widok [a nierzadko i dotyk – dop. M.Z.] publiczności nie były oceniane przez uznanych naukowców [elite philosophers]”171171 Iwan Rhys Morus, Frankenstein’s Children: Electricity, Exhibition, and Experiment in Early-Nineteenth-Century London, Princeton University Press, Princeton 2014, s. 76. . Niewykluczone, że modele Curtisa, wystawiane w tym cieszącym się dużą popularnością i położonym przy londyńskiej handlowej ulicy Strand przybytku nauki i rozrywki, wabiły poszukujących inspiracji innowatorów, pracujących nad rozwiązaniami dla potencjalnych głuchych klientów. Curtis realizację swoich projektów zlecał podwykonawcom, jednak w niektórych przypadkach producent sprzętu był także jego pomysłodawcą, sprawującym pieczę nad projektem, wykonaniem oraz dystrybucją. Przykładem może być wspomniana w poprzednim rozdziale firma Frederick Charles Rein & Son. Przy Strand pod numerem 108 mieścił się firmowy salon bez fałszywej skromności nazywany „Rajem dla głuchych”172172 Evan Yellon, Surdus in Search of His Hearing: An Exposure of Deafness Quacks, Frauds on the Deaf, and Reliable Guide to the Best Means of Help for the Deaf, Evan Macleod, London 1910, s. 57. . Tu oprócz witryn i pokojów pokazowych (gdzie, jak domniemywał Evan Yellon, obejrzeć można wszystkie dostępne modele instrumentów wzmacniających, w tym ekstrawagancje zamawiane przez przedstawicieli królewskich rodów) mieściły się także pomieszczenia diagnostyczne i warsztaty173173 Tamże. . W ofercie salonu sprzedaży F.C. Rein & Son był również akustyczny fotel. Czy był to fotel Curtisa, czy inny projekt wzorowany na oryginale Dugueta – nie wiadomo. Generalnie można odnieść wrażenie, że w zakresie protez słuchu, kwestię własności intelektualnej traktowano w wiktoriańskiej Anglii dość swobodnie. Trąbki słuchowe o podobnych kształtach (jak będące w ofercie firmy Reina modele London dome czy banjo) były produkowane przez różnych rzemieślników i to najczęściej bez licencji. Brytyjska badaczka, Claire Jones174174 Rethinking Modern Prostheses in Anglo-American Commodity Cultures, 1820–1939, red. Claire L. Jones, Manchester University Press, Manchester 2017, s. 14–15. , przyczyny tego zjawiska – dosyć zaskakującego wobec tak wówczas powszechnych wojen patentowych – uważa za motywowane etyką lekarską. To teza romantyczna, ale budząca wątpliwości, Jones zakłada bowiem, że inaczej niż ogół wynalazców, dla których korzystna finansowo komercjalizacja innowacyjnego pomysłu była sednem działalności (i źródłem utrzymania), lekarze podlegali przede wszystkim zobowiązaniu do niesienia pomocy chorym. Jeśli zatem medyk wymyślił sposób usprawnienia aparatu słuchowego, zwykle rezygnował z opatentowania go. Wiązałoby się to z ograniczeniem innym prawa do wytwarzania przyrządu, który przecież mógł ulżyć komuś w cierpieniu. Poza tym udzielenie licencji potencjalnemu kontrahentowi gotowemu podjąć produkcję było niczym innym niż sprzedażą, a handel, jako przedsięwzięcie moralnie poślednie (choć dochodowe), nie przystawało do społecznej pozycji lekarza. Taka wątpliwa moralnie działalność oznaczałaby, że lekarz wynalazca zarabia na chorobie pacjentów. Jones dodaje, że autorami części projektów trąbek byli sami niesłyszący, którzy także czuli się moralnie zobowiązani do pomocy osobom w podobnym położeniu. Badaczka upatruje zatem mniejszej niż w innych dziedzinach techniki liczby patentów wzmacniaczy słuchu w podporządkowaniu protez dominującemu dyskursowi pomocowemu i charytatywności. Teza ta i jej uzasadnienie uwznioślają pobudki i motywacje wynalazców, jednak konfrontacja ze źródłami każe spojrzeć na te twierdzenia z pewnym dystansem. Po pierwsze, rzeczywisty brak patentów na trąbki słuchowe mógł wynikać z tego, że ich design był powszechnie znany i należał do wiedzy powszechnej, a więc zgodnie z prawem patentowym obowiązującym w większości krajów nie podlegał zastrzeżeniu. Zasada działania rury czy tuby akustycznej znana była i opisywana w literaturze przynajmniej od XVII wieku. Warto tu wymienić zarówno wersje wielkoskalowe – na przykład architektoniczne wzmacniacze projektu Kirchera – jak i do osobistego użytku, opisywane przez Jeana Leurechona (1624) czy Wolfganga Hoefera (1657). Samej trąbki słuchowej nie można było opatentować, ale usprawnienia i modyfikacje w istniejących konstrukcjach już tak – i takich patentów było niemało. W Wielkiej Brytanii pierwszy przyznano w 1836 roku175175 Alphonso William Webster, Instrument to Be Applied to the Ear to Assist in Hearing, opis patentowy numer 7033, Wielka Brytania, wydany 17.03.1836. . W Stanach Zjednoczonych z kolei w 1855 roku Edward G. Hyde otrzymał patent na ulepszone trąbki słuchowe: do klasycznych trąbek w typie auricles dodał wewnątrz czaszy replikę ludzkiego ucha176176 Edward G. Hyde, Improvement in the Construction of Ear-Trumpets, opis patentowy numer 12951, Stany Zjednoczone, wydany 29.05.1855. , a dwa lata później opatentował kolejny model, w którym zastąpił ucho membraną177177 Edward G. Hyde, Acoustic Auricle, opis patentowy numer 16485, Stany Zjednoczone, wydany 27.01.1857. . U progu lat 80. XIX wieku szczególną popularność wśród wynalazców zyskały projekty sztucznych błon bębenkowych, które poza pewnymi typami głuchoty były na ogół bezużyteczne, a niekiedy wręcz ich stosowanie prowadziło do nieodwracalnych uszkodzeń słuchu. Trudna do obrony jest również teza, że lekarze nie zwykli patentować swoich rozwiązań z przesłanek etycznych. Pominąwszy już kwestię tego, że istotą pracy lekarza jest to, że za niesioną pomoc otrzymuje gratyfikację finansową (tak bowiem zarabia na życie), to teza ta nie znajduje oparcia w faktach – listy udzielonych patentów w różnych krajach pełne są przedstawicieli medycznej profesji, którzy okazali się też sprawnymi wynalazcami. W 1903 roku zelektryfikowaną trąbkę opatentował w Wielkiej Brytanii Fritz Hubbes, lekarz z Austro-Węgier178178 Fritz Hubbes, Improvements in or Relating to Ear Trumpets for Persons with Defective Hearing and Forthe Deaf, opis patentowy numer GB190323077A, Wielka Brytania, wydany 24.10.1903. . W Stanach Zjednoczonych bardzo aktywny był pochodzący z Irlandii Thomas William Graydon (1850–1900), który otrzymał trzy patenty179179 Thomas William Graydon, Audiphobe, opis patentowy numer 224177, Stany Zjednoczone, wydany 3.02.1880; opis patentowy numer 225364, Stany Zjednoczone, wydany 9.03.1880; Dentaphone, opis patentowy numer 225365, Stany Zjednoczone, wydany 9.03.1880. na kolejne warianty audiphonu działającego na przewodnictwo kostne. Z kolei Angus Macdonald opatentował dwuuszny instrument akustyczny z rynną zbierającą dźwięki umieszczoną nad czołem180180 Angus Macdonald, Ear-Trumpet, opis patentowy numer 269078, Stany Zjednoczone, wydany 12.12.1882. , Frank M. Blodgett (1836–1894) otrzymał trzy patenty (w tym na micro-audiphone)181181 Frank M. Blodgett, Micro-Audiphone, opis patentowy numer 333724, Stany Zjednoczone, wydany 5.01.1886; opis patentowy numer 345025, Stany Zjednoczone, wydany 6.06.1886; Ear-Trumpet, opis patentowy numer 439099, Stany Zjednoczone, wydany 28.10.1890. , a Charles J. Massinger (1867–1931) – jeden na małoskalowy audiphone. Zatem zarówno w Europie, jak i w Ameryce (tu, jak można sądzić, w większym zakresie) lekarze patentowali medyczne wynalazki, choć niewątpliwie na polu tym przeważali zawodowi wynalazcy. Idealizowanie wiktoriańskich lekarzy oraz ich motywacji wydaje się silną tendencją w historii niepełnosprawności, a także historii medycyny. Kiedy badacze piszą o lekarzach, którzy zgłaszali patenty, określają ich jako de facto nielekarzy: osoby spoza profesji, „na skrajach medycznego autorytetu”182182 Caroline Liefers, Itinerant Manipulators and Public Benefactors’: Artificial Limb Patents, Medical Professionalism, and the Moral Economy in Antebellum America w: Rethinking Modern Prostheses…, s. 137–157. lub też jako „medycznych przedsiębiorców”. Gdy jednak rozpoznawalny otolog opatentował swój wynalazek, badacze uruchamiają całkowicie odmienne protokoły interpretacyjne. Jaipreet Virdi, pisząc o Yearsleyu183183 J. Virdi-Dhesi, Priority, Piracy, and Printed Directions…, s. 145–154. , wspomina wprawdzie o jego kompetencyjnym sporze z Toynbeem oraz ich patentowej rywalizacji, jednak eksponuje argumenty o ochronie konsumentów przed potencjalnie niebezpiecznymi instrumentami proponowanymi przez szarlatanów oraz próbie standaryzacji narzędzi medycznych. Joseph Gabriel184184 Joseph Gabriel, Medical Monopoly: Intellectual Property Rights and the Origins of the Modern Pharmaceutical Industry, University of Chicago Press, Chicago 2014; przytaczam za: J. Virdi-Dhesi, Between Cure and Prosthesis: ‘Good Fit’ in Artificial Eardrums w: Rethinking Modern Prostheses…, s. 48–69. zauważa, że lekarze zgłaszali patenty, by chronić integralność proponowanych przez siebie procedur medycznych, a czynili to, pomimo że patentowanie – jako działalność nieetyczna, stwarzająca monopol – mogło źle wpłynąć na ich reputację w środowisku. Badacze zdają się pomijać fakt, że lekarzom zdarzało się zgłaszać patenty nie tylko w medycynie, ale także na przykład inżynierii, a tu trudno zakładać, że nie kierowali się chęcią zysku185185 Brytyjski lekarz Thomas Rammell opatentował w 1864 roku system kolei pneumatycznej, która miała działać, nie emitując do atmosfery dymu, tak jak kolej parowa, przyczyniając się tym samym do poprawy jakości powietrza w wielkich miastach. Choć zatem kierowała nim troska o ludzkie zdrowie, nie rezygnował bynajmniej z możliwości zarobku. Rammell był współzałożycielem dużego konsorcjum stawiającego sobie za cel budowę pneumatycznego metra w Londynie i wniósł swój patent aportem, ale ostatecznie całe przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem. Sławomir Łotysz, Immersed Tunnel Technology: A Brief History of its Development, „Civil and Environmental Engineering Reports” 2010, nr 4, s. 100–101. . Nie sposób nie zgodzić się natomiast z twierdzeniem Jones, że kluczowe znaczenie dla rozwoju rynku ekskluzywnych protez słuchu w wiktoriańskiej Anglii miał umiejętnie prowadzony marketing. Główną rolę odgrywał tu wspomniany już „Raj dla głuchych” Reina, gdzie klienci mogli zarówno zobaczyć i do pewnego stopnia wypróbować wzmacniacze, jak i zasięgnąć fachowej porady. Rein zatrudniał doradców o uznanej renomie, którą miały potwierdzać rozliczne „medale z międzynarodowych wystaw”186186 G. Gooday, K. Sayer, dz. cyt., s. 68–69. . Nie bez znaczenia było także eksponowanie wyszukanej klienteli Reina, którego instrumentów używała ogłuchła u schyłku życia królowa Wiktoria. Markę swojej firmy Rein budował, odwołując się do własnych patentów, choć w dość przewrotny i nie do końca uczciwy sposób. Trąbki słuchowe, które oferował, oznaczone były grawerunkiem podającym nazwę firmy oraz wskazującym na Reina i jego wspólników jako „właścicieli patentów, wynalazców i producentów” (patentees inventors & makers), czasem wręcz „jedynych wynalazców i wyłącznych producentów” (sole inventors & only makers). Jak wykazali Greame Gooday i Karen Sayer, Rein, odwołując się do własnych patentów na sprzedawanych trąbkach, nieco mijał się z prawdą. Uzyskał bowiem dwa patenty, na zatyczki do uszu i na system nagłośnienia w ławach kościelnych wykorzystujący tuby akustyczne do przekazywania głosu wprost z kazalnicy do uszu niedosłyszących parafian. Trąbki sprzedawane w „Raju dla głuchych” nie były więc chronione patentami, choć nie można zaprzeczyć, że firma miała zgłoszone patenty – tyle, że na inne urządzenia. Rein, podkreślając posiadanie patentów, samodzielne projektowanie i wykonawstwo trąbek, chciał zbudować wrażenie pełnej kontroli nad proponowanym klientom sprzętem, a wszystko to wzmacniał prestiżową lokalizacją warsztatu, także inskrybowaną na produktach (108 Strand London). Analizując strategie reklamowe wytwórców tub akustycznych, Gooday i Sayer podkreślają, że wieloletnia tradycja firmy, a przede wszystkim jej prestiżowa lokalizacja187187 Tamże, s. 33. to stałe elementy promocji i budowania reputacji. Oprócz inskrypcji wskazujących producenta trąbki Reina miały jeszcze jeden znak rozpoznawczy, nie pozwalający pomylić ich z urządzeniami pozostałych producentów: ozdobne kwiatowe grawerunki. Patentowa strategia promocyjna Reina była wyjątkowa – pozostali producenci, dążąc do zwiększenia sprzedaży, nie epatowali potencjalnych klientów informacjami o swoich patentach. Na prawidłowość tę wskazuje Jaipreet Virdi, analizując historię sztucznych błon bębenkowych. Natomiast w kontaktach z innymi przedsiębiorstwami producenci protez słuchu eksponowali swoje prawa do zastrzeżonych rozwiązań technicznych, a nawet zamieszczali je w formie rysunkowej na przykład na papierze listowym. Za Goodayem i Stathisem Arapostathisem188188 Stathis Arapostathis, Graeme Gooday, Patently Contestable: Historical Trials of Electricity, Identity, and Inventorship in Britain, 1880–1930, The MIT Press, Cambridge–London 2013. Virdi konkluduje, że patenty najczęściej stawały się sposobem budowania wiarygodności firmy jako partnera biznesowego. Firma Rein była gigantem sprzedaży stacjonarnej z blisko wiekową tradycją, prestiżową lokalizacją, wyrobioną marką, efektownym salonem i profesjonalną obsługą klienta. Konkurenci wybierali zazwyczaj inną strategię marketingową: katalogi handlowe oraz sprzedaż wysyłkową. Z tych metod korzystali zarówno wyspecjalizowani producenci sprzętu akustycznego, jak i producenci sprzętu medycznego w ogóle. Do pierwszych zaliczał się Thomas Hawksley, który w końcu lat 60. XIX wieku wyrósł w Wielkiej Brytanii na głównego konkurenta firmy Rein, a jego słynny katalog handlowy stał się niezastąpionym źródłem informacji o oferowanych w wielkiej różnorodności instrumentach. Już na tytułowej karcie Catalogue of Otoacoustical Instruments to Aid the Deaf Hawksley podkreśla, podobnie jak Rein, że jest nie tylko wynalazcą, ale i wytwórcą sprzętu, który powstaje przy Oxford Street w Londynie. Katalog ten w gruncie rzeczy to coś więcej niż tylko oferta handlowa – proponował spójną wizję powinności osoby głuchej, kształtował wyobrażenia o estetyce i ergonomii protez słuchu, był także swoistym kompendium ówczesnej wiedzy o głuchocie. Greame i Sayer porównują ten dokument do zachęt Harriet Martineau, by głusi zarządzali swoim niesłyszeniem zarówno przez dobór odpowiednich protez, jak i używanie ich, kiedy już je mają. Katalog Hawksleya także zobowiązuje głuchych do podjęcia wysiłku poprawy własnej sytuacji komunikacyjnej. We wstępie pojawia się informacja, że słyszący przyjaciele i rodzina mogą się odwracać od osoby głuchej udręczeni psychicznym i fizycznym wysiłkiem głośnego mówienia i ciągłego powtarzania. To głusi są zatem odpowiedzialni zarówno za własną społeczną izolację, jak i próby zaradzenia jej189189 W XX wieku, gdy trąbki zastąpione zostały elektrycznymi aparatami słuchowymi, bywały przedstawiane jako symbol odpowiedzialności niedosłyszących użytkowników za podjęcie komunikacyjnego wysiłku. W 1926 roku „The Volta Review” opublikowało fotografię ubranego na czarno starszego dystyngowanego mężczyzny siedzącego w głębokim fotelu. Trzyma przy uchu trąbkę i w skupieniu z uśmiechem przygląda się małemu chłopcu spoglądającemu w czaszę instrumentu. Podpis pod zdjęciem czyni z trąbki atrybut nie tyle głuchej osoby, ile jej prób podjęcia komunikacji: „Była symbolem jego wielkości, dowodem na to, że akceptował życie takim, jakim jest” („The Volta Review” 1926, vol. 28, nr 2, s. 115).  – w tym zadaniu wspomóc ich mają narzędzia Hawskleya. W katalogu na rycinach przedstawiono sposoby używania trąbek, oddające zarówno wielkość instrumentów, jak i strategie ich ukrywania we włosach lub ubraniu. Niektóre z nich, nazwane na cześć znanej głuchej osoby, stają się pretekstem do opowiedzenia o Joshui Reynoldsie czy Harriet Martineau – wzorach do naśladowania. Od połowy XIX wieku trąbki słuchowe zaczęły się pojawiać również w ofercie producentów właściwego sprzętu medycznego. Ich katalogi handlowe, w przeciwieństwie do katalogu Yearsleya, skierowane były do pośredników – detalicznych sprzedawców, często lekarzy i aptekarzy. Producenci nie tyle reklamowali produkty, ile raczej przedstawiali dostępną ofertę w formie rycin, informacji o różnorodnych materiałach, rozmiarach, a wreszcie i cenach. Analiza katalogów190190 Przedstawione wnioski oparte są na analizie katalogów handlowych firm: Allen & Hanburys, London 1901; Down Brothers, 1885; Evans & Wormull, London 1893; Geo. Berbert & Sons, Denver, Colorado, 1921; Charles Lentz & Sons, Philadelphia 1900; S. Maw & Sons, London 1869; Max Wocher & Son, Cincinnati 1895 oraz 1924. wskazuje, że dla producentów sprzętu medycznego instrumenty akustyczne były całkowicie poboczną działalnością. Oferowano przede wszystkim protezy słuchu – trudno znaleźć w katalogach specjalistyczny sprzęt związany z leczeniem chorób ucha przeznaczony dla lekarzy i chirurgów. Odzwierciedla to poniekąd położenie otologii wobec innych nauk medycznych, dyscypliny wciąż szukającej uznania. Gdy przywoływany już Clarence Blake, amerykański adept otologii, w latach 60. XIX wieku podzielił się planami wyjazdu do Europy, by zgłębiać tajniki i nowe metody leczenia ucha, jeden z lekarzy skomentował to stwierdzeniem, że „wszystko, czego trzeba do leczenia ucha, to strzykawka”191191 J. Sterne, dz. cyt., s. 55. . Brak instrumentów (nie licząc podstawowego – otoskopu służącego do zaglądania do ucha) oddawał marginalną sytuację otologii, ale i bezradność przedstawicieli tej specjalizacji, opóźnionej wobec innych medycznych dziedzin poziomem teoretycznej refleksji, praktycznych badań oraz narzędzi. O ile w medycznym sprzęcie wybór nie był zbyt duży, o tyle protez słuchu była wielka różnorodność, czego katalogi handlowe są odzwierciedleniem. Na łamach „The Volta Review” Głusi pozostawali klientami decyzyjnymi i kierującymi się własnym osądem, także w erze aparatów elektrycznych. Organizowano dla nich wystawy i prezentacje, podczas których mogli się zapoznawać z oferowanymi na rynku instrumentami oraz je wypróbowywać. Jaki był stopień niezależności nabywców aparatów, znakomicie uwidacznia analiza miesięcznika „The Volta Review”. Na łamach magazynu w 1936 roku Brytyjka Josephine Timberlake marzy o wizycie w Ameryce: „Och, a ta wspaniała wystawa Nowojorskiej Ligi Słabosłyszących! Gdybym tylko mogła tam być i przymierzać te wszystkie nowe modele!”192192 Josephine B. Timberlake, Again Those 1936 Hearing Aids, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 8, s. 467. . Autorka podkreśla, że nie ma czasu, by przemierzać Londyn w poszukiwaniu odpowiedniego aparatu słuchowego, a wystawa czy raczej targi byłyby dla niej wygodną okazją do zapoznania się z ofertą różnych producentów – ta zaś była oszałamiająca. W XIX wieku promowano trąbki słuchowe w sytuacji bezpośredniego kontaktu kupca i sprzedawcy – sprzedaż XX-wiecznych aparatów słuchowych kształtował dyskurs reklamowy. Uruchomiony w 1910 roku „The Volta Review” pojawił się w tym samym czasie, kiedy na rynek zaczęto wprowadzać aparaty słuchowe, które im były mniejsze i tańsze, tym większą cieszyły się popularnością. Pierwszą reklamę aparatu słuchowego umieszczono na łamach magazynu już w 1918 roku193193 Globe Ear-Phones „The Volta Review” 1918, vol. 20, nr 3, s. K. , jednak prawdziwy reklamowy boom rozpoczął się na początku lat 20. XX wieku. Wielu producentów chciało wejść na ten obiecujący rynek – rozpoczęła się intensywna i bezpardonowa walka o klienta, której magazyn „The Volta Review” był jedną z głównych aren. Pismo cieszyło się dużą popularnością zarówno wśród niesłyszących, jak i coraz większej rzeszy profesjonalistów zajmujących się głuchymi w Stanach Zjednoczonych, a także w innych anglojęzycznych krajach. W magazynie publikowano listy niesłyszących z Wielkiej Brytanii czy Nowej Zelandii. Zgodnie z duchem wyznaczonym przez Volta Bureau i Alexandra Grahama Bella pismo miało bardzo oralny wydźwięk – nie promowało języka migowego, ale rehabilitację mowy, czytanie z ruchu warg oraz używanie instrumentów wzmacniających. Na jego łamach umieszczano samouczki czytania z ruchu warg, diagnozy i podsumowania specjalistów oraz korespondencję z czytelnikami. Siłą czasopisma był związek z Volta Bureau, pełniącym funkcję centrum wsparcia osób słabosłyszących i głuchych, oraz z imperium biznesowym Bella, lidera w zakresie technologii przetwarzania i transmisji dźwięku. Łamy tego czasopisma zdawały się najważniejszym forum wymiany informacji o nowych terapiach i urządzeniach, jakie publiczne i prywatne instytucje oferowały niesłyszącym. Reklama w „The Volta Review” dawała gwarancję, że dotrze do dużej i wyraźnie sprofilowanej grupy potencjalnych klientów lub osób doradzających im. Analiza dyskursu promocyjnego właśnie w „The Volta Review” pozwala zatem na głęboki wgląd w bodaj najbardziej dynamiczny, amerykański rynek aparatów słuchowych. Bez wątpienia istotny potencjał promocyjny miała nazwa oferowanego urządzenia, toteż dobierano ją w taki sposób, by natychmiast ujawniała związek aparatu słuchowego ze sferą dźwięku. Odwoływano się zatem w nazewnictwie do greckiego akoustikos oznaczającego zdolność słyszenia i akoustos wskazującego na rzeczy słyszalne. Tym tropem poszli producenci takich urządzeń, jak Acousticon, Audiophone, Audioscope czy Aurex. Chętnie eksploatowano również łacińskie sonus oznaczające dźwięk (Sonotone) oraz angielskie hear (Hearite). Zakładano, że dobre skojarzenia z wysokiej jakości dźwiękiem będą budzić nazwy odwołujące się do tonu (Sonotone, Beltone), a niektórzy producenci starali się zawrzeć w nazwie urządzenia odniesienie do jego podstawowej funkcji, czyli wzmocnienia, przez przedrostki takie jak „mega” (Megatone, Megalophone) czy „forti” (Fortiphone). Kolejnym typem strategii nomenklaturowych było odwołanie się do ucha, jako symbolu słyszenia (Phonic ear, Radioear) oraz do mowy – podstawowego dźwięku, który aparat miał wzmacniać (Paravox). Producenci w końcu usiłowali usytuować swoje urządzenia w relacji do już obecnych na rynku, rozpoznanych przez konsumentów i sprawdzonych technologii elektrycznej reprodukcji dźwięku, stąd odwołania do telefonu („phone” lub „phonic”, jak Duophone, Paraphone) oraz radia. Gdy na rynek trafiły lampy próżniowe, pojawił się Vactuphone (od vacuum tube), a gdy aparaty stały się tak małe, że można było umieścić je w zausznikach okularów, producent stosujący takie rozwiązanie nazwał swój aparat Optic ear. Ważnym elementem promocji aparatów słuchowych były odniesienia do najnowszych odkryć w nauce i technice. W opisach reklamowych często pojawia się przymiotnik „naukowy”, wskazujący na poważną proweniencję instrumentu: Acousticon był „naukowo opracowanym aparatem o sprawdzonym działaniu”194194 „The Volta Review” 1927, vol. 29, nr 6, s. L. , Megalophone „powstał dzięki badaniom naukowym”195195 „The Volta Review” 1927, vol. 29, nr 10, s. L. , a Sonotone promowany był jako „spełnianie snów naukowców”196196 „The Volta Review” 1933, vol. 35, nr 4. . Także w sferze wizualnej autorzy sięgali po ikonograficzne reprezentacje precyzji i najwyższej jakości, z jaką w powszechnym odbiorze kojarzony jest sprzęt naukowy. Mianowicie w reklamie firmy Raytheon na aparat słuchowy skierowane jest oko mikroskopu, a podpis głosi: „Muszą przejść badania mikroskopowe”197197 „The Volta Review” 1946, vol. 48, nr 1, s. 46. . Autorzy reklamy podkreślają również doświadczenie personelu prowadzącego taką drobiazgową inspekcję. W innym miejscu producent zestawia aparat z kompasem, zapewniając, że instrument jest w podobnym stopniu godny zaufania198198 „The Volta Review” 1946, vol. 48, nr 4, s. 242. . Aparaty słuchowe bardziej niż jako protezy przedstawiane były jako instrumenty o naukowej proweniencji, a umieszczane w sąsiedztwie ikon naukowej techniki – jak mikroskop czy kompas – budzić miały skojarzenia z wiedzą, doświadczeniem oraz gwarantującą jakość dyscypliną na etapie produkcji. Wykonanie coraz mniejszych protez wymagało precyzji, a kosztowny sprzęt powinien być długowieczny i wytrzymały. Zgodnie z tą strategią umiejscawianie aparatów słuchowych w domenie nowoczesności, postępu i technicznej awangardy miało budować u niedosłyszących poczucie, że są raczej konsumentami nowoczesnych technologii niż pacjentami. Firma Beltone zachęcała w tym właśnie duchu: „Pozwól zadziałać nauce wyposażonej w cud współczesnej elektroniki”199199 „The Volta Review” 1952, vol. 54, nr 4, s. 172. . W 1927 roku na łamach „The Volta Review” zadebiutował aparat Megalophone firmy William M. Eisner Co.200200 „The Volta Review” 1927, vol. 29, nr 10, s. L. Podkreślano aż dwa mikrofony dające namiastkę stereofonicznego słyszenia oraz wygodną kompaktowość. Z kolei Magnatone promowany był jako urządzenie dynamiczne, dostosowujące się do różnorodnych potrzeb i zmieniających się okoliczności: „by słyszeć z większych odległości, po prostu zmień słuchawki”201201 Tamże. . Rósł stopień złożoności aparatów, co umożliwiało większą elastyczność w dostosowaniu ich działania do potrzeb konsumentów. Firmy oddawały większą kontrolę użytkownikowi, który uzyskał możliwość dobierania składowych elementów aparatu w zależności od potrzeb (i płci – różnorodność dotyczyła też designu), mógł także na bieżąco w czasie użytkowania regulować parametry urządzenia. Acousticon chwalił się nowym modelem, który „oddaje palcom użytkownika 104 wariacje tonalne”202202 „The Volta Review” 1929, vol. 31, nr 5, s. N. , a producenci Fortiphonu podkreślali: „zaledwie dotknięcie palca reguluje głośność i wzmacnia dźwięk dokładnie tyle, ile tego potrzebujesz”203203 „The Volta Review” 1931, vol. 33, nr 12, s. 564. . Reklama Universotonu zachwalała złożoność aparatu, a jednocześnie podkreślała łatwość obsługi i możliwość natychmiastowego dostosowania urządzenia do warunków, dzięki czemu aparatu można było używać zarówno podczas „intymnej domowej rozmowy oraz w miejscach publicznych, takich jak kościół czy teatr”204204 „The Volta Review” 1929, vol. 31, nr 1, s. M. . Zenith w 1956 roku zwracał uwagę na swobodę korzystania z instrumentu, który zaprojektowany został tak, by dało się go nosić na dziesięć różnych sposobów205205 „The Volta Review” 1956, vol. 58, nr 6, s. 233.  – każdy skrupulatnie zilustrowany z wskazaniem miejsca, gdzie i jak ukryty jest aparat. Uczestniczenie w awangardzie technologicznego rozwoju ma jednak swoją cenę. Coraz większa złożoność instrumentów oznaczała, że ich obsługa stawała się – wbrew staraniom reklamodawców – coraz trudniejsza. Konieczność obchodzenia się ze sprzętem elektrycznym mogła budzić uzasadnione obawy klientów związane z brakiem odpowiedniej wiedzy i kompetencji. Oddając do użytku skomplikowane urządzenie i reklamując je jako instrument wykorzystujący najnowsze osiągnięcia techniczne, producenci starali się zapewnić klientów, że mimo to oddają w ich ręce aparat łatwy w obsłudze. Coraz mniejsze części aparatu słuchowego okazywały się kłopotliwe i niewygodne w użyciu. Drobne elementy łatwiej ulegały uszkodzeniom – szczególną bolączką były narażone na przerwanie przewody łączące słuchawkę z noszonym zwykle w kieszeni aparatem. Producent Universotonu dołączał do zestawu zapasową parę łatwych do wymiany, pokrytych jedwabiem przewodów. W latach 40. postępująca miniaturyzacja sprzętu elektrycznego umożliwiła zamknięcie wszystkich składowych w jednym pudełku. Przykładem takiej miniaturyzacji był aparat Mono-Pac firmy Beltone206206 „The Volta Review” 1944, vol. 46, nr 9, s. 528–529. . Składał się z zaledwie dwóch elementów: słuchawki oraz kompaktowej części głównej zawierającej mikrofon, wzmacniacz i baterię. Reklama zapowiadała koniec oplatających ciało kabli i pokazywała, co to oznaczało w praktyce. Na pierwszej ilustracji do ciała modelki przytwierdzone były trzy elementy, wszystkie połączone kablami. Kobieta spoglądała z wyraźną udręką na „uciskające paski utrzymujące ciężką baterię na miejscu, irytujące kable łączące baterię z transmiterem”. Na drugiej ilustracji ta sama kobieta nosiła aparat na „sposób Beltone”, dający jej „zupełną swobodę ruchów, komfort i wygodę”. Aby jeszcze lepiej to zademonstrować, modelka uniesionymi rękoma upina włosy. Z reklam informujących o nowych funkcjach kolejnych modeli aparatów słuchowych można pośrednio dowiedzieć się, z jakimi trudnościami borykali się ich użytkownicy. Reklamy Magnatone podkreślały uporanie się konstruktorów z mechanicznymi zakłóceniami dźwięku207207 „The Volta Review” 1927, vol. 29, nr 10, s. L. , a w aparatach Universotone usunięto zjawisko elektryzowania się sprzętu208208 „The Volta Review” 1929, vol. 31, nr 1, s. M. . Aparat Audiphone z kolei wyposażony był w Tone Discriminator ułatwiający słyszenie nawet w głośnych miejscach209209 „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 3, s. 183. . Sądząc po tym, jak producenci opisywali wrażenie dźwiękowe, najważniejszą kwestią były właśnie parametry akustyczne, a wysokość wzmocnienia, choć istotna, nie była ważniejsza niż jakość wzmacnianego dźwięku. Wymieniony już Universotone na przykład został wyposażony w „niewielką jednostkę wzmacniającą, która potęguje moc słuchawki przy jednoczesnym zachowaniu właściwości tonalnych”210210 „The Volta Review” 1929, vol. 31, nr 5, s. N. . Język reklamy aparatów słuchowych początkowo podkreślał estetyczne i czysto subiektywne doznania, określając dźwięk mianem „gładkiego i przyjemnego”211211 „The Volta Review” 1921, vol. 23, nr 2, s. L. . Z czasem zaczęto jednak w reklamach porównywać dźwięk dobiegający ze słuchawki do tego, jaki słyszy zdrowe ucho. Bliskość tej relacji oddawać miały często eksponowane terminy, takie jak wyrazistość, naturalność, czystość oraz prawdziwość, a także pełnia czy bogactwo wzmacnianego dźwięku. Użytkownicy aparatów chcieli nie tyle słyszeć lepiej, ile wyraźniej rozumieć mowę, priorytetem była bowiem poprawa ich społecznych interakcji. Pojawiła się wówczas kategoria wierności odwzorowania dźwięku, która stanowiła najlepszą obietnicę wysokiego komfortu użytkowania212212 „The Volta Review” 1931, vol. 33, nr 12, s. 564. . Jednym z narzędzi pozwalających zademonstrować to, jak dobrze aparat oddaje złożoność ludzkiego głosu, było wskazanie, jak precyzyjnie odzwierciedla muzykę z całą jej akustyczną wielowymiarowością. Problemem były szczególnie wysokie tony – bardzo nieprzyjemne w odbiorze213213 „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 6. . Aparat Aurex w 1941 roku promowany był jako środek do „odzyskania muzyki” z przywołaniem świadectwa użytkownika: „Doskonale słyszałem rozmowy w grupach i te indywidualne. W teatrze mój zachwyt i oczarowanie jeszcze bardziej wzrosły. Każdy ton każdego instrumentu słyszałem wyraźnie i czysto. Słyszałem doskonale najwyższe i najdelikatniejsze tony skrzypiec”214214 „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 1. . Nie bez powodu zwrócono uwagę na skrzypce – instrument, który powszechnie kojarzy się z wysokimi dźwiękami potencjalnie problematycznymi dla użytkowników aparatów słuchowych. Otarion reklamował swój aparat jako „niewyjący” (non-howling)215215 „The Volta Review” 1944, vol. 46, nr 10, s. 613. . W miarę rozwoju technologii akustycznych zaczęto sobie zdawać sprawę, że zbyt wysoka czułość i przekazywanie użytkownikowi wszelkich dźwięków nie było pożądane. Reklama Sonotone z 1971 roku przedstawia nie aparat słuchowy, ale kosiarkę do trawy opatrzoną hasłem: „Sonotone 670-S wygłusza te dźwięki, których nie musisz słyszeć”216216 „The Volta Review” 1971, vol. 73, nr 11, s. 449. . W dyskursie reklamowym istotnym elementem był także wpływ aparatu na codzienne funkcjonowanie, przede wszystkim społeczne relacje użytkowników oraz ich poczucie własnej wartości. To były sfery, na które aparaty miały mieć największy, zbawienny wpływ. Specjalne miejsce w tym dyskursie zajmowały relacje damsko-męskie. Element ten wprowadzano do języka reklamy dość nieśmiało i z dużą powściągliwością. Za pierwszą reklamę idącą tym tropem uznać można promocję Coronation Acousticon z 1937 roku217217 „The Volta Review” 1937, vol. 39, nr 5, s. 321. . Promocyjne zdjęcie przedstawiało kobietę i mężczyznę: ona (na uchu ma wyraźnie widoczną słuchawkę) gra na fortepianie, on zaś, oparty o instrument, uśmiecha się do niej szeroko. Oto klasyczna romansowa sytuacja pozwalająca na odrobinę intymności podczas towarzyskiego spotkania. Wspólne muzykowanie, szepty, celne riposty – cały repertuar salonowego, eleganckiego flirtu jest dostępny dla niedosłyszących kobiet dzięki dobrze dobranemu aparatowi. Tym samym tropem poszła firma Western Electric218218 „The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 3, s. 185. , ilustrując reklamę zdjęciem tańczącej pary ukazanej w bliskim planie. Ona spogląda gdzieś w bok, eksponując ucho, w którym nie widać słuchawki aparatu, mężczyzna wpatruje się w partnerkę z widocznym uwielbieniem. Oboje są piękni, młodzi i uśmiechnięci, a aparat jest tak dobrze ukryty, że konieczne jest umieszczenie na zdjęciu wskazującej go strzałki. Reklamy te są bardzo niewinne, w latach 50. XX wieku producenci byli już bardziej odważni – szczególnie zwraca uwagę firma National Carbon Company promująca aparaty i baterie marki Eveready. Śmiało wykorzystała wątek romansowy w reklamowej opowieści graficznej, której bohaterką jest niedosłysząca Marion Gauthier, aktywna zawodowo kobieta (career girl) z Nowego Jorku. Reklama eksploatuje nowy model kobiecości, jaki pojawił się w czasach powojennej prosperity w Stanach Zjednoczonych. Współtworzą ją miejski styl życia, śmiałość, a przede wszystkim atrakcyjna praca zawodowa. To właśnie praca, dająca finansową samowystarczalność, która zdejmowała z kobiety obowiązek szybkiego wyjścia za mąż i pozwalała na niezależność, jest głównym motywem tej reklamy. Poszczególne obrazki ukazują młodą, piękną i rezolutną Marion w różnych sytuacjach zawodowych i prywatnych, w których z powodzeniem radzi sobie dzięki aparatowi słuchowemu – tak małemu, że można go nie zauważyć. Największa ilustracja przedstawia ją w sztampowej romantycznej sytuacji: oparta o drzewo spogląda w oczy pochylającego się nad nią (do pocałunku?) mężczyzny, w scenie jak z filmu. Marion nie jest spłoszona czy onieśmielona, wręcz przeciwnie – igra ze swoim adoratorem, a z uśmiechniętych filuternie ust dobywa się komiksowy dymek: „Słyszałam cię doskonale kochanie… ale wyszepcz mi to jeszcze raz!”219219 „The Volta Review” 1952, vol. 54, nr 2, s. 89. . Jeszcze dalej idzie reklama baterii Eveready z 1956 roku220220 „The Volta Review” 1956, vol. 58, nr 9, s. 279. . Hasło „od krzyku do szeptu” ilustruje zdjęcie kobiety i mężczyzny: on widoczny jest od tyłu, ona zaś pochyla się, obejmuje jego szyję dłonią i zbliża rozchylone wargi do jego ucha – pocałuje go lub coś wyszepcze. Niedosłysząca kobieta znów przedstawiona jest jako aktywna, odważna, nawet inicjująca flirt. Szept eksponowany jest jako narzędzie uwodzenia – chodzi zarówno o ciche mówienie, jak i usłyszenie szeptu kochanka. W obydwu przypadkach dobry słuch przedstawiany jest jako klucz do miłosnego sukcesu nowoczesnej kobiety. Także mężczyźni ukazywani byli jako osoby, które dzięki protezom słuchu mogą pełnić funkcje społeczne wymagające pewności siebie, poczucia własnej wartości i sprawstwa. Western Electric w 1942 roku opublikował reklamę, której slogan mówił wprost: „Nowy aparat słuchowy daje użytkownikom nowe poczucie pewności siebie”221221 „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 3, s. 183. . Oto widzimy biznesowe spotkanie: przy stole siedzi czterech mężczyzn, jeden z nich wyraźnie starszy, wydaje się je prowadzić – znajduje się u góry stołu oraz w centrum kompozycji. Trzyma w ręku kartkę, zapewne coś objaśnia młodszym kolegom lub podwładnym. W uchu ma ledwie zauważalną słuchawkę. Jak zapewnia reklama, uśmiecha się szeroko i pewnie, bo tak jak tysiące innych użytkowników uwolnił się od „nerwowego napięcia wynikającego z wysiłku, by słyszeć”222222 „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 3, s. 183. . Podobny wydźwięk miała inna reklama baterii Eveready z 1947 roku, która stanowiła bezpośrednią odpowiedź na legislacyjne próby odebrania głuchym i niedosłyszącym możliwości kierowania samochodem. Prowadzenie auta zarówno wówczas, jak i dziś silnie kojarzone jest z amerykańskim stylem życia oraz męskością. Od początku motoryzacji samochód traktowano tam jako wyznacznik niezależności i samodzielności oraz (przynajmniej w kulturze popularnej) przestrzeń potencjalnego flirtu. Marka Eveready odwoływała się właśnie do tych skojarzeń, przedstawiając zdjęcie pary młodych ludzi w kabriolecie. Oboje uśmiechnięci zwróceni są w stronę obiektywu, mężczyzna trzyma rękę na kierownicy, w uchu dostrzec można słuchawkę aparatu. Reklamowy slogan nawołuje: „Zostań w fotelu kierowcy!”223223 „The Volta Review” 1947, vol. 49, nr 6, s. 291. . Niedostatecznie dobry słuch, który uniemożliwiłby otrzymanie prawa jazdy, oznaczałby nie tylko utratę niezależności, jaką daje samochód, ale także zajęcie miejsca pasażera, przypisanego kobiecie. W strategiach marketingowych w ciekawy sposób wykorzystywano również wątek przystąpienia Stanów Zjednoczonych do drugiej wojny światowej. Reklama firmy Telex z 1942 roku opatrzona sloganem „Ta a ostatnia wojna” wskazywała na technologiczną przemianę, jaka dokonała się w dwudziestoleciu międzywojennym we wsparciu niedosłyszących: Z punktu widzenia niedosłyszących ta wojna bardzo różni się od poprzedniej. Pamiętasz? Podczas ostatniej wojny, kiedy Naród był zjednoczony, niedosłyszący byli upośledzeni. Lekkie, wysokiej jakości aparaty słuchowe nie były jeszcze dostępne, a niedosłyszący pozostawali na marginesie – nie mogli służyć pomocą tam, gdzie pomoc była tak potrzebna. Jednak dzisiaj możesz przyczynić się do zwycięstwa jak każdy obywatel. Nie musisz pozostawać z boku, skoro masz większy niż kiedykolwiek dostęp do normalnego słyszenia224224 „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 2, s. 113. . Rok później z łamów „The Volta Review” w podobnym tonie krzyczała reklama aparatu Acousticon: Głusi też mogą walczyć! Acousticon idzie na wojnę. 128 placówek jest gotowych do służby krajowi przez udostępnienie narodowi nowych technicznych rozwiązań dla niedosłyszących kobiet i mężczyzn225225 „The Volta Review” 1943, vol. 45, nr 2, s. 115. . Reklamodawcy wyliczali sfery, w których niesłyszący mogli współuczestniczyć z resztą społeczeństwa w wojennym wysiłku: siły zbrojne, produkcja, obrona cywilna. W reklamie przedstawiano ośmiu mężczyzn w portretowej konwencji. Wszyscy podpisani byli imieniem i nazwiskiem, podano również, jakie wykonywali zawody. Część z nich była w mundurach, ale wszyscy pokazani byli z widocznymi aparatami słuchowymi. W podobnym kierunku poszedł producent aparatu Radioear, sięgając po ikoniczny obraz wzywającego do mobilizacji wuja Sama226226 „The Volta Review” 1943, vol. 45, nr 6, s. 377. . Z palcem wskazującym wymierzonym w stronę czytelnika wołał: „Zmobilizuj swój słuch do udziału w wojennym wysiłku. Lepszy słuch to wyższa efektywność. W pracy, domu, obronie cywilnej”227227 Tamże. . Tym razem reklamodawca nie sugerował, że głusi mogą zaciągnąć się do wojska i walczyć na froncie – mieli pośrednio wspierać wojenny wysiłek państwa. Firma Maico podkreślała zaś w reklamach228228 „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 3, s. 173. , że odpowiednio dobrany i sprawny aparat słuchowy mógł uchronić niedosłyszących cywilów przed przegapieniem alarmów czy informacji o brakach w dostawie prądu. Aparat Maico miał odsunąć od użytkownika niepokojącą możliwość bycia zapomnianym w trudnych oraz zagrażających życiu sytuacjach wojennej codzienności229229 Zarządzanie strachem za pośrednictwem reklam wykorzystał Sonotone ponad dekadę później, na jednej z reklam ukazując starszą kobietę pomiędzy samochodami. Jest wyraźnie zagubiona i wystraszona – weszła na jezdnię, a nie usłyszała nadjeżdżającego samochodu. Jak głosi slogan: „Niedosłyszenie może być tragiczne w skutkach!” („The Volta Review” 1955, vol. 57, nr 4, s. 138). . Czy na froncie, czy w domu zadaniem niesłyszącego było podejmowanie starań o poprawę swojej kondycji. Wymóg ten przedstawiano już nie jako prywatny wybór, ale patriotyczny i obywatelski obowiązek, którego spełnienie warunkowało przynależność do narodowej wspólnoty. To technologia sprawiała, że niesłyszący mogli poczuć się jej częścią i przyczynić się do zwycięstwa ich kraju w wojennej konfrontacji. Z czasem akcenty w reklamach przesuwają się na rehabilitowanych aparatami ogłuchłych żołnierzy. Dzięki protezom słuchu nadal mogą służyć krajowi, a głuchota nie zmienia ich roli i pozycji w rodzinach. Western Electric230230 „The Volta Review” 1944, vol. 46, nr 12, s. 725. zilustrował swą reklamę rysunkiem przedstawiającym rodzinę w świąteczny wieczór. Matka gra na pianinie, ubrany w mundur ojciec z córką na kolanach śpiewa kolędy – w tle udekorowana choinka. W tekście pod ilustracją nie następują odwołania do mobilizacji głuchych i niedosłyszących w służbie krajowi, ale widnieje informacja o ofiarach wojny, które w pełni mogą się cieszyć odzyskanym słuchem. Utrzymywanie kontaktu z najbliższymi było istotnym elementem kampanii reklamowych niezależnie od sytuacji politycznej, bowiem poczucie izolacji i odrzucenia jest dojmującym doświadczeniem osób słabosłyszących. Stąd (także dziś) dyskurs reklamowy pełen jest odniesień do przywróconego życia towarzyskiego i emocjonalnego dobrostanu. Reklama aparatu Aurex231231 „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 6. ukazywała starszego mężczyznę siedzącego w głębokim, obitym zamszem fotelu w towarzystwie dwojga dzieci. Oto widzimy dziadka w otoczeniu wnuków, w archetypicznej scenie wspólnego czytania książki. Dziadek wyraźnie wchodzi w relację z dziećmi, zwrócony ku dziewczynce coś jej objaśnia. Rysunkowi towarzyszą słowa: „Czuję się tak młody jak one!”. Wydawać by się mogło, że to właśnie przywracanie młodości związanej ze sprawnością ciała i zmysłów jest głównym zadaniem aparatu, który odczynia uszkodzenia słuchu dokonane przez wiek i pozwala na powrót do czasów, kiedy słuch mężczyzny był w pełni sprawny. Jednak stylizowany na świadectwo tekst zmienia wydźwięk reklamy: Początkowo nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielkie nerwowe napięcie powoduje u mnie głuchota. Zanim się obejrzałem, straciłem radość z życia. Czułem się odcięty od przyjaciół, nie potrafiłem czerpać przyjemności z ich towarzystwa. Zarówno moja praca, jak i życie społeczne bardzo ucierpiały z powodu mojej drażliwości232232 Tamże. . Głównymi bolączkami okazują się poczucie odizolowania i samotność, skutkujące wahaniami nastoju, rozdrażnieniem i w konsekwencji brakiem zadowolenia z życia. Aparat słuchowy ocala, a właściwie przywraca tę właśnie sferę: „Teraz czuję, że mam tak wiele radości z życia przed sobą jak te dzieci”. Mężczyzna nie czuje się młodo słuchem, który odzyskał, ale emocjami, które dzięki niemu potrafi ponownie odczuwać. Inna reklama tego samego producenta obiecywała odzyskanie radości ze słuchania muzyki233233 Aparaty słuchowe reklamowane były jako urządzenia, które wspierają słyszenie w miejscach publicznych i z dużych odległości, przez co włączają użytkowników w działania rozgrywające się w przestrzeni publicznej. Sonotone promowany był w 1938 roku jako instrument „dla tych, którzy chcą słyszeć w teatrze i kościele”. Na propagującym aparat zdjęciu widzimy roześmianą parę, której bileter sprawdza bilety – właśnie wchodzą do teatru, gdzie mężczyzna będzie mógł w końcu w pełni cieszyć się spektaklem dzięki aparatowi, który ma w przewieszonej przez ramię skórzanej torebce („The Volta Review” 1928, vol. 40, nr 3). . Ilustrowana była zdjęciem skrzypka i podpisem „To jest życie, które straciłem”234234 „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 1. , a warstwa tekstowa dodawała do utraconych dźwięków także rozmowy z przyjaciółmi i śmiech dzieci. Wszystko to składa się na nie tylko estetyczne, ale przede wszystkim emocjonalne elementy życia, które osoba niedosłysząca traci wraz ze słuchem. I tu Aurex utożsamia słyszenie z radością i zadowoleniem, życiem samym w sobie: „[głuchota – dop. M.Z.] spowodowała ogromne napięcie nerwowe, wpłynęła na moje zdrowie – nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy”. Poprawa słuchu jawi się zatem jako działanie zbawienne dla jakości życia niedosłyszącego, a wręcz jego zdrowia. W 1940 roku podobną retoryką zaczęła się posługiwać firma Western Electric, której Audiophone reklamowany był sloganem: „Znów słyszeć, to znów żyć”235235 „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 8, s. 487. . Ciekawą wizualną konwencję zastosowano w serii reklam „Czy nie brakuje kogoś znajomego?” Sonotone z 1952 roku. W każdej reklamie pojawiała się ilustracja towarzyskiego wydarzenia, w którym brała udział grupa świetnie bawiących się, roześmianych ludzi. Jedna z postaci jest jednak „wycięta” z obrazka – zostaje po niej puste, białe miejsce (rysunek 3). Tekst wyjaśnia: To szczęśliwe spotkanie dla wszystkich, poza jedną osobą. Ona także mogłaby w pełni uczestniczyć w dynamicznej rozmowie, ale ma wadę słuchu, z którą nic nie zrobiła. Czy znasz kogoś zostającego poza wartkim nurtem życia towarzyskiego z powodu nieskorygowanej wady słuchu? Pomóż mu, zachęcając do kupna i noszenia aparatu słuchowego236236 „The Volta Review” 1952, vol. 54, nr 10. . Rysunek 3. Reklama Sonotone Ilustracja przedstawia reklamę z magazynu. Zajmuje całą stronę. Na górze na całą szerokość strony wydrukowano wielkimi literami slogan „IS SOMEONE YOU KNOW OUT OF THIS PICTURE?”. Poniżej znajduje się czarno-biały rysunek przedstawiający spotkanie przy grillu przed jednorodzinnym domem. Po lewej stronie cztery roześmiane postaci: kobieta pochyla się z tacą, na której stoją napoje ze słomkami. Jedną ze szklanek częstuje się mężczyzna siedzący tyłem do widza. Pomiędzy nimi widać drugiego mężczyznę w białej, wysokiej czapce szefa kuchni. Mężczyzna odwraca się od grilla i patrzy w kierunku widza. Druga kobieta trzyma mu rękę na ramieniu. Jest odwrócona tyłem do widza. Macha na powitanie mężczyzny, który idzie chodnikiem. Wszyscy ubrani są w stylu lat 50. Po prawej stronie zarys kobiecej postaci, którą wycięto z obrazka pozostawiając po niej puste, białe miejsce. Przesunięto ją poniżej tak, że znajduje się całkowicie poza ilustracją. Od pustego miejsca do wyciętej postaci kobiety prowadzi przerywana linia. Młoda kobieta, z ręką przytkniętą do twarzy, zmartwiona przygląda się całej scence. Obok niej znajduje się obszerny tekst reklamowy po angielsku. Na dole po lewej stronie znajduje się logo firmy, po prawej wykropkowana ramka, a w niej krótki formularz do pocztowego zamówienia katalogu firmy. Źródło: „The Volta Review” 1952, nr 54(11), s. 411, dzięki uprzejmości „The Volta Review”. Znów zatem odpowiedzialnością za wykluczenie czy izolację osoby niesłyszącej obarczona zostaje ona sama. Rodzina i znajomi są rozgrzeszani z braku cierpliwości czy dbałości o wyraźną wymowę, choć uwrażliwia się ich, by zachęcali niedosłyszących do korzystania z aparatu. Reklamodawcy wskazują na problem niekorzystania z zakupionego aparatu słuchowego, który obecny jest również dzisiaj. Nadal brak refleksji nad przyczyną nieużywania aparatów i wydaje się, że niedosłyszących trzeba do ich noszenia po prostu przekonać lub przymusić. Tak jak producenci aparatu Aurex utożsamiali słyszenie z emocjonalnym dobrostanem niedosłyszącego, tak producenci Maico wskazali na to, jak (nie)słyszenie związane jest z możliwościami kognitywnymi: Ten mały instrument pomoże ci myśleć! Słyszenie jest częścią twojego umysłu. Oceniasz ludzi nie tylko na podstawie tego, co mówią, ale i jak mówią – na podstawie dźwięku ich głosu. Relacja, która łączy cię z bliskimi, mężem, żoną, dziećmi, jest bardzo silnie zależna od ich znajomych radosnych głosów237237 „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 6, s. 401. . Rozpoznanie emocji i nastrojów zakodowanych w modulacji, tonie czy donośności głosu jest gwarantem sprawnego funkcjonowania w rodzinie i wśród ludzi w ogóle, a natychmiastową percepcję tych dźwiękowych niuansów umożliwia stosowanie aparatów słuchowych. Niezależnie od tego, czy w kampaniach marketingowych producenci aparatów odwoływali się do poczucia własnej wartości niedosłyszących, ich pragnienia samodzielności, flirtu czy współuczestnictwa w narodowej czy rodzinnej wspólnocie – to do nich kierowane były te reklamy. Oni bowiem, wspierani przez profesjonalistów, sami wybierali sobie aparaty. Pojawienie się implantów ślimakowych w latach 80. XX wieku i ich szybkie upowszechnienie sprawiły, że dla wielu niesłyszących dobór protezy, jej aktywacja i kilkukrotne kalibrowanie rozgrywają się nie w stosunkowo dobrze rozpoznanej przestrzeni salonu sprzedaży, ale w o wiele bardziej obcym, zmedykalizowanym środowisku skomputeryzowanego gabinetu audiologa. W implantację wpisany jest element, którego poprzednie protezy słuchu były całkowicie pozbawione: operacja chirurgiczna wiążąca się z w pełni zmedykalizowanym procesem diagnostycznym, anestezjologią, pobytem w szpitalu i wszystkimi konsekwencjami poważnego zabiegu, takimi jak ból czy zmiany opatrunków. Nie pragnę w tym miejscu demonizować procedur medycznych, które dziś mają masowy, zrutynizowany i stosunkowo łagodny przebieg (nie wymagają na przykład długotrwałej hospitalizacji, tak jak w początkach stosowania). Niemniej samo poddanie się operacji chirurgicznej jest dla wielu implantowanych osób poważnym i w ich biografii bezprecedensowym medycznym doświadczeniem. Klient pacjent Duże zainteresowanie aparatami słuchowymi w latach 30. XX wieku obiecywało znaczące i pewne profity ich producentom dzięki stosunkowo łatwemu zbytowi. Intensywnie i drapieżnie ze sobą konkurowali, co doskonale widać na łamach „The Volta Review”, wypełnianych coraz bardziej pomysłowymi i krzykliwymi reklamami kolejnych generacji aparatów słuchowych. Potencjalni klienci gubili się w gąszczu marek, funkcjonalności i możliwości instrumentów zaprojektowanych dla różnych rodzajów głuchoty. Magazyn publikował dodatkowo cykle artykułów, w których dokonywano przeglądu i porównania dostępnych na rynku ofert238238 Np. J.B. Timberlake, Again Those 1936 Hearing Aids….; taż, What is New in the Hearing Aid Field, „The Volta Review” 1947, vol. 49, nr 1, s. 16–20. . Lekarz Norman Watson alarmował, że w konsekwencji nieregulowanego i nieustandaryzowanego, wręcz dzikiego rozwoju tego przemysłu nawet „pośledni sprzęt jest produkowany, sprzedawany i używany bez świadomości jego ograniczeń i niedoskonałości, podczas gdy aparaty wysokiej jakości używane są w sposób niewykorzystujący ich potencjału”239239 N. Watson, dz. cyt., s. 609. . Pojawiła się zatem wątpliwość, czy niesłyszący powinni sami dobierać tak skomplikowany i zależny od tylu zmiennych sprzęt. Kwestię tę rozważał doktor Robert West w 1936 roku, wskazując, że należałoby zmienić dotychczasową praktykę doradztwa prowadzonego przez producentów sprzętu i przedstawicieli handlowych. Było oczywiste, że bezpośrednie profity, jakie czerpali ze sprzedaży aparatów, rzucały się cieniem na bezinteresowność i obiektywizm ich porad. West zaznaczał, że głuchych w wyborze aparatów wspierać powinien lekarz otolog, nauczyciel wymowy lub „akustyk”, byle tylko „wiedzieli co nieco o zakłóceniach słuchu, coś o elektryczności, dużo o ludzkiej naturze, a bardzo dużo o mowie”240240 Robert West, The Mechanical Ear, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 6, s. 378. . Podkreślał jednak mocno, że aparaty powinny być dobierane z taką starannością i znawstwem, z jakim dobiera się okulary ludziom z wadami wzroku241241 Tamże, s. 345. . To porównanie stało się istotnym środkiem perswazyjnym zachęcającym niesłyszących do korzystania z usług osób nowej profesji, audiologów, a także elementem oczekiwań wobec przemysłu, że dostarczy aparatów słuchowych o jeszcze lepszych parametrach, wzmacniających nie tylko mowę, ale i muzykę – Ralph Crutchett porównał je z hipotetycznymi okularami, które nie oddają kolorów, ukazując świat czarno-białym. Dałoby się w nim funkcjonować, jednak nie byłby on piękny242242 Ralph H. Crutchett, The Fitting of Hearing Aids, „The Volta Review” 1945, vol. 47, nr 6, s. 353. . Konstruowanie głuchoty Pojawienie się audiologa, profesjonalisty dokonującego precyzyjnej diagnozy specjalistycznym sprzętem, decydującego o wyborze instrumentu i „dostrajającego” ten już wybrany, znacząco zmieniło pozycję osoby głuchej. Ta, z samodzielnego i samostanowiącego konsumenta najpierw akustycznych, a potem elektrycznych aparatów słuchowych, w konsekwencji gwałtownej komplikacji sprzętu i proliferacji oferowanych możliwości, zamieniona została w obiekt badań i pomocy – w pacjenta. W gabinecie audiologa profesjonalnie stwarzana zaczęła być głuchota, rozumiana jako kondycja chorobowa i medyczny problem. Do dziś jest to przestrzeń wyraźnie odrębna od codzienności badanego i nie pozostawia wątpliwości co do swego medycznego czy terapeutycznego charakteru. Splatają się w niej ewolucja pomiaru dźwięku i słyszenia, medykalizacja i profesjonalizacja. Protokół diagnostyczny rozgrywa się w gabinecie wypełnionym specjalistycznym sprzętem, obsługiwanym przez profesjonalistę, a na końcu dostarcza audiogram – dokument „obiektywnie” potwierdzający niesłyszenie autorytetem tego wszystkiego, co reprezentuje nauka i medycyna. Społecznie konstruowany charakter kategorii tożsamościowych, takich jak naród czy płeć, jest opisany i rozpoznany w naukach o kulturze i społeczeństwie, a spór między esencjalizmem i konstruktywizmem (mimo że widoczny w życiu społecznym i politykach tożsamościowych) trudno uznawać za naukowo aktualny. Mniej oczywisty wydaje się konstruowany charakter fenomenów rodzących się w naukowych lub medycznych laboratoriach, opartych na mierzalnych, weryfikowalnych i obiektywnych procedurach diagnostycznych. Niemniej i one są rezultatem negocjacji oraz społecznie i historycznie uwarunkowanej konstrukcji. Doskonale opisują to zjawisko Bruno Latour i Steve Woolgar w książce Laboratory Life: The Construction of Scientific Facts243243 Bruno Latour, Steve Woolgar, Laboratory Life: The Construction of Scientific Facts, Princeton University Press, Princeton–New Jersey 1986. , demistyfikując koncepcję obiektywnego, opartego wyłącznie na danych i wolnego od wpływów życia społecznego „naukowego faktu”. Badacze ci omawiają procedury jego konstruowania, uwarunkowań społecznych, które go determinują oraz „oczyszczania” go z wszelkich pozostałości po owych wpływach. Wskazują na materialne otoczenie laboratorium, procedury inskrypcji oraz naukowe mechanizmy dystrybucji i ustanawiania wiedzy, jako mechanizmy powołujące do życia fakty, które jawią się jako „naukowe”, a więc obiektywne i transparentne. Latour i Woolgar analizują laboratorium jako scenę naukowej innowacji – jest to sytuacja odmienna od audiologicznej diagnozy, jednak strategie społecznie rozpoznawane jako „naukowe”, „medyczne” i „obiektywne”, jakie wpisane są w badanie słuchu, pozwalają na porównanie go z opisanymi w Laboratory Life strategiami konstruowania naukowych odkryć. Analizując fenomen krótkotrwałych chorób psychicznych, Ian Hacking, kanadyski filozof nauki, wskazał na kilka zasadniczych elementów umożliwiających zaistnienie choroby jako faktu społecznego – czy oznacza to, że choroba jest „prawdziwa” i „realna”, to, jak zaznacza Hacking, zupełnie inna kwestia. Należą do nich: istnienie diagnostycznej „ramy”, w której rozpoznawana jest przypadłość, uprzednia obecność choroby w wykazie stypologizowanych schorzeń, do którego sięgnąć może diagnostyk, oraz manifestacja dolegliwości, która powinna jawić się jako taka244244 Ian Hacking, Mad Travelers: Reflections on the Reality of Transient Mental Illnesses, University of Virginia Press, Charlottesville–London 1998, s. 1–2. . Proces badania audiologicznego zdaje się spełniać te założenia i, jeśli odbywa się po raz pierwszy, zwłaszcza w odniesieniu do dziecka słyszących rodziców, jest szczególnym momentem kreacji głuchoty. Rodzice wchodzą do gabinetu pełni niepokoju, ale i nadziei, z dzieckiem, które postrzegają jako słyszące, a więc takie, z którym będzie można się porozumiewać znanym sobie językiem, co do którego będzie można mieć takie same oczekiwania, jak w stosunku do innych dzieci. Słowem, rodzice przychodzą na badanie z dzieckiem takim jak oni – „normalnym”. Jeśli audiolog stwierdzi głębokie niesłyszenie, opuszczają gabinet z dzieckiem, które poddane zostaje społecznej rekonstrukcji: staje się obce i inne, jak każdy, z kim nie można się swobodnie porozumieć. Sam badany nie jest ani bardziej, ani mniej niesłyszący niż przed badaniem, jednak z audiologicznego gabinetu wychodzi zmieniony, gdyż zmienia się jego/jej społeczna klasyfikacja. Badanie audiologiczne ma na celu określenie, czy występuje głuchota, a jeśli tak – jaki jest jej stopień, jednak w procesie badania audiolog stwarza głuchotę jako kondycję społeczną i medyczną. Za pomocą naukowych, ilościowych i obiektywnych metod wystawia jej dokument, audiogram – numeryczną i graficzną reprezentację niesłyszenia. Warto przywołać w tym miejscu społeczny model niepełnosprawności, który rozbija ją na dwie składowe. Pierwsza, nienegocjowalna i wbudowana w ciało fizyczna kondycja to uszkodzenie (impairment), na którym nabudowana zostaje druga, czyli społeczno-kulturowy konstrukt – niepełnosprawność (disability). Składają się na nią oceny i reprezentacje osób niepełnosprawnych, a także warunki, w jakich się znajdują, takie jak utrudniony dostęp do edukacji i rynku pracy czy niedostosowana architektura i przedmioty codziennego użytku. Ta binarna opozycja powiela znany ze studiów feministycznych podział na płeć biologiczną i kulturową (sex i gender) i doczekała się już krytyki – między innymi ze strony teoretyczek feministycznych. Trzeba bowiem mieć na uwadze, że samo rozpoznanie uszkodzenia jako esencjalnego, „naturalnego” i „oczywistego” cementuje i utrwala postrzeganie niepełnosprawności przez brak, niepełność czy niedopasowanie. Tymczasem uszkodzenie, a raczej to, co jest za nie uznane, samo jest społecznie i kulturowo konstruowane – te same kondycje w różnych okolicznościach kulturowych czy historycznych mogą być bowiem ujmowane jako mieszczące się w normie lub dewiacyjne245245 L.J. Davis, dz. cyt. . Relacja między studiami nad głuchotą a studiami o niepełnosprawności jest skomplikowana, gdyż te pierwsze aktywnie przeciwstawiają się kategoryzowaniu głuchoty w domenie niepełnosprawności246246 Harlane L. Lane, Do Deaf People Have a Disability?, „Sign Language Studies” 2002, nr 2(4), s. 356–379. . Mając to na względzie, można jednak również w stosunku do niesłyszenia wprowadzić rozdzielenie podobne do podziału na fizyczne uszkodzenie i społecznie konstruowaną niepełnosprawność. Głuchota jest bowiem kondycją fizyczną, której specyfikę da się precyzyjnie stwierdzić i zmierzyć, a jednocześnie jest zjawiskiem przejawiającym się społecznie – chociażby w dystansie i dyskomforcie komunikacyjnym czy edukacyjnym lub zawodowym profilowaniu głuchych247247 Mariusz Sak, Dyskryminacyjny charakter egzaminów zawodowych młodzieży niesłyszącej, „Szkoła Specjalna” 2010, nr 3(254), s. 216–221. . Badanie audiometryczne analizuje fizyczną kondycję niesłyszenia, ale jednocześnie konstruuje społeczny fakt głuchoty, uruchamia normalizujące protokoły „naprawcze”248248 Joanna Kobosko, Relacja matka–dziecko a zaburzenia rozwoju językowego u młodzieży głuchej, „Przegląd Psychologiczny” 2009, nr 52(3), s. 327–342. i redefiniuje relację badanego z państwem, dla którego staje się on przedmiotem wsparcia, a także nadzoru. Tymczasem „głuchota jako taka nie wyznacza z góry danej drogi rozwoju (…) w większym stopniu niż bycie leworęcznym (…). Większy wpływ mają kontekst, w którym głuchota się pojawia, i jej społeczne interpretacje”249249 Tamże, s. 328. . Szczególne konsekwencje dla rodziny ma zdiagnozowanie głuchoty u małego dziecka. Jak pisze Marina Zalewska, „to nie dziecko dowiaduje się, że jest głuche; jego matka250250 Zalewska, pisząc o relacjach głuche dziecko–rodzic, konsekwentnie odnosi się do matek i zaznacza, że w swej praktyce w roli rodzica z głuchym dzieckiem spotyka wyłącznie kobiety (Marina Zalewska, Psychologiczne aspekty stwierdzenia głuchoty u dziecka w: Wybrane problemy psychologicznej diagnozy zaburzeń rozwoju dzieci, red. Ewa Pisula, Jarosław Rola, Wydawnictwo WSPS, Warszawa 1995, s. 97). jest tą osobą, do której adresowana jest informacja”251251 Tamże, s. 96. . Jak zauważa autorka, diagnoza głuchoty wywołuje potężną zmianę w ich relacjach, co może mieć kolosalny wpływ na psychologiczny dobrostan dziecka i jego przyszły rozwój, także językowy. Badaczka podkreśla, że informacja o głuchocie dziecka wywołuje u matki traumę, jest zaskakująca i bardzo bolesna – już na tym etapie bywa, że matki stają się niedostępne dla dzieci, zdystansowane wobec nich, co owocuje zmianami w zachowaniu samych dzieci. Kolejnym istotnym rezultatem diagnozy jest żałoba, „poczucie utraty przez matkę dotychczas posiadanego dziecka »normalnego« na rzecz dziecka [niepełnosprawnego252252 W oryginale autorka używa terminu „kaleka”. Zastąpiłam je słowem „niepełnosprawny”, by zachować znaczenie, nie obciążając wypowiedzi terminem, którego dziś nie używa się do opisu niepełnosprawności. ]. Tak właśnie matka »traci« swoje dziecko, to, które urodziła, znała do tego momentu, to, które kochała, z którym wiązała nadzieje, oczekiwania”253253 M. Zalewska, dz. cyt., s. 97. . Ów stan – jeśli matka sobie z nim nie poradzi – prowadzi do niezaakceptowania dziecka takim, jakim jest, co przejawiać może się także porównywaniem go z wyidealizowanym, „niepochowanym” dzieckiem słyszącym, przypisywaniem mu negatywnych cech i intencji. Może również objawiać się próbami uczynienia dziecka głuchego tym „niepochowanym”, na przykład całkowitym poświęceniem (siebie i dziecka) nauce mowy. Ostatnią konsekwencją informacji o głuchocie jest swoiste podwójne okaleczenie. Dziecko w oczach matki pozbawione zostaje słuchu, ale jednocześnie ona sama pozbawiona zostaje mowy. Odebrana jej zostaje możliwość komunikacji w znany sobie sposób. Zalewska podkreśla konieczność psychologicznej pomocy matkom/rodzicom, gdyż miewają problemy z odnalezieniem w głuchych pociechach swoich własnych dzieci254254 Tamże, s. 98. . Jednocześnie jednak warto zwrócić uwagę na gwałtowny charakter owego doświadczenia (choć o samym badaniu Zalewska nie pisze), które opisuje jako szok. Ma wydarzeniowy i zaskakujący charakter, a związane jest właśnie z wizytą w specjalistycznym ośrodku, gabinecie, w rozmowie z profesjonalistą. Głusi konsumenci XX-wieczne procesy medykalizacyjne zamieniły osoby niesłyszące z samodzielnych klientów w pacjentów, nad którymi opiekę i pieczę sprawuje profesja medyczna, a więc pośrednio i państwo. Ta rola, jakkolwiek przynosi poszczególnym jednostkom profity i wsparcie, to zasadniczo wpływa także na układ sił w medyczno-państwowym ekosystemie. Stuart Blume w tekście The Politics of Endpoints, biorąc na warsztat implanty ślimakowe oraz szczepionkę przeciw polio, wskazuje na napięcia w analizie skuteczności terapii i instrumentów. Instytucje decydujące o dostępności procedur i narzędzi medycznych mają do dyspozycji ewaluacje pochodzące z domeny medycyny i farmakologii, które traktują jako naukowe, racjonalne i mierzalne (rezultat uśrednionych wyników), a więc obiektywne i transparentne. Dzieje się tak, nawet jeśli (czego przykłady podaje autor) leki czy instrumenty ewaluowane są przez samych producentów i opłacanych przez nich badaczy. Pojawiają się jednak także, coraz bardziej rosnące w siłę, wpływy pacjentów/konsumentów, dla których miara skuteczności terapii lub protez może być całkowicie odmienna niż dla ich producentów. „Doświadczenia i aspiracje [użytkowników – dop. M.Z.], a więc to, co wnoszą do dyskusji, są odbiciem społecznej i kulturowej specyfiki. Czy to jednak może mieć wpływ na standardy oceny [leków, technologii i procedur medycznych – dop. M.Z.]?”255255 Stuart Blume, The Politics of Endpoints w: Devices and Designs, Medical Technologies in Historical Perspective, red. Carsten Timmermann, Julie Anderson, Palgrave Macmillan, New York 2006, s. 268. . Jak wskazuje Blume, ekspercka wiedza użytkowników powinna być uwzględniana, gdyż to oni wiedzą najlepiej, jak żyje się z niesłyszeniem czy polio, oni też wiedzą, jakich rozwiązań potrzebują. Klient, nowy opiniodawca, stanowi jednak poważne zagrożenie dla autorytetu i władzy profesji medycznej, które ugruntowane są właśnie na założeniu, że badania oraz uzyskiwane za ich pomocą dane są naukowe i obiektywne. Kiedy w 1998 roku Hilda Bastian z Consumers’ Health Forum of Australia and Consumer Network of the Cochrane Collaboration pisała o ewolucji konsumenckiego rzecznictwa w zakresie medycyny256256 Hilda Bastian, Speaking up for Ourselves: The Evolution of Consumer Advocacy in Health Care, „International Journal of Technology Assessment in Health Care” 1998, vol. 14, nr 1, s. 3–23. , ze zniecierpliwieniem odrzucała definiowanie i uważne rozdzielanie zakresów znaczeniowych słów konsument, użytkownik, pacjent i klient. Wychodziła z założenia, że wszystkie one opisują tak naprawdę tę samą osobę i próby rozdzielenia jej na pozornie różnych aktorów usuwają z pola widzenia zasadniczą kwestię: chęć wpływu tej osoby na system opieki zdrowotnej w większym niż dotychczasowy wymiarze. Bastian podkreśliła cztery plany, w których postrzegana może być jednostka w relacji do opieki medycznej: po pierwsze, może być widziana jako obiekt badań, po drugie, jako użytkownik dóbr i usług, po trzecie, jako obywatel i po czwarte, w paradygmacie demokratycznego współuczestnictwa – jako partner. Elementem procesu medykalizacji był medyczny aktywizm – dążenie potencjalnych pacjentów, by ich kondycje uznać za fenomeny medyczne i przez to uzyskać dostęp do terapii. Obok wspominanego już PMS wymienić można także zespół stresu pourazowego (PTSD) wywalczony przez amerykańskich weteranów wojny w Wietnamie czy batalie środowisk gejowskich o rozpoznanie epidemicznej natury HIV/AIDS. W tym kontekście głuchota jest kondycją dość niejednoznaczną, bowiem ogromny wysiłek dużej części niesłyszących ukierunkowany był na to, by wycofać głuchotę z domeny medycyny, rehabilitacji i protetyki oraz aby głuchych nie traktować jako pacjentów, lecz kulturową i językową mniejszość. Historia tych wysiłków jest tematem interesującym, który zdominował kulturoznawczą refleksję nad relacjami niesłyszenia i medycyny, jednak stosunki te są bardziej zniuansowane i nie da się wyczerpać ich w kuszącej wizji mniejszości walczącej z opresją. Być może ciekawie byłoby spojrzeć na aktywny Głuchy opór wobec implantów ślimakowych czy w ogóle biomedycyny jako na szczególną formę konsumenckiego bojkotu. Poza tym głusi, którzy wybrali kulturę oralną i chcieli słyszeć, wywierali bardzo realny wpływ na (bio)medycynę. Przykładem może być przywoływany w poprzednim rozdziale Charles Graser, jeden z pierwszych użytkowników implantów ślimakowych w czasach, gdy były one tylko śmiałym naukowym eksperymentem. Jako użytkownik i konsument testowanego sprzętu wprowadzał w nim z pomocą inżynierów konieczne jego zdaniem poprawki, które w opracowanej formie trafiały na rynek257257 Doświadczenia Grasera i jego wkład w rozwój implantów ślimakowych opisane zostały w rozdziale (Coraz bliższe ciału) techniki słyszenia → Bioniczne uszy → Wzorcowa proteza nowoczesności. . Konsumencki, niekoniecznie „pacjencki” charakter relacji niesłyszących z implantami ślimakowymi dotyczy nie tylko jakości i specyfiki odtwarzanego dźwięku. To również oczekiwania estetyczne dotyczące sprzętu258258 Alexandra Dean Grossi w bardzo konsumenckim duchu pisze: Producenci sprzętu asystującego nie rozumieją, że ludzie z niepełnosprawnościami też chcą wyglądać fajnie. Np. aparaty słuchowe i implanty ślimakowe są projektowane tak, by jak najmniej rzucać się w oczy. Albo są brzydkimi ustrojstwami w cielistych odcieniach albo wyglądają jak futurystyczne gadżety. Zacznijcie robić prawdziwą modę! Głusi naprawdę nie mają ochoty by wyglądać jak statyści z filmu s.f. z lat 80. Ludzie z niepełnosprawnościami są różni: są wśród nas hipsterzy, luzacy, lubimy ubierać się klasycznie, lubimy też neutralność. To co nosimy oddaje to, kim jesteśmy i wszystko co nosimy powinno dać się dopasować do naszego stylu – nie odwrotnie. Spójrzcie na okulary – też kiedyś uznawano je za brzydkie protezy, które powinny być możliwie niewidoczne. Teraz zaś są modnym środkiem wyrazu dla właściciela. Zapamiętajcie to sobie! (Alexandra Dean Grossi, The Sound Shirt: A Ridiculously Expensive and Equally Sh*tty „Music” Experience, medium.com, https://medium.com/@agentcoco/the-sound-shirt-a6bcbbb975c8, dostęp: 5.04.2020). , indywidualne praktyki użytkownicze, nie zawsze przewidziane protokołem, a także włączanie implantów w inne strategie bycia głuchym, jak posługiwanie się językiem migowym. Ten ostatni wariant znakomicie ilustruje przykład Rachel Kolb259259 Wystąpienie w ramach serii The Art of Flourishing zatytułowane Conversations on Disability and Technology (The Hastings Center, grudzień 2019, https://www.youtube.com/watch?v=sEKV5kXTWwc&feature=youtu.be, dostęp: 10.04.2020). Rachel Kolb wystąpiła obok Haben Girmy, głuchej i niewidomej prawniczki aktywistki oraz Teresy Blankmeyer Burke, głuchej filozofki. Dyskusję poprowadziła Rosemary Garland-Thomson, jedna z liderek studiów o niepełnosprawności i bioetyczka. , głęboko niesłyszącej od urodzenia badaczki literatury angielskiej, bioetyki i studiów o niepełnosprawności. W 2009 roku, jako już dorosła osoba, samoświadoma członkini społeczności Głuchych, biegle władająca amerykańskim językiem migowym, zdecydowała się na wszczepienie implantu ślimakowego. Jak wspomina, wiedziała, że „świat nie jest zaprojektowany dla osób niesłyszących” i podobnie jak inni głusi wypracowała wiele strategii komunikacyjnych pozwalających jej na uczestniczenie w życiu społecznym. „Implant nie naprawiłby mnie, bo nie musiałam być naprawiona, czułam się kompletna (…), wiedziałam, że komunikacja to moje prawo, jednak jak miałam uzyskać do niej dostęp w świecie, gdzie większość ludzi mówi i słyszy?”260260 Tamże. . Po dziesięciu latach od implantacji Kolb tak ocenia skuteczność implantu: „Nadal widzę siebie jako osobę fundamentalnie głuchą, której zdarza się czasami mówić i słyszeć – do pewnego stopnia i w pewnych sytuacjach”261261 Tamże. . Miarą skuteczności instrumentu jest dla Kolb jego wpasowanie się w inne niż werbalny tryby komunikacji. Implant uzupełnienia je, a nie zastępuje – jak wskazują często profesjonaliści. Stuart Blume, analizując przykład implantacji ślimakowej u dzieci, podkreśla, że skuteczność protokołu medycznego może być czym innym dla producentów niż dla użytkowników narzędzi terapeutycznych. W latach 80. XX wieku eksperymentowano z implantami amerykańskiej firmy M3 oraz australijskiego Nucleusa. Wyniki badania 400 przypadków, które opublikowano w 1989 roku, były „rokujące, choć krytyczne”262262 S. Blume, dz. cyt., s. 256. . Wskazywano na brak jednoznacznych dowodów na poprawę mowy zaimplantowanych dzieci, a w konsekwencji konieczność dalszej intensywnej rehabilitacji. Analizując raporty z badań i rezultaty prac Federal Drug Administration, która miała zadecydować o tym, czy dopuścić implanty dla dzieci na rynek usług medycznych, Blume wskazuje na duży optymizm, jaki budziła implantacja u dzieci, pomimo że badania nie wykazywały jednoznacznie pozytywnego wpływu na postępy w nauce wymowy małych pacjentów. Blume podkreśla, że w odniesieniu do implantów miarą skuteczności terapii początkowo uczyniono nie tyle rehabilitację mowy, ile jej percepcję. Z czasem jednak do głosu doszła ekonomiczna kalkulacja: badania wskazywały, że połowa czy nawet większość zaimplantowanych pacjentów była w stanie podjąć lub kontynuować edukację w szkołach powszechnych. Mimo że nie brano pod uwagę, jak zaimplantowani uczniowie odnajdą się w regularnym szkolnictwie, ani jak poradzą sobie z nauką, uznano, że celem, a zarazem miarą skuteczności implantacji jest uzyskanie możliwości włączania dzieci w regularne szkolnictwo. Pomimo ogromnych kosztów terapii polegającej na wszczepianiu implantów, w skali całego kraju była ona tańszą formą opieki nad głuchymi dziećmi niż utrzymywanie oddzielnej, ukierunkowanej na niesłyszących edukacji263263 Tamże, s. 258. . Harlan Lane próbował zmienić perspektywę oceny skuteczności implantów. Wskazywał, że właściwe pytanie o skuteczność tej terapii powinno dotyczyć tego, czy zaimplantowane dziecko będzie mówić i słyszeć. W jego przekonaniu przeanalizowane dane nie dawały szans na takie „wyleczenie z głuchoty”, gdyż implanty co najwyżej zamieniały dzieci głuche w głęboko niedosłyszące, co nie wpływało znacząco na ich sytuację w szkole powszechnej, nawet jeśli zostały tam zakwalifikowane264264 Tamże, s. 259. . Wypowiedź Rachel Kolb jest przykładem wyważenia i zniuansowania relacji między niesłyszeniem (czy szerzej niepełnosprawnością) a techniką, w szczególności technologiami uznanymi za medyczne i asystujące. Kolb negocjuje między kulturą Głuchych, tradycyjnie nieufną wobec normalizujących głuchotę technologii (jak sama podkreśla, czuła, że zdradza siebie i swoje środowisko samą myślą o implancie), a korzyściami, które jak zastrzega – niekiedy przynosi jej implant i to zarówno na poziomie codziennego funkcjonowania, jak i poczucia własnej wartości jako osoby niesłyszącej. Mimo że Kolb nie przedstawia swojego doświadczenia w kategoriach konsumenckich, to także w takim kluczu da się odczytać jej świadectwo: jako użytkowniczka samodzielnie zadecydowała o wszczepieniu implantu. W toku jego użytkowania natomiast korzysta z niego w taki sposób, by najefektywniej służył jej potrzebom – a te nie zawsze oznaczają mówienie i słyszenie. Kolb korzysta z instrumentu w zakresie, w jakim daje on jej konsumencką satysfakcję i okazuje się efektywny. Oczywiście, ze względu na charakter medycznego protokołu, jakiemu poddała się, decydując się na implant, niewątpliwie była i nadal bywa pacjentką. Jednak użytkownicze strategie czynią z niej konsumentkę bardzo świadomie korzystającą z możliwości i funkcjonalności technologii, która jest dla niej tylko jedną z wielu dostępnych opcji. Jeśli jednym z wyznaczników konsumenckości uczynić, jak sugeruje Bastian, satysfakcję klienta z produktu265265 H. Bastian, dz. cyt., s. 6. , to Kolb niewątpliwie spełnia ten warunek. Bastian zakłada, że pacjenci konsumenci są agentami zmiany, najczęściej ukierunkowanej na domenę medycyny i mającej na celu poprawę produktu lub usługi. Osoby takie jak Rachel Kolb wskazują, że zmiana może dotyczyć także potencjalnych grup użytkowników, na przykład osób Głuchych. Poniekąd i do nich Kolb kieruje swoją opowieść o tym, że implanty ślimakowe można zręcznie wkomponować w pozamedyczny, Głuchy paradygmat bycia w świecie. Pogranicza medycyny – szarlatani Ze względu na wieloletni status otologii jako gorszego rodzaju medycyny głusi nawykli do szukania pomocy poza domeną tradycyjnej i uznanej medycyny – u szarlatanów, którzy oferowali cudowne terapie, przywracające słuch olejki oraz rzekomo samodzielnie patentowane instrumenty. Przełom stulecia należał do szarlatanów, mimo dynamicznego rozrostu otologii jako dyscypliny medycznej. Zawodowi wytwórcy instrumentów amplifikujących korzystali z oficjalnych i uregulowanych systemów dystrybucji urządzeń oraz informacji o nich, takich jak katalogi handlowe czy salony sprzedaży. Poruszający się na granicach medycyny i poza nią szarlatani korzystać musieli z innych strategii dotarcia do potencjalnych klientów. Ze względu na rozwój praktyk self-medication te nieoficjalne obiegi były dość dobrze rozpoznane i wypracowane. Otwartość i chłonność rynku (para)medycznego prowokowała nadprodukcję nieprofesjonalnych terapii, medykamentów i instrumentów oraz chaos informacyjny, w którym osobom niesłyszącym bardzo trudno było się zorientować i oddzielić praktyki medyczne od hochsztaplerskich. Jak wskazują Gooday i Sayer266266 G. Gooday, K. Sayer, dz. cyt. , osoby niesłyszące zmuszone były do szczególnego rodzaju zarządzania własną kondycją, między innymi dobrej orientacji w tym niełatwym środowisku informacyjnym. Wspierali ich w tym niesłyszący aktywiści, tacy jak Harriet Martineau czy Evan Yellon, a także organizacje i instytucje medyczne oraz te ukierunkowane na głuchych, jak brytyjski National Institute for the Deaf. Publikowano raporty ujawniające i objaśniające oszustwa, poradniki instruujące, jak ich unikać, oraz świadectwa i odezwy zalecające ostrożność. Brytyjskie Towarzystwo Medyczne wydało w 1909 roku raport Secret Remedies: What They Cost and What They Contain267267 Secret Remedies: What They Cost and What They Contain. Based on Analyses Made for British Medical Association, British Medical Association, London 1909. , ujawniający skład najpopularniejszych wówczas specyfików – co interesujące (i trudne do uwierzenia) niektóre z nich wyszły z użycia wiele dziesiątek lat później: mikstura do oczu Singletona w 1974, a pigułki Beechama w 1997 roku268268 Peter G. Homan, Secret Remedies: Revelations from the BMA, „The Pharmaceutical Journal” 2010, vol. 284, s. 54. ! Znakomity wgląd w szarlatańskie metody daje przestrzegający przed nimi Evan Yellon we wspomnianym już tomie Surdus in Search of His Hearing: An Exposure of Deafness Quacks, Frauds on the Deaf, and Reliable Guide to the Best Means of Help for the Deaf. Dostarczyciele cudownych maści i instrumentów leczących rzekomo z głuchoty opierali się przede wszystkim na reklamie – ta umieszczana była nie w medycznych czasopismach czy adresowanych do lekarzy katalogach, ale na łamach zapewniających szeroki dostęp do głuchych. M. Franckel promował swój Ohrsorb na łamach „The Daily News”, a „doktor” H.H. Grippen reklamował usługi w czasopismach religijnych. Wydawano także fałszywe gazety – jak wspomniana przez Yellona „Otological Gazette” – w których umieszczano nie tylko reklamy, ale i afirmatywne artykuły i analizy rzekomo pisane przez lekarzy specjalistów. Często stosowanym sposobem były agresywne kampanie reklamowe, polegające na uporczywym nękaniu listami osób, które były na tyle nieostrożne, że zwróciły się o dodatkowe informacje lub próbki promowanych specyfików. Osobnym gatunkiem szarlatańskiej reklamy były publikowane w formie broszurek świadectwa skuteczności specyfików lub instrumentów spisane przez rzekomych ozdrowiałych niegdysiejszych pacjentów, w tym domniemanych członków królewskich i arystokratycznych rodzin. Yellon opisuje, wymieniając  nazwiska (najczęściej fałszywe) jedenastu oszustów, i poddaje analizie ich strategie reklamowe oraz zdaje relacje z samodzielnie prowadzonych śledztw. Zleca badania chemiczne sporządzanych przez nich mikstur (najczęściej składających się z wazeliny i zapachowych olejków), ujawnia pierwowzory urządzeń i procedur medycznych „wynalezionych” przez medycznych oszustów. Analizuje nieuczciwe świadectwa, naukowe i lekarskie tytuły bez pokrycia czy odwołania do innej niż brytyjska (najczęściej amerykańskiej i niemieckiej) narodowości, przez co fałszywi doktorzy i profesorowie usiłowali żerować na rozpoznawalności skądinąd bogatego dorobku otologii w tych krajach. Do najważniejszych wymienianych przez Yellona cech charakterystycznych działalności szarlatanów, które pozwalały odróżnić ich od godnych zaufania otologów, należało obiecywanie uleczenia jednym specyfikiem lub instrumentem wszystkich rodzajów głuchoty. Ten właśnie element najskuteczniej demaskował ich niewiedzę na temat zróżnicowanej genezy niesłyszenia oraz nieznajomość anatomii ucha. Oprócz mikstur i maści cudownie przywracających słuch szarlatani przypisywali sobie także posiadanie wynalazczych talentów, proponując potencjalnym klientom protezy słuchu zdolne czynić cuda. W tym zakresie bezsprzecznie największą popularnością cieszyły się sztuczne błony bębenkowe (ear drums). Autorstwo tego wynalazku było tak często kradzione, a one same proponowane jako panaceum na wszystkie rodzaje głuchoty, że Yellon, demaskując oszustwa szczególnie aktywnego na tym polu rzekomego „profesora Hofmanna” pisał: „a wydawało się, że sztuczne błony bębenkowe są do cna zgranym numerem”269269 E. Yellon, dz. cyt., s. 13. . Co istotne, same sztuczne błony bębenkowe nie są obiektami oszukańczymi czy nadużywającymi zdrowia albo zaufania głuchych pacjentów. Z powodzeniem stosowane były przez uznanego otologa Adama Politzera (1835–1920). Sztuczne błony bębenkowe rzeczywiście przywracały słuch, ale w bardzo konkretnych przypadkach: gdy naturalna błona została uszkodzona. Ich nadzwyczajna skuteczność rozciągnięta jednak została na głuchotę jako taką, a ear drums promowane były jako uniwersalne doskonale dyskretne instrumenty, „bezprzewodowe telefony wprost to ucha”270270 Tamże, s. 14. , nęcące niesłyszących obietnicą niewidocznej amplifikacji. Yellon załamywał ręce nad krzywdą, jaką wyrządzali sobie głusi, umieszczając bez wprawy i na zbyt długo te obce ciała w uszach, co powodowało ból, uszkodzenia ucha, a nawet przerwanie naturalnej błony bębenkowej. Yellon nie pozostawia żadnych wątpliwości: „instrumenty dla głuchych, jeśli mają im być jakąkolwiek pomocą, muszą zostać dobrane przez kogoś, kto poświecił temu zagadnieniu lata intensywnej nauki i zgromadził bogate doświadczenie. Skuteczny instrument nie może być wybrany od ręki”271271 Tamże, s. 56. . Gdy jednak przychodzi do aparatów elektrycznych, autor już tak rygorystyczny nie jest i sugeruje czytelnikom, by wypróbowali każdy z rozważanych aparatów, zanim dokonają ostatecznego zakupu272272 Tamże, s. 63. . O ile zatem w pierwszych latach XX wieku wybór trąbki słuchowej miał sprofesjonalizowany charakter, o tyle wybór elektrycznego aparatu pozostawać mógł w rękach przyszłego użytkownika. Podkreśla to druga część książki Yellona, będąca rodzajem uproszczonego przewodnika konsumenckiego dla osób rozważających zakup elektrycznego wzmacniacza. Autor wskazuje na zalety i wady, proponuje różne marki dla różnych typów głuchoty, podpowiada, że obchodzić się z nimi trzeba „tak delikatnie, jak z drogim zegarkiem”273273 Tamże. . Świadomość ogromnej dynamiki przyrostu wiedzy i kompetencji lekarzy w zakresie medycyny ucha ujawnia się w kolejnym stwierdzeniu Yellona: „Wykwalifikowani otolodzy nie zostawili szarlatanom już nic do odkrycia”274274 Tamże, s. 10. . Dobitnie podkreśla on, że „szaleństwem jest pozwalać niewprawnej osobie manewrować przy swoich uszach”275275 Tamże, s. 16. , i dodaje dwie istotne informacje: „Głusi powinni zrozumieć, że jeśli [sztuczne błony bębenkowe – dop. M.Z.] mają im pomóc, to muszą zostać zakupione od prawdziwego wytwórcy (…) i nie powinny być używane bez zalecenia wykwalifikowanego chirurga otologa”276276 Tamże, s. 17. . Yellon bardzo wyraźnie wskazuje na zasadnicze elementy profesjonalnego modelu społecznego: wartości związanych z wiedzą, doświadczeniem, kwalifikacjami oraz przynależnością do profesji. Podobny wydźwięk ma wypowiedź wielokrotnie już przywoływanego Reina, który zapytany o najskuteczniejszą trąbkę odpowiada, że nie ma takiej: „Każdy przypadek wymaga szczególnej uwagi i dopasowania z uwzględnieniem jego specyficznych uwarunkowań. Słuch musi zostać zbadany – tak dokładnie i z takim znawstwem, jak bada się oczy przed wybraniem okularów”277277 Tamże, s. 58. . Obecność szarlatanerii w leczeniu niesłyszenia była tak powszechna, że mogła powodować podejrzliwość lekarzy wobec tych kolegów po fachu, którzy nie tylko podejmowali się badań w zakresie otologii, ale także sygnalizowali nowe, przełomowe w tym zakresie możliwości. Postawa ta nie opuściła „medycyny ucha” również w XX wieku, kiedy prace nad implantami ślimakowymi spotkały się z dużym sceptycyzmem środowiska lekarskiego, któremu obietnice „przywracania słuchu” osobom głuchym od urodzenia musiały się wydawać nie tylko aroganckie, ale mieć wręcz szarlatański charakter. 3. Słyszenie – prawda – nowoczesność W nowoczesności niesłyszenie, nie mniej niż inne kondycje ludzkiego ciała i umysłu, włączane było w domenę praktyk medycznych. Poznawanie narządu słuchu, kolejne instrumenty pozwalające na jego diagnozę, a w końcu wiedza i maszyny umożliwiające pomiar ubytku słuchu sprawiły, że u progu XX stulecia pojawiły się profesje ukierunkowane na „rozwiązywanie problemu” głuchoty. Jednak (nie)słyszenie uwikłane zostało nie tylko w sformalizowane protokoły medyczne oraz audiologiczne, jak badanie słuchu, dobór protezy czy zabieg wszczepienia implantu, ale także w praktyki dyskursywne, które istotnie wpływały na społeczną i polityczną pozycję osób niesłyszących – szczególnie jeśli raczej migały, niż mówiły. Warto zatem przedstawioną w tym rozdziale historyczną analizę medykalizacji (nie)słyszenia jako biologicznej kondycji ciała uzupełnić pokrótce o kwestie obejmujące słuchanie-historię, słuchanie-znaczenie i słuchanie-dyskurs278278 Trop ten wyznaczył Michel Foucault w Woli wiedzy w: tegoż Historia seksualności, tłum. Bogdan Banasiak i in., Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2020, s. 61. . Michel Foucault wyeksponował rolę praktyki słuchania jako jednej z zasadniczych technik „troski o siebie”279279 Michel Foucault, Hermeneutyka podmiotu, tłum. Michał Herer, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016. . Wraz z czytaniem, pisaniem i mówieniem słuchanie jest strategią przyswajania sobie prawdy, czynienia ją swoją, a przez to upodmiotawiania jej, ale to dzięki (odpowiednio wytrenowanemu) słuchaniu prawda ma w ogóle szansę zagnieździć się w podmiocie. Foucault przywołuje stwierdzenie Plutarcha o biernym charakterze zmysłu słuchu, poprzez który ciało bezwolnie wystawione jest na świat zewnętrzny280280 Jest to wątek rozpowszechniony we współczesnym dyskursie dotyczącym zmysłów, w którym możliwość odmowy wizualnego kontaktu z rzeczywistością przez zamknięcie oczu, konfrontowana jest z bezbronnością wobec dźwięków otoczenia – nie da się bowiem zamknąć uszu. . Temu zmysłowi towarzyszy jednocześnie największa spośród wszystkich zmysłów zdolność odbierania logosu („mowy racjonalnie artykułowanej przez rozum”281281 M. Foucault, Hermeneutyka podmiotu…, s. 324. ), a zatem prawdy o rzeczywistości. Wyeksponował on dwoistą naturę zmysłu słuchu i wskazał, że pomimo pasywności, którą słuchanie implikuje, jest to aktywność trudna, wymagająca kompetencji, sprawności i wytrwałych ćwiczeń. Zaliczał do nich aktywne i znaczące milczenie, trening ciała i konwencje porozumiewania się nim bez użycia słów (subtelna gra rozumiejących skinięć czy pytających gestów) oraz ustawiczną, wytężoną aktywność ukierunkowaną na rozszyfrowywanie, zapamiętywanie i rozumienie. Słuchanie jest w tym ujęciu nie tylko pierwszym stopniem dostępu do prawdy, ale i pierwszą na drodze do niej barierą. Jest aktywnością wysublimowaną, wymagającą ogromnej kompetencji w zakresie języka oraz związanych z nim społecznych konwencji. W świecie, który nie zakłada innych niż werbalne modusów porozumiewania się i opowiadania, w którym wyłącznie słuch daje dostęp do prawdy o rzeczywistości, osobie głuchej pozostają tylko zmysły mamiące i złudne. Dwoistość słuchania zasadza się nie tylko na napięciu między biernością słuchającego oraz radykalnym otwarciem na logos. Foucault wskazuje na hierarchię, jaka ustanawia się między tym, kto wie i tę wiedzę wypowiada, a tym, kto chce się dowiedzieć i powinien słuchać, milcząc. To tryb relacji między mistrzem a uczniem, obejmujący w niektórych tradycjach rygor słuchania i milczenia – u pitagorejczyków wynosić miał pięć lat. Posłuszeństwo, a więc milczące przyjmowanie tego, co mówi inny, to reguła narzucana dzieciom, poddanym, podsądnym, kobietom – czy to jako wyraz „dobrego wychowania”, czy świadectwo podrzędności. Słucha słabszy. W innym miejscu Foucault wskazuje jednak, że relacja między słuchaniem/milczeniem a mówieniem zmieniła się w nowoczesności – do tego stopnia, że można mówić wręcz o odwróceniu wartości. Kluczem do owej zmiany Francuz czyni kategorię wyznania jako „obrządku skutecznej produkcji prawdy”282282 M. Foucault, Wola wiedzy, s. 48. , jednak nie tyle o świecie, ile o sobie samym. Źródeł tej praktyki Foucault upatruje w sakramencie pokuty, który od soboru laterańskiego w 1215 roku obowiązywać zaczął nie tylko kapłanów i zakonników, ale (przynajmniej raz w roku) także wiernych. Z czasem w miarę reakcji doktryny na reformację wymóg wyznania grzechów przybierał na częstotliwości, a w związku z tym i dogłębności, obejmując nie tylko działania, ale i myśli, pragnienia czy marzenia wiernych. Pokuta zaczęła wymagać dogłębnej introspekcji oraz przekucia jej na mowę. Foucault zwraca uwagę na znaczące przesunięcie, jakie dokonuje się w zakresie wiarygodności oraz tożsamości – od świadectwa przynależności człowieka do danej grupy dawanego przez innych, do samodzielnego zaświadczania o sobie poprzez „dyskurs prawdy o sobie, jaki [człowiek – dop. M.Z.] potrafił lub był zmuszony prowadzić”283283 Tamże, s. 49. . Wyznanie zmienia jednak wektory podrzędności i dominacji, zakłada dominującą pozycję nie tego, kto mówi, lecz tego, kto słucha, milczy i pyta: to rodzic w relacji do dziecka, nauczyciel w stosunku do ucznia, a w końcu lekarz/psychiatra i biegły w relacji do chorego lub oskarżonego. Foucault wskazuje na gwałtowny przyrost wyznań i autonarracji w nowoczesnej kulturze Zachodu, konstatując, że stał się on „społeczeństwem zeznającym” zamieszkałym przez „ludzi wyznających”. Filozof eksploruje zniuansowanie relacji opartych na słuchaniu w praktykach medycznych, takich jak delikatna relacja między osłuchującym lekarzem a osłuchiwanym pacjentem (zwłaszcza pacjentką)284284 M. Foucault, Narodziny kliniki… . Szczególną uwagę zwraca jednak na wywołany rozwojem psychiatrii nowy typ relacji opartej na słuchaniu nie tyle ciała, ile wyznań – zmuszaniu do nich i uczynieniu z nich zarówno metody, jak i przedmiotu badania. W tym znaczeniu w XIX stuleciu wyznanie/mówienie, a pośrednio także słuchanie zostały zmedykalizowane (pierwsze jako przedmiot, drugie jako technika) w budowaniu wiedzy o nowoczesnym podmiocie. Wobec powyższych rozważań w nieco innym świetle jawią się medyczne i pedagogiczne starania, by niesłyszących włączać w obszar słuchu, a przede wszystkim mowy. Z dzisiejszej perspektywy oceniane jako represyjne, zarówno wobec poszczególnych osób (najczęściej dzieci), jak i całych wspólnot miały (i nadal mają) pozwolić głuchym na aktywność, która w zachodnim kręgu kulturowym sprzężona jest z możliwością zaświadczania prawdy oraz daje do niej dostęp. To z kolei przekłada się na pozycję niesłyszących na społecznej drabinie bytów racjonalnych – a więc ludzkich, „takich jak ja”. Jakkolwiek niejednoznaczne, zmienne w czasie są wartości wpisywane w słyszenie i mówienie, odgrywają one niebagatelną rolę w ustanawianiu wiedzy o tym, co prawdziwe i wiarygodne w odniesieniu do świata i człowieka. Zdolność do posługiwania się owymi kompetencjami zaświadczała o podmiotowości – rozumiejącej i racjonalnej – a w konsekwencji również o obywatelstwie i ochronie, jaką ono daje285285 Do wątku tego powrócę w rozdziale Odzyskiwania telefonu → Bellowie – rodzina owładnięta obsesją → Aleksander Graham Bell: dobroczyńcza czy wróg? . Włączenie w tę domenę do dziś związane jest zatem z kategorią głosu – uzyskanie, odzyskanie czy też danie komuś głosu, czy będzie to osoba, czy wspólnota, ma emancypujący charakter, jest procesem uzyskiwania należnego miejsca w przestrzeni publicznej. Głos, którego celem jest zostać usłyszanym, może wpływać na rzeczywistość. Jonathan Rée wyeksponował związek głosu (vox) z prawami obywatelskimi i prawami człowieka, w tym aktywnością głosowania (votum)286286 Jonathan Rée, I See Voice: A Philosophical History of Language, Deafness and the Senses, Flamingo, London 1999, s. 1–2. , które w wielu językach – także w języku polskim – określa się tym samym słowem. ROZDZIAŁ 3 PROTEZA – TECHNOLOGICZNE I SPOŁECZNE EKOLOGIE Badanie relacji technologii i społeczeństwa powinno być badaniem techniki w użyciu (technology in use), jak uważał brytyjski historyk techniki David Edgerton11 David Edgerton, From Innovation to Use: Ten Eclectic Theses on the Historiography of Technology, „History and Technology: An International Journal” 1999, vol. 16, nr 2, s. 112. , oczywistość ta rzadko jest wyrażana explicite, co przekłada się na nadmierną koncentrację badaczy na wynalazczości. Analizowane są technologiczne i naukowe konteksty innowacji, biografie twórców bywają heroizowane, a ich dziełom nadaje się wymiar przełomowych, wyprzedzających swoje czasy i wyznaczających nowe kierunki osiągnięć. Walter Vincenti ostrzegał jednak, że skupienie się na laboratoryjnych lub rynkowych początkach nowych technologii oraz dominacja perspektywy czysto teoretycznej i historycznej w badaniach techniki prowadzić może do jej „niepełnej lub wręcz błędnej epistemologii”22 Walter Vincenti, Engineering Knowledge, Type of Design, and Level of Hierarchy: Further Thoughts about What Engineers Know… w: Technical Development and Science in the Industrial Age, red. Peter Kroes, Martijin Bakker, Springer, Dordrecht–Boston 1992, s. 17–18. . Technika w użyciu, jako niezbywalny element definiujący konkretne urządzenia i procedury, w ostatnich dwóch dekadach uzyskuje należną sobie uwagę zachodnich badaczy relacji kultury i techniki. Z kulturoznawczego punktu widzenia to, jak techniczne protokoły są porzucane, a urządzenia niszczeją, lub to, co robią z nimi użytkownicy i jakie znaczenia im przypisują, bywa poznawczo cenniejsze od opowieści o powstaniu i rynkowych sukcesach konkretnych technologii. Przypisywane technice wartości oraz strategie jej użytkowania i rezygnowania z niej są tym bardziej interesujące, im bliższa jest ona ciała – szczególnym przykładem takich intymnych obiektów techniki jest proteza. Proteza uwikłana jest w społeczne postrzeganie niepełnosprawności i wpisane w nią sensy – dotyczy to także niesłyszenia. Jednocześnie przedmiot ten determinuje rolę i charakter obecności osób z niepełnosprawnościami w interakcjach społecznych. W popularnym, medycznym ujęciu protezy przywracają utracone lub nieobecne części ciała lub/oraz ich funkcje tak, by niepełnosprawni wyglądali i funkcjonowali analogicznie do osób sprawnych, a więc normalizują ich. Protetyczne „naprawianie” niepełnosprawnych ciał jest praktyką tak oczywistą i jednoznaczną, że zdaje się nie budzić wątpliwości z medycznego, społecznego czy etycznego punktu widzenia. To właśnie praktyki użytkowników oraz społeczne i kulturowe konotacje, jakie budzą protezy, wypełniają je znaczeniami wykraczającymi poza zmedykalizowany format technologii asystującej oraz dyskursu dobroczynności i wdzięczności. Protezy – jak wszystkie obiekty kultury materialnej – nie funkcjonują w próżni, ale wchodzą w różnorodne i zmienne relacje z innymi przedmiotami i praktykami kulturowymi. Warto się przyjrzeć, w jaki sposób przemieszczają się w techno-kulturowo-społecznym ekosystemie, stając się między innymi metaforami opisującymi relacje człowieka i techniki, oraz jak wraz z tymi relokacjami zmieniają się ich użytkownicy. Rachel Kolb wskazuje, że wielość strategii korzystania, akceptowania oraz porzucania protez ujawnia, że „to, jak mówimy o sobie, wspólnocie i technologii, jest często nazbyt upraszczające i absolutyzujące”33 Wystąpienie w serii The Art of Flourishing, zatytułowane Conversations on Disability and Technology (The Hastings Center, grudzień 2019, https://www.youtube.com/watch?v=sEKV5kXTWwc&feature=youtu.be, dostęp: 10.04.2020). . W rozdziale tym pragnę zniuansować pozorną na wielu poziomach oczywistość protez słuchu. Wskażę między innymi, jak implanty ślimakowe, budzące niechęć i sprzeciw wielu niesłyszących, stały się jedną z podwalin Głuchej kultury, a także jak skłoniły część użytkowników do poszukiwania nowej, cyborgicznej tożsamości. Zacznę jednak od współczesnych losów wiktoriańskich trąbek słuchowych, które uparcie trwają w kompletnie odmiennym od XIX-wiecznego środowisku kulturowym i technologicznym, wiodąc swoiste życie po życiu. 1. Drugie życie wiktoriańskich trąbek44 Ta część książki jest rozwiniętą formą mojego artykułu Życie po życiu wiktoriańskiej techniki. Trąbki słuchowe w XX i XXI wieku, który ukazał się w „Przeglądzie Kulturoznawczym” 2020, nr 3(45), s. 153–173. Na początku XX wieku elektryczne aparaty słuchowe z nie mniej niż trąbki słuchowe uciążliwej i nie bardziej skutecznej nowinki wyrosły na poważną, intensywnie rozwijającą się, wspomaganą nowymi wynalazkami oraz profesjami gałąź przemysłu protetycznego. Stały się poligonem doświadczalnym dla nowych rozwiązań w zakresie akustyki i miniaturyzacji, które wyznaczały kierunki rozwoju elektroniki użytkowej. Ich mobilność, funkcjonalność i jakość emitowanego dźwięku ustawicznie poprawiały się, czyniąc z trąbek słuchowych sprzęt anachroniczny. Zgodnie z rozpowszechnionym poglądem na dzieje techniki, każącym postrzegać jej rozwój jako proces linearny i ewolucyjny, trąbki powinny były zniknąć z technologicznego pejzażu XX wieku, zastąpione przez urządzenia wydajniejsze i bardziej zaawansowane. Tak się jednak nie stało. Wiktoriańskie trąbki słuchowe odnalazły swoje nisze w epoce elektryczności, do której – zdawałoby się – całkowicie nie przystawały. W nowej technosferze, wraz ze zmieniającymi się zastosowaniami i użytkownikami, modyfikacji uległy znaczenia i wartości wpisane w ten relikt wiktoriańskiej myśli technicznej. Kluczem do zrozumienia upartej, nieoczywistej i dość zaskakującej obecności akustycznych tub w erze lamp próżniowych, tranzystorów, a wreszcie i układów scalonych może być koncepcja konwergencji starych i nowych mediów Henry’ego Jenkinsa55 Henry Jenkins, Kultura konwergencji. Zderzenie starych i nowych mediów, tłum. Małgorzata Bernatowicz, Mirosław Filiciak, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007. . Z powodzeniem przenieść ją można do rozważań nad technologiczną zmianą. Wprawdzie tytuł jego książki wskazuje na „zderzenie” (oryg. collide) tego, co stare i nowe, jednak autor konsekwentnie podkreśla nierewolucyjny charakter zmiany, a w toku wywodu „zderzenie” zastępuje „coraz bardziej skomplikowanymi interakcjami”66 Tamże, s. VII. , w jakie wchodzą media. Badacz podkreśla zmianę, jaką na dotychczasowych, czy też tradycyjnych mediach wymusza koegzystencja z „nowymi”: „treść jednego medium może przejść do innego (…), jego publiczność może się zmienić (…), a jego status społeczny rosnąć lub maleć”77 Tamże, s. 19. . Jak przypomina Jenkins, media nie są odizolowaną od innych domeną ludzkiej aktywności, a wniosek ten rozszerzyć można z powodzeniem także na sferę techniki. I ta nierozerwalnie splata się z wytwórczością, ekonomią oraz praktykami kulturowymi, przez co przeobraża wszystkie te sfery, kiedy sama się zmienia. Do opisu i analizy owych przekształceń poręczne jest pojęcie ekologii mediów, które także przekłada się z powodzeniem na sferę techniki, bowiem jak zaznacza Mathew Fuller, „ekologia stała się najbardziej ekspresyjnym językiem wskazującym na wielkoskalowe i wzajemnie zależności procesów i obiektów, bytów i rzeczy, wzorów i materii”88 Mathew Fuller, Media Ecologies: Materialist Energies in Art and Technoculture, MIT Press, Cambridge–London 2005, s. 2. . Bodaj najpopularniejszym rozumieniem ekologii mediów jest propozycja Neila Postmana. Pojęciem ekosystemu metaforyzuje on medialne otoczenie człowieka, które wpływa na myśli, uczucia i zachowanie i w którym człowiek musi nauczyć się poruszać, by przeżyć99 Neil Postman, What is Media Ecology?, Media Ecology Association, https://media-ecology.org/What-Is-Media-Ecology, dostęp: 12.05.2021. . Jak słusznie zauważa Fuller, podejście to opiera się na idei środowiskowej homeostazy, która służyć ma człowiekowi, jego kulturze (dość sztywno pojętej) i dobrostanowi. Jednak w metaforze ekologii mediów, poszerzonej o ekologię techniki, widzę potencjał do odzyskania dla kulturowej refleksji nad techniką tych rozwiązań, które zazwyczaj pozostają na marginesie rozważań lub używane są instrumentalnie. W narracji ekologicznej wszystkie, nawet przestarzałe, minione czy nietrafione pomysły mają swoje miejsce nie tyle jako kurioza lub relikty przeszłości, ile niezbywalne elementy techno-kulturowego ekosystemu. Nawet po rynkowej śmierci pozostają w technosferze, przyjmując jednak zupełnie nowe role. Tuby akustyczne, które były jedyną formą sztucznego protezowania narządu słuchu przez cały długi wiek XIX, straciły swój monopol wraz z pojawieniem się elektrycznych aparatów na początku XX wieku. Nie zniknęły jednak zupełnie, ale rozpoczęły nową formę egzystencji, którą określić można „drugim życiem”, czy też raczej „życiem po życiu”. Kategorii tej zwykło się używać w odniesieniu do materialności techniki – drugie życie daje przedmiotom powtórne wykorzystanie (re-use) w innym zastosowaniu, swoisty recykling tego samego obiektu, choć niewymagający przetworzenia surowca, z którego został pierwotnie wykonany. Wycofane z użytkowania przedmioty w istocie od zawsze starano się wykorzystać ponownie. O ile były nadal sprawne technicznie, a koszty ich naprawy lub przeróbki mieściły się w granicach rozsądku, bardzo często znajdowano dla nich nowe zastosowanie. Główną motywacją do takich działań był niedostatek gotowych dóbr materialnych, a także brak możliwości przetworzenia surowca, czyli klasycznego recyklingu. Jakkolwiek naprawianie i ponowne używanie wynikało najczęściej z biedy, to pielęgnacja i pozostawianie w użytkowaniu pewnych typów obiektów (jak stroje, biżuteria czy oręż) bywało oznaką zamożności, prestiżu, celebracją społecznego statusu oraz legitymizowaniem go tradycją1010 Ariane Fennetaux, Amélie Junqua, Sophie Vasset, The Afterlife of Used Things: Recycling in the Long Eighteenth Century, Routledge, London 2014. . Współcześnie, w dobie nadprodukcji i nadkonsumpcji, ponowne wykorzystanie obiektu materialnego może stanowić świadomą manifestację niezależności od rynkowych mechanizmów kreowania popytu, troski o środowisko lub upodobania do rękodzielnictwa i rzemieślnictwa. Życie po życiu obiektów kultury technicznej ma też wiele negatywnych konotacji. Dotyczy to przede wszystkim sprzętu elektronicznego – bardzo szybko zamienia się w elektroniczne śmieci, których żywiołowy i wyjęty spod jakiejkolwiek kontroli recykling w krajach globalnego Południa, dokąd są wywożone, generuje ogromne koszty ekologiczne i zdrowotne. Przypadek XX- i XXI-wiecznego funkcjonowania trąbek słuchowych jest życiem po życiu o innym charakterze. Oto z zaświatów powracają nie tyle konkretne artefakty, ile sama idea akustycznej tuby jako wspomożenia słuchu. Trąbki nie wymarły, lecz przemieściły się w techno-kulturowym pejzażu, a w nowym sąsiedztwie i z nowymi użytkownikami zyskały kolejne znaczenia. Wykorzystywane najczęściej poza swą właściwą domeną, czyli wzmacnianiem dźwięku dla osób niedosłyszących, stawały się narzędziem słuchania wyspecjalizowanego oraz sprofesjonalizowanego. Bodaj najbardziej naturalnym miejscem, w którym wiktoriańskie tuby kontynuują swą pośmiertną egzystencję, są muzealne kolekcje poświęcone historii techniki oraz medycyny. To przeznaczenie wielu obiektów, szczególnie odkąd zachodnie kolekcjonerstwo i muzealnictwo rozluźniło orientalistyczny paradygmat i zainteresowało się także zachodnią codziennością. Do muzealnych kolekcji trafiają maszyny do szycia i czajniki, samoloty i komputery, gdy dobiega końca ich użytkowy żywot. Jest to konsekwencja coraz krótszej żywotności nie tylko poszczególnych przedmiotów, ale i konkretnych rozwiązań technicznych i designerskich – przedmioty starzeją się tym szybciej, im większe jest technologiczne przyspieszenie, które w kuchennym mikserze sprzed 20 lat każe widzieć relikt minionej epoki. Muzealne trąbki również służą za ilustrację historycznych etapów rozwoju medycznego instrumentarium, a także świadectwo naukowo-technicznych przemian, jakie dokonały się na początku XX wieku. Trąbki słuchowe zaczęto kolekcjonować w czasie, gdy wciąż jeszcze były w użyciu. Zasilały zbiory jako poręczny, a zważywszy na wymyślne kształty i ornamentację również malowniczy, element ewolucyjnej narracji o nowoczesności, będąc jej kontrapunktem. Na tle akustycznych trąbek tym bardziej zaawansowane i nowoczesne zdawały się elektryczne aparaty słuchowe1111 W toku XX wieku elektryczne aparaty słuchowe powieliły ten sam schemat. Szybko starzejące się zastępowano nowszymi protezami słuchu, a kolejne wersje aparatów trafiały do kolekcji historii medycyny, poświadczając dynamikę zmiany, jakiej podlegały.  – coraz mniejsze i casualowe. Pierwsza wystawa wiktoriańskich tub akustycznych odbyła się w Filadelfii już w 1934 roku – czasopismo „The Volta Review” relacjonowało ją w technoentuzjastycznym tonie: Przyciągają uwagę dziwacznymi kształtami i przypominają nie tak odległe dni, kiedy słabosłyszący byli identyfikowani przez takie właśnie przedmioty. Dziś wydają się śmieszne i pokazują, dlaczego użytkownicy trąbek padali ofiarami niewyszukanych żartów. Porównując trąbki z dziś używanymi instrumentami, (…) indywidualnie dopasowywanymi, lekkimi i wygodnymi, (…) uzyskujemy obiektywny dowód podniesienia statusu osób słabosłyszących, (…) pokazują jak daleko zawędrowaliśmy1212 As We Looked in Days of Yore: The Philadelphia League Stages an Unusual Exhibit, „The Volta Review” 1934, vol. 36, nr 12, s. 741, 764. . Na łamach magazynu trąbki słuchowe pojawiały się przede wszystkim jako punkt wyjścia progresywnej narracji epatującej tempem dokonującego się rozwoju techniki protetycznej: „Dzisiejsi użytkownicy elektrycznych aparatów słuchowych narzekający na ich wygląd nie zdają sobie sprawy, z czym borykali się pionierzy”1313 „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 1. . Tuby były poręcznym dowodem postępu, jako kuriozalna ciekawostka z nie tak przecież odległej przeszłości uświadamiać miały jego skalę i dynamikę. Zadanie to po części realizowały publikowane w prasie fotografie szczególnie osobliwych obiektów, takich jak trąbki wymyślnie kamuflowane jako fotele1414 „The Volta Review” 1943, vol. 45, nr 6, s. 324. czy domowe akcesoria1515 „The Volta Review” 1940, vol. 42, nr 2, s. 105. . W 1939 roku w „The Volta Review” w cyklu artykułów pod znamiennym tytułem A Matter of Evolution1616 A Matter of Evolution: Hearing Aids And Spectacles, „The Volta Review” 1939, vol. 41, nr 9, s. 518–519, 538 oraz vol. 41, nr 10, s. 584. ukazano dawnych wytwórców trąbek w pozytywnym świetle jako biegłych, a niedocenianych rzemieślników. Nie pozostawiono jednak wątpliwości, że patrząc na te przedmioty i porównując je ze „współczesnymi, wydajnymi, noszonymi od niechcenia instrumentami”, należy przyznać, iż „przynajmniej w tym zakresie świat zmierza we właściwym kierunku”1717 „The Volta Review” 1939, vol. 41, nr 9, s. 538. . W narracjach tych trąbki nie pojawiają się jako obiekty interesujące same w sobie, choć niewątpliwie zwracają uwagę wyszukaną formą, kształtem, a niekiedy zmyślnym kamuflażem. Są raczej punktem wyjścia opowieści o nowoczesności przynoszącej poprawę jakości życia na cywilizacyjną skalę. W 1955 roku trąbki słuchowe weszły w skład kolekcji dokumentującej historię medycyny w Smithsonian Institution w Waszyngtonie1818 „The Volta Review” 1955, vol. 57, nr 9, s. 324. , jednej z najważniejszych amerykańskich instytucji badawczo-muzealnych. Stały się istotnym elementem wystaw i ekspozycji poświęconych historii medycyny1919 Pojawiają się zarówno na wielkoformatowych i zaprojektowanych z rozmachem ekspozycjach, takich jak galerie poświęcone historii medycyny w londyńskim Science Museum (Medicine: The Wellcome Galleries, oparta na zbiorach Wellcome Collection, jest największą ekspozycją historii medycyny), jak i mniejszych, by wspomnieć czasową wystawę skupioną na historii protetyki Man-Made Man – Technology and Medicine w Národním technickém muzeu w Pradze (Člověk v náhradách, maj 2017–marzec 2018, wykorzystała zbiory Uniwersytetu Karola oraz Muzeum Medycyny Narodowej Biblioteki Medycznej w Pradze). , częścią ewolucyjnej opowieści o jej postępach. Podobnie jak podczas pierwszej filadelfijskiej wystawy odgrywały tam rolę kuriozalnych obiektów z przeszłości, w której chyba żaden ze zwiedzających nie chciałby być leczony. Bogatą i różnorodną kolekcję trąbek zgromadzono w Thackray Museum of Medicine w Leeds, w Wielkiej Brytanii, gdzie swe zbiory zdeponowało British Society of Audiology. Kolekcja ta rządzi się prawami oficjalnej, instytucjonalnej archiwizacji: zapakowane w pudełka, owinięte w bibułę i oznaczone sygnaturami trąbki reprezentują spectrum kształtów, rozmiarów, strategii ukrywania i kamuflowania, oddają różnorodność producentów, materiałów i zdobień. Dzięki temu dają wgląd w naturę XIX-wiecznych protez słuchu. W walijskim Gobowen, 180 kilometrów na zachód od Leeds, znajduje się inna, prywatna kolekcja trąbek, w której niedosłyszący kolekcjoner, Myk Briggs, zgromadził 546 eksponatów2020 W 2017 roku Myk Briggs otrzymał wpis do Księgi Rekordów Guinnessa jako właściciel największej na świecie kolekcji trąbek słuchowych – w owym czasie miał ich 359. Obecnie kolekcja obejmuje 546 obiektów (dane z kwietnia 2021 roku), ich fotografie można obejrzeć na internetowej stronie prowadzonej przez właściciela: https://www.eartrumpets.com/showstyles.php, dostęp: 2.04.2021. . Pierwsze dwie trąbki otrzymał od członków rodziny – kosztowne, srebrne tuby z epoki wiktoriańskiej były ekscentrycznymi urodzinowymi prezentami. Kolejne instrumenty kupował już sam, ku konsternacji, a z czasem zniecierpliwieniu rodziny. Kolekcja Briggsa jest liczniejsza od tej zgromadzonej w Thackray Museum of Medicine i od niej odmienna. Chociaż jemu również zależy na różnorodności i ukazaniu bogactwa form, to jednak inaczej rozumie on wariacyjność gromadzonych eksponatów. O ile w muzealnych zbiorach usiłuje się zgromadzić jak największą reprezentację możliwie najbardziej różnorodnych trąbek, o tyle Briggsa interesuje wariacyjność w obrębie typów obiektów: Fascynuje mnie, dlaczego London dome2121 Jeden z najpopularniejszych w XIX wieku kształtów trąbek wytwarzanych przez wielu producentów. Do pokaźnej czaszy dołączona była wygięta w literę „S” tubka prowadząca do ucha. Całość przypominała pękaty imbryk do herbaty. wykonywano w czterech różnych rozmiarach… największy był z pewnością najbardziej efektywny, ale produkować można było po prostu duże i małe – po co aż cztery rozmiary. Dlaczego produkowano je z różnych materiałów, które nie wpływały na ich działanie2222 Rozmowa z Mykiem Briggsem przeprowadzona 16.01.2016 roku w Gobowen w Wielkiej Brytanii. . Kolekcja Briggsa zdaje się składać z bardzo podobnych trąbek, jednak po bliższym przyjrzeniu ujawniają one swoją unikatowość. Znalazło się w niej miejsce dla trąbek, które najpewniej nigdy nie zainteresowałyby instytucjonalnego muzeum. Są tam zatem instrumenty domowej roboty, wykonane z materiałów pochodzących z odzysku (na przykład cynowy lejek używany w kuchni), a także artefakty z pozoru zwyczajne, wręcz przeciętne pod względem budowy czy wykorzystanych materiałów, ale noszące ślady użytkowania, a zatem naznaczone przez właściciela. Takim wyjątkowym obiektem jest miedziana trąbka, do połysku wypolerowana w miejscu, w którym właściciel lub właścicielka ujmowali ją kciukiem – jest niczym miejski pomnik, którego potarcie ma przynieść turystom szczęście. Inna odziana jest w dziergany szydełkiem „sweterek”, który być może miał uczynić milszym w dotyku przedmiot, którego używano zapewne codziennie. Różnorodność, której szuka Briggs, nie jest odmiennością „katalogową”, która pozwoli zaprezentować pełną systematykę tych obiektów. To raczej różnice wynikające z interakcji między obiektem, wytwórcą a użytkownikiem. Myk Briggs, jakkolwiek unikatowe wydawać może się jego kolekcjonerskie zacięcie, nie jest jedynym kolekcjonerem wiktoriańskich tub akustycznych. Jest ich kilku i chociaż współzawodniczą ze sobą, to Briggs przyznaje, że informuje znajomych zbieraczy o aukcjach trąbek, których sam nie zamierza kupić. Największymi bowiem rywalami pasjonatów trąbek są silverboys, jak określa ich Briggs – osoby kolekcjonujące srebrne przedmioty z epoki wiktoriańskiej. Tego typu obiekty cieszą się ogromnym wzięciem, nie tylko wśród zachodnich kolekcjonerów, co sprawia, że zarówno w domach aukcyjnych, jak i na licytacjach internetowych ceny akustycznych tub bywają bardzo wygórowane2323 Tamże. . Chociaż muzealna gablota zdaje się naturalnym miejscem „ostatniego spoczynku” wiktoriańskich tub gwałtownie relokowanych w sferę technicznej archeologii, to odnaleźć je można także w innych, bardziej zaskakujących sferach, gdzie wiodą nieoczekiwane „pośmiertne” żywoty. W dalszej części przedstawię przykłady czterech techniczno-kulturowych siedlisk, w których – bywa, że do dziś – odnaleźć można wiktoriańskie tuby. Najpewniej nie wyczerpują one szerokiego spektrum nowych form użytkowania trąbek, które z perspektywy wieku XX i XXI stanowią technologiczne relikty. Nieelektryczność w walce z elektrycznymi aparatami słuchowymi W starciu z biorącymi szturmem rynek elektrycznymi aparatami słuchowymi najdłużej wytrwały tuby konwersacyjne. Te długie i cienkie rury z elastycznego materiału wyposażone w ustnik z jednej strony i stożkowatą słuchawkę z drugiej promowane były na łamach „The Volta Review” aż do lat 40. XX wieku. Jak trąbki, które już u progu XX wieku postrzegano jako staromodne, mogły przetrwać tak długo na łamach magazynu, który w dwudziestoleciu międzywojennym stał się areną zaciekłej walki o uwagę i pieniądze niedosłyszących czytelników toczonej przez coraz liczniejszych producentów aparatów elektrycznych? Ich promocja w warunkach zawziętej konkurencji wymagała nowych, zmyślnych strategii promocyjnych. Jedną z nich było eksponowanie nieelektrycznego charakteru tub. W 1917 roku, pośród entuzjastycznych doniesień o możliwościach elektrycznych aparatów, na łamach „The Volta Review” pojawiła się reklama tuby konwersacyjnej marki Audi-Tube, adresowana do „głuchych, którzy porzucili już nadzieję na doświadczenie naturalnych dźwięków rozmowy”2424 „The Volta Review” 1917, vol. 19, nr 7, s. 361. . Do jej atutów zaliczano naturalność głosu, którego nie poddawano elektrycznej obróbce, oraz fakt, że nie trzeba jej wkładać do ucha i wystawiać na kontakt z wydzielinami ciała – była zatem prezentowana jako „bezpieczna i higieniczna”. Te mające również wielowiekowy rodowód tuby okazywały się mieć wiele zalet. Były one szczególnie widoczne w porównaniu z bardzo niedoskonałymi aparatami elektrycznymi, które charakteryzowały się „mechanicznością” dźwięku, koniecznością używania dużych i drogich baterii, a także powodowały ból uszu uciskanych przez słuchawki i niewygodę wynikającą z oplatających ciało kabli2525 Ear Shells for Deafness, „The Volta Review” 1920, vol. 22, nr 9, s. G. . Od nich właśnie oraz od „szkodliwych skutków działania prądu elektrycznego”2626 Aurolese Phone, „The Volta Review” 1924, vol. 26, nr 6, s. N. uwalniać miały stare, dobre akustyczne tuby. Wszystkie mankamenty aparatów elektrycznych najlepiej podsumowywał slogan reklamowy tuby Super-ear: „żadnych baterii, żadnych kabli, żadnych opasek na głowę”2727 Super-ear, „The Volta Review” 1928, vol. 30, nr 5, s. M. . Długą obecność tub konwersacyjnych na rynku konsumenckim tłumaczyć można również ich sprawnie eksploatowanym podobieństwem do telefonu. Nie tylko konotował on nowoczesność i postęp techniczny, ale także był symbolem bardzo wydajnej amplifikacji. Producenci tub skracali rurki, prowadzące od ustników do słuchawek, by jeszcze bardziej upodobnić swój produkt do słuchawki telefonicznej2828 Audi Aid, „The Volta Review” 1920, vol. 22, nr 9, s. H. . Wykorzystano jednak nie tylko podobieństwo w wyglądzie obu instrumentów. Ponieważ porównań z telefonią używali też producenci elektrycznych wzmacniaczy (nazywanych czasami „telefonicznymi aparatami słuchowymi”), reklamowanie tub w podobny sposób można uznać za próbę wpisania się w główny nurt dyskursu reklamowego jako takiego. Tuby akustyczne reklamowano jeszcze w czasie drugiej wojny światowej, jednak w 1941 roku Vibratube prezentowana była już nie jako alternatywa dla elektrycznych aparatów słuchowych, lecz ostatnia deska ratunku „dla beznadziejnych przypadków”. Co więcej, promowano ją nie jako protezę słuchu, ale przyrząd terapeutyczny – miała „przyuczać i stymulować” słuch tak, że już po dwóch miesiącach użytkownik gotowy był do nabycia elektrycznego aparatu słuchowego. Producent deklarował, że Vibratube może zostać także podłączona do radia dla dalszych ćwiczeń2929 Vibratube, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 12, s. 760. . Tuby konwersacyjne okazały się najskuteczniejszym typem akustycznych wzmacniaczy i jako jedyne stanąć mogły do (i tak skazanej na porażkę) konkurencji z aparatami elektrycznymi. Na frontach wojen światowych Tym bardziej interesujące wydaje się, że wiktoriańska trąbka, a właściwie leżąca u jej podstaw koncepcja tuby jako wzmacniacza fali dźwiękowej, znalazła zastosowanie na polach bitewnych pierwszej wojny światowej. Z uwzględnieniem tej zasady budowano tak zwane nasłuchowniki – wielkoformatowe, złożone systemy, służące do wykrywania samolotów nieprzyjaciela, zanim pojawił się radar. Nad udoskonaleniem metod wykorzystania akustyki w obronie przeciwlotniczej pracowano w wielu krajach przez cały okres międzywojenny, a wielkie tuby nasłuchowe stosowano na wielu frontach drugiej wojny światowej3030 Przeciwlotnicze zastosowanie trąbek znane było także w Polsce – nasłuchowniki przedstawiane były w polskiej prasie tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej jako skuteczna i w istocie jedyna ochrona miast przed nalotami wroga. Nasłuchowniki to nie tylko kolejna nisza, w jakiej w XX wieku przetrwały wiktoriańskie trąbki. To także jeden z nielicznych, o ile nie jedyny, przykład odwrócenia klasycznego kierunku transferu technologii: od napędzanej militarnymi potrzebami i finansowanej przez armie innowacji do sfery życia codziennego. Trąbki akustyczne trafiły do „służby” wojskowej u schyłku swojej kariery w domenie cywilnej – w czasie pierwszej wojny światowej armie używały mobilnych, wielotubowych instalacji nasłuchowych do lokalizacji stanowisk artylerii oraz nadlatujących samolotów. Z czasem tę samą zasadę działania chcieli wykorzystać Brytyjczycy, budując wzdłuż wybrzeża potężne betonowe „akustyczne lustra”, jako element systemu wczesnego ostrzegania przed atakiem lotniczym z kontynentu. Wcześniej trąbki akustyczne usiłowano wprowadzić na morza – w 1859 roku Benjamin R. Smith opatentował w Stanach Zjednoczonych „instrument do oceniania kierunku dźwięków we mgle”3131 Benjamin R. Smith, Ascerting Position of Fog Bells, Stany Zjednoczone, opis patentowy nr 23718, wydany 19.04.1859. . Urządzenie miało formę zbierającej odgłosy półsfery zakończonej lejkiem prowadzącym wprost do ucha użytkownika. W 1880 roku pomysł ten został znacząco rozwinięty przez Alfreda M. Mayera, który opatentował topophone3232 Alfred M. Mayer, Topophone, Stany Zjednoczone, opis patentowy nr 224199, wydany 3.02.1880. . Urządzenie to służyło do pozycjonowania źródła dźwięku: dwie, szeroko rozstawione trąbki umieszczone na stelażu w kształcie litery „T” połączone były ze stetoskopowymi słuchawkami – ta swoista stereofonia podnosiła precyzję pomiarów. Samo nasłuchiwanie wykorzystywano jeszcze przed pierwszą wojną światową. Tworzono jednostki odpowiedzialne za rozpoznanie dźwiękowe (sound ranging). W ich skład wchodzili nie zwykli żołnierze, ale przeszkoleni specjaliści, których zadaniem było wspomaganie planowania ostrzału3333 Richard N. Scarth, Echoes From the Sky: A Story of Acoustic Defence, Hythe Civic Society, Kent 1999, s. 4. przez wsłuchiwanie się w odgłosy wystrzałów i lokalizowanie w ten sposób dział w okopach nieprzyjaciela. Z czasem nasłuchiwanie, wspomagane akustycznymi instrumentami, zaczęło służyć przede wszystkim jako ochrona przed nowego rodzaju zagrożeniem – samolotem. Frontowe tuby akustyczne można podzielić na trzy grupy. Najmniejsze, przeznaczone do użytku indywidualnego, przyjmowały kształty znane z komercyjnego rynku protez słuchu, ale były od nich zdecydowanie większe. Zestawiane w parach zazwyczaj nie wymagały podtrzymywania – umieszczane były na stelażach lub opaskach na głowę, co dawało żołnierzowi wolne ręce. Ich dziwaczne kształty i systemy mocowania do ciała dziś wykorzystywane są w retrofuturystycznej ikonografii wpisującej się w dieselpunkową estetykę3434 Dieselpunk to odłam fantastyki naukowej sięgającej w estetycznych, kulturowych, a przede wszystkim technicznych odniesieniach do dwudziestolecia międzywojennego oraz silnika spalinowego i napędzanych nim technologii. . Nasłuchowniki te stosowane były na posterunkach, gdzie trudno było rozmieścić większe, cięższe i bardziej skomplikowane urządzenia. Drugim typem były mobilne systemy trąbek stosowane przynajmniej od 1917 roku (rysunek 1). Zwykle składały się na nie trzy instrumenty, ale pojawiały się też zestawy cztero- a nawet pięciotubowe. Całość można było rozmontować, przewieźć i złożyć w nowym miejscu, choć zdarzały się także kompletne systemy nasłuchowe na samochodach, gotowe do użycia tuż po dotarciu do celu. Wymagały specjalnie przeszkolonego zespołu: jedna osoba manewrowała stelażem w pionie, druga w poziomie, trzecia zaś, opierając się na zebranych danych, obliczała położenie nadlatujących maszyn nieprzyjaciela. Rysunek 1. Nasłuchownik mobilny Czarno-białe zdjęcie. Na pokrytym trawą gruncie, wybetonowana okrągła płyta. W oddali widoczny drewniany płot, za nim rozciągają się trawiaste pola. W betonową płytę wmontowano okrągłą, metalową obręcz. W niej osadzony metalowy, cylindryczny i zwężający się ku górze postument. Na jego szczycie zamocowane dwie bardzo duże trąby, w przekroju prostokątne. Wyginają się w literę „S”. Od zakończenia każdej z nich biegnie elastyczna rurka. W połowie postumentu zamontowane jest siedzisko i pokrętło podobne do kierownicy samochodu. Na siedzisku siedzi mężczyzna ubrany na czarno. Na głowie ma szary kaszkiet. Trzyma pokrętło obydwoma rękami. Dwie elastyczne rurki biegnące od trąb schodzą się w słuchawki, jak w lekarskim stetoskopie. Umieszczone są w uszach mężczyzny. Źródło: The National Archives, Londyn, Wielka Brytania, AVIA 17/37 A.D.E.E. Acoustical Report No. 585 May, 1935, dzięki uprzejmości The National Archives (Open Government Licence). Na podstawie kalkulacji samolot był namierzany i oświetlany, by ułatwić jego zestrzelenie. Pomimo niezaprzeczalnych atutów tuby akustyczne używane w wojsku generowały podobne problemy jak ich mniejsi kuzyni w cywilu: były kłopotliwe w użyciu i wzmacniały wszystkie dźwięki – również rozmowy znajdujących się w pobliżu ludzi, szum wiatru, a także odgłosy wybuchów, co kończyło się zwykle uszkodzeniem słuchu operatorów. Ci ostatni byli wystawieni na znacznie więcej niebezpieczeństw: nasłuchowniki musiały się znajdować stosunkowo wysoko, poza okopami, więc trudno było je osłonić przed atakiem, a w nocy, gdy po namierzeniu samolotu obsługa włączała reflektory, oświetlając samoloty wroga, same urządzenia i obsługujący je ludzie stawali się łatwym celem ostrzału. Mobilne stacje nasłuchowe używane były też podczas drugiej wojny światowej, zwłaszcza przez państwa, które nie posiadały radaru, takie jak Japonia. Nawet ci, którzy znali tajemnicę działania radaru, używali nasłuchowników3535 Mobilne nasłuchowniki dostępne były w powtarzalnych, fabrycznie wytwarzanych wzorach, jednak jeszcze w połowie lat 30. XX wieku pojawiały się przenośne systemy nasłuchowe projektowane i wytwarzane w trybie „zrób to sam” przez wojskowych inżynierów. Znakomitym przykładem mogą być „Uszy Chandlera”, zaprojektowane przez kapitana H.L. Chandlera, a wykonane przez sierżanta J.D. Jonesa, dumnie prezentowane na łamach amerykańskiego „Coast Artillery Journal” w 1935 roku. Mały, lekki wyposażony w dwie kwadratowe w przekroju, wykręcone w literę „S” trąby nasłuchownik miał służyć przede wszystkim do celów szkoleniowych, choć autorzy przekonani byli co do jego skuteczności także w lokalizowaniu samolotów wroga na prawdziwym polu walki (William F. Marquat, Old Stuff, „Coast Artillery Journal”, May–July 1935, s. 210). , choć stanowiły one „drugą linię obrony”3636 R.N. Scarth, dz. cyt., s. 122. . Rysunek 2. Lustro akustyczne Czarno-białe zdjęcie. W zboczu pokrytego trawą wzgórza jest wybetonowany duży, sięgający do dwóch trzecich wzgórza kwadratowy blok. W jego powierzchni znajduje się kuliste zagłębienie. Zajmuje ono niemal całą ścianę bloku. Przed blokiem stoi betonowy postument. Na jego szczycie przytwierdzono metalowy słupek z ruchomym ramieniem. Ramię skierowane jest w środek zagłębienia w bloku. Na końcu ramienia znajduje się skrzynka. Odchodzą od niej elastyczne rurki – jak w lekarskim stetoskopie. Wokół postumentu dobudowana jest drewniana platforma. Prowadzą do niej drewniane schody. Na platformie, tyłem do wklęsłego bloku stoi mężczyzna. Kieruje położeniem ramienia, a w jego uszach są słuchawki odchodzące od skrzynki na końcu ramienia. Źródło: The National Archives, Londyn, Wielka Brytania, AVIA 23/231, Sound Mirrors for Anti-Aircraft Defence, S.E.E. Report No. 24O, 16.01.1924, dzięki uprzejmości The National Archives (Open Government Licence). Największe systemy nasłuchowe wykorzystywały wielkoskalowe zwierciadła akustyczne: betonowe wklęsłe dyski o kilkumetrowej średnicy (rysunek 2) lub kilkudziesięciometrowe, biegnące po łuku ściany o doskonale gładkiej powierzchni. Zbierane przez nie dźwięki skupiały się w ognisku, w którym stawał obserwator wyposażony we właściwą tubę akustyczną ze stetoskopowymi słuchawkami. Eksperymenty z architektonicznymi nasłuchownikami rozpoczęto w 1915 roku. Panowało przekonanie, że kształt zwierciadła akustycznego powinien być dopasowany do długości fal dźwiękowych, dlatego do zlokalizowania samolotu śmigłowego, którego silnik wytwarza dźwięk o stosunkowo niskiej częstotliwości (a zatem o długiej fali), za konieczne uznano zwierciadła o wielkiej powierzchni. W czasie pierwszej wojny światowej Brytyjczycy ogromne wklęsłe dyski budowali z drewna oraz wykuwali w skałach. Po zakończeniu działań wojennych lęki przed potencjalnym atakiem z powietrza nie ustały i brytyjskie wojsko rozpoczęło prace nad systemem wczesnego ostrzegania opartym na dźwiękowej lokalizacji nadlatujących samolotów. Jednak prowadzenie prac doświadczalnych w czasie pokoju wiązało się z ogromnymi kosztami: badanie możliwości i skuteczności systemów nasłuchowych wymagało wielokrotnych, monitorowanych przelotów w różnorodnych warunkach pogodowych, na różnych wysokościach – słowem mnóstwa danych. Ten problem rozwiązano, budując eksperymentalne, betonowe lustra akustyczne w Hythe nad kanałem La Manche. Przebiegała tamtędy trasa lotów komercyjnych łączących Wielką Brytanię z kontynentem. Początkowo operatorzy dźwiękowych zwierciadeł stali przed nimi na platformie. Z czasem jednak lustra zaczęto projektować z budką pod lub za zwierciadłem, co chroniło operatora przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, a także pokusą, by zamiast nasłuchiwać – wypatrywać samolotów. Rzecz bowiem w tym, że badania prowadzone w Hythe „dawały bardzo rozczarowujące wyniki”3737 The National Archives, Kew, London (dalej: TNA), sygn. AIR 5/715. : jakkolwiek system akustycznych luster i trąbek znakomicie wzmacniał ludzką mowę (dało się ją słyszeć aż z 360 metrów), to w nasłuchiwaniu samolotów dawał minimalną przewagę nad uchem nieuzbrojonym w żaden sprzęt. Pozwalał na usłyszenie samolotu na 6–10 minut, zanim można było go dostrzec. W Londynie uznano jednak, że dla tych kilku dodatkowych minut na przygotowanie miasta do obrony przed atakiem z powietrza warto rozbudowywać kosztowną w utrzymaniu nadbrzeżną sieć akustycznego ostrzegania. Raport z eksperymentów prowadzonych w 1924 roku3838 TNA, sygn. AIR 5/715. zaleca rozbudowę tego systemu, ale raczej z braku alternatywy niż z przekonania o jego nadzwyczajnej skuteczności. Zakładano, że o wiele lepsze rezultaty dałyby nie tyle akustyczne lustra, ile wielkoskalowe trąby, jednak spodziewano się, że ich konstrukcja i używanie nastręczałoby zbyt wielu kłopotów. Po pierwsze, musiałyby być ruchome, by skanować niebo w poszukiwaniu samolotów, podczas gdy lustra zbierały dźwięki z szerokiego zakresu kierunków. Po drugie, duże ruchome konstrukcje na smaganych wiatrem wybrzeżach narażone byłyby ciągle na uszkodzenia. Rysunek 3. Plany akustycznej ochrony wybrzeża Kolorowa, geograficzna mapa wybrzeża. Na linii brzegowej narysowano pięć niebieskich kropek. Każda z nich znajduje się w centrum półokręgu nachodzącego na morze. Półokręgi narysowane cienką czerwoną linią. Wypełnione koncentrycznie rozchodzącymi się liniami, jak szprychy w kole rowerowym. Półokręgi zachodzą na siebie i tworzą rodzaj siatki. Źródło: The National Archives, Londyn, Wielka Brytania, AVIA 16/318, dzięki uprzejmości The National Archives (Open Government Licence). W dwudziestoleciu międzywojennym wschodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii3939 Kompleksy akustyczne przetrwały do dziś, stanowiąc krajobrazową gratkę dla turystów i pasjonatów. Systemy nasłuchowe planowane były w drugiej połowie lat 30. XX wieku także na Malcie i Gibraltarze. planowano „uzbrajać” w „betonowe uszy”4040 R.N. Scarth, dz. cyt., s. 2. (rysunek 3), choć nierozstrzygnięte kwestie ich obsługi i utrzymania rodziły wiele pytań: kto miałby odpowiadać za utrzymanie infrastruktury i obsadzenie jej załogą oraz kto właściwie miałby prowadzić nasłuch. Pojawiały się sugestie, by byli to emerytowani wojskowi, a także kobiety „w razie konieczności i po odpowiednim przeszkoleniu”4141 TNA, sygn. AIR 16/316. . Zdawano sobie sprawę, że „akt słuchania ma czysto subiektywny charakter i wymaga specjalistycznego treningu”4242 TNA, sygn. AVIA 17/47, A.D.E.E. Acoustical Report No. 77. October 1932B.  – jak jednak wyszkolić personel o odpowiednich kompetencjach4343 TNA, sygn. AVIA 17/47; nasłuchiwanie wymagało dobrego słuchu, umiejętności obsługi urządzeń oraz doświadczenia w odróżnianiu odgłosów morza, wiatru, statków czy motorów od silnika samolotu. ? Zalecano wybór osób o „sensownym” wykształceniu4444 TNA, sygn. AVIA 17/47, A.D.E.E. Acoustical Report No. 77. October 1932. , by potrafiły zrozumieć naturę zjawiska, z którym miały mieć do czynienia. Ich zadaniem było nie tylko nasłuchiwanie, ale także dokonywanie obliczeń położenia wrogiego samolotu. Niezwykle pożądaną cechą była też umiejętność długotrwałej koncentracji4545 Tamże. , bowiem wielogodzinne skupienie w celu pochwycenia bardzo cichych dźwięków, zagłuszanych przez szum wiatru i odgłosy fal, było dla operatorów nasłuchowników najtrudniejszym i najbardziej męczącym zadaniem. Odruchowo zaczynali raczej wypatrywać samolotów, niż ich nasłuchiwać, miewali również dźwiękowe złudzenia. By wyeliminować problemy z ludzką załogą, podejmowano próby zautomatyzowania nasłuchu i eksperymentowano z mikrofonami oraz wzmacniaczami, tworząc de facto wielkoskalowe elektryczne aparaty słuchowe. Te jednak, podobnie jak ówczesne elektryczne protezy słuchu, rejestrowały wszystkie odgłosy, nie tylko nieprzyjacielskie samoloty. W konsekwencji i tak wymagały nadzoru człowieka, który ostatecznie rozstrzygał, jaki jest charakter rejestrowanych odgłosów. Militarne zastosowanie akustycznych wzmacniaczy jest przykładem systemu technicznego, którego ze względu na koszty, uciążliwość oraz niską skuteczność wojsko nie chciało rozwijać i utrzymywać, lecz było do tego zmuszone z powodu braku lepszych rozwiązań. Na 1936 rok planowane było ukończenie nowego kompleksu nasłuchowego u ujścia Tamizy. Inwestycja ta prowadzona była jednocześnie z intensywnymi, tajnymi pracami nad radiowym systemem wykrywania samolotów i statków – radarem4646 Robert Buderi nie zawaha się określić radaru rozwiązaniem przesądzającym o losach drugiej wojny światowej – wojny technologicznej (s. 24). Nad systemem wykrywania samolotów i łodzi podwodnych – przede wszystkim w nocy – gorączkowo pracowały wszystkie strony konfliktu. W wyścigu tym prowadzili Niemcy do momentu wynalezienia magnetronu przez Brytyjczyków w 1940 roku (Robert Buderi, Radar. Wynalazek, który zmienił świat, tłum. Piotr Amsterdamski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006). . Pracowały nad nim także Francja, Niemcy, Włochy, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, jednak żaden z tych krajów nie rezygnował z doposażania swych armii w mobilne bojowe nasłuchowniki, tym bardziej że spodziewano się, iż stacje radarowe mogą być zagłuszane. Wydane w lipcu 1939 roku memorandum brytyjskiego War Office stwierdzało, że obrona akustyczna prędko nie straci na znaczeniu4747 R.N. Scarth, dz. cyt., s. 122. . Krótka kariera nasłuchowników jest interesująca z jeszcze jednego powodu. Na rynku usług protetycznych, z którego się przecież wywodziły, trąbki akustyczne funkcjonowały już głównie jako obiekty archaiczne, gromadzone w kolekcjach jako świadectwa przeszłości. Trąbki w cywilu niekiedy wyśmiewane, reprezentujące wstydliwą i krępującą głuchotę właścicieli, na polach walki i wybrzeżach okazywały się sprzętem zapewniającym bezpieczeństwo obywatelom. Nasłuchowniki były znakiem nie niepełnosprawności, a słuchania sprofesjonalizowanego oraz kompetencji wynikającej z długotrwałego treningu. Tak jak lekarski stetoskop, nasłuchownik sprawnemu i wyszkolonemu uchu dawał wgląd w rzeczywistość, a w konsekwencji chronił kraj przed atakiem. Tuby akustyczne odbyły wędrówkę o dość zaskakującej trajektorii: o ile w domenie protetyki słuchu były technologią z poprzedniej epoki, o tyle ich relokacja w sferę militarną paradoksalnie uczyniła z nich symbol skuteczności i punkt odniesienia dla elektrycznych aparatów słuchowych. Oto na łamach „The Volta Review” w 1942 roku pojawiła się reklama aparatów amerykańskiej firmy Maico (rysunek 4), która wykorzystała obraz nasłuchownika z trzema trąbkami obsługiwanego przez dwóch profesjonalnych operatorów: Dzisiejszej nocy naszych wybrzeży strzegą „mechaniczne uszy”. Ogromne, czujne, czułe wykryją najlżejszy odgłos silników nadciągających bombowców. Życie naszych obywateli zależy od tych wykonanych ludzką ręką „uszu”. Także ich słuch może zostać poprawiony przez znakomite „uszy” wyprodukowane przez Maico4848 Maico, „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 3, s. 173. . To doprawdy ciekawa wolta: oto aparaty słuchowe reklamowane były poprzez odwołanie do akustycznych trąbek, które całkowicie wyparły i zastąpiły, uwznioślonych przez ich militarne zastosowanie. Rysunek 4. Reklama aparatu Maico Czarno-biały rysunek. Dwóch mężczyzn stoi obok nasłuchownika. Jeden - za nasłuchownikiem, widać tylko jego twarz i ramiona. Drugi stoi z przodu. Ubrany jest w luźne spodnie, białą koszulę i krawat. Nasłuchownik składa się z cylindrycznej osi i trzech dużych, obłych tub. Mężczyźni mają słuchawki na uszach. Mężczyzna z przodu wpatruje się w niebo. Źródło: „The Volta Review” 1942, nr 44(3), s. 173, dzięki uprzejmości „The Volta Review”. Odzyskanie medycyny Choć wydawać się to może zaskakujące, w Wielkiej Brytanii tuby akustyczne były używane, produkowane oraz refundowane przez publiczny system opieki zdrowotnej jeszcze na początku lat 80. XX wieku, ponad 50 lat po upowszechnieniu się elektrycznych aparatów słuchowych. Trąbki nie tylko przetrwały w oficjalnym obiegu medycznym obok elektrycznych aparatów, ale także dotrwały protez nowej generacji – implantów ślimakowych. Trąbki słuchowe były w ofercie NHS od jego powołania, tuż po drugiej wojnie światowej4949 TNA, MH 170/222, karta 70A. . Produkowały je dwie prywatne firmy5050 A List of Current Hearing Aids, „British Journal of Audiology” 1968, vol. 2, nr 4, s. 112–118 oraz 1969, vol. 3, nr 4, s. 110–121. , w tym opisywana już Thomas Hawksley, która wyspecjalizowała się w tubach o budowie teleskopowej. W połowie lat 70. XX wieku dostęp do aparatów akustycznych stawał się jednak coraz bardziej problematyczny. W marcu 1975 roku londyński chirurg A.W. Morrison podkreślał podczas spotkania rządowej grupy roboczej do spraw badań nad protezami słuchu (Working Group on Hearing Aid Research)5151 W 1973 roku Medical Research Council (rządowa agencja koordynująca i finansująca badania medyczne w Wielkiej Brytanii) powołała komitet, który miał rozpoznać stan badań nad głuchotą. Ten zaś utworzył dwie instytucje eksperckie – jedna z nich, Clinical and Edpidemiological Features of Sensori-Neural Deafness, korzystała z badań przywołanej grupy roboczej. : „z coraz większym trudem zdobyć można nieelektryczne aparaty na receptę; a jest grupa niesłyszących, dla których instrumenty te są cenną pomocą – grupa ta jest wprawdzie niewielka, ale jej potrzeb nie można pomijać”5252 TNA, sygn. FD 23/3266, Minutes of the seventh meeting held 17 January 1975, s. 2. . Zaproponował, by do rekomendowanych przez grupę roboczą tematów badawczych włączyć kwestię trąbek słuchowych. Był to pomysł dość radykalny w czasach, gdy NHS, pod dużą presją komercyjnej konkurencji, wprowadzał do oferty nowe, zminiaturyzowane aparaty słuchowe mieszczące się w całości za uchem5353 Projekt ten pochłaniał wiele uwagi, gdyż nastręczał mnóstwo problemów. Borykano się z konstrukcyjnymi zadaniami umieszczenia wszystkich elementów aparatu w jednym, małym pudełku, kosztami i wyzwaniami (w tym ekologicznymi) związanymi z bateriami, czy w końcu strategią refundacji protez słuchu. . Te jednak okazywały się zbyt trudne w obsłudze dla części seniorów i osób z niepełnosprawnościami fizycznymi5454 TNA, sygn. FD 23/3266, First Interim Report Working Group on Hearing Aid Research z 2 October 1974, s. 1.  – uznano, że „ze względu na ograniczoną sprawność mogą [oni – dop. M.Z.] wymagać uproszczonych [aparatów – dop. M.Z.]”5555 TNA, sygn. FD 23/3266, Report of working group on Hearing Aid Research, s. 5. , a „prace nad ergonomią muszą być prowadzone z uwzględnieniem [tego – dop. M.Z.] faktu”5656 TNA, sygn. FD 23/3735, First Report Co-Ordinating Group on Hearing Aid Specifications 1980, s. 11. . Pojawiła się propozycja, by „poświęcić wykwintność na rzecz łatwości obsługi”5757 TNA, sygn. FD 23/3271, Working Party on Clinical and Epidemiological Features of Sensorineural Deafness 1975–76, komentarz do raportu dr Humphrey. i upraszczać zaawansowane urządzenia, likwidując przełączniki i kontrolki, które wprawdzie poszerzały możliwość adaptacji parametrów, ale mniej sprawnym użytkownikom nastręczały trudności w obsłudze5858 TNA, sygn. FD 9/4330, Notatka z rozmowy telefonicznej. . Dla części z nich największym, a niemożliwym do wyeliminowania problemem była wymiana maleńkich baterii wymagająca precyzji oraz sprawnych, nietrzęsących się dłoni5959 Dystrybutorzy aparatów słuchowych informowali instytucje państwowe, że ich działalność często obejmuje opiekę nad użytkownikiem aparatu – np. wymienianie baterii w aparatach (CX 1/1277, Note of a meeting with the Hearing Aid Industry Association held on Thursday 9 September 1976 at 3 pm in the Park Lane Hotel; 14.09.1976). . „Pacjentom zbyt niedołężnym lub niepełnosprawnym, by poradzić sobie z bardziej zaawansowanymi aparatami elektrycznymi”6060 TNA, sygn. MH 170/222, karta 70A. , NHS oferował zatem duże i łatwe w obsłudze aparaty mechaniczne rodem z poprzedniej epoki technologicznej – wiktoriańskie trąbki słuchowe. Rozwiązanie to wpisuje się w rynkowy schemat, w którym dla osób starszych przeznacza się urządzenia, celowo projektowane jako mniej zaawansowane niż bieżąca technologiczna norma lub w których specjalnie ogranicza się zbyt zaawansowane funkcje6161 Współczesnym przykładem są telefony komórkowe dla starszych, którzy nie chcą lub nie potrafią używać smartfonów. Sprzęt ten projektowany jest na przekór współcześnie panującej tendencji Jenkinsowskiej czarnej skrzynki: obiektu uniwersalnego, realizującego wszystkie medialne potrzeby użytkowników, gładkiego i bez przycisków. Telefony dla seniorów mają ograniczoną funkcjonalność – ich celem jest po prostu telefonowanie – wyposażone są w klawiaturę, a nie mają dotykowych ekranów. . Co interesujące, oferowane przez NHS z myślą o „specjalnych potrzebach” osób zniedołężniałych trąbki okazywały się w pewnych sferach bardziej użyteczne niż elektryczne aparaty słuchowe. Autorzy raportu poświęconego protezom słuchu dla niedosłyszących seniorów przedstawionego w 1971 roku wskazali, że wprawdzie „siła wzmocnienia i częstotliwości są większe w elektrycznych aparatach słuchowych, ale jakość dźwięku może być lepsza we wzmacniaczach mechanicznych, takich jak tuby konwersacyjne, ze względu na eliminację hałasów z otoczenia”6262 TNA, sygn. MH 168/94, Care of the Elderly with Hearing Problems, s. 6. . Chociaż ocenili trąbki jako „niewygodne i nieakceptowane społecznie”6363 Tamże. , to jednak dzięki nim niektórzy seniorzy potrafili zrozumieć rozmówcę. Raport konkludował, że ich terapeutyczna przydatność powinna zatem zostać doceniona nie tylko w użytkowaniu prywatnym, ale przede wszystkim na oddziałach geriatrycznych i w domach opieki, ułatwiając personelowi medycznemu kontakt z niedosłyszącymi podopiecznymi. Pojawił się nawet pomysł, by standardowo zaopatrywać w tuby konwersacyjne również pielęgniarki środowiskowe i pracowników socjalnych pracujących z seniorami6464 TNA, sygn. MH 170/222, karta 70A. . Na rynku zdominowanym przez zminiaturyzowane, elektroniczne aparaty słuchowe było zatem miejsce i dla wiktoriańskich tub akustycznych, choć, jak świadczy apel doktora Morrisona, zaczynało ich brakować. Sprawie nadano zapewne administracyjny bieg, bowiem już w czerwcu 1975 roku Department of Health and Social Security6565 Department of Health and Social Security. oszacował krajowe roczne zapotrzebowanie na 200 sztuk trąbek6666 TNA, sygn. MH 170/222, karta 70A. . Instytucja ta zaproponowała także zamówienie 5 tysięcy tub konwersacyjnych, które pokryłoby zapotrzebowanie w zinstytucjonalizowanej służbie zdrowia i opiece społecznej. Bez wątpienia niedrogie w produkcji i użytkowaniu (przez brak baterii) tuby i trąbki, w które można było wyposażyć przynajmniej część potrzebujących obywateli, stanowiły kuszącą alternatywę dla kosztownej rehabilitacji poprzez aparaty słuchowe. Co więcej, jak zauważył jeden z urzędników, gdyby zamówienie 5 tysięcy tub konwersacyjnych okazało się na wyrost, to nawet ich wieloletnie przechowywanie w magazynach nie niosło ryzyka, że zestarzeją pod względem technologicznym6767 Tamże. . Kontrakt na kwotę 30 tysięcy funtów6868 Takiego minimalnego zamówienia zażądała firma Eschmann. otrzymał znany brytyjski producent sprzętu medycznego Eschmann Bros & Walsh. Firma zobowiązywała się do dostarczenia 250 trąbek oraz 5 tysięcy tub konwersacyjnych. Cenę tuby ustalono na 5,4 funta, co odpowiadałoby około 45 funtom obecnie6969 Zob. https://www.in2013dollars.com/uk/inflation/1975?amount=5.40, dostęp: 2.04.2021. , a pozostałe trąbki wyceniono na 4,1 funta – 34 funtów współcześnie. Porównanie dokumentacji technicznej z 1976 roku7070 Thackray Museum of Medicine, Conversation Tube, Eschmann. z modelami trąbek wiktoriańskich nie wykazuje większych różnic, tak jakby firma Eschmann wiernie odtworzyła ponadstuletnie wzory. O tym, że tak było, świadczy również apel Briana C. Grovera z Royal National Institute for the Deaf, który w 1977 roku zaproponował, by nie kopiować XIX-wiecznych wzorów, ale unowocześnić je. Uważał, że warto dostosować trąbki do potrzeb i poczucia estetyki współczesnych użytkowników oraz wprowadzić udogodnienia, na przykład podstawkę pozwalającą uwolnić rękę od podtrzymywania protezy przy uchu. Jedną z głównych propozycji Grovera było utrzymanie produkcji tub nie tylko z myślą o brytyjskich seniorach, ale także na eksport do „krajów rozwijających się”7171 Brian C. Grover, A Note on Acoustic Hearing Aids, „British Journal of Audiology” 1977, vol. 11, nr 3, s. 76. , gdzie – jak uważał – z łatwością wpasowałyby się w tamtejszy „zacofany” pejzaż technologiczny. Trudno oszacować, ilu niedosłyszących Brytyjczyków rzeczywiście korzystało z aparatów mechanicznych na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, kiedy na rynek trafiły trąbki i tuby zamówione przez NHS w firmie Eschmann. Z badań przeprowadzonych przez Department of Auditory Rehabilitation wśród pacjentów londyńskiego Royal National Throat, Nose and Ear Hospital w latach 1978–1979 wynika, że spośród ponad 200 objętych ankietą użytkowników protez słuchu dwie osoby korzystały z trąbek słuchowych. Jeden procent to niewiele, ale pamiętać należy, że mowa o urządzeniu rodem z technologicznej zamierzchłej przeszłości7272 S.D.G. Stephens, L.J. Barcham, A.L. Corcoran, N. Parson, Evaluation of an Auditory Rehabilitation Scheme w: Disorders of Auditory Function, t. 3, red. Ian G. Taylor, Andreas Markides, Academic Press, London 1980, s. 269. Oceniając ten wynik, badacze zauważyli, że większość badanych stanowiły osoby starsze, a okolice szpitala, zamieszkane przez „niższe warstwy społeczno-ekonomiczne” charakteryzowały się „wysoką śmiertelnością i przestępczością oraz słabą opieką medyczną pierwszego kontaktu” (s. 265). Ograniczone zasoby finansowe mieszkańców zapewne przekładały się na wybór prostszej, starszej i tańszej protezy. . Trąbki słuchowe były elementem proponowanej przez NHS opieki nad niedosłyszącymi obywatelami co najmniej do połowy lat 80. XX wieku7373 W 1984 roku Stephens i Goodwin w badaniach skuteczności tub akustycznych wykorzystali te „oferowane przez brytyjski NHS” (S.D.G. Stephens, J.C. Goodwin, Non-Electric Aids to Hearing: A Short Story, „Audiology” 1984, vol. 23, s. 215–240). . Co więcej, poważnie rozważano możliwość ich dalszego udoskonalania, co przedłużyłoby żywotność trąbek jako rzeczywistych protez słuchu o blisko siedem dekad od momentu, gdy zastąpiły je elektryczne aparaty słuchowe. Trąbki słuchowe stanęły w jednym szeregu dostępnych rozwiązań medycznych dla słabosłyszących obok elektrycznych aparatów słuchowych oraz implantów ślimakowych. Na przełomie lat 70. i 80. XX wieku w brytyjskim systemie opieki medycznej spotkały się technologie ideowo należące do XIX oraz do XXI wieku. Retronostalgiczna aura Tubom akustycznym zdarza się dziś pełnić funkcję znaczników i reprezentantów epoki wiktoriańskiej, jej estetyki i ducha, który wiązał się z nowymi strategiami produkcji dóbr, miejskim otoczeniem i nowymi kategoriami towarów. Reprezentują i konotują osadzony w anglosaskim XIX-wiecznym pejzażu intelektualnym, politycznym i ekonomicznym paradygmat technicyzacji każdego aspektu życia. Przez formę i zdobienia stanowią techniczne osobliwości, a także świadectwo codzienności (zamożnych) wiktorian. Jako takie, trąbki stały się dzisiaj elementem steampunkowego kostiumu, obok innych atrybutów XIX-wiecznej mechanizacji oraz retronowoczesności, takich jak koła zębate, tłoki i sprężyny, a z elementów garderoby – gorsety, masywne gogle, cylindry i kieszonkowe zegarki. Steampunk to podgatunek science fiction reprezentowany w komiksach, dziełach literackich i filmowych. Swoją żywotność zawdzięcza jednak przede wszystkim fanom bawiącym się rzemieślniczo steampunkową stylistyką7474 Rebecca Onion, Reclaiming the Machine: An Introductory Look at Steampunk in Everyday Practice, „Neo-Victorian Studies” 2008, vol. 1, nr 1, s. 138–163. Steampunk jako przykład rozprzestrzenialności i współpracy fanów opisują Henry Jenkins, Sam Ford, Joshua Green, Rozprzestrzenialne media. Jak powstają wartości i znaczenia w usieciowionej kulturze, tłum. Michał Wróblewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2018, rozdział Ponowna wycena tego, co zostało, s. 171–172. . Część z nich majsterkuje i konstruuje nieraz bardzo złożone maszyny, takie jak napędzane silnikiem parowym roboty czy pojazdy7575 R. Onion, dz. cyt., s. 139. , jednak większość członków tej społeczności realizuje się w cosplayu – rękodzielniczej kreacji kostiumów i akcesoriów, które pozwalają wcielać się w fikcyjne postaci. Fani tego nurtu kupują na aukcjach przedmioty i urządzenia pochodzące z epoki wiktoriańskiej albo takie, które mogą je symulować, i wykorzystują do własnych projektów, interpretując stylistykę i estetykę dawno minionych czasów. Jak wskazuje etnografka Rebecca Onion, steampunkowi rękodzielnicy „nie tyle chcą odtworzyć konkretne technologie z epoki, ile dążą do ucieleśnienia tego, co postrzegają za emocjonalną wartość materialnego świata XIX wieku”7676 Tamże (tłumaczenie za H. Jenkins, S. Ford, J. Green, dz. cyt., s. 172). . Figura trąbki słuchowej doskonale wpisuje się w definiujący ten nurt „kreatywny anachronizm”7777 R. Onion, dz. cyt., s. 140. . Nie tylko przynależy do niego jako obiekt reprezentujący estetykę ery wiktoriańskiej, ale także wyraża rodzące się wówczas zaufanie do techniki bliskiej ciału, towarzyszącej w codzienności i wspierającej człowieka coraz liczniejszymi gadżetami, które rozszerzają jego ciało i zmysły. Częstym tropem steampunkowego kostiumu są odwołania do rozkwitającej w XIX stuleciu protetyki. Na głowie, a czasem na kapeluszach mocowane są spiętrzone konstrukcje z optycznych soczewek oraz trąbki słuchowe (a częściej ich atrapy). Niby-protetyczne ekstensje ciała nakładane są na ręce i nogi za pomocą skomplikowanych systemów składających się ze skórzanych pasków, zawiasów i mosiężnych zapinek. Przez hiperboliczne spiętrzenie przerysowują rzeczywisty rozwój protetyki w erze wiktoriańskiej, ale też celnie oddają fascynację techniką, tak charakterystyczną dla tej epoki7878 Ciekawym „protetycznym” wątkiem w steampunkowej narracji jest postać doktora Arlissa Lovelessa z filmu Bardzo dziki Zachód (reż. Barry Sonnenfeld, 1999), który porusza się na napędzanym parą i automatycznie sterowanym wózku inwalidzkim. Za jego wielkoskalową protezę ruchu uznać można także ogromnego, siejącego postrach i zniszczenie, stalowego, hydraulicznego pająka. . Trąbki słuchowe pojawiają się nie tylko jako retronostalgiczne rekwizyty. Wykorzystywane bywają w projektach artystycznych w swej pierwotnej funkcji – jako instrumenty wzmacniające dźwięk. W ten sposób z tub akustycznych korzystają między innymi artyści z brytyjskiego Gobbledegook Theatre7979 Nazwa grupy odwołuje się do kolokwialnego określenia nieistniejącego języka, nonsensownej mowy, której nie sposób zrozumieć. w serii wydarzeń zatytułowanych Ear Trumpet8080 Zob. http://www.gobbledegooktheatre.com/ear-trumpet, dostęp: 25.02.2020. z pogranicza sonicznej eksploracji i radosnego festynu. Artyści realizują rozgrywające się na wolnym powietrzu i angażujące odbiorców inscenizacje, w których łączą doświadczenie z zabawą w formie niby-naukowej ekspedycji. W Ear Trumpet kostiumy również odgrywają niebagatelną rolę: tweedowe marynarki, welurowe spodnie kończące się sznurowaniem tuż pod kolanem, białe koszule i muszki oraz kaszkiety, a także kobiece makijaże i fryzury nawiązują do pierwszych dekad XX wieku. Aura, jaką tworzą użyte materiały i kroje kostiumów, oraz pozy przybierane przez artystów na promocyjnych zdjęciach i podczas warsztatów odwołują się do wyobrażenia świata z przełomu XIX i XX wieku, do brytyjskiej naukowej tradycji zdobywania, odkrywania i ekspedycji badawczych okresu kolonialnego (rysunek 5). Artyści korzystają z całej palety wystylizowanych instrumentów, których nie powstydziłby się kinowy Indiana Jones: maszyn do pisania, map i mosiężnych kompasów, oprawionych w skórę dzienników podróży. Głównym orężem „odkrywców” są jednak tytułowe trąbki słuchowe. Dwie z nich to autentyczne artefakty z epoki wiktoriańskiej8181 Mail Lorny Reese do autorki, 29.09.2020. , ale większość „wyrzeźbiona” została przez Jeremy’ego Jacobsa8282 W oficjalnych materiałach określony został jako „rzeźbiarz trąbek”. ze stetoskopów, gramofonowych tub oraz starych instrumentów muzycznych, puzonów, klarnetów i trąb, których czasze nie tyle wydają, ile zbierają dźwięki (rysunek 6). Każdy z instrumentów ma nie tylko indywidualne właściwości akustyczne, ale także imię, a wręcz własną osobowość8383 Mail Lorny Reese do autorki, 29.09.2020. (rysunek 7). Rysunek 5. Zespół Teatru Gobbledegook w spektaklu Ear Trumpet w Marble Hill House, Londyn, Wielka Brytania Zdjęcie przedstawia pięć osób – dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Stoją na trawniku. Za nimi biały klasycystyczny pałacyk. Wszyscy ubrani są w sposób przywodzący na myśl modę z początku XX wieku. To tweedowe, brązowe marynarki, beżowe szorty, bryczesy do jazdy konnej, wysokie sznurowane buty. Także makijaże i fryzury kobiet przypominają lata 20. i 30. XX wieku. Cztery osoby trzymają przy uchu trąbki słuchowe. Każda trąbka jest inna. Kobieta stojąca najdalej po lewej oraz kobieta stojąca najdalej po prawej stronie przyjmują dynamiczne pozy - w wypadzie oparte na wysuniętej nodze. Źródło: dzięki uprzejmości Teatru Gobbledegook. Aktorzy, a wraz z nimi uczestnicy kierują je ku ziemi, by w ramach niby-naukowego projektu wymyślonej National Institute of Sonic Geology poszukiwać ukrytych w ziemi dźwięków. Artyści świadomie odwołują się do figury naukowca dżentelmena z początku XX wieku, który w przeciwieństwie do XIX-wiecznych poprzedników porzuca wygodny, zaciszny gabinet na rzecz osobistej eksploracji świata. Uczestnicy zamieniają się w „dźwiękowych detektywów”8484 Zob. http://www.withoutwalls.uk.com/ear-trumpet/, dostęp: 11.11.2016. , czy też „obywatelskich badaczy” (citizen-scientist)8585 Jonathan Croose, Ear Trumpet: Investigations in ‘Sonic Geology’, „Theatre and Performance Design” 2016, vol. 2, nr 3–4, s. 236. odgłosów celowo ukrytych przez artystów pod ziemią. Uprzednio przygotowane i pieczołowicie zakopane instrumentarium emituje utwory skomponowane przez Roberta Lee dla każdej z lokalizacji, w których odbywają się spektakle. Łączą one elementy lokalnej audiosfery, nagrania radiowe i kwestie mówione. Dźwięki, zgodnie z niby-naukową teorią sonicznej geologii, uwalniają się z wnętrza Ziemi w akustycznych bąblach. Rysunek 6. Trąbki słuchowe „wyrzeźbione” przez Jeremy’ego Jacobsa do spektaklu Ear Trumpet Ilustracja przedstawia 12 czarno-białych zdjęć. Każde z nich przedstawia trąbkę słuchową na białym tle. Każda trąbka ma inny kształt. Niektóre z nich to dęte instrumenty muzyczne z dołączonymi do ustnika elastycznymi rurkami. Jest też tuba gramofonu, która przypomina kielich kwiatu. Wszystkie trąbki są metalowe i połyskliwe. Zdjęcia są zrobione z oddali, dlatego nie można rozpoznać dokładnie wszystkich detali. Źródło: dzięki uprzejmości Teatru Gobbledegook. Artystyczna mistyfikacja (konsultowana jednak z audiologiem8686 Mail Lorny Reese do autorki, 29.09.2020. ) zachęcać ma uczestników do samodzielnej eksploracji, bacznego i uważnego przyglądania się rzeczywistości i wsłuchiwania w nią, by odkrywać to, co bliskie, a ukryte. Dyrektor artystyczna teatru Lorna Rees wskazuje8787 Zob. http://www.withoutwalls.uk.com/ear-trumpet/, dostęp: 26.04.2020. , że celem projektu Ear Trumpet jest, aby uczestnicy „odkrywali” dźwięki ukryte przed nimi pod ziemią, ćwicząc się w uważnym i świadomym słuchaniu. Zwraca również uwagę, że różne trąbki dawały odmienne wrażenia odbiorcze, a niektóre z nich były projektowane z myślą o niedosłyszących użytkownikach aparatów słuchowych8888 Mail Lorny Reese do autorki, 29.09.2020. wprowadzających dodatkowy elementem sonicznego zapośredniczenia. Trąbki dla niesłyszących zakończone były nie lejkiem wiodącym do ucha, ale czaszą obejmującą całe ucho, by odizolować użytkownika od ewentualnych dźwiękowych zakłóceń najbliższego otoczenia. Lorna Rees podkreśla, że nie tylko instrumenty, ale i inne elementy sonicznego doświadczenia projektowano, uwzględniając niedosłyszących: „Mogliśmy także (w tajemnicy przed uczestnikami) kontrolować dźwięk i manipulować jego głośnością z myślą o uczestnikach, o których wiedzieliśmy, że są słabosłyszący”8989 Mail Lorny Reese do autorki, 2.11.2020. . Rysunek 7. Trąbki słuchowe zaprojektowane do spektaklu Ear Trumpet Zdjęcie przedstawia cztery kartki w kratkę o niebieskim odcieniu. Zachodzą na siebie, jakby były niedbale rozrzucone na stole. Przedstawiają rysunki trąbek słuchowych. Część rysunków wykonano ołówkiem. Niektóre trąbki są wycięte z jakiegoś wydruku i przyklejone. Każda z trąbek posiada odręczny opis, ale nie widać go dokładnie. Wyraźnie odznaczają się nazwy poszczególnych trąbek odbite z pieczątek drukowanymi literami. To na przykład: QUEEN ALEXANDRIA, MAUREEN ANNE, DIGBY albo GRAND PRIX DE DANSE. Na kartkach na samym środku zdjęcia leży lejkowaty przedmiot wykonany z drewna. Z rozszerzającej się strony okuty jest mosiężną nakładką. Powyżej rozłożona jest drewniana, składana miarka. Na niej leży kartka z szarego papieru. Ma dziurkę z przewleczonym przez nią sznurkiem. Wygląda jak opis eksponatu w muzeum albo zawieszka do bagażu. Znajduje się na niej napis odbity pieczątkami: EAR TRUMPET DESIGNS. Źródło: dzięki uprzejmości Teatru Gobbledegook. Jonathan Croose, badacz, a zarazem aktor Gobbledegook Theatre, analizując projekt Ear Trumpet, posługuje się kategorią sharawadji, uczucia zachwytu niespodziewanym pięknem, które wywoływać ma dostęp do „podziemnej” dźwiękowej rzeczywistości. Performans ma też wywołać anamnezę, stymulowaną nie tylko niegdysiejszym trybem słuchania przez trąbkę, ale i klimatem wywoływanym przez stroje, fryzury i zachowanie artystów oraz samo uczestniczenie w „naukowej” ekspedycji. Croose przywołuje wypowiedź jednego z performerów: „Zostajesz przeniesiony do innej epoki. To epoka wielkich i nieustraszonych odkrywców. Wrażenie przygody udziela się uczestnikom. Zostają zaproszeni do przypominania sobie”9090 J. Croose, dz. cyt., s. 238. . Reminiscencja stoi u podstaw doświadczenia, które chcą wywołać autorzy9191 Tamże. , a trąbki słuchowe uczyniono kluczem dostępu do owej wyimaginowanej, wyestetyzowanej, nieco bajkowej przeszłości. One to, wraz z kostiumami i rekwizytami, „sprawiają, że publiczność przenosi się w czasie. Do swojego dzieciństwa. Do czasów, kiedy technologii było mniej, a relacje między ludźmi ściślejsze, dzięki wspólnemu doświadczeniu”9292 Cyt. za: tamże, s. 240. . Podobne, choć odarte z tweedowych kamizelek i lśniących trąb, projekty realizują też artyści nie tyle związani z teatrem i sztukami wizualnym, ile ci, których artystycznym tworzywem jest przede wszystkim dźwięk. Andres Bosshard, szwajcarski eksperymentator i budowniczy akustycznych instalacji, słucha miasta przez tuby akustyczne – tę rolę odgrywają pospolite pachołki drogowe. Bosshard deklaruje: To trąbki słuchowe. Gdy przykładam je do uszu, każda z nich skupia się na innym fragmencie przestrzeni. Kiedy ich nie używam, słuchając, skupiam się na ludzkim głosie lub śpiewie ptaka, ale gdy tylko przykładam je do uszu, muszę dostosować się do „instrumentu”, lewituję w przestrzeni dźwięku. Wtedy prawdziwie zdaję sobie sprawę z przestrzenności. To naprawdę działa. Kiedy daję pachołki innym osobom do posłuchania, widzę, jak zmieniają się ich twarze, jak ich mięśnie się rozluźniają9393 Andres Bosshard o swoim projekcie w filmie dokumentalnym Melody of Noise, reż. Gitta Gsell, 2015, od 22:47. . Nieco inaczej z trąbek korzysta czeski artysta Matěj Frank, choć i w jego projektach służą one do „wzmacniania »drobnych dźwięków« (oryg. small sounds)”9494 Matěj Frank, Jasmin Schaitl, Entering Continuities, ATHENA-Verlag, Oberhausen 2019, s. 76. w przestrzeni miasta. W ramach projektu Monologue umieszcza on w różnych miejscach wielkogabarytowe tuby – ich rozmiary unieruchamiają instrumenty i dają artyście możliwość częściowego zaprojektowania audialnego doświadczenia osób, które z nich skorzystają. Lokalizacje są nieprzypadkowe – jedna z trąb trafiła w 2019 roku na teren dawnego lotniska Aspern Seestadt pod Wiedniem, a w ten sposób Frank nawiązał do przeciwlotniczego zastosowania wojennych nasłuchowników sprzed wieku. Szczególnie interesującą realizacją jest rzeźba Monologue (IN–OUT) umieszczona w 2018 roku w Grazu: wąski, służący do słuchania koniec tuby został przewleczony przez otwór w jej czaszy. Taka forma instrumentu zmusza do stanięcia w jego wnętrzu, człowiek słucha zatem nie tylko odgłosów otoczenia zbieranych przez tubę, ale i swoich własnych „stając się częścią dźwiękowego pejzażu”9595 Tamże, s. 77. . We współczesnych praktykach kreatywnych trąbki (oraz przedmioty spełniające ich funkcję) nadal bywają zatem wykorzystywane do wzmacniania dźwięków, choć używają ich słyszący, by usłyszeć dźwięki szczególnego rodzaju, poszerzać soniczne doświadczenia i uczyć się akustycznej uważności. Rebecca Onion zapytuje: „Jak te technologie, niegdyś przedmiot drwin, weszły z powrotem do leksykonu kulturowego jako ikony nowego utopijnego krajobrazu?”9696 Rebecca Onion, tłumaczenie za: H. Jenkins, S. Ford, J. Green, dz. cyt., s. 172. . Badaczka zwraca uwagę na krytyczny charakter steampunkowych praktyk i tęsknot wyrażających zmęczenie współczesnym środowiskiem technologicznym i nadrozwojem (overdevelopment), który nie przynosi różnorodności, mimo że tworzy jej pozory9797 Margaret P. Ratt, Putting the Punk Back into SteamPunk, „SteamPunk Magazine” Fall 2006, vol. 1, s. 2, za: R. Onion, dz. cyt., s. 143. . Wiktoriańskość konotuje nie tylko unikalność, sprzężenie dekoratywności z funkcją i formą rzeczy9898 R. Onion, dz. cyt., s. 143. , ale także rzemieślniczość i aktywną relację między użytkownikiem a maszyną. W tym kontekście praktyki steampunkowe można odczytywać jako krytykę wymierzoną we współczesne, związane z kulturą cyfrową projektowanie sprzętu jako czarnych skrzynek9999 Bruno Latour, Nadzieja Pandory. Eseje o rzeczywistości w studiach nad nauką, tłum. Krzysztof Abriszewski, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2013. , do których użytkownicy nie mają dostępu. Steampunk chce technologii widocznej, obecnej i ostentacyjnie materialnej, negując (pozorną i złudną) efemeryczną materialność współczesnych urządzeń – przede wszystkim elektronicznych. Trąbki słuchowe mieszczą się w technologicznym toposie materialności i mechaniczności, który pozwala zrozumieć, jak działają maszyny, a jednocześnie w przeciwieństwie do masowej produkcji redukującej je do czasowo użytecznych, przyszłych śmieci – nadaje im biografię. Tuby akustyczne są przykładem udanej relokacji w kulturowo-technicznym uniwersum. Nie wymarły zastąpione przez nowe, lepsze i bardziej wydajne wzmacniacze elektryczne oraz implanty. Wiodą w tym uniwersum swoiste „życie po życiu”, które często umyka refleksji nad techniką nastawionej na oświeceniową wizję dziejów, kategorie postępu i rozwoju oraz modernistyczną fascynację nowością i zmianą. Trąbki słuchowe i ich losy rzadko bywają przedmiotem zainteresowania samym w sobie100100 Jedne z nielicznych przykładów to niewielka książka Elisabeth Benion, Antique Hearing Devices, Vernier Press, Brighton 1994 czy artykuł S.D.G. Stephens, J.C. Goodwin, dz. cyt. We współczesnym piśmiennictwie „naprawianie” głuchoty, w tym protezy słuchu, przedmiotem swej książki Hearing Happiness: Deafness Cures in History uczyniła Jaipreet Virdi (University of Chicago Press, Chicago–London 2020). . Jeśli pojawiają się w piśmiennictwie, to najczęściej jako tło opowieści o nowoczesnych protezach – aparatach słuchowych i implantach ślimakowych. Nowe tendencje w kulturowych studiach nad techniką, eksponując praktyki użytkowników, strategie ponownego wykorzystania (reuse) i zmieniającego się zastosowania (repurpose) oraz naprawiania i konserwacji (repair oraz maintenance), dowartościowują nieoficjalne obiegi przedmiotów i idei, choć nie wyczerpują pełnego spectrum potencjalnych przyszłych losów pozornie „martwych” technologii. Jak widać na przykładzie wiktoriańskich trąbek, ten brak wypełnić może koncepcja badania technologicznego afterlife – wariacja zaproponowanej przez Jussi Parikkę oraz Garneta Hertza zombifikacji mediów/techniki101101 Garnet Hertz, Jussi Parikka, Zombie Media: Circuit Bending Media Archaeology into an Art Method, „Leonardo” 2012, vol. 45, nr 5, s. 424–430. . Ich propozycja jest elementem naukowego, artystycznego i aktywistycznego sprzeciwu wobec nieuczciwych praktyk wielkiego przemysłu, związanych z nadprodukcją oraz planowanym starzeniem sprzętu elektronicznego. Życie po życiu jest propozycją wzywającą nie tyle do akcji w konsumenckich praktykach, ile radykalnej otwartości w zakresie badania technicznego dziedzictwa. Wskazuje na sieciowy, procesualny, a przez to dynamiczny charakter techniczno-kulturowego uniwersum, w którym pojawienie się nowego elementu wpływa na pozostałe. W takim kontinuum historie wyginięcia oraz ewolucyjne ślepe uliczki nie zawsze są ostateczne102102 Te cieszą się zainteresowaniem i przyciągają uwagę historyków techniki piszących o niespełnionych inżynierskich mrzonkach (Willy Ley, Engineers’ Dreams, Viking Press, New York 1954) i rozwiązaniach, które wprowadzone w życie nie sprawdziły się i zaniknęły (Fran Locher Freiman, Neil Schlager, Failed Technology: True Stories of Technological Disasters, Uxl, New York 1994). . Perypetie trąbek w XX i XXI wieku ujawniają potrzebę historycznej narracji nielinearnej, nieprogresywnej i otwartej na alternatywne „mikrohistorie”. Gdy bowiem przyjrzeć się przygodom obiektów i rozwiązań, kiedy znikają z głównej sceny, zastępowane przez kolejne nowsze i lepsze wersje, okazuje się, że wyłączone z dotychczasowych zastosowań zyskują nowych użytkowników i nowe znaczenia. 2. Opór wobec technik słyszenia Sprzeciw wobec technik słyszenia jest, jak podkreśliła Rebecca A.R. Edwards103103 Rebecca A.R. Edwards, Sound and Fury; Or, Much Nothing? Implants Historical Perspective, „The Journal of American History” 2005, vol. 92, nr 3, s. 894. , częścią głuchej tradycji kontestowania technologii medycznych postrzeganych jako środki naprawy i normalizacji niesłyszących i wymuszania oralnego trybu komunikacji. W latach 90. XX wieku uległ on jednak radykalizacji pod wpływem implantacji ślimakowej, w porównaniu z którą aparaty słuchowe zdawały się rozwiązaniem przyjaznym i wspierającym głuchą wspólnotę porozumiewającą się w języku migowym104104 W latach 50. XX wieku National Association of the Deaf wezwało producentów, by w reklamach aparatów słuchowych stosowali wyłącznie określenia „słabosłyszący”, a nie „głuchota” oraz „głuchy”, zwodząc klientów, że ich produkty „leczą” z głuchoty (za: R.A.R. Edwards, dz. cyt.). . Implanty ślimakowe, jako znacząco i nieodwracalnie ingerujące w głuche ciało, stały się w Stanach Zjednoczonych technologiczno-tożsamościową granicą oddzielającą kulturową Głuchotę od głuchoty pojmowanej jako niepełnosprawność105105 Zazwyczaj powodem oporu wobec protezy słuchu jest jej uciążliwość. Dotyczy to zarówno aparatów słuchowych (odrzucanych nie tylko przez stygmatyzujący charakter, ale także nieskuteczność), jak i implantów ślimakowych (gdy dostarczają zbyt wielu dźwięków i dezorientują). Zaimplantowana Beverly Biderman pisze o dniu aktywacji implantu: „Starałam się zmusić do skupienia na tym, co mówił do mnie [audiolog – dop. M.Z.], ale już planowałam, że wyłączę implant i zapomnę o nim, jak tylko wrócę do domu” (Beverly Biderman, Wired for Sound: A Journey into Hearing, Trifolium Books Inc., Toronto 2016, s. 6). . Głucha kultura, jednoznacznie kojarzona ze sprzeciwem i radykalnym oporem wobec implantów, zawdzięcza im jednak więcej, niż się powszechnie uważa – być może więcej, niż chcieliby przyznać sami Głusi. Ukształtowanie jej zrębów jako propozycji tożsamościowej oraz politycznej, z pisownią od wielkiego „G” i mniejszościową identyfikacją, nieprzypadkowo zbiegają się z upowszechnieniem implantacji. Technologia ta wyzwoliła potężny tożsamościotwórczy proces, określając wroga, którego obecność sprzyja konsolidacji grupy o zróżnicowanych interesach. Budujący tożsamość sprzeciw wobec protezy Perspektywa medyczna każe postrzegać głuchotę w kategoriach niepełnosprawności i choroby, co ma poważne konsekwencje zarówno w zakresie społecznych praktyk, jak i indywidualnych biografii. W ujęciu tym niesłyszenie jest stanem niepożądanym i powodującym udrękę, dlatego uprawnione są działania „naprawiające” niepełnosprawne ciało, nawet gdy okazują się one bolesne czy kiedy ich stosowanie bywa obarczone ryzykiem. Jak wskazywała Susan Sontag106106 Susan Sontag, Widok cudzego cierpienia, tłum. Sławomir Magala, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2010. , cierpienie jest postrzegane jako motyw usprawiedliwiający próby jego redukcji, choćby budziły wątpliwości natury etycznej. Leczenie, nawet gdy uciążliwe, jest usprawiedliwionym moralnie mniejszym złem. Dysonans między tą teorią a praktyką pojawia się, gdy poddawani leczeniu i rehabilitacji (słowem: normalizacji) pacjenci nie postrzegają swojej kondycji jako źródła cierpienia. To całkowicie zmienia moralną ocenę medycznych procedur tak inwazyjnych i nieodwracalnych jak wszczepianie implantów. Początkowo implantacja nie była postrzegana przez Głuchych jako zagrożenie, gdyż adresowana była przede wszystkim do osób ogłuchłych, najczęściej seniorów, którzy tracili słuch z wiekiem. Dla nich wyrwanie ze słyszącej kultury i dostępu do mowy jest udręką – izoluje od bliskich i przyjaciół, utrudnia spędzanie wolnego czasu w dotychczasowy sposób, czy jest to słuchanie muzyki, czy oglądanie telewizji. Dlatego są gotowi podjąć ryzyko operacji i jej nie zawsze pewnych wyników, by odzyskać dostęp do sfery dźwięków. Dla Głuchych socjalizowanych w migającej i w dużej mierze samowystarczalnej towarzysko społeczności implanty nie były atrakcyjną perspektywą, gdyż oferowały rozwiązanie sytuacji, której Głusi wcale nie uważali za problem. Ich stosunek do implantów ślimakowych gwałtownie zmienił się po zaaprobowaniu i wprowadzeniu do terapeutycznej praktyki implantowania dzieci, co istotnie zagrażało Głuchej wspólnocie. Pozbawiało ją bowiem naturalnego dopływu nowej generacji członków, przekierowując niedosłyszące dzieci do szkolnictwa powszechnego, poza obszar akulturacji w migającą, głuchą społeczność. Eksperymenty z implantacją u nastoletnich pacjentów rozpoczęto we Francji w 1976 roku. Gdy amerykański pionier implantacji ślimakowej, William House, ogłosił cztery lata później, że zamierza wszczepić implant trzyletniemu dziecku – wywołało to niemałą konsternację107107 House zapowiedział procedurę w czasie West Coast Cochlear Prosthesis Conference (za: Laurie S. Eisenberg, Cochlear Implants in Children: Historical Perspectives and Personal Reflections w: Clinical Management of Children with Cochlear Implants, red. Laurie S. Eisenberg, Plural Publishing Inc, San Diego–Oxford–Brisbane 2009, s. 3. . Do 1986 roku, mimo ustawicznie wyrażanych przez środowiska medyczne wątpliwości, w ramach badań klinicznych w Stanach Zjednoczonych operowano nawet 2-letnie dzieci, a niektórych z nich według dzisiejszych standardów zapewne nie zakwalifikowano by do zabiegu. Efekty implantacji pediatrycznej uznawano wówczas za umiarkowanie udane, a dzieci wykazywały „niewielkie, lecz znaczące” postępy w zakresie percepcji mowy i artykulacji108108 Tamże, s. 5. . Pierwsze implanty ukierunkowane na małoletnich pacjentów zaczęły uzyskiwać akceptację amerykańskiej agencji Food and Drug Administration (FDA) od 1990 roku – reakcja Głuchej społeczności była szybka i zdecydowana. Nieetyczny eksperyment, zamach na mniejszość Już w 1991 roku amerykańskie National Association of the Deaf (NAD) wydało oświadczenie, w którym wskazało na naukowe, proceduralne oraz etyczne wątpliwości dotyczące implantowania dzieci109109 Oświadczenie dostępne online, http://audismfreeamerica.blogspot.com/2009/06/nads-1991-position-statement-on.html, dostęp: 26.08.2017. . Podkreślano przede wszystkim eksperymentalny charakter procedury i jej nieznane długofalowe skutki, dotyczące zarówno nabywania mowy, jak i rozwoju intelektualnego dzieci. NAD alarmowało, że spodziewane pozytywne konsekwencje implantacji nie są pewne i nie uzasadniają podejmowanego ryzyka. Zdawano sobie sprawę z możliwego negatywnego wpływu, jaki terapia mogła wywrzeć na dobrostan pacjentów110110 Głusi nagłaśniali przypadki powikłań pooperacyjnych czy skutków ubocznych (jak czasowy lub trwały paraliż twarzy, bóle głowy, blizny). Szczególnym echem odbiła się śmierć Katie Engle. , jak również z faktu, że procedura implantacyjna bezpowrotnie pozbawiała ich resztek słuchu111111 Stymulujące nerw słuchowy elektrody musiały zostać przepchnięte przez ucho środkowe, w konsekwencji niszczono komórki włoskowate odpowiedzialne za przekazywanie wrażeń słuchowych. . FDA było krytykowane za stronniczość w rozpatrywaniu wniosków o dopuszczenie implantacji pediatrycznej, gdyż konsultacje prowadziła tylko z przedstawicielami medycznie zorientowanych specjalności, głównie otologami, terapeutami i producentami sprzętu. NAD argumentowało, że im w oczywisty sposób zależało na zaaprobowaniu procedury, która da pracę oraz intratne zlecenia. Do konsultacji nie zaproszono tymczasem samych niesłyszących. Największą siłę i oddziaływanie miały zarzuty o (bio)etyczne nadużycie, jakie wiązało się z implantowaniem dzieci – to ono nadało ton długotrwałemu, aktywnemu oporowi Głuchych wobec implantów. Po pierwsze, NAD zakwestionowało etyczność podejmowania inwazyjnej, niszczącej resztki słuchu procedury medycznej nie w celu ratowania życia, a jedynie jego prognozowanej poprawy. Po drugie, miała to być poprawa wynikająca nie tyle z polepszenia funkcjonowania ciał czy umysłów zaimplantowanych pacjentów, ile ich dostosowania do społecznie konstruowanych wzorców. Celem tej procedury była zatem poprawa jakości życia pacjenta rozumiana jako uniknięcie wykluczenia lub dyskryminacji112112 W świetle tych rozważań implantację ślimakową porównać można z operacją „korekty” płci u dzieci interpłciowych, wykazujących cechy płciowe zarówno męskie, jak i żeńskie. Rodzice, wspierani przez lekarzy, decydują o płci dziecka, determinując jego przyszłe losy, ale i problemy, gdy wybrana płeć biologiczna okaże się niezgodna z tożsamościową autoidentyfikacją. . Po trzecie, zapytywano, w czyim interesie wszczepiany jest implant, szczególnie że to nie mały pacjent podejmuje o tym decyzję. Czy domniemany interes implantowanego dziecka nie jest projekcją przekonań rodziców oraz lekarzy zakładających, że życie osoby niedosłyszącej czy głuchej w słyszącym społeczeństwie okaże się na tyle uciążliwe i niedogodne, że uzasadnia tak znaczącą interwencję medyczną? Oprócz wątpliwości natury bioetycznej NAD sięgnęło także do praw obywatelskich, opierając się na autodefiniowaniu Głuchych jako mniejszości językowej i kulturowej, warunkowanej odrębnym językiem (migowym) i związanymi z nim unikatowymi praktykami kulturowymi. Rozpoznanie głuchoty w kategoriach etnicznych, a nawet narodowych, akademicko usankcjonował Harlane Lane w głośnej książce Maska dobroczynności113113 Harlane Lane, Maska dobroczynności. Deprecjacja społeczności głuchych, tłum. Tadeusz Gałkowski, Joanna Kobosko, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1996. , w której zainicjował tradycję rozpatrywania relacji słyszącej większości i głuchej mniejszości w kategoriach kolonialnej przemocy114114 Harlane Lane porównał obserwacje poczynione w Burundi z tymi ze środowisk niesłyszących. Wskazał na podobne praktyki władzy, ekonomicznego interesu czy języka opisu Afrykańczyków i niesłyszących (określanych jako dzicy, dziecinni, nieucywilizowani czy naiwni) i rozpoznał obydwie jako kolonizatorskie. Jak pisał, „paternalizm dotyczący czy to kolonizatorów w Afryce, czy profesjonalistów zajmujących się społecznością głuchych jest barbarzyński, nieskuteczny, samolubny” (s. 62). Paddy Ladd eksponował z kolei nie tyle ekonomiczny, ile językowy charakter opresji wobec głuchych, który nazywa oralizmem (Paddy Ladd, Understanding Deaf Culture: In Search of Deafhood, Multilingual Matters, Clevedon 2003). Obydwaj wskazywali, że kolonialna władza nad głuchymi realizowana jest pod maską dobroczynności i charytatywności. . Jego późniejszy esej, Ethnicity, Ethics, and the Deaf-World115115 Harlane Lane, Ethnicity, Ethics, and the Deaf-World, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2005, vol. 10, nr 3, s. 291–310. Autor porównawczo analizował etniczną oraz głuchą specyfikę kulturową. , ugruntował myślenie o głuchocie poza medycznym uniwersum, przenosząc ją na poziom etniczności. Za Lanem poszli inni badacze, a etniczną interpretację głuchoty przypieczętował Richard Clark Eckert koncepcją deafnicity116116 Richard Clark Eckert, Toward a Theory of Deaf Ethnos: Deafnicity – D/deaf (Hómaemon, Homóglosson, Homóthreskon), „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2010, vol. 15, nr 4, s. 317–333. Autor wskazał na trzy elementy etnosu: Hómaemon, Homóglosson oraz Homóthreskon, a więc wspólne pochodzenie, język i religię. Wspólnotę pochodzenia rozumiał jako podobne wchodzenie w społeczność przez szkoły z internatami (nie pokrewieństwo czy „wspólnotę krwi”), religię zaś jako kolektywnie budowany i współdzielony światopogląd.  – głuchego etnosu. Rozpoznanie się w kluczu etnicznej tożsamości, a w konsekwencji etnicznej mniejszości, pozwoliło Głuchym aktywistom skorzystać z długiej i burzliwej amerykańskiej tradycji walki o prawa mniejszości zarówno w zakresie strategii działania, jak i retoryki. Przesunięcie to włączało głuchotę w schematy interpretacyjne przydające racji wezwaniu do zaniechania interwencji medycznych, które miały uczynić głuchych członkami dominującej większości. Podobne zabiegi byłyby przecież nie do pomyślenia w przypadku kobiet czy Afroamerykanów. FDA sukcesywnie obniżała dopuszczalny minimalny wiek implantowanych pacjentów pod wpływem lobbingu firm biomedycznych poszukujących możliwie najszerszego zbytu. Agencja miała poparcie lekarzy, którzy wskazywali, że jak najwcześniejsza ekspozycja na dźwięk zwiększa szanse na skuteczną rehabilitację mowy oraz niewerbalnych kompetencji, takich jak umiejętność udziału w rozmowie – szczególnie w przypadku dzieci głuchych od urodzenia, które nie nabyły doświadczenia słyszenia i mówienia117117 John F. Knutson, Carren J. Stika, Psychological Consideration in Pediatric Cochlear Implantation w: Clinical Management of Children With Cochlear Implants, s. 369. . Głusi aktywiści eksponowali jednak przede wszystkim żądzę zysku i chciwość, których ofiarami padali mali pacjenci. Alarmowali, że rodzice nie są informowani o innych niż implant rozwiązaniach – o języku migowym, istnieniu Głuchej społeczności, nie przedstawiano im g/Głuchych osób, które z powodzeniem funkcjonują w życiu społecznym, zawodowym i towarzyskim. Wskazywano, że rodzice małych pacjentów poruszają się w zmedykalizowanym środowisku, w którym implant pokazywany jest jako jedyna dostępna opcja. Dzięki sile i zasobom producentów implanty w taki sam sposób prezentowane były (i trzeba dodać: nadal są) opinii publicznej. W entuzjastycznych, technofilskich doniesieniach medialnych przedstawiane są najczęściej jako kolejny cud techniki, zbawienna medyczna procedura magicznie i niemal natychmiast przywracająca słyszenie głuchym (a więc chorym, niesprawnym) dzieciom. Pomimo że implanty ślimakowe wszczepiane są częściej dorosłym niesłyszącym118118 Według danych z raportów producentów implantów amerykański National Institute of Deafness and Other Communication Disorders oszacował, że do 2012 roku wszczepiono w Stanach Zjednoczonych około 96 000 implantów, z czego 58 000 osobom dorosłym, za: https://www.nidcd.nih.gov/health/statistics/quick-statistics-hearing#10, aktualizacja: 15.12.2016, dostęp: 26.08.2017. NAD podkreślało, że duża część dorosłych decydujących się na implantację to osoby słabosłyszące i ogłuchłe, a nie głusi od urodzenia czy wczesnego dzieciństwa. , to właśnie wizerunek małego pacjenta – bezwolnego i bezbronnego, a poddawanego inwazyjnej i wpływającej na całe życie operacji – Głusi aktywiści wykorzystywali w antyimplantacyjnej ikonografii. Samo zdjęcie niemowlęcia z przytwierdzonym do skroni urządzeniem miało119119 W tekście używam czasu przeszłego trzeba jednak zaznaczyć, że opisywane strategie stosowane są i współcześnie. budzić grozę i opór. Przykładem subtelniejszego, choć nie mniej zaangażowanego, wizualnego komentarza dotyczącego implantacji jest praca Implantation Lot Głuchej artystki Susan Dupor. Oto sielankowy na pierwszy rzut oka obrazek przedstawia roześmianego kilkulatka otoczonego kółkiem roztańczonych, trzymających się za łapy i skrzydła zwierząt występujących w kołysankach i przypowiastkach dla dzieci – gęsi, króliczków, kotów i żabek. Patricia Durr, analizując ten obraz120120 Patricia Durr, Deconstructing the Forced Assimilation of Deaf People via De’VIA Resistance and Affirmation Art, „Visual Anthropology Review” 1999, vol. 15, nr 2, s. 47–68. , zwróciła uwagę, że dziecko ma na sobie koszulkę w czerwone groszki, typowy szpitalny ubiór małych pacjentów, sympatyczne zwierzątka ubrane są w białe kitle, a cała scenka rozgrywa się na zniszczonym parkingu – co sugeruje betonowa nawierzchnia pokryta żółtymi liniami. Durr łączy rutynowo wykonywane zabiegi wszczepiania implantów z parkingiem przed amerykańską restauracją szybkoobsługową, wskazując na podobne tempo i pochopność podejmowania decyzji, która zaważy na losie oraz tożsamości operowanego dziecka. W 1991 roku NAD nie pozostawiło żadnych wątpliwości: implantacja ślimakowa to likwidacja medycznymi środkami dystynkcji wyznaczającej tożsamościową przynależność, co pozostaje w rażącej sprzeczności z amerykańskimi wartościami. Odbierając małoletnim pacjentom możliwość decydowania o sobie, staje się procedurą wątpliwą etycznie, rodzice zaś padają ofiarą manipulacji121121 Zob. http://audismfreeamerica.blogspot.com/2009/06/nads-1991-position-statement-on.html, dostęp: 30.07.2018. . Argumenty te nie wpłynęły na FDA, ale wywarły ogromny wpływ na Głuchą społeczność w Stanach Zjednoczonych, a później i w innych krajach. Odezwa NAD ukształtowała stosunek Głuchych do implantów. Postrzegali je jako narzędzie przemocy, jaka dokonuje się wobec dzieci, najsłabszych członków społeczeństwa, oraz opresyjną, biopolityczną praktykę wobec g/Głuchej wspólnoty. Nakreślona w odezwie strategia argumentacyjna (rozpoznanie implantacji jako zamachu na mniejszościową kulturę i język) uczyniło z niej linię demarkacyjną między Głuchymi a głuchymi. Pierwsi, pisani wielką literą, postrzegali siebie jako samoświadomych i dumnych, niepoddających się kontroli słyszącego świata i moralnie zwycięskich. Tych drugich, zapisywanych małą literą, przedstawiano zaś jako podporządkowanych słyszącej supremacji i uwewnętrzniających ją. Sprzeciw wobec implantów stał się wymogiem przynależności do Głuchej kultury. Zaimplantowana Rachel Kolb wspomina, że sama myśl o wszczepieniu implantu wywoływała w niej poczucie winy i zdrady Głuchej społeczności: Wiedziałam, że implant nie zmieni mnie w osobę słyszącą – podobnie jak wielu innych głuchych czułam się kompletna. (…) Zastanawiałam się, czy można wszczepić sobie implant i nadal być Głuchą. I tak wciąż jestem Głucha – w pewien sposób bardziej niż przed implantem. Nie zdradziłam ani siebie ani mojej społeczności, bo jest wiele sposobów bycia Głuchym122122 Wystąpienie w ramach serii The Art of Flourishing zatytułowane Conversations on Disability and Technology (The Hastings Center, grudzień 2019, https://www.youtube.com/watch?v=sEKV5kXTWwc&feature=youtu.be, dostęp: 10.04.2020). . W latach 90. XX wieku i w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku różnorodność głuchego doświadczenia, o której mówiła i migała Kolb, wcale nie była czymś oczywistym. Zwracał na to uwagę już w 1996 roku Owen Wrigley, poddając krytyce pisownię „Głuchy” wielką literą: Silny dualizm – dobrzy Głusi i źli głusi – nie pomaga konkretnym niesłyszącym (…). Nie ukazuje także różnorodności strategii, jakie stosują ludzie, by radzić sobie z wykluczeniem i rozmaitymi formami opresji w codziennym życiu. Zgrzebny podział „g/G”, jakkolwiek niegdyś użyteczny, teraz służy do eliminowania pełnego spektrum g/Głuchego doświadczenia. Co więcej, wykorzystywany jest jako strategia dominacji, konfrontowania Głuchych z głuchymi, gdyż obydwie te kategorie mają wymiar polityczny123123 Owen Wrigley, The Politics of Deafness, Gallaudet University Press, Washington 1996. . Wielkie „G” okazało się, jak twierdził badacz, narzędziem uprzywilejowującym wybrany rodzaj niesłyszenia, a kultura Głuchych, która w założeniu miała być emancypującym przyjaznym i bezpiecznym środowiskiem, ignorowała różnorodność głuchej społeczności, choć jednocześnie rościła sobie prawo do reprezentowania wszystkich głuchych124124 Tamże, s. 107. . Niesłyszących, którzy pragną słyszeć i mówić, Głusi oceniali jako nieuformowanych politycznie, nieświadomych i zbałamuconych przez słyszącą większość. Ciążenie ku mówieniu i słyszeniu interpretowali jako porażkę, w której nie chcą uczestniczyć i do której mają pogardliwy stosunek. James Woodward, który w 1975 roku125125 James Woodward, How You Gonna Get to Heaven if You Can’t Talk with Jesus: The Educational Establishment vs. the Deaf Community, prezentacja podczas Annual Meeting of the Society for Applied Anthropology, Amsterdam. Rozróżnienie to ukazało się w druku: Harry Markowicz, James Woodward, Language and the Maintenance of Ethnic Boundaries in the Deaf Community, „Communication and Cognition” 1978, vol. 11, nr 1, s. 29–38. W 1982 roku Woodward wydał zbiór esejów How You Gonna Get to Heaven If You Can’t Talk With Jesus: On Depathologizing Deafness, TJ Publishers, Silver Spring. po raz pierwszy zaproponował podział na głuchych i Głuchych, w 2016 roku stanowczo odciął się od rozumienia, jakie tej dystynkcji nadano dekadę później. Początkowo rozróżnienie to miało oddzielić kulturowy i społeczny aspekt głuchoty (wielkie „G”) od faktu niesłyszenia (małe „g”) i nie było rozłączne (można było być zarówno głuchym, jak i Głuchym). Tymczasem interpretacja, jakiej w 1988 roku dokonali Carol Padden i Tom Humphries w książce Deaf in America: Voices from a Culture126126 Carol Padden, Tom Humphries, Deaf in America: Voices from a Culture, Harvard University Press, Cambridge, MA 1988. , całkowicie zmieniła wymowę dystynkcji, czyniąc z niej dwa silnie wartościujące modele głuchoty: lepszy, tożsamościowy i gorszy – medyczny. Jak gorzko stwierdza Woodward, rozróżnienie na głuchych i Głuchych stało się „ideologicznym polem bitwy”127127 James Woodward, Thomas P. Horejes, deaf/Deaf: Origins and Usage w: The SAGE Deaf Studies Encyclopedia, vol. 1, red. Genie Gertz, Patrick Boudreault, Sage, Los Angeles– London–New Delhi–Singapore–Washington DC 2016, s. 287. , „niebezpiecznym, kolonizującym i etnocentrycznym128128 Annelies Kusters, Maartje De Meulder, Dai O’Brien, redaktorzy tomu Innovations in Deaf Studies: The Role of Deaf Scholars (Oxford University Press, New York 2017), zwracają uwagę na etnocentryczny charakter tej dystynkcji, gdy przeniesiona zostaje poza sferę anglosaską, w której wielkie „D” pojawiło się w szczególnych warunkach politycznych, społecznych i ekonomicznych oraz w konkretnej tradycji akademickiej (s. 14). Problem ten daje się zauważyć w badaniach głuchych społeczności prowadzonych w innych częściach świata. Rezygnuje z niej Claire L. Shaw badająca historię niesłyszących w ZSRR, gdyż w istocie nie ma zastosowania w radzieckim kontekście (Deaf in the USSR: Marginality, Community, and Soviet Identity, 1917–1991, Cornell University Press, Ithaca 2017). , które wywołuje niekończące się debaty co właściwie znaczy być g/Głuchym129129 J. Woodward, T.P. Horejes, dz. cyt., s. 286. . Na skalę sprzeciwu wobec implantów niewątpliwy wpływ miało rozbudzenie Głuchego aktywizmu w drugiej połowie lat 80. XX wieku wywołane spektakularnym zwycięstwem protestu na Uniwersytecie Gallaudeta w Waszyngtonie130130 Uczelnia założona została w 1864 roku jako Columbia Institution for the Instruction of the Deaf and Dumb and Blind, w 1894 roku przekształcona w Gallaudet College, a w 1986 roku w uniwersytet. . Uczelnia tradycyjnie kształcąca niesłyszących studentów, zatrudniająca niesłyszących wykładowców i będąca źródłem najbardziej wyszukanej wersji języka migowego, zawsze zarządzana była przez słyszących rektorów. Gdy w 1988 roku po raz kolejny wybrano na to stanowisko słyszącą osobę, społeczność akademicka rozpoczęła kilkudniową okupację kampusu, która przeszła do Głuchej historii pod hasłem Deaf President Now! Zastąpienie słyszącej kandydatki głuchym Irvingiem Kingiem Jordanem było symbolicznym zwycięstwem, które zyskało społeczny oddźwięk, gdyż protest przyciągnął uwagę mediów. Ówczesnego krajobrazu oraz klimatu wokół głuchoty dopełnia fakt, że rok wcześniej główną nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej za najlepszą rolę kobiecą odebrała głucha Marleen Matlin za kreację w filmie Dzieci gorszego Boga131131 Dzieci gorszego Boga, reż. Randa Haines, 1986. . Aktorka nie tylko zdobyła nagrodę, ale także w czasie jej odbierania i podziękowań zamigała w amerykańskim języku migowym, eksponując go podczas jednego z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych medialnych wydarzeń. Zwróciło to uwagę opinii publicznej na głuchą społeczność, a Głuchej kulturze dodało skrzydeł. Implantacja pediatryczna wprowadzona została w momencie, gdy społeczność Głuchych była na fali walki o uznanie i rozpoznanie jako sprawczego i samostanowiącego podmiotu życia społecznego i politycznego. Implanty skupiły w sobie wszystkie lęki i zagrożenia, jakim Głusi stawiali czoła od dekad: normalizującą medycynę, oralistyczną edukację i potężny przemysł medyczno-protetyczny, dla którego stanowili potencjalnych klientów jedynie wówczas, gdy karnie podporządkowywali się procedurom. Stały się poręcznym konsolidującym wrogiem, wobec którego sprzeciw pozwolił doprecyzować żądania społeczności oraz jej tożsamościową definicję. Można postawić tezę, że implanty ślimakowe przyczyniły się do powstania, a na pewno wzmocnienia Głuchej kultury. W XXI wiek weszła ona silna, zwarta i o ściśle określonych tożsamościowych granicach132132 Ta tożsamościowa propozycja okazywała się atrakcyjna dla wspólnot niesłyszących w krajach, w których dominowała perspektywa medyczna i rehabilitacyjna – także w Polsce, gdzie z przesunięciem o niemal dekadę Głusi powtórzyli wojnę z implantami (przez technologiczne zapóźnienie implantacja dotarła do Polski później, podobnie jak koncept kultury Głuchych). Więcej o wpływie amerykańskiej Głuchej kultury na polskich głuchych: Magdalena Zdrodowska, Kultura Głuchych – kultura oporu. Rozwój amerykańskiej Kultury Głuchych i konsekwencje jej adaptacji w Polsce, „Przegląd Kulturoznawczy” 2019, nr 3, s. 287–313. . Argumentum ad Hitlerum W argumentacyjnych tropach zaproponowanych w 1991 roku przez NAD szczególnie nośne było przedstawienie implantów jako technologii skierowanej przeciwko etnicznej i kulturowej mniejszości. Tak rozumiane groziły powstaniem pokolenia głuchych „pozbawionych Głuchoty” oraz dostępu do Głuchej wspólnoty i kultury – zagrażały ‘wynarodowieniem’ całej generacji. W geście obrony, by skonsolidować się, a także by uzmysłowić grozę sytuacji, Głusi wytoczyli najcięższe retoryczne działa, na jakie pozwalało uznanie się za grupę etniczną. Implantacja porównana została z najdrastyczniejszym projektem eugenicznym, Holokaustem, jako że polega na fizycznej „eksterminacji” głuchoty z niesłyszącego ciała, by zastąpić ją protezą włączającą użytkownika w większościową sztancę. Głusi mieli zostać wyeliminowani jako niepasujący do projektu znormalizowanego, czystego etnicznie, kulturowo oraz biologicznie społeczeństwa. Implanty nazywano zatem „ostatecznym rozwiązaniem”133133 P. Ladd, dz. cyt. , a chirurgów porównywano z nazistowskimi lekarzami eksperymentującymi na dzieciach w obozach koncentracyjnych134134 Za: Andrew Solomin, Defiantly Deaf, „The New York Times Magazine”, 28.08.1994, s. 40 (porównania dokonała MJ Bienvenu, amerykańska Głucha aktywistka, cytowana w tekście). . Odniesieniom do Holokaustu towarzyszyła nie mniej wymowna kategoria ludobójstwa, którą posłużyło się kanadyjskie stowarzyszenie głuchych, wydając w 1994 roku kategoryczne oświadczenie: Społeczność Głuchych postrzega operację chirurgiczną, która przeciwdziała rozwijaniu się dziecka na łonie Głuchej mniejszości kulturowej, jako formę ludobójstwa zakazaną przez Konwencję ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. Wszczepianie implantów ślimakowych młodym, zdrowym niesłyszącym ludziom jest formą komunikacyjnego, emocjonalnego i psychicznego maltretowania135135 Za: Beverly Biderman, Wired for Sound: A Yourney into Hearing, Trifolium Books Inc., Toronto 2016, s. 92. . Pojęcia etnocydu i genocydu pojawiają się w odniesieniu do implantacji ślimakowej do dziś, zarówno w dyskursie publicystycznym136136 Np. Lydia Denworth, Deaf Culture and Cochlear Implants: Genocide or Salvation?, „Time”, 25.04.2014. , jak i akademickim137137 Np. Robert Sparrow, Implants and Ethnocide: Learning from the Cochlear Implant Controversy, „Disability and Society” 2010, nr 25 (4); Nathaniel B. Higby, The Ethnocide of Deafness: The Cochlear implant Controversy, praca magisterska, Whitman Collage, USA 2015; Sujata Gupta, The Silencing of the Deaf: How High-Tech Implants Are Being Blamed for Killing an Entire Subculture, „Medium” 2014, https://medium.com/matter/the-silencing-of-the-deaf-22979c8ec9d6, dostęp: 31.07.2019. . Porównanie to, wskazujące na rozmyślny charakter eliminacji w imię jednorodności, jawi się jako zabieg zbyt mocny i niestosowny – podobnie jak zestawienie chirurgów z nazistowskimi zbrodniarzami. Wydawać mogłoby się, że argumentum ad Hitlerum może być retorycznym samobójstwem, jednak w przypadku Głuchych zdaje się mieć nieco inny wymiar. Porównanie ma wywoływać zaskoczenie zarówno mocą, jak i nieadekwatnością, ma zmusić do pomyślenia o głuchocie inaczej – poza medycznym idiomem niepełnosprawności, której trzeba zaradzić. Jego intencją jest zmiana wartości przypisywanych poszczególnym osobom dramatu: lekarz/audiolog/chirurg z bohatera staje się oprawcą, implant z lekarstwa narzędziem eksterminacji, a pacjent z beneficjenta – ofiarą. Zazwyczaj dyskwalifikujące reductio ad Hitlerum pozwala rozpoznać, że dla pewnej grupy ludzi głuchota nie jest problemem, który trzeba ostatecznie rozwiązać. Klimat wokół implantów zaczął się jednak na gruncie Głuchej kultury z czasem zmieniać. W 2000 roku NAD wydało odezwę138138 Zob. http://nad.s1001.sureserver.com/issues/technology/assistive-listening/cochlear- implants, dostęp: 31.07.2018. całkowicie odmienną w tonie od apelu sprzed dekady. Zwróciło się tym razem do rodziców – upodmiotowiło ich i zrezygnowało z paternalistycznego tonu oraz zarzutów o bezwiedne krzywdzenie własnych dzieci. Użytkowanie implantów uznano za jedną w wielu możliwości, poprzez które realizować można głuche doświadczenie. Zadeklarowano również, że zróżnicowanie społeczności głuchych obejmuje oprócz rasy, wyznania czy etniczności także metody komunikacji, stopnie głuchoty oraz użytkowane technologie. Implanty przedstawione zostały zatem jako wymagająca szacunku, równoprawna forma głuchego doświadczenia, choć podkreślono, że nie są „cudowną technologią” czy „magicznym lekarstwem”, które umożliwia słyszenie. To rezultat znaczącej zmiany – dekadę wcześniej Głusi aktywiści przekonywali przecież, że implanty dokonują organicznego przekształcenia: usunięcia głuchoty i wygenerowania słyszenia. NAD podkreślało tym razem, że implanty jedynie pomagają w odbieraniu dźwięków i są początkiem, nie kresem drogi do słyszenia, a po aktywacji pacjentów i ich rodziny czeka długa rehabilitacja. Wezwano wprawdzie rodziców do rozważenia języka migowego jako alternatywy dla implantu, odezwa była jednak neutralna i eksponowała troskę o dobrostan głuchych – niezależnie jakimi środkami osiągnięty. Zmiana tonu oraz adresatów komunikacji NAD nie była przypadkowa. Czas pozbawił Głuchych zasadniczego argumentu: nieznanych skutków implantowania dzieci w ich późniejszym, dorosłym życiu. Na początku XXI wieku nie można już było mówić o implantach jako technologii eksperymentalnej. Implantacja upowszechniła się, skutkując kierowaniem dzieci do szkół powszechnych, co boleśnie odczuło szkolnictwo dla głuchych. W konsekwencji lada moment studentów mogło zabraknąć na Uniwersytecie Gallaudeta. Co więcej, zaczęły dorastać niegdysiejsze głuche kilkulatki, wygodny przedmiot retorycznych przepychanek, przedstawiane jako nieme i bezwolne ofiary ambicji biomedycznego przemysłu i ignorancji rodziców. Jako młodzi dorośli zdawali relację ze swego doświadczenia, które nie zawsze było pasmem udręki i nieszczęścia. Co więcej, niektórzy chcieli się uczyć języka migowego i włączyć się w Głuchą wspólnotę. Było to szczególnie ważne i cenne wobec zmniejszania się jej naturalnych zasobów. W Głuchej społeczności dla zaimplantowanych osób musiało się znaleźć miejsce, a NAD konsekwentnie podkreślało, że są oni w gruncie rzeczy nadal ludźmi głuchymi. Tożsamość osób zaimplantowanych – szczególnie dzieci – zaczęła być tematem podejmowanym zarówno przez Głuchych, jak i słyszących profesjonalistów. Leigh i Maxwell-McCaw zapytują: „Kto jest [ich – dop. M.Z.] grupą odniesienia? Czy powinni szukać towarzystwa innych zaimplantowanych? Migających rówieśników? Czy może słyszących rówieśników o podobnych zainteresowaniach?”139139 Irene W. Leigh, Deborah Maxwell-McCaw, Cochlear Implants: Implications for Deaf Identities w: Cochlear Implants: Evolving Perspectives, red. Raylene Paludneviciene, Irene W. Leigh, Gallaudet University Press, Washington, DC 2011, s. 99. . Głusi początkowo zakładali, że zaimplantowane dzieci będą funkcjonować jak osoby słyszące i w słyszącym świecie odnajdywać się tożsamościowo – takie nadzieje mieli rodzice i lekarze. Doświadczenie lat 90. XX wieku i początku XXI wieku wskazało, że pytanie o tożsamość zadawali sobie także sami zaimplantowani, a część z nich odpowiedzi szukała w Głuchej społeczności140140 Debra Berlin Nussbaum, Susanne M. Scott, The Cochlear Implant Education Center: Perspectives on Effective Educational Practices w: Cochlear Implants: Evolving Perspectives, s. 185. . U progu XXI wieku zaakceptowanie implantowania stało się warunkiem podtrzymania Głuchej kultury, choć wbrew oficjalnym deklaracjom nie przychodziło to łatwo. W 2000 oraz 2008 roku John Christiansen i Irene Leigh badali stosunek do implantów i ich użytkowników wśród studentów oraz pracowników Uniwersytetu Gallaudeta. Pytali między innymi, czy uniwersytet powinien utworzyć centrum poświęcone implantacji oraz wspierające zaimplantowanych studentów (zachęcając ich tym samym do studiów na uniwersytecie)141141 John Christiansen, Irene W. Leigh, Cochlear Implants and Deaf Community Perceptions w: Cochlear Implants: Evolving Perspectives. . W 2000 roku za powołaniem centrum było 41% głuchych, 71% słabosłyszących i 78% słyszących respondentów, podczas gdy osiem lat później na pytanie o rozbudowę tej infrastruktury pozytywnie zareagowało odpowiednio 90%, 96% i 100% wypełniających ankietę. Wyniki te rejestrują przemianę, jaka nastąpiła w pierwszej dekadzie XXI wieku: zwiększanie odsetka studentów z implantami, oswojenie z nimi społeczności uniwersyteckiej oraz uznanie ich potrzeb142142 W 2005 roku na Uniwersytecie Gallaudeta studiowało nieco ponad 50 studentów z implantami ślimakowymi. W 2011 roku było ich dwukrotnie więcej. . O klimacie, jaki wokół zaimplantowanych studentów panował na uczelni, świadczą jednak też takie studenckie opinie zamieszczane anonimowo w ankietach: „Zastanawia mnie, że na Gallaudecie bardziej akceptujemy odmienne orientacje seksualne i różne wybory z tym związane, takie jak operację zmiany płci, niż operację wszczepienia implantów. Jeśli tak bardzo akceptujemy odmienność, to na całego”143143 J. Christiansen, I.W. Leigh, dz. cyt., s. 47. . Inny respondent zauważał: „Wiele osób ma aparaty słuchowe, implanty itp., ale nie używają ich z obawy przed odrzuceniem przez studentów”144144 Tamże. . Na uniwersytecie długo zatem utrzymywał się opór wobec technik słyszenia i to pomimo takich gestów, jak zaproszenie Beverly Biderman, zaimplantowanej kanadyjskiej aktywistki wspierającej osoby przed zabiegiem i po nim. W 2002 roku była pierwszą użytkowniczką implantu, która zwracała się do społeczności Uniwersytetu Gallaudeta145145 B. Biderman, dz. cyt., s. 123. . Michael Chorost, znany z afirmatywnego stosunku do swojego implantu, wspominał, że kiedy w 2008 roku uczelnia zaprosiła go na roczną rezydencję, spodziewał się chłodnego przyjęcia. Pisał później, że „uniwersytet przenikała konsternacja dotycząca nowych neurotechnologii, które zagrażają mu odejściem do lamusa”146146 Michael Chorost, Rebuilt: My Journey Back to the Hearing World, Mariner Books, Boston– New York 2006, s. 128–129. . Protetyczne performanse Sprzeciw wobec protezy może się realizować w dyskursie (odezwach, apelach czy piśmiennictwie) oraz prywatnych decyzjach o niekorzystaniu z technologii asystującej. Przejawiać może się także gestem rzeczywistego, publicznego odrzucenia protezy – jest wtedy performansem o niemałej sile oddziaływania. Taki charakter miało publiczne roztrzaskanie aparatu słuchowego przez Jeana- -François Mercuria, jednego z liderów francuskiej społeczności Głuchych, podczas otwarcia Międzynarodowego Sympozjum Języka Migowego w 1990 roku w Poitiers we Francji. Rozłupanie aparatu – przy świadkach i uwiecznione na zdjęciach – było mocnym zabiegiem retorycznym, w którym proteza reprezentowała opresyjny, normalizujący porządek skupiony wokół języka mówionego i imperatywu zastępowania nim języków migowych. Rozbicie aparatu miało symboliczną siłę, było przeciwstawieniem się środkom, jakimi dysponuje słysząca większość, by uczynić głuchych podobnymi sobie, choć trzeba zauważyć, że nie o technologię aparatów słuchowych Francuzowi chodziło. W 1990 roku aparaty były postrzegane jako proteza szanująca głuche ciało w porównaniu z implantami i to w nie symbolicznie wymierzony był performans Mercuria – na zniszczenie tak kosztownej protezy mało kto mógłby sobie jednak pozwolić. W przestrzeni publicznej protezy są nie tylko symbolicznie odrzucane – mogą także performować niepełnosprawność użytkownika na jego korzyść, aktywując społecznie wypracowane i uwspólnione protokoły zachowań. Biała laska osoby niewidomej uruchamia skojarzenia z możliwym zagubieniem w przestrzeni, powolnym poruszaniem się, czy obecnością zwierzęcia towarzyszącego i włącza społecznie rozpoznane wzory postępowania: cierpliwość, wyrozumiałość czy chęć niesienia pomocy147147 Świadectwa osób niewidzących wskazują, że ich kondycja i biała laska uruchamiają protokoły pomocy i zażyłości, które budzić mogą frustrację, a nawet lęk, gdyż często powodują samowolne skracanie dystansu fizycznego. . Wizualne powiadomienie o niepełnosprawności przez użycie protezy jest jednym z mechanizmów radzenia sobie osób niepełnosprawnych w codziennych interakcjach. Wątek ten podejmuje Tobin Siebers, posługując się kategorią maskarady, którą rozumie jako „alternatywną strategię zarządzania społecznym stygmatem przez maskowanie, które nie polega jednak na imitacji dominujących ról społecznych, ale na przybraniu tożsamości uznawanej za stygmatyzującą, marginalną i gorszą”148148 Tobin Siebers, Disability as Masquerade, „Literature and Medicine” 2004, Spring, vol. 23, nr 1, s. 5. . Autor wskazuje na różnorodne sposoby performowania niepełnosprawności i ich wielorakie cele. Maskarada może mieć cel polityczny lub wywierać presję obliczoną na społeczną zmianę. Tak było w 1990 roku podczas Capitol Crawl, gdy manifestujący za głosowanym wówczas w parlamencie Americans with Disabilities Act porzucili wózki inwalidzkie i kule, aby bez nich czołgać się po schodach Kapitolu, dając poruszający i budzący zainteresowanie prasy „pokaz” niepełnosprawności149149 Opis i analiza tego wydarzenia: Magdalena Zdrodowska, Odrzucenie protezy: performans, polityka, tożsamość, „Czas Kultury” 2019, nr 4, s. 66–72. . Siebers przywołuje deklarację osoby, która pomimo iż nie musi używać na co dzień wózka inwalidzkiego, robi to, gdy podróżuje samolotem, chcąc uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, gdy od podróżujących oczekuje się dużej sprawności i szybkości. Głuchota objawia się zachowaniami, które można brać za niegrzeczne lub świadczące o gapiostwie czy intelektualnej niesprawności. Nie(do)słyszący nie odpowiadają na pytania, których nie słyszą, nie wdają się w pogawędkę – często nieświadomi nawet, że ktoś ją zainicjował. Ludzie nieuprzedzeni widokiem protezy reagują na takie zachowania zdenerwowaniem, rozdrażnieniem lub rozbawieniem. Joseph Grigely, niesłyszący artysta, pisał w odniesieniu do takich sytuacji: „Może potrzebuję aparatu słuchowego nie w kolorze cielistym, ale w czerwieni: jako znaku, który ceremonialnie ogłasza się światu [że jestem głuchy – dop. M.Z.]”150150 Za: T. Siebers, Disability as Masquerade, s. 6. . Aparat słuchowy ze wstydliwie skrywanej protezy mógłby się stać instrumentem ułatwiającym społeczne interakcje nie przez swoją funkcjonalność, ale widoczność, która uprzedza o kondycji użytkownika i uruchamia przyjazne protokoły interakcji społecznych. W taki sposób korzystała ze swego aparatu słuchowego (wielokrotnie przez lata własnoręcznie naprawianego) Dorothy Eugiené Brett (1883–1977) słabosłysząca brytyjska malarka, członkini grupy Bloomsbury. Badająca jej biografię Jaipreet Virdi zaznacza, że dla artystki proteza – tę Virdi nazywa obiektem niepełnosprawności (object of disability) – ucieleśniała żądanie uznania jej tożsamości jako głuchej kobiety. Brett pisała o sobie, że jest „niewidzialnie okaleczona”151151 Artystka posługiwała się terminem invisibly crippled.  – ludzie czują się nieswojo w jej otoczeniu, gdyż zbyt bacznie się im przygląda (czytając z ruchu warg), wtrąca się w rozmowy, sprawia wrażenie wścibskiej. Wszystko to nie przystawało do jej statusu społecznego, a wynikało z głuchoty. Jej ostentacyjnie duże, śmiało eksponowane „maszyny słyszące” (nazywała je ear machines) czyniły jej głuchotę widoczną. Virdi podkreśla, że korzystanie z dużej trąbki (a później aparatu) oraz nadanie im imion było nie tyle wyrazem jej ekscentryczności, jak twierdzą biografowie, co dowodem zaakceptowania siebie jako osoby niesłyszącej i zmuszenie innych do uznania tego faktu oraz wzięcia go pod uwagę152152 Jaipreet Virdi, Synchromist Sensibilities: Intersecting Histories of Disability, Art, and Technology, wystąpienie podczas BSHS Global Digital History of Science Festival 6–10.07.2020. . Mechaniczne uszy – krytyczny potencjał sztuki Głuchych153153 Ten podrozdział jest rozwinięciem mojego artykułu Mechaniczne uszy – krytyczny potencjał sztuki Głuchych, „Magazyn RTV” 2020, nr 11, http://magazynrtv.com/wydanie-11/krytyka/mechaniczne-uszy-krytyczny-potencjal-sztuki-gluchych/, dostęp: 6.10.2020. Protezy słuchu interpretowane bywają przez Głuchych jako swoiste technologiczne stygmaty, sposób na społeczne odróżnienie ich i wyraz nieakceptowania głuchoty154154 Harlane Lane, Cochlear Implants: Their Cultural and Historical Meaning w: Deaf History Unveiled: Interpretations from the New Scholarship, red. John Vickrey Van Cleve, Gallaudet University Press, Washington 1993, s. 278.  – w takim znaczeniu pojawiają się często w Głuchej sztuce, a szczególnie w nurcie De’VIA (Deaf View/Image Art). Jego Manifest ogłoszono podczas festiwalu Deaf Way, zorganizowanego w 1989 roku na Uniwersytecie Gallaudeta, a jednym z wyróżników nurtu uczyniono programową koncentrację na wykorzystaniu w twórczości głuchego doświadczenia. Często była to trauma fizycznej i kulturowej opresji oraz wykluczenia. Patricia Durr podkreśliła polityczny, wywrotowy wręcz charakter prac najsłynniejszych sygnatariuszy Manifestu i przedstawicieli nurtu, takich jak Betty Miller, Susan Dupor czy Chuck Baird155155 P. Durr, dz. cyt. . Przyjmowali oni aktywną, komentującą rolę, a wiktymizację niesłyszących (obecną w nurcie Głuchej Sztuki, Deaf Art) zastąpili gniewem i emancypującą celebracją głuchoty. Malarka Nancy Rourke pisze o sobie i innych przedstawicielach De’VIA jako artywistach, a więc zaangażowanych artystach, chcących wpływać na społeczność, na której temat tworzą156156 Nancy Rourke, Deafhood to Artivism, https://slideplayer.com/slide/3138984/, dostęp: 1.07.2019. Sama artystka nawiązuje do działań aktywistycznych motywem niebieskiego krzyżyka na głowach postaci poddawanych oralistycznej opresji lub słyszących, którzy nie potrafią zrozumieć Głuchych i ich języka. W pracy Mask of Benevolence (nawiązującej do Maski dobroczynności Harlana Lane’a) pojawia się tłum o zaklejonych niebieską taśmą twarzach i głowach. To motyw zainspirowany wydarzeniem z 2011 roku, kiedy Głusi aktywiści podczas kongresu stowarzyszenia A.G. Bella zakleili niebieską taśmą tablicę na budynku Volta Bureau w Waszyngtonie, zmieniając nazwę instytucji ze „Stowarzyszenie Osób Głuchych i Słabosłyszących im. Aleksandra Grahama Bella” na „Stowarzyszenie Osób Słyszących im. Aleksandra Grahama Bella” (więcej o wydarzeniu: http://audismfreeamerica.blogspot.com/2011/07/nad-apologies-to-afa.html, https://handeyes.wordpress.com/2011/07/30/%C2%A1ya-basta-agbad-and-blue-tape/, dostęp: 30.06.2019). Jak wyjaśnia Rourke, niebieska taśma symbolizuje „związanie, uwięzienie, wykreślenie, maskę dobroczynności, naznaczenie i odrzucenie języka migowego” (https://www.nancyrourke.com/biography.htm, dostęp: 1.07.2019). . Patricia Durr tymczasem nazwała De’VIA sztuką oporu o społecznym i politycznym wymiarze szczególnie tam, gdzie wskazuje na przeszłe nadużycia i niesprawiedliwości: oralistyczną edukację, społeczną izolację i poczucie inności, czego doświadczają głusi, oraz patologizującą ich medycynę. Niejako naturalnie przedmiotem zainteresowania De’VIA są techniki słyszenia jako istotny element głuchego doświadczenia artystów. Powracającym motywem jest stechnologizowane ucho: wyolbrzymione i przejmujące kontrolę nad ciałem, symbolicznie wyrażające redukcję głuchych do pacjentów wymagających korekty słuchu. Organ naruszany jest przez zewnętrzne wobec żywej tkanki technologiczne dodatki: perforowane nakrętki jak w telefonicznej słuchawce, pokrętła, kółka zębate i przekładnie. Trop ten wykorzystuje w swym autoportrecie Betty G. Miller, Głucha artystka, wieloletnia wykładowczyni sztuki na Uniwersytecie Gallaudeta. Jej twarz, zamknięta w niewielkim kwadracie w centrum kompozycji, „podpięta” jest do przeskalowanego ucha, uwikłanego w gęstą plątaninę rurek, pełną kolanek i zaworów, w niektórych odnogach kończących się ślimakowym zwojem. Narząd słuchu, dominujący nad twarzą artystki, jest elementem ogromnej, spiętrzonej i nieco chaotycznej hydraulicznej struktury. W pracy Chucka Bairda Mechanical Ear (1973) (rysunek 8) ucho rozrasta się na całą powierzchnię obrazu. Podłączone do niego i wypełniające je przewody, różne podzespoły elektroniczne i baterie tu także występują w hiperbolicznym przeroście. Nadeksponowana sztuczność, zewnętrzność oraz dominacja technologii ma wymiar krytyczny, przede wszystkim przez wyraźną nadmiarowość oraz bałaganiarstwo: rurki czy kable są ze sobą splątane i niechlujnie rozmieszczone wokół ucha. Cała instalacja zdaje się sklecona naprędce, jakby szalony mechanik improwizował, dokładając do niej coraz to nowe moduły i łącząc je doraźnie splątanymi w nieładzie przewodami. To nie gładkie, zwięzłe i „przyjazne” użytkownikowi urządzenia, jakie znamy z rynku konsumenckiego (oraz z protetyki słuchu), ale wywrócona na lewą stronę mechaniczność, stojąca w kontrze do tego, co jesteśmy gotowi uznać za bezpieczną i pożądaną ingerencję w ciało157157 W zupełnie odmienny sposób Baird przedstawia dłonie: są rozświetlone, mimetyczne, wyeksponowano ich cielesność i ruch. Ukazane bywają jak w chronofotografii – w akcie komunikacji dającej wolność i kulturową tożsamość – ten zabieg pojawia się także u innych twórców. . Rysunek 8. Chuck Baird, Mechanical Ear, 1973 Ilustracja przedstawia obraz namalowany farbami olejnymi. Całą ilustrację wypełnia beżowe ucho. Małżowinę ucha wypełniają różne przedmioty. Przypominają układy scalone, przełączniki, zwoje. Za uchem znajduje się prostokątne pudełko na dwie baterie „paluszki”. Z przodu ucha znajduje się pudełko szczelnie wypełnione przedmiotami. Przypominają one przełączniki, ale równie dobrze mogą to być dwa miniaturowe telewizory. Od pudełek do małżowiny i wewnątrz niej wiją się splątane kable w różnych kolorach. Źródło: dzięki uprzejmości Jima Van Manena. W pracach artystów z nurtu De’VIA pojawiają się też aparaty słuchowe, pokazane szczególnie wymownie w pracach Betty G. Miller, która rozprawia się z traumatycznym doświadczeniem oralistycznej edukacji nastawionej na rehabilitację mowy: niekończących się ćwiczeń logopedycznych, ciągłych testów słuchu i zakazu migania. Lejtmotywem jej twórczości są dzieci z aparatami ubrane w szkolne mundurki: przewody (niegdyś łączące osobny mikrofon, procesor i słuchawki) oplatają się wokół ich szyj (No Say It With Your Hands), ręce są splecione w koszyczek, wykręcone, spętane, a nawet zakute w dyby (Education Deaf), tak że uczniowie nie mogą się porozumiewać naturalnie – migając. Miller konsekwentnie wykorzystywała figurę lalki jako metaforę „naprawianych” aparatami słuchowymi głuchych uczniów. W pracy English English tańczą oni jako marionetki podwieszeni na sznurkach do napisu „English”, a w fotograficznych kolażach Miller w aparaty słuchowe ubierała prawdziwe lalki. Artystka rysowała postaci tak, by przypominały lalki brzuchomówców: usta wygięte w sztucznym, wiecznym uśmiechu, bezwolne i niemówiące ani własnym głosem, ani samodzielnych treści. Francuski artysta wizualny głucho-niewidomy, Arnaud Balard158158 Balard, zanim dołączył do De’VIA, ogłosił manifest bliźniaczego wobec niego surdyzmu w 2009 roku. Nurt ten cieszy się do dziś zainteresowaniem – w 2018 roku zawiązała się wokół niego grupa artystów „Surdists United”. Artysta jest znany przede wszystkim z poszukiwań „wizualnej tożsamości” Głuchych. Projektuje logotypy, flagi i emblematy wyrażające Głuchą specyfikę i jedność, jak logo surdyzmu odwołujące się do symbolu pokoju: gołąbek skomponowany z zarysu oczu i dłoni – podstaw komunikacji migowej. Ma być ono znakiem wolności, dumy, solidarności i widzialności Głuchoty w przestrzeni publicznej (https://surdistsunited.com/sign-union-flag-by-a-balard/, dostęp: 1.07.2019). Znaki wizualne projektowane przez Balarda mają budować rozpoznawalność Głuchych jako zbiorowego podmiotu, stymulować zainteresowanie słyszących. Balarda można uznać za artywistę, którego ambicją jest społeczna, a w konsekwencji także polityczna zmiana. , komentuje głuche doświadczenie159159 Artysta stopniowo tracił również wzrok, obecnie jest całkowicie niewidomy. Mail Arnauda Balarda do autorki, 16.10.2020. , sięgając po inne obiekty: okrągłe, błyszczące, płaskie baterie, których wiele zużywają użytkownicy aparatów i implantów160160 Wypowiedź autora podczas Deafestival w Kentucky, USA w 2012 roku: https://www.youtube.com/watch?v=xc1Ho4i52f8, dostęp: 1.07.2019. . Baterie z jednej strony wpisać można w ekokrytyczny nurt myślenia o relacjach niepełnosprawności i techniki, uwzględniający środowiskowe koszty protez. Krytyczny potencjał prac Balarda realizuje się jednak przede wszystkim na gruncie Głuchego doświadczenia, choć sam artysta podkreśla odrębność od amerykańskiego nurtu De’VIA i eksploatowania własnego doświadczenia na rzecz krytycznego komentarza, który wzywa do działania161161 Mail Arnauda Balarda do autorki, 16.10.2020. . Artysta w dzieciństwie sam korzystał z aparatów i borykał się z ich materialnością, w tym wymianą i kosztami baterii. Te zużyte162162 Balard wykorzystuje puste „powłoczki” zużytych baterii uprzednio opróżnione przez producenta z toksycznej zawartości. Prace sprzed 2009 roku, kiedy zaczął wykorzystywać profesjonalnie oczyszczone z zawartości baterie, już dziś nie istnieją, gdyż skorodowały ze względu na reakcje znajdujących się w nich metali i elektrolitów. Mail Arnauda Balarda do autorki, 16.10.2020. wykorzystuje w swoich pracach: The Broken Ear (1996) to wyklejony z baterii międzynarodowy logotyp niesłyszenia, przekreślone ucho, od 2008 roku zaś realizuje serię „battery-babies” (rysunek 9), w której bateriami szczelnie okrywa głowy i korpusy lalek niemowlaków163163 Arnaud Balard, Surdism (wykład), 2014, dostępny online, https://www.youtube.com/watch?v=3sjC2Rs3GB8, https://youtu.be/UUgb5yg1AyY, dostęp: 1.07.2019. . Francuz sięga po mocny środek wyrazu, bowiem modyfikacje twarzy, szczególnie technologiczne, robią upiorne wrażenie. W zachodniej ikonografii stechnologizowana twarz depersonalizuje i odczłowiecza, wskazuje na maszynowy charakter postaci lub odzwierciedla niecność intencji i celów. Instalacje Balarda robią bardzo niepokojące wrażenie, gdyż rozpoznawalne dziecięce rysy lalek zamienione są w upiorne maski – zimne i połyskliwe, jakby zainfekowane dziwną chorobą lub zaatakowane przez insekty. Wymowa ‘bateryjnych dzieci’ powtarza tezę wielu aktywistycznych, amatorskich prac eksploatujących technologizację głuchego dziecka: to forma przemocy i odebrania człowieczeństwa, wyraz braku akceptacji i odrzucenia dziedzictwa Głuchej kultury opartego na językach migowych. Balard idzie jednak dalej: w swojej przełomowej164164 Mail Arnauda Balarda do autorki, 16.10.2020. pracy Superdeaf baterie na torsie lalki układają się w kontur znaku Supermana, a ona sama okryta jest superbohaterską czerwoną peleryną, która pęta jej dłonie. Mały superbohater ma mówić, nie migać, a w toku rehabilitującej edukacji wtłaczany jest w dostępną mu w niewielkim tylko stopniu słyszącą kulturę. Zadanie wpasowania się w nią jest nieraz ponad siły, a bohaterski trud niesłyszących dzieci (i ich rodziców) nie zawsze jest nagradzany równym traktowaniem i szacunkiem. Motyw baterii Arnaud Balard wykorzystuje także w grafice, gdzie powiela trop szczelnie oklejonej nimi twarzy – w jednej z prac nieprzypadkowo trawestuje Krzyk Edvarda Muncha. W Niemym krzyku oklejona bateriami wykrzywiona twarz pojawia się na tle chmur układających się w kształt ust ułożonych, jakby wymawiały różne zgłoski – znak traumy ciągnących się w nieskończoność żmudnych ćwiczeń logopedycznych. Rysunek 9. Arnaud Balard, Battery Baby, 2006 © Adagp, Paris, 2021 Zdjęcie przedstawia kauczukową lalkę-niemowlaka. Lalka jest naga. Ukazana od pasa w górę. Ma wyciągnięte przed siebie ręce. Całą głowę i twarz ma oklejoną małymi, okrągłymi, srebrnymi bateriami. Dwie większe baterie umieszczone są w miejscu oczu lalki. Nieoklejone bateriami są tylko usta. Lalka na dłoniach ma białe, materiałowe rękawiczki. Źródło: fotografia ze zbiorów Arnauda Balarda. Na tle twórczości Głuchych artystów, gdzie materialność aparatu słuchowego jest wyrazem i symbolem medycznej kontroli nad niesłyszącym ciałem, jakże inaczej wybrzmiewa figura protezy słuchu u słyszącego twórcy. Amerykański artysta Neil Goldberg obiektem artystycznej interwencji uczynił aparat słuchowy zmarłego ojca, pokrywając go złotem165165 Neil Goldberg, My Father’s Hearing Aid Cast in Gold, 2012. Figura ojca pojawia się w innych pracach Goldberga: The Oys of My Father (2010), My Father Breathing into a Mirror (2005) czy My Father’s Camry Filled with Leaves (2009), w której samochód ojca artysta wypełnił po brzegi jesiennymi liśćmi. : „ozłociłem [go – dop. M.Z.], zamieniając zwykły, codzienny przedmiot w przypominającą klejnot relikwię”166166 Zob. http://www.neilgoldberg.com/work_hearingaid.htm, dostęp: 29.07.2018. . To, że artysta wybrał akurat aparat słuchowy, by uczcić zmarłego, nie jest przypadkowe. To obiekt, który jest wyjątkowo blisko ciała i (jeśli dobrze służy użytkownikowi) spaja się z nim do tego stopnia, że potraktowany może być jako integralna część drogiej osoby. Także dla Goldberga aparat słuchowy jest obiektem symbolicznym, choć pozbawiony jest treści i znaczeń wpisanych w technologię, którą reprezentuje. Jego moc bierze się z ontologicznej zgodności z ciałem czczonej osoby, jest pamiątką zagnieżdżającą emocje i wspomnienia. Może spełniać tę funkcję, gdyż dla samego Goldberga nie łączy się z osobistym doświadczeniem udręki i traumy. Niepełnosprawność jako bioróżnorodność Interesującym kontekstem teoretycznym, w jakim rozważać można relację głuchoty (a szerzej także niepełnosprawności) i techniki jest ekokrytyka. Jako obszar badań humanistycznych pojawiła się w połowie lat 90. XX wieku, będąc próbą włączenia elementu etycznego w myślenie o naturze postrzeganej jako złożony ekologiczny układ, obejmujący materię, energię oraz idee167167 Cheryll Glotfelty, Introduction w: The Ecocriticism Reader: Landmarks in Literary Ecology, red. Cheryll Glotfelty, Harold Fromm, University of Georgia Press, Athens 1996, s. xix. . Myśl ekokrytyczna coraz intensywniej obecna była w studiach feministycznych i kulturowych, badających relacje między środowiskiem a nierównościami społecznymi, na przykład eksponujących ekologiczne nadużycia, których ofiarami padały często mniejszości. Obecnie ekokrytyka jest szerokim nurtem intelektualnym łączącym wiele perspektyw, metodologii i dyscyplin oraz pól tematycznych168168 Zalicza się do niego tematy związane z „kulturowymi zagadnieniami rasy, płci, etniczności, tożsamości, jak również z kwestiami społecznymi, takimi jak globalne systemy władzy, działania imperialnych z natury systemów politycznej, ekonomicznej i kulturowej dominacji, opresją wobec zwierząt, a także marginalizowanych seksualności i płci, globalizacją społecznej niesprawiedliwości, a ostatnio także ruchem środowiskowej sprawiedliwości, teorią queer” (The Future of Ecocriticism: New Horizons, red. Serpil Oppermann, Ufuk Özdağ, Nevin Özkan, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle upon Tyne 2011, s. 16). , których wspólnym mianownikiem są relacje władzy przejawiające się w środowisku i poprzez środowisko. Ekokrytyka realizuje się także w domenie praktyki, między innymi przez próby oddania głosu tym, którzy są go pozbawiani169169 Anthony J. Nocella II, Defining Eco-ability: Social Justice and the Intersectionality of Disability, Nonhuman Animals, and Ecology w: Disability Studies and the Environmental Humanities: Toward an Eco-crip Theory, red. Sarah Jaquette Ray, Jay Sibara, Stacy Alaimo, University of Nebraska Press, Lincoln 2017, s. 143. . Punktami splotu ekokrytyki jako dyscypliny wiedzy oraz studiów o niepełnosprawności170170 Np. Matthew J.C. Cella, The Ecosomatic Paradigm in Literature: Merging Disability Studies and Ecocriticism, „ISLE: Interdisciplinary Studies in Literature and Environment” 2013, vol. 20, nr 3, s. 574–596. jest namysł nad różnymi sposobami ludzkiego doświadczania przestrzeni i środowiska oraz praktykami normatywizującymi zarówno ludzkie ciało, jak i jego otoczenie – w tym też to określane jako „naturalne”. Alison Kafer171171 Alison Kafer, Hiking Boots and Wheelchairs w: Feminist Interventions in Ethics and Politics: Feminist Ethics and Social Theory, red. Barbara S. Andrew, Jean Keller, Lisa H. Schwartzman, Rowman & Littlefield Publishers, Oxford 2005, s. 131–150, przede wszystkim s. 142–145. , poszukując punktów wspólnych myśli ekokrytycznej i studiów o niepełnosprawności jako społecznych praktyk, wskazuje na trzy pola. Pierwsze to próby uczynienia technologii asystujących i infrastruktury związanej z niepełnosprawnością bardziej przyjaznymi środowisku172172 Żywe dyskusje wywołał w środowiskach niepełnosprawnych aktywistów apel, by zarzucić używanie plastikowych jednorazowych słomek do picia, podczas gdy bywają one niezbędne dla osób niepełnosprawnych lub ułatwiają im funkcjonowanie. . Autorka podkreśla: Osoby z niepełnosprawnościami i aktywiści środowiskowi mogliby połączyć siły, naciskając, by technologie asystujące, od elektrycznych wózków inwalidzkich po usztywnienia do rąk, od aparatów słuchowych po bandaże, były produkowane z ekologicznych materiałów i z poszanowaniem praw pracowniczych173173 A. Kafer, dz. cyt., s. 143. . Kafer podkreśla konsumencki potencjał osób z niepełnosprawnościami, które w Stanach Zjednoczonych stanowią około 20 procent populacji, a ich liczba będzie się zwiększać wraz ze starzeniem się pokolenia wyżu demograficznego. Drugie to ujawnianie relacji pomiędzy rabunkową eksploatacją środowiska naturalnego i jego zanieczyszczeniem a ubóstwem, rasą, chorobą i niepełnosprawnością. Trzecie zaś to kategoria bioróżnorodności postrzegana jako godna zachowania wartość zarówno w przyrodzie, jak i ludzkiej populacji. W tym kontekście medycynę i protetykę ukierunkowane na „naprawianie”, „leczenie” i „przywracanie słuchu” analizować można jako formę naruszania i ograniczania ludzkiej bioróżnorodności. Odmienność i różnorodność, które w zakresie ludzkiego ciała, jego motoryki, schematów percepcyjnych czy emocjonalności reprezentują osoby niepełnosprawne i głuche, można przedstawić jako wartość gwarantującą populacji stabilność i odporność. Standaryzacja bowiem, jakkolwiek korzystna i efektywna krótkoterminowo, w dłuższej perspektywie sprawia, że monolityczna populacja bardziej podatna jest na patologiczne zmiany. Dlatego też niepełnosprawność, rozumiana jako niejednolitość, powinna być przedmiotem opieki i wsparcia, a nawet celebracji, tak jak różnorodność w przyrodzie174174 Postion Statement on Bioethics and Human Rights europejskiego oddziału Disabled People’s International, 2000, podaję za: A. Kafer, dz. cyt., s. 143. Wątek ekokrytyczny pojawia się w studiach nad głuchotą także nieco przewrotnie. W 2007 roku na wewnętrznej liście dyskusyjnej Uniwersytetu Gallaudeta jeden z uczestników żartobliwie zapytał: „Czy biorąc pod uwagę postęp technologiczny i medyczny, Głusi powinni zostać objęci ustawą o ochronie gatunków? Pytam tak z ciekawości – Senat Stanów Zjednoczonych ogłosił dzień 18 maja 2007 roku Dniem Gatunków Zagrożonych” (za: Brenda Jo Brueggemann, Deaf Subjects: Between Identities and Places, New York University Press, New York–London 2009, s. 164). . Podobnie wątek odmienności eksponuje na kartach Summa technologiae Stanisław Lem, posługując się kategorią mutabilności. Wprawdzie pisarz nie pozostawia wątpliwości co do niepożądanego charakteru niepełnosprawności, jednak warunkującą odmienność od normy mutację postrzega jako sposób wyjścia z krytycznych sytuacji, w jakich populacje stawiać może rzeczywistość – czy to w postaci przemian środowiska, czy chorób. Lem podkreśla, że „mutacje (…) tworzą wewnątrz populacji jej pogotowie alarmowe, jej ewolucyjną rezerwę”175175 Stanisław Lem, Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 461. , dającą szansę przetrwania gatunkowi w nowych, zmienionych warunkach, w których to właśnie abnormalna cecha wywołana mutacją okazuje się kluczem do przeżycia. Próbą przesunięcia od zmedykalizowanej patologicznej niepełnosprawności ku pozytywnie waloryzowanej różnorodności są starania o zastąpienie nazw rozlicznych syndromów, zespołów (lokalizujących opisywanych nimi ludzi w kategorii odstępstwa od normy) ogólnym terminem neuroróżnorodności. Nie ocenia on negatywnie odmienności, lecz wyprowadza ją poza binarną i wykluczającą opozycję między normą a nienormalnością. Idea neuroróżnorodności umieszcza syndromy i zespoły w spectrum zróżnicowania ludzkiej natury. Eli Clare, niepełnosprawny pisarz i aktywista, tak przedstawia tłum na lotnisku: nagle zdałem sobie sprawę, że wszyscy mijający mnie ludzie wyglądają tak samo, mimo wibrującej kulturowej różnorodności rozsadzającej halę. Biały biznesmen z tęczową przypinką przy neseserze mija Afroamerykankę z wnukiem; Latynos rozmawia dyskretnie po hiszpańsku przez komórkę tuż obok białych nastolatków gardłujących po angielsku; sprzątaczka azjatyckiego pochodzenia pcha wózek, przystając, by opróżnić kosze na śmieci. Pomimo tych różnic każdy ma dwie ręce i dwie nogi. Wszyscy chodzą, nie turlają się, mówią ustami, nie dłońmi, a mówią równymi, gładkimi sylabami, bez jąkania czy bełkotania. Nie mają kul czy lasek, ich twarze nie mają skurczy, a dłonie nie trzęsą się. Trzymają się prosto, a ich uśmiechy nie są wykrzywione. W pewien bardzo głęboki sposób wszyscy wyglądają tak samo176176 Eli Clare, Notes on Natural Worlds, Disabled Bodies, and a Politics of Cure w: Disability Studies and the Environmental Humanities: Toward an Eco-crip Theory red. Sarah Jaquette Ray, Jay Sibara, University of Nebraska Press, Lincoln 2017, s. 257–258. . Clare słusznie podkreśla, że ludzka bioróżnorodność zależy od kontekstu, ponieważ „to kultura decyduje, które specyficzne cechy ciała zostaną uznane za niepełnosprawność, a które za naturalną wariację”177177 Tamże, s. 258. Interesującym przykładem jest postać Josepha Clarka, londyńczyka (zmarł około 1650 roku), człowieka gumy, nazywanego przez współczesnych „chodzącym guzem” i „najbardziej niezwykłym mistrzem ciała, jaki kiedykolwiek żył i prezentował swoje deformacje i relokacje”. Dziś lekarze zdiagnozowaliby u niego zespół nadmiernej ruchliwości stawów. Clark prezentował publicznie możliwości swojego ciała i kontrolę nad nim. Nabierał krawców: zdejmowali miary z jego „normalnego” ciała, by potem konfrontować w osłupieniu gotowe ubrania z powykręcanym ciałem Clarka. W przebraniu żebraka zaczepiał znajomych z twarzą tak zmienioną, że go nie poznawali. Clark był publiczną personą, połączeniem komika i szołmena, i mimo że wystawiał swoje ciało na widok, jego pokazy nie wpisują się w konwencję dziwowiska (freak show). Stosował coś, co dziś można by określić jako prank, był rozpoznawalną i znaną postacią w Londynie, a ryciny z podobizną Clarka rozpowszechniano jeszcze ponad wiek po jego śmierci. Postrzegany był bardziej jako postać o niezrównanym talencie niż dziwadło czy człowiek chory (Re-framing Disability: Portraits from the Royal College of Physicians, red. Bridget Telfer, Emma Shepley, Carole Reeves, Royal College of Physicians, London 2011, katalog wystawy, s. 64–65). . W ekokrytycznym duchu o (bio)etyce pisze Joanna Żylińska, rozumiejąc ją „jako odpowiedzialność za nieskończoną odmienność (tj. różnicę) innego, otwartość i gościnność”178178 Joanna Żylińska, Bioetyka w epoce nowych mediów, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2013, s. 29. . 3. Cyborgizacja i „cuda” współczesnej biomedycyny 4 października 1957 roku Związek Radziecki umieścił na orbicie Ziemi jej pierwszego sztucznego satelitę. Sputnik, niewiele większy od piłki plażowej, przez pewien czas był symbolem przewagi technologicznej bloku wschodniego nad światem zachodnim. Radziecka propaganda przedstawiała go jako narzędzie szerzenia pokoju179179 Podobne nadzieje pokładane były także we wcześniejszych technologiach komunikacyjnych, np. kolei czy telegrafie.  – „Komsomolskaja Prawda”180180 „Komsomolskaja Prawda”, 6.10.1957. wydarzenie zilustrowała obrazkiem pokazującym Ziemię i Sputnik o uśmiechniętych, antropomorfizowanych obliczach. Oboje mają założone słuchawki, a od Sputnika rozchodzą się promieniście błyskawice – jak głosi podpis, są to krótkie fale, za których pośrednictwem satelita zapytuje Ziemię: „Jak się macie?”, ta zaś odpowiada: „Znakomicie!”. W radzieckie zapewnienia o pokojowych zamiarach nie uwierzyli ani administracja, ani obywatele Stanów Zjednoczonych. Sputnik wstrząsnął Ameryką, tym bardziej że centrum badawczo-prognostyczne Research And Development Corporation (RAND)181181 RAND powstała z wojskowego projektu zainicjowanego w 1945 roku. w 1946 roku prognozowało, iż „umieszczenie przez Amerykanów sztucznego satelity na orbicie rozpali wyobraźnię ludzkości, a jego konsekwencje będą porównywalne z wybuchem bomby atomowej”182182 Cyt. za: Space Weapons, Earth Wars, red. Bob Preston i in., Rand, Santa Monica 2002, s. 7. . Wskazywano na wiele zastosowań militarnych satelity, takich jak zwiad, komunikacja, nawigacja pocisków oraz monitorowanie ich niszczących skutków czy obserwacja pogody. Jakkolwiek wykluczano wówczas, by satelita mógł stanowić bezpośrednie zagrożenie (na przykład transportując bombę atomową), rok później prognostycy RAND przewidywali: „można sobie tylko wyobrazić konsternację, ale i podziw, jakie wzbudzi w Stanach Zjednoczonych wystrzelenie satelity przez jakiś inny kraj”183183 Tamże. . W swoim programie rakietowym Amerykanie dotąd koncentrowali się na nawigacji pocisków balistycznych, ale radziecki satelita zmienił wszystko, burząc ich spokój i poczucie bezpieczeństwa. W Stanach Zjednoczonych zaczęto się obawiać bezpośredniego ataku na własne terytorium184184 Amerykańska administracja początkowo robiła dobrą minę do złej gry: rzecznik prasowy prezydenta Eisenhowera, James Hagerty, dyplomatycznie pogratulował Sowietom sukcesu, ale sam prezydent dość lekceważąco stwierdził, że pod względem naukowym Sputnik nie jest aż tak oszałamiającym sukcesem (za: Sean N. Kalic, US Presidents and the Militarization of Space, 1946–1967, Texas A&M University Press, College Station 2012, s. 38). Jednak radioamatorów terroryzowało „pikanie” Sputnika przesuwającego się nad Stanami, a lęki opinii publicznej materializowały się w postaci osławionych przeciwatomowych schronów budowanych w ogródkach (więcej na ten temat: Sarah A. Lichtman, Do-It-Yourself Security: Safety, Gender, and the Home Fallout Shelter in Cold War America, „Journal of Design History” 2006, vol. 19, nr 1: Do It Yourself: Democracy and Design, s. 39–55). Niepokoje te znalazły odzwierciedlenie w kulturze popularnej, przede wszystkim filmach science fiction klasy B o kosmitach atakujących amerykańskie miasteczka, jak chociażby: Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia (reż. Robert Wise, 1951), Istota z innego świata (reż. Christian Nyby, 1951), Wojna światów (reż. Byron Haskin, 1953), Inwazja porywaczy ciał (reż. Don Siegel, 1956), Plan 9 z kosmosu (reż. Edward D. Wood Jr, 1959) czy Królowa krwi (reż. Curtis Harrington, 1966). . W ciągu kilku miesięcy powołano National Aeronautics and Space Administration (NASA), uruchomiono program lotów kosmicznych oraz finansowy zwrot w kierunku badań naukowych, rozwoju technologicznego i wzmocnienia systemu obronnego185185 Powołano także Agencję Zaawansowanych Projektów Badawczych (Advanced Research Projects Agency, ARPA), która w ciągu dekady wypracowała sieć komputerową ARPAnet – jeden z zalążków internetu. . Prezydent Dwight Eisenhower podpisał zaś National Defense Education Act ukierunkowany na przygotowanie kadr gotowych do rywalizacji ze Związkiem Radzieckim na niwie nauki i techniki. Potężne doinwestowanie instytucji badawczych oraz śmiało kreślone technologiczne plany i zamierzenia zaowocowały między innymi koncepcją cyborga – cybernetycznego organizmu. Gwiezdny wyścig z Sowietami wymagał bowiem nie tylko kosmicznych statków oraz naziemnej infrastruktury i obsługi, ale także ludzi wykonujących skomplikowane i złożone zadania w przestrzeni kosmicznej. Idea cybernetycznego organizmu zakładała, że ciała i umysły przyszłych kosmonautów powinny być zarówno doskonale wytrenowane, jak i rozbudowane o technologiczne rozszerzenia, by wydajnie radzić sobie w ekstremalnie trudnych warunkach panujących w kosmosie. Koncept cyborga, zaproponowany przez inżyniera cybernetyka Manfreda Clynesa oraz psychiatrę Nathana Kline’a, był efektem prac nad metodą podawania astronautom leków w czasie długotrwałych podróży kosmicznych. Cyborg miałby być cybernetycznym samoregulującym się układem186186 Autorzy nacisk kładli na homeostazę systemu, jakim miało być ludzkie ciało połączone ze wspierającą je technologią oraz jego samoregulację. To lokalizuje cyborga Kline’a i Clynesa w pierwszej fazie cybernetyki opisanej przez Kathrine Hayles (Cybernetics w: Critical Terms for Media Studies, red. W.J.T. Mitechell, Mark B.N. Hansen, The University of Chicago Press, Chicago–London 2010, s. 145–156). W owym wstępnym okresie cybernetyki umiejscawia autorów także – wspierane wizją cyborga w kosmosie – założenie o kompletnej niezależności systemu od środowiska zewnętrznego i tworzeniu swoistego układu zamkniętego w oderwaniu od otoczenia. , w którym połączony z człowiekiem system sensoryczny miałby podejmować stosowne działania w reakcji na ból czy zmiany temperatury, a także pojawiające się w organizmie deficyty, jak choćby niedobór tlenu, konieczność regulacji temperatury czy odczuwanie bólu187187 Manfred Clynes, Nathan Kline, Cyborgs and Space, „Astronautics” 1960, September, s. 26–27, 74–76. . Clynes i Kline upublicznili koncepcję cyborga w maju 1960 roku podczas sympozjum poświęconego wyzwaniom medycyny kosmicznej188188 Formalnie pierwsza wzmianka o cyborgach pojawiła się na łamach „New York Timesa” jeszcze przed oficjalnym wystąpieniem Kline’a i Clynesa na sympozjum. Napisana była na podstawie notatek prasowych. , jesienią tego samego roku zaś ogłosili ją drukiem w artykule Cyborgs and Space189189 M. Clynes, N. Kline, dz. cyt. opublikowanym na łamach „Astronautics”. Idea cybernetycznych organizmów wywołała duże poruszenie, gdyż odwracała dotychczasowe wyobrażenie o dobrostanie astronautów. Zamiast wielkim nakładem sił i kosztów odtwarzać dla nich niezbędne do życia ziemskie warunki Clynes i Kline zaproponowali, by za pomocą techniki zmodyfikować ich ciała. Badacze optymistycznie zakładali, że przejście od laboratoryjnych testów na szczurach (które prowadzili w laboratoriach badawczych szpitala w Rockland) do biochemicznych, fizjologicznych oraz elektronicznych manipulacji na ludzkich organizmach jest kwestią kilku najbliższych lat. Przewidywali, że tyle zajmie opracowanie systemu kontrolnego, który będzie można zintegrować z ludzkim ciałem, by astronauci nie musieli zaprzątać głowy troską o utrzymanie swych ciał przy życiu. Cyborgiczność miała „dać człowiekowi wolność do odkrywania, tworzenia, myślenia i odczuwania”190190 Tamże, s. 27. . W Stanach Zjednoczonych panował dobry klimat do takich śmiałych pomysłów, a propozycję Kline’a i Clynesa przyjęto z dużym zainteresowaniem. Tym bardziej że autorzy nie tylko zapowiadali technologiczny przełom, ale także taktycznie nadmienili, iż nad podobnymi rozwiązaniami pracują już badacze w Związku Radzieckim191191 Manfred Clynes latem 1960 roku brał udział w konferencji poświęconej systemom kontrolnym w Związku Radzieckim (podaję za: Ronald R. Kline, The Cybernetics Moment, or, Why We Call Our Age the Information Age, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2015, s. 170). . Groźba stworzenia superkosmonauty przez wrogie mocarstwo musiała mobilizująco działać na wyobraźnię amerykańskich decydentów, jednak cyborg utonął w powodzi innych progresywnych planów podboju kosmosu. Idea cyborgicznego organizmu szybko przemieściła się z domeny akademickiej futurologii (przedstawianej jako wcale nie tak odległa) do kultury popularnej. Na masową wyobraźnię podziałała publikacja artykułu popularnonaukowego o koncepcji Kline’a i Clynesa, który ukazał się już w lipcu 1960 roku w poczytnym magazynie „Life”. Wrażenie na czytelnikach robił nie tylko zuchwały pomysł rozszerzenia organów i zmysłów człowieka, by mógł lekko i „swobodnie kroczyć po powierzchni Księżyca”192192 Man Remade To Live in Space, „Life Magazine”, 11.07.1960, s. 77–78. bez potężnego skafandra, ale i jego ilustracja wykonana przez Freda Freemana. Oto na tle usianego gwiazdami nieba po powierzchni Księżyca (a może to jednak Mars, na co wskazywałyby rdzawe wzgórza?), ledwo dotykając gruntu, subtelnie poruszają się niczym w tańcu dwaj mężczyźni. Ich atletyczne ciała okrywają jasne, bardzo lekkie kombinezony, a jedynym widocznym sprzętem są sakwy na plecach. Prześwitujące kombinezony i ciała ukazują serca i żyły astronautów stymulowane automatycznie przez system czujników zawieszonych na paskach, od których odchodzą elektrody – podłączone między innymi do krtani i mózgu. Pomimo gracji wspomaganych technologicznie zdobywców kosmosu jeden z czytelników był „głęboko zszokowany nieludzkim pomysłem produkcji »Cyborgów«, sztucznych, zdehumanizowanych, mechanicznych monstrów”193193 Joseph Shelly, Man and Cyborgs, „Life Magazine”, 1.08.1960, s. 9. Kolejny czytelnik nie bez kąśliwości dopytywał, gdzie pomysłodawcy zamierzają rekrutować ochotników, ponieważ „kto w ogóle chciałby skakać po Księżycu w bieliźnie?”. Redakcja wyjaśniała, że cyborgi pozostaną ludźmi, i tylko niektóre z ich organów zostaną tymczasowo zastąpione lub zmodyfikowane za pomocą urządzeń mechanicznych. Po powrocie na Ziemię urządzenia te miały być usunięte, a zwykła funkcjonalność ciała przywrócona. . W 1964 roku cyborgizację, a więc „adaptację [człowieka – dop. M.Z.] do Kosmosu jako »niszy ekologicznej«”194194 S. Lem, dz. cyt., s. 491. , omawiał Stanisław Lem. Nie bez powodu poświęcony jej esej pojawił się w Paszkwilu na ewolucję, rozdziale Summa technologiae, gdyż pisarz rozważał ją jako „jedyny znany dzisiaj, na razie czysto hipotetyczny, projekt rekonstrukcji człowieka”195195 Tamże. . W przeciwieństwie do tradycyjnej i zachowawczej medycyny, ukierunkowanej na utrzymanie normalnego, a więc przeciętnego poziomu zdrowia (na przykład przez protezy i transplantologię), cyborgizacja jest, a raczej może być, krokiem ku ludzkiej autoewolucji. Lem jest jednak daleki od entuzjazmu, choć z powodów innych niż czytelnik magazynu „Life”. Wspomina wprawdzie o etyce lekarskiej jako jednej z przeszkód urzeczywistnienia cyborgicznej technologii, jednak to nie charakter proponowanych w ludzkim ciele zmian budzi jego konsternację, lecz ich mierny rezultat. Oto efektem cyborgicznej ingerencji ma być bowiem „wariant kosmiczny” człowieka, a i to przewidziany nie na wszystkie przecież planety, na których panują różne warunki. Lem konstatuje, że „cyborg, wbrew pozorom, wcale nie jest człowiekiem bardziej uniwersalnym od »modelu dotychczasowego«”196196 Tamże, s. 493. . Wręcz przeciwnie, jest człowiekiem zdegeneralizowanym, typem na wzór mrówek robotnic czy mrówek wojowników przeznaczonych w mrowisku do wykonywania określonych, wyspecjalizowanych zadań. Z tego względu cyborg jest istotą rozczarowującą, przynajmniej z ewolucyjnego punktu widzenia, gdyż niezdolną do adaptacji. Ostatecznie Lem ocenia cyborgizację jako projekt „dość konserwatywny”197197 Tamże. , gdyż niewykraczający poza to, co ewolucja zaprojektowała dla człowieka jako bytu biologicznego, raczej powielający jej rozwiązania niż poszukujący nowych. Motyw technologicznych rozszerzeń implementowanych w ludzkie ciało z myślą o „kosmicznym środowisku” pojawił się także w powieści Man Plus Frederika Pohla z 1976 roku. Narracja o przygotowywanym do kolonizacji Marsa Rogerze Torrawayu jest w gruncie rzeczy satyrycznym komentarzem na temat amerykańskiego systemu politycznego, antysowieckich obsesji oraz zaufania do komputerowych kalkulacji, na podstawie których podejmuje się ważkie decyzje i rozstrzyga o życiu i jego jakości. W figurze coraz bardziej utechnologicznianego bohatera skupiają się konsekwencje lęku przed wojną totalną i eskapistyczne nadzieje związane z kolonizacją kosmosu, które powrócą w kulturze popularnej przełomu XX i XXI wieku. Zasadniczo wbrew technoentuzjastycznemu klimatowi epoki, w jakiej pojawiła się koncepcja cyborga w kulturze popularnej, zagościł jego zdemonizowany wizerunek, by wspomnieć chociażby Cybermenów z telewizyjnej serii Dr Who (od 1966 roku) czy Marvelowskiego Dr. Octopusa, przeciwnika Spidermana (zadebiutował w 1963 roku). Nowym otwarciem dla popularnych przedstawień cyborgizacji była w latach 80. XX wieku literatura cyberpunkowa. Jej tropy, w miarę rozwoju i upowszechniania się komputerów198198 W 1984 roku wprowadzono na rynek komputer osobisty firmy Apple. , zaczęły przenikać do głównego nurtu filmowej kultury popularnej lat 90., coraz gęściej zaludnianej przez antropomorfizowane, technologiczne obiekty, takie jak androidy czy roboty. Utechnologicznieni bohaterowie mieli już jednak eksplorować nie tyle kosmos, co przepastne przestrzenie danych (wirtualne, jak jeszcze wówczas mówiono199199 Początek XXI stulecia przyniósł krytykę koncepcji wirtualności i ułudę cyfrowego dualizmu. Więcej na ten temat: Nathan Jurgenson, Digital Dualism and the Fallacy of Web Objectivity, 2011, https://thesocietypages.org/cyborgology/2011/09/13/digital-dualism- and-the-fallacy-of-web-objectivity/, dostęp: 24.12.2020; Digital Dualism versus Augmented Reality, 2011, https://thesocietypages.org/cyborgology/2011/02/24/digital-dualism-versus-augmented-reality/, dostęp: 24.12.2020; Toward Theorizing an Augmented Reality, 2011, https://www.sociologylens.net/article-types/opinion/towards-theorizing-an-augmented-reality/4444, dostęp: 24.12.2020; When Atoms Meet Bits: Social Media, the Mobile Web and Augmented Revolution, „Future Internet” 2012, nr 4(1), s. 83–91; Magdalena Zdrodowska, Zwrot cyfrowy w antropologii?, „Prace Etnograficzne” 2014, t. 42, nr 4, s. 279–291; Krakowianie usieciowieni w: Specerowicze, nomadzi i sieciowi łowcy okazji, red. Anna Nacher, MIK, Kraków 2012, s. 25–41. ). Cyborg często był postacią budzącą grozę i niepokój technologicznymi ekstensjami, które zdawały się dominować nad jego biologiczną i ludzką naturą. Niegdysiejszy przestępcy, ludzie z półświatka, fanatyczni i niebezpieczni – w popularnych wyobrażeniach cyborgi daleko odeszły od szlachetnej wizji śmiałych amerykańskich kosmonautów eksplorujących odległe planety. Laur pierwszeństwa Cyborgi zagościły w kulturze popularnej, jednak w naukach eksperymentalnych nie cieszyły się powodzeniem, choć Ronald Kline200200 R.R. Kline, dz. cyt., s. 174–176. , rekonstruując aplikacyjne dzieje idei cyborgicznych ciał, wskazuje, że pomysł zyskał początkowo zainteresowanie i finansowanie amerykańskiej administracji. W 1962 roku Office of Advanced Research and Technology w NASA podpisało ośmiomiesięczny kontrakt z wydziałem bioastronautyki United Aircraft Corporation na prowadzenie badań w zakresie technologii cyborgizacyjnych. Zespół badawczy złożony z lekarzy, psychologów i inżynierów po pół roku działalności wydał raport Engineering Man for Space: The Cyborg Study201201 Robert W. Driscoll i in., Engineering Man for Space: The Cyborg Study, Final Report [on NASA Contract] NASw-512, Corporate Systems Center, United Aircraft, Farmington, CT, May 15, 1963, part I-1, 3; part II-1 (quotation); part III-28. Podaję za: R.R. Kline, dz. cyt., s. 174. . Największe nadzieje wiązano z pracami nad sztucznymi organami, choć podkreślono, że na ówczesnym poziomie wiedzy nie można było ich zastosować w przestrzeni kosmicznej. Najbardziej praktyczne znaczenie miały badania nad hipotermią – poznanie tego zjawiska uznano za nieodzowne w planowaniu długotrwałych podróży kosmicznych. Badania ukierunkowane zostały więc na kosmiczną medycynę i mechanizmy podtrzymujące życie, a zatem w kierunku przeciwnym do tego, jaki dla cyborgizacji przewidywali Clynes i Kline. W domenie nauki i jej praktycznych zastosowań koncepcja cyborga powróciła z pełną mocą dopiero na początku XXI wieku za sprawą Kevina Warwicka, profesora cybernetyki, który w 1998 roku podjął autoeksperymentalny Project Cyborg. Zainicjowało go wszczepienie w przedramię silikonowego chipa, który przez emisję fal radiowych pozwalał systemowi komputerowemu na śledzenie Warwicka na uniwersyteckim kampusie: witanie go słowem „hello”, gdy przychodził do pracy, otwieranie mu drzwi i zapalanie światła w pomieszczeniach, do których wchodził. Eksperyment trwał nieco ponad tydzień i jego celem było zbadanie, jak na obcy obiekt zareaguje organizm badacza, a przede wszystkim w jaki sposób będzie przebiegał transfer informacji. Wobec pomyślnych wyników w 2002 roku podłączono system nerwowy badacza do komputera przez stuelektrodowy implant wszczepiony w nerwy przedramienia. Tym razem implant nie był zaledwie przekaźnikiem sygnalizującym obecność „nosiciela”, ale stał się elementem złożonego obiegu informacji. Podczas trzymiesięcznej cyborgizacji Warwick miał możliwość sterowania włączonymi w sieć robotami przez impulsy elektryczne przepływające w jego układzie nerwowym, a podłączone do implantu czujniki pozwalały mu na doświadczanie wrażeń spoza ludzkiego sensorium, na przykład echolokacji. Polem odniesienia tych eksperymentów były technologie medyczne, takie jak obsługa urządzeń elektronicznych przez sparaliżowanych użytkowników, terapia bólu przez blokowanie impulsów docierających do mózgu czy poprawa komfortu codzienności osób niewidzących przez wykorzystanie sonaru. Warwick nie krył jednak nadziei na transhumanistyczne ulepszanie ludzkiego organizmu także poza kontekstem medycznym. Rozszerzanie funkcji ciała jest dla niego nie tylko możliwością, ale także determinantą rozwoju ludzkości. Jak sam pisze: „Urodziłem się człowiekiem. Ale to wyłącznie zrządzenie losu – konsekwencja pewnego czasu i miejsca. Wierzę, że mogę to zmienić”202202 Kevin Warwick, Cyborg 1.0, „Wired” 2000, luty, s. 145. . W wywiadach prognozuje bezpośredni dostęp do internetu na poziomie układ nerwowy–sieć, technologiczne rozszerzanie zdolności matematycznych i zasobów ludzkiej pamięci oraz komunikację poza językiem, na poziomie myśli203203 Kevin Warwick: Cyborg Life, kanał Infonomia, https://www.youtube.com/watch?v=RB_l7SY_ngI, dostęp: 26.06.2020. . Cyborgiczność Warwicka, mimo że zaledwie trzymiesięczna, stała się trwałym znakiem rozpoznawczym jego umiejętnie budowanej publicznej persony. Implantacja pomyślana została jako wydarzenie medialne, oparte na długotrwałej współpracy z prasą i zdjęciach na wyłączność. W licznych wywiadach badacz określa się – i jest określany – mianem pierwszego w historii ludzkości cyborga, a autobiograficzną książkę pod znaczącym tytułem I Cyborg, rozpoczyna słowami: „To niezwykła historia mojej przygody: pierwszego w dziejach wejścia w Cyber-świat”204204 Kevin Warwick, I, Cyborg, Royal Society of Edinburgh, Edinburgh 2003, s. 1. . Podobnym tropem idzie Neil Harbisson, muzyk z achromatopsją, rzadką mutacją genetyczną, która sprawia, że nie postrzega kolorów. Artysta ma wszczepioną w czaszkę antenę zakończoną kamerą, a podłączony do niej implant, wibrując, poprzez przewodnictwo kostne udostępnia mu barwy, w synestetyczny sposób przekładając je na dźwięki – różne kolory brzmią w odmiennych tonacjach. Zaimplantowany Harbissonowi na stałe hardware oraz ustawicznie aktualizowany software sprawiają, że choć nie odbiera Warwickowi palmy pierwszeństwa, to jest cyborgiem w zdecydowanie większym zakresie. Także on ze swej zcyborgizowanej cielesności uczynił markę i tożsamościowy manifest. W 2004 roku Wielka Brytania uznała antenę za część ciała artysty, oficjalnie rozpoznając jego cyborgiczną naturę. W 2010 roku Harbisson założył Cyborg Foundation, która stawia sobie za cel pomoc ludziom chcącym przekształcić się w cyborgi, ochronę ich praw i promocję cyborgicznej sztuki. Nietrudno dociec, skąd tak duże przywiązanie do kategorii cyborga, ludzko-mechnicznej hybrydy, jako potężnej idei, z której Warwick i Harbisson usiłują zrobić tożsamościowy i wizerunkowy użytek. Jak podkreśla Edward Tenner, cyborgizacja wydaje się oczywistym kolejnym krokiem na drodze ludzkiej symbiotycznej relacji z technologią205205 Edward Tenner, Our Own Devices: The Past and Future of Body Technology, Alfred A. Knopf, Toronto–New York 2003, s. 263. Autor zaznacza, że tym bardziej zaskakujący jawi się konserwatyzm, z jakim technologie cyborgizujące są wcielane w życie, możliwie jak najdokładniej imitując wygląd oraz funkcjonalności ludzkiego ciała. Sprawia to, że dzisiejsze technologie cyborgiczne nie są ani utopijne, ani apokaliptyczne (tamże, s. 265). . I tak historia cyborgizacji układałaby się linearnie i ewolucyjnie – od koncepcji zrodzonej z zimnowojennej gorączki poprzez wieloletnią hibernację w domenie kultury popularnej po ucieleśnienie w XXI wieku, gdy postęp technologiczny dogonił pomysł Kline’a i Clynesa. Stałoby się tak, gdyby nie fakt, że pierwszy cyborg wyprzedził prezentację Amerykanów podczas konferencji w Teksasie o trzy lata. W 1957 roku pierwszego eksperymentalnego stymulowania nerwu słuchowego, a później wszczepienia implantu ślimakowego dokonali we Francji André Djourno i Charles Eyriès. Droga do uznania implantacji ślimakowej przez amerykańską FDA była długa i niełatwa, budziła ona dużą nieufność środowiska medycznego, jednak w 1984 roku implanty zostały uznane za dopuszczalną metodę terapii słuchu i upowszechniły się w wielu krajach dzięki programom refundacji. Implant ślimakowy cyborgizuje użytkownika zarówno w rozumieniu Kline’a i Clynes’a, jak i współczesnej refleksji o związkach techniki i żywych organizmów206206 W dzisiejszej refleksji nad związkami techniki i użytkownika poszerza się granice i definicje cyborgizacji. Przykładem mogą być totalne propozycje Kathrine Hayles i Donny Haraway dotyczące cyborgizacyjnego potencjału pisma, jako technologii zmieniającej sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości przez tych, którzy je opanują. Hables Gray dostrzega cyborgizacyjny potencjał w szczepionkach, które „przeprogramowują” ludzki układ odpornościowy, zmieniając go (Hables Gray, Cyborg Citizen: Politics in the Posthuman Age, Routledge, London 2002). . Oto układ nerwowy połączony jest bezpośrednio z elektronicznym systemem pobierania i przetwarzania danych, kształtując postrzeganie, a w konsekwencji doświadczenie użytkownika. W pierwszym rozdziale tej książki zakwestionowałam wprawdzie kategorię słyszenia implantem ślimakowym, umieszczając ją w cudzysłowie (podrozdział „Słyszenie” implantem), a i sami użytkownicy wskazują na liczne problemy w korzystaniu z tej protezy, nie ulega jednak wątpliwości, że jest to technologia spełniająca definicyjne rygory cyborgizacji. Dlaczego zatem nie kwestionuje się cyborgizacyjnego pierwszeństwa Kevina Warwicka czy Neila Harbissona, którym wszczepiano implanty niemal pół wieku po niesłyszących? Co interesujące, jako pierwsi figurę cyborga w odniesieniu do użytkowników implantów wykorzystali Głusi, czyniąc z niej narzędzie antyimplantowej retoryki. Za przykład posłużyć może artykuł Josepha Michaela Valente Cyborgization: Deaf Education for Young Children in the Cochlear Implantation Era207207 Joseph Michael Valente, Cyborgization: Deaf Education for Young Children in the Cochlear Implantation Era, „Qualitative Inquiry” 2011, vol. 17, nr 7, s. 639–652. , w którym cyborgizację przedstawiono jednoznacznie negatywnie. Jest znakiem „zbrodni dokonywanej z użyciem implantów na Głuchych”, narzędziem „krucjaty oralistów” i „fonocentrycznego kolonializmu”, który wprowadzany jest pod przykrywką humanitaryzmu, pomocy i zbawiennej medycyny. Mocny język Valente ma swoją tradycję w Głuchym piśmiennictwie, szczególnie jego krytycznym nurcie (Critical Deaf Theory, Deaf Crit208208 Genie Gertz, Deaf Crit w: The Sage Deaf Studies Encyclopedia, red. Genie Gertz, Patric Boudreault, SAGE Publications, Thousand Oaks, CA 2016, s. 159–161. ) i wyrasta z adaptacji teorii postkolonialnej. Jej narzędzia analityczne i słownik okazały się poręcznym kluczem do opisania opresji, jakiej głusi doświadczają od słyszących – Valente pisze wprost o próbach podporządkowania głuchych „implantowemu imperium”. Autor sięga do koncepcji cyborga jako istoty doskonałej, reprezentacji znormalizowanej cielesności. Powołując się na słynny Manifest Cyborga Donny Haraway, Valente stwierdza: Haraway mówi, że „wszyscy jesteśmy chimerami, wymyślonymi i sfabrykowanymi hybrydami maszyny i organizmu, słowem, jesteśmy cyborgami”209209 Donna Haraway, Manifest Cyborga, tłum. Ewa Majewska, Sławomir Królak, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 2003, vol. 1, nr 3, s. 50. . Czytając na kolejnych stronach słowo cyborg, rozumieć je trzeba jako fonocentryczną wersję wyidealizowanego cyborga, który niesłyszącego zamienia w zaimplantowanego głuchego, chimerę. Cyborgizacja głuchych to uwewnętrznienie normalizujących oczekiwań związanych ze słyszeniem oraz fizyczne ucieleśnienie cyborgicznej podmiotowości210210 J.M. Valente, dz. cyt., s. 644. . Emancypująca w swym założeniu propozycja Haraway odczytana została opozycyjnie, jako narzędzie skrajnej przemocy rozgrywającej się wobec głuchego ciała i wpisanych w nie wartości. Nie mniej nieufni do propozycji Haraway są przedstawiciele studiów o niepełnosprawności, w których, jak wskazała Donna Reeve, figura cyborga kojarzona jest z techniką nazbyt często stosowaną, by „naprawiać” i normalizować osoby niepełnosprawne211211 Donna Reeve, Cyborgs, Cripples and iCrip: Reflections on the Contribution of Haraway to Disability Studies w: Disability and Social Theory New Developments and Directions, red. Dan Goodley, Bill Hughes, Lennard Davis, Palgrave MacMillan, Basingstoke 2012, s. 91. . Według Tobina Siebersa Haraway „tak pochłonięta jest przez władzę i sprawność, że zapomina, czym jest niepełnosprawność. Protezy zawsze podnoszą możliwości cyborga, nigdy nie stanowią źródła problemów. Cyborg to zawsze coś więcej niż człowiek – nie budzi ryzyka posądzenia o podczłowieczeństwo. Ujmując rzecz prościej: cyborg nie jest niepełnosprawny”212212 Tobin Siebers, Disability Theory, University of Michigan Press, Ann Arbor 2008, s. 63. . Quinlan i Bates uzupełniają: punkt wyjścia do dyskusji o cyborgu to zawsze w pełni sprawne ciało i w pełni sprawna maszyna213213 Margaret M. Quinlan, Benjamin R. Bates, ‘Bionic Woman’ (2007): Gender, Disability and Cyborgs, „Journal of Research in Special Educational Needs” 2009, vol. 9, nr 1, s. 51. . Nie znaczy to, że wątek niepełnosprawności w dyskursie wokół cyborga czy w samym Manifeście się nie pojawia – Haraway (podobnie jak i inni badacze po niej) wspomina o osobach z niepełnosprawnościami, które, używając protez i implantów, zasadniczo są cyborgami. Jednak sposób, w jaki to czyni, bynajmniej nie satysfakcjonuje badaczy studiów o niepełnosprawności. Mitchell i Snyder podkreślają, że „osoby z niepełnosprawnościami służą za wyjaśniany w przypisie przykład współczesnych cyborgów, transhumanistycznych podmiotów”214214 David T. Mitchell, Susan L. Snyder, Introduction: Disability Studies and the Double Bind of Representation w: The Body and Physical Difference: Discourses of Disability, red. David T. Mitchell, Susan L. Snyder, University of Michigan Press, Ann Arbor, MI 1997, s. 28–29. . Mimo to w refleksji tej niepełnosprawność – inaczej niż płeć czy rasa – nie jest rozważana jako kondycja ludzka oraz polityczna, przyczynek do opresji, od której cyborgizacja ma pozwolić uciec. Brak też namysłu nad jej cielesnymi konsekwencjami, takimi jak ból, długotrwała rehabilitacja czy ogromne koszty i związane z nimi ograniczenia w dostępności. Podobnie nie wybrzmiewa fakt, że osoby z niepełnosprawnościami, często wykluczane również przez biedę, nie są adresatami cyborgizujących technologii, których bywają oczywistymi przykładami. Kwestionując entuzjastyczne transhumanistyczne narracje, badacze niepełnosprawności pytają: „czy każdy ma »prawo« do danego typu cyborgicznego ciała, czy też jest ono determinowane ekonomicznie?”215215 Jennifer González, Envisioning Cyborg Bodies: Notes from Current Research w: The Gendered Cyborg: A Reader, red. Gill Kirkup, Linda Janes, Kathryn Woodward, Fiona Hovenden, Routledge in association with The Open University, London 2000; podaję za: Donna Reeves, dz. cyt., s. 95. . Do koncepcji cyborga Głusi sięgali, by dać znać o zaniepokojeniu implantacją i zasygnalizować tożsamościowy wobec niej sprzeciw. Wykorzystywano zdeponowane w kulturze popularnej obrazy cyborgów jako niebezpiecznych, agresywnych i odrażających hybryd. Przejawiało się to w sztuce krytycznej wobec technik słyszenia oraz oddolnych praktykach kreatywnych, które uzyskiwały oddźwięk dzięki dystrybucji w mediach elektronicznych, a z czasem i społecznościowych216216 Więcej o aktywnościach osób niesłyszących w sieci i roli, jaką spełnia w głuchej wspólnocie: Magdalena Zdrodowska, Alternatywna sfera publiczna g/Głuchych, „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni” 2016, nr 1(52); Social Media and Deaf Empowerment: The Polish Deaf Communities’ Online Fight for Representation w: Disability and Social Media: Global Perspectives, red. Kate Ellis, Mike Kent, Routledge, London–New York 2017. . Odręczne rysunki i szkice, grafiki i kolaże generowane z użyciem szablonów w sieci są do dziś Głuchym głosem sprzeciwu, w którym dominuje wizerunek implantowania dzieci. Dziecięce twarze wykrzywione są w bólu i krzyku, podczas gdy dorosłe ręce przytrzymują je i rozwiercają im głowy. Zdjęcia zaimplantowanych maluchów zestawiane są z filmowymi przedstawieniami cyborgów, z takich produkcji, jak Elizjum217217 Reż. Neill Blomkamp, 2013. , eksponujących trudną i bolesną cielesność cyborgizacji. Przykładem takiej oddolnej twórczości może być fotomontaż przedstawiający dziewczynkę na tle otwartego preriowego pejzażu z autostradą pośród pustkowi. Spogląda smutno wprost na widza, przez część jej skroni i oko prześwituje mechaniczna, metaliczna struktura rodem z Terminatora218218 Reż. James Cameron, 1984. , a drogowskaz w tle głosi „nie moja droga”, wskazując na jeden z podstawowych zarzutów wobec implantacji pediatrycznej – brak świadomej zgody małoletnich pacjentów. Głuchym aktywistom cyborg pozwalał ukazać medyczną procedurę jako zakłócenie naturalności, integralności i „czystości” głuchych ciał. Jako niepokojąca hybryda, byt zmieszany, cyborg wpisuje się w kategorię, którą Mary Douglas określała jako skalanie gatunkowej czystości – tabu. W książce Czystość i zmaza219219 Mary Douglas, Czystość i zmaza, tłum. Marta Bucholc, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2007. badaczka określiła nieczystość jako byt graniczny, łączący dwie kategorie, a przez to trudny do jednoznacznego przypisania. Jakkolwiek antropolożka bazowała na bardzo specyficznym systemie kulturowym – analizowała starotestamentową Księgę Kapłańską – to pozostałość klucza interpretacyjnego opartego na skrupulatnym oddzieleniu tego, co czyste, od tego, co niegodne nadal obecne jest w zachodnich konceptach „czystej krwi”, „czystości rasowej”, czy negatywnych wartości wpisanych w kategorię kundla i mieszańca. Implantacja sprawia więc, że głuchy jako cyborgiczna hybryda staje się „gorszy”. Z drugiej strony normalizujące protokoły biopolityczne, wmuszające w głuche ciała (i Głuchą społeczność) presję słyszenia, każą postrzegać głuchych-cyborgi jako „lepszych”, bo „normalniejszych”. W tej perspektywie cyborgizacja wyrażałaby wpisanie głuchych w eugeniczny w swej naturze projekt doskonalenia człowieka. Głucha krytyka implantów ujęta w figurę cyborgizacji porusza nie tylko kwestię normalizacyjnej presji ze strony słyszącego społeczeństwa, ale także wartości wpisywanych w samą procedurę medyczną. Ta zazwyczaj przedstawiana jest pozytywnie i nie budzi wątpliwości jako medyczny cud przynoszący „uzdrowienie” z głuchoty. Sięgnięcie po figurę cyborga można odczytać jako próbę nadania implantacji odmiennego znaczenia, czyniąc z niej ingerencję naruszającą granice cielesności i ludzkiej natury pacjentów. Cyborgizacja podobnie jak głucha etniczność ma wybić z utartych trybów myślenia o głuchocie. O ile głucha etniczność afirmuje kulturową i językową unikatowość Głuchych, o tyle cyborg ma zmienić ocenę implantu jako rozwiązania stricte medycznego „leczącego” głuchych w praktykę wątpliwą etycznie i budzącą grozę (przynajmniej części niesłyszących). Etniczność oraz cyborgizacja są retorycznym orężem Głuchych. Otwarło ono możliwość odwołań do Holokaustu jako projektu opartego na technologicznych i medycznych protokołach eksterminacji grup zdefiniowanych poprzez etniczność i sprawność220220 Swoistym preludium do Holokaustu była Akcja T4, polegająca na mordowaniu ludzi, których „życie niewarte było życia”. Zbrodni tych naziści dokonywali na niemieckich obywatelach, których życie uznano za wypełnione cierpieniem – m.in. na osobach ze schizofrenią, głuchych, przede wszystkim mieszkańcach szpitali psychiatrycznych, osobach z niepełnosprawnościami intelektualnymi. Uznaje się, że to w ramach Akcji T4 naziści wypracowali protokoły masowej eksterminacji. Więcej na ten temat: Henry Friedlander, The Origins of Nazi Genocide: From Euthanasia to the Final Solution, The University of North Carolina Press, Chapel Hill 1995; Zagłada chorych psychicznie. Pamięć i historia, red. Tadeusz Nasierowski, Grażyna Herczyńska, Dariusz Maciej Myszka, Eneteia, Warszawa 2012. O Akcji T4 w Polsce i praktykach jej upamiętniania: Katarzyna Ojrzyńska, O leczeniu społecznej amnezji. Akcja T4 w kulturze współczesnej w: Odzyskiwanie obecności. Niepełnosprawność w teatrze i performansie, red. Ewelina Godlewska-Byliniak, Justyna Lipko-Konieczna, Fundacja Teatr 21, Warszawa 2017; taż, Od idei postępu do technologii zagłady. O wystawie „Postęp i higiena” oraz innych kulturowych odniesieniach do nazistowskiej eksterminacji osób niepełnosprawnych, „Kultura Współczesna. Teoria, interpretacje, krytyka” 2018, nr 3: Technologia i niepełnosprawność, s. 59–74. . Poprawiać – ulepszać Warto się zastanowić, co sprawiło, że w odniesieniu do zaimplantowanych głuchych nikt poza Głuchymi aktywistami nie stosował terminu „cyborgizacja”, a pretensja Warwicka do cyborgizacyjnego pierwszeństwa nie jest kwestionowana. Implantów ślimakowych w kategoriach cyborgicznych nie rozpatruje sam Warwick, choć wspomina o nich w swej autobiografii: oprócz zastosowania technologii w niesieniu pomocy ludziom z problemami medycznymi (…) zdaje się, że żadne kroki nie są podejmowane w kierunku ulepszenia człowieka221221 K. Warwick, I, Cyborg, s. 60. . (...) chcieliśmy mieć pewność, że nikt nigdy przed nami nie wykonywał takiego eksperymentu. Byliśmy pewni, że nic takiego nie miało miejsca w domenie nauki. To nawet wydawało się nieco dziwne, kilku badaczy wskazywało na podobne procedury, ale zdawało się, że nic podobnego nie miało miejsca. Rozległa kwerenda wskazała, że – nie licząc endoprotez, rozruszników i implantów ślimakowych – jedyną rzeczą jakkolwiek związaną z tym, co planowaliśmy, były prace Eduardo Kaca222222 Tamże, s. 76. . Chociaż Warwick przywołuje implanty ślimakowe, to nie umiejscawia ich w tym samym porządku, co jego własna cyborgizacja, choć „dostarczyły pierwszego skutecznego i stabilnego interfejsu między ludzkim mózgiem a zewnętrznym urządzeniem”223223 Tamże, s. 115. . Co więcej, badacz aktywnie wyłącza implanty z zakresu cyborgizacji, a przesłanką do tego wykluczenia jest stojąca za nimi medyczna, „naprawcza” motywacja, a nie charakter samej technologii. Ten bowiem jest cyborgizacją idącą dalej i bardziej radykalną niż ta, której poddał się Warwick – to trwałe, nieodwracalne połączenie z technologią. W propozycji Kline’a i Clynesa cyborgizowane miały być ciała ponadprzeciętnie sprawnych ludzi, astronautów w doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej. Opisywana już ilustracja z magazynu „Life” przedstawia selenonautów o nienagannej, znormatywizowanej cielesności. W podobnym duchu pokazywani byli cyborgiczni bohaterowie kultury popularnej z flagowym Robocopem224224 Dotyczy to obydwu wersji: z 1987 roku (reż. Paul Verhoeven) i z 2014 roku (reż. José Padilha). na czele: nowe, stechnologizowane ciało głównego bohatera jest fantazją o idealnej męskiej, atletycznej sylwetce, z nienaturalnie szerokimi ramionami i wąskimi biodrami. Ani Warwick, ani Harbisson nie spełniają ikonograficznych wzorców komiksowych czy filmowych herosów, a ich cyborgizacja ujmowana była jako procedura medyczna lub autoeksperyment. W gruncie rzeczy była ona jednak dla obydwu „pionierów” próbą poszerzenia możliwości sprawnych ciał i ponadprzeciętnych umysłów – i to właśnie ten, transhumanistyczny potencjał swych ekstensji eksponują w publicznych wystąpieniach. Harbisson wskazuje na dodatkowe możliwości sensoryczne i percepcyjne, jakie daje mu połączony z kamerą/czujnikiem implant, a Warwick konsekwentnie promuje entuzjastyczny transhumanizm oraz cyborgizację jako narzędzie technologicznej, sterowanej przez człowieka ewolucji225225 K. Warwick, I, Cyborg, s. 60. . To zatem nie zespolenie z technologią, ale jej cel czynią z człowieka cyborga. Współzależność i oparte na ciągłej wymianie i przetwarzaniu informacji połączenie organizmu i techniki to za mało – mają one dać sprawnemu ciału nowe możliwości. Implanty ślimakowe powielają ten sam schemat, w jakim funkcjonowały aparaty słuchowe – instrumenty radykalnie progresywne, wyprzedzające tendencje na rynku dóbr konsumenckich, a jednak poślednie, gdyż obciążone kulturowymi znaczeniami wpisanymi w głuchotę i niepełnosprawność. Rola niesłyszących w rozwoju technologii cyborgizacyjnych jest nie tyle nierozpoznana, co konsekwentnie ignorowana w dominującym dyskursie naukowym i humanistycznym. Użytkownicy implantów usiłują sami odzyskać, jeśli nie pierwszeństwo, to przynajmniej prawo do cyborgicznej tożsamościowej identyfikacji. Ja: cyborg Cyborg rzuca wyzwanie klasycznej idei cielesności i stawia pytania o granice człowieczeństwa226226 Warto zauważyć, że instrumentem do definiowania tych granic bywa także niepełnosprawność. Poprzez nią na kondycję człowieka próbował spojrzeć m.in. Lennard J. Davis, proponując koncepcję dismodernizmu, w którym niepełnosprawność jest tożsamością obejmującą różne kondycje społeczne, polityczne i prawne, a jednocześnie modelem wykluczenia, który pomieścić może różnorodne formy opresji i naświetlić jej mechanizmy. W dismodernizmie niepełnosprawność jest neotożsamością na miarę i potrzeby naszych czasów, eksponującą zależność od innych oraz zaprzeczającą przekonaniu, że różnorodność doświadczeń wyklucza wspólny interes – mimo że osobę na wózku zdaje się niewiele łączyć z osobą z zespołem Downa (Lennard J. Davis, The End of Identity Politics and the Beginning of Dismodernism: On Disability as Unstable Category w: tegoż, Bending over Backwards: Disability, Dismodernism, and Other Difficult Positions, New York University Press, New York 2003). . Kwestionuje okrzepłe w zachodniej tradycji oddzielenie tego, co żywe, od tego, co techniczne i nieożywione227227 Eugene Thecker, Biomedia, Critical Terms for Media Studies, University of Chicago Press, Chicago 2010, s. 117. , przez co podważa definicję życia opartą na opozycji naturalne–sztuczne. Konieczność zadania na nowo pytań o granice tego, co żywe (i ludzkie), nie jest sytuacją bezprecedensową – pojawianie się nowych technologii stawiało już podobne wyzwania228228 Przemianę tę wnikliwie opisuje i analizuje np. Susannah Gibson w książce Animal, Vegetable, Mineral? How Eighteenth-century Science Disrupted the Natural Order, Oxford University Press, Oxford 2015. . Przykładem może być chociażby silnik parowy, który podał w wątpliwość ówczesne wyznaczniki żywości: ruch i generowane ciepło. Produkował ciepło, poruszał się i wprawiał w ruch inne przedmioty, choć ewidentnie nie był żywy. Na przełomie XVIII i XIX wieku odpowiedzią na to wyzwanie była koncepcja organizmu: to, co żywe, zorganizowane jest z mniejszych, współpracujących całości (organów). Te współpracują, jakby działały intencjonalnie, aby cały organizm mógł spełniać swoje życiowe funkcje i radzić sobie z wyzwaniami otoczenia. Evelyn Fox Keller229229 Evelyn Fox Keller, Marrying the Premodern to the Postmodern: Computers and Organisms after WWII w: Prefiguring Cyberculture: An Intellectual History, The MIT Press, Cambridge–London 2003. wskazuje, że kolejny wstrząs spowodowała powojenna komputeryzacja, która przyniosła maszyny o poziomie złożoności i skomplikowania dostępnym wcześniej tylko żywym organizmom. Życie i człowieczeństwo za sprawą cyborgicznego scalenia żywego organizmu i komputera z końcem XX stulecia przestały być przedmiotem dywagacji wyłącznie z zakresu filozofii i nauk przyrodniczych czy cyberpunkowej literatury. Stały się tożsamościowym wyzwaniem dla zaimplantowanych osób, szczególnie tych, które w przeciwieństwie do Kevina Warwicka czy Neila Harbissona nie miały dyskursywnego, naukowego czy artystycznego kapitału pozwalającego ująć doświadczenie własnej cielesności w afirmatywną figurę transhumanistycznej hybrydy. Jednak oni także usiłowali odnaleźć język i pole odniesień tożsamościowych dla doświadczenia stechnologizowanej cielesności. Warwick, Harbisson i inne uprotezowione gwiazdy zaświadczają o swych hybrydycznych tożsamościach w wywiadach i ze scen TEDx Talk. Głuchym z wszczepionymi implantami rzadko oddaje się głos, zdarza się jednak, że zabierają go sami. W latach 90. XX wieku i początkowych XXI wieku posługiwali się autobiografią, która przed erą mediów społecznościowych była najpopularniejszą dostępną im formą dawania świadectwa. Beverly Biderman w autobiografii zwraca uwagę, że osoby po implantacji piszą i mówią o sobie, że czują się na powrót „żywe”. Zapewne jest to doświadczenie w większym stopniu osób ogłuchłych niż głuchych od urodzenia – utrata słuchu bywa bowiem doświadczeniem traumatycznym, izolującym społecznie i sensorycznie, gdy świat zdaje się martwo-głuchy. Dla części użytkowników implantów technologiczne rozszerzenie nie tyle kwestionuje, co przywraca „żywość”. Tymczasem sama Biderman wyznaje, że gdy wyłączy implant, czuje się jak duch – ma wrażenie, że porusza się i działa bezszelestnie230230 Beverly Biderman, Wired for Sound: A Journey Into Hearing, Trifolium Books Inc., Toronto 1998, s. 50. . Doświadczenie osób zaimplantowanych skłania do poszukiwania metafor opisujących ich wrażenia, ale i status ontologiczny, gdyż traci on walor oczywistości i staje się przedmiotem refleksji i indywidualnego zdefiniowania. Opowieść Arlene Romoff wypełniona jest początkowo niepokojem, że świat przez implanty brzmi „elektronicznie” i „nie tak jak powinien”. W miarę jak jej mózg „zgrywa” się z urządzeniem i autorka zaczyna rozpoznawać dźwięki, jakie zapamiętała, dotychczasowe zdystansowanie się do niego ustępuje entuzjazmowi. Romoff w 33. dniu po aktywacji implantu z nieskrywaną dumą deklaruje: Kiedy patrzyłam na tych wszystkich młodych ludzi, tak usilnie starających się być New Age, rozkoszowałam się świadomością, że mimo ich starań, by być pokoleniem przyszłości, to ja byłam BIONICZNA. Czy można być bardziej czadowym?!231231 Arlene Romoff, Hear Again: Back to Life with a Cochlear Implant, League of the Hard of Hearing, New York 2002, s. 73. Trochę dziwnie było mi deklarować się jako osoba „bioniczna”, ponieważ słowo to kojarzy się z futurystycznym science fiction. Ale to już nie jest science fiction – to naukowe fakty i naprawdę jestem bioniczna. Przyszłość zaczyna się teraz232232 Tamże, s. 105. . Autorkę wyraźnie satysfakcjonuje radykalnie progresywny charakter jej cielesności i postrzega się jako awangardę technicznego postępu przed technofilami, którzy wiele by dali za jej „bioniczność” – za którą z powodzeniem podstawić można cyborgiczność. Co ważne, Romoff nie pisze o bionicznym implancie, ale samą siebie określa jako istotę bioniczną. Im bardziej implant i układ nerwowy autorki „docierają się”, tworząc system działający zgodnie z jej oczekiwaniami, tym bardziej postrzega ona urządzenie jako część swojego ciała. Nie pisze „mój implant”, ale „moje bioniczne ucho”, a naturalne uszy, zastąpione przez maszynę, stają się dla niej zbędnym elementem ciała, o walorze co najwyżej dekoracyjnym233233 Tamże, s. 103. . W tożsamościowych poszukiwaniach Michael Chorost wskazał, że już aparaty słuchowe czyniły z głuchych podmioty o „zmieszanym” naturalno-technicznym charakterze. Za Gregorym Stockiem234234 Gregory Stock, Redesigning Humans: Choosing Our Genes, Changing Our Future, Mariner Books, Boston 2003. nazywa to „fryborgizacją”, a więc tymczasowym zespoleniem z technologią. Chorost wiele uwagi poświęca własnej tożsamościowej autodefinicji, którą bardzo świadomie umiejscawia w dyskursie cyborgicznym. Pisze: „zaimplantowanie nieodwracalnie mnie skomputeryzowało. Jestem żywym przykładem połączenia człowieka i komputera”235235 Michael Chorost, Rebuilt: My Journey Back…, s. 6. . Swoje doświadczenie odnosi zarówno do popkulturowych przedstawień cyborgów, jak i dyskursu posthumanistycznego, umieszczając je w kontekście propozycji Donny Haraway. Podobnie jak Kevin Warwick i Neil Harbisson stara się także wykorzystać cyborgiczność w budowaniu własnej marki. Jego autobiografia wydana została pod dwoma tytułami: pierwszy, Rebuilt. My Journey Back to Hearing World, wykorzystuje trop podróży do słyszenia; drugi, Rebuilt. How Becoming Part Computer Made Me More Human głównym tematem opowieści czyni właśnie tożsamościową przemianę. Ma ona dość zaskakujący charakter, gdyż cyborgizacja, zazwyczaj postrzegana jest jako proces ujmujący człowieczeństwa i kwestionujący je, Chorosta czyni we własnej ocenie bardziej ludzkim. Oparte na własnym doświadczeniu rozważania Amerykanina dotyczące relacji między własną podmiotowością i cielesnością a technologią wydają się tym ciekawsze, że prowadzone są z perspektywy kulturoznawcy i specjalisty IT. Dwie profesje dały Chorostowi możliwość wglądu zarówno w techniczne zaplecze procesów, jakim podlega, jak i język oraz narzędzia do precyzyjnego opowiedzenia o swoim doświadczeniu i przeanalizowania go. Szczególnie wiele uwagi autor poświęca refleksji nad tym, kto ma władzę nad dźwiękowym doświadczeniem osoby zaimplantowanej i kto właściwie „słyszy”. Autor podkreśla, że esencjalnie związany został z nowym porządkiem: Implant ślimakowy to wyraz korporacyjnej logiki, stworzony przez zastępy naukowców, audiologów, programistów i pacjentów klinicznych. Zostałem włączony na całe życie w zmieniający się korporacyjny zestaw wartości i przekonań dotyczących natury rzeczywistości236236 Tamże, s. 10. . Jego doświadczenie (przeszłe, obecne, ale i przyszłe) stało się wypadkową skomplikowanej, nie w pełni ludzkiej, choć obejmującej ludzkich aktorów, sieci kompetencji i założeń dotyczących słyszenia oraz procedur, zarówno prac koncepcyjnych dotyczących implantów, jak i ich klinicznych testów. To, jak jawi mu się rzeczywistość, jest rezultatem przedsądów licznych profesjonalistów – „świat mediowany przez komputer w mojej czaszce (…) to produkt kalkulacji, interpolacji i kompromisów”237237 Tamże, s. 9. . Chorost eksponuje fakt, że implant wyłączył go ze wspólnoty doświadczenia, która opiera się na warunkowanym ludzką biologią uniwersalnym protokole percepcji świata. Ten zaś w wypadku Chorosta jest odmienny – jest konsekwencją „logiki i zasad programisty”238238 Tamże. . W konsekwencji autor uznaje oprogramowanie, na którym działa implant ślimakowy, za instancję sprawczą swojego audialnego doświadczenia: „Moje nowe ucho ma tysiące linijek kodu, które decydują o tym, co zrobi z odbieranymi dźwiękami, jak stymulować będzie moje zakończenia nerwowe”239239 Tamże. . Własne doświadczenie rzeczywistości Chorost postrzega jako zależne od oprogramowania, co z pełną mocą uwidacznia się, gdy testuje na swoim implancie różne programy: Szybko zorientowałem się, że CIS i SAS mają bardzo różne strategie prezentowania mi świata. CIS, pierwszy program, którego używałem po aktywacji, dźwięczał Zzzzzz szz szvizzz ur brfzzzzzz. SAS brzmiał BLUH DHYOU AV R BRKFSSS. CIS sprawiał, że świat był cichy i metaliczny. Na SAS-ie był zaś wielki, kanciasty i niewyraźny. CIS precyzyjnie ciął. SAS nieporadnie się toczył. CIS podawał mi dźwięki delikatnie pałeczkami, SAS krzepko rzucał nimi we mnie łopatą240240 Tamże, s. 72. . Autor daleki jest jednak od dystopijnych wizji umysłu zniewolonego przez komputer i bezbronnego wobec wszczepionych sterowników. Chorost opisuje program jako działający i sprawczy, ale jednocześnie usłużny. Czuje się obsługiwany, a nie podporządkowany: Kiedy jest cicho, AGC241241 Skrót od Automatic Gain Control, automatycznej regulacji wzmocnienia. podkręca mikrofon, by wyłapywał najcichsze dźwięki. Kiedy pojawi się głośniejszy dźwięk, oprogramowanie zakłada, że jest on istotny, i obniża czułość, by odgłosy tła go nie zakłócały. Gdy głośny dźwięk zanika przez więcej niż trzecią część sekundy, program znów podnosi czułość z założeniem, że dominujący dźwięk ustał na dobre. To wzruszające. Moje oprogramowanie towarzyszy mi na każdym kroku jak usłużny lokaj. Dba o mój komfort, majsterkując przy moich ustawieniach242242 Tamże, s. 147. . Na uwagę zasługuje wprowadzona mimochodem przekładalność kategorii opisu dwóch różnych podmiotów: Chorosta i oprogramowania jego implantu. Oprogramowanie coś „zakłada” i w tym zakresie jest sprawcze, ale jednocześnie jest ono oprogramowaniem samego Chorosta, który okazuje się mieć „ustawienia”. Oto mamy do czynienia z całkowicie odmiennymi bytami, co do których relacja władzy ustanowiona jest dosyć klarownie z wyraźnie dominującym aktorem ludzkim, a zarazem są one opisywane takim samym zestawem kategorii. Cyborgiczny charakter połączenia z implantem ujawnia się najsilniej, gdy Chorost dostrzega i opisuje przemianę własnych dźwiękowych doznań. Inni zaimplantowani autorzy nazywają ją „dostosowywaniem się”, „uczeniem się” czy „docieraniem się” mózgu, badacze zaś jego plastycznością. Dynamiczna interakcja z implantem wskazuje, że sprawczość i decyzyjność w kwestii tego, co i jak słyszy osoba zaimplantowana, nie jest wynikiem napięcia między opozycyjnymi, spolaryzowanymi siłami: natura versus technologia, człowiek versus implant czy mózg versus oprogramowanie. Są raczej wypadkową dynamicznej interakcji między nimi. Cyborgizacja jest istotnym elementem książki Chorosta, a w konkluzji jego ówczesnym tożsamościowym wyborem. Słowa cyborg użył na jej kartach 157 razy, a jeden z recenzentów obwołał go twórcą nowego gatunku: cyborgicznego pamiętnikarstwa (the cyborg memoire)243243 Alex Soojung-Kim Pang, Michael Chorost and the Cyborg Memoir, https://www.iftf.org/en/future-now/article-detail/michael-chorost-and-the-cyborg-memoir-1/, dostęp: 28.06.2020. . Blisko dekadę po publikacji autobiografii Chorost miał jednak do tego terminu więcej dystansu i przyznał, że korzystał z niego z braku innego, lepszego pojęcia do zrozumienia i opisu własnego doświadczenia244244 Michael Chorost, Why I Walked Away from the Word „Cyborg”, „Psychology Today”, 19.03.2013, https://www.psychologytoday.com/intl/blog/world-wide-mind/201303/why-i-walked-away-the-word-cyborg, dostęp: 28.06.2020. : nie mamy terminów do opisania takich zmian zachodzących w ciele dorosłego człowieka, a już na pewno nie tych, wywołanych przez technikę. Potrzebowałem słów. Więcej nawet: potrzebowałem modeli, przykładów, opowieści, które pomogłyby mi zrozumieć, co się ze mną dzieje. Znalazłem je w science fiction (…). Przechodziłem przez to samotnie, a termin „cyborg” bardzo mi w tym pomógł245245 Tamże. . Cyborgiczność i dziś bywa konceptem, za którego pośrednictwem osoby z wszczepionymi implantami próbują opisać swoje doświadczenie246246 Np. blogi: My Beautiful Cyborg prowadzony przez Caroline i Andreasa Schwabe (https://mybeautifulcyborg.com/, dostęp: 28.06.2020) czy Cochlear Implant Life (post Meet Sophie Woolley who Talks about her Cochlear Implant Experience and her One-person Show ‘Augmented’ about Becoming a Cochlear Implanted ‘Cyborg’, https://www.cochlearimplantlife.com/home/2018/5/28/sophie-woolley, dostęp: 28.06.2020). Także: V.R. Manoj, Cochlear Cyborgs: Human Issues with Cochlear Implants, https://ieet.org/index.php/IEET2/more/manoj20070808, dostęp: 28.06.2020. . U niektórych, podobnie jak u Chorosta, budzi mieszane uczucia, choć zdaje się doskonale oddawać charakter ich relacji z protezą. Rachel Kolb wyznaje: Minęło siedem lat, a proteza zrosła się z moim ciałem, układem nerwowym i z psychiką. Granice mojego ciała, tak jak je postrzegam, nie są już wyłącznie cielesne: moje prawdziwe ciało, to, jak słyszę i odbieram świat, jest częściowo maszynowe. Wiem, że opisuje to termin „cyborg”, ale zdarza się, że mnie on niepokoi. Kiedy implant nie działa – czasami kilka godzin, a czasami kilka dni – mam wrażenie, że brakuje mi części ciała. Ale to nie jest moje ciało, nie do końca. To kawałek metalu w mojej czaszce. A jednak mózg usilnie przekonuje mnie, że te niegdyś obce dźwięki są częścią mnie. Ta maszyna to rezonująca skrzynka, która zjechała ze mną świat247247 Rachel Kolb, Written on the Occasion of a Bionic Upgrade, 14.09.2017, http://www.rachelrkolb.com/blog, dostęp: 6.07.2020. . Koncept cyborgizacji nie jest jedynym, którym próbuje się nazwać i opisać związki głuchoty, czy szerzej: niepełnosprawności i technologii. Donna Reeve zaproponowała pojęcie iCrip248248 D. Reeve, dz. cyt. , odwołując się z jednej strony do odzyskanego przez aktywistów słowa crip (kaleka)249249 Słowo cripple ma wyraźnie obraźliwe brzmienie i stało się wyrazem nie-do-użytku w podobny sposób jak rzeczownik nigger (czarnuch). W latach 70. XX wieku wraz z włączeniem się niepełnosprawnych w walkę o prawa obywatelskie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii terminu cripple zaczęły używać osoby niepełnosprawne jako wyrazu przynależności tożsamościowej. Jak pisze Joseph P. Shapiro, słowo cripple „jest jak zaciśnięta, wzniesiona pięść” (Joseph P. Shapiro, No Pity: People with Disabilities Forging a New Civil Rights Movement, Times Books, New York 1993). jako dumnej tożsamościowej, a zarazem politycznej deklaracji oraz „i” konotującego informatyczne i zaawansowane technologię, na wzór sprzętu Apple’a. Terminem tym podkreśliła nowe, bliskie relacje niepełnosprawnego użytkownika z technologią, z której korzysta i którą niejednokrotnie inkorporuje, choć nie zawsze w klasycznie cyborgiczny sposób. Reeves wspomina o użytkownikach wózków inwalidzkich, którzy jako naruszanie swojej intymnej sfery traktują dotykanie wózka czy pochylanie się nad nim. W skrót iCrip autorka wpisała także impaired cyborg (uszkodzony cyborg250250 Posługuję się tłumaczeniem podążającym za właściwym dla społecznego modelu niepełnosprawności rozdziałem na impairment oraz disability, które w polskich studiach o niepełnosprawności przyjęło się tłumaczyć jako ‘uszkodzenie’ i ‘niepełnosprawność’. ). Badaczka, w przeciwieństwie do Donny Haraway i innych sprawnych autorów piszących o cyborgizacji, włącza w koncepcję iCrip również trudne i problematyczne kwestie związane z realnym funkcjonowaniem jako ludzko-mechaniczna hybryda, takie jak nadzór, kontrola i zależność. Dan Goodley z zespołem zaznaczają, że „niepełnosprawność jest kwintesencją posthumanizmu” w tym, jak „daje przestrzeń do refleksji nad tym, jak człowiek przekształcany jest przez procesy kulturowe, technologiczne, polityczne i globalizację”251251 Dan Goodley, Rebecca Lawthom, Kirsty Liddiard, Katherine Runswick-Cole, Posthuman Disability and Dishuman Studies w: Postuman Glossary, red. Rosi Braidotti, Maria Hlavajova, Bloomsbury Academic, London–Oxford–New York–New Delhi–Sydney 2018, s. 344. . Uzupełniają jednak diadę transhumanizmu i posthumanizmu252252 Przedstawiciele obydwu nurtów zauważają i rozpoznają znaczenie niepełnosprawności. Transhumanizm (wykorzystując figurę cyborga) czyni niepełnosprawność zaproszeniem do biomedycznych, technicznych interwencji, których rezultatem jest ciało ponadnaturalnie sprawne lub przekraczające możliwości, jakimi ludzki organizm dysponuje bez ingerencji. Tymczasem reprezentująca posthumanizm Rosi Braidotti pisze: „studia o niepełnosprawności są niemal emblematyczne dla posthumanizmu”, jako że „łączą krytykę znormatywizowanej cielesności z aktywnym poszukiwaniem nowych, kreatywnych form wcielenia” (Rosi Braidotti, The Posthuman, Polity Press, London 2013, s. 146). o koncept dishumanizmu, rozwijany w projekcie iHuman na Uniwersytecie w Sheffield. Punktem wyjścia tej koncepcji – podobnie jak kategorii dis/ability zaproponowanej przez zespół z Sheffield – nie jest angielskie disability (niepełnosprawność), ale slangowe diss – krytykować, obrażać, a w języku potocznym – „zjechać”. Tak jak dis/ability „ma potencjał, by w fundamentalny sposób destabilizować to, co wydaje się oczywiste”253253 Dan Goodley, Katherine Runswick-Cole, Becoming Dishuman: Thinking about the Human through Dis/ability, „Discourse: Studies in the Cultural Politics of Education” 2014, vol. 37, nr 1, s. 4. , tak dishuman „przyjmuje możliwość, jaką daje niepełnosprawność, by niepokoić, przekształcać i przerabiać tradycyjne koncepcje człowieczeństwa, by „zdissować” typowe rozumienie tego, czym jest podmiotowość”254254 Tamże, s. 3. Koncepcja człowieczeństwa, jak badacze przyjmują za Rosi Braidotti (dz. cyt., s. 24) czy Sylvią Wynter (Unsettling the Coloniality of Being/Power/Truth/Freedom: Towards the Human, after Man, its Overrepresentation – an Argument, „CR: The New Centennial Review” 2003, nr 3, s. 257–337), ukształtowana została w specyficznych warunkach historyczno-ekonomicznych XVIII i XIX wieku. Wzmacniać miała pozycję tych, którzy już sprawowali kontrolę: białych, sprawnych, heteroseksualnych mężczyzn, Europejczyków. Z tak rozumianego człowieczeństwa wykluczono wiele grup, które w toku XX i XXI stulecia aktywnie odzyskiwały (i nadal odzyskują) człowieczeństwo, przede wszystkim w zakresie prawa i polityki (w tym praw człowieka). . W tym zakresie dishumanizm oraz koncepcja dishuman śmiało wpisuje się w rozważania nad rolą protetycznych ekstensji w kształtowaniu nowych tożsamości. Podaje w wątpliwość dotychczas oczywiste sądy o ludzkim ciele oraz jego „normalności” i „naturalności”. Dishuman może być odpowiedzią na poszukiwania języka odpowiedniego do nazwania i opisania nowych relacji ciała i techniki, gdyż rozpoznaje normę ciała, ale rozbraja ją i pozbawia władzy. Uprotezowione ciało jest dishumanistyczne w tym, jak kwestionuje powszechnie przyjętą za „naturalną” ontologiczną spójność ludzkiej cielesności. W takim zakresie propozycja dishumanizmu może być ciekawą alternatywą dla innych, przede wszystkim transhumanistycznych prób rozważania nowych tożsamości i modeli cielesności osób z protezami – w tym zaimplantowanych głuchych. 4. Protetyczni bogowie i użytkownicy Wyraz ‘proteza’ wywodzi się od greckiego πρόσθεσις (prósthesis) powstałego z przyimka πρός (prós) oznaczającego „przy, ku, do” oraz rzeczownika θέσις (thésis) oznaczajacego „postawienie”. Wskazywał dodatek lub uzupełnienie, a używany był do opisania prelabializacji – językowego procesu dodawania zbędnych głosek na początku wyrazu. W połowie XVI wieku ‘proteza’ pojawiła się w angielszczyźnie, zachowując oryginalne znaczenie, lecz na początku XVIII wieku przemieściła się w domenę medycyny, gdzie terminem tym zaczęto opisywać zastępowanie brakujących części ciała sztucznymi uzupełnieniami255255 Sarah S. Jain, The Prosthetic Imagination: Enabling and Disabling the Prosthesis Trope, „Science, Technology, & Human Values” 1999, vol. 24, nr 1, s. 31–54. . W nowoczesności proteza stała się istotnym elementem okołomedycznego pejzażu technologicznego, z którego wymknęła się w XX wieku, włączona na prawach przenośni w instrumentarium humanistyki. Zrobiła tam zawrotną karierę jako pojemna metafora relacji człowieka i techniki. Katherine Ott stwierdziła, że jedna wyczerpująca definicja protezy nie jest możliwa, a wpisane w nią sensy zależą od dyskursu, w jakim się pojawia256256 Katherine Ott, Prosthetics w: Keywords for Disability Studies, red. Rachel Adams, Benjamin Reiss, David Serlin, New York University Press, New York 2015, s. 397. . Jakkolwiek definiowana proteza stymuluje dyskusję, czy „zwiększająca się symbioza człowieka i mechaniczności powinna być powodem do dumy czy trwogi”257257 E. Tenner, dz. cyt., s. 225. . Metaforyczność protezy Źródeł protetycznej metafory poszukiwać można w koncepcjach kultury, które przyniosła nowa, empiryczna antropologia, przede wszystkim w tej zaproponowanej przez Bronisława Malinowskiego. Choć on sam nie użył słowa ‘proteza’, to widział w kulturze sztuczny aparat, za którego pośrednictwem człowiek radzi sobie z problemami, jakie napotyka w swoim otoczeniu. Zastępuje mu on zarówno kły i szpony, których pozbawione jest ludzkie ciało, jak i szybkość czy siłę zwierzęcych konkurentów. Aparat ów Malinowski rozumiał bardzo szeroko, nie tylko jako rzeczywiste narzędzia, ale także instytucje zabezpieczające realizację potrzeb członków konkretnych społeczności. Sigmund Freud, podobnie jak Malinowski, widział w kulturze dający bezpieczeństwo instrument zwycięstwa nad naturą, choć w przeciwieństwie do antropologa dostrzegał także jego mroczną, przynoszącą udrękę stronę. Protezę jednak Freud włączył w bardzo optymistyczną wizję nowego człowieka: Dziś człowiek bardzo się zbliżył do osiągnięcia tego ideału, sam prawie stał się bogiem, choć owszem, jedynie na taki sposób, na jaki podług powszechnej opinii ludzkiej zwykło się osiągać ideał: nie do końca, tu i ówdzie wcale, w innych wypadkach tylko połowicznie. Człowiek, by tak rzec, stał się czymś w rodzaju boga-protezy i zaiste, jest on wspaniały, gdy wyposaży się we wszystkie swe narządy pomocnicze, te ostatnie nie zrosły się jednak z nim, niekiedy zaś ich obsługa wymaga odeń niemało wysiłku258258 Sigmund Freud, Kultura jako źródło cierpień, tłum. Robert Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1998, s. 186. . Freud do beczki miodu dodaje zatem łyżkę dziegciu: proteza bywa bowiem dla konkretnych użytkowników źródłem dyskomfortu, o czym Freud wiedział z doświadczenia. Na skutek choroby nowotworowej usunięto mu część górnej szczęki i podniebienia, ich proteza umożliwiała mu jedzenie i mowę, lecz była bardzo kłopotliwa i powodowała ból259259 S.S. Jain, dz. cyt., s. 31. . Antycypując dyskursy XX i XXI wieku, wiedeńczyk rozbił figurę protezy na dwie domeny: realność użytkowania protetycznych ekstensji oraz wzniosłą metaforę opisującą ludzkość w jej technologicznym otoczeniu. Pisząc o nim, nie miał jednak na myśli zdobyczy protetyki – przywołuje przykłady mikroskopu, silnika, samolotu, teleskopu czy fotografii. Niewątpliwie jest to pokłosie technoentuzjastycznego klimatu, jaki w kulturze zachodniej dominował w XIX stuleciu, którego początek wyznaczyło upowszechnianie się silnika parowego, a koniec pierwsza wojna światowa, określana pierwszą wojną technologiczną. Tim Armstrong, badacz epoki nowoczesnej, podążył podobnym tropem, proponując koncept „protetycznej nowoczesności”260260 Tim Armstrong, Modernism: A Cultural History, Polity Press, Cambridge–Malden 2005. , który oddać ma nowe typy relacji, w jakie wchodził człowiek, jego ciało i technika w dobie modernizmu. Protezy już nie tyle zastępują brakujące części ciała, przywracają ich funkcje i normatywizują wygląd, co poszerzają granice cielesności, której nic nie brakuje. Protetyczna retoryka spotęgowana została w dyskursie humanistycznym przez Marshalla McLuhana w idei mediów jako „przedłużeń człowieka”, gdzie elektronika jest ekstensją ludzkiego układu nerwowego, a ubrania – skóry261261 Marshall McLuhan, Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka, tłum. Natalia Szczucka, Wydawnictwa Naukowo-Techniczne, Warszawa 2004. Co interesujące, McLuhan czyni użytek nie tylko z rozszerzającego, ale także upośledzającego potencjału technologii protetycznych. Z dyskursu medycznego, za Hansem Selye i Adolphe Jonasem, analizującymi przyczyny oraz sposoby radzenia sobie ze stresem, zapożyczył kategorię „samoamputacji” (esej Miłośnik gadżetów. Narcyzm jak narkoza), choć konsekwentnie umieszcza ją w cudzysłowie, zastrzegając być może niepełność tej analogii. Za badaczami (i w duchu wczesnej cybernetyki) McLuhan zakłada, że organizm dąży do homeostazy, zarówno na poziomie biologicznego funkcjonowania, jak i analizowania bodźców ze środowiska. Jej zakłócenie przez „rozdrażnienia” bywa niwelowane właśnie strategią samoamputacji, czyli odcięcia źródła dyskomfortu. Przybrać ono może formę izolowania kłopotliwego organu czy zmysłu – w tym „otępienia”. W takim ujęciu proteza (czy też przedłużenie człowieka, posługując się terminem zaproponowanym przez McLuhana) stać się może nie remedium na brak czy dysfunkcję, ale wręcz jej przyczyną, jeśli dostarcza użytkownikowi nazbyt wielu bodźców i stymulacji. Idea protezy jako fenomenu jednocześnie naprawiającego czy też rozszerzającego i upośledzającego będzie powracać, np. u Marka Seltzera w Bodies and Machines (1992). . Jego koncepcja jest jedną z wielu, w których proteza stała się „tropologiczną walutą opisu nieuchwytnych i zmiennych relacji między ciałami, technologiami i podmiotowością”262262 Vivian Sobchack, A Leg to Stand on: Prosthetics, Metaphor, and Materiality w: The Prosthetic Impulse: From a Posthuman Present to a Biocultural Future, red. Marquard Smith, Joanne Morra, The MIT Press, Cambridge, London 2007, s. 19. , jak pisała Vivian Sobchack, teoretyczka filmu i amputantka. Sarah Jain wtóruje jej, widząc w XX-wiecznej protezie-jako-metaforze teoretyczny wytrych, gadżet, pozwalający ominąć trudność w opisaniu doświadczenia relacji człowieka z technologią, która „zawsze jest i nigdy nie jest komponentem ciała”263263 Tamże, s. 32. . Nadmierna eksploatacja protezy jako wygodnego dyskursywnego narzędzia wysyciła ją dodatkowymi sensami oraz rozmyła pierwotne znaczenia i uwarunkowania, odbierając protezę-jako-obiekt tym, którzy z niej korzystają, oraz utrudniając jej krytyczną analizę. Sobchack przywołuje protetyczną świadomość264264 Robert R. Wilson, Cyber(Body)Parts: Prosthetic Consciousness, „Body & Society” 1995, vol. 1, nr 3–4, s . 239–259. , pamięć265265 Alison Landsberg, Prosthetic Memory: Total Recall and Blade Runner, „Body & Society” 1995, vol. 1, nr 3–4, s. 175–189. , estetykę266266 Marquard Smith, Joanne Morra, Introduction: The Prosthetic Aesthetic, „New Formations” 2002, vol. 46, s. 5–6. czy protetyczne terytoria267267 Prosthetic Territories: Politics And Hypertechnologies, red. Mark Driscoll, Gabriel Brahm, Westview Press, Boulder 1995. , by zwrócić uwagę na fetyszyzację, a jednocześnie odcieleśnienie protezy268268 V. Sobchack, dz. cyt., s. 21. . Jej zawłaszczenie przez dyskurs humanistyczny nazywa skandalem, gdyż pojęcie protezy przestaje służyć użytkownikom – osobom z niepełnosprawnościami. O metaforycznym, nieuwzględniającym doświadczenia rozważaniu protez Sobchack pisze z nieukrywanym zniecierpliwieniem: Nie tylko czuję się w pełni ludzka (…), ale z intymną dokładnością znam inercję i brak sprawczości mojej protezy. Zaiste, nawet biorąc pod uwagę ciężar, jaki na niej spoczywa, moja protetyczna noga nie steruje moim życiem. Dlatego też, gdy zapoznaję się z ostatnimi pracami z zakresu humanistyki i sztuki, jestem zaskoczona i rozbawiona jednocześnie zadziwiającymi przesunięciami samej „protetyczności”, jak i relokacji dokonujących się za ich przyczyną. Zwłaszcza że moja proteza nie może sama ustać i na pewno nie wybierze się na tańce beze mnie269269 Tamże, s. 17–18. . Refleksją pozwalającą na zniuansowanie protezy i uwzględnienie jej ucieleśnionego doświadczenia są studia o niepełnosprawności270270 Trzeba zauważyć, że i w studiach o niepełnosprawności pojawiają się koncepcje metaforyzujące protezę, czego przykładem jest idea narracyjnej protezy zaproponowana przez badawczy duet Davida T. Mitchella i Sharon L. Snyder (Narrative Prosthesis: Disability and the Dependencies of Discourse, University of Michigan Press Ann Arbor 2000). Jest to analityczne narzędzie pozwalające na krytyczną ocenę reprezentacji niepełnosprawności w literaturze czy filmie i ujawniające jej instrumentalizację, jako gotowego zestawu rozwiązań narracyjnych. Narracyjne protezy to klisze wypełniające fabularne braki (jak przekonujące uzasadnienie motywacji bohaterów, relacji między nimi czy charakterystyka świata przedstawionego) przez wykorzystanie stereotypów związanych z niepełnosprawnością. Propozycja Mitchella i Snyder jest prosta: jeśli proteza jest zewnętrznym wobec ciała elementem zastępującym jego brakującą część, to proteza narracyjna jest „sztucznie” dodanym elementem uzupełniającym kaleką narrację. W ujęciu Mitchella i Snyder proteza jest kategorią silnie oceniającą: narracyjna proteza ujawnia upośledzenie (ze wszystkimi negatywnymi konotacjami tego słowa) opowieści, która musi się nią posiłkować. , co wynika z faktu, że w tej dyscyplinie o protezach często piszą ludzie, którzy z nich korzystają lub świadomie je odrzucili. Ich doświadczenie fizyczności, materialności i (wielorako rozumianego) ciężaru protezy pozwala analizować ją nie tylko jako fenomen łączliwy, ujednolicający, gładki i wyzwalający. Umożliwia zobaczenie w protezie także obiektu trudnego, ograniczającego i uzależniającego, który ujawnia granicę między tym, co ludzkie, i tym, co maszynowe, powoduje frustrację, niewygodę czy ból. Tych właśnie elementów często brakuje sterylnym protezom-jako-metaforom służącym (nie zawsze uświadamianej) „ideologii sprawności”271271 T. Siebers, Disability Theory, s. 63. , która każe eksponować augmentację, rozszerzenie i usprawnienie, pomijając niedoskonałości protez i zróżnicowanie ich użytkowników272272 Mara Mills, On Disability and Cybernetics: Helen Keller, Norbert Wiener, and the Hearing Glove, „A Journal of Feminist Cultural Studies” 2011, vol. 22, nr 2, 3, s. 91. . Sarah Jain zauważa, że „pomijanie różnic między niepełnosprawnością, sprawnością i nadludzką sprawnością273273 Autorka posługuje się sformułowaniem godlike ability. prowadzi do zatracania problemu cielesnych oczekiwań”274274 S.S. Jain, dz. cyt., s. 40. , i podkreśla, że rozważania dotyczące protez nadzwyczaj rzadko biorą w ogóle pod uwagę niepełnosprawne ciało. Trop odcieleśnionej beztroski użytkownika protez niewymagających wysiłku ani wsparcia specjalistów, jaki pojawia się w akademickich rozprawach, przekłada się na ostentacyjnie optymistyczne i w gruncie rzeczy naiwne pokazywanie uprotezowanych ciał w kulturze popularnej. Interesującym przykładem takiego popularnego przedstawienia jest ekstremalnie protetyczne (i scyborgizowane) ciało filmowego Robocopa, Alexa Murphy’ego275275 Reż. José Padilha, 2014. . Poznajemy je w scenie „aktywacji”, gdy Alex wybudza się z narkozy w ultranowoczesnym, wypełnionym bielą, szkłem i niewidocznymi, dotykowymi ekranami laboratorium. Zgodnie z konwencją zaskoczony i zdezorientowany pacjent uspokajany jest przez lekarza, który wyjaśnia bohaterowi (oraz widzom) jego położenie i kondycję. Oto w ratującym życie protokole medycznym szczątki ciała Alexa uzupełniono o ekstensje nadające mu nadludzkie możliwości zarówno w zakresie kognitywnym, jak i fizycznej siły, które – jak się okaże – niemal całkowicie uzależniły bohatera od producenta jego mechanicznego ciała. Oszołomiony i uwolniony na próbę ze stacji dokującej bohater rzuca się w rozpaczliwą ucieczkę z laboratorium, robiąc natychmiastowy użytek z uprotezowionego ciała: odbiera bodźce z otoczenia, analizuje je, ma koordynację ruchową pozwalająca mu biegać i skakać. Dopiero co „aktywowane” ciało Alexa nie stwarza mu żadnych kłopotów. Jest jak czarna skrzynka: „włączone” po prostu działa, choć jak szybko przekona się Alex, równie prosto można je wyłączyć. Podobnie jak lwia część humanistycznego metaforyzującego protezę dyskursu film kompletnie pomija konieczność długotrwałej rehabilitacji, powolnego, mozolnego i nie zawsze zakończonego sukcesem uczenia się nowego ciała. Jak bardzo jest to wymagające i trudne, wie każdy, kto usiłował opanować o wiele mniej skomplikowane urządzenia, jak rower czy sztućce. Jakkolwiek wydawać może się, że „to tylko film” rządzący się swoimi prawami, to podobne narracje przekładają się na wyobrażenie, że manipulowanie uzupełnionym o protezę ciałem jest bezproblemowe i natychmiastowe, a protetyczne ciało działa bez zacięcia. Skutkować może także nierealistycznymi wyobrażeniami potencjalnych użytkowników i ich rodzin o możliwościach, jakie dają prawdziwe protezy. Doświadczenie protezy „Kiedy myślimy o technologicznych rozszerzeniach człowieka, zanurzamy się w połyskliwy i seksowny świat science fiction i cyborgów” – Don Goodley z zespołem badawczym nie pozostawia jednak wątpliwości – „Biotechnologiczny świat jest w gruncie rzeczy pożądaną utopią”276276 Dan Goodley, Rebecca Lawthom, Katherine Runswick Cole, Posthuman Disability Studies, „Subjectivity” 2014, nr 7, s. 351. . Don Ihde dodaje zaś, że „prawdziwe protezy żadną miarą nie spełniają bionicznych technofantazji wpisanych w kulturę popularną”277277 Don Ihde, Aging: I Don’t Want to Be a Cyborg!, „Phenomenology and the Cognitive Sciences” 2008, vol. 7, nr 3, s. 403. . Jednak takie reprezentacje, jak filmowy Robocop, przesączają się do potocznych wyobrażeń o tym, czym jest i co może uprotezowione ciało. Dotyczy to także implantów ślimakowych pozostających, jak wskazała Mara Mills, od pięćdziesięciu lat działającą na wyobraźnię technologiczną nowinką278278 Mara Mills, Cochler Implants after Fifty Years: A History and an Interview with Charles Graser, The Oxford Handbook of Mobile Music Studies, red. S. Gopinath, J. Stanyek, Oxford University Press, Oxford 2014. , która rozbudza transhumanistyczne nadzieje na cielesno-maszynową fuzję279279 Tamże, s. 262. . Za przykład posłużyć mogą liczne amatorskie filmy na platformie YouTube dokumentujące aktywację implantu ślimakowego. Ten bogaty materiał poddała analizie Beate Ochsner280280 Beate Ochsner, Documenting Neuropolitics: Cochlear Implant Activation Videos w: Documentary and Disability, red. Catalin Brylla, Helen Hughes, Palgrave McMillan, London 2017. , analizując wypracowaną w ciągu lat281281 Pierwszy taki film pojawił się w 2007 roku. estetyczną i fabularną konwencję tych nagrań. Składają się na nią: wykluczający głuchych widzów brak napisów czy tłumaczenia na język migowy; koncentracja na użytkowniku implantu i jego reakcji oraz wyłączenie z kadru pozostałych osób. Dokonujący aktywacji audiolog obecny jest najczęściej jako głos zza kadru, objaśniający (szczególnie w wypadku niemowląt i małych dzieci), co się stanie lub dlaczego nic się nie dzieje. Autorka zauważyła, że w filmach tych nie pojawia się sama proteza, a materiał ukierunkowany jest na rejestrację emocjonalnej i cielesnej reakcji pacjentki (filmy prawie zawsze przedstawiają kobiety) – jej płaczu, śmiechu, zaskoczenia, wzdrygnięcia się czy grymasu. Nakłada to na nagrywane osoby (jeśli są dorosłymi, świadomymi ludźmi) niemałą presję – trudno oprzeć się wrażeniu, że powielona w dziesiątkach innych amatorskich nagrań scena aktywacji domaga się wejścia w rolę. Ochsner podkreśla, że jeśli nie mogą jej odegrać mali pacjenci, emocjonalną reakcję zapewniają matki, zwykle roztrzęsione i wzruszone. W napięciu i wielkim skupieniu wyczekują momentu aktywacji, który odpowie na pytanie, czy operacja wszczepienia implantu się udała i czy mózg podejmie współpracę z maszyną. Osoby te poświęciły resztki słuchu (swojego lub swych dzieci), gra toczy się więc o wysoką stawkę i budzi najwyższe emocje. Łzy szczęścia i ogromna radość poruszają, a atmosfera nagrań jest całkowicie odmienna od tej, w jakiej „aktywowany” Alex w przerażeniu odkrywa swoje nowe ciało. Badaczka konkluduje, że filmy dokumentujące aktywację implantów rejestrują nie tyle połączenie ciała z maszyną, ile przejście od głuchoty do słyszenia, od niepełnosprawności do zdrowia. Nie są więc opowieściami o technologii, ale o słyszeniu – z tym stwierdzeniem trudno się jednak zgodzić. Filmy te dokumentują medyczno-audiologiczny protokół (a raczej jego fragment) i mają motywacyjny wymiar i cel. Tak jak internetowe kompilacje filmów przedstawiających „śmieszne koty” rozczulają i bawią, tak zadaniem filmów z aktywacji implantów jest wywołanie wzruszenia, a także zbudowanie opartego na zaufaniu do techniki i medycyny poczucia komfortu i bezpieczeństwa, że współcześnie nawet głuchocie można zaradzić. Widzowie, podobnie jak osoby w gabinecie, nie słyszą generowanych przez implant dźwięków, więc nieopanowany płacz, śmiech czy ukrywanie twarzy w dłoniach są jedynymi znakami, że implant „działa”, a zaimplantowana „odzyskała słuch”. Zdają się to potwierdzać odpowiedzi na pytania audiologa, czy jest słyszany. Oto na oczach widzów dokonuje się medyczny cud na biblijną skalę: głucha odzyskuje zmysł – tak jak filmowy Alex uzyskał po aktywacji zdolność mówienia, biegania i zaciskania pięści. Tymczasem uruchomienie implantu jest zaledwie początkiem długiej, wyczerpującej i pełnej frustracji drogi, w czasie której urządzenie jest wielokrotnie przekalibrowywane, a użytkownik protezy podlega intensywnej i skomplikowanej rehabilitacji. Jej celem jest skłonienie mózgu, by impulsy elektryczne z urządzenia rozpoznawał jako dźwięki – niektórym zaimplantowanym nigdy się to nie uda w satysfakcjonującym zakresie. Zaimplantowani podczas aktywacji intensywnie reagują na bodźce, które później opisują jako dziwne i nieprzypominające znanych im dźwięków. To, że filmowane osoby rozmawiają z audiologiem i członkami rodziny, nie oznacza, że potrafią usłyszeć i zrozumieć ich mowę (to kompetencja bardzo trudna i wymagająca długotrwałego treningu) – często nadal stosują używane dotąd strategie komunikacyjne, jak czytanie z ruchu warg. Ułudę ukazywanego na filmach „audialnego przebudzenia” uzmysławia pełna rozczarowania relacja Beverly Biderman, która tak wspomina aktywację swojego implantu: [audiolog – dop. M.Z.] aktywował wszystkie trzy elektrody i zapytał: „Jak to brzmi?”. Byłam zaskoczona, bo nie zorientowałam się, że to, co odbieram, to już głos, a nie testowe tony. [Jego – dop. M.Z.] głos, kiedy się zorientowałam, że to w ogóle on mówi (…), brzmiał jak Harpo Marx282282 Harpo Marx należał do aktorskiej grupy Braci Marx, która święciła triumfy w amerykańskich wodewilach od początku XX wieku, a w latach 20. także na kinowych ekranach. Nieodłącznym rekwizytem Harpo był właśnie klakson – artysta nie odzywał się w czasie występów, a jego dźwiękami zastępował mowę. i jego klaksony283283 B. Biderman, dz. cyt., s. 5. . Po kilku miesiącach od zaimplantowania nie jest dużo lepiej: W miarę, jak mijają kolejne tygodnie i miesiące, coraz bardziej oswajam się z nowymi dźwiękami, zaczynają brzmieć bardziej naturalnie i wyraziście (…). Mimo wszystko pod koniec trzeciego miesiąca [od operacji – dop. M.Z.] ku mojej konsternacji nadal praktycznie nie rozumiem mowy bez czytania z ruchu warg284284 Tamże, s. 13–14. . Khadijat Rashid, Poorna i Raja Kushalnagar badali użytkowników implantów, prosząc o ocenę skuteczności urządzeń: osoby znające wcześniej język migowy i polegające w komunikacji na różnych modusach (nie tylko werbalnym), były bardziej zadowolone i uznawały implanty za bardziej przyjazne niż użytkownicy, którzy przed implantacją polegali na słuchu i mowie. Ci ostatni wprawdzie wydatniej korzystali z implantów, ale i więcej od nich oczekiwali, licząc, że powrócą do komunikacji werbalnej285285 Khadijat Rashid, Poorna i Raja Kushalnagar, How Deaf Adult Signers Experience Implants: Some Preliminary Conclusions w: Cochlear Implants. Evolving Perspectives…, s. 62. . Tylko 21 procent przebadanych nie doświadczyło żadnych negatywnych konsekwencji implantacji. Dla zdecydowanej większości implanty były w jakimś stopniu przykre i niemile zaskakujące, na co nie zawsze byli przygotowani. Proteza uniemożliwiła im korzystanie z niektórych procedur medycznych oraz uzależniła od baterii – ciężkich i o krótkiej żywotności, a poza tym wywołujących bóle głowy i uszu. Zaskoczeniem był długi czas potrzebny na przywyknięcie do urządzenia, naukę mowy i interpretacji dźwięków oraz brak wystarczającego wsparcia w tym zakresie. Zaawansowane implanty, za które instytucje finansujące ochronę zdrowia płaciły wysokie kwoty, okazywały się wykonane z niskiej jakości materiałów i mało estetyczne. Świat, jaki kreowały, był za głośny, a oczekiwania bliskich i znajomych zawyżone. Rodziny zaimplantowanych osób pokładają w implantach ogromne nadzieje. Pacjenci przyznają, że są pod dużą presją „wyzdrowienia” – skoro mają już „cudowny” implant, to powinni przecież słyszeć: Rodzina niestety (…) oczekuje, że będę nosił [implant – dop. M.Z.] cały czas, bo w nim komunikuję się lepiej, z czym się nie zgadzam. (…) Wydaje mi się, że implant był zakończeniem żałoby słyszących rodziców, że mają głuche dziecko, co tym bardziej podnosi poziom napięcia286286 Tamże, s. 65. . Zachowują się, jakbym była słysząca, i frustruje ich, gdy proszę, by nie mówili jednocześnie lub zwrócili moją uwagę, zanim zaczną do mnie mówić – frustruje i wkurza ich to, jakby myśleli, że udaję głuchą287287 Tamże. . Bolesna konfrontacja nadmiernych oczekiwań ze żmudną i niegwarantującą sukcesu rehabilitacją jest doświadczeniem wielu pacjentów i ich rodzin. Przykładem może być beduińska rodzina ukazana w izraelskim filmie dokumentalnym Voices from El-Sayed288288 Reż. Oded Adomi Leshem, 2008. Wioska El-Sayed była wielokrotnie opisywana i badana, gdyż ze względu na genetyczne uwarunkowania duża część jej mieszkańców jest głucha. To w połączeniu z oddaleniem od innych osiedli doprowadziło do sytuacji, w której językiem migowym posługują się także słyszący członkowie społeczności. . Zachęcony przez wizytujących wioskę El-Sayed otochirurgów ojciec decyduje się na operację wszczepienia implantu głuchemu dziecku. Już po operacji ku swojemu przerażeniu dowiaduje się, że implant syna wymaga conocnego ładowania – wioska tymczasem nie jest zelektryfikowana. Lekarzom nie przyszło do głowy, by wspomnieć o tym wymogu przed operacją – dla nich stały i swobodny dostęp do elektryczności jest oczywisty. Ojciec przeciąga przez pola przewody, by ładować urządzenie, korzystając z generatora sąsiada, a panoramy eksponujące potężne słupy wysokiego napięcia zbudowane przez izraelskie firmy energetyczne, pomiędzy które wciśnięta jest wioska, nadają filmowi jeszcze mocniejszy oskarżycielski ton. Drugim zderzeniem z rzeczywistością jest rehabilitacja, której wymaga zaimplantowane dziecko – tą z braku możliwości i środków na częste wizyty w mieście obciążona zostaje jego kilkunastoletnia siostra. Rodzina wciąż nie może otrząsnąć się z zaskoczenia ani poradzić sobie z niespodziewanym obciążeniem, a gdy w szpitalu ojcu odtworzona zostaje symulacja tego, co słyszy syn – dziwaczne, mechaniczne dźwięki – nie może on ukryć łez rozczarowania i goryczy. Stwierdza, że gdyby miał świadomość, dla jakiego rezultatu cała rodzina ponosi tak wiele wyrzeczeń, nie zgodziłby się na operację. Opowieść ta, jakkolwiek zamyka ją optymistyczny obraz dziecka uczącego się pierwszych słów, wskazuje na wiele problemów związanych z implantacją. To niepostrzeganie pacjenta w kontekście bezpośredniego otoczenia, branie za niedyskutowany pewnik standardów, takich jak swobodny dostęp do elektryczności lub kompetencje rodziny do sprostania trudnej rehabilitacji, a w końcu nierealistyczne oczekiwania wobec technologii. Te pojawiają się nie tylko u krewnych, ale i u samych pacjentów, szczególnie jeśli wcześniej słyszeli. Beverly Biderman pisze: Mój sukces w słyszeniu i czerpaniu przyjemności z muzyki wiążę z tym, że nigdy jej do końca dobrze nie słyszałam, więc nie porównywałam muzyki tak niedoskonale brzmiącej przez implanty z jakąś wyidealizowaną muzyką, zapamiętaną z przeszłości. Niektórzy dobrze pamiętają, jak powinna brzmieć muzyka, i są bardzo rozczarowani. (…) gdy zostaną im wszczepione implanty, słuchają starych, ulubionych kawałków i jeśli nie brzmią tak samo, rezygnują [z dalszej rehabilitacji – dop. M.Z.]289289 B. Biderman, dz. cyt., s. 19. . Autorka relacjonuje w innym miejscu swoje oczekiwania: Głęboko w środku, choć sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, kiełkowała we mnie nadzieja, że z łatwością i w cudowny sposób będę swobodnie rozmawiała przez telefon, rozumiała ludzi bez czytania im z warg (…). Nie przyznawałam się sama przed sobą do tych nadziei przed operacją. Nie przyznawałam się do nich w pierwszych tygodniach po operacji, kiedy byłam przytłoczona poczuciem rozczarowania tym, co słyszałam290290 Tamże, s. 22–23. . Wygórowane nadzieje mają także lekarze, którzy myślą, że to coś niezwykłego i potrafi generować rozpoznawalne dźwięki. „Rozpoznawalne” to nie jest najlepsze określenie do opisania tego, co słyszę. (…) często trudno jest mi odróżnić ludzki głos od dźwięku metalowej puszki zgniatanej uderzeniem kija bejsbolowego. Rozmówca pyta: „Jak się masz?”. A ja słyszę: „Błebłe błe błe?” i odpowiadam: „Nie dziękuję, już się częstowałem291291 Tamże, s. 78. . Owe zawyżone oczekiwania wobec technologii pojawiają się nie tylko w odniesieniu do implantów, ale także aparatów słuchowych, które również nie gwarantują swobodnego i niezawodnego słyszenia, a bywają dla użytkowników niekomfortowe czy wręcz utrudniają komunikację. Magdalena Dunaj, prowadząca badania w środowisku polskich głuchych, przytacza takie świadectwo: Nie opłaca mi się [mieć aparatów słuchowych – dop. M.Z.]. W ogóle [ich – dop. M.Z.] nie używam. W ogóle. Jak byłem mały to tak, ale potem jak urosłem, w gimnazjum, przestałem. Jak założę aparat, to słyszę, ale nie wiem co. Nie zrozumiałbym tego, co mówisz. Słyszałbym, że mówisz, ale nie rozumiałbym [B.J.]292292 Magdalena Dunaj, GŁUCHY-ŚWIAT. Głuchota w perspektywie antropologii zaangażowanej, rozprawa doktorska, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2015, s. 207. . Krzysztof Kowal, dziś dyrektor jednej ze szkół dla niesłyszących, relacjonuje szkolną traumę: wraz z innymi dziećmi miał słuchać audycji radiowej, a później ją opisać. Widząc pustą stronę w zeszycie, nauczycielka zapytała: „Gdzie byłeś, jak słuchaliśmy audycji? Co miałem jej powiedzieć? Że nawet nie słyszałem, że w ogóle radio grało? (…) Miałem wtedy taki stary radziecki aparat, który głównie szumiał i buczał”293293 Z artykułu: Teodor Redka, Piękni, dwudziestoletni, … niedosłyszący, „Trybuna”, 31.01.2004. . Podobne doświadczenia sprawiają, że osoby niedosłyszące rezygnują z używania aparatów, wywołując zniecierpliwienie bliskich, którym wydaje się, że samo ich posiadanie rozwiązuje problem niedosłyszenia. Sfera publiczna oferuje głosy technoentuzjastyczne wobec technologii, jak filmowy Robocop czy YouTube’owe nagrania z aktywacji implantów, które upowszechniane są również w programach telewizyjnych, jako swoiste spektakle ozdrowienia. Pojawiają się narracje wychodzące od producentów protetycznego sprzętu wypełnione świadectwami konsumenckiej satysfakcji. W przestrzeni publicznej obecne jest także stanowisko Głuchych, które często jest też głosem sprzeciwu wobec implantów. Tym, czego brakuje, są reprezentacje osób głuchych lub niedosłyszących, które chcą i próbują funkcjonować w słyszącym świecie, korzystając z protez, których jednak ani nie afirmują, ani nie odrzucają. Tym bardziej interesujące są świadectwa osób zaimplantowanych, w których zdają relację z własnych doświadczeń – z naznaczonej traumą utraty oraz z walki o odzyskanie sprawności, w której implantacja jest (trudnym, pełnym wyzwań i frustracji) orężem294294 Autobiograficzne narracje zaimplantowanych niesłyszących wpisują się w zaproponowaną przez Arthura Franka typologię opowieści o chorobie; to opowieści zdające relację z odzyskiwania pełni zdrowia, opowieści o chaosie, jaki przynosi choroba, zrywając związki z dotychczasowym porządkiem, oraz opowieści o wyzdrowieniu jako zadaniu do wykonania i przekuciu własnej traumy w korzyść dla czytelników (Arthur Frank, The Wounded Storyteller: Body, Illness, and Ethics, The University of Chicago Press, Chicago 1995). . Autorzy piszą też ku pokrzepieniu czytelniczych serc, by wesprzeć tych, którzy zastanawiają się nad wszczepieniem implantu, są w trakcie rehabilitacji, a także dla niesłyszących, którzy nie przynależą do Głuchej kultury. Autobiografie Beverly Biderman295295 B. Biderman, dz. cyt. , Arlene Romoff296296 A. Romoff, Hear Again… oraz taż, Listening Closely: A Journey to Bilateral Hearing, Imagine, Watertown 2011. , Claire H. Blatchford297297 Claire H. Blatchford, Coming to My Senses: One Woman’s Cochlear Implant Journey, Gallaudet University Press, Washington 2014. czy Michaela Chorosta to historie sukcesu o udanej rehabilitacji, niestroniące od technoentuzjastycznego zachwytu. Przez uwzględnienie własnego doświadczenia są to jednak historie relacjonujące także i wady protez. Tytuły autobiografii prawie zawsze zawierają odniesienie do podróży (do słyszenia, do życia), figury używanej, by opisać ważne, trudne i złożone życiowe doświadczenia. Co więcej, są to odniesienia do szczególnej formy podróżowania – pielgrzymki, której cel jest od początku jasno określony: to „słyszenie”, stan pełnej sprawności; to „świat słyszących”, a więc wspólnota; to „życie”, które można rozumieć jako jego pełnię. Pielgrzymka jest podróżą skonwencjonalizowaną, która odbywa się szlakiem wyznaczonym przez poprzedników, jest zindywidualizowaną reaktualizacją drogi, którą ktoś przeszedł wcześniej. Autorzy wielokrotnie odnoszą się do wyznaczających trasę i rytm ich podróży ustalonych procedur rehabilitacyjnych, porównują swoje postępy z wynikami innych rekonwalescentów, świadomie oczekują kolejnych etapów odzyskiwania słuchu. Trasa wyposażona jest w infrastrukturę, która pielgrzyma wspiera i dzięki niej on funkcjonuje, oraz profesjonalistów, których spotyka na swojej drodze. Autobiografie osób, które już tę podróż przeszły, są cennym przewodnikiem dla tych na początku drogi, ale i interesującą lekturą dla tych, którzy się w nią nie wybierają. Przez własne świadectwo, także frustracji, strachu i kłopotów w docieraniu się z protezą, autorzy pomagają rodzinie i przyjaciołom pacjentów zrozumieć naturę tej podróży. Pomimo optymistycznego przesłania tych opowieści Mara Mills stwierdza, że „świadectwa osób zaimplantowanych w przeważającej większości zdają sprawę z bardzo trudnego doświadczenia psycho-technicznego i nieustannych negocjacji w zakresie cielesno-maszynowej kompatybilności”298298 M. Mills, Cochler Implants after Fifty Years…, s. 263. . Michael Chorost wtóruje jej: „w science fiction cyborgi to superbohaterowie, ale w codziennym życiu cyborgiczne części ciała wymagają wiele majsterkowania, ciągłych zmian baterii i nigdy nie są tak dobre jak organ, który zastępują”299299 M. Chorost, Rebuilt: My Journey Back…, s. 177. . CZĘŚĆ 2 ZOBACZMY TO. TECHNOLOGIE GŁUCHYCH Ludzie z niepełnosprawnościami są CHOLERNIE twórczy. Bezustannie wynajdujemy, adaptujemy i hakujemy świat, który nie został zbudowany dla nas. Alice Wong11 Alice Wong, Disability Visibility Podcast Episode 31: Disabled Inventors, s. 1, https:// disabilityvisibilityproject.com/2018/08/13/ep-31-disabled-inventors/, dostęp: 6.09.2018. (…) niepełnosprawność to okazja do innowacyjności. Jeśli czegoś nie da się zrobić w znany sposób, trzeba wynaleźć na to inną metodę. Niepełnosprawni robią to od zawsze – to ukryte historie, których ludzie nie znają. Musimy je wyciągnąć na światło dzienne. Haben Girma22 Wystąpienie w ramach serii The Art of Flourishing zatytułowane Conversations on Disability and Technology (The Hastings Center, grudzień 2019, https://www.youtube.com/watch?v=sEKV5kXTWwc&feature=youtu.be, dostęp: 10.04.2020). ROZDZIAŁ 4 ODZYSKIWANIE TELEFONU11 Wnioski i analizy zawarte w tym rozdziale częściowo przedstawione zostały w artykule Głuchy telefon. „Zrób to sam” jako innowacja i aktywizm, opublikowanym w „Tekstach Drugich” 2020, nr 2, s. 30–47 oraz artykule Technologia jako narzędzie społecznej dystynkcji. Nieoczywiste relacje techniki i niepełnosprawności, opublikowanym w „Kulturze Współczesnej” 2018, nr 3, s. 13–25. W XIX wieku wokół wynalazczości panowała entuzjastyczna atmosfera. Niemal każde kolejne osiągnięcie nauki i techniki fetowano jako przełomowe i bezprecedensowe. Składała się na to emblematyczność takich ekscentrycznych wynalazców, jak Nicola Tesla czy Thomas A. Edison, wykorzystywanie do promocji wynalazków publicznych performansów22 O nauce jako spektaklu pisały m.in.: Bernadette Bensaude-Vincent, Christine Blondel, Science and Spectacle in the European Enlightenment, Ashgate Publishing, Ltd., Aldershot, Burlington 2008; Circus, Science and Technology: Dramatising Innovation, red. Anna- -Sophie Jürgens, Palgrave McMillan, Cham 2020. oraz podporządkowanie prasy nowemu reżimowi, którym było dostarczanie newsów. Wszystko to rozbudzało przekonanie o prymacie innowacji technicznej i prowadziło do zawężonego postrzegania aktu wynalezienia nowej idei (maszyny lub metody produkcji) jako synonimu postępu. Tymczasem system patentowy składa się „z patentów w większości po prostu usprawniających już istniejące rzeczy. I na tym to polega: na poprawianiu tego, co już istnieje”33 Jerome H. Lamelson, cyt. za: Henry Petroski, The Evolution of Useful Things, Vintage Books, New York 1994, s. 39. . Abbott Payson Usher w 1929 roku, porównując wynalazczość z twórczością artystyczną lub naukową, podkreślał jej adaptywny potencjał: Specyfiką wynalazczości jest twórcza asymilacja już istniejących elementów do nowych układów, wzorów lub konfiguracji zachowań. Jej cele mogą być bardzo różne: od generowania obiektów bardziej satysfakcjonujących estetycznie po bardziej wydajne pod względem wykorzystywanych surowców. Wynalazek ustanawia zatem relacje, które wcześniej nie występowały44 Abbott Payson Usher, A History of Mechanical Inventions, McGraw-Hill Book Company, New York 1929, s. 10. . Henry Petroski, amerykański historyk techniki, porównuje wynalazcę z krytykiem: „Jeśli to niedostatki przedmiotów napędzają ich ewolucję, to wynalazcy są najostrzejszymi krytykami techniki. (…) szczególną zdolnością wynalazcy jest nie tylko dostrzec brak w istniejącym artefakcie, ale go wypełnić, poprawić, by powstało urządzenie lepsze i bardziej wyszukane”55 H. Petroski, dz. cyt., s. 34. . Badacz podkreśla przyziemną genezę wynalazków, które są owocem niezadowolenia z tego, jak działają już wymyślone przedmioty66 Tamże, s. 35. , a Marvin Camas, amerykański wynalazca, zapytany o cechę wspólną innowatorów odpowiedział, że są to ludzie niezadowoleni z tego, co ich otacza77 Tamże, s. 38. . Przedmioty tracą Heideggerowską poręczność, gdy nie w pełni odpowiadają potrzebom użytkowników oraz gdy się zepsują. Ujawnia się wtedy ich obecność, domagają się interwencji – a za taką uznać można właśnie akt usprawnienia lub racjonalizacji dokonywany przez wynalazcę, który, poprawiając obiekty, przywraca im poręczną „niewidzialność”. Wynalazczość osób głuchych i niepełnosprawnych ujawnia nieporęczność przedmiotów, które innym jawią się gładkie, wygodne i oczywiste. Kontekstem dla tych innowatorów jest zazwyczaj główny nurt techniki. To on określa horyzont dostępnych rozwiązań oraz stawia wyzwania w postaci już wypracowanych technologii, które nie uwzględniły użytkowników niesłyszących lub niepełnosprawnych. Ów brak wyzwalać może kreatywność zdążającą do adaptacji rozwiązań już wypracowanych i sprawdzających się w wypadku sprawnych88 Na gruncie niepełnosprawnego aktywizmu pojawiło się określenie tymczasowej sprawności (temporarily able-bodied, TAB) jako zastępnik terminu „sprawny” czy „pełnosprawny” (able, able-bodied). Jego celem jest wskazanie, że niepełnosprawność może być częścią doświadczenia każdej osoby – niekoniecznie na skutek dramatycznych wydarzeń, takich jak choroba czy wypadek, ale też jako element procesu starzenia. Laurie Toby Edison i Debbie Notkin zauważają wprawdzie, że TAB jest upraszczającą generalizacją, bowiem nie każdy doświadczy niepełnosprawności i nie jest ona nieunikniona, podkreślają jednak, że sformułowanie to generuje wspólnotę, w której potrzeby niektórych jej członków mogą być potrzebami innych, gdyż dotyczą potencjalnie każdego (https://disabledfeminists.com/ 2010/02/03/guest-post-temporarily-able-bodied-useful-but-not-always-true/, dostęp: 22.12.2019). konsumentów. Koncepcja innowacji jako wysiłku adaptacyjnego, a jednocześnie krytyki pozwala docenić techniczne praktyki kreatywne osób z niepełnosprawnościami. Bywają one bowiem uznawane za potrzebne dla użytkowników, ale jednak wtórne, ukierunkowane na „zaledwie” dostosowywanie już funkcjonujących rozwiązań. Umniejsza się je jako amatorskie majsterkowanie na niewielką skalę, wynikającą ze stosunkowo małej i niezamożnej grupy docelowej. John H. Lienhard wskazał cztery główne motywacje wynalazców: korzyść, konieczność, przyjemność oraz wolność99 John H. Lienhard, How Invention Begins: Echoes of Old Voices in the Rise of New Machines, Oxford University Press, Oxford–New York 2006, s. 117–118. . W odniesieniu do tej ostatniej podkreślił, że wynalazek narusza status quo i zawsze jest formą buntu – czy to wobec ograniczeń własnego umysłu czy zewnętrznych obostrzeń1010 Tamże, s. 118. . Przekraczanie barier jest silnie wpisane w działalność niepełnosprawnych innowatorów. Jej adaptywny charakter może sprawiać wrażenie odtwórczego, nosi jednak wszelkie znamiona procesu wynalazczego: zarówno w tym, że przekracza to, co zostało pomyślane dla kogoś innego, jak i w sposobie, w jaki to czyni. W rozdziale tym analizuję historię udostępniania telefonii osobom niesłyszącym – od ableistycznego przekonania, że słyszący inżynierowie wiedzą najlepiej, jak „pomóc” głuchym, po zakończone sukcesem próby otwarcia telefonii podjęte przez głuchych majsterkowiczów. Udało im się wykorzystać ugruntowaną rynkowo, choć przestarzałą technologię dalekopisania do odtworzenia funkcjonalności niedostępnej im telefonii – zgodnie z myślą Edwarda Tennera, że jedne z najistotniejszych innowacji, to nowe zastosowania dla już istniejących obiektów1111 Edward Tenner, Our Own Devices: the Past and Future of Body Technology, Alfred A. Knopf, Toronto–New York 2003, s. xv. . Wskazuję, że to design apartheid stoi zarówno za niedostępnością wielu przedmiotów i usług, jak i odmową uznania głuchych i niepełnosprawnych innowatorów za wynalazców. Tymczasem to oni w majsterkowaniu i realizowaniu strategii „zrób to sam” najcelniej odpowiadają na potrzeby głuchych i niepełnosprawnych użytkowników. By w pełni zrozumieć znaczenie walki o dostęp do usług telefonicznych, trzeba najpierw przyjrzeć się niejednoznacznej roli, jaką w społeczności amerykańskich głuchych odgrywają telefon oraz jego wynalazca, Alexander Graham Bell. A rola ta jest tak znacząca, że historię głuchej telefonii historyk, Harry Lang nazwał głuchym powstaniem przeciwko imperium Bella1212 Harry Lang, A Phone of Our Own: The Deaf Insurrection against MA Bell, Gallaudet University Press, Washington DC 2000. . 1. Bellowie – rodzina owładnięta obsesją Telefon to kamień milowy w rozwoju technologii komunikacyjnych, podwalina monopolistycznych przedsiębiorstw, a także wynalazek, który ze swego twórcy uczynił wpływową, publiczną personę. Alexander Graham Bell i jego inwestorzy telefonem usiłowali udoskonalić telegrafię – najpotężniejszą sieć informacyjną XIX stulecia, która przynosiła krociowe zyski. Wynalazcy ścigali się w innowacjach rozwijających tę sieć i obiecywali inwestorom ograniczającą koszty automatyzację oraz bardziej efektywne i szybsze przesyłanie wiadomości. Prawa do usprawniającego telegrafię telefonu rościli sobie liczni wynalazcy, gdyż patent na zmieniające reguły gry osiągnięcie mógł być gwarantem finansowego i prestiżowego sukcesu1313 O własność patentu na telefon toczyły się prawne spory – najsłynniejszym z nich był ten między Alexandrem G. Bellem i Elishą Greyem, który przeszedł do historii prawa jako trwające ponad dekadę tzw. rozprawy telefoniczne (the telephone cases). Toczyły się one przed amerykańskimi sądami od czasu opatentowania telefonu w drugiej połowie lat 70. XIX wieku do rozprawy Sądu Najwyższego z 1888 roku, który „podtrzymał najcenniejszą własność intelektualną XIX stulecia, uznając patentowe pierwszeństwo (fundamental patent) Alexandra Grahama Bella”. Jak podkreśla Christopher Beauchamp, wyrok miał kolosalne znaczenie dla amerykańskiej jurysdykcji (będąc punktem zwrotnym w opartym na kazuistyce orzecznictwie patentowym) oraz rynku usług komunikacyjnych, ugruntowując monopolistyczny status American Bell Telephone Company (Christopher Beauchamp, Invented by Law: Alexander Graham Bell and the Patent That Changed America, Harvard University Press, Cambridge, MA 2015, s. 58). . Początki telefonii nie są jednak jednoznaczne, podobnie jak pierwotne przeznaczenie samego telefonu. Wynalazek ten jest więc z powodzeniem włączany w różne narracje. Widzi się w nim zaczątek nowej ścieżki technicznego rozwoju ukierunkowanego na dźwięk – zarówno jego bezpośredni przekaz1414 Zakończone sukcesem prace nad synchronicznym przekazem dźwięku uruchomiły nadzieje na podobny przekaz ruchomego obrazu – czyli telewizję. Już w 1879 roku na łamach magazynu „Punch” ukazał się rysunek przedstawiający „telefonoskop (przekazujący zarówno światło, jak i dźwięk)” (George du Maurier, Punch Almanack for 1879: Edison’s Telephonoscope, „Punch”, 9.12.1878). , jak i pomiar oraz wzmocnienie. Odczytywany jest także jako technologia, która finansowo i zawodowo wyemancypowała kobiety, dając młodym mieszkankom miast zawód telefonistki – stabilną, prestiżową i nierujnującą zdrowia alternatywę dla pracy w fabryce czy pralni. Była to wymarzona profesja dla młodych kobiet dwudziestolecia międzywojennego i pierwszych dekad po drugiej wojnie światowej. Niezależność finansowa oraz czas i siły na rozrywkę przyniosły młodym kobietom nowe wzory codziennego życia i konsumpcji1515 Splot rozwoju telefonii i kobiecej emancypacji stał się tłem hiszpańskiego serialu obyczajowego Telefonistki (Netflix, 2017–2020). Telefon silnie wpłynął na finansową i zawodową rolę kobiet, mimo że w kulturze popularnej eksploatowany jest zupełnie inny aspekt tej relacji ubrany w soft-erotyczny kostium pin-up girl: roznegliżowanej młodej kobiety pogrążonej we flircie lub ploteczkach. Jednym ze źródeł takiego stereotypu była fantazja o telefonistkach uwodzących rozmówców – zawód ten uprawiać mogły tylko niezamężne kobiety, najczęściej łączyły rozmowy biznesowe, a więc wykonywane głównie przez mężczyzn. Rodziło to fantazje o randkach w ciemno i romansach jak z bajki. Dodatkowo telefon gwałtownie zachwiał sterylnym dotąd rozgraniczeniem między sferą prywatną a publiczną – oto możliwa stała się bezpośrednia rozmowa w niestosownej pozie lub w negliżu. Wizja „kobiecego wiszenia na telefonie” i „paplania” nie znajdowała jednak potwierdzenia w danych. Na podstawie badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii w latach 1936 i 1938, w czasie których podsłuchiwano prywatne rozmowy, okazało się, że stosunkowo niewiele kobiet korzystało z telefonu, a połowa wszystkich połączeń trwała mniej niż 90 sekund, pozostałe połączenia zazwyczaj nie przekraczały trzech minut. Za błahe plotki uznano zaledwie 8–9% rozmów (za: Lucy Delap, Women and the ‘Telephone Habit’ w: Information Age: Six Networks That Changed Our World, red. Tilly Blyth, Scala Arts & Heritage Publishers, London 2014, s. 115). . Telefon wpisywany jest także w historyczno-tożsamościowe narracje amerykańskiej głuchej wspólnoty, choć odgrywa w nich ambiwalentną rolę. Z jednej strony to wynalazek o istotnym znaczeniu dla technologii wzmacniania dźwięku tradycyjnie ukierunkowanych na niesłyszących. W tym zakresie stanowi przykład wpływu, jaki głusi wywarli na główny nurt rozwoju techniki. Z drugiej jednak strony telefon był pierwszym środkiem komunikacji, który wykluczył głuchych użytkowników. Jak pisała Elisabeth Keating, „historia technologii komunikacyjnych (…) szła równolegle dla społeczności głuchych i słyszących – dopóki Bell i Watson nie zbudowali telefonu”1616 Elizabeth Keating, Homo Prostheticus: Problematizing the Notions of Activity and Computer-Mediated Interaction, „Discourse Studies” 2005, nr 7, s. 532. . Kluczem do obydwu przeciwstawnych interpretacji telefonu jest Alexander Graham Bell, przez słyszących uznawany za jednego z największych wynalazców Zachodu, a przez amerykańskich głuchych nazywany „najstraszniejszym wrogiem”1717 Tak pisał o nim w 1907 roku G.W. Veditz, pierwszy prezes National Association of the Deaf (NAD); za: Harlane Lane, When the Mind Hears: A History of the Deaf, Vintage, New York 1989, s. 340. . Niezależnie od tych skrajnie odmiennych ocen można za Catherine Dunlop Mackenzie powtórzyć, że Bell „poniekąd odziedziczył telefon, będąc trzecim pokoleniem ekspercko zajmującym się mową”1818 Catherine Dunlop Mackenzie, Alexander Graham Bell: the Man Who Contracted Space, Houghton Mifflin Company, Boston 1928, s. 13. . Pierwszy w rodzinie Bellów zagadnieniem głosu i pięknej wymowy zainteresował się Alexander Bell (1790–1865), dziadek wynalazcy. Edynburczyk z urodzenia i zamieszkania, porzuciwszy zawód szewca, podjął edukację aktorską, która uwzględniać musiała elementy poprawnej wymowy i dykcji. Dołączył do zespołu Teatru Królewskiego, gdzie występował na scenicznych deskach, a także pełnił funkcję suflera1919 H. Lane, dz. cyt., s. 344–345. . Ze względu na nieprzewidywalne i niestabilne zarobki nie zagrzał w teatrze miejsca na długo i ostatecznie pracował tam dorywczo, ale aktorski trening głosowy przekuł w niesceniczny sukces. Alexander Bell założył bowiem szkołę nauki czytania, w której oferował również kursy poprawnej wymowy – przede wszystkim dla osób jąkających się. Doświadczenie w zakresie terapii mowy, jak dziś można byłoby nazwać jego działalność, Bell opisał w książce2020 Alexander Bell, Stammering and Other Impediments of Speech: The Means to Effect a Complete and Permanent Removal of All Vocal Obstructions, Sherwood, Gilbert, and Piper, London 1836. (zadeklarował się w niej jako „profesor wymowy”), a także w wierszowanej rozprawie2121 Alexander Bell, The Tongue, a Poem, W.J. Cleaver, London 1846. oraz poradniku2222 Alexander Bell, The Practical Elocutionist: Elegant Extracts, Arranged According to a New System of Improved Punctuation, Adapted to the Nature of the Voice, Sherwood, Gilbert, and Piper, London 1835. . Publikacje te oficjalnie adresowane były do „księży, członków parlamentu, adwokatów i innych klas publicznych mówców”. To wykaz profesji opartych na sprawnym i pięknym operowaniu mową, choć bez wątpienia wyliczenie to miało promocyjny charakter – podobnie jak propagowanie trąbek słuchowych przez odwołania do rzekomych użytkowników z królewskich rodów. Poradniki i kursy proponowane przez Bella miały zainteresować (i skłonić do inwestycji) nie tylko tych, dla których publiczne przemowy były podstawową formą działalności, ale także osoby aspirujące do kręgów, w których artykulacja czy akcent były wysoko cenione. Przedstawiciele nowych profesji musieli nieustannie, sprawnie i przekonująco zachęcać do korzystania z własnych usług, a ich skuteczność opierała się na poprawnej wymowie i odpowiednim akcencie. Na salonach ładny głos i właściwa artykulacja umożliwiały jedną z najważniejszych towarzyskich kompetencji: sztukę konwersacji – nie tylko interesującej i adekwatnej, ale i odpowiednio wypowiedzianej. W połączeniu z „dobrymi manierami” czy prostą sylwetką wymowa pozwalała utrzymać społeczną i towarzyską pozycję, a nawet awansować – na przykład przez małżeństwo. Kategorią, przez którą interpretować można zapotrzebowanie i popularność kursów i szkół poprawnej wymowy, jest mowa szaleńca. W taki sposób Michel Foucault określił mechanizm sprawowania władzy oparty na „opozycji rozumu i szaleństwa”2323 Michel Foucault, Porządek dyskursu, tłum. Michał Kozłowski, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2002, s. 8. . Oto szaleństwo zostaje oddzielone od racjonalności i odrzucone, a cechą wyróżniającą „szaleńca” i uruchamiającą wykluczenie jest jego mowa – niezrozumiała, odległa od tego, co „zwykłe” i „normalne”. „Od głębokiego średniowiecza dyskurs szaleńca nie może cyrkulować tak jak inne dyskursy. Zdarza się, że jego mowa traktowana jest jak niebyła. A pozbawiona prawdy i ważności nie może domagać się sprawiedliwości”2424 Tamże, s. 8–9. . Jak wskazał Foucault, mowa szaleńca funkcjonowała w kulturze zachodniej w dwóch skrajnych wariantach: jako nośnik niedostępnej racjonalnemu rozumowi metafizycznej prawdy, i wtedy była afirmowana, albo jako wyznacznik odmienności – i jako taka była podstawą odrzucenia. Trudno jednoznacznie określić, czym jest mowa szaleńca, i wskazać jej cechy dystynktywne, choć jest szybko rozpoznawana – ktoś mówi za wolno lub zbyt szybko, piskliwie lub za nisko. Jedyne, co o niej na pewno wiadomo, to, że „przez jej słowa rozpoznawano szaleństwo szaleńca (…), była miejscem, gdzie dokonywał się podział”2525 Tamże, s. 9. . Mowy szaleńca nie bierze się za relację prawdopodobną czy chociażby taką, której jesteśmy zobowiązani wysłuchać. Nie dziwi zatem, że „naprawiano” mowę, gdy odstawała od pożądanej normy. Dla niektórych stanowiła ważny instrument pracy, ale dla wszystkich zasadniczy element społecznego pozycjonowania. Była gwarantem zapewniającej prawa i wolności przynależności do wspólnoty ludzi racjonalnych, „zdrowych” i „normalnych”, a przez to wysłuchiwanych. Szlifowano więc akcent, likwidowano jąkanie, seplenienie czy inne defekty, a specjaliści obiecujący terapeutyczny sukces, tacy jak Alexander Bell, cieszyli się dużą popularnością. Bell stawiał przede wszystkim na trening oddechu oraz metody relaksacyjne, co zapewne wynikało z jego aktorskiego przygotowania. Ważnym elementem kursów była także nauka anatomii narządów mowy i fizjologii powstawania dźwięków, co miało umożliwić uczestnikom świadomą kontrolę dykcji2626 Mary Kay Carson, Alexander Graham Bell: Giving Voice to the World, Sterling Juvenile, New York 2007, s. 4. . To „anatomiczne” zacięcie było istotnym elementem metody Bellów i odzwierciedlało tendencje w ówczesnej medycynie doceniającej zdobywaną przez empirię wiedzę anatomiczną. W Londynie z początków XIX stulecia otwierano dla lekarzy i studentów medycyny szkoły anatomiczne, gdzie mogli zgłębiać tajniki wiedzy, która stała się nieodzowna w medycznej profesji2727 Ubocznym skutkiem rozwoju badań anatomicznych było duże zapotrzebowanie na ludzkie zwłoki, które poddawano sekcji. Wytworzyła się wówczas szara strefa handlarzy, którzy często pozyskiwali je z komunalnych cmentarzy. Rodziny zmarłych zabezpieczały groby przed rabusiami potężnymi bramami, dużym popytem cieszyły się również metalowe sarkofagi. Ci, których nie było stać na taki wydatek, dyżurowali przy grobie kilka dni po pochówku (The Medicine Cabinet: The Story of Health & and Disease Told through Extraordinary Objects, red. Natasha McEnroe, Selina Hurley, Andre Deutsch, London 2019, s. 16–17). . Wykorzystanie wiedzy anatomicznej w treningu podopiecznych musiało przydawać metodzie i szkole Bella powagi, wiarygodności i medycznego sznytu. Bell z powodzeniem radził sobie w stolicy, dokąd przeniósł się po rozwodzie. Założył tam szkołę „czytania, recytacji, ortografii, gramatyki, geografii, a przede wszystkim wymowy”2828 A. Bell, Stammering and Other Impediments of Speech…, s. 12. . Pomagali mu synowie, prowadząc nawet samodzielnie kursy artykulacji2929 Rodzinne medyczne, paramedyczne i terapeutyczne przedsiębiorstwa nie były w owym czasie wyjątkiem. Skuteczne terapie bywały przez pokolenia pilnie strzeżoną tajemnicą, a kluczem do ich sukcesu stały się narzędzia. Za przykład posłużyć mogą kleszcze położnicze, bardzo skuteczne w ratowaniu niemowląt podczas trudnych porodów, które zapewniły status niemalże cudotwórców lekarskiej rodzinie Chamberlenów. Zasadę ich konstruowania i użycia udało się utrzymać w tajemnicy przez dwa stulecia (The Medicine Cabinet…, s. 60–61). Szczypce jakkolwiek zbawienne dla noworodków często okazywały się zabójcze dla matek – powleczone skórą, wielokrotnie używane w czasach, gdy nie znano znaczenia dezynfekcji, powodowały zakażenia i zgony położnic. , z którą obydwaj związali kariery: starszy David w Dublinie, a młodszy Melville, ojciec Alexandra Grahama Bella, w Edynburgu. Melville Bell odniósł w terapii mowy ogromny sukces. Wydawał poświęcone jej książki, które miały bardziej naukowy niż poradnikowy charakter3030 Wymienić wśród nich można: Steno-Phonography (1852), Letters and Sounds (1858), The Standard Elocutionist: Principles and Excertcises (1860) czy Principles of Speech and Dictionary of Sounds (1863), podaję za: The Encyclopaedia Britannica: A Dictionary of Arts, Sciences, Literature and General Information, 11th ed., vol. III, slice V, http://www.gutenberg.org/files/34533/34533-h/34533-h.htm#ar86, dostęp: 7.05.2020.  – dotyczyły fizjologii oddechu i mowy oraz fonetyki. Melville Bell nauczał artykulacji, a czynił to w murach uniwersytetów: w Edynburgu, Londynie, zaś po przeprowadzce do Ameryki Północnej – w kanadyjskim Kingstone oraz w Bostonie i Waszyngtonie3131 Tamże. . Bez wątpienia jednak dziełem jego życia był alfabet fonetyczny, Visible Speech, który, zgodnie z praktyką terapeutyczną ojca, miał obrazować jak powstają dźwięki, by kursanci mogli się nauczyć, jak je generować, w świadomy sposób używając swojego ciała. Na alfabet składały się znaki (rysunek 1), którym towarzyszyły plansze obrazujące przekrój przez aparat mowy w czasie powstawania głosek – rysunki przedstawiały działanie, położenie i funkcje poszczególnych jego elementów. M. Gardiner (redaktor Działu Alfabetu Uniwersalnego w „The Volta Review”) nazwał je „portretami” narządu mowy uchwyconymi podczas emisji konkretnego dźwięku3232 M. Gardiner, The Story of Visible Speech, „Volta Review” 1910, vol. 12, nr 2, s. 99. . Laurence Turnbull, lekarz z oddziału chorób oczu i uszu Howard Hospital w Filadelfii, określił alfabet Bella jako „zapis fonetyczny”, oparty nie tyle na dźwięku, ile na „fizjologicznej aktywności organów mowy”3333 Laurence Turnbull, Observations on Bell’s System of Visible Speech for the Deaf Mute, S.W. Butler, Philadelphia, PA 1873 (1872), s. 1. . Pisał o Visible Speech z dużą aprobatą3434 Tamże. , choć zauważył, że metoda Bella nie jest nowatorska. Nauczanie, jak działają narządy mowy, by się nimi sprawnie posługiwać, stosowano już wcześniej, jednak opierało się na obserwacji ust nauczyciela. Visible Speech tymczasem, obrazując, jak ułożone są język, podniebienie, gardło i wargi, dostarczał informacji niedostępnych uczniowskiemu oku. Rysunek 1. Czytanka w Visible Speech Na zdjęciu znajduje się fragment wydruku. Na górze tytuł WORDS AND SENTENCES. Poniżej dziewięć rzędów znaków. Nie są to litery znanego alfabetu, ale układają się w „słowa” i rozdzielone są w niektórych miejscach przecinkami, średnikami i kropkami. Źródło: Alexander Melville Bell, English Visible Speech in Twelve Lessons, The Volta Bureau, Washington DC 1895, domena publiczna. Melville Bell nie brał pod uwagę głuchych jako potencjalnych użytkowników Visible Speech, jego ambicje były inne. Pragnął stworzyć alfabet uniwersalny, zdolny uchwycić złożoność wszystkich dźwięków, jakie wydać może ludzki aparat mowy niezależnie od języka3535 Mark B. Gardner, Speech We May See, „Volta Review” 1956, vol. 58, nr 4, s. 149.  – „od pierwszego krzyku nowo narodzonego dziecka, poprzez miłosne pocałunki i krzyki nienawiści, szorstką wymowę Buszmena czy Eskimosa, po gładką mowę cywilizowanego Europejczyka czy Azjaty”3636 M. Gardiner, dz. cyt., s. 99. . Ta uniwersalność miała ułatwić „naukę języków obcych, studia filologiczne i esperanto, stenografię, telegrafię oraz ludzkie braterstwo”3737 Tamże. . Alfabet Visible Speech był dzieckiem swoich czasów i wpisywał się w oczekiwania i nadzieje pokładane w postępie nauki i techniki. Fonograf w założeniach Thomasa A. Edisona miał być instrumentem wykorzystywanym między innymi w badaniach naukowych3838 O wykorzystaniu fonografu w antropologicznych badaniach terenowych: Ericka Brady, A Spiral Way: How the Phonograph Changed Ethnography, University Press of Mississippi, Jackson MS 2012; pisała o tym także Joanna Walewska, Phonograph as a Double Agent: Bronislaw Piłsudski’s Research on the Native People of Siberia w: Data Drift, Archiving Media and Data Art in the 21st century, red. Rasa Smite, Raitis Smits, Lev Manovich, RIXC, Riga 2015.  – Visible Speech również miał służyć nauce, a także zachowaniu dla potomności ginących języków. Świadomość kulturowej tragedii kolonizowanych oralnych społeczności, których dziedzictwo ginęło bezpowrotnie, była obecna na Zachodzie, a wynalazki epoki wiktoriańskiej w służbie nowej dyscypliny, antropologii, odpowiadać miały na ten problem. Uniwersalny alfabet Bella miał też służyć literatom, by za jego pomocą oddawali etniczne naleciałości, dialekty i specyfikę bohaterów swoich utworów. Adresatem Visible Speech miał być także biznes w zakresie biurowej stenografii oraz prężnie rozwijającej się sieci telegraficznej, na potrzeby której Bell stworzył skróconą i uproszczoną wersję alfabetu. I w końcu alfabet przeznaczony miał być dla państwa – Bell oddał go do dyspozycji angielskiego rządu3939 M. Gardiner, dz. cyt. . Państwo było bowiem adresatem wynalazków mających w założeniu ich twórców zapewnić pokój. Alfabet miał niwelować komunikacyjne bariery i nieporozumienia wynikające z różnorodności językowej, co – jak sądzono – doprowadzi do zaniku konfliktów, sporów, a w konsekwencji wojen4040 Visible Speech wpisała się XVIII-wieczną idée fixe nadania dźwiękowi wizualnej reprezentacji, której celem było lepsze poznanie jego natury oraz wyabstrahowanie dźwięku jako zjawiska osobnego, postrzegalnego i mierzalnego. To pozwoliłoby na jego badanie i teoretyczne o nim rozważania. Dźwięk przestał być utożsamiany ze znaczeniem, ponieważ nie był wyłącznie nośnikiem mowy i muzyki – stał się częstotliwością i falą (Jonathan Sterne, The Audible Past: Cultural Origins of Sound Reproduction, Duke University Press, Durham–London 2003, s. 43). Jonathan Stern za punkt zwrotny w historii akustyki, wyznaczający początek jej nowoczesnej formuły, uznał eksperymenty Ernsta Chladiniego (1756–1827), który usiłował uchwycić specyfikę dźwięku jako zjawiska fizycznego opisywalnego językiem matematyki. Do historii przeszedł m.in. jako pionier cymatyki badającej właściwości fal akustycznych. Chladini posypywał drobnym piaskiem okrągłe metalowe płytki, które wprawiał w drgania smyczkiem. W zależności od miejsca przytknięcia smyczka, rozmiarów i kształtu płytki podskakujące na jej powierzchni drobinki piasku układały się w różne wzory, będące wizualną reprezentacją niewidzialnego dźwięku. Praca Chladiniego wpisuje się w tradycję poszukiwania sposobów rejestracji dźwięku, która w XIX stuleciu zaowocowała fonografem i telefonem oraz pomysłami, które jakkolwiek troskliwie pielęgnowane nie przetrwały próby czasu, zupełnie jak wizualny alfabet Visible Speech Melville’a Bella. Tradycję wizualnej reprezentacji mowy kontynuowała firma założona przez A.G. Bella, Bell Telephone Laboratory, gdzie w 1940 roku Ralph Potter i jego zespół rozpoczęli prace nad wizualizacją mowy na ekranie monitora – tę technologię także nazwano visible speech. . Jako pomoc w nauce wymowy Melville Bell promował swój alfabet podczas kursów, w wydanej w 1867 roku książce Visible Speech: The Science of L’universal Alphabetics4141 Diedrich Koester, Visible Speech, „The Volta Review” 1955, vol 57, nr 6, s. 255; M.B. Gardner, dz. cyt., s. 149. , w serii samouczków English Visible Speech in Twelve Lessions (1895), a także podczas efektownych, prywatnych pokazów, w których brali udział jego synowie. Tak opisał je jeden z uczestników: Synowie Bella odsyłani byli w najdalszy zakątek domu, poza zasięgiem słuchu, a my dyktowaliśmy mu najbardziej dziwaczne i trudne dźwięki, jakie tylko mogliśmy wymyślić, w tym słowa po francusku i celtycku, a także dźwięki niewypowiedzialne, jak odgłosy pocałunków czy kasłania. Wszystko to Bell zapisywał w swoim alfabecie, a potem przywoływał synów. Doskonale pamiętam nasze zaciekawienie ustępujące zadziwieniu, gdy chłopcy – jeszcze przecież nie całkiem biegli w nowym alfabecie – stojąc obok siebie, patrzyli intensywnie na zapisane w Visible Speech kawałki papieru i powoli odtwarzali dźwięki dokładnie tak, jak sami je wcześniej wymawialiśmy4242 H. Lane, dz. cyt., s. 346. . Do nauczania głuchych Visible Speech zaadaptował syn Melvilla, Alexander Graham Bell. Stosował ją we własnej praktyce terapeutyczno-dydaktycznej w Kanadzie, dokąd cała rodzina przeprowadziła się w 1870 roku4343 Zob. https://www.nps.gov/nr/travel/wash/dc14.htm, dostęp: 8.09.2020. dla poratowania zdrowia młodego Alexandra. Jak donosiła brytyjska „The Academy”, rezultaty dydaktyczne tej metody były „triumfalne”4444 Visible Speech, „The Academy”, 1.01.1881, nr 452, s. 8. . Alfabet w edukacji niesłyszących rozprzestrzeniał się – już w 1869 roku nauczany był w domowej szkole Susanny Hull4545 Wpływ na adaptację Visible Speech w „szkole panny Hull” mógł mieć fakt, że Hull dobrze znała Melville Bella, a w jej szkole nauczał sam Alexander G. Bell. w Londynie oraz w bostońskiej dziennej szkole dla niesłyszących przez samego Alexandra G. Bella, który przez sześć tygodni uczył alfabetu zarówno podopiecznych, jak i kadrę4646 M. Gardiner, dz. cyt., s. 100. . Gardiner wskazywał na prostotę alfabetu, która przekładać miała się na tempo nauki. Jak pisał, „zrozumienie podstawowych zasad następowało od razu, a nauka systemu w zaledwie kilka godzin”4747 Tamże. . Tak optymistyczny nie był Laurence Turnbull, który przestrzegał, że metoda wymaga od uczniów dużego wysiłku i może być zniechęcająca, oraz podkreślał, że jej wyniki u osób ogłuchłych oraz głuchych od urodzenia nie będą takie same4848 L. Turnbull, dz. cyt. . Według Turnbulla „bystry dorosły głuchoniemy powinien pojąć większość dźwięków wykorzystywanych w języku angielskim w ciągu dziesięciu lekcji”. By tego dowieść, przywoływał przykład jednej z londyńskich szkół, w której dzieci nauczane metodą Bella opanowały podstawowe dźwięki w kilka godzin4949 Tamże, s. 2. . Alexander G. Bell niestrudzenie promował wynalazek ojca właściwie przez całe swoje życie. Gdy zaniechał nauczania, czynił to na łamach „The Volta Review”, gdzie osobny dział poświęcono uniwersalnemu alfabetowi. Publikowano tam comiesięczne lekcje „Symboli mowy Melvilla Bella, których opanowanie umożliwi poprawną wymowę wszystkich dźwięków ludzkiej mowy”5050 M. Gardiner, dz. cyt., s. 99. . Niewątpliwie wynalazca swą karierę w dużej mierze zawdzięczał ojcowskiej obsesji na punkcie wymowy. Aleksander od dzieciństwa brał udział nie tylko w publicznych pokazach skuteczności Visible Speech, ale i eksperymentach ojca oraz zachęcany był do samodzielnych prac parabadawczych. Jak później wspominał, „przez całe życie sprawiał, że rzeczy mówią”5151 Proceedings of Meeting Held in the Senate Chamber, Madison, Wisconsin, 16 July 1884, Washington DC, National Education Association 1885, s. 62, cyt. za: H. Lane, dz. cyt., s. 344. . Jako nastolatek wraz z bratem przyjęli od ojca wyzwanie polegające na skonstruowaniu maszyny mówiącej. Studiowali opisy podobnych wynalazków oraz sprawdzali, jak w rzeczywistości wyglądają narządy mowy (w tym celu poświęcili rzekomo życie domowego kota). Bracia dzielili się zadaniami: Melville miał odtworzyć gardło, krtań i płuca, a Aleksander język i usta. Wykonał je z gutaperki, a język ustawić można było w kilku pozycjach, dzięki czemu mechaniczna głowa potrafiła wypowiadać różne głoski. Jej dziwaczne krzyki zaalarmować miały sąsiadów5252 H. Lane, dz. cyt., s. 344. . Sensację w sąsiedztwie wzbudzić miał także pies, domowy pupil, którego Alexander Graham nauczył wymawiać słowo „mama” z właściwym angielskim akcentem. Pies najpierw został przyuczony do warczenia na żądanie, a później, gdy warczał, Aleksander układał pysk zwierzęcia w taki sposób, by „ukształtować” go do głoski „ma”. Przez wielokrotne powtórzenia pies nagradzany przekąskami miał opanować z czasem nie tylko „ma”, ale także „ga” i „oh”, co pozwoliło mu – ku zdumieniu i uciesze gości – wypowiadać zdanie „How are you, grandmama?” („ow ah oo ga ma ma”). Bell wielokrotnie miał powtarzać tę sztuczkę, choć zawsze musiał wspomagać psa, odpowiednio układając jego pysk5353 Notes of Early Life: From the Notebook of Alexander Graham Bell, „The Volta Review” 1910, vol. 12, nr 2, s. 156. . Te pierwsze próby stanowiły preludium do bardziej zaawansowanych projektów, które ostatecznie doprowadziły do powstania telefonu. Wśród najważniejszych wymienić trzeba tak zwany uszny fonoautograf (ear phonoautograph)5454 Tom Everrett wraz z zespołem współpracowników odtworzyli maszynę dla Kanadyjskiego Muzeum Nauki i Techniki w Ottawie. Założenia projektu oraz jego przebieg opisał w artykule zatytułowanym Writing Sound with a Human Ear: Reconstructing Bell and Blake’s 1874 Ear Phonautograph, „Scienece Museum Group Journal” 2019, vol. 12, http://journal.sciencemuseum.org.uk/browse/issue-12/writing-sound-with-a-human-ear/, dostęp: 8.05.2020. , maszynę zapisującą dźwięk, którą Alexander G. Bell skonstruował w 1874 roku wspólnie z Clarence’em Blakiem. Młodzi wynalazcy opierali się na fonoautografie wymyślonym przez Anglika Leona Scotta w 1857 roku. Urządzenie to miało nadawać dźwiękowi wizualną reprezentację: składało się „ze stożkowej tuby, z umieszczonej u jej wąskiego końca błony, do której przymocowany był przy pomocy systemu dźwigniowego rysik, oraz z [kręcącego się] bębna (…), na [którego – dop. M.Z.] powierzchni opięty był papier pokryty sadzą, na którym rysik utrwalił drgania błony, wywołane głosem ludzkim”5555 Opis przytaczam za: Roman Wajdowicz, Zarys rozwoju techniki dźwiękowej do początków powstania kinematografii, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1959, vol. 4, nr 3, s. 497. . Tom Everett, który w 2019 roku zrekonstruował fonoautograf, zakłada, że Scott usiłował membraną oddać działanie ucha środkowego5656 T. Everrett, dz. cyt. . Jednak Bell i Blake postanowili zarzucić imitowanie natury i do swojej maszyny użyli prawdziwego ludzkiego ucha, a dokładniej jego środkowej części z trzema kosteczkami: młoteczkiem, kowadełkiem i strzemiączkiem. Zgodnie ze swym przewidzianym ludzką anatomią zadaniem kosteczki przenosiły wypowiadane do ustnika słowa na doczepioną do nich cienką słomkę, która, poruszając się, znaczyła ślad na przydymionej szklanej płytce. Jonathan Sterne określił uszny fonoautograf jako „przedziwny”5757 J. Sterne, dz. cyt., s. 31. i nie przypisywał mu większego znaczenia w zakresie rozwiązań technicznych, choć zauważył, że realizował on podstawową zasadę działania przyszłych wynalazków związanych z dźwiękiem – transponował go na coś materialnego. W późniejszym telefonie dźwięk zyskiwał reprezentację w zmiennym natężeniu prądu elektrycznego, a w Edisonowskim fonografie stawał się rowkiem na woskowym walcu. Pominąwszy zarówno makabryczny charakter usznego fonoautografu, jak i pejzaż kulturowo-społeczny, który pozwalał na wykorzystanie ludzkiego organu do jego budowy, Sterne przedstawia go jako przykład znaczącej zmiany w myśleniu o dźwięku w drugiej połowie XIX wieku. Polegała ona na odejściu w refleksji nad dźwiękiem i próbach jego reprodukcji od aparatu mowy na rzecz narządu słuchu. W kontekście historii relacji techniki i niesłyszenia szczególnie interesujące jest to, że uszny fonoautograf był realizacją ambicji ojca Bella: by uwidocznić mowę i dopomóc tym, których artykulacja jest wadliwa. Zarówno bowiem Visible Speech, jak i uszny fonoautograf to aparaty umożliwiające inskrypcję głosu. Ów zapis miał pozwolić głuchym uczniom Bella zobaczyć, jak brzmi ich mowa, a konkretnie – jaki ślad pozostawia na przydymionej szybce. Na tej podstawie mogli próbować ją skorygować, to znaczy sprawić, aby ich „wykres” zbliżył się do zapisu, jaki pozostawia wymowa poprawnie słyszącej i mówiącej osoby5858 T. Everrett, dz. cyt. . Bell jednoznacznie odwoływał się do inspiracji wizualnym alfabetem ojca zarówno w praktyce terapeutycznej, jak i w działaniach wynalazczych: „Wielki sukces [Visible Speech – dop. M.Z.] przekonał mnie o sensowności dalszych prac nad metodami wizualnej reprezentacji wibracji dźwięku”5959 Alexander Graham Bell, Researches in Electric Telephony, „Journal of the Society of Telegraph Engineers” 1877, vol. 6, nr 20, s. 385–421, cyt. za: T. Everrett, dz. cyt. . Aleksander Graham Bell: dobroczyńcza czy wróg? W początkowym okresie swojej kariery zawodowej Alexander G. Bell zajmował się głównie rehabilitacją mowy u niesłyszących. W Kanadzie oraz Stanach Zjednoczonych dał się poznać jako działający cuda nauczyciel wymowy. Ceniono go za skuteczność, ale też za naukowo i technicznie ugruntowane metody oraz narzędzia, które wykorzystywał w swojej praktyce. Instytucje oraz osoby prywatne zatrudniały go do prowadzenia terapii oraz szkoleń. W Northampton w stanie Massachusetts w Clarke School for the Deaf Bell poznał swoją przyszłą żonę, Mabel Hubbard. Była jego uczennicą i córką założyciela placówki6060 W Stanach Zjednoczonych zamożni rodzice początkowo wysyłali głuche dzieci (przede wszystkim synów) do szkół dla niesłyszących w Paryżu lub Londynie. Z czasem zaczęli zakładać i finansować szkoły dla niesłyszących na miejscu, najczęściej z myślą o niesłyszących córkach. Do placówek tych sprowadzano nauczycieli ze starego kontynentu. Takie były początki Uniwersytetu Gallaudeta w Waszyngtonie założonego z myślą o Alice Cogswell (jej i Gallaudeta pomnik stoi przed głównym budynkiem uczelni), jak i szkoły Clarke School for the Deaf. , prawnika i przedsiębiorcy, Gardinera Greene’a Hubbarda6161 Nawiązanie tej relacji miało decydujący wpływ na dalszy bieg kariery Bella – przyszły teść sfinansował jego prace nad telefonem. . Mabel była wyrehabilitowana w stopniu niepozwalającym rozpoznać jej głuchoty ani po sposobie, w jaki mówiła, ani po komunikacyjnych reakcjach – potrafiła doskonale czytać z ruchu warg. Do modelu głuchoty, jaki prezentowała, aspirowali nauczyciele głuchych i ich rodzice. Był on celem edukacji, która bardziej niż dawać wiedzę, miała przysposabiać głuchych do sprawnego funkcjonowania w świecie słyszących6262 Rehabilitacja pozostała istotnym elementem głuchej edukacji nastawionej w wielu krajach na naukę języka werbalnego (często nieskuteczną). Szkoły „uzdatniały” podopiecznych, wyposażając ich w kompetencje, dzięki którym mogli się usamodzielnić, czego podstawowym warunkiem była „pożyteczność”, a więc zdolność do podjęcia pracy zarobkowej. Szkoły dla głuchych tradycyjnie kształciły introligatorów i drukarzy (więcej zob. Mariusz Sak, Dyskryminacyjny charakter egzaminów zawodowych młodzieży niesłyszącej, „Szkoła Specjalna” 2010, nr 3 (254), s. 216–221). Celami kształcenia zawodowego były zabezpieczenie przyszłości wychowanków szkół i ich niezależność finansowa, jednak w konsekwencji zamykano ich na ścieżce zawodowego rozwoju wybranego przez słyszących planistów. Dziś ograniczanie osobom z niepełnosprawnościami wolności wyboru zawodu krytykowane jest m.in. przez International Labour Organization (więcej na ten temat: Sam De Schutter, Disability and Development: The ILO, Vocational Rehabilitation, and Disability in Kenya, 1940s–1980s, wystąpienie konferencyjne podczas Disability Histories: Local, Global and Colonial Stories, University of Sheffield 7th-8th June 2018). . Jej celem było wyposażenie głuchych w wyraźną i ładnie brzmiącą dla słyszącego ucha artykulację. Takie wartości, jak rehabilitacja, dostosowanie się i koncentracja na mowie, Alexander G. Bell promował jako nauczyciel, a później jako filantrop. Po finansowym sukcesie, jaki przyniósł mu telefon, równolegle do biznesowego imperium6363 Zarządzał nim teść – sam Aleksander G. Bell miał zaledwie 10% udziałów w Bell Telephone Company (za: William Patten, Pioneering the Telephone in Canada: Contributions to the History of the Telephone Based on Original Notes and Reminiscences Including a Hitherto Unpublished Account of the Telephone by A. Melville Bell, Privately Printed, Montreal 1926). budował prężną strukturę profesjonalistów zajmujących się osobami niesłyszącymi. Za wynalezienie telefonu w 1880 roku otrzymał od rządu francuskiego Nagrodę im. Alessandro Volty, konstruktora pierwszego ogniwa galwanicznego, od którego nazwiska pochodzi określenie jednostki napięcia elektrycznego. Całą uzyskaną sumę, 50 tysięcy franków, przeznaczył na finansowanie dwóch przedsięwzięć. Pierwszym było Volta Lab, które założył wraz z kuzynem, Chichesterem Bellem oraz wynalazcą Charlesem Sumnerem Tainterem. Prowadzili w nim badania między innymi nad udoskonaleniem Edisonowskiego fonografu, które zaowocowały lukratywnie skomercjalizowanym patentem na Graphophone. Drugim było Volta Bureau założone w 1887 roku „dla wzrostu i upowszechniania wiedzy dotyczącej głuchych”, a także badań nad głuchotą. Celem tej instytucji było również zapewnienie przestrzeni do swobodnych kontaktów i wymiany wiedzy między nauczycielami i innymi specjalistami a rodzicami głuchych dzieci6464 Calendar of Alexander Graham Bell Correspondence in the Volta Bureau, District of Columbia Historical Records Survey, Washington 1940, preface. . Patronował jej ojciec Alexandra – Melville Bell, a w jej prace angażował się również Thomas A. Edison. Kierownictwo biura objął John Hitz, były konsul generalny Stanów Zjednoczonych w Szwajcarii. W 1893 roku rozpoczęto budowę siedziby Volta Bureau naprzeciwko domu wynalazcy w Georgetown, eleganckiej dzielnicy Waszyngtonu – neoklasycystyczny budynek mieści się przy ulicy nazwanej do dziś Volta Place. W 1890 roku grupa nauczycieli powołała z inicjatywy i przy wsparciu finansowym Aleksandra G. Bella American Association to Promote the Teaching of Speech to the Deaf, które w 1908 roku połączono z Volta Bureau, a dotychczasowe czasopismo stowarzyszenia przekształcono w „The Volta Review”. Dzięki wynalazkom, spośród których telefon powszechnie uważano za jedno z największych osiągnięć wszechczasów, a także działalności skoncentrowanej na edukacji głuchych Bell wyrósł na powszechnie rozpoznawalną i szanowaną publiczną personę. Jego pozycji nie szkodziły nawet ciągnące się latami procesy o rzekomą kradzież pomysłu, jakie wytaczali mu pretendenci do tytułu ojca telefonii. Współpraca z Thomasem A. Edisonem, byłymi dyplomatami i ówczesnymi celebrytami6565 Kamień węgielny pod siedzibę Volta Bureau wmurowała 13-letnia wówczas Helen Keller, głuchoniewidoma działaczka i ulubienica opinii publicznej. W 1886 roku na prośbę rodziców 6-letniej wówczas Helen Alexander G. Bell zbadał ją i skierował do Michaela Anagnosa z Perkins School for the Blind, ten zaś skontaktował Kellerów z Anne M. Sullivan (za: Harry G. Lang, Meath-Lang Bonnie, Deaf Persons in the Arts and Sciences: A Biographical Dictionary, Greenwood, Westpoint–London 1995, s. 205). Ich relacja zaowocowała radykalnym przyspieszeniem rozwoju i edukacji Helen, która „zyskała język”, przysparzając sławy i nauczycielce, i sobie. To jedna z najsłynniejszych heroicznych historii o sukcesie zdobytym ciężką pracą. Swoją historię Keller opowiedziała w autobiograficznej The Story of My Life kilkukrotnie adaptowanej, w tym w filmie Cudotwórczyni w reżyserii Arthura Penna (1962). Szerzej o jej działalności piszę w następnym rozdziale Odzyskiwanie kina → Napisywane filmy sp. z o.o. czy z prestiżowym Smithsonian Institution6666 Alexander G. Bell zasiadał w zarządzie Smithsonian Institution od 1898 roku do śmierci w 1922 roku (https://transcription.si.edu/transcribe/11810/SIA-SIA_000001_BORMTG_1920-1931_098, dostęp: 10.05.2020). umacniała jego wizerunek jako osoby niesłychanie wpływowej, a przy tym altruistycznej, wykorzystującej swoją eksponowaną pozycję dla dobra innych. W 1940 roku, 20 lat po śmierci Bella, Henry B. Dillard pisał, że „obok telefonu najwspanialszą spuścizną [Bella – dop. M.Z.] był wkład w edukację głuchych”6767 Calendar of Alexander Graham Bell Correspondence in the Volta Bureau…, preface. . Niewątpliwie jego wpływ na życie i rozwój osób głuchych był ogromny – u wielu z nich wywoływał jednak grozę i radyklany sprzeciw. Najmocniej wyraził go George W. Veditz, pierwszy prezes amerykańskiego National Association of the Deaf (NAD), nazywając Bella w 1907 roku „najstraszniejszym wrogiem amerykańskich głuchych”6868 Za: H. Lane, dz. cyt., s. 340. . Gdy dwa lata później wynalazca odmówił udziału w zjeździe NAD, Veditz wyraził listownie ubolewanie, skorzystał jednak z okazji, by kąśliwie wypowiedzieć się w imieniu swojej społeczności: Szczerze żałuję, że nie będzie Pan mógł być obecny na naszym kongresie kolejnego lata. Bardzo pragnęlibyśmy przekonać Pana, by zszedł z – proszę wybaczyć wyrażenie – błędnej drogi i zaznajomił się z pragnieniami zdecydowanej większości głuchych6969 List George’a W. Veditza do Alexandra Grahama Bella, grudzień 1929, Library of Congress, Alexander Graham Bell family papers, 1834–1974 Collection. . Kilka lat później zwracał się do Bella bardziej dyplomatycznie, choć w podobnym duchu: Pana dobroczynność za pośrednictwem Volta Bureau jest wspaniała, ale z bólem muszę wyznać, że dla dorosłych głuchych nie do przyjęcia są zarówno cele tej instytucji, jak i jej przeznaczenie – ani pod obecnym, ani przeszłym kierownictwem7070 List George’a W. Veditza do Alexandra Grahama Bella, 10 lutego, 1915, Library of Congress, Alexander Graham Bell family papers, 1834–1974 Collection. . Nazwisko Bella napawało niechęcią i niepokojem amerykańskich niesłyszących jeszcze dekady po jego śmierci, a Ben Bahan, głuchy poeta i wykładowca studiów nad głuchotą na Uniwersytecie Gallaudeta, porównał wynalazcę telefonu z Adolfem Hitlerem7171 Ben Bahan, What If… Alexander Graham Bell Had Gotten His Way? w: American Deaf Culture: An Anthology, red. Sherman Wilcox, Linstok Press, Silver Spring 1989. . Powodem, dla którego człowiek kierujący się misją pomocy niesłyszącym został przyrównany do największego zbrodniarza w dziejach ludzkości jest oralistyczny paradygmat, którym Bell się kierował. Paradygmat ten współgrał ze zwrotem ku mowie w głuchej edukacji, przypieczętowanym przez 2. Międzynarodowy Kongres Edukacji Głuchych w Mediolanie w 1880 roku, gdy ogłoszono programowe odejście od wykorzystania języków migowych w nauczaniu. Wokół tej koncepcji Bell konstruował środowisko ekspertów i profesjonalistów. Usiłowania, by głuchych nauczyć komunikacji w mowie, miały bez wątpienia pragmatyczny charakter, a podejmowano je z myślą o ich przyszłym dobrostanie. Trzeba wziąć także pod uwagę ważny kontekst – powstawanie państw narodowych, dla których powszechna znajomość języka czy związanego z nim kanonu literackiego były jednym z zasadniczych elementów scalania narodowej tożsamości. Jednocześnie język werbalny uznawano za zasadniczy wyznacznik poziomu cywilizacyjnego – gwarant człowieczeństwa i kultury, który oddziela od stanu ‘naturalnego’. Osoby niesłyszące i niemówiące łatwo było wpisać w kategorię dzikości, intensywnie eksploatowaną przez XIX- i XX-wieczną antropologię, czy przywoływanego już szaleństwa7272 Niemal do czasów współczesnych głuchota bywa błędnie diagnozowana jako niepełnosprawność intelektualna. . Oceny tej nie zmieniały również języki migowe, które konotować musiały, szczególnie w klasach uprzywilejowanych i poddanych reżimowi „dobrego wychowania”, brak ogłady i źle postrzeganą nadekspresję. W tym kontekście system gestów nie licował z zasadami fizycznej powściągliwości, doskonałego panowania nad ciałem postrzeganego jako minimalizacja ruchów, mimiki i posągowość postawy. Umiarkowanie ruchu i gestu właściwe było zresztą nie tylko kulturze wiktoriańskigo salonu – Michel Foucault przypomniał, że w tradycji hellenistycznej, pisano o „moralnym i intelektualnym zepsuciu ludzi, którzy są w ciągłym ruchu i wykonują niepotrzebne gesty”7373 Michel Foucault, Hermeneutyka podmiotu, tłum. Michał Herer Wydawnictwo PWN, Warszawa 2016, s. 333. . Związkom niesłyszenia i dzikości warto poświęcić w tym miejscu nieco więcej uwagi7474 Utożsamienie dzikości i głuchoty eksploatowano w XX wieku również w kinie, szczególnie w odniesieniu do postaci kobiecych. Wpisywane one bywają w schemat dzikich, amoralnych i seksualnie wyzwolonych dzieci natury (jak w filmie Mudhoney, reż. Russ Meyer, 1965) lub „idealnych”, gdyż nieznających języka, a więc niemych, ofiar seksualnej przemocy (jak w dramacie Johny Belinda, reż. Jean Negulesco, 1948). . Uważany za prekursora głuchej oświaty i niezwykle skutecznego edukatora głuchych, Jean Marc Gaspard Itard (1774–1838), zasłynął jako opiekun jednego z najsłynniejszych „dzikich dzieci” epoki wiktoriańskiej, Victora, którego usiłował przywrócić cywilizacji, chcąc (bezskutecznie) nauczyć go języka francuskiego7575 Po kilku latach bezskutecznych prób nauczenia Victora języka francuskiego Itard przestał się nim interesować. . Słyszenie, odpowiednio wytrenowane, włącza w uniwersum słowa, a przez to także rozumu, które w kulturze zachodniej uznawano za jeden z fundamentów oddzielenia tego, co ludzkie, kulturowe i ucywilizowane, od tego, co naturalne – w tym zwierząt oraz „dzikich”. Owo oddzielenie, na jakim opierała się oświeceniowa refleksja o kulturze i człowieku, uzasadniała wyłączanie tych, którzy nie posługiwali się słowem z jurysdykcji praw i ochrony, jakie daje ludzka podmiotowość i przynależność do „cywilizowanego świata”. Głuchota i niemota (rozumiana jako nieznajomość języka werbalnego), sprzężone w terminie głuchoniemy (ang. deaf-mute), wykluczała z domeny tego, co swoje, rozpoznane, bo rozumne. Przez to była położeniem niebezpiecznym, wyłączała bowiem ze wspólnoty słowa i rozumu, którego członków obowiązują wobec siebie moralne obligacje. Wysiłki, by włączyć niesłyszących w domenę słowa (a więc racjonalności, kultury i cywilizacji), nie uwzględniały językowej natury migania, które w tym kluczu zaczęto formalnie uznawać i badać dopiero w drugiej połowie XX wieku7676 W 1960 roku William Stokoe wydał monografię Sign Language Structure: An Outline of the Visual Communication Systems of the American Deaf, inicjując akademickie, lingwistyczne studia and językową naturą migania (University of Buffalo, Buffalo 1960). . Edukacja głuchych miała włączać ich w obręb języka werbalnego, a za jego pośrednictwem w zakres idei i wartości uwspólniających całe społeczeństwo. Pierwsi potrzebę przybliżenia niesłyszącym słowa – Słowa Bożego – dostrzegli duchowni. Początki edukacji głuchych we Francji i Anglii uznać można za działalność misyjną, w której nauka języka i niesionych nim abstrakcyjnych pojęć była szansą raczej na zbawienie niż zdobycie wiedzy. Nauka języka mówionego zdominowała dużą część wysiłku dydaktycznego wkładanego w edukację głuchych, ale jednocześnie to właśnie misjonarskie ambicje pierwszych nauczycieli sprawiły, że w nauczaniu niesłyszących zastosowano język migowy7777 W Ameryce edukacyjna walka o głuche dusze zyskała dodatkowy wymiar włączania niesłyszących w dyskurs narodowy i patriotyczny. Jak opisuje Claire L. Shaw w książce Deaf in the USSR: Marginality, Community, and Soviet Identity, 1917–1991 (Cornell University Press, Ithaca 2017), troska o polityczną postawę głuchych nieobca była także w ZSRR, gdzie byli oni do pewnego stopnia poza kontrolą oraz oddziaływaniem myśli socjalistycznej. Podobnie było w innych krajach socjalistycznych: w datowanej na 22 marca 1952 roku notatce Deaf-Dumb People Have to Learn Party Ideology pojawia się informacja o ideologicznych szkoleniach dla nauczycieli ze „szkół specjalnych” w Czechosłowacji (HU OSA 300-1-2-17249; Records of Radio Free Europe/Radio Liberty Research Institute: General Records: Information Items; Open Society Archives at Central European University, Budapest); zaś w 1966 roku kierownictwo Polskiego Związku Głuchych wezwane zostało na dyscyplinującą rozmowę dotyczącą „odpolitycznienia” zawartości wydawanego przez PZG „Świata Głuchych” (Archiwum Akt Nowych w Warszawie, KC PZPR 237/XIV-400, k. 12, Wydział Administracyjny KC PZPR do Władysława Wichy, 20.04.1966). . Jeśli bowiem priorytetem nauczycieli misjonarzy było świadome przyjęcie Dobrej Nowiny przez głuchych, to każdy sposób był godny takiego celu – nawet miganie. Koniec XIX stulecia przyniósł jednak odejście od tej zasady. Kongres w Mediolanie w 1880 roku programowo odrzucił wykorzystanie języków migowych w głuchej edukacji i ukierunkował ją na język werbalny, w tym na trening mowy. Ustalenia kongresu dynamiczniej wprowadzano w życie w krajach europejskich, jednak odcisnął on piętno i na amerykańskiej edukacji. Owo zmuszanie do języka werbalnego z czasem określono mianem oralizmu: językowej opresji, poprzez którą słyszący kolonizują głuchych7878 Szerzej piszę o tym w rozdziale Proteza – technologiczne i społeczne ekologie → Opór wobec technik słyszenia → Budujący tożsamość sprzeciw wobec protezy. . Oralizm znalazł w osobie Bella potężnego orędownika. Co interesujące, wynalazca wcale nie odmawiał miganiu językowego charakteru – podkreślał, że język migowy jest językiem. Jednak jego odrębność od „narodowej mowy” postrzegał jako zagrożenie dla głuchych, którzy „nie po to są wysyłani do szkół, by uczyć się języka, którego nie rozumieją ludzie, pośród których przyjdzie im żyć”7979 Alexander Graham Bell, The Question of Sign Language and the Utility of Signs in the Instruction of the Deaf, Sanders Printing Office, Washington DC 1898, s. 6. . Uważał utrzymanie języka migowego w szkołach za bezsensowne, gdyż nie respektują go żadne inne instytucje. Całym swoim autorytetem i wpływami lobbował zatem za edukacją ukierunkowaną na słowo mówione8080 Głucha amerykańska tradycja eksponuje jednak wypowiedzi wskazujące na pryncypialną niechęć A.G. Bella do języka migowego jako gorszego od mowy oraz jego często przytaczane w Głuchym piśmiennictwie stwierdzenie, że „kwestionować wartość mowy, to kwestionować wartość życia” (Proceedings of the Fifth National Conference of Principals and Superintendents of Institutions for Deaf-Mutes, St. Paul, Minnesota 1884, s. 178). . Promował też włączanie niesłyszących dzieci w szkolnictwo powszechne – jednak nie więcej niż jednego niesłyszącego ucznia na klasę, by głuche dzieci nie formowały izolujących się grup. Na zarzuty środowiska niesłyszących Bell odpowiadał wymijająco, że nie zabrania migać dorosłym, choć zakładał, że odcięcie młodych od migającej społeczności w szkołach doprowadzi do ich asymilacji ze słyszącą większością. Na tym właśnie mu zależało, dostrzegł bowiem ogromne znaczenie szkół dla głuchych w kształtowaniu i podtrzymywaniu głuchej, migającej wspólnoty8181 W kontaktach między osobami głuchymi (także w Polsce) jednym z pierwszych pytań pozycjonujących rozmówcę tożsamościowo jest pytanie o ukończoną szkołę. Richard Clark Eckert wskazał szkołę z internatem jako jeden z zasadniczych elementów Deafnicity, głuchej tożsamości. Odwołuje się nie tylko do osobistego doświadczenia głuchych, ale i do konkretnej tradycji pedagogicznej: „Poczynając od absolwentów American Asylum (studentów Clerca), którzy rozprzestrzenili się po Stanach Zjednoczonych, zakładając szkoły z internatami, obserwować możemy tożsamościową ciągłość zasadzającą się na wspólnych korzeniach pedagogicznych” (Richard C. Eckert, Toward a Theory of Deaf Ethnos: Deafnicity – D/deaf (Hómaemon, Homóglosson, Homóthreskon), „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2010, vol. 15, nr 4, s. 324). . W zamyśle oświeceniowych inicjatorów edukacja głuchych miała być narzędziem ich normalizacji i włączania w obręb języka werbalnego, a za jego pośrednictwem – w zakres idei i wartości spajających społeczeństwo. Realizacja tej idei przyniosła rezultaty przeciwne do założonych: szkoły dla głuchych gromadziły osoby, które w rodzinnych stronach najczęściej nie miały kontaktu z innymi niesłyszącymi. W ten sposób niejako mimochodem powstawały „głuche” centra, będące miejscami zawiązywania relacji na całe życie. Absolwenci nierzadko pozostawali w pobliżu szkół, w których się uczyli, czego efektem było rozrastanie się dynamicznych i kulturotwórczych społeczności, w których głusi identyfikowali się jako osoby o wspólnych interesach. Jednak nie tylko te działania postrzegane przez głuchych jako szkodliwe dla ich języka i wspólnoty kazały im widzieć w Bellu zagrożenie. Wynalazca był eugenikiem, a jego publikacje i odezwy w tym zakresie ukierunkowane były na głuchotę jako kondycję patologiczną i niepożądaną. Eugeniczne zacięcie Bella nie było czymś wyjątkowym – na początku XX wieku ruch eugeniczny skupiał wiele znanych postaci ze świata nauki, techniki i polityki. Eugenika (choć bywała krytykowana) uważana była za dyscyplinę na wskroś nowoczesną, czyniącą użytek z najnowszych odkryć i postępów w różnych dziedzinach wiedzy – w tym antropologii, psychologii, statystyki oraz medycyny i historii. Zbierała wszystkie dyscypliny naukowe w „harmonijną całość”, a jej celem była samosterowna ewolucja ludzkości8282 Z alegorii eugeniki jako drzewa opublikowanej w broszurze Second International Eugenics Conference, 1921, https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Eugenics_congress_logo.png#/media/File:Eugenics_congress_logo.png, dostęp: 1.11.2020. . Część eugeników optowała za inwazyjnymi strategiami „poprawiania” populacji przez uniemożliwianie reprodukcji (na przykład wskutek sterylizacji8383 Sterylizacja do niedawna stosowana była w krajach zachodnich, pomimo skompromitowania teorii eugenicznej przez niemieckich nazistów. Więcej na ten temat: Maciej Zaremba Bielawski, Higieniści. Z dziejów eugeniki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014. ) osobom o niepożądanych cechach. Alexander G. Bell reprezentował łagodniejszą frakcję: skupiał się na mechanizmach zniechęcania do posiadania potomstwa przez osoby uznane za defektywne. Jednym z nich było utrudnianie im zawierania małżeństw – z tego wynikać mogła niechęć Bella do głuchego szkolnictwa, gdzie poznawały się głuche pary. Bell bardzo aktywnie promował te koncepcje, wykorzystując swoją wysoką społeczną pozycję. Podczas wykładu przed amerykańską National Academy of Sciences w 1883 roku8484 Alexander Graham Bell, Upon the Formation of a Deaf Variety of the Human Race, ogłoszona drukiem pod tym samym tytułem w 1884 r. nakładem National Academy of Sciences. alarmował, że małżeństwa głuchych nie tylko się zdarzają, ale są normą – groźną z punktu widzenia doskonałości rodzaju ludzkiego. W wydanej w 1891 roku i wielokrotnie wznawianej książce Graphical Studies of Marriages of the Deaf poddał analizie dziedziczenia blisko 4,5 tysiąca głuchych małżeństw – nieco ponad połowa urodzonych z nich dzieci była głucha. Bell promował eugeniczne poglądy także na zawsze przychylnych mu łamach „The Volta Review”, gdzie publikował schematy dziedziczenia głuchoty z omówieniami i wskazywał głuche małżeństwa jako przyczynę utrzymywania się głuchoty w populacji. Koncentracja Bella na mowie, która znalazła odzwierciedlenie w wynalazczości, odziedziczona po ojcu i dziadku pasja do promowania poprawnej artykulacji, którą realizował jako nauczyciel głuchych, oraz eugeniczne zacięcie przyniosły mu sukces wśród słyszących. Dla głuchych były jednak przyczyną nieufności, lęku i niechęci, a telefon, najważniejsze osiągnięcie Bella, stał się dla nich przedłużeniem i symbolem poglądów wynalazcy – oralistycznych i eugenicznych, a przez to wrogich. Wynalazek stanowił w głuchym dyskursie emblematyczny przykład wykluczenia i niedostępności oraz dowód na to, że rzeczywistość społeczna i techniczna nie jest projektowana z uwzględnianiem potrzeb osób niesłyszących. 2. Projektowanie wykluczające Robert Imrie, brytyjski socjolog, pisząc o nowoczesnym mieście, użył określenia design apartheid8585 Robert Imrie, Disability and the City: International Perspectives, SAGE Publications Ltd, London 1996. . Było to działanie prowokacyjne, gdyż wywodzący się z języka afrykanerskiego termin apartheid, który można tłumaczyć jako „osobność”, nie był dotychczas kojarzony z projektowaniem. Oznacza on systemową, zinstytucjonalizowaną i sankcjonowaną prawem segregację rasową, gwarantującą polityczną i ekonomiczną dominację białej większości nad rdzenną ludnością Republiki Południowej Afryki. Przeniesienie tej kategorii do opowieści o zachodnim, modernistycznym mieście oraz niepełnosprawności, czego dokonał Imrie, może się wydawać zaskakujące, jednak podobne terminologiczne transfery mają swoją tradycję, by przywołać raz jeszcze porównanie implantowania głuchych z Holokaustem i ludobójstwem. W obydwu przypadkach hiperboliczny język jest wzmocnieniem działającym na prawach metafory: ma oddać grozę sytuacji, w jakiej znajdują się głusi czy ogólnie niepełnosprawni, oraz ich bezradność wobec wielkoskalowej, zinstytucjonalizowanej niesprawiedliwości. Imrie nie był pierwszym, który skojarzył apartheid z niepełnoprawnością. Takie konotacje pojawiły się już w latach 70. XX wieku w społecznym ruchu osób z niepełnoprawnościami w Wielkiej Brytanii za sprawą Vica Finkelsteina – aktywisty i naukowca działającego na rzecz zniesienia apartheidu. Z powodu prześladowań uciekł z RPA i osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie współtworzył ruch osób z niepełnosprawnościami8686 Vic Finkelstein sam był osobą z niepełnosprawnością i poruszał się na wózku inwalidzkim – to uchroniło go przed odbyciem pełnego wyroku 18 miesięcy ciężkich robót (podaję za: Allan Sutherland, Vic Finkelstein: Academic Anddisability Activist, https://www.independent.co.uk/news/obituaries/vic-finkelstein-academic-anddisability-activist-6277679.html, dostęp: 4.09.2020). i wprowadził do niego, z całą mocą południowoafrykańskiego, aktywistycznego doświadczenia, kategorię segregacji8787 Ruch ten sformalizował się pod nazwą Union of Physically Impaired Against Segregation. . Rodzące się studia o niepełnosprawności Finkelstein zainspirował do analizy społecznej opresji oraz badania mechanizmów konstruowania i reprodukowania kategorii niepełnosprawności, na wzór badań prowadzonych w odniesieniu do koncepcji rasy. Imrie zdefiniował design apartheid jako wdrukowane w formę i projekt budynków czy układów urbanistycznych wartości społeczeństwa zorientowanego na sprawne ciała. Używał określenia wrogiego środowiska8888 Ang. Hostile built environments; zob. Robert Imrie, Opression, Dissability and Access in the Built Environment w: Disability Reader: Social Science Perspectives, red. Tom Shakespeare, Continuum, London 1998, s. 129. , które „nie zostało zaprojektowane, by służyć różnym ciałom”8989 Tamże. . Segregację i wykluczenie osób z niepełnosprawnościami Imrie dostrzegał już na etapie projektowania i wskazał ich trzy przyczyny9090 Należy pamiętać, że Imrie wydał swoją książkę w 1996 roku – dziś regulacje prawne wielu krajów nakładają na projektantów wymóg zadbania o dostępność budynków. Trzeba także pamiętać, że kwestia dostępności obiektów architektonicznych dla osób z niepełnosprawnościami była obecna, zanim pisał o niej Imrie. Warto przywołać działania architekta Raymonda Lifcheza, który w 1979 roku rozpoczął na Uniwersytecie Kalifornijskim projekt edukacyjny Architectural Design with the Physically Disabled User in Mind. Jego celem było wyrobienie w studentach architektury krytycznego podejścia do tradycyjnych wzorców projektowania i przygotowanie ich do pracy uwzględniającej osoby z niepełnosprawnościami. Lifchez opublikował książki poświęcone projektowaniu inkluzyjnemu (jak dziś można byłoby je nazwać): Design for Independent Living: The Environment and Physically Disabled People (wspólnie z Barbarą Winslow, University of California Press, Berkeley, Los Angeles–London 1982), Rethinking Architecture: Design Students and Physically Disabled People (University of California Press, Berkeley–Los Angeles–London 1987). . Po pierwsze, klientem projektantów oraz dysponentem środków najczęściej jest, jak ujmuje to Imrie, korporacyjna ekonomia, która domaga się wydajności i ergonomii. To one, jak dowodził Lennard J. Davis, uruchomiły procesy normalizacyjne epoki industrialnej9191 Lennard J. Davis, Enforcing Normalcy: Disability, Deafness and the Body, Verso, London–New York 1995. . Po drugie, ujęcie architektury i projektowania w ramy działalności artystycznej usprawiedliwiać ma prymat formy nad użytecznością, estetyki nad człowiekiem i jego potrzebami. Trzecim powodem jest profesjonalizacja zawodu architekta i projektanta, ich technokratyzacja oraz elitarność oparte na specjalistycznym wykształceniu i kompetencjach. Ekspercka natura tych profesji sprzężona z artystycznym wymiarem przekładają się z jednej strony na brak publicznej ingerencji i nadzoru, z drugiej zaś stwarzają klimat przyzwalający na paternalistyczny stosunek planistów i architektów do przyszłych użytkowników. Wprost ikonicznym wcieleniem architekta/projektanta jako technokratycznego, wszechwładnego demiurga był Le Corbusier, a narzędziem jego normalizującej władzy – Modular: wzorcowy użytkownik ulic, budynków, mieszkań, mebli i innych sprzętów codziennego użytku. Modernistyczna koncepcja architektury, urbanistyki i designu zakładała, że ludzie są tacy sami, a ich zachowania można przewidzieć i ująć w powtarzalne wzory9292 R. Imrie, Opression, Dissability and Access in the Built Environment…, s. 136. . Modular jest zwieńczeniem poszukiwań „prawdziwie standardowego typu”9393 A true normal type, jak pisał Louis H. Sullivan (za: R. Imrie, Opression, Dissability and Access in the Built Environment…, s. 136). . Stoi za nim przekonanie, że „wszyscy ludzie mają takie same organizmy, takie same funkcje. Wszyscy ludzie mają takie same potrzeby”9494 Le Corbusier, W stronę architektury, tłum. Tomasz Swoboda, Fundacja Centrum Architektury, Warszawa 2012, s. 172. . Le Corbusier powtarza na kartach słynnej W stronę architektury o konieczności „dążenia do ustalenia standardów, by zmierzyć się z problemem doskonałości”9595 Tamże, s. 169. i nie pozostawia wątpliwości co do konsekwencji: „Kiedy ustali się jakiś standard, natychmiast zaczyna się ostra rywalizacja. To mecz; żeby wygrać, trzeba być lepszym od przeciwnika”9696 Tamże, s. 170. . Architekt pisał te słowa w 1923 roku9797 Data pierwszego wydania Vers une Architecture. , co w nieunikniony sposób każe odczytywać je w kontekście popularnej wówczas myśli eugenicznej, posługującej się bliską jego pryncypialności retoryką. Le Corbusier, podobnie jak XIX-wieczni statystycy i eugenicy wyznaczający normy ludzkiego ciała, intelektu i zachowania, przekonany był, że Modular oparty jest na obiektywnych, racjonalnych, naukowych i „niekapryśnych” przesłankach. Konstatował: „standard powstaje według pewnych podstaw, nie arbitralnie, lecz w sposób umotywowany i według logiki popartej analizą i doświadczeniem”9898 Le Corbusier, dz. cyt., s. 171. . Mimo ambicji odszukania normy Le Corbusier zaproponował jednak ideał: ponadprzeciętnie wysokiego, sprawnego mężczyznę. Jego 183-centymetrowe ciało posłużyło za sztancę, od której odmierzane były stopnie schodów, wysokość kondygnacji i siedziska. Postulat podporządkowania architektury, urbanistyki i projektowania ludzkiemu ciału nie uwzględniał zatem „niestandardowych” użytkowników, czyli dzieci, seniorów o utrudnionej mobilności czy osób niepełnosprawnych. Miarą modernistycznego projektu Szwajcar uczynił bowiem ciało będące wyjątkiem, nie regułą. Modular nie był człowiekiem odnalezionym (rediscovered), standardową postacią ludzkiego ciała, jak pragnął i zapowiadał Le Corbusier9999 Za: R. Imrie, Opression, Dissability and Access in the Built Environment…, s. 137. , lecz człowiekiem/ciałem wynalezionym, podporządkowanym kulturowemu kluczowi architekta i uprzywilejowanej grupy, którą reprezentował. Design apartheid oznacza segregację i oddzielenie części użytkowników przez nieuwzględnienie różnorodności ich ciał. Jest on pochodną segregacji i wykluczenia, jakie dokonuje się o krok wcześniej, w środowisku projektantów, architektów i planistów. Niewystarczająca obecność niepełnosprawnych w tych profesjach skutkuje projektami niedostosowanymi do potrzeb, które osobom bez niepełnosprawności trudno przewidzieć, brak im bowiem unikatowego doświadczenia nienormatywnego poruszania się, myślenia czy postrzegania. Segregacja w zawodach wypełniających codzienną przestrzeń budynkami i przedmiotami sama także bierze się z wykluczenia – między innymi w edukacji. Jay Timothy Dolmage w książce Academic Ableism: Disability and Higher Education100100 Jay Timothy Dolmage, Academic Ableism: Disability and Higher Education, University of Michigan Press, Ann Arbor 2017. , używając metafory stromych schodów, wskazał, jak trudny jest dostęp osób z niepełnosprawnościami do akademickiej wieży z kości słoniowej – programowo elitarystycznej i niedostępnej dla wszystkich: Metafora [ta – dop. M.Z.] opisuje, w jaki sposób uniwersytet skonstruowany został jako miejsce dla bardzo sprawnych. (…) na uniwersyteckich kampusach wiele jest schodów i całe uniwersyteckie doświadczenie można ująć metaforą pięcia się po stromych schodach. (…) uniwersytet konstruuje przestrzenie wykluczenia (…), jego zaprojektowanym użytkownikiem jest nie tylko ktoś sprawny i normalny, ale ktoś wyjątkowy – elita101101 Tamże, s. 44–45. . Dotyczy to głównie tych kierunków, które cieszą się dużym zainteresowaniem i prestiżem102102 Jay T. Dolmage porównuje edukację wyższą z architekturą także w zakresie polityk włączania niepełnosprawności. Wskazuje na trzy ich typy: dostosowywanie, specjalizację oraz projektowanie uniwersalne. Dostosowanie polega na uzupełnianiu już funkcjonujących rozwiązań dodatkami mającymi spełnić wymogi dostępności regulowane prawnie. Te zaś z czasem przynoszą osobną gałąź projektowania „specjalnego” ukierunkowanego na kapitalizację funduszy i programów nastawionych na włączanie osób z niepełnosprawnościami, co nierzadko przynosi odwrotne, izolujące skutki. Ostatnią strategią jest projektowanie uniwersalne, które uwzględnia pełnię ludzkiej różnorodności. Badacz podkreśla, że w projektowaniu „nazbyt często reaguje się na różnorodność, zamiast planować dla niej” (s. 78). . W konsekwencji ich absolwenci są dość homogeniczną grupą, co przekłada się na całe profesje. Jeśli w projektowaniu nie uczestniczą osoby z niepełnoprawnościami, będący ekspertami dysponującymi unikatową wiedzą i doświadczeniem, to budynki, miasta, usługi i przedmioty przyjmą formy nieuwzględniające różnorodności tego, jak ludzie żyją, poruszają się, komunikują i myślą103103 Richard Sennett, The Conscience of the Eye, za: R. Imrie, Opression, Dissability and Access in the Built Environment…, s. 129. . Projektanci bez niepełnosprawności determinowani są doświadczeniem własnych sprawnych ciał oraz usankcjonowanych kulturowo interpretacji tego jak powinny one działać, dlatego często niwelują odmienność niepełnosprawnych użytkowników – poprawiając ich i normalizując. Powstałe w ten sposób „specjalne” rozwiązania przynoszą często rezultaty kuriozalne i wcale nie służą niepełnosprawnym104104 Klaudia Muca zauważa, że stawką aktywności osób z niepełnosprawnością jest możliwość budowania własnego życia niezależnie od większości, która narzuca swój punkt widzenia i swoje rozumienie potrzeb osób niepełnosprawnych. Podaje polski przykład protestu osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów w Sejmie w 2018 roku. „Niedawny protest (…) był przede wszystkim starciem mniejszości mówiącej o swoich potrzebach z większością, która z racji posiadania władzy przejmuje prawo do interpretacji tych potrzeb i opracowywania sposobów ich zaspokajania. Po raz kolejny jedynym sposobem, który zdaniem rządu mógł spełnić oczekiwania protestujących, miało być rozwiązanie większościowe, tzn. stworzenie struktury prawno-administracyjnej i narzędzia pomocowego (ulgi) zaspokajającego potrzeby nie wszystkich osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów; dla znacznej części osób niepełnosprawnych ulgi nie przyczyniłyby się do poprawy warunków życia. Nie doszło do racjonalnego i rzetelnego rozpoznania potrzeb Polaków z niepełnosprawnościami, dlatego porozumienie nie było możliwe” (Klaudia Muca, Poszerzanie pola krytyki. Studia nad niepełnosprawnością wobec psychoanalizy – wstępne rozpoznania w: tejże, Narracja i niepełnosprawność. Studia o niepełnosprawności w perspektywie humanistyki zaangażowanej, rozprawa doktorska, Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2020).  – znakomitym tego przykładem są XX-wieczne próby dostosowywania telefonii do potrzeb osób słabosłyszących i głuchych. Skupiam się na tych podejmowanych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, choć w innych krajach prowadzono podobne prace nad dostępnością telefonu. Słyszący inżynierowie na ratunek niesłyszącym użytkownikom Wartość telefonu jako cywilizacyjnego osiągnięcia oraz technologii coraz powszechniej dostępnej w świecie zachodnim znana była instytucjom reprezentującym osoby niesłyszące. W 1933 roku Komitet Wykonawczy brytyjskiego National Institute for the Deaf pisał w raporcie: Telefonia i radiofonia zrewolucjonizowały życie codzienne. Obydwie niezbędne są w biznesie, a także szczęśliwym życiu społecznym. W zaledwie moment pozwalają pokonać największą nawet odległość, łącząc kontynenty i przyjaciół rozdzielonych oceanem. Nieszczęście głuchych jest dziś większe niż kiedykolwiek dotąd105105 Rethinking Modern Prostheses in Anglo-American Commodity Cultures, 1820–1939, red. Claire L. Jones, Manchester University Press, Manchester 2017, s. 70. . Nieszczęście to wynikało z braku dostępu do telefonii, która szybko stawała się istotnym elementem pracy i to nie tylko biurowej. Impulsem do podjęcia starań o udostępnienie usług telefonicznych osobom z niepełnosprawnościami była duża liczba niepełnosprawnych weteranów pierwszej wojny światowej, a w Stanach Zjednoczonych również zmiana w polityce ich dotyczącej. O ile wprowadzone w 1792 roku renty dla niepełnosprawnych żołnierzy przez cały XIX wiek zabezpieczały amerykańskich weteranów bytowo, tak po pierwszej wojnie światowej wprowadzono programy rehabilitacyjne. Miały one uniezależnić niepełnosprawnych weteranów od państwowych funduszy i wprowadzić ich na rynek pracy. Rehabilitacja oznaczała przede wszystkim dostosowanie uszkodzonych wojną ciał do sprawnego funkcjonowania w przestrzeni społecznej – dla ogłuchłych żołnierzy na łamach „The Volta Review” publikowano samouczki i ćwiczenia do nauki czytania z ruchu warg, okres powojenny to także intensywny rozwój protetyki106106 Widoczność niepełnosprawnych żołnierzy przybrała na sile w czasie drugiej wojny światowej i po niej, gdy ich wizerunki i historie stawały się kanwą zarówno propagandowych dokumentów, jak i filmów fabularnych. Interesującym przykładem niepełnosprawnego weterana celebryty był pozbawiony obydwu rąk Harold Russel. Za występ w filmie Najlepsze lata naszego życia (reż. William Wyler, 1946) nagrodzony został Oskarem. . Pewnych usprawnień wymagało też otoczenie weteranów. Edukowano społeczeństwo, by wspomagało byłych żołnierzy (w założeniu coraz bardziej obecnych i widocznych w przestrzeni publicznej) w rehabilitacyjnym wysiłku i akceptowało ich107107 Beth Linker, War’s Waste: Rehabilitation in World War I America, University of Chicago Press, Chicago 2011. . Znaczenie miały także regulacje prawne, takie jak amerykańska Communication Act z 1934 roku, która gwarantowała wszystkim Amerykanom powszechny i równy dostęp do środków komunikacji. Prace nad udostępnieniem telefonu dla osób z niepełnosprawnościami trwały również w Wielkiej Brytanii. W laboratoriach British Telecom (BT) opracowano w 1929 roku podstawkę podtrzymującą słuchawkę użytkownikowi, który nie potrafi utrzymać jej w dłoni108108 British Telecom Archives (dalej: BT Archives), London, BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, negatyw EG388.  – osobny jeszcze wówczas mikrofon był połączony z główną częścią aparatu telefonicznego. W 1954 roku podobne rozwiązanie wprowadzono w aparatach wyposażonych w tak zwany mikrotelefon, czyli słuchawkę w takiej formie, w jakiej znamy ją z końcowego okresu telefonii stacjonarnej – jako uchwyt z mikrofonem w dolnej i głośnikiem w górnej części109109 BT Archives, BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, negatyw P6102. . Udogodnienie to stworzono z myślą o osobach po przebytym polio, które wybuchło z pandemiczną siłą w połowie XX wieku. W 1964 roku opracowano system umożliwiający użytkownikowi, który nie potrafił sam wybrać numeru telefonicznego, połączenie z operatorem110110 Tamże, negatyw E62084C. , choć był to czas, kiedy intensywnie pracowano nad wyeliminowaniem centrali ręcznych, czyli obsługiwanych przez ludzi, na rzecz automatycznych111111 Pełna automatyzacja brytyjskiej telefonii nastąpiła w ciągu dekady – ostatnią nieautomatyczną centralę telefoniczną zamknięto w 1976 roku (Information Age: Six Networks…, s. 103). . BT poszukiwał także rozwiązań dla niedowidzących użytkowników112112 Interesujący w tym kontekście jest sygnał tonowy towarzyszący wybieraniu numeru. Nie spotkałam się z informacją o celowym wprowadzeniu go dla niewidomych użytkowników telefonów, jednak być może jest on dla nich potwierdzeniem, że wybrali dobry numer.  – dodatkowe tarcze z większymi cyframi wprowadzono już w latach 30. XX wieku113113 BT Archives, BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, negatyw E8278. , a kiedy na początku lat 80. upowszechniły się telefony z klawiaturą zamiast tarczy numerycznej, powiększone cyfry stosowano i do nich114114 Tamże, negatyw E17799. . Niewidomi mogli korzystać też z czytników rozpoznających kartę z wytłoczonym w kodzie Braille’a numerem telefonu115115 Tamże, negatyw E65462. czy nakładek na klawiaturę ułatwiających wybieranie numeru116116 Tamże, negatyw E68184. . Jednak w przypadku niesłyszących działy techniczne BT oraz American Telegraph and Telephone Company (AT&T)117117 Obydwie firmy były jednocześnie dominującymi dostarczycielami usług telekomunikacyjnych i głównym producentem sprzętu telefonicznego, w tym aparatów telefonicznych. stanęły wobec nie lada wyzwania. Jak bowiem udostępnić niesłyszącym usługi, które opierały się na mówieniu i słyszeniu – a ze względu na jakość ówczesnych połączeń telefonicznych: na wyraźnej mowie i dobrym słuchu? Imperatyw mowy i słyszenia wpisany w użytkowanie aparatu telefonicznego ukierunkował wysiłki projektantów na wzmocnienie głośności mowy transmitowanej przez telefon. Ponadto zarówno BT, jak i stojące za AT&T technologiczne uniwersum dostarczały na rynek aparaty słuchowe (na rynku brytyjskim był to Medresco, na amerykańskim Audiphone118118 Marka ta należała do Western Electric. ). W podobnym paradygmacie technologicznym planowano udostępnić głuchym telefonię, a kluczem do tego uczyniono wzmacniacz. Od lat 30. XX wieku119119 BT Archives, BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, negatyw E9786. BT pracowało nad zewnętrznymi amplifikatorami podłączanymi do specjalnej linii aparatów telefonicznych wyposażonych w pokrętło regulujące wielkość wzmocnienia. Podobnie jak pierwsze wzmacniające aparaty słuchowe, tak i wzmacniacze telefoniczne wykorzystywały lampy próżniowe – zamykano je w dużych, drewnianych skrzynkach wieszanych na ścianie powyżej telefonu (rysunek 2). Było to rozwiązanie kłopotliwe nie tylko ze względu na gabaryty i wątpliwą urodę urządzenia: całość zasilano z baterii, a konieczność ich częstej wymiany czyniła tę usługę dość kosztowną120120 BT Archives, sygn. TCB 2/172, Memorandum, 14.06.1938. . Wraz z postępującą miniaturyzacją lamp stawał się mniejszy także telefoniczny wzmacniacz – po drugiej wojnie światowej można go już było wbudować w telefon, znacznie powiększając wprawdzie aparat, ale eliminując rzucającą się w oczy skrzynię. Wraz ze zmniejszeniem rozmiarów lamp następowało obniżenie ich zapotrzebowania na energię, gdyż wzmacniacze zasilane były prądem z sieci telefonicznej, podobnie jak sam aparat. Tranzystory umożliwiły zmniejszenie wzmacniacza do takiego stopnia, że mieścił się w słuchawce. Jedyne, co taki aparat odróżniało od zwykłego, było pokrętło regulujące głośność, umieszczone po wewnętrznej stronie uchwytu121121 BT Archives, BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, negatyw E21145. . Z czasem dyskretny przełącznik pojawił się w górnej części słuchawki, na przykładanym do ucha głośniku122122 Tamże, negatyw E61918. , co umożliwiało włączenie wzmocnienia w czasie rozmowy i zmniejszało ryzyko przypadkowego, nieprzyjemnego dla użytkownika zwiększenia głośności lub wyłączenia wzmacniania. Rysunek 2. Aparat telefoniczny z zewnętrznym wzmacniaczem lampowym, 3.06.1936 Czarno-białe zdjęcie przedstawia mężczyznę stojącego przy drewnianym stoliku. W jednej ręce trzyma czarną słuchawkę telefoniczną. Drugą rękę położył na aparacie telefonicznym. Aparat jest czarny, ma tarczę do wykręcania numerów oraz metalowe widełki, na które odkłada się słuchawkę. Od telefonu odchodzi gruby czarny kabel. Łączy on telefon z wiszącą na ścianie dużą drewnianą skrzynką. Źródło: BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, negatyw E9786, dzięki uprzejmości British Telecom Heritage & Archives. W 1956 roku prace projektowe nad wzmacniaczem wbudowanym w słuchawkę wyszły z fazy koncepcyjnej i BT było gotowe do przetestowania nowego systemu przez niesłyszących ochotników123123 BT Archives, sygn. TCB 2/167, Deaf Aid Amplifier, 30.11.1956. . Etap ten uważano raczej za niezbędny element procesu produkcyjnego niż szansę na wprowadzenie realnych zmian czy ulepszeń. Niesłyszący nie byli przez dział inżynierski BT traktowani jako partnerzy mający potencjalny wkład w produkt. Przedstawiciel działu pisał o tym bez ogródek: Jakkolwiek komentarze od użytkowników będą dla nas interesujące, nie spodziewamy się, by miały jakąkolwiek techniczną wartość, dlatego przewidujemy, że konkluzje oprzemy na raportach własnych pracowników, dotyczących montowania i konserwacji słuchawek. Lepiej zatem będzie ograniczyć testy do jak najmniejszej liczby użytkowników (…). Wartościowe uwagi możemy otrzymać od „słabosłyszących” pracowników poczty124124 Tamże. . W konsekwencji, mimo że testowano sto wzmacniających słuchawek, jeszcze przed rozpoczęciem prac planowano uwzględnić uwagi tylko jednego testera – pracownika poczty w Blackburn, który miał „to nieszczęście być głuchym”125125 BT Archives, sygn. TCB 2/167, The Inland Telecoms Department, notatka, 14.08.1956. . Dyrekcja jego oddziału pocztowego, dowiedziawszy się o testach planowanych przez BT, poprosiła o wyposażenie głuchego pocztowca w telefon wzmacniający dla poprawy komfortu jego pracy, ale i dla spodziewanej korzyści dla BT, gdyż posługiwał się tym samym co inżynierowie dyskursem i podobnie do nich myślał126126 Dokumentacja testów wzmacniających telefonów wskazuje, że usilnie poszukiwano innych słabosłyszących pracowników poczty, którzy mogliby wziąć udział w badaniu nowych telefonów (BT Archives, sygn. TCB 2/167, file 2, 30.05.1957–19.08.1957, wymiana notatek z dyrektorami lokalnych oddziałów poczty). . Dane uzyskane z testów w zasadzie musiały być pozytywne. Wprawdzie raportowano, że słuchawka „nie oddaje głębi i tonu głosu, który brzmi metalicznie”127127 BT Archives, sygn. TCB 2/167, Deaf Aid Amplifiers, Handset No. 2, podsumowanie testów, 30.12.1958. i „wyje”, gdy podnosi się poziom wzmocnienia, ale o jej ostatecznej ocenie zadecydowały niewielkie rozmiary. Telefon dostarczał dźwięk może nie najlepszej jakości, ale dyskretnie – jak podsumowano w jednym z raportów: „w ocenie aparatu podkreślano, że nie wygląda jak urządzenie dla głuchych”128128 Tamże. . Pozorna konsultacja z głuchymi użytkownikami sprawiała, że ostatecznie inżynierowie BT nie musieli się konfrontować z potencjalnie krytycznymi opiniami. Pozostali zamknięci w tradycyjnych afordancjach wpisanych w telefon: słuchaniu i mówieniu, nie dziwią zatem uparte próby uczynienia telefonu po prostu głośniejszym. Początkowo nie spodziewano się dużego zapotrzebowania na wzmacniające telefony czy też telefoniczne aparaty słuchowe, jak je nazywano. Zastanawiano się nawet, jak powstrzymać ewentualnych użytkowników, którzy nie mają kłopotów ze słuchem od zamawiania „specjalnych” telefonów129129 BT Archives, sygn. TCB 2/167, DF 280, Hearing Aid Telephones (draft), Circular 25.02.1960. . Jednak już w 1960 roku dział handlowy BT planował, że wzmacniającymi aparatami można byłoby zainteresować „przeciętnych abonentów”, w tym jednak celu „trzeba będzie usunąć wszelkie wzmianki, że jest to sprzęt przeznaczony dla słabosłyszących. Hałaśliwe otoczenie i dbałość o własny wizerunek zachęcą ludzi do nabywania [wzmacniającej – dop. M.Z.] słuchawki”130130 BT Archives, sygn. TCB 2/167, Merchandising Division, notatka, 16.12.1960. . Już rok później przewidywano, że ludzie o „normalnym słuchu” będą stanowili połowę nabywców, jeśli tylko podjęte zostaną odpowiednie działania marketingowe131131 BT Archives, sygn. TCB 2/167, notatka 4303, 19.05.1961. . Korespondencja między działami sprzedaży, projektowania i marketingu BT wyraźnie wskazuje na próby odcięcia wzmacniającego telefonu od jego genezy. Jednym z podstawowych wyzwań było przyjęcie nazwy, która nie odnosiłaby się do niesłyszenia, niedosłyszenia, głuchoty, aparatów słuchowych czy w ogóle jakkolwiek rozumianej niepełnosprawności132132 Sygnały, że nowy aparat powinien mieć lepszą nazwę, pojawiły się już w 1959 roku (BT Archives, sygn. TCB 2/167, notatka, 15.10.1959). . Pojawiła się „tranzystorowa słuchawka” konotująca nowoczesność i postęp. Odniesienie do tranzystora było „chwytliwe i dobrze się sprzedawało” w 1961 roku133133 BT Archives, sygn. TCB 2/167, notatka, 27.06.1961. , jednak rok później jako już „zgrane” proponowano zastąpić je nowym modny słówkiem: wzmocnienie (gain), pojawiła się więc propozycja Speech-gain telephone134134 BT Archives, sygn. TCB 2/167, notatka, 15.01.1962. . W sugerowanych nazwach odnoszono się także do szczególnej mocy (high power, extra strength, extra power) oraz elastycznego, nastawionego na użytkownika i jego potrzeby charakteru nowej słuchawki (volume control, adjustable volume czy dynamic)135135 Wszystkie nazwy zaproponowane w liście R.W. Clarke’a, 19.05.1961; BT Archives, sygn. TCB 2/167. . Ta ostatnia grupa nazw wydaje się szczególnie interesująca: oto technologia wspomagająca i wyrównująca szanse osób z niepełnosprawnością stała się instrumentem oddającym użytkownikowi kontrolę nad urządzeniem. Telefon przestał być – przynajmniej dla części odbiorców – zamkniętym, gotowym produktem, niedopuszczającym ingerencji, stał się przedmiotem, który można dostosowywać do swych potrzeb136136 Pojawiła się efektowna, jednowyrazowa nazwa „Ampliphone”, łącząca w sobie słowa „wzmocnienie” i „telefon”, ale zarzucono ją przez zbytnią zbieżność z nazwą konkurencyjnej marki aparatów słuchowych – Amplivox. . Wzmacniająca słuchawka nie była już sprzętem specjalnym – stała się specjalistyczna. Niebawem okazało się, że wzmacniającymi telefonami zainteresowani byli nie tylko niedosłyszący abonenci, którzy nie chcieli się przyznać do problemów ze słuchem137137 BT Archives, sygn. TCB 2/167, notatka, 5.05.1961; BT Archives, sygn. TCB 2/167, notatka Engineer Department, 5.031962, podpis nieczytelny. , ale także biura, gdzie przebywający we wspólnej przestrzeni pracownicy zmuszeni byli do rozmów telefonicznych w głośnym środowisku. Technologia stworzona jako asystująca, okazała się instrumentem wydajnej pracy biurowej. Doszło do tego pomimo kłopotów, jakie sprawiała amplifikująca słuchawka – dział inżynierski podkreślał, że powinna być trzymana tuż przy uchu, ściśle do niego dociśnięta, by nie sprzęgać się akustycznie i nie „wyć”138138 BT Archives, sygn. TCB 2/167, Handset no. 4 and 5, Engineering Instructions, s. 1, 23.05.1960. . BT pracowało też nad innymi rozwiązaniami ułatwiającymi niedosłyszącym korzystanie z telefonii. W połowie lat 60. XX wieku zaczęto wprowadzać na rynek aparaty wyposażone w świetlną sygnalizację przychodzącego połączenia. To rozwiązanie często stosowane było (i nadal jest) w wielu urządzeniach dla głuchych: alarmach przeciwpożarowych, budzikach czy dzwonkach do drzwi. Pojawił się także pomysł na podpięcie do zwykłego telefonu dodatkowego głośnika (rysunek 3)139139 Rozwiązanie takie nie było bezprecedensowe – wykorzystywano je w telefonach polowych w armii co najmniej od lat 40. XX wieku (http://rkd.prv.pl/r-unafi43.html, dostęp: 4.09.2020). . Jak sugerują poglądowe ilustracje, mógł być używany jako druga słuchawka (by słuchać połączenia na oboje uszu) lub mógł zostać oddany innej osobie, która powtarzać miała usłyszane w słuchawce słowa, a głuchy użytkownik odczytywałby je z ruchu warg. Korzystanie z takiej opcji wymagało jednak spełnienia dwóch warunków: użytkownik musiał umieć czytać z ruchu warg i w czasie rozmowy musiał mieć przy sobie drugą osobę, której mógł całkowicie ufać, a która zechciałaby być echem i „interfejsem” między nim a rozmówcą. Uzależniało to głuchego od pomocy z zewnątrz w nie mniejszym stopniu niż prośba o wykonanie telefonu. Nie było to więc rozwiązanie, dzięki któremu osoba głucha mogłaby porozmawiać przez telefon samodzielnie i dyskretnie. Do podobnych praktyk nie trzeba było zresztą szczególnie projektowanych instrumentów – głusi podobnie usiłowali własnymi metodami radzić sobie z oferowanym na rynku sprzętem przeznaczonym dla słyszących, na przykład przez instalację dwóch telefonów i symultaniczne słuchanie/powtarzanie140140 Beverly Biderman, Wired for Sound: A Journey into Hearing, Trifolium Books Inc., Toronto 2016, s. 60. . Rysunek 3. Dodatkowy, osobny głośnik mógł być umieszczany przy drugim uchu lub – jak na zdjęciu – zbliżony do aparatu słuchowego, 1.10.1978 Czarno-białe zdjęcie. Przedstawia zbliżenie na rozmawiającego przez telefon mężczyznę. Jego twarz widoczna od nosa w dół. Mężczyzna jedną ręką trzyma przy uchu słuchawkę, od której odchodzi spiralnie skręcony kabel. W drugiej ręce ma okrągły głośnik także ze spiralnie skręconym kablem. Mężczyzna trzyma głośnik przytknięty do kieszeni marynarki na torsie. Z kieszeni wystaje kremowe prostokątne urządzenie – aparat słuchowy. Źródło: BT Archives Photograph Library/Action for Disabled, dzięki uprzejmości British Telecom Heritage & Archives. Także na amerykańskim rynku dostosowanie telefonu do potrzeb osób niesłyszących ukierunkowane zostało na wzmocnienie dźwięku. Efektem była opracowana przez Bell Telephone System słuchawka z czterema poziomami głośności dźwięku. Reklama z 1962 roku wskazuje, że można ją było dołączyć do różnych modeli telefonów – zarówno związanych z czynnościami zawodowymi (tzw. Call Director Telephone), jak i tych, umożliwiających rozmowy dla przyjemności (tzw. Princess Phone)141141 „The Volta Review” 1962, vol. 64, nr 1, s. 3. . W autopromocyjnym artykule w 1968 roku Bell Lab służbę głuchym określiło elementem swej tradycji142142 In the Bell Tradition, „The Volta Review” 1968, vol. 70, nr 12, s. 673. . Podkreślono, że Alexander G. Bell nie wynalazłby telefonu i nie odniósł sukcesu, gdyby nie głusi w jego życiu – uczniowie i członkowie rodziny. Zobowiązaniu wobec niesłyszących firma czyni zadość, wprowadzając na rynek aparaty słuchowe, audiometry i ułatwiające naukę mowy systemy spektograficzne. Ważnym elementem misji wobec społeczności głuchych było także udostępnienie im telefonu. W artykule wyeksponowano celowość prac nad technologiami dla głuchych i niepełnosprawnych, dowodząc, że „to nie wypadki przy pracy nad rozwiązaniami dla innych użytkowników, ale rozmyślnie podejmowany wysiłek, by udostępnić telefon tym, którzy potrzebują go najbardziej”143143 Tamże. . To ciekawa deklaracja, zwłaszcza wobec faktu, że to właśnie wiele rozwiązań dla sprawnych użytkowników, szczególnie w domenie elektroakustyki i elektroniki, było efektem prac nad rozwiązaniami dla osób z niepełnosprawnościami. Nie brakowało również pomysłów kuriozalnych lub nietrafionych. Do takich zaliczyć można aparat Code-Com firmy Western Electric promowany przez AT&T. Urządzenie podłączano do telefonu, by przekładało płynące z niego sygnały elektryczne na mruganie lampki oraz wibracje panelu dotykowego – by się nim posługiwać, potrzebna była znajomość kodu. Producenci proponowali prosty kod, w którym rozmówca na zadawane przez głuchą osobę pytania mógł odpowiedzieć „nie”, „tak, tak” oraz „proszę to powtórzyć”, co przekładało się na serie impulsów o zróżnicowanej liczbie, a więc jeden, dwa lub trzy rozbłyski lampki lub drgnięcia panelu. Alternatywą wobec tego uproszczonego i jednokierunkowego kodu (głuchemu rozmówcy pytania zadać się nie dało) był kod Morse’a – wtedy rozbłyski lub drgnienia przyjmowały formę długich i krótkich sygnałów. Docenić wprawdzie trzeba wyjście poza telefoniczną normatywność opartą na mówieniu/słuchaniu i częściowe przynajmniej ukierunkowanie komunikacji na wzrok, jednak zastosowanie kodu Morse’a nie dość, że właściwie uniemożliwiało korzystanie z telefonu, to cofało jego użytkownika o kilka telekomunikacyjnych epok. Umiejętność posługiwania się tym systemem była stosunkowo rzadka – nawet gdyby nabył ją niesłyszący użytkownik, jego rodzina i przyjaciele, to doprawdy trudno wymagać, by nauczyli się go pracodawcy, lekarze czy handlowcy kontaktujący się z głuchymi pracownikami, pacjentami czy klientami. Pomimo wizualnego charakteru taka forma komunikacji nakładała na rozmówców konieczność ogromnej inwestycji, nie tylko w instrument, ale także w unikatowe kompetencje144144 Liz Jackson, aktywistka z niepełnosprawnością i promotorka niepełnosprawnych projektantów, ukuła określenie disability dongle (dongle oznacza klucz sprzętowy lub przełączkę) do opisania „eleganckich, lecz nieużytecznych rozwiązań dla problemów, o których nie wiedzieliśmy, że je mamy”. Termin zadebiutował na Twitterze (https://twitter.com/elizejackson/status/1110629818234818570?s=20, dostęp: 9.09.2020) w reakcji na spot promocyjny prototypu wózka inwalidzkiego pokonującego schody (nie pierwszego – podobne pomysły powracają dość regularnie) i wywołał lawinę krytyki dotyczącej podobnych wynalazków. Często zwracano uwagę, że są one konsekwencją wyłączania przyszłych użytkowników z prac projektowych. Jakkolwiek trudno nie zgodzić się z tą krytyką, to warto pamiętać, że konsumentom bez niepełnosprawności także notorycznie proponuje się innowacje, które nie odpowiadają na ich potrzeby. . Code-Com nie został dobrze przyjęty, choć zdarzali się użytkownicy, którzy usiłowali z niego korzystać. Henry Kisor, głuchy pisarz, wspomina, że stosował go w rozmowach ze słyszącymi osobami, prosząc, by na jego pytania odpowiadały twierdząco lub przecząco, używając krótkiego sygnału dla „tak” i długiego dla „nie”. Nadal jednak on sam owe pytania musiał zadawać werbalnie, co przy jego wymowie i jakości połączeń telefonicznych i tak stanowiło poważny problem145145 Henry Kisor, What’s That Pig Outdoors? A Memoir of Deafness, University of Illinois Press, Champaign 2010, s. 100. . Letham Breuning, jeden z animatorów głuchej telefonii, tak wspominał udział w testach Code-Com w 1966 roku: To nie była odpowiedź na nasze potrzeby. Urządzenie nie wzbudzało entuzjazmu, było wręcz trudne do zaakceptowania (…). Jakże byłem zaskoczony, gdy po porażce w testach użytkowników zobaczyłem jego reklamę w „Newsweeku”. Kosztowała pewnie tysiące dolarów, a jestem przekonany, że Code-Com nie spodoba się głuchym. (…) Lepiej by było, gdyby AT&T, Western Electric i Bell Labs konsultowały się z członkami głuchej społeczności, zanim wydadzą fortunę na wątpliwe urządzenia146146 Rochester Institute of Technology (dalej: RIT) Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 7, NJ – NY PC Deaf Connection records, list H.L. Breuninga do A.P. Clow, 29.07.1970. . Trzeba jednak zaznaczyć, że o ile na głuchych użytkownikach taktylne urządzenia wymagające nadawania i odbierania w kodzie Morse’a nie robiły dobrego wrażenia, to zdawały się o wiele lepiej sprawdzać w wypadku głuchoniewidomych. W 1958 roku147147 Deaf ‘Hears’, „Chicago Daily Tribune”, 18.07.1958, s. 6. na rynku pojawił się Tactophone, wynaleziony przez Roberta Oaksa Jordana z Illinois Bell Telephone Co148148 His Own Special Light, „Daily News”, 20.07.1966, s. 58. . Regularny telefon wyposażył on w słuchawkę, która w górnej części, tuż „pod palcem”, posiadała niewielki krążek wibrujący w reakcji na kod wykręcany na telefonicznej tarczy przez rozmówcę: cyfra jeden oznaczała kropkę, a cyfra cztery – kreskę. W ten sposób rozmówca mógł nadawać komunikaty kodem Morse’a, które właściciel tactophone’u odbierał w formie wibracji. Niecałą dekadę później Ralph R. Serafinn, pracownik New York Telephone Co (należącego do Nationwide Bell System), zaproponował Sensicall, urządzenie do „mówienia przez telefon kodem Morse’a”149149 Phone Device Boon to Deaf, „The Hartford Courant”, 26.08.1965, s. 19.  – kodowało ono głosowe „bipnięcia”, które tactophone odbiorcy przekładał na drgania. Bell Telephone uzupełniało ten układ o ostatni element: wiatrak, sygnalizujący głuchoniewidomemu właścicielowi, że ktoś do niego dzwoni. Jakkolwiek system ten wydawać się może dość osobliwy, to amerykańska prasa w tonie entuzjastycznym pisała o głuchoniewidomych czyniących z niego użytek150150 Np. Bob Smithdas (Fenton Patricia, A Happy Man in a Dark, Soundless World, „The Austin American”, 1.05.1966, s. SM15) czy Richard Kinney (Deaf ‘Hears’…). . 3. Naprawianie, przerabianie, ponowne używanie – ich własny telefon W rezultacie wykluczania głuchych z etapu projektowania lub lekceważenia ich opinii jako testerów powyższe pomysły okazały się albo całkowicie nietrafione, mało skuteczne, albo trafiły do innego kręgu odbiorców, zwykle pełnosprawnych. Dopiero sami niesłyszący majsterkowicze i wynalazcy, wolni od paradygmatu telefonu jako urządzenia akustycznego, stworzyli działający system głuchej telefonii. Doświadczenie życia z niesłyszeniem sprawiło, że głusi innowatorzy dostrzegli w sieci telefonicznej możliwość pisania i czytania. Oddolna sieć telefoniczna, którą stworzyli i rozwinęli w Stanach Zjednoczonych, opierała się na wspólnocie wiedzy oraz umiejętności naprawiania, majsterkowania i hakowania, a jej sercem był dalekopis (teletypewriter, TTY). Jeśli śledzić rozwój techniki, skupiając się tylko na wynalazkach i klasycznie pojętych innowacjach rozumianych jako dotychczas niezmaterializowane idee techniczne, pominiemy ogromną liczbę rozwiązań i obiektów. Jakkolwiek wiekowe lub nawet przestarzałe współistnieją z nowymi rozwiązaniami i są na nowo „odkrywane”, przerabiane i ponownie używane na długo po tym, jak trafiły na rynek. Znakomitym tego przykładem jest właśnie dalekopis, który w połowie XX wieku w obiegu rynkowym uważany był już wyłącznie za niepożądany rupieć, ale dzięki głuchym majsterkowiczom uzyskał nowe życie i funkcję. Od sprzętu biurowego do zabawki radioamatorów151151 Angielskie określenie radio hum/radio ham nie ma jednoznacznego tłumaczenia na język polski. W Polsce używano określenia „radioamator” w stosunku do osób, które były miłośnikami radia i lubowały się w słuchaniu go. Niemniej radiowemu majsterkowaniu poświęcony był przedwojenny „Radio-Amator” oraz powojenny „Radioamator i Krótkofalowiec Polski”. Dlatego w dalszej części tekstu będę używać terminu radioamatorstwo i radioamator jako odpowiednika angielskiego radio hum (choć trzeba pamiętać o rozróżnieniu radioamatorstwa i krótkofalarstwa jako odrębnych technicznych i kulturowych praktyk). Pod koniec XIX stulecia dalekopisy były odpowiedzią na jeden z najbardziej kosztochłonnych elementów telegrafii: pensje telegrafistów, specjalistów biegle znających kod Morse’a, których trudno było zastąpić. Mieli przez to silną pozycję na rynku pracy, wzmacnianą dodatkowo prężnym ruchem związkowym, silnym poczuciem zawodowej solidarności (potwierdzanym kilkoma paraliżującymi sieć strajkami, jak ten w 1871 roku152152 Katie Hindmarch-Watson, Serving a Wired World: London’s Telecommunications Workers and the Making of an Information Capital, University of California Press, Berkeley 2020, s. 41. w Wielkiej Brytanii czy w 1883 roku w Stanach Zjednoczonych153153 The Telegraphists’ Strike and Its Issues, „The Brisbane Courier”, 22.10.1883, s. 2. ). Byli grupą dobrze skomunikowaną dzięki własnej prasie, ale i telegraficznym „czatom”. Podejmowane przez przedsiębiorstwa telekomunikacyjne próby obniżenia kosztów związanych z obsługą telegrafów szły w dwóch kierunkach: automatyzacji aparatu telegraficznego oraz zatrudniania kobiet, jako pracowników tańszych i o słabszej pozycji na rynku pracy. Obydwie te tendencje spotkały się w postaci pierwszych dalekopisów, instrumentów, które eliminowały dotychczasowy rdzeń telegrafii – kod Morse’a. Robiąc użytek z wynalezionej w 1867 roku maszyny do pisania, skonstruowano aparat, który miał przyjaźniejszy niż telegraf interfejs i łatwiejszy protokół obsługi: alfanumeryczną klawiaturę, dla której Francuz Émile Baudot opracował kod (nazwany jego nazwiskiem). Dalekopis, w języku angielskim określany jako teletypewriter, jest – jak sugeruje nazwa – maszyną do pisania (typewriter) na odległość (tele-). Jak wszystkie teleurządzenia działanie na dystans osiąga dzięki dokonywanej w nadajniku translacji danych wejściowych (jak litery czy głos) na sygnał elektryczny, a później dekodowaniu go na dźwięk lub inskrypcję w urządzeniu odbiorczym. Dalekopis pozwalał na przetworzenie znaków wprowadzanych ręcznie przez klawiaturę na maszynie nadawczej na ich wizualne reprezentacje drukowane na maszynie odbiorczej. Każdy dalekopis był jednocześnie maszyną do pisania i drukarką, umożliwiając wymianę komunikatów w czasie rzeczywistym wyznaczanym przepustowością łącza i prędkością pracy samych urządzeń, przede wszystkim szybkością wydruku. Jak opisuje Thomas C. Jepsen154154 Thomas C. Jepsen, My Sisters Telegraphic: Women in Telegraph Office 1846–1950, Ohio University Press, Athens 2001. , dalekopis zdywersyfikował pracę w telegrafii pod względem płci. O ile telegrafia oparta na kodzie Morse’a od lat 80. XIX wieku obsługiwana była przez operatorów obydwu płci155155 Kobiety chętnie podejmowały pracę jako telegrafistki. Podobnie jak w przypadku telefonistek uważano ten zawód za atrakcyjną alternatywę dla pracy w fabryce lub w domu. Martha Rayne w artykule What Can a Woman Do? z 1893 roku pisała o tej profesji, że „nie brudzi sukni, nie wymaga stania na nogach przez cały dzień, nie kompromituje. Telegrafistka jest zawodem nie mniej szanowanym niż nauczycielka czy guwernantka” (cyt. za: T.C. Jepsen, dz. cyt., s. 51). , o tyle dalekopis właściwie ograniczył zawód do kobiet. Eksperymenty z dalekopisami w telegrafii prowadzono na przełomie wieków, by do roku 1915 osiągnąć rynkową postać. Telegrafiści i telegrafistki pracujący w systemie Morse’a słusznie postrzegali nową maszynę automatyzującą pracę jako zagrożenie. W 1917 roku jeden z pracowników określił dalekopis jako „wydajnego mechanicznego Szatana”156156 T.C. Jepsen, dz. cyt., s. 33–34. i rzeczywiście jego efektywność była oszałamiająca. Jak przytacza Jepsen, operatorka dalekopisu potrafiła wysłać 173 wiadomości w ciągu godziny, podczas, gdy osoba nadająca kodem Morse’a zaledwie 60. Takie wyniki w gruncie rzeczy przypieczętowały los klasycznych telegrafów i obsługujących ich telegrafistów. Jak wspomina jeden z nich, nowa maszyna „zastąpiła odgłos wystukiwania wiadomości kodem Morse’a w metry schludnych rolek gładkiego, białego papieru zadrukowywanych urywanym, mechanicznym odgłosem – automatycznie, bez wysiłku i bez końca”157157 Roger Fison, Is Morse Telegraphy Doomed to Extinction?, „Railroad Man’s Magazine”, maj 1917, s. 71, cyt. za: T.C. Jepsen, dz. cyt., s. 34. . Jednak także obsługi dalekopisu trzeba było się nauczyć. W Stanach Zjednoczonych jego największy użytkownik, telegraficzny moloch Western Union, prowadził kursy dla operatorek zarówno w dużych miastach, jak i na prowincji. Szkolenia te obejmowały naukę pisania bezwzrokowego, obsługi samej maszyny, a także geografii, ortografii i edycji tekstu. Po półrocznej praktyce operatorka mogła zacząć samodzielną pracę158158 T.C. Jepsen, dz. cyt., s. 49. . W innych krajach regulacje nieco różniły się w długości praktyki, obowiązkowych przedmiotach i wewnętrznych egzaminach, jednak wszędzie adeptki musiały być młode, niezamężne i bezdzietne – te same wytyczne będą w kolejnych dekadach dotyczyły telefonistek159159 L. Delap, dz. cyt., s. 114. . W obydwu wypadkach kobiety po ślubie musiały porzucić zawód. Od połowy drugiej dekady XX wieku dalekopisy stosowane były coraz wydajniej w telegrafii, jednak prawdziwy sukces przyniosło im zastosowanie w usługach telefonicznych, gdzie wprowadzone zostały przez AT&T we wczesnych latach 30. XX wieku. Zrewolucjonizowały komunikację, umożliwiając synchroniczną komunikację pisemną w zamkniętych firmowych sieciach telefonicznych lub w wybranej grupie abonentów. Były łatwiejszą i tańszą alternatywą do obiegu informacji opartego na rozmowach telefonicznych i dokumentach pisemnych. Stosowane były tam, gdzie konieczna była błyskawiczna wymiana informacji i ich jednoczesna dokumentacja. Telefoniczna prędkość i dostępność przy jednoczesnym zapewnieniu telegraficznej inskrypcji były odpowiedzią na ogromne i ciągle rosnące telekomunikacyjne zapotrzebowanie agencji prasowych, biznesu, kolei i wojska. Z dalekopisów korzystała także policja – po raz pierwszy w służbie prawa użyto ich w 1927 roku, by ścigać złodziei samochodów. Już sześć lat później stworzono międzymiastową sieć radiotelegraficzną opartą na dalekopisach, które „potrafią przegonić najszybszy samochód”160160 John A. Heitmann, Rebecca H. Morales, Stealing Cars: Technology and Society from the Model T to the Gran Torino, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2014, s. 34. . Prasowe doniesienia o „nowej broni w wojnie z przestępczością”161161 New Weapon’s Success Hailed: Crime Conference Witnesses Teletype, „Los Angeles Times”, 24.06.1931, s. A10. działały na korzyść zarówno organów ścigania, przedstawiając je jako nowoczesne i dobrze wyekwipowane162162 Narracja o dalekopisie wspomagającym pracę amerykańskiej policji powtarza wcześniejszą o wiek medialną opowieść o telegrafie jako nowym orężu pozwalającym dosłownie wyprzedzić złoczyńców. W 1845 roku londyńskiej policji udało się zaaresztować zabójcę, Johna Tawella, po otrzymaniu telegraficznie jego rysopisu, w czasie gdy wracał on pociągiem z miejsca zbrodni do Londynu. Sprawę nagłośnił „The Time”, a o Tawellu, którego osądzono i powieszono, pisano, że zawisł na telegraficznych drutach (za: Tom Standage, The Impact of Telegraphy on Ordinary People w: Information Age: Six Networks…, s. 58). , jak i dalekopisowej sieci – nowego, wydajnego instrumentu komunikacyjnego dla profesjonalistów. Publiczne demonstracje działania dalekopisów organizowały nie tylko policja, ale i inne instytucje163163 Novel Phone Switchboard to Be Shown, „The Hartford Courant”, 7.10.1937, s. 5. . Dalekopis zaczął funkcjonować jako niezbywalny element nowoczesnego biura. Na początku pojawił się w nim pionierski potężny model „15” wielkości biurka. Ten metalowy kolos o obłych kształtach i „neutralnym” kolorze był w gruncie rzeczy jednoosobowym i jednofunkcyjnym stanowiskiem pracy. Służył tylko do wysyłania i odbierania (czy raczej drukowania) wiadomości. Modelową operatorką dalekopisu była młoda, atrakcyjna kobieta – sekretarka lub stenotypistka, kolejne wcielenie telegrafistki czy hello girl164164 Hello girls nazywano kobiety pracujące w centralach telefonicznych, choć nie wolno im było rozpoczynać połączenia słowem „hallo” (L. Delap, dz. cyt., s. 114). z telefonicznej centrali. Wyraźnie eksponowane było to zarówno w broszurach promocyjnych165165 „The Philadelphia Inquirer”, 16.09.1936, reklama produktów Bell Telephone Company. , jak i materiałach dla użytkowników. Z okładki podręcznika How to Operate the No. 28 Teletypewriter on Private Line Service166166 How to Operate the No. 28 Teletypewriter on Private Line Service, AT&T, 1963 (1954). (rysunek 4) uśmiecha się kobieta w czerwonej sukience. Maszyna stała się symbolem pracy biurowej – nowoczesnej, wykorzystującej najnowsze technologie, wykonywanej przez młode kobiety. Na dalekopisy było ogromne zapotrzebowanie. Producenci wypuszczali na rynek wciąż nowe modele – coraz mniejsze i lżejsze, wykonywane w coraz większym zakresie z plastiku. Z osobnych mebli zmieniły się w urządzenia mieszczące się na biurku, obok innych biurowych sprzętów. Można było dołączać do nich urządzenia peryferyjne, były coraz bardziej przyjazne w obsłudze – na przykład nie trzeba było już tak mocno uderzać w klawisze. Zmianom sprzętowym towarzyszyła ewolucja software’u. Od XIX stulecia dalekopisy operowały na 5-bitowym kodzie Baudota, lecz wraz z zapotrzebowaniem na wyższą wydajność przesyłu coraz większej ilości informacji pojawił się nowy standard: 8-bitowy kod ASCII167167 Minoru Yoshida, Barriers for Telecommunication Accessibility and Needs Assessment of Video Relay Services (VRS): Utilization of VRS for the Deaf Community, praca magisterska, Rochester Institute of Technology, Rochester 2008. , którego starsze maszyny nie potrafiły obsługiwać. Rysunek 4. Okładka podręcznika How to Operate the No. 28 Teletypewriter on Private Line Service Zdjęcie przedstawia okładkę podręcznika do obsługi dalekopisów. Okładka jest w widoczny sposób zniszczona. Ma przetarcia i jest potargana po prawej stronie. W czarnym obramowaniu umieszczono zdjęcie kobiety z krótkimi falowanymi włosami, ubranej w czerwoną sukienkę. Kobieta siedzi na obrotowym krześle. Pisze na metalowym dalekopisie w zielonkawym kolorze. Dalekopis przypomina wąskie biurko z wysuniętą klawiaturą, zakończony obłą nadstawką z drukarką. Tytuł na okładce głosi: How to Operate the no. 28 Teletypewriter on Private Line Service. Na dole okładki znajduje się jasny pasek, a na nim napis KEYBOARD SENDING AND PAGE RECEIVING TELETYPEWRITER Źródło: Rochester Institute of Technology Archives (RITDSA0008, Lee Brody Vollection, TTYPhone, box 14), dzięki uprzejmości i za zgodą AT&T Archives and History Center. Pod koniec lat 50. XX wieku, po dwudziestu latach służby w amerykańskich biurach, model „15” z symbolu wydajności i postępu zamienił się w uciążliwy staroć. Ogromne maszyny zagracały cenną biurową przestrzeń, a pozbywanie się ich, składowanie i utylizacja nastręczały kłopotów organizacyjnych i generowały koszty. Zgodnie z logiką powojennej nadprodukcji i konsumpcjonizmu zarządzanie śmieciami stało się bardziej kosztochłonne i problematyczne niż łatwe i wspomagane przez różnych uczestników rynku nabywanie nowych produktów168168 Zygmunt Bauman, Szanse etyki w zglobalizowanym świecie, tłum. Jacek Konieczny, Znak, Kraków 2007. . Western Union masowo wymieniał u swoich klientów sprzęt na mniejszy i bardziej wydajny. Odbierał z biur archaiczne kolosy, choć nie było wiadomo, co z nimi zrobić. Ostatecznie wiele wylądowało na dnie oceanu, zapowiadając współczesne taktyki „radzenia sobie” z elektronicznymi śmieciami na globalnej Północy. Firma z ulgą zapewne przyjęła zainteresowanie, jakie starymi dalekopisami wykazywali radioamatorzy, którzy chętnie przejmowali maszyny, by dla rozrywki eksperymentować z nieformalnymi radiowymi sieciami komunikacyjnymi. Środowisko radioentuzjastów było w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak i w innych krajach, bardzo aktywne. Jak zwraca uwagę Kristen Haring169169 Kristen Haring, Ham Radio’s Technical Culture, The MIT Press, Cambridge–Massachusetts–London, England 2007. , wraz z ugruntowaniem się sieci radiowych nadawców komercyjnych i publicznych, a przede wszystkim rozpowszechnieniem w latach 30. XX wieku odbiorników radiowych (coraz tańszych i lepszej jakości) działalność radiowa uległa podziałowi na profesjonalną oraz hobbystyczną. Tę drugą Haring dzieli na niezależne stacje, nadające autorski program dla grona słuchaczy, oraz radioamatorstwo (radio hum), subkulturę fascynatów techniką radiową. Radioamatorzy nastawieni byli na majsterkowanie i eksperymentowanie z materialnym wymiarem radiofonii oraz na interakcję – Haring porównała ich z użytkownikami komputerów osobistych (i sieci, chciałoby się dodać). Radioamatorzy zarówno transmitowali komunikaty przez sieć radiową, jak i odbierali je w prowadzonych na żywo rozmowach170170 Tamże, s. ix. . Dzięki masowemu wyzbywaniu się przestarzałych dalekopisów z amerykańskich biur uzyskali dostęp do nowego narzędzia: instrumentów pozwalających na synchroniczną komunikację w formie pisemnej. Była to także okazja do kreatywnego majsterkowania, gdyż wysłużone maszyny wymagały napraw i konserwacji. Radioamatorstwo opierało się na niemałych kompetencjach technicznych, a wielu radioamatorów wykonywało zawody związane z szeroko rozumianą techniką. Część z nich wiedzę i doświadczenie związane z radiowym majsterkowaniem przekuło w intratne przedsięwzięcia i pomyślne kariery w dziedzinie elektroniki171171 Tamże, s. xii. . Jak zaznacza Kristen Haring, amerykańscy radioamatorzy stanowili dość homogeniczną grupę: byli to w zdecydowanej większości biali mężczyźni z klasy średniej lub wyższej, co autorka wiąże z wysokimi kosztami tego hobby. Doskonale w tej charakterystyce mieścił się Robert Weitbrecht – z jednym zastrzeżeniem: był głuchy. Dostrzegł on w radioamatorskiej rozrywce możliwość stworzenia sieci telekomunikacyjnej dla niesłyszących. Dalekopisanie Robert Weitbrecht, Kalifornijczyk, pasjonat nauki i techniki, majsterkowicz i wielki miłośnik radia, doskonale wpisywał się w obraz antyspołecznego nerda. Harry Lang, głuchy historyk, tak opisywał jego mieszkanie: Sypialnię dwupokojowego mieszkania w Redwood City w Kalifornii zamienił w radioamatorski przybytek, a salon zawalony był sprzętem radiowym, miernikami elektrycznymi, pudełkami pełnymi części i książkami. Wszędzie walały się numery „RTTY Journal”, czasopisma dla radioamatorów172172 H. Lang, dz. cyt., s. 9. . Weitbrecht był z wykształcenia astronomem, ale na Uniwersytecie Kalifornijskim pracował jako fizyk, w Manhattan Project jako elektronik, ostatecznie zaś związał się ze Stanford Research Institute. Uczestnicząc w radioamatorskiej sieci, Weitbrecht potrafił się porozumiewać z kolegami na odległość w czasie rzeczywistym (używali kodu Morse’a). Inni głusi nie mieli wówczas podobnego doświadczenia i aby z kimś porozmawiać na żywo, musieli się spotkać twarzą w twarz. W 1963 roku Weitbrecht poznał innego głuchego majsterkowicza Jamesa C. Mastersa, dentystę z własną praktyką, który usilnie starał się wymyślić sposób, który pozwoliłby mu korzystać z telefonu. Okazało się, że Weitbrecht miał narzędzie, które mogłoby telefon zastąpić – był to dalekopis, który trzeba było tylko włączyć do sieci telekomunikacyjnej. Musiała to być sieć powszechna i łatwo dostępna, a taką była infrastruktura telefoniczna, gęsta i dobrze utrzymana. Weitbrecht, który używał dalekopisów od 1950 roku173173 Tamże, s. 10. , zainspirowany znajomością i współpracą z Mastersem w ciągu roku opracował modem umożliwiający podłączenie dalekopisu do sieci telefonicznej. Elektryczny sygnał generowany przez maszynę kodem Baudota modem zamieniał na dźwięki, a te przesyłane przez sieć telefoniczną trafiały do modemu podłączonego do dalekopisu odbiorcy. Ten z kolei impulsy akustyczne zamieniał na powrót w sygnały elektryczne, które dalekopis zapisywał w postaci liter i cyfr drukowanych na papierze174174 Harry Lang, opisując początki dalekopisowej sieci, przyjął narrację znaną z legendarnych opowieści o genezie telefonii i pierwszym telefonicznym komunikacie wypowiedzianym przez Bella do współpracownika: „Panie Watson, proszę tu przyjść. Potrzebuję pana”. W podobnej konwencji historyk przedstawił pierwszy komunikat wysłany przez Mastersa do Wietbrechta: „Drukuje? Na razie to zostawmy i napawajmy się tym sukcesem. Dobranoc” (s. 33). . Dostawca usług telefonicznych, AT&T, surowo zabraniał jakichkolwiek ingerencji i zmian w telefonicznej infrastrukturze, nad którą sprawował całkowitą kontrolę, ale modem Weitbrechta nie naruszał monopolu. Patent zgłoszony w 1966 roku dotyczył, jak opisywał to sam wynalazca, udoskonalonej telegrafii, a ukierunkowany był na osoby „głuche, nieme i innych, którzy mają kłopoty z wymową lub słyszeniem”175175 Robert H. Weitbrecht, Frequency-shift Teletypewriter, opis patentowy nr 3507997, Stany Zjednoczone, wydany 21.04.1970. . Opatentowanie modemu nie było początkiem głuchej telefonii – patent przyznano dopiero w 1970 roku, gdy dalekopisowa głucha sieć już działała176176 Patent zabezpieczał prawa Wietbrechta na coraz tłoczniejszym rynku usług komunikacyjnych dla głuchych. Przysporzył mu wiele nerwów, gdy udziału w nim zażądał Stanford Research Institute. . Pierwszy publiczny pokaz działania modemu i pisania na odległość w czasie rzeczywistym odbył się w 1964 roku podczas zjazdu A.G. Bell Association w Salt Lake City. Byli tam specjaliści w zakresie głuchej edukacji i rehabilitacji, ale na prezentację zaproszono także prominentnych członków National Association of the Deaf (NAD) – ideowo pozostających na antypodach A.G. Bell Association. Rozbudowana i wydajna sieć dalekopisowa177177 Czasownik dalekopisanie (TTYing) pojawiał się do opisania używania dalekopisu i w dalszej części tekstu będę go używać w tym znaczeniu. wymagała zmierzenia się z dwoma problemami: zdobycia wystarczającej liczby dalekopisów oraz przekonania głuchych do zainwestowania w sprzęt i telefoniczny abonament. W rozwiązanie tych trudności zaangażowali się Weitbrecht i Masters, a strukturą, która nadała kształt i wsparcie ich wysiłkom, była firma Applied Communiation Corporation (APCOM), którą założyli wspólnie z niesłyszącym inwestorem Andrew Sacksem, który miał sprawować pieczę nad finansami przedsięwzięcia. Maszyny i ludzie W centrum głuchej sieci telekomunikacyjnej były dwa urządzenia: dalekopis oraz modem Weitbrechta. Modemy produkowała firma APCOM – utrzymywała się z ich sprzedaży i nią finansowała pozostałą działalność: naprawę starych dalekopisów i ich transport. Modem głusi użytkownicy musieli zakupić z prywatnych środków178178 W 1971 roku Internal Revenue Services uznał modem telefoniczny dla głuchych za narzędzie medyczne i wyraził zgodę na odpisanie go od podatku (za: H. Lang, dz. cyt., s. 118–119). . Podstawowym problemem było pozyskanie na tyle dużej liczby wycofywanych przez biznes dalekopisów, by uruchomić możliwie rozległą głuchą sieć. Radioamatorzy byli dobrze skomunikowaną i zmotywowaną wspólnotą o fanowskim charakterze, majsterkowiczami, którzy nie bali się trudnych, technicznych wyzwań. Dzięki swoim zawodowym i hobbystycznym znajomościom mieli dostęp do firm dysponujących starymi dalekopisami. Po społeczności głuchych, mimo że bardzo zintegrowanej, nie można było się spodziewać podobnych kompetencji zawodowych i społecznych – z racji swojej kondycji mieli ograniczone możliwości zdobycia wykształcenia technicznego i podjęcia pracy w dziedzinach, które mogły się okazać w tym pomocne. Ciężar (często dosłowny) pozyskiwania maszyn wzięła na siebie działająca w Kalifornii APCOM, a od 1969 roku także New Jersey-New York Phone TTY for the Deaf, współzałożone przez Lee Brody’ego, głuchego majsterkowicza179179 Lee Brody, podobnie jak wielu innych niesłyszących hobbystów majsterkowiczów (w tym także James C. Masters) wytwarzał rzemieślniczo elektryczne przedmioty codziennego użytku dla niesłyszących, np. budziki czy dzwonki do drzwi. Opierając się na pomysłach Weitbrechta, zaproponował w 1974 roku dalekopis dla głuchoniewidomych – w miejsce alfanumerycznej klawiatury umieścił klawiaturę oraz drukarkę, posługujące się alfabetem Braile’a. Maszyny takie robił na zamówienie dla konkretnych użytkowników. Z czasem zainteresował się elektroniką i komputerami, z których pomocą próbował odtworzyć telefoniczną funkcjonalność dalekopisu (RIT/NTID Deaf Studies Archive, sygn. RITDSA.0008, Lee Brody TTY Collection). i przedsiębiorcę z New Jersey. Obydwie firmy180180 Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku pojawiło się więcej firm o podobnym profilu, bowiem popyt na dalekopisy przekraczał możliwości dwóch pionierskich przedsiębiorstw, mimo że towarzyszyła im sieć „agentów”. pozyskane dalekopisy oddawały głuchym abonentom za darmo – nie mogły ich sprzedawać ani czerpać żadnych innych korzyści z dalekopisów, gdyż same otrzymywały je nieodpłatnie jako podmioty niekomercyjne. Pozyskiwanie i redystrybucja dalekopisów wiązały się z uciążliwą i rozbudowaną pracą administracyjną. Każdy, kto otrzymywał dalekopis, zobowiązany był podpisać umowę, w której deklarował, że maszyna nie będzie używana komercyjnie i nie zostanie odsprzedana. Umowy podpisywane były z pozbywającym się dalekopisów AT&T oraz ze Stowarzyszeniem A.G. Bella, które w przypadku NJ-NY Phone TTY oficjalnie pośredniczyło między dostawcami przestarzałych maszyn a społecznością głuchych181181 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, wywiad H. Langa z L. Breuningiem, TTY History interviews, VHS kaseta 2, 1993. . Ze względu na rozmiary maszyn ich pozyskiwanie było ciężką, fizyczną pracą. Tak wyglądało to w przypadku NJ-NY Phone TTY: Lee Brody za własne pieniądze wynajął osiemnastokołową ciężarówkę, która z dolnego Manhattanu odebrała wielkie, wyrzucone przez AT&T maszyny. Kolosy wypełniły piwnicę jego domu, gdzie wraz z kolegami poświęcił długie godziny na uzdatnienie dalekopisów na potrzeby głuchej społeczności. W miarę jak rosło zapotrzebowanie, Brody musiał jeździć po maszyny coraz bardziej na zachód182182 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, NJ-NY PC Deaf Connection records, Lee Brody Collection. . Firmy, oddając zużyte dalekopisy, czerpały z tego korzyści dwojakiego rodzaju: oszczędzały na wywózce i utylizacji maszyn oraz mogły się pochwalić działalnością charytatywną, za którą uzyskiwały zwolnienia podatkowe. Jak zazwyczaj w wypadku dobroczynności i tym razem trudno jednoznacznie określić, komu bardziej ona służy – pomagającym czy obdarowywanym. Firmy pozbywające się uciążliwych elektrośmieci mogły dodatkowo cieszyć się statusem społecznie odpowiedzialnych i wrażliwych przedsiębiorstw183183 Strategia ta na globalną skalę zaczęła być stosowana w latach 90. XX wieku przez bogate kraje Zachodu dławiące się sprawnym i działającym sprzętem elektronicznym, którego nikt już nie chce – elektronicznymi śmieciami. Zaczęły wysyłać je „w darach” do krajów globalnego Południa, głównie w Afryce i Azji Południowej. Stare komputery i telefony miały obok ubrań (też zachodnich śmieci) i lekarstw stanowić element strategii „wyrównywania szans”. W gruncie rzeczy działania te doprowadziły do katastrofalnych dla lokalnych społeczności i środowiska monstrualnych składowisk e-śmieci i niekontrolowanych praktyk odzysku wartościowych metali i wrażliwych danych. Więcej na ten temat: Monika Górska-Olesińska, Wokół odpadów cyberkultury w: Brud. Idee – dylematy – sprawy, Stromata Anthropologica 8, red. Magdalena Sztandara, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2012, s. 171–178. . By zbudować głuchą telefonię, nie wystarczyło jednak przekonać pozbywające się dalekopisów firmy, by podarowały je głuchym – trzeba było jeszcze nakłonić głuchych, by z nich korzystali. Nie było to wcale zadanie łatwe. Większość niesłyszących nie mogła wyobrazić sobie, jak miałaby używać telefonu, z którego nigdy wcześniej nie korzystała samodzielnie – a ponadto podpięcie do sieci i zakup aparatu telefonicznego wiązały się z kosztami. Inwestycje te miały sens tylko wtedy, gdy poczyniło je wielu głuchych – inaczej ci, którzy wydaliby niemałe pieniądze na włączenie się w telefoniczną infrastrukturę, nie mieliby do kogo dzwonić. Jak wspominał Masters, w początkach sieci dalekopisów potrzebna była ogromna praca propagująca w terenie ideę głuchej telefonii. Telefoniczni pasjonaci odwiedzali lokalne głuche społeczności, podłączali dalekopisy za pomocą modemów do sieci telefonicznej i dawali publiczne pokazy tekstowych „rozmów” na odległość: wpisywali na klawiaturze komunikaty i drukowali bezzwłocznie otrzymywane odpowiedzi. Pisali do siebie nawzajem, oddalonych o całe mile, ukazując bezpośredni i synchroniczny charakter tak zapośredniczonej komunikacji, która odtąd mogła być dostępna dla głuchych. Użyczali dalekopisów, by niesłyszący mogli sami przekonać się, że zdalna komunikacja w czasie rzeczywistym jest im dostępna184184 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, wywiad H. Langa z J. Mastersem, TTY History interviews, VHS kaseta 2, 1993. . Niosła się wieść o telefonii dla głuchych, a zapotrzebowanie na stare dalekopisy ustawicznie rosło. Głucha telefonia rozwijała się prężnie, a jej specyfiką była punktowa, dynamiczna ekspansja. Poszczególne osoby, aktywiści i zadowoleni użytkownicy przekazywali wiadomość o tej bezprecedensowej możliwości do swoich głuchych wspólnot i tam budowali – powielając drogę i wysiłek pionierów – lokalne sieci telefoniczne185185 Np. w rejonie St. Louis sieć dalekopisów rozwijał Paul Taylor (RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, wywiad H. Langa z J. Mastersem, TTY History interviews, VHS kaseta 2, 1993). . Rozwój tychże hamowała ograniczona liczba dostępnych dalekopisów, jakkolwiek zasoby amerykańskich biur wydawały się nieograniczone, to jednak z czasem dostęp do maszyn stawał się coraz trudniejszy. Pomimo regulacji dotyczących redystrybucji starych maszyn, coraz większe na nie zapotrzebowanie zrodziło czarny rynek – spekulanci pozyskiwali maszyny od firm, uzyskując je nierzadko za darmo, a potem sprzedawali je głuchym po zawyżonych cenach. Głusi użytkownicy musieli się nauczyć obsługi maszyn i strategii komunikacyjnych dalekopisania. I o to starał się zadbać Weitbrecht, redagując od 1967 roku wydawany przez APCOM „Biuletyn Techniczny”. Publikował tam informacje dotyczące tego, w jaki sposób i na jakich zasadach zostać abonentem telefonicznym, jakie kroki należy przedsięwziąć, by otrzymać dalekopis, a także jak z niego korzystać. Weitbrecht wprowadzał strategie komunikacyjne wypracowane przez radioamatorów wynikające ze specyfiki dalekopisania: komunikacji tekstowej, która wbrew pozorom nie była tak prosta, jak początkowo mogło się wydawać na promocyjnych pokazach dla głuchych. Po pierwsze, przyszli użytkownicy musieli się nauczyć pisania na maszynie, co dla niewprawnej osoby może być dość mozolnym i czasochłonnym procesem. Po drugie, podczas wysyłania wiadomości trzeba było czekać aż wprowadzony przez nadawcę tekst wydrukowany zostanie przez maszynę odbiorczą. Podczas takiej „konwersacji” czasem długo nie było wiadomo, czy odpowiedź nie nadchodzi dlatego, że rozmówca nadal wybiera litery na swoim urządzeniu, czy też może skończyła się taśma papierowa w jego maszynie i nie może odczytać zapytania. Dlatego wprowadzono stosowane w ruchu radioamatorskim skróty jak: „GA” od go ahead, czyli hasło oddające „głos” rozmówcy, czy „SK” od stop keying kończące całą rozmowę, THX dla thanks czy PLS dla please. Z czasem i w miarę rozrostu sieci lista skrótów wydłużała się: pojawiły się abrewiacje charakterystyczne dla głuchej telefonii. Ich znajomość, podobnie jak protokoły zachowania i komunikacji przez dalekopis, była istotnym elementem głuchego doświadczenia i wyznacznikiem przynależności do głuchej, dalekopisowej subkultury komunikacyjnej. Reguły dalekopisowej etykiety prezentowano użytkownikom w instrukcjach obsługi dalekopisów, ulotkach i broszurach186186 Np. Sharon J. Cagle, GA and SK Etiquette: Guidelines for Telecommunications in the Deaf Community, Bowling Green, Ohio 1991. . Z czasem sieci dalekopisowej zaczęto używać nie tylko do bezpośredniej komunikacji poszczególnych członków głuchej społeczności, ale także jako medium o bardziej uniwersalnym charakterze. Lokalne głuche firmy telekomunikacyjne (takie jak Greater St. Louis Telephone/ Teletype Communications czy NJ-NY Phone TTY for the Deaf) wysyłały do abonentów newslettery zawierające prognozę pogody oraz skrót najważniejszych wiadomości. Subskrybenci po zadzwonieniu na odpowiedni numer otrzymywali na swój dalekopis zestaw wiadomości, który aktualizowany był co kilka godzin. Amerykańska głucha sieć dalekopisowa powtórzyła w ten sposób początki telefonii, która w pierwszych dekadach wykorzystywana było de facto do usług o charakterze radiowym – zanim pojawiło się radio jako takie. W paryskich hotelach można było zadzwonić na „transmisje” spektakli operowych. Szczególnie żywotna okazała się węgierska sieć telefoniczno-informacyjna Hirmondo – jej abonenci mogli wysłuchać przez telefon wiadomości, koncertów, wykładów i słuchowisk, a nawet bajek dla dzieci. Hirmondo „nadawało” jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym równolegle z regularnymi serwisami radiowymi. W Stanach Zjednoczonych podobną rolę odegrało United States Telephone Herald Company zrzeszające „telefoniczne gazety”. Lee Brody nie łączył jednak dalekopisowych newsletterów z radiem, jak wskazywałaby proweniencja tej praktyki, ale z telewizją wówczas pozbawioną jeszcze napisów, a więc niedostępną dla głuchych187187 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, NJ-NY PC Deaf Connection records, Lee Brody Collection. . Istotnym elementem nowo powstającej kultury telefonicznej głuchych były specjalne książki abonentów. Umożliwiały one korzystanie z infrastruktury komunikacyjnej poza najbliższym kręgiem znajomych użytkowników, opartym na indywidualnym przekazywaniu numerów. Spisy abonentów, początkowo powielane domowym sposobem na kilku kartkach, rozpoczynały się numerami telefonu na policję, do lokalnego szeryfa oraz do instytucji dla niesłyszących188188 W konsekwencji nacisków głuchych środowisk instytucje publiczne oraz usługodawcy nabywali dalekopisy, by móc się kontaktować z niesłyszącymi obywatelami i klientami. . Obejmowały nie tylko listę użytkowników i ich numery, ale także informację, czy w domu mieszkają słyszący krewni, którzy korzystają z telefonu w tradycyjny sposób. Książki telefoniczne wydawali lokalni dystrybutorzy dalekopisów. Wraz z komercjalizacją dalekopisu i upowszechnieniem usług transmisji tekstu (text relay)189189 Transmisja tekstu, dziś w Stanach Zjednoczonych całkowicie sprofesjonalizowana, rodziła się jako oddolna aktywność oparta na wolontariacie. Polega na udziale w rozmowie telefonicznej osoby trzeciej pośredniczącej między głuchym użytkownikiem dalekopisu a słyszącym posiadaczem zwykłego telefonu. Jej praca sprowadza się do odczytywania słyszącemu rozmówcy tego, co niesłyszący pisze dalekopisem, i odwrotnie – transkrypcji tego, co mówi słyszący. Usługi takie zdjęły z instytucji i przedsiębiorstw konieczność posiadania dalekopisu, by porozumieć się z niesłyszącym klientem. Dziś podobne usługi translatorskie oferowane są osobom posługującym się amerykańskim językiem migowym (Amercian Sign Language, ASL) w komunikacji wideo przez internet. sprofesjonalizowały się również spisy abonentów, które ostatecznie przybrały postać wydawanej corocznie do dziś Blue Book190190 Nazwa książki telefonicznej odwołująca się do koloru niebieskiego znajduje odzwierciedlenie w jej szacie graficznej. Może być ona przekornym odniesieniem do amerykańskich Yellow Pages – rozbudowanych książek telefonicznych zawierających dane podmiotów biznesowych i reklamy – oraz Blue Pages obejmujących informacje teleadresowe o podmiotach rządowych i społecznych. . Wspólnota wiedzy i kompetencji Największym wyzwaniem było podtrzymywanie wiekowych dalekopisów w stanie używalności. „Biuletyny Techniczne” redagowane przez Weitbrechta były przede wszystkim zbiorami notatek, odręcznych rysunków i maksymalnie uproszczonych opisów, za pośrednictwem których informował użytkowników o sposobach konserwacji i wydajnego wykorzystania tych maszyn. Budowanie sieci telefonicznej dla głuchych wymagało bowiem ogromnego, w dużej mierze wolontariackiego wysiłku grupy zapaleńców. W przeważającej większości byli to majsterkowicze, którzy zdezelowane maszyny naprawiali i modyfikowali początkowo we własnych garażach, by zdatne do użytku dostarczać głuchym rodzinom. Promocja dalekopisów była bardzo skuteczna i generowała zapotrzebowanie nie tylko na odnowione, wycofane z użytkowania dalekopisy, ale przede wszystkim na ciągłe usługi serwisowe. Dalekopisy odsłużyły już swoje w amerykańskich biurach, gdzie przez kilka dekad używane były bardzo intensywnie. W ręce głuchych trafiały zatem urządzenia, które bywały w nie najlepszym stanie technicznym i często się psuły. Użytkownicy, którzy najczęściej nie mieli wcześniej do czynienia ze sprzętem biurowym nie potrafili sprostać nawet najprostszym naprawom. Serwisowaniu sprzętu użytkowanego w najdalszych zakątkach Ameryki nie mogło podołać także kilku majsterkowiczów – nawet tak zapalonych i pracowitych jak Robert Weitbrecht czy Lee Brody. Równolegle do rosnącej sieci abonentów zaczęła się rozrastać sieć głuchych serwisantów, która wytworzyła mechanizmy wymiany wiedzy oraz kompetencji związanych z konserwacją i naprawą dalekopisów „w terenie”. To ich praca podtrzymywała infrastrukturę głuchej telefonii. Konserwacja i utrzymywanie systemów technicznych (maintenance) są często – jak ujmuje to historyk David Edgerton – w „strefie mroku tego, jak społeczeństwa chcą same siebie postrzegać”191191 David Edgerton, The Shock of the Old: Technology and Global History since 1900, Oxford University Press, New York 2011, s. 79. . Bywają także przeoczane w historii techniki, która skłania się ku narracjom o wynalazkach, pomimo że, jak przekornie podkreśla Steven J. Jackson192192 Steven J. Jackson, Rethinking Repair w: Media Technologies: Essays on Communication, Materiality, and Society, red. Tarleton Gillespie, Pablo J. Boczkowski, Kirsten A. Foot, The MIT Press, Cambridge 2013. , wszystkie one są rezultatem niezliczonych porażek, poprawek i przekalibrowywania. Dowartościowanie pracy związanej z utrzymywaniem, naprawianiem i konserwowaniem przyniosły studia z zakresu historii i etnografii nauki, które sproblematyzowały konserwowanie technicznej sfery życia jako niewidoczną pracę, uważaną za oczywistość i przez to transparentną193193 Susan Leigh Star, The Ethnography of Infrastructure, „American Behavioral Scientist” 1999, vol. 43, nr 3, s. 377–391. . Zaczęto dostrzegać „niewidzialnych techników”194194 Steven Shapin, The Invisible Technician, „American Scientist” 1989, vol. 77, nr 6. , a ich pracę z całą jej materialnością i cielesnością poddawano analizie i opisowi195195 Christopher R. Henke, The Mechanics of Workplace Order: Toward a Sociology of Repair, „Berkeley Journal of Sociology” 2000, vol. 44, s. 55–81; Tim Dant, The ‘Pragmatics’ of Material Interaction, „Journal of Consumer Culture” 2008, vol. 8, nr 1, s. 11–33. Podaję za: Jérôme Denis, Alessandro Mongili, David Pontille, Maintenance & Repair in Science and Technology Studies, „TECNOSCIENZA. Italian Journal of Science & Technology Studies” 2015, vol. 6, nr 2, s. 7. . Przykładem włączenia naprawiania i konserwowania w główny nurt refleksji nad historią oraz teorią nauki i techniki są studia poświęcone badaniom laboratoryjnym skupione nie na badaczu odkrywcy, ale technikach i laborantach. O ich pracy w nowoczesnym laboratorium pisali Latour i Woolgar196196 Bruno Latour, Steve Woolgar, Laboratory Life: The Construction of Scientific Facts, Princeton University Press, Princeton NJ 1986. oraz Knorr-Cetina (skupiający się na opiekunach laboratoryjnych zwierząt i roślin197197 Karin Knorr-Cetina, Epistemic Cultures: How the Sciences Make Knowledge, Harvard University Press, Cambridge 1999. ), Shapin zaś skoncentrował się na aktywności techników w laboratoriach doby oświecenia198198 Steven Shapin, dz. cyt., s. 554–563. . Naprawianie dowartościowano jako praktykę kulturową, działanie niezbędne199199 Nie najzacniejszego porównania funkcji techników do roli dżdżownic w ekosystemie użyli Stephen Graham i Nigel Thrift w analizie praktyk nieustającego konserwowania i naprawiania w zachodnich metropoliach (Out of Order: Understanding Repair and Maintenance, „Theory, Culture & Society” 2007, vol. 24, nr 3, s. 1–25). oraz aktywność twórczą, opartą na improwizacji i innowacji200200 Christopher Henke eksponuje sieciowość, improwizację i niewidoczność pracy opartej na naprawianiu. Wnioski te oparł na etnograficznych badaniach przeprowadzonych wśród mechaników zatrudnionych na uniwersyteckim kampusie (C. Henke, dz. cyt.). . Pionierzy dalekopisania mieli świadomość wagi i niezbędności konserwacji. Uczyli chętnych, jak naprawiać dalekopisy, a Masters szczególnie mocno podkreślał znaczenie bezpośredniego zaangażowania głuchych społeczności w budowę i utrzymanie sieci201201 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, wywiad H. Langa z J. Mastersem, TTY History interviews, VHS kaseta 2, 1993. . Przekonanie to miało zapewne pragmatyczny charakter – Masters wiedział, że w dbaniu o infrastrukturę sieci (opartej na zdezelowanych maszynach) głusi zdani są na siebie i nie wspomogą ich serwisanci AT&T. Być może jednak intuicja podpowiadała mu, że głucha sieć telefoniczna wymaga aktywności, nie tylko technicznej, ale i politycznej. Istotnym problemem w dbaniu o stare dalekopisy okazał się brak instrukcji obsługi przygotowanych w dostępny, prosty sposób. Funkcję tę częściowo spełniał „Biuletyn Techniczny” Weitbrechta, choć dla wielu majsterkowiczów, którzy troszczyli się o sprawność maszyn w swoich lokalnym społecznościach, nie stanowił jednak wystarczającego wsparcia. Dalekopisy były dość skomplikowanym sprzętem biurowym. Gdy je projektowano, nie zakładano, że z ich konserwacją i naprawami będą musiały radzić sobie osoby nieprzygotowane do tego zawodowo – producenci gwarantowali ich prawidłowe funkcjonowanie jedynie przy wsparciu profesjonalnego serwisu, który – oczywiście odpłatnie – zapewniali swoim klientom. Jednym z podstawowych wyzwań było zatem wyposażenie lokalnych majsterkowiczów ochotników w podręcznik, który potrafiliby zrozumieć, a który jednocześnie przygotowałby ich na wszelkie możliwe scenariusze usterek i awarii. Funkcję tę spełniła tak zwana Czerwona Księga, opasłe tomiszcze zatytułowane Teletypewriters Made Easy!, przygotowane w 1974 roku. Składały się na nią opisy i wyjaśnienia, jak hakować, utrzymywać w dobrym stanie i naprawiać dalekopisy, a wszystko zilustrowane zdjęciami. Newralgiczne punkty wskazywały palce autorów – w tym samego Weitbrechta, co nadawało temu zbiorowi instruktaży dość partyzanckiego charakteru. Całość zamknięto w czerwonym segregatorze (stąd nazwa), tak jak w tym samym czasie robili inni pasjonaci „zrób to sam” i hakowania sprzętu elektronicznego, w tym również komputerów. Autorzy na pierwszych stronach Czerwonej Księgi pisali, że dzieło zostało „przygotowane przez zespół pasjonatów, którzy sami są częścią głuchej sieci”202202 RIT/NTID Deaf Studies Archive, sygn. RITDSA.0155, John Ratcliffe collection of communication devices for the deaf, Teletypewriters Made Easy!, 1974.  – sieć telefoniczna to tylko powtórzenie tej społecznej, już istniejącej struktury. Dokument ten jest świadectwem entuzjazmu, zapału i poświęcenia na rzecz technologicznej i społecznej zmiany zarówno ze strony autorów podręcznika, jak i zastępów lokalnych serwisantów: tych oddanych ludzi, którzy poświęcili tysiące godzin na zdobycie, transport, odnowienie i przebudowę zabytkowych, pokrytych olejem i brudem maszyn; którzy wymieniali zepsute, zużyte i stare części; którzy dźwigali setki kilogramów sprzętu po rozklekotanych schodach, przez ciemne zaułki, by dostarczyć bezcenne dalekopisy głuchym odbiorcom, którzy nigdy nie poznali innej formy telekomunikacji203203 Tamże, s. 1. . W tym swoistym hołdzie wyeksponowany zostaje niemalże mesjański wysiłek i poświęcenie ukierunkowane na nadrabiający nierówności cywilizacyjny skok niesłyszących, czym w gruncie rzeczy była sieć dalekopisów, umożliwiająca łączność zarówno we własnej społeczności, jak i poza nią, dzięki opartym początkowo na wolontariacie usługom transmisji tekstu. Czerwona Księga, przygotowywana na szybko i pod presją bieżącego zapotrzebowania „w terenie”, celowo miała swobodną formę spiętych w segregatorze kartek, by można było po nich kreślić oraz nanosić poprawki i korekty podczas użytkowania. Autorzy zastrzegli, że jest ona pracą w toku i będzie rozbudowywana o opinie i komentarze użytkowników. Podręcznik autorstwa Weitbrechta i jego współpracowników miał się stać zaczątkiem wirtualnej wspólnoty opartej na doświadczeniu i kolektywnie budowanej wiedzy. Robert Weitbrecht, jego współpracownicy i ochotnicy na wschodzie Stanów Zjednoczonych postawili na wyczerpujący podręcznik, w założeniu otwarty na interwencje i uzupełnienia użytkowników. Lee Brody z NJ-NY Phone TTY for the Deaf na Wschodnim Wybrzeżu rozwinął inną formę dystrybucji wiedzy i kompetencji: praktyczne warsztaty. On także szybko zorientował się, że sieć oparta na starych maszynach wymaga wsparcia dużej liczby osób przygotowanych do tego, by instalować sprzęt w domach, a potem dbać o jego prawidłowe funkcjonowanie. W Indianapolis czas oczekiwania na instalację maszyny wynosił od 10 do 14 miesięcy – Brody chciał uniknąć podobnego zatoru w swoim regionie (gdzie chętnych na dalekopis było blisko 200 rodzin)204204 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 11, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego do Mr. Palmera, 21.04.1969. . Postanowił nie reklamować początkowo działań swojego przedsiębiorstwa, „by nie tworzyć potwornego zapotrzebowania na bardzo skąpe zasoby”205205 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 11, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego do Johna Voina Ingena, 9.07.1969. . Aktywnie tworzył sieć mechaników, którzy będą instalować i w razie potrzeby naprawiać dalekopisy. Spośród dotychczasowych użytkowników i innych członków społeczności wybrał tych o technicznych predyspozycjach i rozpoczął starania o pozyskanie instruktorów, którzy byliby gotowi nauczyć głuchych ochotników instalowania, a przede wszystkim serwisowania sprzętu. Po nieudanych próbach zainteresowania problemem firmy Western Union udało mu się nawiązać współpracę z lokalnym oddziałem dobroczynnej organizacji Telephone Pioneers of America. Zrzeszała ona byłych pracowników firm telekomunikacyjnych, którzy po przejściu na emeryturę chcieli nadal wykorzystywać swoje kompetencje i wiedzę w szczytnym celu, zgodnie z mottem organizacji: „zrzeszeni, by służyć”. Mogli nadal posiłkować się wieloletnim doświadczeniem technicznym i inżynierskim, opracowując urządzenia codziennego użytku oraz wspomagające komunikację dla osób starszych i z niepełnosprawnościami206206 „Herald-Journal” w artykule Telephone Pioneers of America: A Group with Worthy Causes (23.10.1971) opisywał dźwiękową piłkę zaprojektowaną przez pionierów dla niewidzących dzieci oraz instrumenty komunikacyjne dla rodziców i nauczycieli dzieci z niepełnosprawnościami. . Nowojorski oddział Pionierów oddelegował czterech wieloletnich pracowników Bell Telephone do „szkoły” Brody’ego207207 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 8, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego, 19.06.1969. . Na przełomie 1969 i 1970 roku poprowadzili oni 14-tygodniowy kurs dla głuchych serwisantów. Powtórzono go dwa lata później dla kolejnej grupy ochotników. Warunkiem uczestnictwa w warsztatach były posiadanie własnego dalekopisu, by móc wykonywać zadania domowe, oraz na tyle dobra znajomość urządzenia, aby potrafić zadawać konkretne, oparte na doświadczeniu pytania. Jednocześnie organizatorzy zapewniali „rozklekotane dalekopisy, które kursanci rozbiorą na części pierwsze, by zbudować z nich w pełni działające maszyny”208208 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 8, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego do Ralpha Aiella, 26.12.1971. . Po zakończeniu warsztatów uczestnicy mogli zatrzymać je dla siebie, podarować rodzinie lub znajomym albo sprzedać za kwotę nie wyższą niż 60 dolarów. Ta suma mogła częściowo zwrócić koszty zakupu specjalistycznych narzędzi – Brody wyceniał je na około 100 dolarów209209 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 8, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego, 22.07.1969 oraz oficjalne zaproszenie do udziału w warsztatach, 23.12.1971. . Plan warsztatów obejmował 40 godzin zajęć praktycznych, gdy kursanci uczyli się wymieniać zużyte części, dopasowywać maszyny do telefonicznego trybu użytkowania i instalować je w domach abonentów. Dla serwisantów konserwacja dalekopisów mogła być dodatkowym źródłem dochodu, choć Brody wyobrażał sobie sieć mechaników jako strukturę wolontariacką i programowo niekomercyjną210210 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 11, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego do Mr. Palmera, 21.04.1969. . Do jednej z zainteresowanych szkoleniami osób mającej wątpliwości, czy udział w kursie zwróci się jej finansowo, Brody pisał, że „nie jest to działalność, na której można się wzbogacić”211211 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 8, NJ-NY PC Deaf Connection records, list Lee Brody’ego do L. Granta, 11.01.1972. . Przekonując potencjalnego, wahającego się uczestnika, wytaczał też inne niż finansowe argumenty: „Proszę wziąć pod uwagę, że firma telefoniczna nie pomoże z dalekopisami głuchym w Atlantic City. Nikt nam nie pomoże, chyba że pomożemy sobie sami (…). Nikt jeszcze nie wzbogacił się na dalekopisach, to po prostu niemożliwe, bo głusi nie są zamożni – ale potrzebują telefonów”212212 Tamże. . W kolejnych warsztatach zorganizowanych w 1971 roku wzięło udział 15 uczestników – na liście znaleźli się sami mężczyźni. Spis kursantów odzwierciedla kulturowo sprofilowany model relacji z techniką, szczególnie elektrotechniką. Sprzętem elektrycznym, jego naprawą i konserwacją częściej zajmują się mężczyźni, zarówno w zakładach pracy, jak i w domach, pomimo że zasadniczo to kobiety naprawiają i podtrzymują rzeczy w działaniu – na przykład sprzątając czy szyjąc. Dokumentacja fotograficzna z warsztatów udowadnia jednak, że w szkoleniach brały udział także kobiety. Na jednym ze zdjęć widać kobietę siedzącą przy dalekopisie i piszącą na klawiaturze, podczas gdy kilku mężczyzn bacznie przygląda się maszynie – scena ta nie odbiega od standardowej ikonografii dalekopisu ukazywanego zawsze ze stenotypistką. Powtarza się tu podział płciowych ról związany z pracą biurową, jednak inne zdjęcie (rysunek 5) przedstawia mniej oczywistą scenkę: jedna z czterech osób pochylonych nad rozparcelowanym dalekopisem to kobieta. Jest nie mniej niż mężczyźni zaangażowana w fizyczną pracę, ma na sobie fartuch, a w ręce ubrudzonej smarem trzyma ścierkę – ewidentnie uczy się nie tyle obsługi, ile naprawy sprzętu. Fotografie te przynoszą cenną wiedzę o roli kobiet w podtrzymywaniu infrastruktury głuchej telefonii. W historii dalekopisania udział kobiet jest zauważany, jednak wtłoczony w stereotypowo „kobiece” role związane z dobroczynnością (głuche kobiety organizują zbiórki pieniężne na zakup modemów) lub pracą biurową (zarządzają korespondencją, redagują biuletyny)213213 H. Lang, dz. cyt., s. 108–110. . W konsekwencji opowieść o głuchej telefonii staje się narracją o męskiej wspólnocie i przygodzie, podczas gdy kobiety często przedstawiane są jako entuzjastyczne konsumentki – w zgodzie z powszechnymi narracjami o historii telefonu214214 We wspomnieniach mężczyzn z pierwszego kontaktu z dalekopisami pojawia się wątek inicjującej zakup żony, która bardzo chciała rozmawiać przez telefon (RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, kaseta VHS). Koresponduje to z potocznymi wyobrażeniami o tym, w jaki sposób z telefonów korzystają kobiety – dla czczych pogaduszek i plotek. Więcej na ten temat: L. Delap, dz. cyt. . To interesujące, że kobiety, mimo iż nie było ich na liście uczestników kursu w 1971 roku, wzięły w nim udział – być może zastąpiły osoby nieobecne, a może przyjęto je poza oficjalną kolejką. Kiedy NJ-NY Phone TTY for the Deaf w 1994 roku zaangażowało się w popularyzowanie wiedzy dotyczącej komputerów, na kursie współorganizowanym z IBM wśród dziesięciorga uczestników było aż sześć kobiet215215 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0081, box 8, NJ-NY PC Deaf Connection records, box 8. . Rysunek 5. Zdjęcie z warsztatów naprawy dalekopisów Czarno-białe zdjęcie przedstawia na pierwszym planie cztery osoby, trzech mężczyzn i kobietę. Znajdują się w wysokiej hali z oknami w dachu. Wszyscy patrzą na wyjęty z obudowy środek jakiejś maszyny leżący na stole. Mężczyźni stoją obok siebie, kobieta - nieco z boku po lewej stronie. Ma na sobie biały fartuch. W tle widać inne stoły z maszynami. Przy jednym stoi odwrócony tyłem do widza mężczyzna. Źródło: Rochester Institute of Technology Archives (RITDSA0008, Lee Brody Collection, TTYPhone, box 13). Zarówno Czerwona Księga, jak i organizowane przez Lee Brody’ego warsztaty wskazują na opisaną przez Davida Edgertona specyfikę praktyk naprawiania i konserwacji: są one odmienne od „potężnych systemów technicznych”, marginalne wobec nich, a jednak nierozerwalnie z nimi splecione216216 D. Edgerton, dz. cyt., s. 80. . Czerwona Księga nie powstała w próżni, robiła użytek zarówno z oficjalnych podręczników użytkownika wydawanych dla niegdysiejszych serwisantów, jak i z praktyk subkultur związanych z elektroniką i elektrotechniką. Również i one kształtowały się na przecięciu użytkowniczych i producenckich narracji, przyjmując postać opasłych ksiąg instruktażowych. Nie inaczej było z warsztatami prowadzonymi przez emerytowanych serwisantów, przynależących niegdyś do oficjalnego obiegu cyklu użytkowania dalekopisów w biznesie. Dzielili się z głuchymi kursantami wiedzą, doświadczeniem i kompetencjami zbudowanymi w skrajnie producenckim uniwersum. Oddolna sieć wiedzy oparta na technicznych umiejętnościach, nawet gdy realizuje się na pograniczach formalnej ekonomii, jest z nią zawsze związana. Na podstawie etnograficznych badań, prowadzonych w etnometodologicznym kluczu, Christopher Henke stwierdził, że mechanicy i konserwatorzy naprawiają coś więcej niż tylko urządzenia i systemy – naprawiają społeczne relacje i porządek. Według niego: czuwają nad wnętrznościami [budynków – dop. M.Z.], by miejsca pracy nie były ani za gorące, ani za zimne, by zapewnić prąd i bieżącą wodę oraz inne rzeczy, które wydają się nam oczywiste. Ich praca z maszynami jest równie ważna, jak jej wpływ na ludzi oraz relacje między tymi dwoma rodzajami naprawiania. Naprawianie to nie tylko reperowanie otoczenia, ale także bardzo realny wpływ na relacje międzyludzkie oraz stosunek do miejsca pracy217217 C. Henke, dz. cyt., s. 56. . Praca lokalnych dalekopisowych serwisantów niewątpliwie wpływała na społeczne relacje. Dzięki naprawianym przez nich maszynom głusi dołączyli do infrastruktury, z której byli wyłączeni lub korzystali z niej z pomocą osób trzecich. Sprawne dalekopisy oddziaływały nie tylko na relacje wewnątrz głuchej społeczności, umożliwiając komunikację na odległość w czasie rzeczywistym, ale także na związki ze słyszącą większością. Budowały poczucie dumy z samodzielnego zorganizowania własnej sieci, a w miarę rozwoju usług transmisji tekstu otwarły nowy kanał komunikacji ze słyszącymi. Henke podkreśla, że działania konserwatorów sprawiają, że miejsce pracy zdaje się „normalne”. Serwisanci dalekopisów włączali głuchych użytkowników w „normalną” sieć komunikacyjną. Pomimo początkowej życzliwości i kurtuazyjnych listów zachwalających wzajemnie swe dokonania APCOM i NJ-NY Phone TTY for the Deaf oraz ich prezesi – Weitbrecht i Brody – zaangażowali się w wyczerpującą walkę o rynek głuchych usług telefonicznych. Harry Lang nazwał ją „wojną modemową”. Obydwie firmy pozyskiwały dalekopisy za darmo i najczęściej bez opłat dystrybuowały je w głuchych społecznościach, ale firma Weitbrechta zarabiała na opatentowanym przez niego modemie, który przez kilka lat był jedynym na rynku urządzeniem włączającym dalekopis do sieci telefonicznej. Dawało to APCOM oraz samemu Weitbrechtowi, który zrezygnował z pracy na uczelni, by poświęć się naprawianiu i dystrybucji dalekopisów, względną stabilność finansową – do czasu, gdy tańszy modem wprowadził na rynek Brody we współpracy z Essco Corporation. Konkurencja wywołała publiczne kłótnie, oskarżenia i wyrzuty, dla których platformą stały się rozsyłane dalekopisowo biuletyny. Jednocześnie wymusiła obniżenie cen za modemy, czyniąc je sprzętem coraz bardziej dostępnym dla grup innych niż biali, wykształceni i pracujący w miastach głusi. Osoby niesłyszące stworzyły APCOM oraz NJ-NY Phone TTY for the Deaf – i zarządzały nimi, a członkowie głuchej społeczności stanowili docelowych klientów. Obie firmy były swoistymi nieformalnymi centrami skupiającymi majsterkowiczów, elektryków amatorów, którzy mogli zarówno realizować swoje techniczne zainteresowania, jak i wspierać głuchą społeczność. Jednocześnie przedsiębiorstwa te wpisały się w szerszy trend technologicznej dynamiki w Stanach Zjednoczonych drugiej połowy XX wieku. Ich historie rezonują z opowieściami założycielskimi o garażowych firmach inicjowanych przez grupki znajomych technoentuzjastów – niektóre z nich torowały sobie drogę do rynku głównego nurtu, a bodaj najsłynniejszą realizacją tego mitu jest firma Apple. W tym zakresie domorosłe głuche firmy telekomunikacyjne można uznać za wariację kalifornijskich firm technologicznych o „garażowej” genezie. Okres między 1964 rokiem, kiedy Weitbrecht rozpoczął prace nad modemem, a połową lat 70., kiedy na rynku coraz liczniej dostępne były komercyjne, produkowane dla głuchych klientów dalekopisy, można nazwać dekadą hybrydowej głuchej telekomunikacji. Była ona rezultatem połączenia oddolnych praktyk z oficjalną i komercyjną infrastrukturą. Głusi korzystali z wypracowanych w alternatywnych, mniejszościowych obiegach informacji, wiedzy i przedmiotów, które łączyli z wielkoskalową i skorporatyzowaną siecią telekomunikacyjną. Można powiedzieć, że zmonopolizowana przez AT&T sieć telefoniczna została zhakowana przez głuchych majsterkowiczów śmieciowym sprzętem, pozyskiwanym i naprawianym zgodnie z praktykami grup wykluczonych dzięki udanemu wykorzystaniu strategii rynkowych i charytatywnych. W centrum głuchej telefonii były maszyny, które niegdyś stanowiły kwintesencję korporacyjnego życia Ameryki i obsługiwały jej najistotniejsze systemy: telegrafię, kolej, prasę i wojsko. W połowie lat 60. dalekopisy splatały oddolność z głównym nurtem, wolontariat z komercją, a także prywatną potrzebę komunikacji z publicznym i politycznym prawem do niej. Na początku lat 70. sprzęgnięte w konkurencyjnym klinczu APCOM i NJ-NY Phone TTY for the Deaf straciły pozycje liderów na rzecz profesjonalnych rynkowych graczy. Do tej pory inwestujący w niezaakceptowane przez głuchych projekty telefonów wibrujących czy z regulowaną głośnością dostrzegli oni dalekopisowy sukces i podchwycili pomysł pisania przez sieć telefoniczną. Profesjonalizacja i urynkowienie dalekopisów David Edgerton opisuje przedsiębiorstwa, które rozpoczynały swoją działalność od konserwacji i naprawiania, by przejść do wytwórczości i innowacji, przywołując przykład japońskich warsztatów naprawiających importowane z Wielkiej Brytanii rowery. Zaczęły one wytwarzać części zamienne, by z czasem samodzielnie składać z nich całe rowery, a nawet eksportować je do innych azjatyckich krajów218218 D. Edgerton, dz. cyt., s. 98. . Perypetie dalekopisu są odwrotnością tej opowieści. Maszyna przejęta z biurowego, oficjalnego obiegu u kresu swych dni jako funkcjonalnego narzędzia biznesowego (jak się wydawało) i dostosowana przez niesłyszących majsterkowiczów do potrzeb innego kręgu użytkowników przez kilka lat trwała w oddolnym obrocie opartym na garażowych warsztatach i sieci serwisantów pasjonatów. Gdy profesjonalni producenci dostrzegli skuteczność pisania przez telefon, które wymyślili sami głusi, przejęli tę strategię i włączyli ją we własne ekonomie produkcji i innowacji. Dalekopis powrócił do telekomunikacyjnych gigantów, którzy ponownie wprowadzili go na rynek – jako małe, lekkie i przyjazne urządzenie. Producenci przejęli nie tylko pomysł na pisanie przez telefon, ale także gotową sieć użytkowników, potencjalnych nabywców nowych urządzeń oraz ich rozbudzone apetyty na usługi telekomunikacyjne. Okazało się, że głusi są liczną i chętnie inwestującą w nowe rozwiązania grupą klientów. Wielu rynkowych graczy chciało skorzystać na tym nowym, dynamicznym rynku – w 1990 roku Carl Jansema pisał, że jest on bardzo atrakcyjny, ale i szalenie konkurencyjny219219 Carl J. Jensema, Specialised Audio, Visual and Tactile Altering Devices for Deaf and Hard of Hearing People, Gallaudet University, Gallaudet, Washington DC 1990, s. 1. . Wkroczenie firm telekomunikacyjnych do niszy, jaką była telefonia dla niesłyszących, jakkolwiek zabójcze dla działających tam dotychczas małych głuchych firm, było bardzo korzystne dla niesłyszących użytkowników. Konkurencja między producentami wymuszała opracowanie urządzeń jak najatrakcyjniejszych – ładnych, niewielkich, podążających za najnowszymi trendami w technice i przyjaznych w obsłudze. W nowych dalekopisach zintegrowano jednostkę nadawczo-drukującą z modemem, dzięki czemu zamiast dwóch osobnych urządzeń nabywca otrzymywał pojedynczy aparat gotowy do użytku – wystarczyło tylko położyć na odpowiednich nasadkach słuchawkę zwykłego telefonu, by móc zadzwonić. Dalekopis, zgodnie z projektowym paradygmatem sprzętu elektrycznego i elektronicznego, z dużego i ciężkiego mebla stał się urządzeniem niewiele większym od zwykłego telefonu – można było umieścić go na stoliku lub przenosić w razie potrzeby. Jednostka drukująca zastąpiona została wyświetlaczem – odtąd nie trzeba było drukować tekstu, by móc odczytać wiadomość. Utrzymywanie odpowiedniego zapasu rolek papieru i wszystkie związane z tym koszty były zbędne. Coraz mniejsze dalekopisy stały się w końcu urządzeniami mobilnymi – można było nosić je ze sobą i „podłączyć” do aparatu w publicznej budce telefonicznej lub w pracy. Dysponujący zapleczem technicznym, wykwalifikowaną kadrą, a także profesjonalnymi laboratoriami, pracowniami i dostępem do najnowszych rozwiązań duże firmy produkujące dalekopisy dla głuchych dostarczały na rynek urządzenia sprawniejsze, bardziej przyjazne i tańsze w eksploatacji. Głusi abonenci dotąd „przyłatani” do sieci telefonicznej zdezelowanymi maszynami mogli nabywać urządzenia, które nie tylko wyglądały nowocześnie, ale i były nowoczesne. Znakomitym przykładem są bestsellerowe Minicom II firmy Ultratec220220 Firma Ultratec, jakkolwiek nie była głuchym przedsiębiorstwem, odegrała dużą rolę w głuchej telefonii. Jej założyciel, Robert Engelke, był pod dużym wrażeniem Roberta Weitbrechta, zaprzyjaźnił się w nim i zatrudnił w Ultratec jako inżyniera (fakt ten odnotowany jest na osi czasu firmy na jej stronie internetowej https://www.ultratec.com/about/timeline/, dostęp: 27.05.2020) (za: H. Lang, dz. cyt., s. 174–175). , który debiutował w 1981 roku, oraz bliźniaczy Model 2730 sprzedawany przez AT&T (rysunek 6). Lekko i nowocześnie zaprojektowana obudowa z jasnokremowego plastiku z czarnymi, błyszczącymi klawiszami jednoznacznie odwoływała się do designu ówczesnych komputerów osobistych. Model 2730 sprzedawany był w pudełku wyraźnie odwołującym się do stylistyki wykorzystywanej w reklamach sprzętu komputerowego, z takimi atrybutami, jak gradientowe przejścia kolorystyczne czy modelowanie 3D. Tak opakowany sprzęt był przykuwającym uwagę gadżetem. Wyliczenie jego różnych funkcjonalności, wśród których były: zdalna automatyczna sekretarka, bezpośrednie wybieranie numerów, pamięć wewnętrzna do tworzenia i przechowywania komunikatów, możliwość podłączenia drukarki czy lampka poziomu naładowania baterii, oddaje skalę technologicznego skoku, jakiego doświadczyli głusi abonenci w ciągu 15 lat od pionierskich instalacji dalekopisów z odzysku. Rysunek 6. Dalekopis sprzedawany przez AT&T, model 2730 Zdjęcie przedstawia kremowe urządzenie na białym tle. Urządzenie wyposażone jest w czarną klawiaturę. Linia urządzenia podnosi się za klawiaturą tak, że w stronę użytkownika skierowany jest wąski ekran, w którym odbija się na niebiesko światło. Po lewej stronie ekranu jest logo firmy AT&T. Po prawej stronie włącznik z opisem ON i OFF. Dalej linia urządzenia biegnie płasko. W jego górnej, płaskiej części znajdują się dwa czarne, gumowe, okrągłe kołnierze. W nich osadzona jest telefoniczna słuchawka. Odchodzi od niej spiralnie skręcony kabel. Źródło: Rochester Institute of Technology Archives (Lee Brody Collection RITDSA.0008, box 4, shelf 201). Fot. Magdalena Zdrodowska. Nowe maszyny nie miały już wiele wspólnego ze starymi dalekopisami sprzed blisko pół wieku, próbowano więc znaleźć nową nazwę dla urządzenia, które nadal popularnie określane było jako dalekopis i oznaczane skrótem TTY. Pojawiły się takie propozycje, jak TeleTypewriter for the Deaf, a więc dalekopis dla głuchych ze skrótem TTD, Text Telephone (skrót TT) 221221 Eric A. Houser, Virtually Deaf: A Rhetorical Analysis of the Construction of Community on Bit.listserv.deaf-l, praca doktorska, Wayne State University Detroit, Michigan 1999, s. 78. , ale najbardziej upowszechniło się określenie TDD, skrót od Telecommunications Device for the Deaf, którą przyjął AT&T. Próby zastąpienia znanego TTY budziły jednak konsternację w środowisku głuchych, którzy odebrali to jako zawłaszczenie osiągnięcia, z którego byli dumni i które uznawali za swoje zwycięstwo. Eric A. Houser w doktoracie poświęconym dyskursywnym strategiom kreowania Głuchej tożsamości przywołuje dyskusję poświęconą właśnie dalekopisom, jaka odbyła się na liście mailingowej, którą badał. Jeden z jej uczestników zdecydowanie stwierdził, że „nazwa TTY jest częścią naszej historii”222222 Tamże, s. 77. , inny zaś, że „słyszący boją się tego słowa”. Nie tylko zatem użytkowanie dalekopisu jako obiektu, ale i sama jego nazwa stały się elementem tożsamościowej identyfikacji i odróżnienia się od słyszących. Jeden z uczestników forum zdawał się tą dyskusją skonsternowany: Poinstruowano mnie, by pod żadnym pozorem nie używać określenia TTY, które uznano za obraźliwe. Powinno się mówić TDD. Teraz znów niektórzy, naciskają, by na powrót mówić TTY, nie TDD, które stało się niepoprawne i nie na miejscu. Z drugiej strony to już nie jest ten sam dalekopis. I co z tym wszystkim zrobić?223223 Tamże. Wypowiedź ta oddaje napięcie, jakie obecne było w głuchej wspólnocie, wynikające z zawieszenia dalekopisania między oddolnością, majsterkowaniem i poczuciem zwycięstwa a wolnorynkowymi praktykami produkcyjnymi i marketingowymi, w jakie głusi zostali włączeni i na jakich, jako konsumenci, skorzystali. Wariacyjność urządzeń wytwarzanych przez różnych producentów wymusiła wypracowanie standardów technicznych ujednolicających ich parametry, by posiadacze sprzętu różnych marek mogli się komunikować między sobą, a nie tworzyli zamkniętych sieci użytkowników dalekopisów danego producenta. Osobnym problemem okazały się odmienne standardy sprzętu telefonicznego w różnych krajach – nie raz zaskakiwało to głuchych działaczy sprowadzających dalekopisy ze Stanów Zjednoczonych. Kłopotliwy był szczególnie brak standardowego gniazda, w którym umieszczono słuchawkę telefonu. Jak wspomina jeden z aktywistów, słuchawki telefoniczne w Kolumbii okazywały się za duże i trzeba było je przycinać, zaś te w Południowej Afryce były za małe i trzeba było sztukować je przeciętymi na pół filiżankami224224 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS, rozmówca 21. . Gdy sieć dalekopisowa w Stanach Zjednoczonych wysyciła się i stała normą głuchego doświadczenia komunikacyjnego, horyzont oczekiwań rozszerzył się, a głusi zaczęli oczekiwać łączności na skalę ponadnarodową i międzykontynentalną. Wiele było w tym misjonarskiego zapału i chęci udostępnienia głuchej telefonii także w innych krajach. W tych dążeniach komercyjni producenci mieli nieporównywalnie większe możliwości niż rzemieślnicze głuche firmy. Ich małe, lekkie i poręczne dalekopisy od razu wyposażano w systemy współpracujące ze standardami telefonicznymi w innych państwach. „Zaczynamy mieć kontakt ze światem”225225 Tamże.  – z entuzjazmem i dumą ogłaszał w wywiadzie jeden z działaczy. Zwrócił jednak uwagę na interesującą kwestię dalszych losów starych amerykańskich dalekopisów. Oto bowiem przestarzałe kolosy przez lata używane w biurach, a później przez głuchych Amerykanów, wypierane przez nowe urządzenia wyposażone w nagrywanie wiadomości, automatyczną sekretarkę czy wyświetlacz, na powrót stały się kłopotliwymi śmieciami. Tym razem to głusi użytkownicy nie wiedzieli, gdzie je wyrzucić i kto właściwie miałby to zrobić. Wysyłane do Australii, Nowej Zelandii i innych krajów odżywały tam kolejnym już życiem, przerabiane na potrzeby lokalnych sieci telekomunikacyjnych dla głuchych. Doświadczenie użytkowników Dalekopis nie tylko napawał g/Głuchych Amerykanów dumą z tego, że udało im się własnym uporem, zmyślnością i sprawną organizacją uzyskać dostęp do należnego im prawa do telekomunikacji. Przede wszystkim realnie zmienił on codzienne funkcjonowanie niesłyszących. Carl Jensema wspomina: Mogę wam powiedzieć z własnego doświadczenia: kiedy jesteś nastolatkiem, brak dostępu do telefonu może naprawdę ograniczać twoje życie towarzyskie. Nawet prosta rozmowa telefoniczna, by dowiedzieć się, co było zadane, urasta do rangi wielkiego wysiłku, w którym musi cię wspierać kilka osób226226 Carl J. Jensema, Telecommunications for the Deaf Echoes of the Past – a Glimpse of the Future, „American Annals of the Deaf” 1994, vol. 139, Special Issue, s. 22. . Elisabeth Keating zwracała uwagę na „nowe doświadczenie sprawczości w inicjowaniu i prowadzeniu rozmów (…), zmiany w zachowaniach komunikacyjnych (…) praktykach i konwencjach z nimi związanych, nowych kontekstach użycia języka”227227 E. Keating, dz. cyt., s. 532. , które przyniosły dalekopisy. Autorka podkreśliła także wrażenie, jakie robiło na użytkownikach wzmocnienie ich działań (pisanie wiadomości, autoekspresja), i fakt, że przekraczają one granicę czasu i przestrzeni. Dawało to głuchym nowy rodzaj uczestnictwa i władzy228228 Tamże. . Dla wielu głuchych osób pierwsze dalekopisowe doświadczenie było związane z pobytem na kampusie Uniwersytetu Gallaudeta lub Rochester Institute of Technology (RIT), gdzie tradycyjnie studiuje niesłysząca młodzież. Jeden z byłych studentów wspominał: Pojechałem na Uniwersytet Gallaudeta i wszędzie widziałem dalekopisy. Nie wiedziałem, co to jest, wyglądały jak wielkie maszyny do pisania. Były ogromne i zadrukowywały papier. Cóż to takiego, myślałem. Ktoś powiedział mi, że to telefon, ale nie mogłem tego pojąć229229 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS, rozmówca 9. . Wielu studentów, mając styczność z dalekopisami i używając ich na uczelni, zachęcało swoje rodziny do zakupu takich maszyn. Uczelnie pełniły funkcje centrów, z których – wraz z komunikacyjnymi potrzebami studentów – metodą kuli śniegowej rozrastała się telekomunikacyjna sieć, obejmując kolejne wspólnoty. Podczas jednej z konwencji NAD przeprowadzono serię rozmów z uczestnikami, zapytując o ich pierwsze wspomnienia związane z dalekopisami230230 Tamże, brak daty.  – dla większości z nich były to stare biurowe maszyny z odzysku. Jeden z użytkowników wspomina: Pamiętam, kiedy dostałem pierwszy dalekopis z Western Union – to była ogromna maszyna, wyglądał potwornie, ale byłem szalenie podekscytowany, że teraz będę mógł samodzielnie rozmawiać z ludźmi, już nie będę musiał prosić o pomoc dzieci czy przyjaciół. Niezależnie od tego, gdzie był rozmówca, czy blisko, czy daleko, mogłem z nim porozmawiać. Czasami płaciłem za telefon horrendalne rachunki, po 100 dolarów, ale nic to – mogłem rozmawiać z ludźmi231231 Tamże, rozmówca 39. . Podobne wrażenia mieli pierwsi użytkownicy telefonów jeszcze w XIX wieku, zaskoczeni szybkością i bezpośredniością kontaktu. Niezależnie od tych entuzjastycznych opinii dalekopis był jednak bardzo powolnym i kłopotliwym w obsłudze narzędziem. Jeden z użytkowników wspominał, że flirtowanie za jego pośrednictwem bywało denerwujące: „czasami nienawidziłem dalekopisu, był strasznie wolny, a czasami zrywał połączenie i człowiek nie wiedział, czy wiadomość została wysłana czy nie (…), chciało się krzyczeć”232232 Tamże, rozmówca 38. . Niewątpliwie już sam fakt, że rozmowa miała formę pisemną i trzeba było „wystukać” ją na klawiaturze, sprawiał, że dla osób do tego nienawykłych, wybierających litery jednym palcem, rozmowy trwały nieproporcjonalnie długo do liczby przekazanych słów. Był to zresztą jeden z argumentów głuchych aktywistów za obniżeniem opłat abonamentowych głuchym użytkownikom sieci telefonicznej. Wykazywano na publicznych pokazach, że nie da się – nawet przy dużej biegłości – przekazać komunikatu pisemnego w takim samym czasie jak za pomocą mowy. Dzięki dalekopisom ze słyszących dzieci głuchych użytkowników233233 Słyszące dzieci głuchych rodziców (child of deaf adult, CODA). zdjęty został trudny obowiązek wykonywania w imieniu rodziców rozmów, które bywały bardzo wymagające234234 Dzieci CODA obciążane są wieloma zadaniami, które często przekraczają ich kompetencje: tłumaczą język migowy w sytuacjach urzędowych czy wręcz załatwiają sprawy nie tyle w imieniu rodziców, ile za nich – w bankach lub innych instytucjach. . Jedna z rozmówczyń wspominała, że jako dziesięciolatka musiała wezwać lekarza do rodzącej sąsiadki235235 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS, rozmówczyni 29. , inna opowiadała: Musiałam wykonywać za rodziców rozmowy telefoniczne, czasami bardzo prywatne, bo dotyczące na przykład ubezpieczenia czy wizyt lekarskich mamy… To było trudne, bo rozmówcy mnie nie rozumieli i musiałam literować słowa. Dzięki Bogu za Ultratec236236 Ultratec to jeden z wiodących producentów sprzętu do komunikacji tekstowej dla osób niedosłyszących i głuchych.  – teraz rodzice mogą sami załatwiać takie rzeczy i nie muszę się zajmować ich intymnymi sprawami237237 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS, rozmówczyni 30. . Wielu użytkownikom zapadła w pamięć materialność pierwszych dalekopisów, przede wszystkim ich rozmiary. Często, by odróżnić pierwsze maszyny od komercyjnych modeli, głusi używali rozróżnienia związanego z gabarytami – pierwsze modele były „ogromne” („pamiętacie te pokraki zajmujące pół pokoju?”238238 E.A. Houser, dz. cyt., s. 77. ), podczas gdy nowe urządzenia określane bywają po prostu jako „małe”. Ciężar starych dalekopisów właściwie unieruchamiał maszyny tam, gdzie zostawiono je w czasie instalacji: „Kiedy byłam 12-latką, mieliśmy dalekopis – musieliśmy trzymać go w piwnicy, bo był tak ciężki, że nie dało się go z niej wynieść. Żeby zadzwonić albo odebrać telefon trzeba było zejść do piwnicy”239239 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS, rozmówczyni 28. . Niektórzy trzymali dalekopis w piwnicy, gdyż bali się, że pod jego ciężarem zarwie się strop, inni ze względu na wątpliwą urodę maszyny – metalową, w „zgniłym” kolorze, ewidentnie biurową. Jeden z użytkowników głuchego forum wspominał, że poradził sobie z nieatrakcyjnym wyglądem dalekopisu, malując go tak, by przypominał skrzynkę na listy240240 E.A. Houser, dz. cyt., s. 91. . Dalekopis był też w końcu maszyną bardzo głośną241241 Tamże, s. 77. , zarówno dosłownie, jak i w głuchym doświadczeniu – wibrował tak intensywnie, że wprawiał w drżenie cały budynek242242 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS. . Praktyka dalekopisania owocowała unikatowym w latach 70. i 80. doświadczeniem telekomunikacyjnym opartym na pisaniu i czytaniu. Obejmowała także oczekiwanie na wydruk odpowiedzi i konieczność posiadania zapasu rolek papieru w domu243243 Użytkownicy wspominali, że jako dzieci niezadrukowane końcówki rolek zużywali do rysowania. RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht, NAD CONVENTION Personal TTY Stories, transkrypcja kasety VHS, rozmówczyni 28. . Dalekopisy dawały niespotykaną na rynku konsumenckim (nie licząc pisania listów) możliwość materialnego utrwalenia i zachowania konwersacji. Telefoniczne rozmowy zapisywano tylko w szczególnych sytuacjach: gdy były podsłuchiwane i nagrywane lub gdy robiono z nich notatki. Pod tym względem dalekopisy, w których wydruk był integralnym elementem protokołu komunikacyjnego, zapewniały głuchym użytkownikom nietypowe dla ówczesnego pejzażu technologicznego doświadczenie. Do czasu, gdy drukarki zaczęto zastępować wyświetlaczami, użytkownicy dalekopisów mogli do wydruków swych rozmów wracać, ponownie je odczytać, przechowywać na pamiątkę, zachowywać jako dowód, a także dzielić się nimi. Wydruki rozmów telefonicznych, podobnie jak fotografie w rodzinnym albumie czy listy, przypominały o nieobecnych już krewnych lub dawnych relacjach. Drukowana forma dalekopisowych rozmów jest także cennym źródłem historycznym, jakiego badacze życia codziennego słyszących mogą tylko pozazdrościć. Deponowane bywają w zbiorach i kolekcjach, podobnie jak inne dokumenty pisane – notatki czy korespondencja listowa. Archiwa przechowują dystrybuowane poprzez sieć dalekopisową serwisy informacyjne i pogodowe, ale i prywatne rozmowy telefoniczne. Dokumenty te są interesującym świadectwem codzienności niesłyszących abonentów oraz dają wgląd w informacje, które interesowały głuchą wspólnotę i krążyły w niej. Zapis rozmowy dalekopisowej stanowi źródło badawcze w kolejnym rozdziale – prywatna rozmowa, w czasie której jeden z rozmówców przedstawia swoją wersję początków napisów filmowych dla niesłyszących, nie mogłaby stać się podstawą historycznej narracji, gdyby prowadzona była przez „zwykły” telefon244244 Relacja z rozmowy Ernesta Marshalla z Edith Kleberg znajduje się w rozdziale Odzyskiwanie kina → Zrób to sam → Pionierskie (nieznośne) napisy dla głuchych. . Wystukana na klawiaturze dalekopisu, wydrukowana i zdeponowana w archiwum Uniwersytetu Gallaudeta wykracza poza domenę tego, co prywatne, wypowiedziane i ulotne. Materialność dalekopisania stanowi interesujące doświadczenie także dla badacza. Wydruk na rolce papieru sprawia, że zachowanych dokumentów nie da się przeglądać „strona za stroną”, gdyż rozwijają się do kilkumetrowych taśm. Czytanie jest dość kłopotliwe, gdyż wiadomości drukowane były najczęściej na złej jakości papierze, który szybko się starzeje i dosłownie kruszy się w rękach. Niestety, jest to typ zasobów, który uznawany jest za błahy i mniej znaczący niż listy czy notatki, a przez to niewart digitalizacji. Warto zwrócić uwagę, że codzienna komunikacja osób niesłyszących jest multimodalna i często obejmuje także odręczne pismo – głusi w kontaktach ze słyszącymi sięgają po kartkę i długopis, by pismem lub rysunkiem wspomagać rozmowę z osobą, która nie zna języka migowego. Na warsztat wziął to zjawisko Joseph Grigely, artysta wizualny ogłuchły w wieku dziesięciu lat, który zasłynął wieloletnim cyklem Conversations with the Hearing. Pismo i rysunek jako integralne elementy komunikacji ze słyszącymi stosuje sam Grigely – od 1994 roku zaczął kolekcjonować jej świadectwa: skrawki papieru, serwetki czy bilety. Artysta skumulował je i umieścił obok siebie, by zaczęły wchodzić w relacje, tworzyć nowe historie i opowieści, będąc jednocześnie zapisem ogromnej potrzeby międzyludzkiego kontaktu i porozumienia245245 Por. http://artforum.com/index.php?pn=interview&id=1532, dostęp: 30.03.2014. oraz oddając specyfikę głuchego doświadczenia w słyszącym świecie246246 Pisanie na kartce jest doświadczeniem nie tylko głuchych osób w słyszącym środowisku, ale także słyszących, którzy nie znają języka migowego, gdy znajdą się pośród migających głuchych. Sama znalazłam się w takiej sytuacji podczas pobytu na Uniwersytecie Gallaudeta, gdzie nieznajomość amerykańskiego języka migowego oraz imersja w środowisku posługującym się nim i niechętnym mowie wymusiło „rozmowy” na papierze, które negatywowo oddawały (trudne i frustrujące) doświadczenie osób głuchych. . Artysta eksponował kolekcję w miejscach niegdysiejszych spotkań, w ich naturalnym środowisku komunikacyjnym, w kawiarniach i restauracjach, którym instalacje Grigely’ego przydawały archeologii dawnych rozmów. W 2000 roku dwa i pół tysiąca zapisków Grigely zebrał w instalację „White Noise”, którą wystawiła nowojorska galeria Whitney. Wykleił nimi owalne pomieszczenie od podłogi aż po sufit, a nagromadzenie zapisków i wyabstrahowanie ich z kontekstu uczyniły z instalacji uniwersalny komentarz zarówno o wysiłkach na rzecz porozumienia, jak i o kłopotach z jego osiągnięciem. Kartka i długopis są stosowane, gdy inna, najczęściej werbalna forma kontaktu zawodzi. Archeologia SMS-a Gdy w Stanach Zjednoczonych pojawiły się pierwsze analogowe telefony komórkowe, próbowano sprzęgać je z używanymi przez niesłyszących dalekopisami nowych generacji, jednak do telefonów cyfrowych podłączyć się ich już nie dało. Niekompatybilność sprzętu, brak odpowiednich złączy oraz duża stratność przekazu tonalnego (kluczowego w wypadku dalekopisów) sprawiały, że korzystanie z sieci komórkowej było dla głuchych dużym problemem. Pojawiały się głosy o nowych formach komunikacyjnego wykluczania, które dotyczyły zresztą nie tylko głuchych, ale i słabosłyszących (których aparaty słuchowe nieprzyjemnie sprzęgały się z komórkami), osób niewidomych i niedowidzących (problematyczne nawigowanie przez menu na wyświetlaczu), o ograniczonej sprawności fizycznej (coraz mniejszy telefon, malutkie klawisze) czy intelektualnej (metaforyzacja wielu funkcji)247247 National Council on Disability, Design for Inclusion: Creating a New Marketplace, NCD, Washington, DC 2004. Podaję za: Gerard Goggin, Cellular Disability: Consumption, Design and Access w: The Sound Studies Reader, red. Jonathan Sterne, Routledge, London–New York 2012. . Telefony komórkowe ewoluowały jednak w kierunku, który dla niesłyszących okazał się bardzo korzystny248248 Ewolucja telefonów komórkowych w kierunku wielofunkcyjnych smartfonów znacząco zmieniła tę sytuację. Dzięki nim osoby niewidzące mogą korzystać z wielu poręcznych aplikacji ukierunkowanych na ich potrzeby, takich jak programy audiodeskrypcji w kinie czy w muzeach (polskim przykładem takiego rozwiązania jest aplikacja Audio-Movie) lub aplikacji opartych na społecznościowych sieciach wolontariackich, jak Be My Eyes. Łączy ona w czasie rzeczywistym niewidomych użytkowników z widzącymi ochotnikami za pośrednictwem kamery – osoba niewidoma może np. zapytać o termin ważności na kartonie mleka albo kolor płaszcza, a osoba widząca podać odpowiedź na głos lub wysłać pisemną wiadomość. Smartfony dają dostęp do popularnych i nieasystujących programów i aplikacji, takich jak chociażby GoogleMaps, pozwalających nawigować w przestrzeni miejskiej i sprawdzić, kiedy przyjedzie autobus. : krótkich wiadomości tekstowych. Można byłoby przypuszczać, że dalekopisy zastąpi komunikacja wideo pozwalająca na wykorzystanie języka migowego, jednak ich kres przyniosły oparte nadal na słowie pagery, a później SMS-y. Jakkolwiek głucha społeczność jest przywiązana do dalekopisów jako symbolicznego oręża w zwycięskiej walce o dostęp do telefonii, to bez większych sentymentów porzuciła je na rzecz komunikatorów internetowych, poczty elektronicznej249249 Mary R. Power, Des Power, Everyone Here Speaks TXT: Deaf People Using SMS in Australia and the Rest of the World, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2004, vol. 9, nr 3, s. 333–343. i właśnie SMS-ów. Australijskie badaczki, Mary R. Power i Des Power, wyeksponowały rolę tych ostatnich: „dopóki nie pojawiły się SMS-y wysyłane przez telefony komórkowe w rozsądnych cenach, głusi byli upośledzeni brakiem wspólnego medium bezpośredniej komunikacji ze słyszącymi”250250 Tamże, s. 333. . Dalekopisy, będąc sprzętem wyspecjalizowanym i nabywanym właściwie wyłącznie przez osoby niesłyszące, ich rodziny i przyjaciół oraz zobowiązane do tego prawem instytucje, pozostawały zasadniczo bezużyteczne w kontaktach ze słyszącymi – przynajmniej dopóki nie upowszechniła się transmisja tekstu. Badaczki podkreśliły, że dzięki komunikacji SMS-owej z policją czy dostarczycielami usług „głusi mogą się poruszać w świecie słyszących bardziej niezależnie”251251 Tamże, s. 336. . Telefon komórkowy, nawet przed epoką smartfonów, pełnił funkcje innych urządzeń, jak aparat fotograficzny czy dyktafon – zjawisko to opisał Henry Jenkins w koncepcji czarnej skrzynki252252 Henry Jenkins, Kultura konwergencji. Zderzenie starych i nowych mediów, tłum. Małgorzata Bernatowicz, Mirosław Filiciak, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007. . Zarówno dla słyszących, jak i głuchych realizował funkcję tych samych urządzeń, na przykład elektronicznego kalendarza czy stopera, jednak w wypadku głuchych zastępował instrumenty, z których słyszący nie korzystali – jak wibrujący budzik czy właśnie dalekopis. O ile dla głuchych komórka była kolejnym, poręczniejszym narzędziem do pisania „przez telefon”253253 Dotyczy to przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. W większości państw e-maile oraz SMS-y były pierwszą dostępną powszechną formą pisemnej telekomunikacji na odległość. , o tyle dla słyszących była to nowość. SMS-y zostały entuzjastycznie powitane przede wszystkim przez słyszącą młodzież, dla której były szybkim, tanim i dyskretnym sposobem komunikacji. Początkowe ograniczenia w liczbie znaków zdeterminowały praktyki językowe, takie jak alfanumeryczne skróty, których znajomość wyznaczała generacyjną lub subkulturową przynależność, podobnie jak slang. Skróty używane w SMS-ach pokrywały się z niektórymi, z jakich korzystała głucha społeczność w dalekopisaniu (takich jak THX dla thanks czy PLS dla please). Zachęcało to niektórych badaczy do poszukiwania genezy SMS-ów właśnie w praktyce dalekopisowej: głusi użytkownicy mieli przenieść owe skróty do nowego medium254254 H. Lang, dz. cyt.; D. Power, B. Carty, J. Neale, Telecommunications for Deaf and Hearing Impaired Students: A School Curriculum, Australian Communication Exchange, Brisbane 2000 (za: M.R. Power, D. Power, dz. cyt., s. 335). . Teza ta nie jest wystarczająco silnie uargumentowana, nie budzi za to wątpliwości fakt, że skrótowa i programowo nietrzymająca się reguł gramatycznych komunikacja SMS-owa jest korzystnym środowiskiem komunikacyjnym dla niesłyszących, którzy nie zawsze biegle władają językiem werbalnym. Wprawdzie Gerard Goggin, medioznawca specjalizujący się w relacjach mediów i niepełnosprawności, podkreślił, że osoby z niepełnosprawnościami często mają bardzo utrudniony dostęp do nowych rozwiązań technicznych, to przykład SMS-ów i ich głuchych użytkowników wskazuje, że niektóre grupy niepełnosprawnych bywają wręcz pionierskie w stosowaniu nowych rozwiązań255255 G. Goggin, dz. cyt. . W 1994 roku Carl Jensema przewidywał, że „dalekopis, jaki znamy, zostanie prawdopodobnie zastąpiony (…) komputerami”256256 C.J. Jensema, Telecommunications for the Deaf Echoes…, s. 25.  – jego miejsce zajął smartfon, będący w gruncie rzeczy komputerem. Dla głuchych użytkowników urządzenie to połączyło funkcje dalekopisu, urządzenia wibrującego i wideofonu umożliwiającego rozmowę w języku migowym. Jednak także komunikacja elektroniczna zapośredniczona przez komputer sprzyjała głuchym przez swą powszechność i dostępność oraz fakt, że elektroniczne środowisko medialne wspiera użytkowników językowo. Frank G. Bowe, niesłyszący naukowiec, nauczyciel i aktywista, zwracał uwagę na znaczenie elektronicznych słowników oraz oprogramowania wspierającego użytkownika, na przykład sprawdzającego pisownię257257 Frank G. Bowe, Deaf and Hard of Hearing Americans’ Instant Messaging and E-Mail Use: A National Survey, „American Annals of the Deaf” 2002, vol. 147, nr 4, s. 7. . 4. Narracje wspólnoty, narracje zwycięstwa Robert Weitbrecht doceniony został przez współczesną mu głuchą społeczność – już w 1969 roku nominowany był do nagrody Outstanding Handicapped American of the Year258258 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht. Nagrodę przyznaje prezydent Stanów Zjednoczonych. . Po tragicznej śmierci w 1983 roku nazwano jego nazwiskiem jedną z sal wykładowych na Rochester Institute of Technology, a prezes A.G. Bell Association, William E. Catle, ufundował nagrodę jego imienia dla niesłyszących pragnących studiować nauki ścisłe lub inżynierskie259259 RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, folder 3, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht. . Jednym z ciekawszych elementów jego spuścizny jest zawieszenie między dwoma skrajnymi frakcjami związanymi z niesłyszeniem: Głuchą społecznością i środowiskami hołdującymi rehabilitacji mowy oraz językowi werbalnemu. Wymownym znakiem tego uwspólniającego potencjału jest fakt, że został on uhonorowany wyróżnieniami za zasługi dla głuchej telekomunikacji zarówno przez reprezentujące Głuchą wspólnotę The Gallaudet College Alumni Association260260 Robert Weitbrecht dostał Nagrodę im. Laurenta Clerca – postaci niemal ubóstwionej przez amerykańskich Głuchych inicjatora głuchego szkolnictwa. , jak również ukierunkowane na rehabilitację i mowę A.G. Bella Association – niegdysiejsze Volta Bureau261261 Obydwa dyplomy znajdują się w RIT Archive Collections, sygn. RITDSA.0091, folder 7, Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht. . Obydwie nagrody przyznano mu w tym samym 1971 roku za patent modemu i zainicjowanie głuchej sieci telefonicznej. Obydwie instytucje w laudacjach wyeksponowały rewolucyjną dla głuchej społeczności innowację, która pozwoliła niesłyszącym komunikować się zdalnie po raz pierwszy w historii, oraz jej „naukową” proweniencję. Zaznaczono, że modem był efektem badań i udoskonaleń prowadzonych przez wynalazcę osadzonego w amerykańskim świecie naukowym. Akademicka afiliacja Weitbrechta i figura konsekwentnej, naukowej pracy nadały wynalazkowi bardziej ekspercki charakter – dalekopisanie nie było rezultatem łutu szczęścia czy wytrwałości hobbysty. Stowarzyszenia podkreśliły także społecznościowy wymiar działań Weitbrechta i jego ścisłą współpracę z głuchym biznesem. Stowarzyszenie absolwentów Uniwersytetu Gallaudeta zaakcentowało, że Weitbrecht założył z innymi głuchymi samodzielne przedsiębiorstwo. Własna firma jest emanacją amerykańskiego ideału zaradności, odwagi, energiczności i brania spraw w swoje ręce. Atencja, jaką obdarzały Weitbrechta dwa skonfliktowane obozy, w interesującym świetle stawia samo dalekopisanie, które nie poddaje się prostym podziałom: Głuchota/głuchota, tożsamość/niepełnosprawność oraz język werbalny/migowy. Dalekopis bezsprzecznie jest technologią opartą na słowie: operuje klawiaturą alfanumeryczną, wystukiwane na niej litery drukowane są na papierze lub wyświetlane na monitorze. Aby z niego korzystać, trzeba umieć czytać i pisać przynajmniej w podstawowym zakresie, a samo dalekopisanie ćwiczy te kompetencje. Nie dziwią więc edukacyjne ambicje, jakie wobec dalekopisów przejawiali słyszący nauczyciele262262 Donald A. Grushkin, Why Shouldn’t Sam Read? Toward a New Paradigm for Literacy and the Deaf, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 1998, vol. 3, s. 179–204. i niektórzy głusi263263 C.J. Jensema, Telecommunications for the Deaf Echoes…, s. 27. . Podkreślano, że komunikacyjny charakter dalekopisów zapewnia ekspozycję najmłodszych użytkowników na słowo pisane264264 Podobne nadzieje żywiono wobec komunikacji internetowej (np. John W. Adams, Pamela S. Rohring, Handbook to Service the Deaf and Hard of Hearing: A Bridge to Accessibility, Elsevier Academic Press, Cambridge 2004, s. 88). Ta przez długi czas miała w istocie wybitnie werbalny charakter realizowany przez czaty i fora. Zmieniło się to z pojawieniem się komunikatorów wideo, YouTube’a oraz mediów społecznościowych, które w ciągu kilku lat przeniosły ciężar z komunikacji pisemnej na wizualną. Więcej: Magdalena Zdrodowska, Social Media and Deaf Empowerment: The Polish Deaf Communities’ Online Fight for Representation w: Disability and Social Media. Global Perspectives, red. Kate Ellis, Mike Kent, Routledge, London–New York 2017, s. 13–24; taż, The Networked Deaf: New Media Platforms as a New Public Sphere for the Deaf w: Media, Power and Empowerment: Central and Eastern European Communication and Media Conference CEECOM Prague 2012, red. Tereza Pavlíčková, Irena Reifová, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle upon Tyne 2014, s. 103–108; taż, Alternatywna sfera publiczna g/Głuchych, „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni” 2016, nr 52(1), s. 88–92. . Na łamach „The Volta Review” w 1975 roku nauczyciel zdawał relację z programu nauki języka angielskiego z użyciem dalekopisów w szkole powszechnej, do której uczęszczały też niesłyszące dzieci. Zorganizowanie lokalnej sieci dalekopisowej miało na celu nie tylko ćwiczenie językowe poza budynkiem szkoły, ale także animowanie życia społecznego niesłyszących uczniów, którzy po powrocie do domu nie mieli już kontaktu z rówieśnikami w przeciwieństwie do dzieci słyszących rozmawiających po lekcjach godzinami przez telefon z kolegami i koleżankami265265 Frederic C. Romney, Deaf Students Use the Telephone for the First Time, „The Volta Review” 1975, vol. 77, nr 2, s. 125–128. . Jednocześnie w tworzeniu dalekopisowej sieci, zarówno na poziomie użytkowników, jak i infrastruktury, wykorzystywano oddolne, mniejszościowe strategie transferu wiadomości, doświadczenia i wiedzy. Sieć ta niewątpliwie jest wielkim sukcesem dynamicznej i zorganizowanej g/Głuchej społeczności oraz specyficznym dla niej doświadczeniem technologicznym – w latach 70. i 80. przez telefon pisali w gruncie rzeczy tylko głusi Amerykanie. W tym zakresie dalekopis jest instrumentem wyznaczającym granice przynależności do g/Głuchej wspólnoty. Błędem jednak byłaby zbytnia ufność w równoważne znaczenie piśmienności w dalekopisaniu dla obydwu frakcji. To, co w dalekopisach słyszący edukatorzy widzieli jako szansę na zachęcenie głuchych do podnoszenia kompetencji w zakresie języka werbalnego, dla samych głuchych było elementem utrudniającym komunikację266266 F.G. Bowe, dz. cyt., s. 7. . Dalekopisowa piśmienność stanowi jednak interesującą specyfikę amerykańskiego głuchego doświadczenia i kultury. Opisali je Jeffrey E. Nash oraz Anedith Nash267267 Jeffrey E. Nash, Anedith Nash, Typing on the Phone: The Deaf Accomplish TTY Conversations, „Sign Language Studies” 1982, Fall, nr 36, s. 193–216. , wskazując na cechy charakterystyczne tej komunikacyjnej konwencji, takie jak znormalizowane błędy, specyficzne powitania i zakończenia rozmowy, językowe narzędzia pozwalające obejść techniczne ograniczenia, w tym niepoprawianie błędów (typing-through) oraz skróty literowe. Szczególnie interesujące są formuły pidżynowe łączące werbalny język angielski i amerykański język migowy – autorzy określili je jako „pisany głuchy angielski”268268 Tamże, s. 207. . Rozliczne ograniczenia, takie jak konieczność pisania (trudniejszego niż mówienie czy miganie), obsługa maszyny i często niski poziom znajomości języka angielskiego, doprowadziły do uruchomienia i inkorporowania w proces komunikacyjny uprzednich wobec niego wzorów kulturowych wypracowanych w głuchej społeczności. Strategie reprezentacji głuchego doświadczenia języka angielskiego i sposoby odróżnienia mowy od dalekopisania w tekstach literackich przeanalizowała badaczka głuchej literatury amerykańskiej, Cynthia Peters269269 Cynthia Peters, Deaf American Literature: From Carnival to the Canon, Gallaudet University Press, Washington DC 2000. . Posłużyła się powieścią Islay Douglasa Bullarda z 1986 roku, gdzie rozmowa bohaterów przez dalekopis oddana jest pogrubionymi kapitalikami, bo tak maszyny drukowały lub wyświetlały komunikaty. Autor imituje także „niepoprawny” język angielski, jaki rzeczywiście w rozmowach stosowali niesłyszący. Amerykańska głucha telekomunikacja robiła duże wrażenie na przyjezdnych jeszcze na początku XXI wieku. W 2006 roku Nigeryjczyk, Adebowale Ogunjirin, dziś profesor na Uniwersytecie Gallaudeta, zdawał relację ze swego pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych: [w Ameryce – dop. M.Z.] pierwszy raz w życiu zobaczyłem dalekopis, pager czy budzik zaprojektowany dla osób głuchych. Poczułem się głupio, zastanawiałem się, dlaczego nie wiedziałem wcześniej o takich wynalazkach. Powinniśmy korzystać z takich rozwiązań w Afryce, by wspomóc nasze starania o niezależność i nasze możliwości w wielu sytuacjach270270 Adebowale Ogunjirin, How We Can Better the Lives of Deaf People in Developing Countries through Business Investment w: The Deaf Way II. Reader: Perspectives from the Second International Conference on Deaf Culture, red. Harvey Goodstein, Gallaudet University Press, Washington DC 2006, s. 62. . Cztery lata wcześniej w podobnym duchu pisali o swym pobycie na Uniwersytecie Gallaudeta polscy głusi nauczyciele w relacji z konferencji Deaf Way. Dalekopis zajmuje eksponowaną pozycję w pełnej entuzjazmu i zadziwienia opowieści: Niech jednym z wielu dowodów, nie tyle rozwiniętej technologii, co zaradności głuchych Amerykanów, stanie się pewna przygoda, którą przeżyliśmy. Późnym wieczorem, kiedy głód dawał się nam we znaki, w akademiku studenckim pytaliśmy się Boba, naszego sympatycznego głuchego kierownika, czy gdzieś poza terenem Gallaudeta można dostać pizzę, na co on zaproponował, że z wielką przyjemnością ją nam zamówi (…). Zaprowadził nas do budki telefonicznej ze słuchawką. Taka sytuacja wydawała się nam tak absurdalna, że zastanawialiśmy się, jak może on dogadać się telefonicznie, skoro jest głuchy. Z niedowierzaniem przypatrując się temu, co robił przy budce, zauważyliśmy, że coś się wysunęło z automatu – był to tekstofon z klawiaturą. Bob, stukając w klawisze, połączył się z firmą, do której wysłał pisemne zamówienie na pizzę. Skończywszy „rozmowę telefoniczną”, z uśmiechem na ustach mówił do nas w ASL: NO PROBLEM, PIZZA WILL BE CARRIED HERE. Z początku nie wiedzieliśmy, czy uwierzyć w jego słowa, a jednak…271271 Piotr Tomaszewski, Monika Dobrowolska, Karolina Włodarczyk, Wzmacniajmy się nawzajem… – sprawozdanie i wrażenia z Konferencji DEAF WAY II w Gallaudet University w Waszyngtonie, „Nauczyciel w Świecie Ciszy” 2002, nr 2, s. 52–58. Uwagę zwraca nie tylko zaskoczenie i niedowierzanie polskich gości (zrozumiałe ze względu na brak podobnej czy nawet zbliżonej dostępności usług telefonicznych w ojczyźnie), ale także rozpoznanie dalekopisu w kluczu Głuchej zaradności oraz zwycięstwa. To celna intuicja: dalekopisy w głuchej refleksji zazwyczaj traktowane są jako „triumf Głuchej społeczności”272272 Valerie Henderson Summet, Facilitating Communication for Deaf Individuals with Mobile Technologies, praca magisterska, School of Interactive Computing Georgia Institute of Technology, 2010, s. 13. . Amerykańska Głucha wspólnota wykorzystała wynalazczość do budowania grupowej tożsamości na poczuciu dumy z tego, co znaczy to pojęcie w zachodnim systemie wartości. Jednocześnie innowacyjność jest kategorią polityczną273273 Lucy Suchman, Libby Bishop, Problematizing ‘Innovation’ as a Critical Project, „Technology Analysis & Strategic Management” 2000, vol. 12, nr 3, s. 327–333. , również jako narzędzie oporu wobec ustalonych ról: kto wynajduje dla kogo; kto jest innowatorem, kto użytkownikiem, kto zaś „beneficjentem”. Głusi badacze chętnie umieszczają dalekopis w triumfalnych w tonie narracjach o zwycięstwie Głuchej wspólnoty nad przeciwnościami, jakie napotyka w słyszącym społeczeństwie. Częstym kontekstem tych opowieści są prawa obywatelskie, w tym prawo do swobodnej komunikacji274274 Więcej uwagi poświęcę tej retoryce w kolejnym rozdziale: Odzyskiwanie kina. . Szczególnie interesującym tego przykładem jest wydana w 2000 roku monografia Harry’ego Langa pod znamiennym tytułem A Phone of Our Own: The Deaf Insurrection against MA Bell. Użycie pierwszej osoby liczby mnogiej w połączeniu z terminem „powstanie” oddaje ciężar nierównej walki o prawa i emancypację. Powstanie to wypowiedzenie posłuszeństwa oraz niezgoda na zastany porządek, w książce Langa jego orężem jest dalekopis – „nasz własny telefon”. To coś więcej niż dowód, że głusi potrafią o siebie zadbać – to także zwycięstwo nad biznesowo-technologicznym imperium Alexandra G. Bella275275 Kolokwialnie określenie „Ma Bell” wywodzi się od słowa „mother” i towarzyszy mu nazywanie rozlicznych firm-córek terminem „baby Bell”. Jest to reakcja na strategię tworzenia wielu lokalnych przedsiębiorstw przez komunikacyjnego molocha w celu uniknięcia formalnych oskarżeń o praktyki monopolistyczne. i wszystkim, co konotuje jego postać: oralizmem, eugenicznymi poglądami i ingerującą w głuchą społeczność władzą, jaką daje kapitał biologiczny (słuch), kulturowy i ekonomiczny. Oto jednak Dawid pokonał Goliata – głusi odzyskali telefonię. Telefon został przez głuchych partyzancko odzyskany z wykorzystaniem rynkowego instrumentarium – zhakowanego dalekopisu, niegdysiejszego biurowego przeboju oraz komercyjnej sieci telefonicznej, do której dostęp głusi wynegocjowali z AT&T. Mimo że dalekopis nie był technologią przyjazną językowi migowemu, stał się integralnym elementem amerykańskiej Głuchej kultury. Telefon w interesujący sposób okazał się instrumentem odgrywającym główną rolę zarówno w Głuchych opowieściach o ucisku, jak i o wyzwoleniu. Harry Lang, opisując historię budowania dalekopisowej sieci, na jej pierwszoplanowego bohatera wybrał Roberta Weitbrechta. Okładkę książki zdobi jego portret – spogląda on wprost w obiektyw, uśmiechnięty, pewny siebie pozuje pośród narzędzi i aparatów pomiarowych. Opowiedzenie historii dalekopisania poprzez biografię Weitbrechta daje Głuchym bohatera, ma jednak i inne konsekwencje. Umniejsza rolę jego współpracowników, a trzeba mieć na uwadze, że Weitbrecht używający dalekopisu od 1950 roku modem zaproponował dopiero w 1964 roku – kilka miesięcy po poznaniu Jamesa Mastersa. Lee Brody przedstawiany jest raczej jako agresywny konkurent niż wynalazca i aktywny współtwórca dalekopisowej głuchej sieci. Heroiczna biografia umniejsza także w końcu rolę i znaczenie zastępów serwisantów i mechaników, którzy podtrzymywali infrastrukturę i bez których pracy nie byłaby ona możliwa. Jednocześnie jednak tak napisana historia eksponuje postać, która nieczęsto zyskuje należne jej miejsce: głuchego wynalazcy. Odzyskiwanie historii techniki Historia techniki, w tym przedmiotów w naszym najbliższym otoczeniu, niejednokrotnie osadzona jest w praktykach hakowania dostępnych technologii przez osoby z niepełnosprawnościami, a także chałupniczym tworzeniu nowych rozwiązań, gdy dostępne na rynku nie realizują ich potrzeb. Te nazywane bywają „specjalnymi”, czego rezultatem jest przyzwolenie na to, by nie były brane pod uwagę przez producentów czy dostarczycieli usług. Rzekomo „specjalny” charakter podstawowych przecież potrzeb, jak przemieszczanie się w przestrzeni publicznej, dostęp do informacji czy edukacji, bywa łatwą wymówką, aby nie inwestować w nowe rozwiązania. Wysiłek ten przerzucany jest na osoby z niepełnosprawnościami – bywa, że ich innowacje i hakerskie tricki okazują się tak uniwersalne, iż przenikają do głównego nurtu techniki. Aktywiści usiłują odzyskać dla niepełnosprawnych innowatorów kategorię wynalazczości i wydobyć niepełnosprawność ze ślepego zaułka pozbawionej sprawczości inspiracji dla „prawdziwych” projektantów i wynalazców. Działanie takie podejmuje Liz Jackson, na nowo opowiadając genezę firmy OXO, rozpoznawalnego i cieszącego się popularnością producenta przedmiotów codziennego użytku dostosowanych do potrzeb użytkowników o nienormatywnych ciałach i różnych niepełnosprawnościach276276 Liz Jackson, We Are the Original Lifehackers, „The New York Times”, 30.05.2018, https://www.nytimes.com/2018/05/30/opinion/disability-design-lifehacks.html, dostęp: 4.01.2020. . Na stronie internetowej firmy, w opowieści o jej początkach, można przeczytać: Ponad 25 lat temu Sam Farber dostrzegł, że jego żona, Betsey [cierpiąca na artretyzm – dop. M.Z.], ma ogromne trudności z utrzymaniem w dłoni obieraczki do warzyw. Wykiełkowała w nim myśl: dlaczego zwykła obieraczka rani ręce? Czy nie można by stworzyć doskonale wygodnych, łatwych w użyciu narzędzi? Sam dostrzegł możliwość zaprojektowania akcesoriów kuchennych, które służyć będą wszystkim użytkownikom i obiecał Betsey, że zaprojektuje lepszą obieraczkę277277 Zob. https://www.oxo.com/our-roots, dostęp: 10.09.2018. . W 1990 roku firma wypuściła na rynek pierwszą serię narzędzi kuchennych pod marką OXO Good Grips278278 Nazwę tę przetłumaczyć można jako dobry lub wygodny uchwyt. . Produkty te cechują obłe, ponadwymiarowe rączki, które nie ślizgają się w dłoni. Są to wzorcowe przykłady projektowania uniwersalnego, przeznaczonego dla wszystkich, także osób o ograniczonej sprawności. Liz Jackson, konfrontuje tę historię ze wspomnieniami Betsey Farber o samodzielnym wymyślaniu lub hakowaniu już istniejącego sprzętu, przekuwanym później na wdrażane na rynek projekty męża. Na rozbieżność między oficjalną narracją firmy a doświadczeniem jej współzałożycielki nakładają się inne dychotomie władzy i sprawczości: tego, co kobiece i męskie, prywatne/domowe i publiczne, niepełnosprawne i sprawne, a w końcu na to, co jest tylko majsterkowaniem, a co okazuje się rynkowym sukcesem. W tych układach kobiecość, domowość i niepełnosprawność nadzwyczaj często są zaledwie inspiracją, zwykle wstydliwie skrywaną, gdy nadchodzi sukces. Do starań o odzyskanie designu zaliczyć można też próby zakotwiczone w języku, jak sformułowanie „napędzany niepełnosprawnością design” (disability-driven design) w miejsce „projektowania dla niepełnosprawnych”. W taki sposób o swoich produktach mówi Jane Hartman Adamé, innowatorka z zespołem Ehlersa-Danlosa. Napędzany niepełnosprawnością design jest projektowaniem opartym na unikatowym doświadczeniu życia z niepełnosprawnością, w którym ekspertami są właśnie osoby niepełnosprawne279279 A. Wong, dz. cyt., s. 5. . Adamé podkreśla, że znaczenie ma nie tylko sama praktyka wynajdowania i promowania na rynku rozwiązań i produktów napędzanych niepełnosprawnością, ale i niezacieranie ich niepełnosprawnej genezy. Wspomina, że jej sprawny zawodowy partner niechętnie reagował na używanie terminu „napędzany niepełnosprawnością design” w promocji produktów, obawiając się, że to zepchnie je w rynkową niszę. Adamé konsekwentnie jednak forsowała tę nazwę, widząc w niej szansę na promocyjny sukces: „Ludzi przyciąga ta historia. (…) wspierają ją i chcą być jej częścią. I to wcale nie zawęża potencjalnego rynku: jeśli projektujesz rzeczy inkluzyjnie – są dla wszystkich”280280 Tamże. . Nie mniej ważne okazuje się to, kto opowiada o osobach z niepełnosprawnościami w designie i technice. Gdy historie relacjonują sprawni, często są one z niepełnosprawności „czyszczone” lub sprowadza się ją do stereotypowych ról281281 Jane Hartman Adamé wskazuje: „My, niepełnosprawni, mamy pewnego rodzaju supermoc, jeśli chodzi o projektowanie i wymyślanie rzeczy, ponieważ musimy kreatywnie reagować, radzić sobie z różnymi obiektami przez całe nasze życie” (A. Wong, dz. cyt., s. 8). Supermoce te jednak bardzo często pozostają w ukryciu. Osobom z niepełnosprawnościami trudno jest przebić szklany sufit i zostać uznanym za pełnoprawnego współpracownika, współprojektanta, a nie tylko reprezentanta grupy docelowej, który testuje gotowe już, przygotowane przez sprawnych projektantów obiekty. Dlatego na uwagę zasługują takie inicjatywy, jak The Disabled List – grupa niepełnosprawnych aktywistów/promotorów wspierających oparte na niepełnosprawności projektowanie. Poza działaniami PR-owymi organizacja proponuje listę niepełnosprawnych projektantów (pod hasłem We Are the Original Life Hackers), do których zgłosić się można, poszukując współpracy w projektowaniu przedmiotów o uniwersalnym, niedyskryminującym charakterze. Zjawiskiem negatywowym wobec „czyszczenia” innowacji z relacji z niepełnosprawnością jest cripwashing. Terminem tym określa się używanie praw osób z niepełnosprawnościami jako pretekstu do ograniczania swobód innych, nieuprzywilejowanych grup (w ten sposób wykorzystywany bywa w dyskursie antyaborcyjnym; więcej na ten temat np.: Melania Moscoso, R. Lucas Platero, Cripwashing: the Abortion Debates at the Crossroads of Gender and Disability in the Spanish Media, „Continuum. Journal of Media & Cultural Studies” 2017, vol. 31, nr 3: Normality and Disability: Intersections Among Norms, Law, and Culture, s. 470–481). Rozumiana jest także jako rozmyślna strategia marketingowa w domenie technologii, mająca wpłynąć na wizerunek firmy. Więcej na ten temat: Rose Eveleth, When Disability Tech is Just a Marketing Exercise, https://theoutline.com/post/2452/ when-disability-tech-is-just-a-marketing-exercise?zd=3&zi=gdcql2cn, dostęp: 9.09.2020. . Niepełnosprawność to specyficznie miękka kategoria społeczna, która eksponowana jest w pewnych sytuacjach związanych z projektowaniem, w innych zaś znika z pola widzenia. Osoby z niepełnosprawnościami prezentuje się jako adresatów różnych (kosztownych czy kłopotliwych) „udogodnień”, ale znikają z pola widzenia – i historii techniki – gdy proponują rozwiązania, które przenikają do technologicznego głównego nurtu. Z niepełnosprawnością nie są dziś kojarzone ekrany dotykowe282282 Jednym z wynalazców ekranów dotykowych – niemęczącej i nieobciążającej ręki alternatywy dla komputerowej myszki – był Wayne Westerman, cierpiący na zespół cieśni nadgarstka. Jego firma FingerWorks eksploatująca ideę ekranu rozpoznającego gesty w 2005 roku wchłonięta została przez Apple, a dwa lata później pojawiła się pierwsza generacja iPhone’ów (za: Mariana Mazzucato, The Entrepreneurial State: Debunking Public vs. Private Sector Myths, Anthem Press, London 2013, L. Jackson, We Are the Original Lifehackers…). Warto pamiętać, że ekrany dotykowe, przyjazne użytkownikom mającym kłopoty z siłą nacisku, mogą być problematyczne, jeśli nie towarzyszą im komunikaty dźwiękowe. Haben Girma opowiada, że jako osoba niewidoma nie potrafi korzystać z wind, w których panele z wciskanymi guzikami zastąpione zostały tymi dotykowymi (The Art of Flourishing…). czy optyczne rozpoznawanie znaków OCR (optical character recognition)283283 OCR wpisuje się w sięgającą XIX wieku technologiczną tradycję udostępniania druku niewidomym czytelnikom. Osobą, o której najczęściej wspomina się w promocji OCR, jest Ray Kurzweil, który połączył tę technologię ze skanerem i syntetyzatorem mowy, inaugurując w 1976 roku Reading Machine, pierwszy komercyjny czytnik dla niewidzących (Cathy Bodine, Assistive Technology and Science, SAGE Publications Ltd, London 2013, s. 133). . Wyciszeniu uległa geneza marki OXO w romantycznym micie założycielskim o Samie Farberze projektującym dla artretycznej żony i to nie tylko w materiałach promocyjnych samej firmy – powtarza go Don Norman w kanonicznym Design na co dzień284284 Don Norman, Design na co dzień, tłum. Dorota Malina, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2018, s. 265–266. . Pomijanie prawdziwej roli Betsey Farber ujawnia tendencję do usuwania osób niepełnosprawnych (oraz kobiet) z narracji o innowacji i wynalazczości oraz obnaża mechanizmy konstruowania figury beneficjentów rozwiązań technologicznych generowanych przez sprawnych inżynierów i projektantów. Ciała i umysły osób niepełnosprawnych jawią się jako przeszkoda, którą projektanci muszą pokonać, tymczasem – jak mówi cytowana w motcie Haben Girma – niepełnosprawność jest szansą na innowację285285 Nowsze, pisane z perspektywy studiów o niepełnosprawności historie projektowania uwzględniają te pominięcia: po lekturze tekstu Liz Jackon Bess Williamson dokonała zmian w swojej przesłanej przez wydawnictwo już do ostatnich poprawek książce Accessible America: A History of Disability and Design (New York University Press, New York 2019), by w historii o ikonicznej obieraczce do warzyw pierwszeństwo oddać Betsey Farber. . W głuchej historii o udanej rewolucji przeciwko możnym i potężnym opresorom można dostrzec taktykę charakterystyczną dla społeczności o marginalnym statusie i peryferyjnym znaczeniu, eksponujących swoją rolę w rozwoju kultury, nauki i techniki. Podobny ma też odnieść skutek: zaproponować alternatywną narrację, której celem będzie nie tylko wzmocnienie własnej tożsamości, poczucie dumy i sprawczości, ale także zaprzeczenie rzekomej oczywistości sądu, że wynalazczość i innowacja realizują się wyłącznie w kategoriach męskości, białości, zachodniości oraz sprawności. ROZDZIAŁ 5 ODZYSKIWANIE KINA Tytuł tego rozdziału wydawać może się zaskakujący, bowiem głusi od początków kina przedstawiani byli na filmowym ekranie. Już w 1898 roku Brytyjczyk James Williamson zrealizował farsę The Fraudulent Beggars. Tytułowi żebracy to oszuści udający niepełnosprawność, a punktem kulminacyjnym króciutkiego filmu jest ujawnienie ich kłamstwa (gdy „niewidomy” czyta gazetę „głuchemu”) i pogoń za naciągaczami. Adam Cybulski wskazuje na ten film jako pierwsze kinowe przedstawienie „»komicznej« niepełnosprawności” oraz ekranowej konwencji budowania fabuły na udawanej niepełnosprawności11 Ang. fake-disabilities, Adam Cybulski, „Kłopotliwe ciała”. Ułomność fizyczna we współczesnym filmie fikcji – przemiany, strategie, techniki narracji, rozprawa doktorska, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2019, https://dspace.uni.lodz.pl/xmlui/handle/11089/28766, dostęp: 21.12.2020, s. 62–63. Do tego nurtu Cybulski zalicza takie wczesne filmy, jak The Beggar’s Deceit (1900, reż. Cecil M. Hepworth), The Fake Blind Man (1906, reż. Charles Raymond), One of the Finest (1907, reż. Charles Raymond). Na podstawie analizy The Fraudulent Beggars dowodzi, że film portretuje jednak rzeczywistą niepełnosprawność fizyczną – na ekranie nie udaje beznogi chłopiec – najprawdopodobniej naturszczyk. . Kino odkryło niesłyszenie jako źródło sytuacyjnego, jak również językowego humoru, podążając tym samym tropem co narracje literackie, sceniczne czy wizualna satyra w XIX wieku22 Nieco więcej uwagi poświęcam temu zagadnieniu w rozdziale (Coraz bliższe ciału) techniki słyszenia → „Po trzykroć drogocenna tubo!” → Stereotyp – godność – moda. . John S. Schuchman w podsumowującej związki głuchoty i kina rozrywkowego książce Hollywood Speaks33 John S. Schuchman, Hollywood Speaks: Deafness and the Film Entertainment Industry, University of Illinois Press, Urbana–Chicago 1999. wyznacza dla tej relacji kilka faz. To okres między 1929 a 1948 rokiem, kiedy filmy popularne eksploatowały dwie opozycyjne figury głuchego bohatera. Pierwsza to osoba doskonale zrehabilitowana, o dobrze brzmiącej mowie i mistrzowsko czytająca z ruchu warg. Druga to postać nierozgarnięta i leniwa, choć wychodząca z opresji dzięki sprytowi. Okres 1948–1969 rozpoczyna premiera dramatu Johnny Belinda w reżyserii Jeana Negulesco, w którym osobę niesłyszącą uczyniono postacią pierwszoplanową i przedstawiono w sposób zniuansowany i pogłębiony. To epoka łamania standardowych wyobrażeń o głuchocie, a do nurtu tego zaliczyć można także pierwszą filmową adaptację autobiografii Helen Keller Cudotwórczyni w reżyserii Arthura Penna (1962). Lata 70. i 80. to czas, kiedy w kinie głównego nurtu zaczęli pojawiać się głusi aktorzy. Najsłynniejszym angażem, zwieńczonym komercyjnym i artystycznym sukcesem oraz statuetką Akademii Filmowej za rolę pierwszoplanową była kreacja Marlee Matlin w filmie Dzieci gorszego Boga w reżyserii Randy Haines (1986). Matlin oscarowe podziękowania zamigała w amerykańskim języku migowym, przyjmując funkcję propagatorki kultury Głuchych i ASL, którą pełni do dziś, między innymi wspierając filmowe projekty realizowane przez niesłyszących twórców. Wydaje się, że po głuchych bohaterów częściej sięgają twórcy filmów dokumentalnych44 Nurt ten dotyczy zarówno światowego, jak i polskiego dokumentu, by wspomnieć tylko o filmach Dwa światy w reżyserii Macieja Adamka (2015), Królowa ciszy w reżyserii Agnieszki Zwiefki (2014) czy Ja, Głuchy Jacka Bławuta (2012). . Od początku kino pełniło wobec głuchych szczególną, dokumentacyjną funkcję, uwieczniając język migowy. Już w 1904 roku w filmie Mute Girl Reciting the Star-Spangled Banner55 Prod. Edison Manufacturing Company. pojawiło się miganie – oto na tle amerykańskiej flagi bohaterka „recytuje”, a dokładniej miga hymn Stanów Zjednoczonych. To bodaj pierwsza rejestracja języka migowego na taśmie filmowej. Szczególnie jednak interesujące są te przypadki, w których sami głusi sięgają po kamerę, by opowiadać swoje historie. Często mają one autotematyczny charakter i poruszają kwestie dotyczące życia z głuchotą i związanej z nią dyskryminacji. Warto w tym kontekście wspomnieć o filmie No Ordinary Hero: The SuperDeafy Movie w reżyserii Troy Kotsura (2013). Opowiada o głuchym aktorze (w tej roli niesłyszący John Maucere), który w telewizyjnych programach dla dzieci wciela się w rolę tytułowego głuchego superbohatera, jednak poza ekranem nie jest bynajmniej traktowany jak heros. Film porusza także jeden z istotnych problemów aktorów z niepełnosprawnościami: do ról głuchych oraz niepełnosprawnych bohaterów nagminnie angażuje się słyszących i sprawnych aktorów. W No Ordinary Hero znalazła się scena castingu, w którym bohater stara się o rolę głuchej postaci – przesłuchanie wygrywa jednak słyszący aktor. Wtedy zjawia się Marlee Matlin we własnej osobie, która nie dopuszcza do tego angażu, wygłaszając przy tym manifest o znaczeniu reprezentacji niepełnosprawności na ekranie. Maskarada, swoisty drag66 Tobin Siebers, Disability as Masquerade, „Literature and Medicine”, 2004, Spring, vol. 23, nr 1, s. 1–22. , który przywdziewają sprawni i słyszący aktorzy – zdobywając nierzadko wyróżnienia w uznaniu kunsztownych i wiarygodnych kreacji – poddawany jest krytyce, zarówno w studiach o niepełnosprawności, jak i aktywizmie. Grupie, która boryka się z brakiem reprezentacji i negatywnymi stereotypami, nie pozwala się bowiem na kreację własnego wizerunku, i to nawet wówczas gdy niepełnosprawni bohaterowie pojawiają się w scenariuszu77 Więcej na ten temat piszę w artykule W kostiumie niepełnosprawności, „Fragile. Pismo kulturalne” 2017, nr 1(35), s. 76–82. . Filmy głuchych i niepełnosprawnych twórców są rozproszone i często funkcjonują w zamkniętych obiegach konkretnych społeczności. Dlatego ważną rolę odgrywają festiwale filmowe poświęcone niepełnosprawności (takie jak odbywający się od 1970 roku SuperFest w San Francisco, Oska Bright Film Festival w Brighton, Together! Disability Film Festival w Londynie, ReelAbilities w Toronto, Picture This… International Disability Film Festival w Calgary czy Look and Roll w Bazylei) oraz festiwale kultury głuchych, jak kilkudniowy francuski Clin d’Oeil – Festival, Międzynarodowy Festiwal Sztuki w Językach Migowych. W zakresie głuchego filmu bodaj najciekawszą inicjatywą jest Deaf Film Festival odbywający się od 2005 roku co dwa lata w Rochester w Stanach Zjednoczonych, prezentujący wyłącznie filmy poświęcone tematyce niesłyszenia lub zrealizowane przez głuchych i słabosłyszących twórców. Pomimo nie zawsze satysfakcjonującej, ale jednak obecnej reprezentacji na ekranie niesłyszący musieli jednak odzyskać kino głównego nurtu jako widzowie. Studia o niepełnosprawności oraz studia nad głuchotą poprawę dostępności usług traktują najczęściej jako rezultat wspólnego aktywistycznego wysiłku i legislacyjny triumf88 Najbardziej znanym przykładem jest przyjęcie przez amerykański Kongres w 1990 roku ustawy Americans with Disabilities Act (ADA). Znaczenie ADA dla ruchu osób z niepełnosprawnościami – zarówno faktyczne, jak i symboliczne – jest nie do przecenienia. Ustawa ta wpisała w amerykańskie prawo równy dostęp wszystkich obywateli do przestrzeni publicznej – w tym środków transportu, treści medialnych czy tekstów kultury. Z dzisiejszej perspektywy zwycięstwo to oceniane jest jako niepełne, a legislacyjne wymuszanie uwzględnienia różnych ciał w projektowaniu budynków, mediów i środków komunikacji skutkuje czasami pasywno-agresywnymi modernizacjami (pisze o nich Jay T. Dolmage w Academic Ableism: Disability and Higher Education, University of Michigan Press, Ann Arbor 2017). . Przykładem takiej perspektywy może być książka Karen Peltz Strauss, w której zbiera ona i podsumowuje osiągnięcia głuchej wspólnoty w zakresie walki o równy dostęp do telekomunikacji. Książka ta wydana została pod znaczącym tytułem A New Civil Right: Telecommunication Equality for Deaf and Hard of Hearing Americans99 Karen Peltz Strauss, A New Civil Right: Telecommunication Equality for Deaf and Hard of Hearing Americans, Gallaudet University Press, Washington DC 2006. . Dostępność telefonii i telewizji autorka nazwała nowym prawem obywatelskim, umiejscawiając je obok innych praw politycznych wywalczonych przez kobiety oraz mniejszości etniczne i seksualne. Strauss posługuje się kategorią równości, która tradycyjnie dotyczy takich sfer życia społecznego, jak edukacja, rynek pracy lub prawa wyborcze, wskazuje jednak, że także dostęp do telefonii i telewizji może być rozpatrywany w kategoriach wykluczenia i nierówności. W ostatnim członie tytułu nieprzypadkowo pojawiają się słowa „głusi i niedosłyszący Amerykanie”, a nie – jak się często pisze – „osoby” lub „ludzie”. Podkreśla to obywatelską podmiotowość oraz uwspólnia z innymi członkami społeczeństwa w zakresie obywatelskich swobód i praw. Legislacyjne i prawne zabezpieczenie pełnego kulturowego obywatelstwa1010 Cultural citizenship; zob. Renato Rosaldo, Cultural Citizenship in San Jose, California, „PoLAR: Political and legal anthropology review” 1994, vol. 17, nr 2, s. 57–64; Aihwa Ong, Cultural Citizenship as Subject-making: Immigrants Negotiate Racial and Cultural Boundaries in the United States, „Current Anthropology” 1996, vol. 37, nr 5, s. 737–762. , obejmującego dostęp do sfery mediów i sztuk audiowizualnych jest bez wątpienia wielkim sukcesem społeczności głuchych i wielokrotnie omawiane było w powszechnym piśmiennictwie, dlatego pragnę skupić się na tym, co je poprzedziło i umożliwiło. Podobnie bowiem jak w wypadku telefonii tak i kino (a później kolejno telewizja i internet) odzyskiwane były przez niesłyszących użytkowników ich własnym wysiłkiem. Kluczem do opisu tej historii czynię praktyki „zrób to sam” oraz „zróbmy to razem”. Są one efektem twórczej i sprawczej relacji użytkownika z techniką, ale bywają także aktywnością o charakterze politycznym, krytycznym oraz emancypacyjnym. Taki właśnie wymiar miało samodzielne dodawanie napisów w filmach kinowych, czyli „napisywanie”1111 W języku angielskim dla napisów (captions) istnieje forma czasownikowa i przymiotnikowa – słowa captioning oraz captioned. Przekładam je jako „napisywanie” oraz „napisywany”. Terminy te w języku polskim oznaczają inskrybowanie czy wpisywanie, jednak tutaj i w dalszej części rozdziału, w celu uproszczenia wywodu będę używać tych terminów, by przywołać proces przygotowywania napisów dla niesłyszących. , zanim napisy dla niesłyszących stały się usługą wymaganą prawem. 1. Zrób to sam Kino u swych początków nie czyniło różnicy między słyszącymi a głuchymi widzami – jakkolwiek film nigdy nie był medium niemym, z salami wypełnionymi gwarem, narratorami i muzyką, uzupełniającymi wizualną opowieść, to był realizowany w dużej mierze poza językiem. Jego dynamiczny rozwój i ogromna popularność w Stanach Zjednoczonych nieprzypadkowo zbiegły się w czasie z masową imigracją z Europy w początkach XX wieku. Ta zaś rodziła zapotrzebowanie na niedrogą i dostępną rozrywkę dla nowych obywateli, którzy nie zawsze swobodnie posługiwali się językiem angielskim – podobnie jak głusi Amerykanie. Niesłyszący korzystali z kinematografii nie tylko na równych prawach, można uznać ich wręcz za uprzywilejowanych widzów, którzy z seansów wynosili więcej niż osoby słyszące, jeśli tylko potrafili czytać z ruchu warg1212 Wbrew potocznym opiniom czytanie z ruchu warg nie jest zdolnością przyrodzoną osobom niesłyszącym czy umiejętnością, którą „naturalnie” zastępują oni słuch. To sprawność, której trzeba się nauczyć i wyćwiczyć – była stałym elementem edukacji głuchych. Popularność czytania z ruchu warg wzrosła po pierwszej wojnie światowej, gdy powracającym z frontu ogłuchłym weteranom proponowano szkolenia w tym zakresie i wydawano z myślą o nich specjalne samouczki – regularnie materiały edukacyjne publikował magazyn „The Volta Review”, otwierano także specjalne szkoły i kursy czytania z ruchu warg. , na co edukacja głuchych kładła niemały nacisk. Filmy realizowane były masowo w warunkach, w których nikt na planie nie musiał krzyczeć „cisza!” – kamera i tak nie rejestrowała dźwięku. W tym hałaśliwym środowisku aktorzy nie byli zobowiązani do wypowiadania z góry ustalonych kwestii, improwizowali lub rozmawiali ze sobą – zdarzało się, że nazbyt swobodnie. Wulgaryzmy wypowiadane przez aktorów, jakkolwiek umykały słyszącej widowni, bywały odczytywane właśnie z ruchu warg i gorszyły głuchych widzów. Dowodzi tego gniewny list niesłyszącej kobiety urażonej nieprzystojnym językiem jednego z aktorów – wezwała w nim producenta filmu do większej dyscypliny na planie1313 W reakcji na głosy oburzenia w 1911 roku Board of National Moving Picture Film Censors wskazało (słyszącą) delegatkę, by tropiła w filmach treści obsceniczne (za: J.S. Schuchman, Hollywood Speaks: Deafness…, s. 36). . W epoce przeddźwiękowej kino nie miało barier także dla niesłyszących aktorów, których niewyraźna czy odmiennie brzmiąca wymowa nie była przeszkodą, gdyż nie było jej słychać w filmie. Dzięki temu karierę filmową mógł rozwijać na przykład głuchy Granville Redmond (1871–1935), choć czynił to raczej z finansowej potrzeby niż aktorskich ambicji. Ten odnoszący spore sukcesy amerykański impresjonista dorabiał, statystując w niemych filmach, w pierwszym zagrał w 1915 roku (In the Art Studio). Gdy poznał Charliego Chaplina1414 Granville Redmond zaznajomiony był z wieloma ówczesnymi osobistościami, w tym Ignacym Paderewskim, Jackiem Londonem i Buffalo Billem (za: Harry G. Lang, Bonnie Meath-Lang, Deaf Persons in the Arts and Sciences, Greenwood, Westpoint–London 1995, s. 3). , ten życzliwie udostępnił mu miejsce w swoim studiu filmowym na pracownię malarską, nabywał jego obrazy, a także zatrudniał w filmach w czasach, gdy malarz popadał w kłopoty finansowe1515 Tamże, s. 302. . Redmond wystąpił w najsłynniejszych filmach Chaplina: Pieskim życiu (1918), Brzdącu (1921), Światłach wielkiego miasta (1921), pojawiał się również u Freda Niblo w Trzech muszkieterach (1921) oraz u Arthura Rossona w You’d Be Surprised (1926). Jak wspominał malarz, domowy budżet podreperował nie tylko dzięki honorariom za udział w filmach. Wchodząc w świat aktorów, reżyserów i operatorów, zawarł wiele znajomości, dzięki czemu wzrosła sprzedaż jego obrazów1616 Por. Scott A. Shields, Redmond and Chaplin: Granville Redmond’s Surprising Silent Film Career, 10.20.2020, https://www.crockerart.org/oculus/granville-redmonds-silent-film-career, dostęp: 21.10.2020. . Współpraca Redmonda z Chaplinem czyni malarza postacią wyjątkową, ale nie tylko z uwagi na jego udział w głównym nurcie kultury popularnej. W Głuchym piśmiennictwie panuje przekonanie, że wywarł on wpływ na mistrza kina, w szczególności na jego metodę aktorską. Miała ona wiele czerpać z ekspresji typowej dla języka migowego i jej pozawerbalnego charakteru. Już w 1925 roku inny głuchy aktor, Albert Ballin, pisał: Zażyłość między Redmondem a Chaplinem silnie wpłynęła na grę aktorską tego drugiego. Czy zauważyliście, że Chaplin wykonuje wiele gestów, które przypominają znaki migowe głuchoniemych, a przy tym nigdy nie oddaje słów ruchem warg, które nie mogą być ani usłyszane ani zrozumiane. Te, jeśli istotne, mogłyby z powodzeniem zostać zastąpione napisami – najbardziej nudną i marnotrawną metodą tłumaczenia czegokolwiek w kinie1717 Albert V. Ballin, Granville Redmond, Artist, „The Silent Worker” 1925, vol. 38, nr 2, s. 90. . Na Chaplinowskie inspiracje Redmondem wskazuje się do dziś, powołując się na zdjęcie obydwu artystów, na którym Redmond zdaje się pokazywać skupionemu Chaplinowi znak migowy lub literę alfabetu palcowego1818 Alfabet palcowy to system znaków migowych odpowiadających literom alfabetu, co umożliwia „przeliterowanie” wyrazów. Stosowany jest w wypadku nazw własnych, nowych słów, które nie mają jeszcze znaków migowych, oraz by się upewnić, że rozmówcy dobrze się zrozumieli. Alfabet palcowy nie ma uniwersalnego charakteru, co oznacza, że narodowe języki migowe posługują się różnymi alfabetami. . Jednak po uważniejszym przyjrzeniu się fotografii zauważyć można, że Redmond trzyma w dłoni kartkę i pióro – stały zestaw „komunikacyjny” głuchych w słyszącym środowisku – co wskazywałoby, że malarz raczej z Chaplinem pisał, niż migał. Niewykluczone wszelako, że Chaplin rzeczywiście uczył się języka migowego. Sam wprawdzie o tym nie wspominał, jednak Redmond zwierzył się raz: „Charles Chaplin ma niezwykle wdzięczne ruchy dłoni, niestety odczytuje je bardzo wolno. Jego kamerzysta, Rolland Totheroh, jest w tym świetny. Za to młody reżyser Eddie Sutherland jest najlepszy z nich wszystkich, błyskawicznie czyta i jest najbardziej obrazowy”1919 Mary Jean Haley, Granville Redmond: A Triumph of Talent and Temperament, Granville Redmond, Oakland Museum, Laguna Art Museum, Laguna Beach, CA 1989, s. 32. . Głuche próby wpisania głuchoty i głuchej tradycji w kreacje i aktorską personę Chaplina odczytać można jako charakterystyczne dla grup mniejszościowych poszukiwanie własnego śladu w praktykach i dorobku kulturowym głównego nurtu. Tego samego, który często bywa dla nich niedostępny i deprecjonuje ich znaczenie2020 Relacja Redmonda i Chaplina to nie jedyny przykład wpływów głuchej spuścizny w kinie – w podobnym duchu w Głuchym piśmiennictwie opisywany jest także Lon Chaney, gwiazdor amerykańskiego kina epoki przeddźwiękowej, który słynął z ponadprzeciętnej ekspresji ciała i twarzy. Zdolność ta miała być rezultatem wieloletniej komunikacji z niesłyszącą matką poprzez gesty i pantomimę (Chaney nie znał języka migowego). . Granville Redmond nie był jedynym niesłyszącym aktorem na amerykańskich planach filmowych. Z powodzeniem odnalazł się tam cytowany wyżej Albert Ballin, głuchy malarz, który po europejskim epizodzie powrócił do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaangażował się w przemysł filmowy. Nie tylko występował jako statysta, ale także prowadził wywiady z gwiazdami dla adresowanego do głuchych czasopisma „The Silent Worker”2121 Albert V. Ballin, An Important Interview (an Interview with Lon Chaney), „The Silent Worker” 1926, vol. 38, nr 9, s. 411, 414. . Również Ballina wpisuje się w topos głuchego aktora inspirującego słyszących kolegów przez język migowy i alfabet palcowy, a czasopismo, dla którego pracował, opublikowało zdjęcie, na którym malarz pokazuje alfabet palcowy popularnej w latach 20. aktorce Laurze La Plancie2222 Albert V. Ballin, Deaf Movie Actors and Their Prospects in Screenland, „The Silent Worker” 1927, vol. 39, nr 7, s. 214–217. . Pomimo że Ballin odnalazł się w przemyśle filmowym, pozycja, jaką w nim zajął – statysty i postaci dalekoplanowej – nie satysfakcjonowała go i opisywał ją gorzko jako rezultat upartego i ustawicznego wdzierania się na plany filmowe2323 Tamże, s. 214. . Bardziej eksponowaną rolę zagrał tylko w filmie His Busy Hour z 1926 roku, którego reżyser James O. Spearing we wszystkich rolach obsadził niesłyszących aktorów. Był to element większego projektu, którego celem było zachęcenie głuchych do zainwestowania w film i stworzenia „głuchej” wytwórni filmowej2424 Podaję za: John S. Schuchman, The Silent Film Era: Silent Films, NAD Films, and the Deaf Community’s Response, „The Sign Language Studies” 2004, vol. 4, nr 3, Spring, s. 233. . His Busy Hour nie wzbudził jednak większego zainteresowania ani wśród słyszącej, ani głuchej publiczności i nie wyszedł poza bardzo ograniczony krąg dystrybucyjny. Pomysł stworzenia głuchego przemysłu filmowego nie zainteresował niesłyszących. W połowie lat 20. XX wieku nie musieli jeszcze poszukiwać własnych źródeł filmowej rozrywki, gdyż filmy realizowane przez słyszące wytwórnie i ekipy były dla nich w pełni dostępne. Ballin pozycję głuchych aktorów w amerykańskim przemyśle filmowym określił jako rozczarowującą, z powodu bariery komunikacyjnej i faktu, że reżyserzy nie znali języka migowego, który pozwoliłby na swobodną współpracę z głuchym aktorem. Porozumiewanie się z pomocą tłumacza było rozwiązaniem trudnym do zaakceptowania, bowiem na planie każda minuta przeliczana jest na dolary pracy ekipy oraz wynajmu sprzętu i studia. Większą swobodę i szansę na bardziej satysfakcjonującą karierę mieli ci głusi aktorzy, którzy odebrali oralne wykształcenie i posługiwali się językiem mówionym. Należeli do nich pochodząca z Kuby Carmen de Arcos, jedyna głucha kobieta występująca w amerykańskich filmach ery kina niemego2525 The SAGE Deaf Studies Encyclopedia, red. Genie Gertz, Patrick Boudreault, SAGE Publications, Los Angeles–London–New Delhi–Singapore–Washington DC 2016, s. 5. , oraz Emerson Romero (1900–1972), do którego jeszcze powrócę. Ballin zdecydowanie jednak podkreślał, że we wszystkich studiach filmowych, z jakimi współpracował, traktowany był uczciwie i z szacunkiem. John S. Schuchman2626 J.S. Schuchman, The Silent Film Era…, s. 231–238. , stwierdził, że z głuchej perspektywy epoka kina niemego jest „złotą erą” filmu, w którym niesłyszący uczestniczyli zarówno jako widzowie, jak i aktorzy mający możliwość realizować się artystycznie i twórczo. O skali kinomani wśród niesłyszących pewne wyobrażenie daje głucha prasa, na łamach której tematyka filmowa gościła regularnie w formie opisów i omówień poszczególnych obrazów, a także doniesień ze świata filmu. Film dźwiękowy a głusi widzowie Wprowadzenie dźwięku jako nieodzownego elementu dzieła filmowego, zintegrowanego ze sferą wizualną nie nastąpiło skokowo w 1927 roku wraz z premierą słynnego Śpiewaka jazzbandu2727 Reż. Alan Crosland, 1927. . Jednak od końca lat 20. XX wieku „dźwiękowce” – jak je nazywano w Polsce – zyskiwały na popularności i znaczeniu mimo oporu części krytyków filmowych i twórców. Filmy nie tyle uzupełnione zostały o sferę dźwiękową, która przemawiając do słyszących widzów, pozostawiłaby głuchych z nieco uszczuplonym, ale jednak zrozumiałym przekazem. Dźwięk zmienił film w sposób tak głęboki i strukturalny, odmieniając strategie opowiadania, że kino stało się dla głuchych widzów niedostępne – zbyt wiele informacji koniecznych do zrozumienia fabuły przekazywano w dialogach, a te były poza zasięgiem niesłyszących. Przywołany już Emerson Romero z przekąsem oceniał, że filmy dźwiękowe całkowicie pozbawione zostały akcji i składają się ze „scen, w których aktorzy pojawiają się na ekranie i mówią, mówią, mówią”2828 Emerson Romero, The National Film Library for The Deaf, „The Silent Worker” 1951, vol. 3, nr 5, s. 23. . George Veditz, były prezydent National Association of the Deaf (NAD) oraz inicjator Funduszu Filmowego, w ramach którego NAD samo produkowało filmy w języku migowym, podczas dorocznej konferencji stowarzyszenia w 1930 roku ubolewał: „Nie da się wypowiedzieć, jak ogromną rolę w życiu głuchych odgrywały filmy w swej przeszłej, niemej formie. Podobnie niewypowiedziana jest strata, którą przyniosły filmy dźwiękowe (…), nie tak dotkliwa dla słyszących, ale sprawiająca, że już niewielu głuchych chodzi do kina”2929 George W. Veditz, Motion Pictures and the Deaf, „American Annals of the Deaf” 1931, vol. 76, nr 3, s. 299. . Veditz wezwał do powołania komisji, która reprezentując środowisko głuchych, stanęłaby do negocjacji z największymi wytwórniami filmowymi: Metro-Goldwyn-Mayer, Paramount, Columbia, Warner Brothers czy Universal. Jej celem miałoby być przywrócenie znanych z filmów niemych tablic z dialogami, jak bowiem argumentował Veditz, to nie dźwięk, ale eliminacja napisów odcięła głuchych od rozrywkowych oraz edukacyjnych walorów filmografii. Zachowanie ich dałoby głuchym widzom dostęp do dialogów, będących siłą napędową zarówno fabuły, jak i sytuacyjnego i komunikacyjnego humoru. Skorzystaliby na nich również słyszący widzowie w wypadku, gdyby na przykład stracili wątek w oglądanym filmie3030 Tamże, s. 299–300. . Pomimo deklaracji Veditza, że trzy miliony głuchych i słabosłyszących Amerykanów straciło dostęp do kina, głucha społeczność okazała się widownią zbyt nieliczną, by na jej potrzeby specjalnie produkować nieme wersje filmów lub utrzymywać praktykę umieszczania plansz z napisami. Udźwiękowienie filmu – bez reszty i obejmujące wszystkie gatunki – stosunkowo szybko stało się faktem, a głusi próbowali nadal uczestniczyć w nowej, dźwiękowej kulturze filmowej. Jedną ze strategii było oglądanie uprzedzone, czyli po uprzednim zapoznaniu się z treścią filmu. Pomocne w tym były szczegółowe recenzje czy raczej opisy fabuły filmów zamieszczane w głuchej prasie. W spojlowaniu przodował „The Silent Worker”, na łamach którego recenzenci programowo zdradzali narracyjne triki i zawiłości, by po wcześniejszej lekturze głusi nadążyli w kinie za fabułą, której nie mogli wynieść z dialogów. Innym sposobem radzenia sobie w tej sytuacji było organizowanie seansów, podczas których film na żywo tłumaczony był na język migowy. Wydarzenia takie organizowane były w kinach, których właściciele nie chcieli rezygnować z głuchych klientów. Tłumacza wyposażano w białe rękawiczki odbijające światło z ekranu i przez to widoczne dla widzów. Zdarzały się również seanse, podczas których tłumacze migali we fluorescencyjnych rękawiczkach świecących w ciemnej kinowej sali. Strategia ta sprawdzała się jednak tylko w niektórych głuchych społecznościach, które były na tyle liczne i zorganizowane, by opłacić wynajęcie kina oraz tłumacza. Nie było to jednak rozwiązanie, które mogłoby na stałe przywrócić głuchym kinomanom ich ulubioną rozrywkę, toteż podejmowano próby rozwiązania problemu u źródła. Indywidualne osoby, wspólnoty i stowarzyszenia zaczęły słać do producentów filmowych petycje, naciskając, by wytwórnie zaczęły uwzględniać potrzeby głuchych widzów3131 Gallaudet University Archives, Collection of the National Association of the Deaf, MSS 81, box 2, folder 6, NAD Proceedings 8th Trinnial Convention, 1937. . Producentów zapewniano, że w głuchej społeczności mają wiernych miłośników i oddanych klientów gotowych płacić za nieme seanse. Dekadę po premierze Śpiewaka jazzbandu stało się już jasne, że kino nieme nie powróci. Głusi rozpoczęli zatem starania o zapewnienie dla każdego filmu wersji dla głuchych, czy to przez wmontowane tablice napisowe, czy napisy na taśmie filmowej. Z takim właśnie postulatem w 1937 roku wystąpiło NAD, wspierając oficjalną prośbę wystosowaną przez Louisiana School for the Deaf. Opatrzone napisami kopie miałyby być dystrybuowane w szkołach dla głuchych oraz instytucjach kultury ukierunkowanych na niesłyszących. NAD zachęcało, aby konsekwentnie bombardować „kierownictwo filmowe” podobnymi apelami. Zadecydowano także, że samo NAD wystosuje petycję do producentów filmowych, by zachowali „drukowane napisy” w filmach3232 Tamże. . Pomimo tych wysiłków rodzima kinematografia stała się dla niesłyszących Amerykanów w dużej mierze niedostępna. Ci spośród nich, którzy mieszkali w dużych miastach o bogatej ofercie kulturalnej, mieli przynajmniej dostęp do filmów zagranicznych, głównie europejskich, które opatrywane były napisami w języku angielskim3333 Edmund B. Boatner, Captioned Films for the Deaf, „American Annals of the Deaf” 1951, vol. 96, nr 3, s. 347; Frederick Rukdeshal, J. Pierre Rakow: Pioneer in Captioned Films, „The Silent Worker” 1962, vol. 14, nr 9, s. 3. . Pionierskie (nieznośne) napisy dla głuchych Przełom dźwiękowy odciął od kina nie tylko głuchych widzów, ale i niesłyszących aktorów. Ich mowa, nie dość wyraźna i nie zawsze dobrze brzmiąca, była nie do przyjęcia, podobnie jak nazbyt silny akcent aktorów imigrantów. Wielu artystów musiało porzucić karierę filmową, gdyż jednymi z niezbywalnych elementów warsztatu aktora filmowego stały się ładny głos, dobra dykcja (szczególnie na początku, gdy jakość rejestrowanego dźwięku była niska) oraz zdolności wokalne3434 Przykładem znaczenia pięknego, dźwięcznego i miło brzmiącego głosu w kinie dźwiękowym – szczególnie w przypadku aktorek – jest komedia muzyczna Deszczowa piosenka (reż. Stanley Donen, Gene Kelly, 1952). Postać Liny Lamont (Jean Hagen) ukazuje zawodową tragedię wielu aktorów i aktorek w obliczu przełomu dźwiękowego. Oto gwiazda ze względu na piskliwy i nieprzyjemny głos traci rolę i mężczyznę na rzecz aktorki nowego typu (Debbie Reynolds), oczarowującej nie tylko piękną twarzą, ale i uroczym śpiewem. Głos Lamont staje się przedmiotem drwin, a w kulminacyjnej scenie jej niedostatki wokalne zostają ujawnione, co prowadzi do skompromitowania gwiazdy podczas występu na żywo. . Odejść z branży musiał także niesłyszący Emerson Romero, który w latach swej ekranowej świetności występował pod pseudonimem Tommy Albert. Z pochodzenia Kubańczyk edukację odebrał w Stanach Zjednoczonych, gdzie uczęszczał do nowojorskiej Wright Oral School3535 Ta nowojorska szkoła nauczała metodą oralną, a więc nastawioną na naukę wymowy i opanowanie języka werbalnego. Jej założyciel John D. Wright pozostawał w kontaktach z A.G. Bellem, jednym z najaktywniejszych promotorów oralizmu w edukacji. Do szkoły uczęszczała głucho-niewidoma Helen Keller, późniejsza działaczka społeczna i pisarka.  – szkoły dla głuchych ukierunkowanej na rehabilitację mowy i nauczanie werbalnego języka angielskiego. Romero uzyskał dzięki temu komunikacyjną swobodę w języku angielskim i hiszpańskim, co umożliwiło mu dalszą edukację (ukończył studia inżynierskie) i otwarło drogę do kariery filmowej. Zanim Romero rozpoczął karierę w Hollywood, potencjał wysportowanego młodzieńca (trenował zapasy3636 H.G. Lang, B. Meath-Lang, dz. cyt., s. 302. ) dostrzegł jego brat, który we własnej wytwórni Pan-American Film Corporation w Hawanie realizował filmy promujące Kubę jako cel turystycznych podróży. W tych reklamowych produkcjach Emersona Romera zobaczył aspirujący reżyser, urodzony w Limie Richard Harlan. W 1926 roku sprowadził on Romera do Hollywood, gdzie zatrudnił go przy kilku filmach, które udało mu się samodzielnie wyreżyserować. Ostatecznie Romero wystąpił w ponad dwudziestu komediach3737 Elliot Rosenholz, Ruth Brown Sturm, Emerson Romero: Man of Thousand Lives, „The Deaf American” 1972, vol. 24, nr 5, s. 8. , w których wcielał się w role dowcipkujących amantów i czynił kaskaderski użytek ze swych akrobatycznych zdolności. Jego głuchoty nieświadomi byli zarówno słyszący, jak i głusi widzowie. „The Silent Worker” w 1927 informował czytelników: „Jeśli mieliście rzadką okazję zobaczyć takie filmy, jak Beachnuts, The Cat’s Meow, Sappy Days, Great Guns czy Hen-Pecked in Morocco, to oglądaliście głuchego aktora. To nie kto inny jak Tommy Albert, który udowadnia światu, że nie trzeba słyszeć, by działać w branży filmowej”3838 John E. Penn, A Deaf Movie Star, „The Silent Worker” 1927, vol. 39, nr 6, s. 162. . Pomimo dobrego przygotowania i wyrehabilitowanej mowy Emerson Romero nie poradził sobie w Hollywood po tym, jak film dźwiękowy stał się nową normą. Początkowo pracował w banku, ale większość zawodowego życia spędził w Republic Aviation Corporation – firmie, która w trakcie drugiej wojny światowej produkowała samoloty bojowe. Nie porzucił jednak aktorstwa – zaangażował się w Nowym Jorku w niezależny głuchy teatr, który stał się jedną z najpopularniejszych form rozrywki dla niesłyszących, odkąd zostali odcięci od kina3939 Jak wskazują historycy, głucha społeczność pozbawiona kina w poszukiwaniu rozrywki zwróciła się ku teatrowi – swoistą ambicją większych i bardziej dynamicznych głuchych wspólnot było powołanie i utrzymanie aktywnego zespołu teatralnego (J.S. Schuchman, The Silent Film Era…). W 1967 roku powołano National Theatre of the Deaf, którego aktorzy trafiali do produkcji głównego nurtu, odtwarzając postacie niesłyszących bohaterów: Audrey Norton wystąpiła w serialu Mannix (odcinek The Silent Cry, 1968), Phyllis Frelich zagrała główną rolę w nagradzanej broadwayowskiej sztuce Dzieci gorszego Boga (1979). W jej ekranizacji w główną rolę wcieliła się także niesłysząca Marleen Matlin, za co w 1986 roku zdobyła Oscara. . Cynthia Peters, analizując rozwój amerykańskiej literatury migowej, wskazała na znaczenie tradycji wodewilowej w głuchych amerykańskich wspólnotach: spektakle komponowano z fragmentów migowych, pantomimicznych i aktorskich4040 Cynthia Peters, Deaf American Literature: From Carnival to the Canon, Gallaudet University Press, Washington, D.C., 2000, s. 106. . W takiej właśnie ramie gatunkowej Peters umieszcza pohollywoodzką aktywność teatralną Emersona Romera. Jednak z perspektywy czasu bardziej interesujące niż teatralne działania Romera okazały się jego próby udostępniania głuchym widzom kina dźwiękowego. Podjął je po zakończeniu drugiej wojny światowej, korzystając z filmowego doświadczenia zdobytego w latach 20., gdy aktorzy wykonywali na planie filmowym (szczególnie w filmach niskobudżetowych) prace techniczne i organizacyjne. Romero, gdy współpracował z Richardem Harlanem, pomagał w realizacji zdjęć, montażu, a także wmontowywał napisy dialogowe i sytuacyjne w gotową taśmę filmową. Opierając się na tym doświadczeniu, Romero postanowił użyć właśnie tablic z napisami, by przywrócić głuchym dostęp do rozrywki kinowej. W 1947 roku Romero nabył za własne środki kilka filmów dźwiękowych4141 Gallaudet Encyclopedia of Deaf People and Deafness, vol. 3, red. John V. Van Cleve, Gallaudet University Press, Washington, D.C. 1987, s. 270.  – zarówno fabularnych, jak i dokumentalnych. Miały się stać zaczątkiem narodowej filmoteki dla niesłyszących4242 Romero nazwał ją National Film Library for the Deaf – tak o planowanych zbiorach pisano w notatce opublikowanej w „The Volta Review” 1947, vol. 49, nr 11, s. 524. . Jak po latach wspominał, wybierał obrazy, które „miały na tyle akcji, by mieć walor rozrywkowy, a jednocześnie zawierały możliwie mało scen dialogowych”4343 Emerson Romero, The National Film Library…, s. 23. . Napisy, jak za dawnych czasów kina niemego, wmontowywał w taśmę filmową. Proces ich przygotowywania Romero określił jako „w gruncie rzeczy prosty, choć wymagający żmudnej i uważnej pracy”4444 Tamże, s. 23. Co charakterystyczne, gdy pracował z Harlanem, tę samą czynność opisywał jako trudniejszą, niż mogło się widzom wydawać. Zob. J. E. Penn, dz. cyt., s. 163. . Romero wraz z kopią filmu nabywał listę dialogową. Następnie oglądał film kilkukrotnie, by dobrze zaznajomić się z fabułą i lokalizacją dialogów, a także podjąć decyzję o wyeliminowaniu tych kwestii mówionych, które nie wpływały znacząco na zrozumienie akcji. Dialogi, które pozostawiał w filmie, skracał i upraszczał (w jednym z wywiadów przyznał, że tym zajmowała się jego głucha żona Emma4545 Man With No Hearing Has Extra Big Heart, And Hobby to Prove It, wywiad, „The Mechanist” 1955, vol. X, nr 31, s. 13. ), by uzyskać jak najkrótszy tekst. Mimo selekcji i skrótów filmy nadal miały do około 500 tablic dialogowych – Romero drukował je i wysyłał do laboratorium w Nowym Jorku, by tam zostały sfilmowane na taśmie. Wycięte klatki wmontowywał w oryginalną rolkę z filmem w miejsce fragmentów między otwarciem a zamknięciem ust aktora wypowiadającego kwestię. Plansza widoczna była na ekranie zgodnie ze wzorem: jedna sekunda na każde dwa wyrazy napisu4646 Szczegółowy opis pracy Romero zamieścił w artykule The National Film Library..., s. 23. . Tak przygotowane filmy Romero wyświetlał w „głuchych miejscach”: szkołach, klubach i kościołach4747 H.G. Lang, B. Meath-Lang, dz. cyt., s. 303; That’s My Pop, wywiad, „The Deaf American” 1965, nr 9–10 (July–August), s. 10. . Pokazy te nie spotykały się jednak z entuzjastycznym przyjęciem ze względu na stopień ingerencji w każdy z tak spreparowanych obrazów. Mówione dialogi całkowicie zmieniły medium filmowe, które zaczęło operować nowymi środkami narracji, budowania napięcia czy operowania dowcipem. Kilkaset cięć przerywających ujęcia musiało być dla widzów uciążliwe – film stawał się przez to bardzo długi, a jego odbiór wymagający, gdyż pomimo skrótów napisy były bardziej złożone niż często zaledwie kilkuwyrazowe tablice w kinie niemym. Słabosłyszący oraz słyszący widzowie musieli się dodatkowo borykać z kompletnie zrujnowaną ścieżką dźwiękową poszarpaną wielokrotnymi cięciami. Oglądaniu filmów nie sprzyjał też fakt, że Romero mógł uzyskać tylko zużyte taśmy ze starymi filmami nienajlepszej jakości, które same w sobie były niezbyt atrakcyjną propozycją. Producenci nie chcieli udostępniać nowych filmów w obawie przed pojawieniem się nielegalnych kopii4848 Edmund B. Boatner, Captioned Films for the Deaf, „American Annals of the Deaf” 1981, vol. 126, nr 5, s. 521.  – ten lęk i wątpliwości nie opuszczą przemysłu filmowego przez kolejne dekady, utrudniając dostęp zarówno głuchym, jak i niewidomym odbiorcom, dla których przygotować trzeba było audiodeskrypcję. Obrana przez Romera metoda napisywania filmów wydawać może się nietrafiona, jednak na pewno była wykonalna w domowych warunkach. Romero nie był zresztą jedynym, który za pomocą tablic dialogowych udostępniał niszowym grupom widzów filmy dźwiękowe. Kirsten Thomson wskazała, że w dokładanie takiej samej, najtańszej z możliwych form prezentowano amerykańskie filmy na mało rentownych rynkach zagranicznych – na przykład w Polsce4949 Kristin Thompson, Exporting Entertainment: America in the World Film Market, 1907–1934, British Film Institute, London 1985, s. 159. . I w tych wypadkach w miejsce aktorów wypowiadających dialogi wmontowywano tablice z napisami w języku narodowym. Brak zainteresowania filmami napisywanymi tą metodą w połączeniu z koniecznością samofinansowania i całkowitym brakiem wsparcia ze strony producentów sprawił, że „filmoteka” Romera pozostała jedynie w sferze zamierzeń. Opracował cztery filmy pełnometrażowe oraz kilka filmów dokumentalnych i krótkich metraży5050 That’s My Pop, s. 10. W 1951 roku Romero wspominał o pięciu napisywanych filmach (E. Romero, The National Film Library…, s. 23). . Wydatki związane z tą działalnością przerastały możliwości byłego aktora – koszt udostępnienia jednego filmu wynosił około tysiąca dolarów (w tym zakup filmu i listy dialogowej, wydruk tablic, nagranie ich i wywołanie)5151 Man With No Hearing…, s. 13. . Jak wspominał Romero, dodanie plansz dialogowych do filmu fabularnego zajmowało mu co najmniej tydzień codziennej, ośmiogodzinnej pracy5252 E. Romero, The National Film Library…, s. 23. . Mimo przeciwności Romero usiłował organizować zbiórki pieniędzy na rozwój swojej filmoteki i jeszcze w 1955 roku snuł plany o kolekcji stu pełnometrażowych filmów5353 Man With No Hearing…, s. 13. . Działalność filmowa Romera oraz animowanie nowojorskiej głuchej sceny teatralnej pozwalają dostrzec w nim społecznika, osobę z własnej inicjatywy działającą na korzyść głuchej wspólnoty i samodzielnie organizującą środki na ten cel. Jego praca na rzecz udostępniania filmów określana bywała zamiłowaniem5454 Por. Emerson Romero: Original Deaf Movie Captioner, https://deafdigest.net/emerson- romero-original-deaf-movie-captioner/, dostęp: 26.07.2020. , wielkodusznym hobby czy nawet działalnością humanitarną5555 Man With No Hearing…, s. 13. , a on sam nagrodzony został w 1970 roku przez nowojorski oddział NAD za „wyróżniającą się wolontariacką służbę głuchej wspólnocie (…), niestrudzoną pracę i poświęcenie na jej rzecz”5656 E. Rosenholz, R. Brown Sturm, dz. cyt., s. 10. . Warto się przyjrzeć jego działalności także przez pryzmat praktyk „zrób to sam”, które z jednej strony są elementem ekonomii niedoboru, z drugiej zaś strony rozważać można je jako działalność o charakterze politycznym. Samodzielne naprawianie i wykonywanie przedmiotów czy dostarczanie usług było niezbywalnym elementem codziennego życia, który zmienił stymulowany powojennym boomem produkcyjnym zachodni konsumpcjonizm. Wcześniej społeczności rolnicze oraz rzemieślnicze oparte były na samodzielnej produkcji żywności, przedmiotów codziennego użytku oraz praktykach naprawiania i konserwacji. Dziś podobne działania wiązane są z niedostatkiem (czy to produktów na rynku czy zasobów w portfelach ludzi) lub alternatywnymi, politycznie świadomymi wyborami. Praktyki „zrób to sam” weszły do palety działań zachodniej kontrkultury, nie tyle nawet lat 60., ile końca XX wieku – George McKay, badacz, pisarz i muzyk, pisał o latach 90. : „Dzisiejsi aktywiści wolą robić rzeczy (…), ich aktywizm ma nowe imię: kultura zrób to sam”5757 George McKay, DiY Culture: Party & Protest in Nineties Britain, Verso, New York 1998, s. 20–21. . W tej tradycji interpretacyjnej „kultura zrób to sam” rozumiana jest jako intencjonalnie niezorganizowana praktyka oporu wobec dominującego porządku. W latach 90. „zrób to sam” postrzegane było i analizowane jako forma oddolnego działania politycznego. Elaine Brass i Sophie Poklewski Koziell5858 Elaine Brass, Sophie Poklewski Koziell, Gathering force: DIY Culture – Radical Action for Those Tired of Waiting, Big Issue Writers, London 1997. przedstawiły je jako narzędzie odzyskiwania władzy, wzmacniania się, a nawet działanie o akceleracjonistycznym charakterze – mające przyspieszyć społeczną i kulturową zmianę. Dla osób z niepełnosprawnościami porządkiem, wobec którego się buntują, jest ableizm, dla głuchych zaś oralizm; oba nie tylko wykluczają, ale istotnie utrudniają codzienne funkcjonowanie, w tym możliwość pełnego kulturowego obywatelstwa. Mimo że filmoteka Romera wpisuje się w ekonomię niedoboru i braku, który użytkownicy łatają samodzielnie wytwarzanymi produktami i niezbędnymi kompetencjami5959 Obecnie problematyka naprawiania, ponownego używania i praktyk „zrób to sam” badana jest szczególnie często w odniesieniu do krajów byłego bloku wschodniego. Strategie takie właściwe są jednak nie tylko społecznościom ubogim i borykającym się z deficytami – Stefan Krebs analizuje z perspektywy praktyk „zrób to sam” konsumpcję dóbr luksusowych na początku XX wieku na przykładzie samochodów. Ich kierowcy (zatrudniani przez właścicieli) wobec braku wystarczającej liczby serwisantów musieli samodzielnie naprawiać pojawiające się usterki (Stefan Krebs, Cultures of Self-Repair: Community, Identity and Appropriation of Technology, referat na konferencji International Committee for the History of Technology ICOHTEC, St. Etienne, Francja, 17–21.06.2018). , to niewątpliwie realizowane przez niego napisy były reakcją na nowy kulturowy i estetyczny porządek w amerykańskim przemyśle rozrywkowym ukierunkowany na paradygmat dźwiękowy i nieuwzględniający głuchych uczestników. To właśnie Romero powiedział: „jeśli głusi chcą, by coś zostało zrobione, nie powinni upraszać się o to słyszących, ale zrobić to sami”6060 Emerson Romero, Sound Films for the Deaf, „The Volta Review” 1948, vol. 50, nr 7, s. 259. . Manipulacje, jakich na filmach dokonywał Romero, uwalniały je z totalnej i drapieżnie chronionej władzy producenta. Były aktor „włamywał” się do gotowego filmu i rozbrajał go, proponując jego własną „głuchą” wersję. Medioznawcza tradycja zachęca, by w praktykach samodzielnego przerabiania dzieł głównego nurtu poszukiwać wymiaru krytycznego i aktów oporu6161 Za przykład posłużyć może tradycja circuit bending, co przetłumaczyć można jako przepinanie obwodów. Jednym z jej pionierów był Reed Ghazala, który w latach 70. XX wieku eksperymentował z elektrycznymi mówiącymi i liczącymi zabawkami – otwierał je, przepinał wewnętrzną instalację, bawiąc się nieprzewidzianymi przez producentów sprzężeniami, a następnie malował je, nadając masowo produkowanym przedmiotom indywidualny, rzemieślniczy charakter. Współcześnie podobne praktyki wykorzystywane są do samodzielnych re-kreacji, napraw, a raczej zmian przeznaczenia i działania urządzeń – nierzadko elektronicznych śmieci, a więc sprzętów sprawnych i działających, ale już niechcianych i nieużywanych. Jussi Parikka i Garnet Hertz, autorzy manifestu zombifikacji mediów, uznali circuit bending za sztandarową strategię przywracania życia martwym sprzętom, która oddaje władzę użytkownikom i jako taka jest działaniem politycznym (zob. więcej: Garnet Hertz, Jussi Parikka, Zombie Media: Circuit Bending Media Archeology into Art Method, „Leonardo” 2012, vol. 45, nr 5, s. 424–430). . Praca Romera ujawniała umowny, społecznie konstruowany charakter normalności filmu mówionego (dźwiękowego) i wskazywała na jego niewystarczalność. Romero przełamywał oczywistość filmu mówionego, kodując go inaczej, niż zaplanował to producent. Tnąc taśmę filmową, do pewnego stopnia uzyskiwał kontrolę nad filmem – zarówno jako materialnym obiektem, jak i wpisanym w niego sposobem opowiadania. To właśnie w obawie przed utratą kontroli producenci z niechęcią udostępniali mu taśmy filmowe. Choć trudno Romero postrzegać jako buntownika, to jego napisowe „zrób to sam” miało potencjał wywrotowy i emancypujący, poprzez dążenie do zmiany sytuacji konkretnej grupy społecznej. W takim właśnie kluczu odczytywane są dziś retrospektywnie wysiłki Romera, choć wpisanie go w schludny podział na emancypującego się użytkownika amatora oraz eksperta, za którym stoi władza producenta, nie jest wcale łatwe, a aktor sam jawi się jako postać niejednoznaczna. W zakresie filmu dźwiękowego Romero był użytkownikiem aktywistą udostępniającym zdobyty produkt członkom swojej społeczności, którzy inaczej nie mieliby do niego dostępu. Działał chałupniczo, przygotowując filmy do projekcji, a dystrybuował je, wykorzystując nieoficjalne obiegi tekstów kultury, jakie panowały w głuchej społeczności – poprzez szkoły, kluby i przykościelne stowarzyszenia. Jednak było to możliwe tylko dzięki jego znajomościom w branży filmowej (inaczej zapewne nie otrzymałby nawet zużytych kopii filmowych) oraz specjalistycznemu doświadczeniu, zdobytemu podczas kilkuletniej pracy na planie filmowym i w postprodukcji, najpierw na Kubie, a później w Hollywood. Ta ekspercka, choć już nieaktualna, wiedza pozwalała mu wmontowywać dialogi „jak w starych filmach” i czynić użytek z przebrzmiałych już metod. Interesujące jest spojrzenie na działania Romera jako antycypację współczesnych praktyk kulturowych ukierunkowanych na udostępnianie tekstów kultury – jednym z nich jest fansubbing. Terminem tym określa się przygotowywanie przez fanów napisów do treści audiowizualnych pochodzących z odmiennych kontekstów kulturowych, medialnych, a przede wszystkim językowych – często anime oraz seriali. Fani, którzy mają dostęp do treści spoza rodzimego obiegu medialnego oraz odpowiednie kompetencje językowe, przygotowują w swym wolnym czasie napisy, które później nieodpłatnie udostępniają, najczęściej w obiegach nielegalnych i na pograniczu prawa. Działanie takie można uznać za wypełnianie luki o brakujące lub dostępne jedynie odpłatnie teksty kultury. Zestawienie współczesnego fansubbingu i Romerowskich prób z filmami dźwiękowymi przynosi interesujące rezultaty poznawcze. Pozwala bowiem spojrzeć na wspólnotę niesłyszących z nowej perspektywy i dostrzec w niej praktyki kulturowe, które z czasem stały się charakterystyczne dla fandomów i obiegów tekstów kultury w ich ramach. Praktykę fansubbingu Henry Jenkins, Sam Ford oraz Joshua Green6262 Henry Jenkins, Sam Ford, Joshua Green, Rozprzestrzenialne media. Jak powstają wartości i znaczenia w usieciowionej kulturze, tłum. Michał Wróblewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2018. opisali jako przykład nowej ekonomii moralnej6363 E.P. Thompson, The Moral Economy of the English Crowd in the Eighteen Century, „Past & Present” 1971, nr 50, s. 76–136. , ukształtowanej w czasach dużej łatwości, z jaką w środowisku nowych mediów rozprzestrzeniają się teksty kultury6464 Autorzy postulują jednak odejście od mylącej metafory wirusowego rozprzestrzeniania się treści na rzecz koncepcji mediów rozprzestrzenialnych (spreadable). . Badacze wychodzą od stwierdzenia, że relacje między producentami a odbiorcami treści oparte są na władzy nad tekstem oraz na jego prawnym „posiadaniu”. U producentów skutkuje to poczuciem bycia okradanym, gdy odbiorcy postępują niezgodnie z przewidzianym protokołem. Odbiorcy zaś mogą mieć poczucie bycia wykorzystywanym, gdy przemysł usiłuje kapitalizować fanowskie zaangażowanie. Jenkins, Ford i Green wskazują, że ekonomii moralnej podlegają również relacje pomiędzy odbiorcami. Jako medialną „kulturę daru”6565 Kultura daru jest jedną z klasycznych antropologicznych koncepcji, która zakłada, że status i prestiż oraz społeczne relacje i hierarchie budowane są przez skomplikowane wzory wymiany prezentów. Najlepiej opisane systemy wymiany darów to pacyficzny rytuał kula i północnoamerykański potlacz, zaś za jedną z pierwszych monografii poświęconych temu zagadnieniu uznać można Szkic o darze. Forma i podstawa wymiany w społeczeństwach archaicznych Marcela Maussa (1925). Klasyczne, antropologiczne koncepcje stosowane do analizy społeczności tradycyjnych („dzikich”, „plemiennych”, „pierwotnych”) adaptuje się w medioznawstwie zorientowanym na nowe media, w szczególności media społecznościowe. Niejednokrotnie usiłowano opisywać je, wykorzystując porównania z wzorami „kultur plemiennych” (na polskim rynku to np. książka Dariusza Jemielniaka Życie wirtualnych dzikich. Netnografia Wikipedii, największego projektu współtworzonego przez ludzi (Poltext, Warszawa 2013). Było to konsekwencją „odkrycia” dla środowiska online metod klasycznej etnografii, jako alternatywy dla paradygmatu badań ilościowych. Zaowocował on pojawieniem się licznych metodologicznych propozycji, takich jak netnografia, webnografia, wirtualna etnografia czy antropologia online. Więcej na ten temat: Magdalena Zdrodowska, Zwrot cyfrowy w antropologii?, „Prace Etnograficzne” 2014, t. 42, nr 4, s. 279–291. opisują właśnie nieodpłatne udostępnianie swojej społeczności materiałów z napisami umożliwiającymi ich odbiór. Buduje to „społeczne zobowiązania, które odbiorcy odczuwają wobec siebie”6666 H. Jenkins, S. Ford, J. Green, dz. cyt., s. 117. , ale nie wyklucza i korzyści związanych z dostarczaniem napisów, takich jak budowanie prestiżu czy wyrabianie sobie marki. Fani ponoszą koszty czasowe, finansowe, a nieraz i prawne związane z udostępnianiem napisów, gdyż z jednej strony odczuwają zobowiązanie wobec własnej grupy, a z drugiej – będąc entuzjastami udostępnianych treści – pragną je propagować. Emerson Romero przygotowywał samodzielnie napisy ponad pół wieku przed fanami japońskich animacji. Uznanie jego działalności za formę fansubbingu jest o tyle kuszące, że pozwala zaliczyć głuche praktyki kulturowe do awangardy medialnego czy szerzej – technicznego doświadczenia. Dzięki niemu można także spojrzeć na społeczność głuchych jako formę wspólnoty fandomowej, co rekonfiguruje unikatowy system wartości i mechanizmy budowania współzależności poszczególnych członków wspólnoty. W tym świetle Romera uznać można za gorliwego fana kultury filmowej – jej niegdysiejszego współtwórcę, który miał świadomość dojmującego braku, jaki w głuchej społeczności wywołało udźwiękowienie filmu. Jako aktywny członek społeczności niesłyszących, usieciowiony w zrzeszeniach i organizacjach, robił użytek z dostępu do głuchej społeczności, by promować teksty kultury, których był pasjonatem – tak jak dziś fani robią to w internecie. Wątkiem, który warto poruszyć w Romerowskim doświadczeniu „zrób to sam”, jest głęboki i intymny związek z materialnością filmowego medium, w którą Kubańczyk ingerował, naruszając jej integralność własnymi uzupełnieniami. Jednocześnie, w wyniku tych manipulacji, materialność filmu z pełną i niedającą się zignorować mocą ujawniała się docelowym beneficjentom jego wysiłków – głuchym i słabosłyszącym widzom. Przerywanie ścieżki dźwiękowej (niewątpliwie zauważalne dla słabosłyszących), radykalne wydłużenie czasu projekcji i metoda „zatrzymaj się i czytaj”6767 Metoda wmontowywania napisów na tablicach nazywana jest stop and read (Edmund B. Boatner, Captioned Films for the Deaf, preprint, 1980, https://dcmp.org/learn/93-captioned-films-for-the-deaf, dostęp: 21.12.2020). ukierunkowywały uwagę widzów właśnie na medium. Działania te ujawniały jego obecność i właściwości, podobnie jak praktyki podejmowane przez artystów awangardowych. Na przykład do zestawu artystycznych środków wyrazu twórców filmu strukturalnego należało naruszanie taśmy filmowej (przez jej dziurawienie, traktowanie środkami chemicznymi czy wmontowywanie „obcych” obrazów) oraz nieznośne wydłużanie filmu. Świadomie i rozmyślnie awangardyści wystawiali na widok i uwagę widzów zarówno filmową materialność, jak i kinowe konwencje – zazwyczaj transparentne i niewidoczne. Wszystko to, by zakłócić immersyjne i gładkie filmowe doświadczenie oraz wytrącić widzów z przyjemności doświadczania opowieści potoczystej i wartkiej. Romero osiągał ten rezultat w sposób niezamierzony. Ostatecznie udostępniane przez niego filmy były „zepsute”. Zniszczona była zarówno ich materialność, jak i opowieść, której doświadczali niesłyszący widzowie. Głusi nie chcieli oglądać takich filmów, a sam inicjator idei narodowej filmoteki głuchych nie potrafił udźwignąć ciężaru jej zorganizowania. Romero z sukcesami za to realizował się na innych polach: założona wspólnie z Samem Blockiem i Johnem Funkiem niezależna Theater Guild of the Deaf funkcjonowała blisko dwadzieścia lat, a od 1938 roku wydawał magazyn „Digest of the Deaf”. W 1959 roku założył Vibralarm Service, firmę specjalizującą się w produkcji przedmiotów codziennego użytku dla głuchych konsumentów. Sprzedawał wibrujące budziki, świetlne zegarki i dzwonki6868 H.G. Lang, B. Meath-Lang, dz. cyt. czy elektryczne nianie6969 E. Rosenholz, R. Brown Sturm, dz. cyt., s. 7–10.  – wszystko własnego pomysłu. W tej dziedzinie Romero okazał się najbardziej skuteczny, także finansowo – sprzedał prawie tysiąc wibrujących budzików, które cieszyły się zainteresowaniem również słyszących klientów7070 That’s My Pop, s. 10. , a jego produkty zyskały uznanie i wsparcie państwowych instytucji rehabilitacyjnych7171 E. Rosenholz, R. Brown Sturm, dz. cyt., s. 7–10. . A jednak to właśnie niezrealizowany projekt filmoteki dla głuchych napawał Romera największą dumą i satysfakcją7272 Tamże. . Pomimo fiaska zapewnił mu miejsce w Głuchej historii, do której przeszedł jako pionier napisów dla niesłyszących. Od jego nazwiska rozpoczynają się niemal wszystkie opowieści o walce głuchych o realizację obywatelskiego prawa do pełnego uczestnictwa w kulturze filmowej i telewizyjnej, a z czasem i w sieci. U schyłku lat 70., kiedy napisy w kinie i telewizji stawały się standardem, głucha społeczność rozpoczęła poszukiwania bohatera tego sukcesu. Uznanie Romera za inicjatora napisów w kinie było dla głuchej wspólnoty o tyle atrakcyjne, że znacząco przesuwało w czasie ich genezę – do 1947 roku, kiedy Romero rozpoczął opatrywanie filmów napisami. Poza tym w Kubańczyku głusi dostrzegli bohatera spełniającego romantyczną wizję samotniczego dobroczyńcy, który wobec niedogodności świata słyszących samodzielnie i z zaangażowaniem przekraczającym jego możliwości rozpoczął walkę o udogodnienie, które dopiero trzydzieści lat później weszło do praktyki kinowej i telewizyjnej jako standard. Wpisano go w model heroicznego pioniera, a jednocześnie działacza aktywisty na rzecz mniejszości, którego cechują upór, poświęcenie, obrotność, bezinteresowność i poczucie misji. Romero bohater reprezentował wartości i przymioty charakteru, które przewyższały skuteczność podejmowanych przez niego działań. Był powodem do dumy i mimo że rezultaty jego starań okazały się nikłe i niewystarczające, by odnieść sukces, to jednak został przez głuchą wspólnotę doceniony. Zaznaczyć trzeba jednak, że taka ocena Romera przyjmowana bywała niekiedy sceptycznie. Kiedy w końcu lat 70. głusi walczyli o powszechne napisy dla programów telewizyjnych Edith Kleberg, bibliotekarka NAD, nazwała Romera inicjatorem napisywania. Odezwały się wówczas głosy wzywające do zachowania właściwych proporcji. W jej korespondencji odnaleźć można ślady sprostowań i interwencji adresowanych przez prywatne osoby. Ernest Marshall, wieloletni przyjaciel Romera, z którym amatorsko realizował spektakle teatralne i filmy, stwierdził7373 Zapis rozmowy dalekopisowej Edith Kleberg i osoby podpisującej się Ernie, 17.09.1979, Gallaudet University, Deaf Biography Files, Emerson Romero. „Ernie” to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Ernest Marshall – niesłyszący amatorski twórca filmowy, który od lat 30. do 60. XX wieku realizował nieme filmy, w których obsadzał niesłyszących aktorów. Występował u niego także Romero (w tym w najbardziej znanym filmie Marshalla A Cake of Soap z 1960 roku), stąd zarówno znajomość obydwu mężczyzn, jak i przebijająca w dokumencie lojalność reżysera wobec nieżyjącego już kolegi oraz potrzeba opowiedzenia historii napisów z uwzględnieniem jego wkładu. : „Romero nie zainicjował napisów w filmie, a zaledwie eksperymentował z tablicami dialogowymi, jak w starych niemych filmach”. W tym samym duchu do Kleberg odezwał się również Loy Golladay, profesor w National Technical Institute for the Deaf (NDIT), zaangażowany w starania o rządowe finansowanie napisów filmowych. Wyliczając wszystkie osoby zaangażowane w udostępnianie filmów głuchym, działania Romera określił z pobłażaniem jako rujnujące filmy i niemiłosiernie je wydłużające. Podobnie jak Robert Weitbrecht we własnym warsztacie tworzący zręby głuchej telefonii tak Romero mógł jednak stanowić wzór do naśladowania – majsterkowicza, rzemieślnika, modelowego głuchego aktywisty działającego na małą skalę, własnymi, ograniczonymi środkami, mozolnie i skrupulatnie. To człowiek, wokół którego osnuć można było opowieść o utalentowanych i niezłomnych głuchych torujących sobie drogę do przestrzeni publicznej głównego nurtu. 2. Zróbmy to razem Jeśli w głuchej narracji pionierstwo Romera w udostępnianiu filmów głuchym jest niekiedy kontestowane, to nie budzi wątpliwości, że bieg sprawie napisów dla niesłyszących nadał Edmund B. Boatner. To postać również nietuzinkowa i zasłużona dla amerykańskiej edukacji niesłyszących. Co znamienne, zaangażował się w nią nie tyle z poczucia misji, co z braku innego zajęcia w dobie Wielkiego Kryzysu. Nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie inżyniera i za namową narzeczonej Maxine Tull7474 Maxine Tull Boatner była nie mniej niż mąż zasłużona dla głuchej społeczności, kultury i edukacji. Jej zainteresowanie głuchymi związane było z wieloletnią przyjaźnią z córką głuchych rodziców. Maxine Tull nauczyła się języka migowego i zachęcana przez znajomych, po ukończeniu college’u i po powrocie z podróży po Europie, podjęła studia na Uniwersytecie Gallaudeta, gdzie później znalazła pracę. Uczyła języka angielskiego i łaciny w języku migowym. Na prośbę rodziny Gallaudet napisała biografię założyciela uniwersytetu, Edwarda Minera Gallaudeta. Praca ta przybrała formę rozprawy doktorskiej, którą Maxine Tull obroniła na Uniwersytecie Yale w 1952 roku (za: Elizabeth A. McSherry, Friend of The Silent People, „The Hartford Courant”, 18.01.1959, s. 6G). , z przekonania zajmującej się głuchą społecznością, wykładowczyni na Uniwersytecie Gallaudeta, podjął dzięki stypendium studia na tej uczelni. Po ich ukończeniu znalazł pracę w nowojorskiej szkole dla niesłyszących. Edukacja okazała się domeną, w której Boatnerowie odnaleźli się doskonale i dla której położyli niemałe zasługi. Edmund Boatner od 19357575 Deaf School Principal Assumes Duties July 1, „The Hartford Courant” 1935, 17 April, s. 11. roku przez ponad trzy dekady kierował renomowaną American School for the Deaf – pierwszą placówką edukacyjną dla głuchych w Stanach Zjednoczonych7676 Szkoła założona została w 1817 roku przez Thomasa Hopkinsa Gallaudeta, Masona Cogswella i przybyłego z Francji Laurenta Clerca. Byli oni także inicjatorami powstania Uniwersytetu Gallaudeta. . Boatner zainteresował się dostępnością filmu dla niesłyszących w podobnym czasie co Romero, jednak nie tyle jako działacz aktywista, ile z pozycji dyrektora szkoły i wychowawcy dzieci i młodzieży. Początkowo szkoły dla głuchych i inne „głuche miejsca” wynajmowały na projekcje stare nieme filmy. Te jednak z czasem opatrzyły się i przestały być dla głuchych widzów jakąkolwiek atrakcją. Boatner po latach wspominał wydarzenie z roku 1947, kiedy zabrał swoich wychowanków na wycieczkę do miasta. Jej elementem była wizyta w kinie na filmie przygodowym Syn hrabiego Monte Christo7777 Reż. Rowland V. Lee, 1940. . W czasie projekcji zorientował się, że dzieci są kompletnie zbite z tropu i nie umieją otworzyć ciągów przyczynowych fabuły – zaskoczone były wybuchem bójki między bohaterami po czymś, co zdawało się przyjazną rozmową7878 Jak wskazują badacze migowych narracji, opisany przez Boatnera problem, jaki uczniowie mieli ze zrozumieniem filmów, zaowocował ciekawą praktyką storytellingową, tzw. opowieściami kinematograficznymi (cinematographic stories). Opowiadanie filmów było powszechną praktyką narracyjną głuchych do połowy XX wieku. Kiedy uczniowie wyjeżdżali do rodzinnych domów na weekendy, zabierano ich do kina na pozbawione napisów filmy. Po powrocie do szkoły opowiadali je, uzupełniając we własnym zakresie fabularne luki wynikające z niepełnego zrozumienia mówionych filmów. Takie formy narracyjne były ćwiczeniem dla przyszłych artystów języka migowego, takich jak Gilbert Eastman czy Sam Supalla (za: Christopher B. Krentz, The Camera as Printing Press: How Film Has Influenced ASL Literature w: Signing the Body Poetics: Essays on American Sign Language Literature, red. H-D.L. Bauman, J.L. Nelson, H.M. Rose, University of California Press, Berkeley–Los Angeles–London 2006, s. 63). . To wtedy podjął – jak wspominał – decyzję o rozpoczęciu starań o udostępnienie tej najpopularniejszej formy rozrywki głuchym, przede wszystkim dzieciom i młodzieży. Aby zbadać możliwości realizacji tej idei, jeszcze tego samego roku podczas konferencji dyrektorów szkół dla głuchych (Conference of Executive of American Schools for the Deaf) założył specjalną komisję. Oprócz niego w jej skład weszli Clarence D. O’Connor i Charles Bradford7979 E.B. Boatner, 1951, dz. cyt., s. 349. . Oczywistym rozwiązaniem problemu wydawały się napisy8080 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 3. Boatner opowiadał o początkach tej idei w 1980 roku, kiedy napisy były już naturalnym sposobem udostępniania treści audiowizualnych w Stanach Zjednoczonych. Nie można zatem wykluczać, że z tej perspektywy wydawało się to rozwiązaniem oczywistym. Warto zwrócić jednak uwagę, że gdy na początku lat 80. Polska Telewizja zaczęła udostępniać swoje programy niesłyszącym widzom, zdecydowano się – z przyczyn technicznych i finansowych – na umieszczenie na ekranie nie napisów, lecz migających tłumaczy. W konsekwencji polscy widzowie, funkcjonujący w dość oralistycznym systemie, otrzymywali treści audiowizualne za pośrednictwem języka migowego, zaś ukierunkowani na język migowy i jego celebrację głusi Amerykanie postawili na język werbalny i pismo. . Poszukując inspiracji i sprzymierzeńców, Boatner włączył do raczkującego projektu swojego podwładnego J. Pierre’a Rakowa8181 Boatner i Rakow pracowali w tej samej szkole dla głuchych w Hartford, do której w 1937 roku, a zatem niedługo po objęciu kierowniczego stanowiska, Boatner zaprosił Rakowa wraz z żoną, Lillian. On, z przygotowania i zawodu konserwator maszyn do pisania, objął opiekę nad nowo utworzoną klasą mechaniki maszyn do pisania, ona zaś uczyła kosmetyki, stenotypii oraz pełniła obowiązki szkolnej bibliotekarki (za: E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 7). . Ten niesłyszący nauczyciel był człowiekiem wielu talentów, miał techniczną smykałkę i duży entuzjazm8282 J. Pierre Rakow był synem żydowskich imigrantów – ojciec urodził się w Polsce, matka zaś w Niemczech. . Wspólnie odwiedzili Emersona Romera i wypytywali o szczegóły jego pracy. Romero utrzymywał później, że zdradził im jej sekrety, ponieważ obiecywali mu udział w nowym filmowym przedsięwzięciu, w które od początku planowali zaangażować rządową instytucję jako organizacyjny i finansowy filar8383 Zapis rozmowy dalekopisowej Edith Kleberg i Ernesta Marshalla. . Jeśli obietnica taka rzeczywiście padła, to nie została dotrzymana. Boatner i Rakow wiedzieli również o próbie napisywania filmów, jaką w Wielkiej Brytanii podjął producent Arthur Rank. Przedsiębiorca ten usiłował wejść w rodzimy przemysł filmowy już w dwudziestoleciu międzywojennym. Założył wówczas wytwórnię Pinewood Film Studios, która z powodzeniem realizowała filmy zarówno w czasie drugiej wojny światowej, jak i po jej zakończeniu. Rank rzucił wyzwanie brytyjskiej branży filmowej, zdominowanej wówczas przez produkcje amerykańskie, i usilnie budował własny, niezależny system dystrybucji – z pewnością był człowiekiem, który nie bał się wyzwań. W tym kluczu zinterpretować można pokaz filmu Dawn Departure8484 Podaję za: https://dcmp.org/learn/25-captioning-timeline-highlights, dostęp: 29.07.2020. w 1949 roku – wówczas obok ekranu z wyświetlanym filmem na dole po lewej stronie znajdował się drugi, mniejszy, na którym z osobnego projektora wyświetlane były napisy nadrukowane na szklane płytki. Boatner wspominał8585 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 4. , że projekcja cieszyła się ogromnym zainteresowaniem głuchych londyńczyków, którzy ustawiali się w długie kolejki do kas kinowych. Rank poprzestał na jednym pokazie, bowiem okazało się, że konieczność obserwowania dwóch ekranów jednocześnie była dla widzów zbyt uciążliwa. Tę samą metodę w Ameryce zastosował wspomniany już Clarence D. O’Connor, by zaprezentować krótkometrażowy film o nowojorskiej Lexington School for the Deaf, której był dyrektorem. Doświadczenie to tylko potwierdziło, że starania na rzecz dostępności hollywoodzkiej rozrywki powinny pójść inną drogą, gdyż taki sposób oglądania/czytania był zbyt kłopotliwy dla niesłyszących – nie tylko dzieci. Boatner postanowił sięgnąć po rozwiązania, jakie stosowano w Europie, by udostępniać wielojęzycznej widowni filmy produkowane w zamkniętych systemach kinematografii narodowych – także amerykańskiej. Pojawienie się dźwięku okazało się bowiem poważnym problemem nie tylko dla głuchych widzów, ale i dla samego przemysłu filmowego, ujawniającym się na styku kinematografii zróżnicowanych językowo. Producenci początkowo wysyłali na zagraniczne rynki filmy w oryginalnych wersjach językowych, co na przykład w Brazylii i Skandynawii zaowocowało modą na naukę języka angielskiego i oglądanie amerykańskich filmów w oryginale8686 Kristin Thompson, Exporting Entertainment: America in the World Film Market, 1907–1934, British Film Institute, London 1985, s. 158. . Strategia ta sprawdzała się, gdyż film dźwiękowy był przez swą nowość zjawiskiem atrakcyjnym samym w sobie. Widzowie skłonni byli zapłacić za bilet, nawet jeśli nie rozumieli języka, byle tylko „usłyszeć film” w kinie. Dotyczyło to przede wszystkim musicali8787 Tamże. . Z czasem jednak międzynarodowa widownia zaczęła się domagać rozrywki we własnym języku. Producenci radzili sobie z radykalnie ograniczającym potencjalną widownię jednojęzykowym wymiarem filmów, realizując jednocześnie, na tym samym planie i z tym samym scenariuszem, kilka wersji językowych tego samego filmu. Wybierano te języki, które dawały dostęp do największych rynków. Jednak łatwiejszą, a przede wszystkim bardziej oszczędną metodą udostępniania filmów okazały się napisy. Technologiczne rozwiązania związane z napisywaniem rozwijały się intensywnie w Europie, gdzie ze względu na wielojęzyczność problem dostępności był ważki i to nie tylko w skali kontynentu, ale i poszczególnych krajów. Przykładem może być kinematografia belgijska, która na własnym, narodowym rynku operowała językiem francuskim, niemieckim i niderlandzkim. Właśnie do „belgijskiej metody, pozwalającej umieścić napisy na gotowej taśmie filmowej”8888 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 4. odwoływał się Boatner, wspominając o inspiracjach w napisywaniu filmów dla amerykańskich niesłyszących uczniów. Napisywane filmy sp. z o.o. W 1949 roku Boatner i O’Connor zarejestrowali firmę Captioned Films for the Deaf Inc. (CFD), mającą status organizacji non-profit. W odróżnieniu od na poły partyzanckiej działalności Romera uzyskanie podmiotowości prawnej pozwoliło im wchodzić w formalne relacje biznesowe, w tym – nabywać prawa do dystrybuowania filmów i zawierać umowy w sprawie ich modyfikowania. Przyjęcie formuły organizacji charytatywnej stanowiło silną zachętę dla producentów i dystrybutorów filmowych, bowiem mogli oni odpisać ewentualne darowizny od podatków. Uzyskiwali jednak nie tylko korzyści finansowe, ale i wizerunkowe – mogli się szczycić współpracą (w dyskursie charytatywnym określaną „wsparciem” i „pomocą”) z organizacją o dobroczynnym profilu. Przez zarejestrowanie organizacji i nadanie jej formalnych ram prawnych Boatner i O’Connor wpisali się w schemat praktyk związanych z szeroko rozumianą charytatywnością, która jakkolwiek polega na dawaniu, to przynosi obdarowującym konkretne i wymierne korzyści8989 Jest to jedna z wątpliwości wyrażanych w odniesieniu do przedsięwzięć pomocowych, zaś dobroczynność bywa przedmiotem krytycznych analiz wskazujących na jej kontrolujący charakter (np. Lois W. Banner, Religious Benevolence as Social Control: A Critique of an Interpretation, „The Journal of American History” 1973, vol. 60, nr 1, s. 23–41). Nie bez powodu Harlan Lane książkę wprowadzającą koncepcję kolonizacji głuchych zatytułował Maska dobroczynności. . Wzorem oraz inspiracją dla Boatnera i O’Connora był niewątpliwie ogromny sukces edukacyjno-kulturalnego projektu Talking Books, którego celem było masowe udostępnianie literatury osobom niewidomym. Zainicjowany w 1931 roku jako wspólne przedsięwzięcie American Foundation for the Blind i Biblioteki Kongresu początkowo wykorzystywał alfabet Braille’a, by z czasem rozszerzyć ofertę o książki mówione9090 System Braille’a dawał dostęp do słowa pisanego zasadniczo tym niewidomym, którzy ukończyli szkoły dla niewidomych, gdzie go nauczano. W konsekwencji projekt udostępniania literatury poprzez kod Braille’a dotyczył przede wszystkim niewidomych od urodzenia lub dzieciństwa, podczas gdy znaczącą liczbę niewidomych stanowili weterani lub osoby, które utraciły wzrok na skutek wypadku lub choroby. Wielu z nich nie potrafiło czytać tekstu wydrukowanego w alfabecie Braille’a, dlatego projekt zmienił formułę na książki mówione – Talking Books. Podobnie sytuacja przedstawiała się ze społecznością niesłyszących, w której języki migowe nabywane są najczęściej od rodziny, jeśli jest niesłysząca, lub w szkole dla głuchych. Projekty ukierunkowane na osoby niesłyszące oparte wyłącznie na językach migowych wykluczają tych niesłyszących, którzy nie należą do głuchej społeczności i nie kształcili się w głuchych szkołach, najczęściej seniorów. . W praktyce okazało się, że te ostatnie cieszyły się o wiele większą popularnością i to od nich cały projekt wziął swą nazwę. Talking Books zainicjowany jako przedsięwzięcie środowiska niewidomych przez przekształcenie w instytucję publiczną uzyskało gwarantowane przez Kongres zwolnienie z ograniczeń związanych z prawami autorskimi nagrywanych książek oraz finansowanie dystrybucji nagrań – dostęp do nich miał być darmowy dla niewidomych czytelników. Projekt dźwiękowej biblioteki dla niewidomych, już działającej, szeroko rozpoznawanej i cieszącej się dużym uznaniem, wyznaczył administracyjną ścieżkę, jaką postanowili pójść dyrektorzy CFD. Był także poręcznym punktem odniesienia dla opisania planów, jakie Boatner i O’Conner żywili wobec organizacji. To właśnie na Talking Books powołali się w liście adresowanym do głucho-niewidomej Helen Keller, niekwestionowanego autorytetu w sferze głuchoty i edukacji, starając się pozyskać ją do Rady Wykonawczej CFD. Do tego wzorca Boatner odniósł się również w 1951 roku podczas kolejnej edycji konferencji dyrektorów szkół dla głuchych. Zdając relację z dotychczasowych wysiłków w kierunku napisywania filmów, mówił: „Obywatele hojnie zasilili tysiącami dolarów inicjatywę wyposażenia niewidomych w książki w Braille’u dlatego, że to zapotrzebowanie zostało wyrażone wprost i w sposób jasny. Jestem przekonany, że możemy pozyskać podobnie szczodre wsparcie”9191 E.B. Boatner, 1951, dz. cyt., s. 352. . Podążając śladem projektu Talking Books, dyrektorzy CFD rozpoczęli starania o państwowe wsparcie napisywania filmów, co było istotną motywacją za przyjęciem formuły firmy o charakterze non-profit. Otwierało to również możliwość podejmowania formalnej współpracy z agencjami rządowymi9292 List Clarence O’Connor do Helen Keller, 8.11.1955, American Foundation for the Blind, Helen Keller Archive, General Correspondence, box 123, folder 5, karta 5. . Prywatne zbiórki pieniężne, od jakich zaczęło funkcjonowanie CFD, jakkolwiek ważne dla rozpoczęcia działalności, miały tymczasowy charakter. Boatner nie chciał opierać na nich funkcjonowania organizacji, a tylko uzyskać środki na działania pilotażowe, czyli opatrzenie napisami kilku pierwszych filmów. Dzięki nim chciał udowodnić, że udostępnianie głuchym dźwiękowych filmów jest wykonalne pod względem technicznym, a głucha społeczność jest nimi zainteresowana. Doświadczenie, jakie w zarządzaniu renomowanymi szkołami dla głuchych zdobyli założyciele CFD, nauczyło ich ważnej rzeczy: sprawne funkcjonowanie instytucji wymaga budowania szerokiej i mającej różnorodne wpływy grupy życzliwych sprzymierzeńców. Tak jak w zarządach szkół zasiadali prominentni lokalni działacze i osobistości, tak do zarządu CFD zaproszono postaci znane i wpływowe. Nawet jeśli nie wykonywali oni żadnej konkretnej pracy na rzecz organizacji, to stanowili potwierdzenie jej powagi, prestiżu i profesjonalnego charakteru. Nie bez znaczenia były także zawodowe i osobiste koneksje członków zarządu, dzięki którym mogli lobbować w interesie CFD. Osobiste znajomości i przezornie dobrane grono sojuszników dawały także nadzieje na finansowe wsparcie tej inicjatywy. Boatner wspominał, że w początkowych latach ratunkiem dla organizacji okazywali się „zamożni przyjaciele”, których z dużą skutecznością mobilizował O’Connor9393 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 6. . Warto dodać, że i Boatner sprawdzał się doskonale jako dyrektor generalny, gwarantując powagę organizacji i jej status – nie tylko zarządzał renomowaną szkołą, ale i cieszył się w środowisku edukatorów bardzo dużym uznaniem i autorytetem9494 Dr. Boatner’s Active Leadership Gives ASD a Top Place in U.S., „The Hartford Courant”, 25.06.1967, s. 48A; Boatner to Leave School for Deaf Post, „The Hartford Courant”, 23.05.1969, s. 11; Boatners Honored by School, „The Hartford Courant”, 21.03.1970, s. 6. . Projektem CFD udało się też zainteresować Louise Tredwell Tracy, żonę gwiazdora filmowego Spencera Tracy, oraz jego filmową i życiową partnerkę – Katharine Hepburn. Louise Tracy także była aktorką, choć porzuciła karierę, by poświęcić się wychowaniu, rehabilitacji i edukacji syna Johna, u którego zdiagnozowano głuchotę (a z czasem zespół Ushera, powodujący również postępującą ślepotę). Tracy założyła i prowadziła klinikę specjalistyczną nazwaną imieniem syna (John Tracy Clinic) ukierunkowaną na leczenie i rehabilitację niesłyszących, w której zarządzie obok Spencera Tracy zasiadał Walt Disney9595 Thomas S. Spradley, James P. Spradley, Deaf Like Me, Gallaudet University Press, Washington DC 1985, s. 38. . Wypracowała sobie bardzo mocną pozycję w domenie edukacji i rehabilitacji mowy osób niesłyszących. Nic dziwnego, że CFD, organizacja ukierunkowana na udostępnianie kultury filmowej głuchym, zyskała jej życzliwe zainteresowanie. Z kolei Katharine Hepburn do zarządu CFD trafiła najprawdopodobniej poprzez swoją siostrę, Marion Hepburn Grant. Zarządzała ona charytatywną organizacją kobiecą The Junior League of Hartford, która spośród organizacji dobroczynnych stanu Connecticut co dwa lata wybierała jedną, którą wspierała marketingowo i finansowo przez zbiórki pieniężne. Niewykluczone, że dzięki filmowej karierze siostry pani prezes w 1949 roku Liga zadeklarowała wsparcie dla raczkującej CFD. Być może właśnie przez siostrę do zarządu trafiła Katharine Hepburn, jedna z najznakomitszych gwiazd kina. Jedno nie ulega wątpliwości: nazwiska zarówno Tracy, jak i Hepburn otwierały niejedne drzwi. Projektem usiłowano zainteresować także poważaną przez amerykańską opinię publiczną Helen Keller. Rozsławiła ona historię swej rehabilitacji, siebie samą oraz wychowawczynię i nauczycielkę, Anne Sullivan, w autobiograficznej The Story of My Life wydanej w 1903 roku. W połowie wieku jej historia zaadaptowana została na kluczowe amerykańskie media: w 1957 roku William Gibson napisał na podstawie autobiografii sztukę telewizyjną9696 Odcinek The Miracle Worker w ramach serii Playhouse 90, podukcja: CBS, 1957, autor scenariusza: William Gibson. , po jej sukcesie w roku 1959 wystawił ją na Broadwayu9797 William Gibson, The Miracle Worker, 1959, Playhouse Theatre. , a w 1962 roku w kinach pojawiła się (pierwsza z wielu) ekranizacja9898 Cudotwórczyni (The Miracle Worker), reż. Arthur Penn, 1962. . Keller, szanowna pisarka i działaczka, stała się amerykańską ikoną uporu, niezłomności i wytrwałości. Jej historia robiła ogromne wrażenie i działała na wyobraźnię nie tylko zakresem jej aktywności, ale także listą rozpoznawalnych postaci, z którymi się spotykała i współpracowała9999 Dość wymienić Aleksandra Grahama Bella (wmurowywała kamień węgielny pod siedzibę Volta Bureau), Charliego Chaplina, Marca Twaina czy ojca cybernetyki Norberta Wienera. . Amerykanka zdawała się przekraczać granice nie do pokonania dla osoby z jej niepełnosprawnościami – w dodatku kobiety. Pozyskanie jej przychylności dla projektu napisywania filmów, a co więcej – pojawienie się jej nazwiska pośród członków zarządu niewątpliwie przydałoby organizacji zarówno rozpoznawalności, jak i wiarygodności. O’Connor pisał do Keller: „Szukamy wsparcia wybitnych amerykańskich obywateli zainteresowanych problemami niepełnosprawnych”, a na zakończenie listu, wskazując na wspólnotę celów oraz interesów jej i osób zaangażowanych w CFD, dodał: „Potrzebujemy Pani duchowego wsparcia”100100 List Clarence O’Connor do Helen Keller, 8.11.1955, American Foundation for the Blind, Helen Keller Archive, General Correspondence, box 123, folder 5, karta 5, s. 2. . Keller udzieliła go zarówno projektowi, jak i wszystkim zaangażowanym w niego osobom, zastrzegając jednak, że kompletnie nie potrafi wspomóc go merytorycznie czy technicznie101101 List Helen Keller do Clarence’a O’Connora, 9.12.1955, American Foundation for the Blind, Helen Keller Archive, General Correspondence, box 123, folder 5, karta 5. . Rzeczywisty start CFD umożliwiła tymczasem wspomniana już Junior League of Hartford. Zasiliła raczkującą organizację kwotą ponad 7 tysięcy dolarów zgromadzonych podczas publicznej zbiórki. Suma ta pozwoliła na zainicjowanie działalności: zakup i opatrzenie napisami siedemnastu filmów „edukacyjnych oraz rozrywkowych”102102 List Clarence O’Connor do Helen Keller, 8.11.1955, American Foundation for the Blind, Helen Keller Archive, General Correspondence, box 123, folder 5, karta 5. . Boatner i O’Connor pochłonięci byli kwestiami formalnymi, pozyskiwaniem środków oraz współpracą z Ligą. Zadania rozpracowania kwestii napisywania filmów od strony technicznej podjął się J. Pierre Rakow, jedyny głuchy członek CFD103103 Odtworzenie tej historii jest niezwykle trudne, gdyż wiele z relacji pozostawionych przez jej głównych uczestników wyklucza się wzajemnie. Mamy tu do czynienia z dość powszechnym zjawiskiem, gdy osoby zaangażowane w przedsięwzięcie, które zakończyło się sukcesem, dążą do podkreślenia własnej w nim roli kosztem współpracowników. Tendencyjne są również późniejsze opracowania, zależnie od tego, ku której wersji wydarzeń przychylają się ich autorzy. W źródłach pojawia się trop wskazujący, że inicjatywa rozpoczęcia prac nad napisywaniem filmów wyszła od Pierre’a Rakowa, który zgłosił się do swojego pracodawcy, Edmunda Boatnera z prośbą o finansowe wsparcie. Tak początki CFD opisał w 1962 roku Frederick Rukdeshal (dz. cyt., s. 3–6). Inne świadectwa wyraźnie wskazują jednak na inicjatywę Boatnera, choć należy pamiętać, że zawodowa pozycja Boatnera, jego wpływy, energiczność oraz fakt, że był osobą słyszącą, mogły sprawić, że Rakow, pomimo inicjatywy, zepchnięty mógł zostać do roli technicznego wykonawcy projektu. Pytanie, czy tak było, na tym etapie prac pozostawiam otwarte i zaznaczam je w niniejszym przypisie, w tekście głównym podążając tropem wyznaczonym przez większość źródeł. . Formalnie pełnił funkcję dyrektora technicznego104104 Na podstawie listu firmowego Captioned Films for the Deaf z 1955 roku. , choć po latach Boatner podkreślał, że to Rakow czuwał nad wszystkimi aspektami pracy CFD, a w organizację z entuzjazmem zaangażowała się także jego żona, Lillian, również nauczycielka. Rakow pozyskiwał kopie filmów (o które miał się targować śmiało i z dużym powodzeniem), koordynował pracę przygotowujących napisy wolontariuszy i wolontariuszek, ale przede wszystkim jego zasługą było opracowanie odpowiedniej techniki opatrywania filmów napisami. Wiadomo było, że ani metoda stosowana przez Romera, ani osobne ekrany testowane przez Ranka i O’Connora się nie sprawdziły. Rakow rozpoczął pielgrzymkę po wytwórniach filmowych i dystrybutorach z zamiarem rozpoznania dostępnych możliwości opatrywania amerykańskich filmów napisami w języku angielskim w podobny sposób, jak czyniono z filmami sprowadzanymi z zagranicy105105 F. Rukdeshal, dz. cyt., s. 3–6. . Był odprawiany z kwitkiem i deprymującymi deklaracjami, że wyposażenie rodzimego filmu w angielskie napisy byłoby nieopłacalne106106 Tamże, s. 3. . Przełomem okazał się kontakt z nowojorską filią francuskiej firmy Titra Film Laboratories, która na licencji opatrywała napisami filmy w „belgijski” sposób107107 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 4. , określany też „chemicznym nadrukiem”108108 F. Rukdeshal, dz. cyt., s. 3. . Opłata, jakiej za pomoc zażądała ta nieduża i ukierunkowana na produkcje niszowe firma, była bardzo atrakcyjna. Owocem tej współpracy było opatrzenie napisami filmu The Noose Hangs High z 1948 roku. Film zrealizował wprawdzie gwiazdorski duet Bud Abbott oraz Lou Costello, jednak to, że aktorzy wyprodukowali go we własnym zakresie, a dystrybucją zajmował się brytyjski Eagle-Lion Films109109 Gwiazdorzy powołali firmę producencką Abbott & Costello Productions Inc., zaś firma Eagle-Lion Films założona została przez wspomnianego już Arthura Ranka, który usiłował dzięki niej wejść na amerykański rynek filmowy. , sprawiało, że produkcja miała bardzo niszowy charakter. Właśnie to umożliwiło Rakowowi uzyskanie zgody na opatrzenie go napisami. Film spotkał się z entuzjazmem głuchej widowni110110 F. Rukdeshal, dz. cyt., s. 3. . W redagowanie napisów, które później Titra Film Lab nanosiło na taśmę filmową, bezpośrednio zaangażowane były członkinie Junior League of Hartford. Jak wspominał Boatner, „poświęciły wiele godzin na oglądnięcie filmu, spisanie fabuły i opracowanie na jej podstawie właściwych napisów”111111 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 5. Szczególnie zwrócił uwagę na Frances Beekley oraz Nancy Callanan. . Wolontariat stosowany był więc nie tylko przez Romera, ale i w projekcie CFD, gdzie polegał jednak na kolektywnym wysiłku osób, które w przeważającej mierze pochodziły spoza głuchej społeczności. To bowiem słyszący pasjonaci i działacze związani z instytucjami edukacyjnymi lub dobroczynnymi odpowiedzialni byli za organizację oraz przygotowanie napisów dla głuchej widowni. W nieco innym świetle stawia to przesadną, jak się zdaje, atencję głuchej społeczności dla starań Romera, który doceniany jest jako członek własnej grupy. CFD udostępniła filmy skuteczniej, jednak podobnie jak szkoły, które przynosiły wiedzę, język i rehabilitację, CFD w dużej mierze była inicjatywą spoza głuchej domeny, z zewnątrz. Pomimo że osoby zaangażowane w CFD oraz przygotowujące napisy pracowały społecznie, to koszty funkcjonowania całego przedsięwzięcia były wysokie – szczególnie pozyskanie filmów, opatrzenie ich napisami i w końcu dystrybucja. Koszty częściowo zwracały się, gdy liczba napisywanych filmów wzrosła i zaczęto je wypożyczać na większą skalę. Czarno-białe kopie udostępniane były za 15 dolarów, a kolorowe za 20 dolarów. CFD nie musiało się martwić o pozyskanie klientów – i w tym zakresie Boatner i O’Connor robili wydajny użytek ze swoich pozycji w systemie głuchego szkolnictwa i wypracowanych w nim obiegów: na sieć edukacyjnych placówek nałożyli dystrybucyjną sieć napisywanych filmów. Boatner scharakteryzował ją następująco: filmy krążyły praktycznie wyłącznie pomiędzy szkołami dla głuchych, a nasz system dystrybucji był bardzo prosty: znałem większość dyrektorów tych placówek. Pisałem do nich list uprzedzający o tym, że wysyłam do nich film, wraz z datą, kiedy powinien do nich dotrzeć, i wskazówkami dotyczącymi przesłania go dalej, do kolejnej szkoły112112 Tamże, s. 6. . Z tym kanałem dystrybucji współgrał edukacyjny cel napisywanych filmów, a fakt, że udostępnianiem filmów głuchym dzieciom interesowały się osoby zaangażowane w edukację – dyrektorzy szkół dla niesłyszących – był nieprzypadkowy. Film był z ich perspektywy nie tylko narzędziem rozrywki dla młodzieży, ale i instrumentem edukacyjnym. Gregory J. Downey, relacjonując historię napisów, wskazuje, że wykorzystanie dźwiękowej kinematografii w dydaktyce głuchych było ambicją i pragnieniem wielu edukatorów113113 Gregory J. Downey, Closed Captioning: Subtitling, Stenography, and the Digital Convergence of Text with Television, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2008, s. 40. . W nauczaniu niesłyszących wykorzystywano materiały wizualne, w tym slajdy czy fragmenty taśmy filmowej (używane także podczas kursów czytania z ruchu warg dla dorosłych) oraz filmy edukacyjne114114 Takie pomoce wizualne wymieniała Maxine Tull Boatner w artykule They’re Unhampered by Their Handicap, „The Hartford Courant”, 5.06.1949, s. SM4. . Napisywanie filmów planowane było zatem z myślą przede wszystkim o dziecięcym odbiorcy115115 Wpływ na adresowanie programu do dziecięcej i młodzieżowej widowni mógł mieć także fakt, że dobroczynna Liga chętniej wspierała przedsięwzięcia ukierunkowane na dzieci. Tuż przed podjęciem współpracy z CFD dotowała The Connecticut Society for Crippled Children. Być może Boatner i O’Connor wyeksponowali ten właśnie aspekt działalności, by wzmocnić skuteczność starań o finansowanie. Wykorzystywanie dzieci jako „wabika” dla organizacji dobroczynnych, a przez nie same dla zwrócenia uwagi i otwarcia serc oraz kieszeni potencjalnych darczyńców jest faktem rozpoznanym w studiach o niepełnosprawności i obserwowanym do dziś. David Hevey w analizie fotografii reklamowej w służbie charytatywności podkreślał, że dobroczynność jest dobrym biznesem, ale dobroczynność ukierunkowana na niepełnosprawność jest biznesem najlepszym z możliwych (David Hevey, The Creatures Time Forgot: Photography and Disability Imagery, Routledge, London 1992). Dość często wykorzystywany w reklamie organizacji dobroczynnych wizerunek „nieszczęśliwego niepełnosprawnego dziecka” wielokrotnie poddawany był krytycznej analizie. Zwracano uwagę na eksploatację „modeli” oraz umacnianie negatywnych stereotypów niepełnosprawności jako nieszczęścia i cierpienia. Podnoszony jest także aspekt kształtowania polityk społecznych, które w niewystarczający sposób wspierają dorosłych obywateli z niepełnosprawnościami. Więcej na ten temat: Paul K. Longmore, Telethons: Spectacle, Disability, and the Business of Charity, Oxford University Press, Oxford 2016; Robert F. Drake, A Critique of the Role of the Traditional Charities w: Disability and Society: Emerging Issues and Insights, red. Len Barton, Routledge, London 1996; Jane Campbell, Developing our Image: Who’s in Control?, prezentacja w czasie konferencji Cap-in-Hand Conference 1990, http://disability-studies.leeds.ac.uk/files/library/Campbell-DEVELOPING-OUR-IMAGE.pdf, dostęp: 11.08.2020. i docelowo obejmować miało tytuły uznane za cenne wychowawczo i dydaktycznie. Wybór właściwych treści do opracowania i przygotowania, szczególnie gdy wiąże się to ze stosunkowo wysokimi kosztami, oparty był na wartościowaniu tekstów kultury pod kątem zawartych treści „pouczających” i „wartościowych”. Podczas wspomnianej już Conference of Executives of American Schools for the Deaf w 1951 roku Boatner przekonywał: Od swego zarania filmy były skutecznym medium zarówno rozrywki, jak i informacji, a w ostatnich latach stały się efektywnym narzędziem w nauczaniu niezliczonych umiejętności. Podczas ostatniej wojny siły zbrojne, a obecnie przedsiębiorstwa stosują je intensywnie i z powodzeniem w szkoleniach i instruktażach. To zadziwiające, w jak niewielkim stopniu użytek robią z tego narzędzia rozrywki i dydaktyki nauczyciele głuchych116116 E.B. Boatner, 1951, dz. cyt., s. 346. . W tym samym wystąpieniu Boatner zwracał uwagę, że jakkolwiek technika filmowa wykorzystywana jest także w edukacji i że są filmy o dydaktycznym charakterze adresowane do dzieci, to dzieci niesłyszące są od nich odcięte, gdyż filmy te zasadniczo polegają na komentarzu z offu, w którym przekazywane są informacje. Zakładał, że wystarczyłyby napisy, by i głusi uczniowie mogli swobodnie korzystać z tej pomocy naukowej, odbierając przy okazji „bezbolesną lekcję czytania”117117 Tamże, s. 347. . Pomimo dydaktycznych ambicji początkowo wysiłki CFD ukierunkowane były na pozyskanie jakichkolwiek filmów po to tylko, by „pokazać, że sensownie napisywana filmowa rozrywka jest osiągalna”118118 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 6. . Dostęp do filmów był bardzo utrudniony, a CFD spotykało się początkowo z taką samą nieufnością ze strony producentów filmowych, jak starania Romera. Wytwórnie bardzo niechętnie podchodziły do jakichkolwiek alternatyw wobec własnych kanałów upowszechniania, a dystrybutorzy obawiali się ewentualnych nadużyć w zakresie prawa własności i licencjonowania. Nie pomagało nawet to, że CFD proponowało podpisywanie umów licencyjnych i deklarowało prowadzenie pokazów wyłącznie w szkołach dla niesłyszących. Boatner wspominał, że skore do współpracy było tylko RKO Pictures – być może wpływ na to miał chaos, jaki wprowadził w firmie nowy właściciel, Howard Hughes, a może zasiadająca w zarządzie CFD Katharine Hepburn, która właśnie w RKO zaczynała filmową karierę i związana była z wytwórnią przez całe lata 30. O ile pozyskanie filmów fabularnych graniczyło z niemożliwością, to CFD nie mogło narzekać na brak filmów krótkometrażowych. Filmy instruktażowe i promocyjne chętnie udostępniane były przez producentów – firmy, które nie prowadziły działalności w branży filmowej, ale finansowały reklamowe filmy dokumentalne i informacyjne, nietrafiające do regularnej dystrybucji kinowej. Były one tym bardziej atrakcyjne, że oddawano je za niewielkimi opłatami lub wręcz za darmo. Boatner przytaczał przykład filmu A Century of Silver, zrealizowanego i sprezentowanego przez International Silver Company, który CFD nie tylko otrzymało za darmo, ale przedsiębiorstwo z własnych środków opłaciło naniesienie napisów przygotowanych przez wolontariuszy119119 E.B. Boatner, 1951, dz. cyt., s. 350. . Swoje filmy przekazały na potrzeby głuchych między innymi także American Airlines (film California Holiday)120120 Receive Film For Deaf, „The Hartford Courant”, 26.09.1951, s. 18. , a nawet Warner Bros, pozwalając na opatrzenie napisami America the Beautiful z 1945 roku przygotowanego na zlecenie amerykańskiego rządu w celu promocji państwowych obligacji oszczędnościowych. Zrealizowany w Technicolorze film był pierwszym kolorowym obrazem udostępnionym niesłyszącej widowni. Z edukacyjnego punktu widzenia o wiele cenniejszy okazał się kontakt z projektem filmowym Encyclopaedia Britannica, produkujacym w owym czasie kilkadziesiąt wysokiej jakości filmów edukacyjnych rocznie. Materiały te musiały być dla nauczycieli w szkołach dla głuchych spełnieniem marzeń, tym bardziej że część z nich opatrywana była napisami już przez producenta, choć zapewne niewielki mieliby z nich użytek młodzi głusi widzowie uczący się dopiero języka angielskiego. Przez sieć prominentnych przyjaciół CFD udało się pozyskać dwa filmy Encyclopaedia Britannica „na dobry początek” i dla sprawdzenia, czy uda się ich zawartość dostosować do potrzeb niesłyszących dzieci121121 E.B. Boatner, 1951, dz. cyt., s. 350–351. . Nieliczne filmy fabularne udostępniała wytwórnia RKO. Aby wykonać do nich napisy, należało pozyskać nie tylko taśmę filmową, ale i scenariusz. Dialogi trzeba było odpowiednio podzielić, zaplanować czas ich wyświetlania na ekranie, a także zredagować w taki sposób, by były zrozumiałe dla widzów – dzieci, które nie dość, że nie zawsze potrafiły szybko czytać, to niejednokrotnie nie znały wystarczająco dobrze języka angielskiego. A wszystko to bez możliwości wielokrotnego oglądnięcia samego filmu, gdyż wymagało to dostępu do projektora oraz obecności osoby, która potrafiła go obsługiwać. Boatner wspominał, że największą trudność stanowiła synchronizacja napisów z kwestiami mówionymi właściwych postaci. Bez swobodnego dostępu do filmu wolontariusze CFD musieli robić to „na wyczucie”, co bardzo utrudniało pracę, a na dłuższą metę czyniło ją prawie niewykonalną. Boatner w desperacji konsultował się w 1951 roku z działem technicznym RKO. Ratunkiem okazały się listy napisowe przygotowywane na nieanglojęzyczne rynki, w które wytwórnia zaopatrywała produkcje wysyłane za granicę. Dokumenty te przygotowywane były w języku angielskim z uwzględnieniem dokładnego momentu, w którym powinny się pojawić na ekranie, i określeniem czasu, na jaki miały być wyświetlane – obcojęzyczni dystrybutorzy musieli tylko je przetłumaczyć. Dzięki dostępowi do tych dokumentów wolontariusze CFD musieli już tylko zadbać o to, by w przygotowanych przez nich napisach (uproszczonych i skondensowanych) pojawiła się odpowiednia liczba sylab w konkretnym wersie, by zsynchronizować napisy z filmem. Ostatecznie zatem niesłyszący widzowie oglądali amerykańskie filmy dostarczane przez CFD tak, jak widzowie na rynkach nieanglojęzycznych. Strategia, jaką przyjęli założyciele CFD, była skrajnie odmienna od uskutecznianej przez Emersona Romera i być może była rezultatem obserwacji znikomych efektów ogromnej pracy Kubańczyka. Jego efektywność była bardzo ograniczona nie tylko przez wybór nieskutecznej metody napisywania, ale i samotniczy tryb pracy oparty na osobistych sieciach kontaktów i własnych funduszach. Jako pojedynczy rzemieślnik zaopatrywał filmy w napisy i w podobny sposób zdobywał taśmy filmowe (posiłkując się niegdysiejszymi hollywoodzkimi znajomościami), w pojedynkę organizował też dystrybucję, wykorzystując nieformalne obiegi w społeczności niesłyszących. Te, podobnie jak sieci wypracowywane w innych społecznościach mniejszościowych, subkulturowych czy religijnych, są bardzo wydajne w pozyskiwaniu i rozprzestrzenianiu informacji, treści i obiektów, a dodatkowo naznaczają je rekomendacją, działającą jak gwarancja jakości i zgodności z interesem wspólnoty. Sieci te są wydajne w dystrybucji tekstów i obiektów całkowicie zanurzonych w danej wspólnocie – z niej pochodzących i do niej adresowanych – problemem bywają jednak punkty styku z kulturą oficjalną. Producenci głównego nurtu te mniejszościowe tryby cyrkulacji często traktują jako nielegalne – tak właśnie było w wypadku przemysłu filmowego, ściśle regulowanego w zakresie praw autorskich, własności i licencji. Wiele uwagi temu problematycznemu stykowi kultury oficjalnej i jej nieformalnych obiegów poświęcili autorzy książki Rozprzestrzenialne media, opisując go na przykładzie współczesnej kultury fanowskiej. Wskazali, w jaki sposób i z jakich powodów producenci treści medialnych konsekwentnie i bezwzględnie, nawet kosztem strat wizerunkowych, bronią się przed przenikaniem ich produktów w obiegi oddolne. Z takim właśnie oporem spotykał się Romero, usiłując zdobyć kopie filmów do opatrzenia napisami. Boatner i O’Connor – być może pomni kłopotów Romera – przyjęli strategię odmienną: wyszli poza własne osobiste i zawodowe sieci kontaktów (jakkolwiek byłyby skuteczne), jak również poza obiegi treści w głuchej wspólnocie. Uzyskanie podmiotowości prawnej było niezbędne do skutecznej współpracy na przewidzianych prawem zasadach z przedstawicielami kultury głównego nurtu, a w konsekwencji – włączeniem społeczności mniejszościowej w domenę rynkowego obrotu dobrami kultury audiowizualnej. Tak obrany kierunek działań związany był zapewne z faktem, że zarówno Boatner, jak i O’Connor byli dyrektorami szkół, a stanowiska te wymagały ustawicznego działania i funkcjonowania na styku głuchej wspólnoty oraz słyszącej instytucjonalności i administracji. Dzięki temu byli wyposażeni w kompetencje do kontaktu ze „słyszącymi” instytucjami, znali prawo, mieli rozeznanie w administracji, a nawiązywanie instytucjonalnych relacji oraz negocjacje były dla nich czymś powszednim i oczywistym. Nie tylko znali wagę relacji na pograniczach kultury oficjalnej i mniejszościowej, ich charakter i mechanizmy, ale także swobodnie się w nich odnajdywali. Emerson Romero też miał świadomość, że zorganizowany podmiot budzi większe zaufanie i robi lepsze wrażenie niż wysiłek jednego zapaleńca, dlatego usiłował ukryć jednoosobowy charakter swojego przedsięwzięcia. Rzekomo instytucjonalny charakter swych starań Romero eksponował szczególnie intensywnie, gdy poczuł się zagrożony działaniami projektu CFD, w którym całkiem słusznie widział dla siebie konkurencję. Niedługo po zarejestrowaniu CFD, w styczniu 1951 roku, Romero opublikował w „The Silent Worker” obszerny artykuł zatytułowany The National Film Library for The Deaf. Rozpoczął go słowami: Z początkiem roku The National Film Library for The Deaf świętować będzie cztery lata działalności. Po skromnych początkach dysponuje obecnie pięcioma kompletnymi filmami dźwiękowymi na taśmach 16 mm oraz napisami do nich. To unikatowa, jedyna na świecie instytucja tego rodzaju122122 E. Romero, The National Film Library…, s. 23. . Były aktor usiłował zasygnalizować i potwierdzić tą publikacją swoje pierwszeństwo w udostępnianiu filmów głuchym. Podkreślał unikatowość własnej inicjatywy, nieco przesuwając wstecz jej początki. Starał się ją przedstawić jako instytucję z już ustaloną tradycją – opowieść o trudnych początkach i obecnej ofercie była historią sukcesu osiągniętego pomimo przeciwności. W artykule Romero konsekwentnie unikał pisania o swoich dokonaniach w liczbie pojedynczej i nie przypisywał sobie żadnej sprawczości. Heroiczna narracja o wyjątkowym, pełnym pasji i poświęcenia człowieku ustąpiła miejsca opowieści o prężnie rozwijającym się i skutecznym zespole. Romero, przedstawiając proces napisywania, zręcznie używał strony biernej i liczby mnogiej, tworząc wrażenie, że pracę, którą naprawdę wykonywał sam, realizowały zastępy pracowników, choć jedyną osobą, na której pomoc mógł liczyć, była jego żona. Nie dziwi reakcja Romera na pojawienie się energicznie działającego zespołu Boatnera, do którego szybko zaczęły dołączać kolejne osoby. Aktor niewątpliwie musiał czuć się dotkliwie pominięty, a być może nawet wykorzystany – w końcu Boatner spotkał się z nim, rozmawiał o napisach do filmów, a ponoć nawet obiecywał współpracę. O tym, że tak złożonego projektu nie da się realizować bez dużego zespołu, Romero przekonał się jednak dopiero, gdy taki zespół już go „wyprzedzał”. Artykuł w „The Silent Worker” był dla niego ostatnią szansą na zaznaczenie pionierskiego charakteru swoich działań, ale utracie pozycji lidera nie mógł już zapobiec. Napisywane filmy.gov Projekt CFD Inc. miał podążyć tropem wyznaczonym przez Talking Books: udowodnić techniczną możliwość napisywania filmów, wykazać zapotrzebowanie na nie w społeczności niesłyszących i zostać przekazany jednej z agencji rządowych, by ta, finansując go z publicznych środków, nadała mu masową skalę. By tak się stało, konieczna była lobbystyczna i networkingowa praca. W staraniach o rządową pomoc dla CFD zaktywizowało się wiele osób prywatnych. Leon Auerbach z Uniwersytetu Gallaudeta w korespondencji z Boatnerem wyznał, że po entuzjastycznej reakcji widowni na jeden z pierwszych filmów przygotowanych przez CFD zachęcił wszystkich obecnych na sali, by skontaktowali się ze swymi senatorami, prosząc ich o wsparcie prawnej regulacji ułatwiającej napisywanie filmów123123 List Leona Auerbacha do Edmunda Boatnera, maj 1956 roku; Gallaudet University Archives, Papers of Leon Auerbach MSS 142, box 21, folder 6. . Wywieranie oddolnych nacisków – charakterystyczne dla amerykańskiego systemu politycznego – było ważne, ale dla CFD może nawet istotniejsze było uzyskanie wsparcia rozpoznawalnych, wiarygodnych głuchych stowarzyszeń, takich jak National Association of the Deaf i National Fraternal Society of the Deaf, oraz organizacji słyszących profesjonalistów pracujących z głuchymi, na przykład Convention of American Instructors of the Deaf czy Conference of the Executives of American Schools for the Deaf, a w końcu A.G. Bell Association of the Deaf (niegdysiejszego Volta Bureau). W sprawie napisów ramię w ramię stanęły organizacje tradycyjnie celebrujące język migowy i głuchą niezależną wspólnotę (dziś powiedzielibyśmy: Głuchą kulturę) oraz instytucje oparte na treningu głuchych do języka werbalnego. Te wielotorowe i wspierane z tak wielu stron wysiłki doprowadziły do przegłosowania w 1958 roku Captioned Films Act i ustanowienia CFD programem rządowym. Budżet nieprzekraczający 250 tysięcy dolarów rocznie miał być przeznaczony na bezpłatne wypożyczanie napisywanych filmów niesłyszącym obywatelom i pozyskiwanie kolejnych tytułów. Pieczę nad CFD powierzono Biuru Edukacji w ramach Departamentu Zdrowia, Edukacji i Opieki Społecznej, co wydawało się naturalną administracyjną lokalizacją ze względu na profesje pomysłodawców, strategię promocyjną CFD (pomoc głuchym dzieciom i młodzieży) oraz wypracowane już mechanizmy dystrybucji przez szkoły dla niesłyszących. CFD zyskało finansowe zabezpieczenie i organizacyjną stabilność, spełniając w ten sposób marzenie Emersona Romera o narodowej głuchej filmotece. Boatner, negocjując przejęcie odpowiedzialności za CFD przez państwo, dużo wysiłku włożył w to, by pieczę nad filmami sprawowała Biblioteka Kongresu – jak w wypadku Talking Books124124 E.B. Boatner, 1980, dz. cyt., s. 8–9. . Starania te miały istotne znaczenie symboliczne ze względu na rolę Biblioteki w amerykańskim pejzażu kulturowym. Pełni ona funkcję narodowej skarbnicy treści i obiektów o zasadniczym znaczeniu, włącza obejmowane pieczą zbiory w obszar narodowego dziedzictwa i wszystkich związanych z tym znaczeń – w tym rozpoznawalności, prestiżu, jak również profesjonalnego przechowywania, katalogowania i udostępniania. Zdeponowane w Bibliotece książki, dokumenty czy inne materiały wprzęgnięte zostają w ogólnonarodowy projekt tożsamościowy, uznawane jako ważne dla wszystkich obywateli i reprezentujące kulturową różnorodność Ameryki. Umieszczenie w Bibliotece Kongresu napisywanych filmów włączyłoby głuchy modus komunikacyjny i wynikającą z niego potrzebę odmiennej prezentacji treści audiowizualnych w obszar znormalizowanych praktyk kulturowych. Tak się jednak nie stało, a sama instytucja wykazała zdecydowany (i niezrozumiały dla Boatnera, nawet gdy relacjonował go po latach) opór wobec planów obciążenia jej opieką i dystrybucją napisywanych filmów. Budżet przeznaczany na federalny program napisów dla niesłyszących ustawicznie się zwiększał – na początku lat 60. wynosił 1,7 miliona dolarów, umożliwiając udostępnienie głuchym „ogromnej liczby” filmów, jak entuzjastycznie pisał Boatner125125 Deafness Misunderstood, Boatner Tells Parley, „The Hartford Courant”, 17.07.1962, s. 5. . Do zarządzania programem napisywania powołani zostali słyszący John Gough w funkcji dyrektora oraz głuchy Malcolm Norwood w roli kierownika i specjalisty do spraw badań126126 Destry Rides Again (for the Deaf), „The Silent Worker” 1961, vol. 14, nr 4, s. 3. . Gough zrezygnował z posady dyrektora prestiżowej Kendall School127127 Pokazowa szkoła podstawowa dla głuchych utworzona przy Uniwersytecie Gallaudeta. , by w pełni poświęcić się projektowi filmowemu – „The Silent Worker” nazwał go „weteranem głuchej edukacji”128128 Captioned Films Project For the Deaf Approaches Reality, „The Silent Worker” 1959, vol. 12, nr 2, s. 2. . Norwood także zaangażowany był w szkolnictwo, uczył między innymi w West Virginia School for the Deaf and Blind, gdzie zajmował się też propagowaniem kultury filmowej. W finansach szkoły zabezpieczył środki na wynajem i projekcje niemych filmów, a we własnej praktyce dydaktycznej wykorzystywał napisywane taśmy filmowe. Głucha prasa entuzjastycznie zareagowała na włączenie CFD do federalnych struktur i szczególnie mocno eksponowała udział Norwooda – określany był jako „nasz człowiek w rządowym projekcie”129129 Por. „the deaf have a direct hand in the administration of the program”, Destry Rides Again (for the deaf), dz. cyt., s. 3. . Podkreślanie jego głuchoty oraz zasług w głuchej edukacji służyło w gruncie rzeczy eksponowaniu głuchej sprawczości w projekcie CFD, który dotyczył głuchych, był do nich skierowany, jednak zarządzany był (podobnie jak głuche szkoły) przez słyszących profesjonalistów. Obecność głuchego Norwooda miała zatem charakter zarówno prestiżowy (reprezentant mniejszości na eksponowanym stanowisku), jak i emancypacyjny – oto głusi „trzymali rękę na pulsie”. Głucha społeczność dbała, by projekt napisywania realizowano w porozumieniu z nią – ustawicznie podkreślano, że „selekcji filmów [powinna – dop. M.Z.] dokonywać grupa, której mają one służyć”130130 Destry Rides Again (for theDdeaf), s. 4. . Ukierunkowanie na dziecięcych widzów oraz zamiar wykorzystywania filmów raczej do nauki niż rozrywki wynikały (podobnie jak we wcześniejszych oddolnych wysiłkach) z oparcia na gęstej sieci głuchych szkół jako gotowej sieci dystrybucyjnej. Zabezpieczała ona zarówno widzów, jak i miejsce seansów – trzeba było tylko dostarczyć szkołom sprzęt do projekcji i oczywiście same filmy. W tym celu CFD nabyło ponad 2 tysiące projektorów i tyleż ekranów, a zgodnie z ankietą przeprowadzoną w 1962 roku przez „American Annals of the Deaf” wszystkie szkoły dla głuchych posiadały co najmniej jeden projektor filmowy131131 J. Downey, dz. cyt., s. 46. . Dotarcie z ofertą filmową do dorosłych odbiorców byłoby zdecydowanie trudniejsze i zapewne także bardziej kosztowne. Wymagałoby współpracy ze stowarzyszeniami niesłyszących, wynajmu sal, za które trzeba byłoby zapłacić, a jednocześnie trudno byłoby zagwarantować, że głusi dowiedzą się o projekcji i na niej się zjawią. W federalnym programie CFD swoje miejsce znalazł też J. Pierre Rakow w roli konsultanta. Podobnie jak za czasów Boatnera odgrywał główną rolę, jako osoba o największym doświadczeniu i wiedzy technicznej – Rakow miał pieczę nad opatrzeniem napisami 30 filmów, które włączone zostały do rządowego programu jako jego zaczątek. Przejęto też napisową praktykę wypracowaną wówczas przez Rakowa. Technicznym nanoszeniem napisów na taśmę filmową zajmowało się sprawdzone nowojorskie Titra Film Lab. Same napisy zaś zamierzano przygotowywać na podstawie scenariuszy i list dialogowych adaptowanych do potrzeb niesłyszących widzów. Miały być zwięzłe, spójne i napisane zrozumiałym językiem. Praca na filmowych paratekstach, a nie na samym filmie, umożliwiała zaangażowanie w projekt niesłyszących specjalistów – miało to duże znaczenie dla głuchej wspólnoty. Praca wykonywana dotąd na wolontariackich zasadach została sprofesjonalizowana, a wziąwszy pod uwagę skalę programu, niemały budżet i organizacyjne wsparcie państwa, specjalistów musiało być odpowiednio wielu. Podmiotem, który zapewnić miał kadry dla projektu CFD, stał się Uniwersytet Gallaudeta132132 Wówczas uczelnia ta miała jeszcze status college’u, uniwersytetem stała się w 1986 roku. . To tam w ostatnich dniach 1959 roku, w czasie przerwy świąteczno-sylwestrowej, Rakow poprowadził trzydniowy kurs redagowania napisów. Uczestniczyło w nim trzech głuchych wykładowców, którzy oddelegowani zostali na pół etatu do współpracy z Biurem Edukacji w projekcie CFD: Stanley Benowitz, Robert Panara133133 Robert Panara to postać o dużym znaczeniu dla amerykańskiej głuchej wspólnoty. Był nie tylko nauczycielem i wykładowcą na Uniwersytecie Gallaudeta, ale także działaczem, jednym ze współzałożycieli National Technical Institute for the Deaf (NTID) na Rochester Institute of Technology. O ile Gallaudet jest „głuchą” uczelnią o humanistycznym i społecznym profilu, o tyle NTID proponuje głuchym nauczanie wyższe na kierunkach technicznych w amerykańskim języku migowym. Panara był również poetą języka migowego i animatorem kultury teatralnej. W 2017 roku amerykańska poczta wydała znaczek z podobizną Panary w uznaniu jego zasług. oraz Leon Auerbach. Na 1960 rok zaplanowano opatrzenie napisami 35 filmów134134 Faculty Members Train for Film Captioning, Gallaudet University Archives, Captioned Films for the Deaf, MSS 125, box 1, Gallaudet Record luty 1960 (wycinki prasowe). . W kursie wzięli także udział dyrektor nowo powstałego programu John A. Gough oraz administrująca CFD Anita Carpenter135135 Tamże. . Jako osoby odpowiedzialne za administracyjną obsługę projektu nie musieli umieć przygotowywać napisów, jednak zapewne kurs uznano za dobrą okazję do zapoznania się z procesem napisywania i zaangażowanymi do tego zadania osobami. Spośród wyznaczonych przez uniwersytet specjalistów najbardziej w projekt zaangażowany był Leon Auerbach, który z ramienia uczelni już wcześniej uczestniczył w konsultacjach programu CFD oraz w inaugurującej go konferencji w 1958 roku136136 Gallaudet University Archives, Papers of Leon Auerbach, MSS 142, box 23, folder 4. . Wzięli w niej udział rządowi specjaliści, filmowi producenci i dystrybutorzy, przedstawiciele profesjonalistów związanych z głuchą edukacją oraz reprezentanci głuchych stowarzyszeń137137 Captioned Films Project…, s. 2. . Auerbach pojawił się w tym gronie nieprzypadkowo. Ten wykładowca matematyki zaangażowany był w uniwersytecką kulturę filmową od lat: animował ją projekcjami filmów z napisami wypożyczanych od CFD Inc. zarządzanego jeszcze przez Boatnera, a także uczestniczył w realizacji filmów na uniwersytecie. Miał pieczę nad filmami dokumentalnymi poświęconymi uczelni oraz nagraniami uniwersyteckich spektakli – między innymi montował je i opatrywał napisami. On również opiekował się kolekcją filmów w języku migowym zrealizowanych przez NAD na początku wieku138138 Więcej na temat filmów zob. Magdalena Zdrodowska, Amerykańskie filmy migowe – pierwsze filmy w języku migowym, „Kwartalnik Filmowy” 2016, nr 93–94, s. 236–246; taż, To Document Is to Preserve: Moving Pictures and Sign Language w: Documentary and Disability, red. Helen Hughes, Catalin Brylla, Palgrave MacMillan, London 2017, s. 243–258. . Nieprzypadkowo zatem właśnie on wytypowany został zarówno do konsultacji projektu, jak i do udziału w nim z ramienia głuchej wspólnoty i Uniwersytetu Gallaudeta. Co znamienne, konsultowano się z nim nie jako profesjonalistą (choć niewątpliwie jego doświadczenie zawodowe i filmowe miało znaczenie), ale jako z reprezentantem „docelowej grupy beneficjentów”139139 List do Leona Auerbacha od L.G. Derthick (U.S. Commissioner of Education), 25.08.1959, Gallaudet University Archives, Papers of Leon Auerbach, MSS 142, box 23, folder 4. . „The Silent Worker”140140 Trainees Start Films Captioning at Gallaudet, „The Silent Worker” 1960, vol. 12, nr 5, s. 32. , donosząc o kursie napisywania na początku 1960 roku, wyeksponował fakt, że wszyscy trzej jego uczestnicy to osoby głuche. Pomimo że przez długi czas projekt był zasadniczo realizowany wyłącznie w domenie szkolnictwa i adresowany do dzieci, to fakt, że nie zajmowali się nim wyłącznie słyszący, był istotny, podobnie jak zaangażowanie Uniwersytetu Gallaudeta – dumy amerykańskich głuchych. Uczelnia miała zresztą zarówno przygotowywać napisy (Benowitza, Panarę oraz Auerbacha wspierał początkowo Rakow i jego firma Superior Films141141 Podaję za: G.J. Downey, dz. cyt., s. 43. ), jak i testować je – głusi studenci mieli oceniać, czy napisy są przygotowane w sposób czytelny, jasny i zrozumiały dla głuchych widzów142142 Captioned Films Project…, s. 2. . Czasopismo podkreślało, że „program jest nie tylko adresowany do głuchych, ale i przez nich prowadzony”143143 Destry Rides Again (for the deaf), s. 4. . Jak donosiła głucha prasa, już w pierwszych latach działalności programu CFD zainteresowanie filmami ze strony głuchych widzów było ogromne. Do udziału w nim zarejestrowało się blisko sześćset grup użytkowników, którym nieodpłatnie użyczano kopie. Zakaz pobierania opłat był warunkiem wyjściowym wynegocjowanym przez producentów i dystrybutorów filmowych obawiających się nadużyć. Ograniczenie to powodowało dwa zasadnicze problemy. Pierwszym były koszty wysyłki filmów, za którą nie można było pobierać opłat. Dystrybucją filmów początkowo miał się zajmować Departament Rolnictwa – decyzja ta wydawać może się dość egzotyczna, jednak wynikała z tego, że jednostka ta prowadziła własną działalność filmową i dystrybuowała filmy instruktażowe. Jednak rosnąca liczba opatrzonych napisami kopii w ciągłej cyrkulacji i związane z tym koszty sprawiły, że centralą projektu ze względu na lokalizację uczyniono Indiana School for the Deaf w Indianapolis. Te przenosiny, jakkolwiek wynikały z oszczędności, oddawały jednocześnie w ręce głuchej społeczności kolejny element kontroli nad projektem. Drugim problemem było zapanowanie nad tym, kto ma dostęp do widowni i ogląda (za darmo) napisywane filmy. Czy można dopuścić na widownię osoby głuche, ale niezrzeszone w instytucji, która wypożycza film i może udostępniać go tylko swoim członkom? Pojawiała się także wątpliwość, czy filmy mogli oglądać słyszący – na przykład nauczyciele, przyjaciele czy rodzice uczniów, co z punktu widzenia producentów i dystrybutorów uderzało w ich interesy144144 Na obydwie kwestie uwagę zwrócił Leon Auerbach w liście do Johna Gougha, Papers of Leon Auerbach, Gallaudet University Archives, MSS 142, box 23, folder 4. . Pomimo tych problemów w 1961 roku opatrzonych napisami było już sto kopii filmowych, które zobaczyło w sumie niemal 100 tysięcy głuchych widzów w całym kraju145145 Wszystkie dane podaję za Destry Rides Again (for the deaf), s. 4. . Kiedy pojawia się nowe medium zwykle robi ono wrażenie na tyle duże, że odbiorcy mniejszą wagę przykładają do treści, jakie nim są przekazywane. Dopiero z czasem pojawiają się coraz większe oczekiwania co do jakości i charakteru przekazu. Jest to geneza kąśliwego przekonania, że widzowie oglądali cokolwiek, byle tylko się poruszało (kino, telewizja), mówiło (kino dźwiękowe) czy było immersyjne i oddawało głębię (rzeczywistość rozszerzona). Nie inaczej było z napisywanymi filmami – na niesłyszących wrażenie robiły dostępność filmu i poczucie włączenia w ramy związanych z nim praktyk kulturowych. Tym tłumaczyć można pierwszą ekscytację filmami reklamowymi instytucji rządowych czy produkcjami podupadających wytwórni. Z czasem ustępowała ona rosnącemu apetytowi na ofertę bardziej zróżnicowaną i ambitną. Leon Auerbach w 1959 roku pisał do dyrektora programu CFD: Mamy ostatnimi czasy dość monotonną dietę składającą się z filmów przygodowych w typie Errola Flynna146146 Errol Flynn był gwiazdą amerykańskich, lekkich, filuternych filmów przygodowych w latach 30. i 40. XX wieku. Bodaj najbardziej znany był z roli Robin Hooda (Przygody Robin Hooda, reż. Michael Curtiz, William Keighley, 1938).  – zawadiackich opowieści płaszcza i szpady. Przydałaby się bardziej zróżnicowana oferta poruszająca poważne kwestie psychologiczne i społeczne, filmy takie jak W samo południe czy Idąc moją drogą”147147 List Leona Auerbacha do Johna Gougha, 21.10.1959, Papers of Leon Auerbach, Gallaudet University Archives, MSS 142, box 23, folder 4. Auerbach miał na myśli filmy, odpowiednio: High Noon w reżyserii Freda Zinnemanna z 1952 roku oraz Going My Way w reżyserii Leo McCareya z 1944 roku. . W ciągu dziesięciu lat od inauguracji programu, wówczas jeszcze realizowanego prywatnymi siłami, pojawiło się zatem oczekiwanie poprawy jakości rozrywki oferowanej głuchym. Niesłyszący kinomani domagali się różnorodnych gatunków, by tak jak słyszący mogli wybierać, co chcą oglądać, a nie poprzestawać na tym, co im się zaoferuje. Takie żądanie i taki wybór możliwe są w sytuacji nadmiaru, która wybór umożliwia, albo nadziei na ów nadmiar, jaką w 1959 roku żywili Auerbach i cała głucha społeczność, dowiadując się o znacznych środkach na napisywanie filmów. Zaczęło kiełkować pragnienie pełnej, dającej wybór dostępności. Aspiracje głuchych w zakresie dostępności kultury filmowej nie były już ograniczane trudnościami technicznymi i w coraz mniejszym stopniu finansami. Czynnikiem, jaki nabrał znaczenia, stało się to, co decydenci uznawali za film warty opatrzenia napisami. W założeniach federalny program CFD miał za zadanie dostarczać niesłyszącym „doświadczeń edukacyjnych i kulturalnych”148148 Gallaudet University Archive, Captioned Films for the Deaf, News and Reports Feb 1960, MSS 125, box 1. . Zyskało to odbicie w selekcji pierwszych filmów napisywanych w ramach programu – wszystkie wyprodukowało studio Walta Disneya. Dla młodzieży wybrano filmy, które miały uczyć, dokumentalne Białe pustkowia z 1958 roku149149 Reż. James Algar, 1958. i o pięć lat wcześniejszą Żyjącą pustynię150150 Reż. James Algar, 1953. . Dwa filmy fabularne, jakie przygotowano, to kino przygodowe: Wyspa skarbów z 1950 roku151151 Reż. Byron Haskin, 1950. i Najmniejszy buntownik, który premierę miał pięć lat później152152 Reż. Roberto Gavaldón, 1955. . Dla młodszej widowni przygotowano film animowany Dumbo153153 Reż. Ben Sharpsteen, 1941. z 1941 roku. Zaplanowano zatem ofertę skierowaną do uczniów w różnym wieku i prezentującą różnorodne filmowe formaty. Warto zwrócić uwagę, że nie były to filmowe nowości, które pozwalałyby młodym niesłyszącym widzom być na bieżąco z kinową ofertą kierowaną do ich słyszących rówieśników. Nie licząc Białego pustkowia, napisywane filmy trudno nazwać nowinkami, a wybór dwudziestoletniego Dumbo (zamiast nowszych Śpiącej królewny z 1959 roku, Alicji w krainie czarów z 1951 roku czy choćby o rok wcześniejszej Calineczki) uznać można w najlepszym przypadku za nadrabianie zaległości. Plany były jednak ambitne, by w kolejnych latach do głuchych widzów trafiło 40 napisywanych filmów rocznie. CFD to ważny projekt przywrócenia głuchym kultury filmowej głównego nurtu. Obejmował działania z domeny techniki, legislacji i polegał na społecznym zaangażowaniu zarówno słyszących sprzymierzeńców, jak i samych głuchych. Wśród zasłużonych animatorów miano „pionierów” przypisuje się Edmundowi Boatnerowi, J. Pierre Rakowowi i Malcolmowi Norwoodowi, a na przełomie lat 70. i 80. do grona ojców napisów dodano Emersona Romera. W opowieściach o początkach CFD i w ogóle początkach dostępności filmów dźwiękowych wielkimi nieobecnymi są kobiety. Zarówno w oficjalnych dokumentach i prasowych artykułach, jak i głuchym piśmiennictwie właściwie się nie pojawiają – ich postaci wyłaniają się dopiero ze wspomnień i wzmianek. W projekt Emersona Romera zaangażowana była jego żona, która redagowała setki napisów wmontowywane później w filmy. Rolę Maxine Tull w przyciągnięciu do głuchej edukacji tak świetnego organizatora jak Boatner również trudno przecenić. W opowieści o historii filmowych napisów Ernest Marshall podkreślił udział Lillian Rakow kilkoma wykrzyknikami154154 Zapis rozmowy dalekopisowej Edith Kleberg i osoby podpisującej się Ernie, 17.09.1979, Gallaudet University, Deaf Biography Files, Emerson Romero. , chociaż nie precyzował, na czym on polegał. W końcu CFD mógł wystartować dzięki zaangażowaniu i wsparciu członkiń The Junior League of Hartford, które nie tylko organizowały zbiórki, ale także wolontariacko wykonywały pierwsze napisy do filmów. Ich własne filmy Przełom dźwiękowy odciął głuchych od istotnego elementu amerykańskiej kultury popularnej, jednak miejsce po kulturze filmowej nie pozostało puste – pojawili się niesłyszący twórcy, którzy je wypełniali, i działacze, którzy ich w tym wspierali. Do twórców tych zaliczyć można głuchego filmowca, przywoływanego już Ernesta Marshalla, który realizował filmy w języku migowym. W 1938 roku niesłyszący pastor, duszpasterz głuchych, Henry J. Pulver zachęcał Marshalla słowami: „Od wprowadzenia filmów mówionych głusi Amerykanie zostali pozbawieni rozrywki (…). To dla nich dotkliwa strata. Wydaje mi się, że jest wielkie zapotrzebowanie na filmy realizowane specjalnie dla niesłyszących i mam ogromną nadzieję, że w swych wysiłkach uwzględnisz tę potrzebę”155155 List Hennry’ego J. Pulvera do Ernesta Marshalla, 23.04.1938, Gallaudet University Archive, Papers of Ernest Marshall, MSS 152, folder 4. . Marshall nie zawiódł i przez całą swą filmowo-amatorską karierę realizował filmy z głuchą obsadą adresowane do głuchej widowni. Angażował się w wielu obszarach, ale zasługi w kinematografii środowisko zapamiętało mu najbardziej. Poświęcony Marshallowi artykuł w „The Silent News” w 1971 roku właśnie głuche filmy nazwał jego „najdoskonalszym darem” dla społeczności niesłyszących156156 Now and Then, „The Silent News” 1971, February, Gallaudet University Archive, Papers of Ernest Marshall, MSS 152, folder 17 (wycinki prasowe). . Marshall w nowojorskim kościele św. Anny, uczęszczanym głównie przez niesłyszących wiernych, przez czternaście lat udzielał się jako operator kinowy, organizując projekcje filmów niemych, napisywanych filmów dźwiękowych oraz własnych produkcji. W czasie tej „filmowej posługi” pokazał pięćset obrazów podczas copiątkowych wieczornych projekcji157157 Ruth Brown, Last Reel at LICD for Ernest Marshall, „The Silent News” 1977, July, Gallaudet University Archive, Papers of Ernest Marshall, MSS 152, folder 17 (wycinki prasowe). . Kościół św. Anny działał – jak to często bywa w wypadku religijnych wspólnot społeczności mniejszościowych – jako centrum kultury, animujące zarówno życie towarzyskie, jak i twórcze. Działał przy nim amatorski teatr, a deski parafialnej sceny udostępniane były na występy i spotkania. Ulotki informujące o tych wydarzeniach wskazują, że spektakle teatralne realizowane przez niesłyszących w języku migowym bywały na żywo tłumaczone na język angielski dla słyszących krewnych i przyjaciół głuchych parafian. W podobny sposób działały też inne kolektywy teatralne – w 1955 roku Women’s Club of the Deaf w Nowym Jorku zapraszał na variety show pod tytułem Spoofing the Television Programs „z tłumaczeniem dla ludzi słyszących”158158 Gallaudet University Archive, Papers of Ernest Marshall, MSS 152, folder 6, ulotka. . Zachowane ulotki wskazują, że zdarzało się, iż „głuche”, a więc migowe filmy (w tym te, realizowane przez Marshalla), napisywane były z myślą o niemigających, najczęściej słyszących członkach widowni. Wspominają o tym broszura z 1956 roku zapraszająca do Independent Theatrical & Cinema Club for the Deaf na „niemal profesjonalny film fabularny z napisami tłumaczącymi występy głuchych aktorów” [podkr. oryginalne]159159 Tamże. czy ogłoszenie z 1959 roku zapowiadające „w pełni napisywany” film The Face on the Bar-Room Floor160160 Tamże. . Z kolei broszura z 1963 roku informuje o projekcji migowego filmu Marshalla The Dream, w którym głusi aktorzy „mówią” wmontowanymi w film tablicami z napisami161161 Tamże. . Wmontowywane w taśmę filmową tablice dialogowe, jak czyniono to w niemym filmie, są przykładem technologicznej i medialnej skamieliny. Były rozwiązaniem przestarzałym już na przełomie lat 40. i 50., kiedy stosował je Emerson Romero. O ile zatem bardziej archaiczne były ponad dekadę później, gdy używał ich Ernest Marshall. Tablice z napisami w jego filmach mają szczególny charakter, wynikający z odwrotnego adresowania: oto filmy w języku migowym opatrywano napisami, by zrozumieć je mogli słyszący widzowie. Za takim sposobem udostępniania migowych filmów niewątpliwie przemawiały te same walory, które zachęciły dekadę wcześniej Romera: techniczna prostota i stosunkowo niskie koszty. To interesujący przykład szczególnej niszy, w której udało się przetrwać rozwiązaniu z zamierzchłej technologicznej przeszłości. Powrót do wmontowywania tablic dialogowych w taśmę filmową 30 lat po zaniechaniu ich przez przemysł filmowy wskazuje, że w pewnych sytuacjach dla niektórych twórców taki właśnie sposób uzupełniania filmu o treść werbalną najdogodniej odpowiadał ich potrzebom. W tych sporadycznych i – trzeba przyznać – dość nietypowych przypadkach ujawnia się niedefinitywny charakter „śmierci” przestarzałych formatów i technik, które powracają nie tylko jako pozór i stylistyczna konwencja, ale także jako działające zgodnie ze swym przeznaczeniem narzędzie opowieści. Tablice z napisami, wmontowywane w filmy dźwiękowe przez Romera, a w filmy w języku migowym przez Marshalla, były rozwiązaniem w gruncie rzeczy optymalnym, wziąwszy pod uwagę skromne środki, jakimi dysponowali ci twórcy, i indywidualny model ich pracy. Tablice były najtańszym i najprostszym sposobem umieszczenia tekstu w filmie. Sytuację tę zmieniło dopiero upowszechnienie nośników i narzędzi cyfrowych. Pomimo że w ciągu trzech dekad, gdy kino dźwiękowe pozostawało poza zasięgiem głuchych, tworzyli oni własną kulturę filmową, realizując filmy czy uprawiając storytelling na podstawie filmów dźwiękowych, to uzyskanie dostępu do filmowych treści głównego nurtu uznano za ogromne osiągnięcie. Wobec niego boleśnie niedostępna jawić musiała się telewizja i to ona stała się kolejnym celem działań głuchych aktywistów. 3. Prawo do pełnego uczestnictwa Napisywanie filmów dźwiękowych nie budziło sprzeciwu (nie licząc lęków producentów i dystrybutorów obawiających się piractwa) i w dość oczywisty sposób traktowano je jako rzecz wartą wsparcia. To w dużej mierze zasługa przyjętej formuły: osobnych, napisywanych kopii filmowych, wyświetlanych na oddzielnych projekcjach w „głuchych miejscach”. Był to zasadniczo odrębny system dystrybucji, co sprawiało, że mimo iż napisy miały format otwarty (open captions), a więc napisywanych kopii nie dało się wyświetlać bez napisów, to nie wpływały one na kinowe doświadczenie słyszących widzów, gdyż nigdy nie mieli z nimi do czynienia. W wypadku telewizji sytuacja wyglądała jednak inaczej ze względu na odmienną specyfikę tego medium – szczególnie w dobie masowego broadcastingu, gdy treści emitowano tym samym kanałem w tym samym czasie do możliwie jak najszerszej i jak najbardziej różnorodnej widowni. W latach 60. i 70. niemożliwe było stworzenie osobnego telewizyjnego obiegu treści adresowanego do głuchych widzów i dostosowanego do ich trybu komunikacji. Pomysł wprowadzenia stałych napisów towarzyszących transmisji budził ostry sprzeciw nadawców. Najprawdopodobniej słusznie obawiano się, że dla słyszącej widowni będą one nie do zaakceptowania – tekst zajmowałby część niewielkich z dzisiejszej perspektywy ekranów telewizyjnych, a nie istniał wówczas prosty sposób wyłączenia napisów. Dlatego wysiłek związany z udostępnianiem głuchym widzom treści telewizyjnych ukierunkowany został na wypracowanie takich rozwiązań technicznych, które pozwalałyby na emisję napisów tylko dla nich, na żądanie. To tak zwane napisy zamknięte lub kodowane (closed captions). Kluczem do napisów wyświetlanych tylko tym, którzy ich potrzebują – czy to w telewizji, czy później na platformach streamingowych lub portalach społecznościowych – jest elektroniczna natura przekazu medialnego. Umożliwia ona między innymi różnicowanie treści w zależności od preferencji i wyborów użytkownika oraz automatyzację zamiany jednego formatu na inny – w tym transmisji mowy na tekst. Lev Manovich wariacyjność i automatyzację oraz reprezentację numeryczną (czyli cyfrowość) uznał za cechy dystynktywne nowych mediów162162 Lev Manovich, Język nowych mediów, tłum. Piotr Cypryański, Wydawnictwa Naukowe i Profesjonalne, Warszawa 2006, s. 65–66. Obok wymienionych cech charakterystycznych autor wskazuje także na modularność i transkodowanie. . Jego propozycja, jakkolwiek dziś ma już walor przede wszystkim historyczny, kwestionowała interaktywność jako bezprecedensowy wyróżnik nowych mediów (a więc mediów związanych z szeroko rozumianą komputeryzacją163163 Mapując nowe media, Manovich wskazuje następujące ich obszary: „witryny WWW, wirtualne światy, wirtualną rzeczywistość, multimedia, gry komputerowe, interaktywne instalacje, animacje komputerowe, cyfrowe wideo, kino i interfejs człowiek–komputer”. Dość jednoznacznie zatem nowe media związane zostały z figurą komputera oraz nośników cyfrowych. Tamże, s. 65–66. ) – a tak właśnie próbowano odróżnić media elektroniczne od „tradycyjnych”. Manovich nazywał takie podejście „mitem interaktywności”. Jednak także wydzielenie wariacyjności, automatyzacji i cyfrowości nie oddziela mediów elektronicznych od analogowych w sposób klarowny, jednoznacznym czystym cięciem. O elektroniczności czy cyfrowości mediów jako fenomenach determinujących jakościową i głęboką zmianę sfery medialnej zwykło się mówić i pisać w odniesieniu do technologii związanych z komputerami i internetem. Jednak napisy dla niesłyszących wprowadzane w latach 70. XX wieku do analogowej telewizji są przykładem konwergentnej granicy między analogowością i cyfrowością, rozgrywającej się nie tyle w polu konsumenckich praktyk (i pytań o to, jak definiować telewizję w dobie Netflixa), co przenikaniu się technologicznych rozwiązań. Gregory J. Downey określa napisy jako „cyfrowy ślad ukryty w analogowym sygnale telewizyjnym”164164 G.J. Downey, dz. cyt., s. 4. , a metaforę „ukrywania” stosuje konsekwentnie, opisując zarówno historię, jak i techniczną naturę napisów dla niesłyszących w amerykańskiej telewizji. Czyni tak nie bez powodu, bowiem to właśnie fakt, że napisy dało się ukryć przed słyszącymi widzami (wykorzystując możliwość użycia sygnałów cyfrowych w analogowym przekazie telewizyjnym), sprawił, że nadawcy zdecydowali się je wprowadzić. Geneza telewizyjnych napisów związana jest, jak relacjonuje Downey, z dystrybucją danych dotyczących bieżącego czasu, która musiała być błyskawiczna. Transmisja informacji o aktualnym czasie zaczęła odgrywać dużą rolę w połowie XIX wieku, kiedy pojawiły się sieci przekazu o bezprecedensowej wówczas prędkości: kolej, którą przewożono między innymi dokumenty i gazety, a później telegraf. W dużych krajach, na przykład Stanach Zjednoczonych, czy rozległych imperiach, takich jak brytyjskie czy rosyjskie, różnice czasowe wywołane kulistością ziemi, dotychczas traktowane raczej jako fenomen geograficzno-astronomiczny, stały się stałym elementem zarządzania państwem i jego komunikacyjną infrastrukturą. Od 1852 roku brytyjskie Królewskie Obserwatorium Astronomiczne w Greenwich zobowiązane było do wysyłania siecią telegraficzną informacji o aktualnym czasie, zaś telegrafiści – pracujący najczęściej na stacjach kolejowych – odpowiadali za regulowanie dworcowych zegarów165165 W Wielkiej Brytanii początkowo funkcjonowały dwa systemy czasowe: lokalny wyznaczany wschodem Słońca oraz kolejowy – podawany przez Królewskie Obserwatorium Astronomiczne w Greenwich. Ten ostatni pokazywały zegary wskazujące czas kolejowy (railway time). . W XX wieku szybszym, a przez to gwarantującym większą precyzję, medium przekazywania aktualnej informacji o czasie stała się bezprzewodowa sieć radiowa166166 Ciekawą medialną skamieliną jest praktyka Programu Pierwszego Polskiego Radia, na którego antenie sygnał wyznaczający punktualnie południe poprzedzony jest dźwiękiem przypominającym pracę telegrafu i kod Morse’a: pięć sygnałów krótkich i ostatni długi. . Z końcem lat 60. XX wieku uwagę amerykańskiego National Bureau of Standards (NBS), odpowiadającego między innymi właśnie za podawanie aktualnego czasu, zwrócił sygnał telewizyjny. Przekaz radiowy wystawiony był bowiem na szumy, które trudno było wyeliminować, powodowane na przykład przez niekorzystne warunki atmosferyczne. Poza tym opóźnienia, jakie trzeba było uwzględnić w wypadku radia, nie przystawały do nowoczesnych wyobrażeń o szybkości – czas wyznaczany był już powszechnie na podstawie zegarów atomowych167167 Pierwszym zegarem atomowym NBS dysponowało w 1949 roku, zaś komercyjne modele pojawiać zaczęły się w drugiej połowie lat 50. XX wieku. , które radykalnie zmieniły wyobrażenie o tym, czym jest precyzja w tym zakresie. Z informacji o aktualnym czasie korzystały między innymi firmy komunikacyjne, transportowe oraz wojsko. Poza tym telewizyjna infrastruktura była w Stanach Zjednoczonych doskonale utrzymana ze względu na ogromną popularność i powszechność tego medium. Dla specjalistów w NBS sygnał telewizyjny wydawał się bardziej pewny i niezależny od zewnętrznych warunków niż radiowy, tym bardziej że istniała techniczna możliwość zakodowania w nim informacji o czasie. Sygnał telewizyjny składał się z 525 linii, ale 21 z nich kodowało dane, które nie zyskiwały wizualnej reprezentacji na ekranie telewizora – to tak zwany obszar wygaszania pionowego (vertical blanking interval, VBI). Stacje telewizyjne wykorzystywały go na przykład do wysyłania sygnałów testowych. NBS postanowiło wynegocjować dostęp do 21 linii – w tym celu wdrożył system TVTime oferujący nadawcom aktualną informację o czasie, w zamian za możliwość korzystania z zakresu VBI168168 Harry R. Karp, Basics of Data Communications, McGraw-Hill, 1976, s. 45. , jednak oferta ta nie zainteresowała stacji telewizyjnych. Kiedy w 1971 roku NBS poszerzyło propozycję o możliwość wysyłania informacji tekstowych, zarząd stacji ABC dostrzegł szansę na włączenie do swojej oferty napisów, których coraz głośniej domagała się głucha społeczność. Te, „ukryte” w 21 linii sygnału VBI, mogłyby pozostać niewidoczne dla słyszących widzów, a dostępne dla głuchych, których wystarczyło wyposażyć w dekoder pozwalający na wyświetlenie napisów na ekranie telewizora169169 Wcześniejsze pomysły dotyczące napisywania treści telewizyjnych również zakładały konieczność wykorzystania specjalistycznego sprzętu, który musiał nabyć głuchy widz. Już w latach 60. XX wieku prowadzono eksperymenty z dwoma transmiterami i dwoma telewizorami – jeden zestaw miał wysyłać i odbierać przekaz audiowizualny, drugi zaś same napisy – przypomina to jedne z pierwszych prób z projekcją napisów na osobnym ekranie kinowym. Później pojawiały się projekty zamkniętego obwodu, do którego można było podpinać taśmy z zakodowanymi napisami oraz dekoder napisów wysyłanych sygnałem radiowym (G.J. Downey, dz. cyt., s. 69–70). . Pomysł w ciągu dwóch miesięcy wcielono w życie, a próbny pokaz napisywanego programu odbył się podczas zaplanowanej wcześniej National Conference on Television for the Hearing Impaired. Konferencja miała podsumować dotychczasowe próby wprowadzenia napisów do telewizji oraz zagrzać niesłyszących do walki o należny im dostęp do jednego z najważniejszych mediów. Prezentacja, jaką przeprowadziło NBS wraz z ABC, polegała na emisji uprzednio przygotowanych i wybitych na taśmach perforowanych napisów do odcinka serialu Mod Squad, który emitowany był w czasie przewidzianym ramówką. Zrobiło to na uczestnikach konferencji ogromne wrażenie. Prezentację kilka miesięcy później powtórzono dla studentów Uniwersytetu Gallaudeta, także z dużym sukcesem. Badania przeprowadzone przez publicznego nadawcę telewizyjnego, Public Broadcasting Service (PBS), wykazały ogromne zainteresowanie głuchych zakupem dekodera, zaś stowarzyszenia głuchych zadeklarowały wsparcie w jego sprzedaży170170 K. Peltz Strauss, dz. cyt., s. 208. . Jak twierdzi Downey, to właśnie dzięki poparciu PBS w 1972 roku Federal Communications Commission, agencja przyznająca częstotliwości oraz koncesje na nadawanie stacjom radiowym i telewizyjnym, pozytywnie rozpatrzyła wniosek NBS o przyznanie linii 21 na „przekaz sygnału czasowego, napisów dla niesłyszących oraz innych form informacji cyfrowej, które Komisja uzna za leżące w interesie publicznym”171171 Podaję za G.J. Downey, dz. cyt., s. 72. . Trzy lata później Komisja na stałe zarezerwowała linię 21 na napisy dla niesłyszących172172 K. Peltz Strauss, dz. cyt., s. 209. . Generowane cyfrowo napisy, inskrybowane początkowo na kartach perforowanych i kodowane w sygnale telewizyjnym w linii 21, dekodowane były i emitowane w analogowej telewizji na ekranach analogowych telewizorów. Trudno o lepszy przykład konwergencji dwóch medialno-technicznych formatów: analogowej telewizji oraz cyfrowych komputerów i możliwości, jakie dają. Sprzężenie to zacieśniło się jeszcze bardziej, gdy analogowe klawiatury stenotypiczne udało się podłączyć do komputerów, umożliwiając kolejny etap rozwoju telewizyjnego napisywania – napisy do programów emitowanych na żywo173173 Wątek ten omawia Gregory J. Downey, stenotypię czyniąc jednym z podstawowych filarów, na jakich oparta jest tradycja telewizyjnego napisywania. . Sukces telewizyjnych napisów wynikał z ich niewidoczności gwarantowanej zakodowaniem w paśmie VBI oraz wykorzystania cyfrowych możliwości ówczesnych komputerów. Napisy były wariacją, którą wprowadzono w telewizyjne medium. Lev Manovich opisuje wariacyjność, jako możliwość generowania odmiennych wersji tego samego produktu dla różnych jego użytkowników. Ten sam program telewizyjny dla widza bez dekodera jest treścią audiowizualną, dla niedosłyszącego wyposażonego w dekoder uzupełniony zostaje o dane tekstowe. Zgodnie z charakterystyką Manovicha za napisywaną wariację programu telewizyjnego odpowiada (do pewnego stopnia) czynnik pozaludzki: transmiter oraz dekoder, a uzyskany na ekranie telewizora przekaz ma modularny charakter – osobnym „modułem” jest sygnał wizualno-dźwiękowy, a odrębnym tekst napisów. Nie sposób dziś posługiwać się siatką pojęć zaproponowaną przez Manovicha jako instrumentem analitycznym do pogłębionej refleksji nad medium, czy to cyfrowym, czy analogowym, jednak może ona służyć rozbiciu narracji o rozdzielności tych dwóch domen i znacząco przesunąć w czasie cyfrowe początki telewizyjnego medium. Dzięki napisom klasyczna, tradycyjna, stabilna telewizja z czasów braodcastingu okazuje się medium pozwalającym na o wiele większą dozę personalizacji, niż zwykło się przyjmować, stawiając ją w opozycji do mediów elektronicznych. Kodowaniem tekstu w paśmie VBI rozwiązano techniczny problem umieszczania napisów w sygnale telewizyjnym, jednak nadawcy nie byli skłonni brać na siebie kosztów pracy całych zastępów osób wykonujących napisy. Warto pamiętać, że w latach 70. XX wieku producenci filmowi zaledwie udostępniali filmy do napisywania, którego kosztów nie ponosili. Pracę tę wykonywano w ramach CFD wolontariacko lub z federalnych środków finansowych. Głusi widzowie i organizacje niesłyszących zaczęli wywierać presję na kompanie telewizyjne przez sympatyzujących z nimi polityków. W 1976 roku dziesięciu senatorów wydało rezolucję wzywającą do napisywania programów telewizyjnych, ale to oświadczenie prezydenta Geralda Forda zmusiło Federal Communications Commission do wydania oficjalnych wytycznych dotyczących opatrywania programów telewizyjnych napisami, choć nadal było ono dla nadawców dobrowolne. Najwięksi nadawcy prywatni, tacy jak NBC czy ABC, poszli w ślady PBS, reagując na żądania głuchych widzów oraz klimat stworzony w wyniku podjęcia tematu napisów przez polityków. Napisywano wiadomości i programy emitowane w czasie największej oglądalności. Z największych graczy w amerykańskim systemie medialnym z wprowadzeniem napisów na antenę zwlekała jedynie stacja CBS. Musiała z tego powodu zmierzyć się z bolesnym wizerunkowo bojkotem zorganizowanym 19 maja 1982 roku przez NAD. Gęsta sieć organizacji – kluby dla głuchych i wspólnoty działające we wszystkich stanach i w większych miastach – nadała protestowi ogólnonarodowy charakter. Akcja była dobrze przemyślana i przygotowana jako wydarzenie rozgrywające się w formie pikiet pod lokalnymi oddziałami stacji, co zyskało medialną reprezentację w postaci nagrań i zdjęć, które krążyły w prasie i serwisach informacyjnych. Taka ekspozycja pozwoliła głuchym wyartykułować niezadowolenie i frustrację spowodowane brakiem dostępu do telewizji, ale przede wszystkim zwrócić uwagę mediów i opinii publicznej na potrzeby głuchych i słabosłyszących Amerykanów174174 Basic Concept, Gallaudet University Archives, Collection of the National Association of the Deaf 1915–1993, MSS 178, box 78, folder 1, CBS protest. . Organizatorzy bojkotu zadbali, by protestom towarzyszyły jasno wyrażone i spójne postulaty powtarzające się na banerach, ulotkach i w broszurach zagrzewających głuchych do walki, ale też i adresowanych do słyszących Amerykanów (rysunki 1 i 2). Zwrócenie uwagi zarządu CBS na niezadowolenie jej widzów było tylko jednym z celów, wcale nie najistotniejszym. Wśród sloganów proponowanych przez organizatorów protestu znalazły się przykuwające wzrok i wymowne „Nigdy nie dowiedzieliśmy się, kto zastrzelił J.R.”, odnoszące się do hasła „Kto zastrzelił J.R.?”, którym CBS reklamowała w 1980 roku nowy sezon swojego flagowego serialu Dallas, oraz „CBS… jedne z najlepszych programów telewizyjnych, których nigdy nie zrozumiemy”. W sloganach tych zwracano uwagę na dyskryminujący charakter działań stacji, korzystając z jej haseł reklamowych i prawiąc pod adresem CBS przewrotne komplementy. Rysunek 1. Niedostępny telewizor – rysunek na ulotce promującej bojkot stacji CBS, 19.05.1982 Odręczny czarno-biały rysunek. Jest nieco koślawy, nie zachowuje perspektywy - rysowała go niewprawna ręka. Przedstawia telewizor widziany z góry i nieco z boku. Telewizor jest w starym stylu. Ma formę pudełka z dwoma antenami na górze. Opleciony jest dwoma łańcuchami. Krzyżują się na środku ekranu. Na przecięciu łańcuchów wisi kłódka. Obok telewizora narysowano duży klucz. W jego okrągłej części narysowano oko. Źródło: NAD MSS 178, box 78 f1, dzięki uprzejmości Gallaudet University Archives. CBS brak inwestycji w serwis napisowy dostarczany linią 21 uzasadniało pracami nad inną technologią zapewniania napisów (oraz innych treści) – teletekstem. On także wykorzystywał VBI i wprowadzany był w tym samym czasie z dużym powodzeniem na europejskich rynkach medialnych, między innymi we Francji i Wielkiej Brytanii. Obietnice dodania napisów już w niedalekiej przyszłości, nawet jeśli miały być elementem bogatszej oferty, nie przekonywały jednak głuchych. Wskazywali oni, że nadawca od lat, ich zdaniem, wykręcał się od napisywania swych produkcji obietnicą innego, lepszego systemu, zaś głusi nie mogą korzystać z oferty CBS tu i teraz. Problemem był także teletekst, a dokładniej jego sprzętowa niekompatybilność: zakładano, że towarzyszyć będzie mu nowy dekoder, podczas gdy ci niesłyszący, którzy chcieli oglądać telewizję z napisami, już zainwestowali niemałą kwotę blisko 300 dolarów w dekoder obsługujący linię 21 w systemie zastosowanym przez ABC, NBS oraz PBS. Rysunek 2. Piramida dekoderów – rysunek na ulotce promującej bojkot stacji CBS, 19.05.1982 Odręczny czarno-biały rysunek. Przedstawia trzy przedmioty. Największy z nich to telewizor. Na jego ekranie umieszczono napis TURN OFF CBS! Na telewizorze stoi płaskie, podłużne urządzenie z dwoma pokrętłami. Na nim stoi jeszcze mniejsze urządzenie z jednym pokrętłem i dwoma przełącznikami. Po prawej stronie umieszczono podpisy dla każdego z urządzeń. Dla telewizora to T.V., dla podłużnego urządzenia CAPTION DECODER, a dla najmniejszego TELETEXT?? Nad rysunkiem napis SILLY. Obok napisu strzałka skierowana w dół i wskazującą na stos urządzeń. Źródło: NAD MSS 178, box 78 f1, dzięki uprzejmości Gallaudet University Archives. W ciągu dekady dobra wola nadawców lub obietnice nowych lepszych systemów w przyszłości straciły na znaczeniu – napisywanie wszelkiej emitowanej w telewizji treści zaczęło być wymagane prawem. W 1990 roku prezydent George H.W. Bush podpisał Americans with Disabilities Act (ADA), rezultat intensywnych, wieloletnich starań osób z niepełnosprawnościami i ich sprzymierzeńców, a także lobbingu i działań aktywistycznych oraz spektakularnych akcji w przestrzeni publicznej – protestów, okupacji i marszy. Zyskiwały one niemały oddźwięk – trudno odmówić medialnego potencjału awanturniczym wózkowiczom blokującym nieprzystosowane do ich przewozu autobusy175175 ADAPT (skrót od American Disabled for Accessible Public Transport) to aktywistyczna grupa powstała w 1983 roku – w tym czasie podobne działały także w Wielkiej Brytanii i Australii. Działacze wsławili się blokowaniem wózkami inwalidzkimi środków transportu publicznego oraz „wózkowymi” marszami. czy niepełnosprawnym odrzucającym kule i wózki, by czołgać się w akcie protestu po schodach Kapitolu176176 Capital Crawl to bodaj najbardziej znany epizod walki o widoczność i prawa osób z niepełnosprawnościami w Stanach Zjednoczonych. Nazwa nawiązuje do miejsca protestu (siedziby Kongresu w Waszyngtonie) oraz jego formy: czołgania się (crawl). 12 marca 1990 roku niepełnosprawni demonstranci zebrali się pod Kapitolem, by wyrazić swój sprzeciw wobec dyskryminacji, braku dostępu do mediów i środków komunikacji oraz domagać się podpisania debatowanej wówczas ustawy ADA, która miała im sfery te udostępnić. U stóp wiodących na Kapitol schodów porzucili wózki, którymi na schody wjechać się nie dało, i kule, które tylko utrudniłyby wspinanie się, i rozpoczęli mozolne czołganie ku szczytowi. Gest odrzucenia protez ukazał kapitolińskie schody jako barierę architektoniczną upośledzającą część obywateli i broniącą im dostępu do serca amerykańskiej państwowości. Protesty były emblematycznym przykładem, że zobowiązanie do udostępniania niepełnosprawnym budynków, środków komunikacji i mediów jest konieczne. Analiza roli fotografii w protestach osób z niepełnosprawnościami, przede wszystkim zdjęć Toma Olina z Capitol Crawl i protestów grupy ADAPT, jak również wybór zdjęć, zob. Justyna Lipko-Konieczna, Skuteczność obrazów w: Niepełnosprawność i społeczeństwo. Performatywna siła protestu, red. Ewelina Godlewska-Byliniak, Justyna Lipko-Konieczna, Fundacja Teatr 21, Biennale Warszawa, Warszawa 2018, s. 21–31. . Akcje te działały na opinię publiczną oraz wywierały presję na władze. Przyjęcie ADA wprowadziło wiele środków prawnych mających na celu zapewnienie osobom z niepełnosprawnościami pełne uczestnictwo w szeroko rozumianej przestrzeni publicznej. W tych ramach mieściło się także obywatelstwo kulturowe – w tym swobodny dostęp do tekstów kultury i środków przekazu. Od początku lat 90. XX wieku wszystkie materiały prezentowane w przestrzeni publicznej musiały być dostępne niezależnie od tego, czy nadawcą był podmiot publiczny czy prywatny177177 Była to istotna zmiana w relacji do wcześniejszej ustawy antydyskryminacyjnej Rehabilitation Act z 1973 roku, gdzie paragraf 504 czynił dostępność elementem praw obywatelskich, choć obowiązek dostępności nakładał na nadawców finansowanych ze środków publicznych. . Dla głuchych widzów oznacza to, że programy telewizyjne – także te emitowane na żywo – muszą odtąd być zaopatrzone w napisy. Napisy – jakość Historia wielu „udogodnień” dla osób z niepełnosprawnościami poświadcza, że ich techniczna wykonalność to za mało, a producenci oraz dostarczyciele usług nie są gotowi stosować ich z własnej inicjatywy, argumentując to dodatkowymi kosztami, jakie „specjalne rozwiązania” generują. Tymczasem specjaliści projektowania uniwersalnego i aktywiści podkreślają, że budynek, przedmiot lub usługa, które już na etapie projektowania uwzględniają bio- i neuroróżnorodność przyszłych użytkowników, nie są wcale droższe niż rozwiązania zaprojektowane na sprawną (męską/dorosłą/białą) „normę”, które trzeba później dostosowywać. Nie inaczej było z napisami dla niesłyszących, do których nadawcy telewizyjni zobowiązani zostali prawem – nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale z czasem i w innych krajach. Katie Ellis nazywa taki proces legislacyjnym determinizmem i dowodzi, że wprowadzenie technologicznych zmian i innowacji bywa stymulowane regulacjami prawnymi, wymuszanymi przez samych niepełnosprawnych i ich sprzymierzeńców. Analizuje to zjawisko na przykładzie napisów dla głuchych w Australii178178 Katie Ellis, Disability and Digital Television Cultures: Representation, Access, and Reception, Routledge, New York–Abington 2019, e-book, brak paginacji, rozdział Captions. i opisuje, jak producenci i dystrybutorzy zmuszeni do dostosowania przekazu dla niesłyszących spełniają ten wymóg w wersji minimum, po linii najmniejszego oporu poprzestając na najprostszych i najtańszych rozwiązaniach technicznych. Podobne minimalistyczne praktyki w reakcji na regulacje prawne wymuszające branie pod uwagę potrzeb użytkowników z niepełnosprawnościami Jay T. Dolmage nazwał projektowaniem pasywno-agresywnym179179 J.T. Dolmage, dz. cyt. . Opisał je na przykładzie dostępności architektonicznej: to wielokrotnie zakręcające rampy dla wózków inwalidzkich, z których skorzystanie wymaga tężyzny fizycznej, pokonania licznych zakrętów i znacznego nadkładania drogi lub podjazdy w miejscach prowadzące znikąd donikąd. Wszystkie one wynikają z literalnego stosowania się do wymogów prawa bez brania pod uwagę dobrostanu osób, których interesy ono zabezpiecza. Podobne problemy dotyczą także napisów dla głuchych i słabosłyszących. Z perspektywy kulturoznawczej i społecznej rozważa je Sean Zdenek, nie ukrywając, że pisze z perspektywy ojca głuchego dziecka, a przez to widza zazwyczaj oglądającego telewizję właśnie z napisami180180 Sean Zdenek, Reading Sounds: Closed-Captioned Media and Popular Culture, The University of Chicago Press, Chicago–London 2015. . Ubolewa nad ich często fatalną jakością i zauważa, że ich pozostawiający wiele do życzenia poziom stanowi konsekwencję tego, że beneficjentem napisów zasadniczo nie jest wcale głuchy widz, ale producent filmu lub nadawca telewizyjny. Umieszczając napisy, wywiązuje się on z formalnych i wymuszonych prawem zobowiązań, których zaniechanie grozi mu karą. Dlatego napisy często traktowane są po macoszemu, a czas niezbędny do ich wykonania w postprodukcji skraca się do minimum. Osoby przygotowujące je pracują pod ogromną presją czasu i w ramach budżetowych „ochłapów”181181 Tamże, s. xv. . Tymczasem, Ellis analizując związki techniki, prawa i napędzanego aktywizmem wolontariatu, na przykładzie historii napisów podkreśla, że głusi widzowie, uzyskawszy je, pragną, by były one dobrej jakości i w pełni oddawały materiał, któremu towarzyszą. ADA wymuszała na nadawcach treści emitowanych w przestrzeni publicznej udostępnienie ich osobom z niepełnosprawnościami – w tym głuchym i słabosłyszącym. Prawo nie nadążyło jednak za technologiczną zmianą i do drugiej dekady XXI wieku za przestrzeń publiczną formalnie nie był uznawany internet. W początkach globalnej sieci brak dostępności sfery audialnej w oferowanych treściach nie był tak mocno odczuwalny jak w wypadku kina czy telewizji. W ówczesnym internecie stosunkowo niewiele informacji przekazywano za pomocą słowa mówionego. Dominującym modusem komunikacji było pismo i osiągane za jego pomocą elementy graficzne, takie jak emotikony. Sytuację tę znacząco zmieniły platformy streamingowe oraz serwisy do dzielenia się plikami wideo. W 2010 roku prezydent Barack Obama podpisał Twenty-First Century Communications and Video Accessibility Act. Ustawa ta była uzupełnieniem Communications Act wprowadzonej w życie w 1934 roku, która prawem wszystkich obywateli czyniła dostęp do środków komunikacji182182 To właśnie ustawa Communications Act zmusiła dostarczycieli usług telefonicznych do poszukiwania sposobu na udostępnienie ich głuchym. . Jednak w ciągu tych przeszło ośmiu dekad minęło kilka technologiczno-medialnych epok i nawet nowsze akty prawne zobowiązujące nadawców telewizyjnych do napisywania treści nie obejmowały streamingu. Sieć pod względem dostępności dla niesłyszących była właściwie nieuregulowana. Podpisana przez Obamę ustawa na XXI wiek – jak głosiła jej nazwa – podejmowała między innymi kwestię dostępności nowych technologii, takich jak gry wideo online, kompatybilności serwisów komunikacyjnych z aparatami słuchowymi, a także streamingu. W tym ostatnim przypadku napisy dla niesłyszących musiały się pojawiać, o ile w oryginale, czyli na telewizyjnej antenie, również były napisywane. Takie sformułowanie ustawy dawało serwisom możliwość obchodzenia prawa – zwalniając z obowiązku opatrywania napisami między innymi produkcji własnych. Dlatego w precedensowej sprawie wytoczonej serwisowi Netflix w 2012 roku NAD nie sięgnęło po najnowszą ustawę. Stowarzyszenie doprowadziło do uznania serwisu streamingowego za miejsce publiczne, gdzie obowiązuje – regulowany przez ADA – obowiązek napisywania wszelkich treści audialnych183183 Por. Landmark Precedent in NAD vs. Netflix, https://www.nad.org/2012/06/19/landmark-precedent-in-nad-vs-netflix/, dostęp: 28.08.2020. . W 2015 roku NAD pozwało dwie wiodące amerykańskie uczelnie, Uniwersytet Harvarda184184 Por. NAD Sues Harvard and MIT for Discrimination in Public Online Content, https://www.nad.org/2015/02/17/nad-sues-harvard-and-mit-for-discrimination-in-public-online-content/, dostęp: 29.08.2020. oraz Massachusetts Institute of Technology (MIT), za brak napisów dla niesłyszących w ich materiałach edukacyjnych publikowanych w serwisie YouTube. Zawarte w 2019 roku ugody zobowiązały obydwie uczelnie do napisywania wszelkich publikowanych materiałów audiowizualnych, w tym udostępnianych online przez serwisy YouTube, Vimeo i SoundCloud, oraz dystrybuowanych w obiegach wewnątrzuczelnianych. Harvard dodatkowo wprowadził Digital Accessibility Policy185185 Por. National Association of the Deaf Announces Landmark Settlement With Harvard To Improve Online Accessibility, https://www.nad.org/2019/11/27/nad-announces-landmark-settlement-with-harvard-to-improve-online-accessibility/, https://www.nad.org/2020/04/10/notice-of-settlement-with-mit/, dostęp: 29.08.2020. regulującą kwestię dostępności wszelkich materiałów pozostających w obiegu uczelnianym. W konsekwencji rozpraw sądowych napisy stały się nieodłącznym elementem interfejsu platform udostępniajacych treści audiowizualne – Netflixa, YouTube’a czy Facebooka. Korzystają z nich, oprócz osób niesłyszących, także użytkwonicy z niepełnosprawnościami intelektualnymi czy barierami kognitywnymi. Szybko jednak grono ich użytkowników poszerzyło się o osoby sprawne. Było to rezultatem zmieniających się praktyk użytkowniczych (zarówno słyszących, jak i głuchych widzów) związanych przede wszystkim z pojawienieniem się smartfonów, które umożliwiały mobilny odbiór treści w internecie, przenosząc go z domowego zacisza w przestrzeń publiczną środków transportu, lotniskowych poczekalni, szkół i miejsc pracy. Platformy społecznościowe coraz bardziej zaczęły się nastawiać na indywidualny storytelling nie w postaci postów i zdjęć, ale nagrań audio-wideo. Ich odbiór zaś odbywał się w środowisku, w którym odgłosy z telefonu były niepożądane. Wymagało to słuchwek, a gdy także one ujawniały koncentrację użytkownika na treści w smartfonie – wyciszenia urządzenia i oglądania materiału bez dźwięku. Jak podkreśla Katie Ellis186186 K. Ellis, dz. cyt., rozdział Interpretative Flexibility. , to słyszący użytkownicy stworzyli dla napisów w sieci zupełnie nowy rynek. Zasilają go również fani treści posługujących się skomplikowanymi nazwami własnymi lub alternatywnymi językami (jak w serialu Gra o tron) lub specjalistycznym słownictwem. Do napisów sięgają osoby uczące się obcych języków i doskonalący dzięki filmom i serialom swoje umejętności lingwistyczne lub widzowie, którzy mają kłopot ze zrozumieniem treści ze względu na akcent postaci lub wymowę aktora. Wszystko to skłania Zdenka do stwierdzenia, że napisy udostępniają teksty kultury nie tylko osobom głuchym i słabosłyszącym187187 S. Zdenek, dz. cyt., s. xi. . Napisom w sieci zdjęto łatkę „technologii asystującej” dla osób wymagajacych „szczególnych udogodnień”, a proces ten ujawnia, do jakiego stopnia kategoria ta konstruowana jest społecznie i jak bardzo obciążona negatywnymi skojarzeniami. Próby zdefiniowania technologii asystującej ujawniają jej płynny charakter i doraźność zależną od społecznej kategoryzacji użytkownika – od tego, czy on sam uznawany jest za osobę z niepełnosprawnością188188 Część wywodu poświęcona technologiom asystującym oparta jest na artykule Technologia jako narzędzie społecznej dystynkcji. Nieoczywiste relacje techniki i niepełnosprawności, który ukazał się w „Kulturze Współczesnej” 2018, nr 3: Technologia i niepełnosprawność, s. 13–25. . Diane C. Smith189189 Diane C. Smith, Assitive Technology: Funding Options and Strategies, „Mental and Physical Disability Law Reporter” 1998, vol. 22, nr 1, s. 115. twierdzi, że terminu tego używa się do wskazania rozwiązań dających wolność ludziom z niepełnosprawnościami przez umożliwienie im jak najbardziej samodzielnego funkcjonowania. W podobny sposób postrzega technologie asystujące John C. De Witt190190 John C. De Witt, The Role of Technology in Removing Barriers, „The Milbank Quarterly” 1991, vol. 69: Supplements 1/2: The Americans with Disabilities Act: From Policy to Practice, s. 317. , który definiuje je jako urządzenia poszerzające (enhance) możliwości osób z niepełnosprawnościami w wykonywaniu codziennych aktywności, działań i zadań. Bodaj jedyną definicją usankcjonowaną prawnie jest ta, zawarta w amerykańskiej ustawie Individuals with Disabilities Education Act z 1990 roku, która mówi, że urządzenie/technologia asystująca to „każda rzecz, każdy element sprzętu czy produkt niezależnie od tego, czy zostały nabyte w sklepie, zmodyfikowane lub poddane kastomizacji, a używane, by zwiększyć, podtrzymać lub poprawić możliwości osób z niepełnosprawnościami”191191 Individuals with Disabilities Education Act, General Provisions, Sec. 101 Definitions, sekcja g. . Według powyższych definicji cechą dystynktywną technologii asystującej jest to, że korzysta z niej osoba niepełnosprawna. Tymczasem osoby niepełnosprawne niejednokrotnie uznawane są za takie ze względu na technologie asystujące, jakich używają. W ten sposób zamyka się koło społecznej dystynkcji i rozróżnienia: technologii przez figurę użytkownika, a użytkownika przez stosowaną technologię. Towarzyszy temu nierzadko stygmatyzacja. Technologia asystująca jest zatem pojęciem uwarunkowanym kontekstem – to syntetyzator mowy, elektroniczny organizer czy pogram rozpoznający mowę192192 Karen E. Forgave, Assitive Technology: Empowering Students with Learning Disabilities, „The Clearing House” 2002, vol. 75, nr 3, s. 122–126. , to również dyktafon, iPod193193 Emily C. Bouck, Rajiv Satsangi, Whitney Bartlett, Pei-Lin Weng, Promoting Independence through Assistive Technology: Evaluating Audio Recorders to Support Grocery Shopping, „Education and Training in Autism and Developmental Disabilities” 2012, vol. 47, nr 4: Special Conference Issue Research to Practice, s. 462–473. , a także oprogramowanie podpowiadajace słowa podczas pisania194194 Dave L. Edyburn, Rethinking Assistive Technology, „Special Education Technology Practice” 2004, vol. 5, nr 4, s. 16–23. . Pod warunkiem że korzystają z nich osoby z niepełnosprawnosciami, bowiem dla pozostałych są to „normalne”, powszechne i nieasystujące funkcje, będące na wyposażeniu najprostszych nawet smartfonów, oraz gadżety. Napisy dla niesłyszących są przykładem zjawiska odwrotnego: gdy technologia lub usługa przeznaczona pierwotnie dla osób z niepełnosprawnościami służy bardziej różnorodnej grupie. Do podobnych rozwiązań należą chociażby wypukłości przed wejściem na pasy, sygnalizujące ulicę nie tylko niewidomym, ale i zapatrzonym w smartfony przechodniom, oraz obniżane przy przejściach dla pieszych krawężniki, podjazdy, windy czy skrzydłowe (lub rozsuwane) drzwi montowane obok obrotowych. Wszystkie te „udogodnienia” sprawdzają się bowiem w wypadku osób poruszających się na wózkach inwalidzkich czy o kulach, ale także są pomocą dla osób starszych, podróżujących z dziecięcym wózkiem czy walizką. Taki transfer wiąże się jednak często z nierównym rozłożeniem kosztów i korzyści z niego wynikajacych. To niepełnosporawnych postrzega się jako grupę kłopotliwą, kosztochłonną i wymagającą dodatkowego zachodu – mimo że benficjentami specjalnych rozwiazań są również osoby bez niepełnosprawności. Owe „udogodnienia” konsekwentnie oznaczane są logotypami osób na wózku inwalidzkim, przekreślonych uszu czy oczu lub – w wypadku napisów – komunikatem o „napisach dla niesłyszących”. Jednocześnie niepełnosprawna geneza rozwiązań, które weszły do głównego nurtu użytkowania, ulega zatarciu i zanika. Tak właśnie stało się z napisami – w domenie mediów elektronicznych nie sposób odpowiedzieć na pytanie, które napisy są dla niesłyszących, a które – dla wszystkich użytkowników. Wpływ na upowszechnienie napisywania miało pojawienie się programów automatycznej transkrypcji mowy na tekst (Automatic Speech Recognition, ASR), które wyeliminowały problem kosztów pracy osób napisujących – początkowo wykonywanej wolontariacko z poczucia misji lub dla idei. Zasadniczymi cechami napisów redagowanych przez człowieka są selekcja, autorski wybór i skróty dokonywane po to, by uprościć przekaz. Napisy generowane automatycznie odpowiadają na postulat głuchych odbiorców oczekujących dosłownej inskrypcji tego, co postaci wypowiadają na ekranie. To żądanie kontaktu z przekazem audiowizualnym bez pośrednictwa i ingerencji, które mogą wpływać na interpretację. Automatyczna transmisja mowy, choć dąży do napisów bezstratnych, jest od nich daleka, na co zwracali uwagę użytkownicy platform streamingowych od dawna. W 2015 roku niesłysząca youtuberka rozpoczęła na Twitterze kampanię pod hasłem #NoMoreCRAPtions wykorzystującym zbieżność angielskich słów captions, oznaczajacych napisy oraz crap, które najłagodniej można przetłuamczyć jako „dziadostwo”. Zachęcała w niej do wyszukiwania, dokumentowania i upubliczniania przykładów napisów nonsensownych w kontekście treści, którym towarzyszą, lub tekstów obscenicznych wynikających z błędnego rozpoznania mowy w nagraniu. Jej akcja miała też na celu zachęcenie twórców, by sami dbali o poprawne napisy do własnych filmów195195 Katie Ellis opisuje zaś przykład wznowionego przez Netflix w 2018 roku amerykańskiego programu Porady Różowej Brygady (tyt. oryg. Queer Eye for the Straight Guy), który bił rekordy popularności w latach 2003–2007. Nowa edycja została ciepło przyjęta przez widzów, ale społeczność głuchych i słabosłyszących użytkowników platformy poruszyła na Twitterze problem niskiej jakości napisów oraz faktu, że nie oddają one w pełni tego, co mówią bohaterowie (K. Ellis, dz. cyt.). . Interesujacym przypadkiem jest serwis YouTube, gdzie do września 2020 roku umożliwiano w ramach „wspólnotowego wysiłku” dodawanie tytułów, napisów i opisów, a także edycję tych, które już w serwisie umieszczono. YouTube zachęcał: „Niektórzy użytkownicy pozwalają na dodawanie napisów do własnych treści. Możesz uzupełnić napisy dla całych filmów lub fragmentów – każda pomoc jest cenna”196196 Por. https://support.google.com/youtube/answer/6054623?hl=en, dostęp: 28.08.2020. . Wyłączenie tej funkcjonalności motywowano nadużyciami, takimi jak spamowanie, wulgarność czy komentowanie treści materiałów w miejsce ich napisywania. Pozostawiono jednak youtube’owym twórcom możliwość samodzielnego generowania napisów. Zachęca się ich, by w ten sposób „poszerzali kręgi odbiorców”197197 Tamże. o osoby niesłyszące oraz posługujące się innymi językami. Serwis eksponuje także możliwość automatycznego napisywania, choć jak zastrzega: „Automatyczne napisy generowane są przez uczące się algorytmy, zatem ich jakość może być różna. (…) YouTube ciągle dopracowuje swoją technologię rozpoznawania mowy, jednak automatyczne napisy mogą mylić się ze względu na błędy w wymowie, akcent, dialekt czy odgłosy w tle”198198 Por. https://support.google.com/youtube/answer/6373554, dostęp: 28.08.2020. . Alternatywą jest więc skorzystanie z profesjonalnych usług napisywania lub chociaż korekta napisów automatycznych we własnych filmach. W 2020 roku YouTube umożliwiał automatyczne napisywanie w języku angielskim, holenderskim, francuskim, niemieckim, włoskim, japońskim, koreańskim, portugalskim, rosyjskim oraz hiszpańskim, zaś nagrania emitowane na żywo napisywane są tylko dla kanałów anglojęzycznych z ponad tysiącem subskrybentów199199 Tamże. . Na pytania aktywistów, dlaczego serwis nie nakłada na twórców obowiązku napisywania udostępnianych materiałów, Google (właściciel serwisu YouTube) odpowiedział słowami swojej product manager, Liat Kaver, głuchej użytkowniczki implantów ślimakowych, że taki wymóg wykluczyłby niepiśmiennych użytkowników serwisu200200 Co interesujące, w polskim kontekście mogłoby to wykluczyć niesłyszących twórców, którzy dzielą się w serwisie filmami w polskim języku migowym, ale ich kompetencja w zakresie języka polskiego nie pozwoliłaby im na przygotowanie do nich napisów. oraz osoby, które dzielą się wydarzeniami na żywo – Kaver powołała się na nośny przykład uczestników Arabskiej Wiosny201201 Linda Besner, When Is a Caption Close Enough?, „The Atlantic”, 9.08.2019, https://www.theatlantic.com/health/archive/2019/08/youtube-captions/595831/, dostęp: 28.08.2020. . Popularność strategii konsumpcji mediów elektronicznych w napisywanych wersjach stworzyła dla tej usługi grupę docelową o zdecydowanie większej sile oddziaływania niż osoby z niepełnosprawnościami: słyszących i sprawnych użytkowników. To oni, jak podkreśla Ellis, wymuszają na dostarczycielach treści (takich jak YouTube czy Netflix) napisy coraz lepszej jakości. I rzeczywiście, programy automatycznego zapisu mowy są ustawicznie ulepszane, a wierność transkrypcji wzrasta, choć bez wątpienia znaczenie ma także stałe podnoszenie mocy obliczeniowej komputerów i rozwiązania w zakresie uczenia maszynowego. „The Atlantic” w 2019 roku donosił, że program Google’a poprawił dokładność o 50 procent w latach 2015–2017202202 Tamże. . Doświadczenie głuchego widza Napisy do filmów czy programów telewizyjnych rodzą wiele pytań związanych z zakresem i charakterem tego, jakie dźwięki i w jaki sposób mają opisywać. Oto bowiem ich autor dokonać musi wyboru, które odgłosy (poza najważniejszymi, czyli dialogami) zdecyduje się przełożyć na słowo pisane oraz w jaki sposób przekaże głuchemu odbiorcy ich naturę. Niektóre z tych rozterek wzięła na warsztat Głucha artystka Christine Sun Kim. Sound- -artowy projekt Close Readings203203 Praca wystawiana była w Carroll Fletcher Gallery w Londonie (listopad 2015–styczeń 2016) oraz w Galerii Zero + Futurdome w Mediolanie (kwiecień–maj 2016). To pierwsza praca wideo w dorobku artystki. zakotwiczyła we własnym doświadczeniu. Wspomina, że napisy do filmu Kumiko204204 Reż. David Zellner, 2014. były tak obszerne, że w zasadzie raczej czytała go, niż oglądała205205 Jeppe Ugelvig, Sonic Identity Politics with Christine Sun Kim, 20.01.2016, http://dismagazine.com/blog/80643/sonic-identity-politics-with-christine-sun-kim/, dostęp: 1.07.2019. . Reprezentację zyskały takie dźwięki, jak odgłosy kropel deszczu uderzających o szyby czy pióra piszącego po papierze. Artystka podkreśla, że jej zrozumienie filmu i wrażenia z nim związane zależą od osób sporządzających napisy, od tego, które dźwięki uznają za ważne na tyle, by je zarejestrować w formie pisemnej. Czy podkład muzyczny zostanie odzwierciedlony słowem „muzyka”, czy też pozwoli jej jako widzowi odczuwać lęk, jaki zapowiada niepokojący motyw muzyczny. Czy do dialogów dodana zostanie informacja o tym, że bohater mówi z akcentem lub że ma piskliwy głos. Napisy determinują „audialne” doświadczenie głuchego widza, podobnie jak tłumacze języka migowego, którzy także są selektywni i wybierają wypowiedzi, które uznają za istotne dla sytuacji komunikacyjnej – na przykład tłumacząc wykład z pominięciem uwag wymienianych szeptem przez studentów. Sound-artowa instalacja Sun Kim Close Readings problematyzuje napisy jako tekst kultury oraz dokonuje specyficznej wolty. Artystka powierzyła głuchym przygotowanie napisów do fragmentów 2001: Odysei kosmicznej206206 Reż. Stanley Kubrick, 1968. oraz disneyowskiej Małej syrenki207207 Reż. John Musker, Ron Clements, 1989. . Wybór filmów jest znaczący. W dziele Stanleya Kubricka warstwa dźwiękowa odgrywa niebagatelną rolę, stanowiąc nierozerwalną pełnię z długimi ujęciami przestrzeni kosmicznej, pozbawionymi dialogów, a więc tego, co w napisach przekazać najłatwiej. Howard Suber stwierdza wręcz, że dzieło Kubricka jest raczej muzyczne niż dramatyczne208208 Za: William Whittington, Sound Design and Science Fiction, University of Texas Press, Austin 2007, s. 39. , William Whittington wskazuje, że utwory muzyczne w tym filmie nie tyle pełnią funkcję ilustracyjną, ile konstytuują „głęboką strukturę narracji”209209 Tamże. , zaś Vivian Sobchack dowodzi, że reżyser uczynił z muzyki fenomen aktywnie kreujący i niszczący filmową wizualność210210 Vivian Sobchack, Screening Space: The American Science Fiction Film, Rutgers University Press, New Brunswick, N.J. 2001, s. 212–213. . W świetle tych analiz wybór Sun Kim, by wykorzystać właśnie Odyseję, zdawać się może karkołomny. Mała syernka także jest znacząca, choć raczej na poziomie przekazu: bohaterka rezygnuje z głosu, którego G/głusi są często pozbawieni, ponieważ chce zyskać nogi, dzięki którym będzie mogła żyć wśród ludzi ze swoim ukochanym. Odczytanie tego filmu z perspektywy Głuchej społeczności zyskuje nowy, krytyczny potencjał. Christine Sun Kim poprosiła cztery głuche osoby, by przygotowały własne napisy do wybranych przez nią fragmentów filmowych. Zaowocowało to „opisami literalnymi, konceptualnymi, wyobrażonymi, a nawet poetyckimi”211211 Por. http://christinesunkim.com/work/close-readings/, dostęp: 3.07.2019. . Słynnym ujęciom ruchu statków w smoliście czarnej przestrzeni kosmicznej towarzyszy napis „przesadnie pretensjonalna muzyka fortepianowa, która z niczym się nie kojarzy” lub „frenetyczna cisza”, a ikoniczne czerwone oko sztucznej inteligencji opisane zostało jako „dźwięk światła, które nigdy nie mruga”. Głuche napisy bywają zatem ironiczne i demistyfikujące klimat sceny, ale także zdarza się im doskonale wpisywać w atmosferę filmu, stanowiąc poetycką i autorską interpretację warstwy wizualnej. Artystka, przygotowując instalację, celowo zamazała obraz na części ekranu, ograniczając bodźce wizualne definiujące medium filmowe, choć wprawne, czy chociaż znające te konkretne filmy oko rozpoznać mogło poszczególne sceny. Tylko dolna część ekranów emitujących napisywane fragmenty była wyraźna i ostra. Tym samym autorka koncentrowała uwagę odbiorców na napisach, trudno jednak uciec przed interpretacją, że zabieg ten oddawać miał też sposób, w jaki głuchy widz wchodzi w kontakt z napisywanym filmem lub programem telewizyjnym – szczególnie jeśli nie posługuje się biegle językiem werbalnym. Jego uwaga oraz wysiłek interpretacyjny skupione są na wyświetlanym na ekranie słowie, do którego obraz zdaje się jedynie pretekstem lub dodatkiem. W kolejnym projekcie Closer Captions Sun Kim powróciła do niesatysfakcjonujących głuchych – i jej, jako widza – napisów. Przybrał on formę krótkego filmu, wyposażonego w idealne napisy, który autorka udostępniła w październiku 2020 roku na platformie YouTube212212 Christine Sun Kim, Closer Captions, https://www.youtube.com/watch?v=tfe479qL8hg, dostęp: 14.10.2020. . Tytuł odwołuje się do formuły closed captions i gra słowem closed, które oznacza zamknięcie. Artystka zamienia je na closer, które przetłumaczyć można jako bliższe, dokładniejsze i bardziej dogłębne. Jej Closer Captions to propozycja napisów pełniej oddających dźwięk, choć nie o dosłowność Sun Kim chodzi. Artystka w poprzedzającym film wystąpieniu zwraca się wprost do widzów i podaje przykłady „pogłębiania” napisów: oto słyszymy utwór muzyczny, a na ekranie pojawia się napis »muzyka«. „Tylko jedno słowo?” – dopytuje migając Sun Kim. „Jeśli mam szczęście, to napis będzie brzmiał »muzyka skrzypcowa«”. W to miejsce artystka proponuje napisy coraz pełniej oddające charakter muzyki: »rzewna muzyka skrzypcowa«, później »rzewna muzyka skrzypcowa brzmiąca jak samotne łkanie w pustym barze«, a na końcu : »rzewna muzyka skrzypcowa brzmiąca jak samotne łkanie w pustym paryskim barze w latach 20., kiedy na głowie masz modny kapelusik, który oddajesz barmanowi, prosząc o czwarte martini«. Pięciominutowa etiuda filmowa ukazuje w statycznych ujęciach doświadczenie codzienności, od ranka po wieczór i opatrzona jest przez Sun Kim napisami nie zamkniętymi (closed), lecz – jak głosi tytuł – pogłębionymi, bliskimi (closer). Ujęciu na rozświetlone okno sypialni towarzyszy napis »dźwięk słońca wypełnia pokój«, »dźwięk otwierajacych się powiek«, zaś nagraniu stacji metra: »ruchliwy wodospad ludzkich kroków«. Poetyckość i obszerność napisów Sun Kim jest odpowiedzią na lakoniczne i w gruncie rzeczy nieznaczące napisy, które zazwyczaj raczej sygnalizują zaistnienie dźwięków na ekranie, niż usiłują je oddać. Jej napisy są nadmiarowe, tak jak napisy zwykle są niedostateczne. Ich ekstrawaganckie rozbudowanie tym bardziej ujawnia miałkość i skrótowość klasycznych napisów. W obydwu pracach artystka wskazuje na zależność swego audialnego doświadczenia od przyjętej strategii napisywania dokonanego przez kogoś innego wyboru dźwięków ważnych i znaczących dla zrozumienia filmu. Artystka podkreśla, że jej audialne doświadczenie zależy od osoby słyszącej, która postrzega świat całkowicie odmiennie. 4. Głuchy pożytek Dzieje napisów dla niesłyszących stają się elementem heroicznej narracji o dobrych pomysłach, sprawnej współpracy głuchych i ich sprzymierzeńców oraz wykorzystywaniu zasad rynku i prawa, by uzyskać to, czego głucha wspólnota potrzebuje. To opowieści o tym, w jaki sposób niesłyszący aktywiści, działacze i majsterkowicze zmyślnie nawigują w kulturze słyszących, by osiągnąć własne cele. To także historia o postępie, zmianie i udatnych rozwiązaniach, którymi głusi wpłynęli na słyszący mainstream – tak im odległy i nie zawsze przyjazny. To w końcu strategia budowania poczucia dumy z przynależności do mniejszości, która szykanowana przez dominującą większość odpłaca się jej dobrem. Historia napisów służy tożsamościotwórczemu schematowi „głuchego pożytku” szczególnie wdzięcznie – któż bowiem ze słyszących użytkowników nowych mediów nie korzysta, przynajmniej sporadycznie, z napisów, oglądając filmy na YouTubie czy Netflixie? Koncepcję głuchego pożytku (deaf gain) zaproponowali badacze studiów nad głuchotą. Słyszący H-Dirksen L. Bauman oraz głuchy Joseph J. Murray213213 H-Dirksen L. Bauman, Joseph J. Murray, Deaf Gain: Raising the Stakes for Human Diversity, University of Minnesota Press, Minneapolis, MN 2014. chcieli odwrócić w ten sposób popularne, a mające medyczne i rehabilitacyjne podłoże przekonanie, że niesłyszenie jest brakiem i formą utraty. Zapytują: a co, jeśli to nie tyle traci się słuch, co zyskuje głuchotę? Czy głuchota może być czymś wartościowym, co przynosi profity i ma pozytywną wartość? Zgodnie z duchem studiów nad głuchotą i koncepcją deafhood214214 W brytyjskich studiach nad głuchotą termin deafhood przeciwstawiany jest pojęciu deafness. W języku polskim obydwa te słowa tłumaczy się jako „głuchotę”. Jednak deafhood jest terminem, w który studia nad głuchotą wpisują językową odrębność i „możliwości, a nie deficyt”. Ma on dekolonizujący i emancypacyjny charakter, podczas gdy deafness to kategoria medyczna, spatologizowana kondycja, której medycyna stara się zaradzić (Paddy Ladd, Deafhood: A Concept Stressing Possibilities, not Deficits, „Scandinavian Journal of Public Health” 1995, vol. 33, nr 66). badacze ulokowali głuchotę w domenie biokulturowej różnorodności i na pytania te odpowiadają twierdząco. Zredagowany przez nich tom Deaf Gain: Raising the Stakes for Human Diversity pełen jest analiz przykładów dowodzących, że niesłyszenie może być wartością, a nawet stanem pożądanym215215 Warto w tym kontekście przywołać projekty „designer babies” oraz „designer disability”, przede wszystkim głośny przypadek głuchej pary, która, korzystając z zapłodnienia in vitro i skrupulatnie dobranego dawcy nasienia o długiej historii dziedzicznej głuchoty, zadecydowała o niesłyszeniu swojego dziecka. Ten przypadek, jakkolwiek sam w sobie nie budził etycznych wątpliwości (para może swobodnie decydować o dawcy), otworzył jednak pole do bioetycznych dyskusji związanych z przyszłością medycyny: terapią genową i genetycznymi badaniami prenatalnymi, które w założeniu służyć mają wyeliminowaniu cech uznawanych za patologiczne – czy można zatem użyć ich w celu odwrotnym, do uzyskania kondycji powszechnie uznanej za niepożądaną? (Zob. też: Julian Savulescu, Deaf Lesbians, „Designer Disability,” and the Future of Medicine, „British Medical Journal” 2002, vol. 325, nr 7367, s. 771–773; H-Dirksen L. Bauman, Designing Deaf Babies and the Question of Disability, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2005, vol. 10, nr 3, s. 311–315; Neil Levy, Deafness, Culture, and Choice, „Journal of Medical Ethics” 2002, vol. 28, nr 5, s. 284–285. Ciekawym przypadkiem są także zachęty do zatrudniania ogłuchłych weteranów powracających do Stanów Zjednoczonych z frontów pierwszej wojny światowej. Eunice Hunter Clark w 1918 roku pisała: „słabosłyszący [weteran – dop. M.Z.] jest lepszym pracownikiem biurowym, ponieważ łatwiej jest mu się skoncentrować; jest lepszy w pracach wymagających powtarzalności, ponieważ nawykły jest do monotonni i izolacji; jest bardziej wydajny w pracy w fabryce, gdyż nie wdaje się w ciągłe pogaduszki; można na nim polegać i docenia on wysiłki pracodawcy związane z jego szkoleniem, ponieważ świadom jest swoich ograniczeń i nie zmieni łatwo pracy. Jest wiele aspektów, w których pracownik słabosłyszący jest równie dobry, co słyszący, są także takie sfery, w których jest lepszy” (Eunice Hunter Clark, Necessity of Preparing to Reconstruct 2000 Men a Year Who Have Lost Their Hearing in Battle, „Evening Post”, 7.09.1918). . Może przynosić korzyść i to nie tylko osobom głuchym. Autorzy rozbijają głuchy pożytek na trzy warianty, opierając się na znakach migowych amerykańskiego języka migowego, którymi wyrazić można deaf gain. Są to: korzyść (benefit), wkład (contribute) oraz wyprzedzenie (ahead). Wkład dotyczy przede wszystkim języków migowych i eksponuje to, w jaki sposób przyczyniają się one do poszerzenia rozumienia kulturowej różnorodności, stanowiąc przyczynek do rozważań nad naturą języka oraz istoty ludzkiej jako takich. Z punktu widzenia rozważań o relacjach głuchoty i techniki – w tym napisów dla niesłyszących – ciekawsze są jednak korzyść i wyprzedzenie. Korzyść ma charakter indywidaulany: to „zysk”, jaki z niesłyszenia wynosi konkretny człowiek. Może on dotyczyć wyćwiczenia zdolności, na przykład tak zwanego widzenia peryferyjnego, odmiennego (w domyśle intensywniejszego) doświadczania i wykorzystywania przestrzeni czy zdolności przetwarzania danych wizualnych. Specyficzną formą głuchego zysku może być korzystanie z napisów jako technologii asystującej. Sean Zdenek zauważa, że napisy mogą dawać głuchym pełniejszy i bogatszy wgląd w oglądany film czy program telewizyjny. Pojawiające się na ekranie reprezentacje dźwięków otoczenia (np. „dzwonek telefonu”) czy tonu wypowiedzi (np. „z ociąganiem”) mogą kierunkować uwagę widza i sprawiać, że nie pominie on elementów znaczących dla fabuły. Napisywanie jest do pewnego stopnia procesem interpretacji, a osoby przygotowujące napisy Zdenek nazywa „idealnymi widzami”216216 S. Zdenek, dz. cyt., s. xvi. , którzy z wymarzoną przez nadawców uwagą i skrupulatnością oglądają i analizują ich produkcje. Autor podkreśla, że napisy pozwalają uniknąć pomyłek w odbiorze, wynikających z błędnego posłyszenia kwestii dialogowej, nazwiska bohatera czy treści piosenki. Takie przesłyszenia zdarzają się także słyszącym widzom i większość z nich zapewne nawet nie jest tego świadoma, choć mogą one wpływać na rozumienie treści czy czerpaną z niej przyjemność. Ów pełniejszy kontakt z napisywanym filmem czy programem telewizyjnym uznać można za indywidualną korzyść (benefit), szczególnie gdy z napisów dla niesłyszących korzystali głusi widzowie przez dekodery lub na specjalnych kinowych projekcjach. Wyprzedzenie z kolei (ahead) wskazuje na rolę niesłyszenia w antycypacji przyszłych rozwiązań – także tych technicznych. Bauman i Murray rozwijają wyprzedzenie do „przejmowania prowadzenia” (taking the lead)217217 H-D.L. Bauman, J.J. Murray, dz. cyt., s. xxix. . Głuchota powszechnie uznawana za kondycję nieuprzywilejowaną, zapóźniającą i utożsamioną z niepełnosprawnością przekuta została przez autorów w potencjalną zaletę, a nawet awangardę. Oto bowiem przez nienormatywne doświadczenie (podobnie jak niepełnosprawność) daje odmienną perspektywę, która może być punktem wyjścia innowacji – czy będą to nowe nurty w architekturze (jak Deaf Space) czy w wychowaniu i edukacji (jak baby signs, nazywane w Polsce bobomigami218218 Bobomigi to system znaków migowych służących rodzicom do kontaktu z niemówiącymi jeszcze dziećmi. ). Bauman i Murray innowacje wynikające z głuchoty określają mianem „ekonomii głuchego pożytku”219219 H-D.L. Bauman, J.J. Murray, dz. cyt., s. xxix. . Mara Mills nie używa tego terminu, jednak opisuje bardzo podobne zjawiska w technice w odniesieniu do (nieustannie zmniejszanych) aparatów słuchowych: Pomimo że nasilająca się stygmatyzacja głuchoty utrudniała relacje głuchych z protezami słuchu i dawała pole oszustom, to niekoniecznie prowadziła do bierności i zupełnego podporządkowania się. Ludzie głusi i słabosłyszący odgrywali definiujące dla niektórych technologii role wczesnych naśladowców, nabywców i rzemieślniczych wytwórców (…) – pomimo że w dyskursie reklamowym prezentowani byli jako głusi pacjenci, świnki doświadczalne, beneficjenci pomocy społecznej czy nieszczęśni konsumenci220220 Mara Mills, Hearing Aids and the History of Electronics Miniaturization, „IEEE Annals of the History of Computing” 2011, vol. 33, nr 2, s. 26. . Szczególnie interesująca wydaje się kategoria wczesnych naśladowców (early adopters) wprowadzona przez E.M. Rogersa w jego modelu dyfuzji innowacji221221 Everett M. Rogers, Diffusion of Innovations, Free Press of Glencoe, New York 1962. . To użytkownicy, którzy znajdują się tuż za innowatorami – konsumentami zamożnymi, gotowymi na ryzyko i wprowadzającymi obiekty lub usługi do obiegu. Wcześni naśladowcy pełnią z kolei funkcję liderów opinii w swoich środowiskach, są opisywani jako dobrze wykształceni, o stabilnej sytuacji finansowej i wysokiej pozycji społecznej, którą podtrzymują przemyślanymi decyzjami dotyczącymi wykorzystania nowych rozwiązań. Po nich innowacje podchwytuje większość i na końcu maruderzy. Zastosowanie przez Mills kategorii wczesnych naśladowców w odniesieniu do głuchych użytkowników aparatów słuchowych wydaje się istotne przede wszystkim dlatego, że odwraca (podobnie jak sama koncepcja deaf gain) kierunek kulturowego czy też technologicznego „opadania”. Przyjęło się bowiem uważać, że coś jest „właściwe, bo jest przyjęte przez ludzi o wyższym statusie społecznym”222222 Krzysztof Kwaśniewski, Zderzenie kultur. Tożsamość a aspekty konfliktów i tolerancji, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1982, s. 119.  – wynika to z metaforyki przestrzennej, która to, co uznane za „wyższe”, każe postrzegać jako bardziej wartościowe i rozwinięte od tego, co niższe i w domyśle prostsze. Tak rozumiane „opadanie” technologii od użytkowników o wyższym statusie społecznym silnie wbudowane jest w model Rogersa, w którym kapitał (zarówno finansowy, jak i społeczny) najwyższy jest u innowatorów, najniższy zaś u maruderów, którzy przyjmują innowacje jako ostatni. Powszechne przekonanie każe widzieć osoby z niepełnosprawnościami i głuche właśnie w roli maruderów, ale koncepcja deaf gain, prace Mary Mills, a także omówione w tym rozdziale napisy wskazują na zjawisko zupełnie odwrotne. Oto głusi i niepełnosprawni również generują i prowokują innowacje przekraczające popularny wizerunek i oczekiwania wobec nich. Podobnie emancypacyjny i skoncentrowany na głuchym żywiole charakter ma opowieść o telefonie jako pierwszym w historii elektrycznym aparacie słuchowym. Przedstawienie telefonii jako technologii asystującej dla głuchych, która przedostała się do powszechnego użytku, ma transgresyjny charakter i uznać je można za próbę retroaktywnego przydania jej głuchej pożyteczności. Awangardowy, wyprzedzający charakter napisów stających się nowomedialnym standardem określić można też mainstreamowaniem, a więc wprowadzaniem niszowych rozwiązań do technologicznego głównego nurtu. W teorii społecznej konstrukcji techniki (social construction of technology, SCOT) to samo zjawisko nazywane jest interpretacyjną elastycznością techniki (interpretative flaxibility). Trevor J. Pinch i Wiebe E. Bijker, definiując paradygmat SCOT, zakładają, że rezultatem społecznego konstruowania jest nie tylko to, jak przedmioty są interpretowane przez użytkowników, ale także to, jak są wymyślane, gdyż nie ma jednego, najlepszego sposobu projektowania rzeczy223223 Trevor J. Pinch, Wiebe E. Bijke, The Social Construction of Facts and Artifact: Or How the Sociology of Science and the Sociology of Technology Might Benefit Each Other w: The Social Construction of Technological Systems: New Directions in the Sociology and History of Technology, red. Wiebe E. Bijker, Thomas Parke Hughes, Trevor Pinch, The MIT Press, Cambridge, MA 1999, s. 40. . Interpretacyjna elastyczność napisów dla niesłyszących polegałaby na przejęciu ich przez widzów z niepełnosprawnościami kognitywnymi, ale przede wszystkim przez słyszących, którzy chcą lepiej zrozumieć akcję lub uczą się obcego języka. To zaś wiąże się ze zmianami w znaczeniach – napisy przestają być uznawane za technologię asystującą, a stają się stałym i przez to neutralnym elementem medium. To zjawisko Pinch i Bijker określają stabilizacją (produktu, usługi lub procesu technicznego), kiedy wynalazek krzepnie w formie, która wyłania się nie z zamysłu twórcy, ale z wielu rozwiązywanych problemów i reakcji na wartości wpisywane w niego na bieżąco przez użytkowników. Napisy dla niesłyszących, które w tradycyjnej telewizji nadal są obecne i traktowane jako technologia asystująca, w sferze mediów elektronicznych tracą tę specyfikę i stają się po prostu napisami – możliwością, z której skorzystać mogą wszyscy użytkownicy. Katie Ellis podkreśla, że technologie projektowane dla niesłyszących czy niepełnosprawnych, gdy okrzepną już w głównym nurcie powszechnych rozwiązań, stają się technologiami wygody – ułatwiają życie, kontakty międzyludzkie czy kontakt z medium. Jest to jednak możliwe tylko i wyłącznie dlatego, że użytkownicy z niepełnosprawnościami wykonali niemały wysiłek, domagając się ich i walcząc o nie224224 K. Ellis, dz. cyt., rozdział Interpretative Flexibility. . Jednocześnie, jak zaznacza badaczka, duża część skuteczności owego wysiłku zasadza się na argumencie, że na danym „udogodnieniu” skorzystają nie tylko głusi czy niepełnosprawni użytkownicy. Na przykład Gregory J. Downey dowodzi, że katalizatorem powszechnie napisywanej telewizji w Stanach Zjednoczonych byli, poza głuchymi, także widzowie uczący się języka angielskiego, przede wszystkim imigranci, których łatwiej dostępna telewizja miała „amerykanizować”225225 G.J. Downey, dz. cyt., s. 226. . W ugodzie z Uniwersytetem Harvarda NAD wynegocjowało pełne napisywanie wszystkich zamieszanych w sieci treści – w tym kursów online. Wszystkie wykłady umieszczone w internecie po 1 grudnia 2019 roku muszą być opatrzone napisami, a na napisywanie materiałów upublicznionych w 2019 roku uczelnia ma czas do 2021 roku. Treści upublicznione w sieci przed rokiem 2019 napisywane będą na żądanie – uczelnia będzie miała na to 5 dni roboczych od złożenia prośby o udostępnienie konkretnego dokumentu lub pliku. Wynik ugody – a podobna negocjowana jest z MIT – jest kwintesencją i znakomitym przykładem głuchego pożytku rozumianego jako wyprzedzenie. W jego rezultacie dostęp do najwyższej jakości produktów edukacyjnych, wykładów, kursów online, doniesień o najnowszych wynikach badań oraz materiałów szkoleniowych uzyskali nie tylko głusi Amerykanie, ale i słyszący ludzie spoza krajów anglojęzycznych. I dla nich napisy są szansą na poprawę dostępności do tych wartościowych treści. W ten właśnie sposób, nie bez dumy, migał o zwycięstwie prawnej batalii z Harvardem i MIT niesłyszący prezydent NAD w napisywanym youtube’owym filmie. BIBLIOGRAFIA Archiwa American Foundation for the Blind, Helen Keller Archive British Telecom Archives, Londyn, Wielka Brytania Internal communications, publications and notices; 1872–2002 Photographs and scanned images; 1791– Records of the Post Office and British Telecommunications public corporation; 1737–1984 Gallaudet University Archives, Waszyngton, Stany Zjednoczone Collection of Captioned Films for the Deaf, 1959–1969 Collection of the National Association of the Deaf, 1880–1991 Collection of the National Association of the Deaf, 1915–1993 Leon Auerbach Papers, 1930–1986 Papers of Ernest Marshall, 1910–1995 Gallaudet University Library, Waszyngton, Stany Zjednoczone Deaf Biography Files, Emerson Romero Deaf Biography Files, Georg William Veditz Prywatna kolekcja trąbek słuchowych Myka Briggsa, Gobowen, Wielka Brytania Rochester Institute of Technology Archive and National Technical Institute for the Deaf Archive, Rochester, Stany Zjednoczone Allan and Vicki Hurwitz collection Collection of Compact Portable TDD, DPG newsletters and NICD bookmarks Collection of Telecommunication Devices for the Deaf (TDD) Harry Lang research materials on TTY development and Robert Weitbrecht John Ratcliffe collection of communication devices for the deaf Larry Scott collection of deaf studies publications Lee Brody TTY collection NJ-NY PC Deaf Connection records Robert H. Weitbrecht and James C. Marsters TTY modem TeleTypewriter (TTY) phones Thackray Museum of Medicine, Leeds, Wielka Brytania British Society of Audiology collection Medical Trade Catalogues collection The National Archives, Londyn, Wielka Brytania Air Ministry, the Royal Air Force, and related bodies Department of Scientific and Industrial Research, and related bodies HM Treasury Medical Research Council Ministry of Aviation and successors, the Air Registration Board, and related bodies Ministry of Health and successors, Local Government Boards and related bodies Price Commission Wellcome Collection, Londyn, Wielka Brytania Gwen Prout Stamp Collection Opracowania A Dictionary of Audiology, red. Maryanne Maltby, Oxford University Press, Oxford 2016. A List of Current Hearing Aids, „British Journal of Audiology” 1968, vol. 2, nr 4, s. 112–118. A List of Current Hearing Aids, „British Journal of Audiology” 1969, vol. 3, nr 4, s. 110–121. A Matter of Evolution: Hearing Aids And Spectacles, „The Volta Review” 1939, vol. 41, nr 9, s. 518–519, 538 oraz vol. 41, nr 10, s. 584. Adams John W., Rohring Pamela S., Handbook to Service the Deaf and Hard of Hearing: A Bridge to Accessibility, Elsevier Academic Press, Cambridge 2004. Allen Peter, Lectures on Aural Catarrh: Or, the Commonest Forms of Deafness and Their Cure, William Wood and Co., New York 1872. An Epidemic of Deafness Is Spreading, 14.12.2017, https://www.health24.com/Medical/Hearing-management/Noise/An-epidemic-of-deafness-is-spreading-20120721, dostęp: 22.08.2018. Anders-Morawska Justyna, Jak brzmi ten produkt. Projektowanie krajobrazu dźwiękowego miasta z perspektywy doświadczeń użytkownika, „Glissando” 2019, nr 37, s. 70–81. Arapostathis Stathis, Gooday Graeme, Patently Contestable: Historical Trials of Electricity, Identity, and Inventorship in Britain, 1880-1930, The MIT Press, Cambridge, MA–London 2013. Armstrong Tim, Modernism: A Cultural History, Polity Press, Cambridge–Malden 2005. As We Looked in Days of Yore: The Philadelphia League Stages an Unusual Exhibit, „The Volta Review” 1934, vol. 36, nr 12, s. 741, 764. Attali Jacques, Noise: The Political Economy of Music, University of Minnesota Press, Minneapolis 1985. Audiometric Measurements and the Uses, brak autora, „The Volta Review” 1924, vol. 26, nr 1, s. 12. Bahan Ben, What If… Alexander Graham Bell Had Gotten His Way? w: American Deaf Culture: An Anthology, red. Sherman Wilcox, Linstok Press, Silver Spring 1989. Ballin Albert V., An Important Interview (an Interview with Lon Chaney), „The Silent Worker” 1926, vol. 38, nr 9, s. 411, 414. Ballin Albert V., Deaf Movie Actors and Their Prospects in Screenland, „The Silent Worker” 1927, vol. 39, nr 7, s. 214–217. Ballin Albert V., Granville Redmond, Artist, „The Silent Worker” 1925, vol. 38, nr 2, s. 90. Banner Lois W., Religious Benevolence as Social Control: A Critique of an Interpretation, „The Journal of American History” 1973, vol. 60, nr 1, s. 23–41. Bastian Hilda, Speaking up for Ourselves: The Evolution of Consumer Advocacy in Health Care, „International Journal of Technology Assessment in Health Care” 1998, vol. 14, nr 1, s. 3–23. Bauman H-Dirksen L., Designing Deaf Babies and the Question of Disability, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2005, vol. 10, nr 3, s. 311–315. Bauman H-Dirksen L., Murray Joseph J., Deaf Gain: Raising the Stakes for Human Diversity, University of Minnesota Press, Minneapolis 2014. Bauman Zygmunt, Szanse etyki w zglobalizowanym świecie, tłum. J. Konieczny, Znak, Kraków 2007. Beauchamp Christopher, Invented by Law: Alexander Graham Bell and the Patent That Changed America, Harvard University Press, Cambridge, MA 2015. Bell Alexander Graham, The Question of Sign Language and the Utility of Signs in the Instruction of the Deaf, Sanders Printing Office, Washington DC 1898. Bell Alexander Graham, Upon the Formation of a Deaf Variety of the Human Race, National Academy of Sciences 1884. Bell Alexander, Stammering and Other Impediments of Speech: The Means to Effect a Complete and Permanent Removal of All Vocal Obstructions, Sherwood, Gilbert, and Piper, London 1836. Bell Alexander, The Practical Elocutionist: Elegant Extracts, Arranged According to a New System of Improved Punctuation, Adapted to the Nature of the Voice, Sherwood, Gilbert, and Piper, London 1835. Bell Alexander, The Tongue, a Poem, W.J. Cleaver, London 1846. Benion Elisabeth, Antique Hearing Devices, Vernier Press, Brighton 1994. Bensaude-Vincent Bernadette, Blondel Christine, Science and Spectacle in the European Enlightenment, Ashgate Publishing, Ltd., Aldershot, Burlington 2008. Bentham Jeremy, Panopticon or the Inspection House, t. 2, T. Payne, London 1791 (reprint). Berger Kenneth W., Genealogy of the Words “Audiology” and “Audiologist”, „Journal of the American Audiology Society” 1976, vol. 62, nr 2, s. 38–44. Berger Kenneth W., The Hearing Aid: Its Operation and Development, National Hearing Aid Society, Livonia 1974. Besner Linda, When Is a Caption Close Enough?, „The Atlantic”, 9.08.2019, https://www.theatlantic.com/health/archive/2019/08/youtube-captions/595831/, dostęp: 28.08.2020. Biderman Beverly, Wired for Sound: A Journey into Hearing, Trifolium Books Inc., Toronto 2016. Bjørnar Olsen, W obronie rzeczy. Archeologia i ontologia przedmiotów, tłum. Bożena Schallcross, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2013. Blatchford Claire H., Coming to My Senses: One Woman’s Cochlear Implant Journey, Gallaudet University Press, Washington 2014. Blume Stuart S., The Artificial Ear: Cochlear Implants and the Culture of Deafness, Rutgers University Press, New Brunswick 2010. Blume Stuart, The Politics of Endpoints w: Devices and Designs, Medical Technologies in Historical Perspective, red. Carsten Timmermann, Julie Anderson, Palgrave Macmillan, New York 2006. Boatner Edmund B., Captioned Films for the Deaf, „American Annals of the Deaf” 1951, vol. 96, nr 3. Boatner Edmund B., Captioned Films for the Deaf, „American Annals of the Deaf” 1981, vol. 126, nr 5. Boatner Edmund B., Captioned Films for the Deaf, preprint, 1980, https://dcmp.org/learn/93-captioned-films-for-the-deaf, dostęp: 21.12.2020. Boatner Maxine Tull, They’re Unhampered by Their Handicap, „The Hartford Courant”, 5.06.1949, s. SM4. Boatner To Leave School for Deaf Post, „The Hartford Courant”, 23.05.1969, s. 11. Boatners Honored By School, „The Hartford Courant”, 21.03.1970, s. 6. Bodine Cathy, Assistive Technology and Science, SAGE Publications Ltd, London 2013. Boeke Kees, Cosmic View: The Universe in 40 Jumps, John Day Co., New York 1957. Bouck Emily C., Satsangi Rajiv, Bartlett Whitney, Weng Pei-Lin, Promoting Independence through Assistive Technology: Evaluating Audio Recorders to Support Grocery Shopping, „Education and Training in Autism and Developmental Disabilities” 2012, vol. 47, nr 4: Special Conference Issue Research to Practice, s. 462–473. Bowe Frank G., Deaf and Hard of Hearing Americans’ Instant Messaging and E-Mail Use: A National Survey, „American Annals of the Deaf” 2002, vol. 147, nr 4. Brady Ericka, A Spiral Way: How the Phonograph Changed Ethnography, University Press of Mississippi, Jackson MS 2012. Braidotti Rosi, The Posthuman, Polity Press, London 2013. Brass Elaine, Poklewski Koziell Sophie, Gathering Force: DIY Culture – Radical Action for Those Tired of Waiting, Big Issue Writers, London 1997. Bridle James, New Dark Age: Technology and the End of the Future, Verso 2019. Brown G. Burniston, David Edward Hughes, F.R.S 1831–1900, Before We Went Wireless: David Edward Hughes FRS, His Life, Inventions and Discoveries, https://royalsocietypublishing.org/doi/pdf/10.1098/rsnr.1980.0009, dostęp: 8.03.2020. Brown Ruth, Last Reel at LICD for Ernest Marshall, „The Silent News”, July 1977. Brueggemann Brenda Jo, Deaf Subjects: Between Identities and Places, New York University Press, New York–London 2009. Brueggemann Brenda Jo, Lend Me Your Ear: Rhetorical Constructions of Deafness, Gallaudet University Press, Washington 1999. Brzostek Dariusz, Nasłuchiwanie hałasu: audioantropologia między ekspresją a doświadczeniem, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2014. Brzostek Dariusz, Psztykanie tuż przy mikrofonie. Słuchanie medium i jouissance słuchacza w: Sposoby słuchania, red. Marcin Olejniczak, Tomasz Misiak, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa, Konin 2017. Büchner Andreas Elias, An Easy and Very Practical Method to Enable Deaf Persons to Hear, Hawes, Clarke, and Collins, London 1770. Buderi Robert, Radar. Wynalazek, który zmienił świat, tłum. Piotr Amsterdamski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006. Cage John, A Year from Monday: New Lectures and Writings, Wesleyan University Press, Middletown CT 1969. Cagle Sharon J., GA and SK Etiquette: Guidelines for Telecommunications in the Deaf Community, Bowling Green, Ohio 1991. Calendar of Alexander Graham Bell Correspondence in the Volta Bureau, District of Columbia Historical Records Survey, Washington 1940. Campbell Jane, Developing Our Image: Who’s in Control?, prezentacja w czasie konferencji „Cap-in-Hand Conference” 1990, http://disability-studies.leeds.ac.uk/files/library/Campbell-DEVELOPING-OUR-IMAGE.pdf, dostęp: 11.08.2020. Canfield Norton, Audiology, the Science of Hearing: a Developing Professional Specialty. With a foreword by Gunnar Homgren, Charles C. Thomas Publisher, Springfield 1949. Canguilhem Georges, Normalne i patologiczne, tłum. Paweł Pieniążek, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2000. Captioned Films Project For the Deaf Approaches Reality, „The Silent Worker” 1959, vol. 12, nr 2, s. 2. Captioning Timeline Highlights, https://dcmp.org/learn/25-captioning-timeline-highlights, dostęp: 29.07.2020. Carson Mary Kay, Alexander Graham Bell: Giving Voice to the World, Sterling Juvenile, New York 2007. Cella Matthew J.C., The Ecosomatic Paradigm in Literature: Merging Disability Studies and Ecocriticism, „ISLE: Interdisciplinary Studies in Literature and Environment” 2013, vol. 20, nr 3, s. 574–596. Chamayou Grégoire, Podłe ciała. Eksperymenty na ludziach w XVIII i XIX wieku, tłum. Jadwiga Bodzińska, Katarzyna Thiel-Jańczuk, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012. Chorost Michael, Rebuilt: My Journey Back to the Hearing World, Mariner Books, Boston–New York 2006. Chorost Michael, Why I Walked Away From the Word “Cyborg”, „Psychology Today”, 19.03.2013, https://www.psychologytoday.com/intl/blog/world-wide-mind/201303/why-i-walked-away-the-word-cyborg, dostęp: 28.06.2020. Churman Sarah, Powered On: The Sounds I Choose To Hear & The Noise I Don’t, Indygo River Publishing, Pensacola 2012. Circus, Science and Technology: Dramatising Innovation, red. Anna-Sophie Jürgens, Palgrave McMillan, Cham 2020. Clare Eli, Notes on Natural Worlds, Disabled Bodies, and a Politics of Cure w: Disability Studies and the Environmental Humanities: Toward an Eco-crip Theory, red. Sarah Jaquette Ray, Jay Sibara, University of Nebraska Press, Lincoln 2017. Clark Hunter Eunice, Necessity of Preparing to Reconstruct 2000 Men a Year Who Have Lost Their Hearing in Battle, „Evening Post”, 7.09.1918. Clarke Adele E., Biomedicalization: Technoscience, Health, and Illness in the U.S., Duke University Press, Durham 2010. Clinical Management of Children With Cochlear Implants, red. L.S. Eisenberg, Plural Publishing Inc, San Diego–Oxford–Brisbane 2009. Clynes Manfred, Kline Nathan, Cyborgs and Space, „Astronautics”, September 1960, s. 26–27, 74–76. Cochlear Implants: Evolving Perspectives, red. Raylene Paludneviciene, Irene W. Leigh, Gallaudet University Press, Washington DC 2011. Cohen William A., Embodied: Victorian Literature and the Senses, University of Minnesota Press, Minneapolis–London 2009. Conrad Peter, The Medicalization of Society: on the Transformation of Human Conditions into Treatable Disorders, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2007. Conversations on Disability and Technology: The Art of Flourishing, The Hastings Center, grudzień 2019, https://www.youtube.com/watch?v=sEKV5kXTWwc&feature=youtube, dostęp: 10.04.2020. Cooper Astley, Farther Observations on the Effects Which Take Place from the Destruction of the Membrana Tympani of the Ear: With an Account of an Operation for the Removal of a Particular Species of Deafness, „Philosophical Transactions of the Royal Society of London” 1801, nr 91, s. 435–50. Corbusier Le, W stronę architektury, tłum. Tomasz Swoboda, Fundacja Centrum Architektury, Warszawa 2012. Croose Jonathan, Ear Trumpet: Investigations in ‘Sonic Geology’, „Theatre and Performance Design” 2016, vol. 2, nr 3–4. Crutchett Ralph H., A Proposed Law to Govern the Fitting of Hearing Aids, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 6, s. 384–386. Crutchett Ralph H., The Fitting of Hearing Aids, „The Volta Review” 1945, vol. 47, nr 6, s. 353. Ctrl [Space]: Rhetorics of Surveillance from Bentham to Big Brother, red. Thomas Y. Levin, Ursula Frohne, Peter Weibel, ZKM Center for Art and Media, Karlsruhe 2002. Curtis John Harrison, Advice to the Deaf: The Present State of Aural Surgery, Whittaker and Co., London 1845. Curtis John Harrison, Observations on the Preservation of Hearing and on the Choice, Use and Abuse of Hearing-Trumpets etc, 1st ed. 1834, 5th ed., Henry Renshaw, London 1837. Curtis John Harrison, On the Cephaloscope and Its Uses in the Discrimination of the Normal and Abnormal Sounds in the Organ of Hearing with Remarks on the Diseases in Which It Is Applicable, John Churchill, London 1842. Cybulski Adam, „Kłopotliwe ciała”. Ułomność fizyczna we współczesnym filmie fikcji ‒ przemiany, strategie, techniki narracji, rozprawa doktorska, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2019, https://dspace.uni.lodz.pl/xmlui/handle/11089/28766, dostęp: 22.12.2019. Czech Franciszek, Wiącek Elżbieta, Kultura Głuchych, „Znak” 2014, nr 10, s. 40–47. Czy grozi nam epidemia głuchoty?, materiał TVP3, 8.02.2017, https://warszawa.tvp.pl/28976058/czy-grozi-nam-epidemia-gluchoty, dostęp: 22.08.2018. Dant Tim, The ‘Pragmatics’ of Material Interaction, „Journal of Consumer Culture” 2008, vol. 8, nr 1, s. 11–33. Davies Chris, Samsung Galaxy Buds Review: AirPods Lessons Learned, SlashGear, 3.03.2019, https://www.slashgear.com/samsung-galaxy-buds-review-vs-airpods-price-features-galaxy-s10-03568118/, dostęp: 25.09.2020. Davis Lennard J., Bending over Backwards: Disability, Dismodernism, and Other Difficult Positions, New York University Press, New York 2003. Davis Lennard J., Enforcing Normalcy: Disability, Deafness and the Body, Verso, London–New York 1995. De Witt John C., The Role of Technology in Removing Barriers, „The Milbank Quarterly” 1991, vol. 69: Supplements 1/2: The Americans with Disabilities Act: From Policy to Practice. Deaf Can Hear, „New York Times”, 24.05.1925, s. M23. Deaf ‘Hears’, „Chicago Daily Tribune”, 18.07.1958, s. 6. Deaf School Principal Assumes Duties July 1, „The Hartford Courant”, 17.04.1935, s. 11. Deaf Studies w Polsce, red. Mariusz Sak, Polski Związek Głuchych, Łódź 2014. Deaf World in Century Is Visioned by Edison, „The Philadelphia Inquirer”, 20.20.1927, vol. 196, nr 51, s. 1. Deafness Misunderstood, Boatner Tells Parley, „The Hartford Courant”, 17.07.1962, s. 5. Deafness: A Medical Dictionary, Bibliography, and Annotated Research Guide to Internet References, red. James N., Parker, Philip M. Parker, ICON Health Publications, San Diego, CA 2003. Delap Lucy, Women and the ‘Telephone Habit’ w: Information Age: Six Networks That Changed Our World, red. Tilly Blyth, Science Museum, London 2014. Denis Jérôme, Mongili Alessandro, Pontille David, Maintenance & Repair in Science and Technology Studies, „TECNOSCIENZA. Italian Journal of Science & Technology Studies” 2015, vol. 6, nr 2. Denworth Lydia, Deaf Culture and Cochlear Implants: Genocide or Salvation?, „Time”, 25.04.2014. Destry Rides Again (for the Deaf), „The Silent Worker” 1961, vol. 14, nr 4, s. 3. Devlin Hannah, Academic Writes 270 Wikipedia Pages in a Year to Get Female Scientists Noticed, „The Guardian”, 24.07.2018, https://www.theguardian.com/education/2018/jul/24/academic-writes-270-wikipedia-pages-year-female-scientists-noticed, dostęp: 23.04.2020. Disability and Passing: Blurring the Lines of Identity, red. Jeffrey A. Brune, Daniel J. Wilson, Temple University Press, Philadelphia 2013. Dolmage Jay Timothy, Academic Ableism: Disability and Higher Education, University of Michigan Press, Ann Arbor 2017. Douglas Mary, Czystość i zmaza, tłum. Marta Bucholc, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2007. Downey Gregory J., Closed Captioning: Subtitling, Stenography, and the Digital Convergence of Text with Television, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2008. Dr. Boatner’s Active Leadership Gives ASD a Top Place in U.S., „The Hartford Courant”, 25.06.1967, s. 48A. Drake Robert F., A Critique of the Role of the Traditional Charities w: Disability and Society: Emerging Issues and Insights, red. Len Barton, Routledge, London 1996. Drenda Olga, Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji, Wydawnictwo Karakter, Warszawa 2016. Drenda Olga, Wyroby, Wydawnictwo Karakter, Warszawa 2018. Drucker Donna, Stubborn Technology: Barrier Contraceptives in Twentieth-Century American History, wystąpienie konferencyjne podczas „Technological Drive from Past to Future?” 45th ICOHTEC Symposium 17–21 July 2018, Jean Monnet University, Saint-Étienne, France. Dunaj Magdalena, GŁUCHY-ŚWIAT. Głuchota w perspektywie antropologii zaangażowanej, rozprawa doktorska, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2015. Dunn Margaret, A Plea for Wet Batteries, „The Volta Review” 1939, vol. 41, nr 9, s. 517. Dunn Margaret, Misusing the Audiometer, „The Volta Review” 1942, vol. 44, nr 9, s. 514. Durr Patricia, Deconstructing the Forced Assimilation of Deaf People via De’VIA Resistance and Affirmation Art, „Visual Anthropology Review” 1999, vol. 15, nr 2, s. 47–68. Dynophonetic, „The Volta Review” 1958, vol. 60, nr 1, s. 3. Ealy George Thomas, Of Ear Trumpets and a Resonance Plate: Early Hearing Aids and Beethoven’s Hearing Perception, „19th-Century Music” 1994, vol. 17, nr 3, s. 262–273. Eckert Richard Clark, Toward a Theory of Deaf Ethnos: Deafnicity – D/deaf (Hómaemon, Homóglosson, Homóthreskon), „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2010, vol. 15, nr 4, s. 317–333. Edgerton David, From Innovation to Use: Ten Eclectic Theses on the Historiography of Technology, „History and Technology. An International Journal” 1999, vol. 16, nr 2. Edgerton David, The Shock of the Old: Technology and Global History since 1900, Oxford University Press, New York 2011. Edison Laurie Toby, Notkin Debbie, Temporarily Able-Bodied: Useful, but not Always True, https://disabledfeminists.com/2010/02/03/guest-post-temporarily-able-bodied-useful-but-not-always-true/, dostęp: 22.12.2019. Edison’s Megaphone, „Scientific American”, 24.08.1878, vol. 39, nr 8, s. 14. Edwards Rebecca A.R., Sound and Fury: Or, Much Nothing ? Implants Historical Perspective, „The Journal of American History” 2005, vol. 92, nr 3. Edyburn Dave L., Rethinking Assistive Technology, „Special Education Technology Practice” 2004, vol. 5, nr 4, s. 16–23. Ellis Katie, Disability and Digital Television Cultures: Representation, Access, and Reception, Routledge, New York–Abington 2019. Emerson Romero: Original Deaf Movie Captioner, https://deafdigest.net/emerson-romero- original-deaf-movie-captioner/, dostęp: 26.07.2020. Enns Anthony, The Human Telephone: Physiology, Neurology, and Sound Technologies w: Sounds of Modern History: Auditory Cultures in 19th- and 20th-Century Europe, red. Daniel Morat, Berghahn Books, New York–London 2016. „Epidemia głuchoty” sposobem na egzamin, 12.09.2008, https://wiadomosci.wp.pl/epidemia- gluchoty-sposobem-na-egzamin-6037419632596097, dostęp: 22.08.2018. Epidemia utraty słuchu wśród młodych ludzi, 18.05.2016, https://otolaryngologia.mp.pl/inne-zagadnienia/show.html?id=143313, dostęp: 22.08.2018. Erard Michael, Why Sign-Language Gloves Don’t Help Deaf People, „The Atlantic” 2017, https://www.theatlantic.com/technology/archive/2017/11/why-sign-language-gloves-dont-help-deaf-people/545441/, dostęp: 6.04.2020. Esmail Jennifer, Reading Victorian Deafness: Signs and Sounds in Victorian Literature and Culture, Ohio University Press, Ohio 2013. Esser Helena, Re-assembling the Victorians: Steampunk, Cyborgs, and the Ethics of Industry, „Cahiers Victoriens et Edouardiens” 2018, vol. 87. Estreich George, Fables and Futures: Biotechnology, Disability, and the Stories We Tell Ourselves, The MIT Press, Cambridge 2019. Evans David T., Phantasmagoria: Sociology of Opera, Ashgate, Farnham 1998. Eveleth Rose, When Disability Tech Is Just a Marketing Exercise, https://theoutline.com/post/2452/when-disability-tech-is-just-a-marketing-exercise?zd=3&zi=gdcql2cn, dostęp: 9.09.2020. Everrett Tom, Writing Sound with a Human Ear: Reconstructing Bell and Blake’s 1874 Ear Phonautograph, „Science Museum Group Journal” 2019, vol. 12, http://journal.sciencemuseum.org.uk/browse/issue-12/writing-sound-with-a-human-ear/, dostęp: 8.05.2020. Experts Forecasts Sweeter Auto Horn, „New York Times”, January 1930, s. 29. Feldhaus Franz Maria, Die Technik – Ein Lexikon der Vorzeit, der Geschichtlichen Zeit und der Naturvölker, Heinz Moos Verlag, München 1970. Fennetaux Ariane, Junqua Amélie, Vasset Sophie, The Afterlife of Used Things: Recycling in the Long Eighteenth Century, Routledge, London 2014. Fenton Patricia, A Happy Man in a Dark, Soundless World, „The Austin American”, 1.05.1966, s. SM15. Figert Anne, Women and the Ownership of PMS: The Structuring of a Psychiatric Disorder, Transaction Publishers, New Brunswick–London 2007. Flint James, Sonnet to Miss Martineau’s Ear Trumpet w: tegoż, Verses on Many Occasions with Others for Which It May Be Thought There Was no Occasion, Press of Horace J. Butterfield, Lynn 1851. Flottorp Gordon, Effect of Different Types of Electrodes in Electrophonic Hearing, „The Journal of the Acoustical Society of America”, March 1953, vol. 25, nr 2, s. 236–245. Ford Henry, Moje życie i dzieło, tłum. M. i S. Goryńscy, Instytut Wydawniczy Biblioteka Polska, Warszawa 1925. Forgave Karen E., Assitive Technology: Empowering Students with Learning Disabilities, „The Clearing House” 2002, vol. 75, nr 3, s. 122–126. Foucault Michel, Hermeneutyka podmiotu, tłum. Michał Herer, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2016. Foucault Michel, Historia seksualności, tłum. Bogdan Banasiak i in., Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2020. Foucault Michel, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. Tadeusz Komendant, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2009. Foucault Michel, Narodziny kliniki, tłum. Paweł Pieniążek, Wydawnictwo KR, War- szawa 1999. Foucault Michel, Porządek dyskursu, tłum. Michał Kozłowski, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2002. Frank Arthur, The Wounded Storyteller: Body, Illness, and Ethics, The University of Chicago Press, Chicago 1995. Frank Matěj, Jasmin Schaitl, Entering Continuities, ATHENA-Verlag, Oberhausen 2019. Freiman Fran Locher, Schlager Neil, Failed Technology: True Stories of Technological Disasters, Uxl, New York 1994. Freud Sigmund, Kultura jako źródło cierpień, tłum. Robert Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1998. Friedlander Henry, The Origins of Nazi Genocide: From Euthanasia to the Final Solution, The University of North Carolina Press, Chapel Hill 1995. Fry C.H., The Trumpet: A Cure for Bores, „Punch”, 31.12.1913, vol. 145, issue 3812, s. 540. Fuller Mathew, Media Ecologies. Materialist Energies in Art and Technoculture, MIT Press, Cambridge–London 2005. Gallaudet Encyclopedia of Deaf People and Deafness, vol. 3, red. John V. Van Cleve, Gallaudet University Press, Washington D.C. 1987. Gallon Jean-Gaffin, Machines Et Inventions Approuvées Par L’Academie Royale Des Sciences, Depuis Son Établissement Jusq’à Present: Avec Leur Description: Dessinées & Publiées Du Consentement De L’Academie, t. 2, Antoine Boudet, Paris 1735. Gardiner M., The Story of Visible Speech, „Volta Review” 1910, vol. 12, nr 2. Gardner Mark B., Speech We May See, „Volta Review” 1956, vol. 58, nr 4. Garland-Thomson Rosemary, Gapienie się. O tym jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym, tłum. Katarzyna Ojrzyńska, Fundacja Teatr 21, Warszawa 2020. Garland-Thomson Rosemary, Niezwykłe ciała. Przedstawienia niepełnosprawności fizycznej w amerykańskiej kulturze i literaturze, tłum. Natalia Pamuła, Fundacja Teatr 21, Warszawa 2020. Gertz Genie, Deaf Crit w: The Sage Deaf Studies Encyclopedia, red. G. Gertz, P. Boudreault, SAGE Publications, Thousand Oaks, CA 2016. Gibson Susannah, Animal, Vegetable, Mineral? How Eighteenth-century Science Disrupted the Natural Order, Oxford University Press, Oxford 2015. Glass Montague, Potash & Perlmutter Discuss the Five Well Known Senses and Mr. Edison’s Recent Prediction, „Pittsburgh Gazette Times”, 9.01.1927, s. 10. Glotfelty Cheryll, Introduction w: The Ecocriticism Reader: Landmarks in Literary Ecology, red. Cheryll Glotfelty, Harold Fromm, University of Georgia Press, Athens 1996. Goban-Klas Tomasz, Społeczeństwo informacyjne i jego teoretycy w: W drodze do społeczeństwa informacyjnego, red. J. Lubacz, Instytut Problemów Współczesnej Cywilizacji, Warszawa 1999. Goggin Gerard, Cellular Disability: Consumption, Design and Access w: The Sound Studies Reader, red. Jonathan Sterne, Routledge, London–New York 2012. González Jennifer, Envisioning Cyborg Bodies: Notes from Current Research w: The Gendered Cyborg: A Reader, red. Gill Kirkup, Linda Janes, Kathryn Woodward, Fiona Hovenden, Routledge in association with The Open University, London 2000. Gooday Greame, Sayer Karen, Managing the Experience of Hearing Loss in Britain, 1830–1930, Palgrave Macmillan, London 2017. Goodley Dan, Lawthom Rebecca, Liddiard Kirsty, Runswick-Cole Katherine, Posthuman Disability and Dishuman Studies w: Postuman Glossary, red. Rosi Braidotti, Maria Hlavajova, Bloomsbury Academic, London–Oxford–New York–New Delhi–Sydney 2018. Goodley Dan, Lawthom Rebecca, Runswick-Cole Katherine, Posthuman Disability Studies, „Subjectivity” 2014, nr 7. Goodley Dan, Runswick-Cole Katherine, Becoming Dishuman: Thinking about the Human through Dis/ability, „Discourse: Studies in the Cultural Politics of Education” 2014, vol. 37, nr 1. Górska-Olesińska Monika, Wokół odpadów cyberkultury w: Brud. Idee – dylematy – sprawy, Stromata Anthropologica 8, red. Magdalena Sztandara, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, Opole 2012. Graefe Ferdinand von, Normen für die Ablösung grösserer Gliedmassen, Hitzig, Berlin 1812. Graham Stephen, Thrift Nigel, Out of Order: Understanding Repair and Maintenance, „Theory, Culture & Society” 2007, vol. 24, nr 3, s. 1–25. Gray Hables, Cyborg Citizen: Politics in the Posthuman Age, Routledge, London 2002. Grossi Alexandra Dean, The Sound Shirt: A Ridiculously Expensive and Equally Sh*tty “Music” Experience, medium.com, https://medium.com/@agentcoco/the-sound-shirt-a6bcbbb975c8, dostęp: 5.04.2020. Grover Brian C., A Note on Acoustic Hearing Aids, „British Journal of Audiology” 1977, vol. 11, nr 3, s. 76. Grushkin Donald A., Why shouldn’t Sam Read? Toward a New Paradigm for Literacy and the Deaf, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 1998, vol. 3, s. 179–204. Guffey Elisabeth, Designing Disability: Symbols, Space, and Society, Bloomsbury Academic, London–Oxford–New York–New Delhi–Sydney 2017. Gupta Sujata, The Silencing of the Deaf: How High-tech Implants are Being Blamed for Killing an Entire Subculture, „Medium” 2014, https://medium.com/matter/the-silencing-of-the-deaf-22979c8ec9d6, dostęp: 31.07.2019. Guthrie Gary, Technology in Audio Wearables Creates a Blur Between Earbuds and Hearing Aids, „Consumer Affairs”, https://www.consumeraffairs.com/news/technology-in-audio-wearables-creates-a-blur-between-earbuds-and-hearing-aids-011020.html, dostęp: 25.09.2020. Hacking Ian, Mad Travelers: Reflections on the Reality of Transient Mental Illnesses, University of Virginia Press, Charlottesville–London 1998. Haley Mary Jean, Granville Redmond: A Triumph of Talent and Temperament, Granville Redmond, Oakland Museum, Laguna Art Museum, Laguna Beach, CA 1989. Halsted Thomas, Grossman Frederick, Some Problems Involved in the Fitting of Hearing Aids, „New York State Journal of Medicine”, 15.02.1941, s. 352–358. Hanson Earl C., Vactuphone, „The Volta Review” 1921, vol. 23, nr 7, s. 331. Haraway Donna, Manifest Cyborga, tłum. Ewa Majewska, Sławomir Królak, „Przegląd Filozoficzno-Literacki” 2003, vol. 1, nr 3, s. 49–87. Haring Kristen, Ham Radio’s Technical Culture, The MIT Press, Cambridge–Massachusetts–London, England 2007. Harlane Lane, Cochlear Implants: Their Cultural and Historical Meaning w: Deaf History Unveiled: Interpretations from the New Scholarship, red. John Vickrey Van Cleve, Gallaudet University Press, Washington 1993. Harriet Martineau: Theoretical and Methodological Perspectives, red. Michael R. Hill, Susan Hoecker-Drysdale, Routledge, New York–London 2003. Harriet Martineau’s Autobiography, red. M. Weston Chapman, J.R. Osgood and Company, Boston 1877, https://archive.org/details/harrietmartinea01martgoog, dostęp: 24.01.2017. Harris Donald J., Editorial: Definition of Audiology, „Journal of the American Audiology Society” 1977, vol. 3, nr 3, s. 121–125. Hawksley Thomas, Catalogue of Otacoustical Instruments to Aid the Deaf, 6th ed., John Bale, Sons & Danielsson, Limited, London 1909. Hayles Kathrine, Cybernetics w: Critical Terms for Media Studies, red. W.J.T. Mitechell, Mark B.N. Hansen, The University of Chicago Press, Chicago–London 2010. Hearing Loss: A Silent Epidemic, 12.2009, https://www.health.harvard.edu/newsletter_article/hearing-loss-a-silent-epidemic, dostęp: 22.08.2018. Heitmann John A., Morales Rebecca H., Stealing Cars: Technology and Society from the Model T to the Gran Torino, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2014. Helping the Deaf to Hear by Means of Radio Vacuum Tube, „The Charleston Daily Mail”, 7.07.1922, s. 2. Henderson Summet Valerie, Facilitating Communication for Deaf Individuals with Mobile Technologies, praca magisterska, School of Interactive Computing Georgia Institute of Technology, 2010. Henke Christopher R., The Mechanics of Workplace Order: Toward a Sociology of Repair, „Berkeley Journal of Sociology” 2000, vol. 44, s. 55–81. Hertz Garnet, Parikka Jussi, Zombie Media: Circuit Bending Media Archaeology into an Art Method, „Leonardo” 2012, vol. 45, nr 5. Hevey David, The Creatures Time Forgot: Photography and Disability Imagery, Routledge, London 1992. Higby Nathaniel B., The Ethnocide of Deafness: The Cochlear Implant Controversy, praca magisterska, Whitman Collage, 2015. Hill Christina, A Study of Mesmerism and the Literature of 19th Century, with Particular Reference to Harriet Martineau, praca magisterska, University of Birmingham, 1975. Hindmarch-Watson Katie, Serving a Wired World: London’s Telecommunications Workers and the Making of an Information Capital, University of California Press, Berkeley 2020. His Own Special Light, „Daily News”, 20.07.1966, s. 58. Holland Evangeline, Edwardian England: A Guide to Everyday Life, CreateSpace Independent Publishing Platform, 2014. Homan Peter G., Secret Remedies: Revelations from the BMA, „The Pharmaceutical Journal” 2010, vol. 284, s. 54. Hood Thomas, A Tale of Trumpet, http://www.public-domain-poetry.com/thomas-hood/a-tale-of-a-trumpet-20379, dostęp: 29.12.2020. Houghton William, Who Shall Prescribe a Hearing Aid?, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 2, s. 122–123. Houser Eric A., Virtually Deaf: A Rhetorical Analysis of the Construction of Community on Bit.listserv.deaf-l, rozprawa doktorska, Wayne State University Detroit, Michigan 1999. Hull Denison B., Hearing Aid Prescription, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 2, s. 123–124. Ihde Don, Aging: I Don’t Want to Be a Cyborg!, „Phenomenology and the Cognitive Sciences” 2008, vol. 7, nr 3. Imrie Robert, Disability and the City: International Perspectives, SAGE Publications Ltd, London 1996. Imrie Robert, Opression, Dissability and Access in the Built Environment w: Disability Reader: Social Science Perspectives, red. Tom Shakespeare, Continuum, London 1998. In the Bell Tradition, brak autora, „The Volta Review” 1968, vol. 70, nr 12. Individuals with Disabilities Education Act, General Provisions, Sec. 101 Definitions, sekcja g. Information Age: Six Networks that Changed Our World, red. T. Blyth, Scala Arts & Heritage Publishers, London 2014. Innovations in Deaf Studies: The Role of Deaf Scholars, red. Annelies Kusters, Maartje De Meulder, Dai O’Brien, Oxford University Press, New York 2017. Instruments of Science: An Historical Encyclopedia, red. Robert Bud, Deborah Warner, Science Museum, National Museum of American History, Smithsonian Institution, Garland Publishing, New York–London 1998. Jackson Liz, Disability Dongle…, tweet z 26.03.2019, https://twitter.com/elizejackson/status/ 1110629818234818570?s=20, dostęp: 9.09.2020. Jackson Liz, We Are the Original Lifehackers, „The New York Times”, 30.05.2018, https://www.nytimes.com/2018/05/30/opinion/disability-design-lifehacks.html, dostęp: 4.01.2020. Jackson Myles W., From Scientific Instruments to Musical Instruments: The Tuning Fork, the Metronome, and the Siren w: The Oxford Handbook of Sound Studies, red. Trevor Pinch, Karin Bijsterveld, Oxford University Press, New York 2012. Jackson Steven J., Rethinking Repair w: Media Technologies: Essays on Communication, Materiality, and Society, red. Tarleton Gillespie, Pablo J. Boczkowski, Kirsten A. Foot, The MIT Press, Cambridge 2013. Jain Sarah S., The Prosthetic Imagination: Enabling and Disabling the Prosthesis Trope, „Science, Technology, & Human Values” 1999, vol. 24, nr 1, s. 31–54. Janicki Kamil, Damy złotego wieku, Znak, Kraków 2014. Janicki Kamil, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Znak, Kraków 2012. Janicki Kamil, Żelazne damy, Znak, Kraków 2015. Jemielniak Dariusz, Życie wirtualnych dzikich. Netnografia Wikipedii, największego projektu współtworzonego przez ludzi, Poltext, Warszawa 2013. Jenkins Henry, Kultura konwergencji. Zderzenie starych i nowych mediów, tłum. Małgorzata Bernatowicz, Mirosław Filiciak, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007. Jenkins Henry, Ford Sam, Green Joshua, Rozprzestrzenialne media. Jak powstają wartości i znaczenia w usieciowionej kulturze, tłum. Michał Wróblewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2018. Jensema Carl J., Specialised Audio, Visual and Tactile Altering Devices for Deaf and Hard of Hearing People, Gallaudet University, Gallaudet, Washington DC 1990. Jensema Carl J., Telecommunications for the Deaf Echoes of the Past – a Glimpse of the Future, „American Annals of the Deaf” 1994, vol. 139, Special Issue. Jepsen Thomas C., My Sisters Telegraphic: Women in Telegraph Office 1846–1950, Ohio University Press, Athens 2001. Jurgenson Nathan, Digital Dualism and the Fallacy of Web Objectivity, 2011, https://thesocietypages.org/cyborgology/2011/09/13/digital-dualism-and-the-fallacy-of-web-objectivity/, dostęp: 24.12.2020. Jurgenson Nathan, Digital Dualism versus Augmented Reality, 2011, https://thesocietypages. org/cyborgology/2011/02/24/digital-dualism-versus-augmented-reality/, dostęp: 24.12.2020. Jurgenson Nathan, Toward Theorizing an Augmented Reality, 2011, https://www.sociologylens.net/article-types/opinion/towards-theorizing-an-augmented-reality/4444, dostęp: 24.12.2020. Jurgenson Nathan, When Atoms Meet Bits: Social Media, the Mobile Web and Augmented Revolution, „Future Internet” 2012, nr 4(1), s. 83–91. Kafer Alison, Hiking Boots and Wheelchairs w: Feminist Interventions in Ethics and Politics: Feminist Ethics and Social Theory, red. Barbara S. Andrew, Jean Keller, Lisa H. Schwartzman, Rowman & Littlefield Publishers, Oxford 2005. Kalic Sean N., US Presidents and the Militarization of Space, 1946–1967, Texas A&M University Press, College Station 2012. Kane Brian, Sound Unseen: Acousmatic Sound in Theory and Practice, Oxford University Press, 2014. Karp Harry R., Basics of Data Communications, McGraw-Hill, 1976. Keating Elizabeth, Homo Prostheticus: Problematizing the Notions of Activity and Computer – Mediated Interaction, „Discourse Studies” 2005, nr 7. Keller Evelyn Fox, Marrying the Premodern to the Postmodern: Computers and Organisms after WWII w: Prefiguring Cyberculture: An Intellectual History, The MIT Press, Cambridge–London 2003. Kevin Warwick: Cyborg Life, kanał Infonomia, https://www.youtube.com/watch?v=RB_l7SY_ngI, dostęp: 26.06.2020. Kircher Atanazy, Phonourgia nova, Phonurgiae liber I, Rudolphum Dreherr, Campidonae 1673. Kirov Blago, Thomas Edison (Quotes and Facts), CreateSpace Independent Publishing Platform, 2014. Kisor Henry, What’s That Pig Outdoors?: A Memoir of Deafness, University of Illinois Press, Champaign 2010. Kline Ronald R., The Cybernetics Moment or Why We Call Our Age the Information Age: In the Cybernetics Moment, or, Why We Call Our Age the Information Age, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2015. Knight David, Science and Culture in Mid-Victorian Britain: the Reviews, and William Crookes’ Quarterly Journal of Science, „Nuncius: Journal of the Material and Visual History of Science” 1996, vol. 11, nr 1, s. 43–54. Knorr-Cetina Karin, Epistemic Cultures: How the Sciences Make Knowledge, Harvard University Press, Cambridge 1999. Kobosko Joanna, Relacja matka–dziecko a zaburzenia rozwoju językowego u młodzieży głuchej, „Przegląd Psychologiczny” 2009, nr 52(3), s. 327–342. Koester Diedrich, Visible Speech, „Volta Review” 1955, vol. 57, nr 6. Kolb Rachel, Written on the Occasion of a Bionic Upgrade, 14.09.2017, http://www.rachelrkolb.com/blog, dostęp: 6.07.2020. Kołacki Rafał, Jak brzmi miasto. Kilka uwag na temat projektowania akustycznego przestrzeni miejskich, na przykładzie toruńskiej fontanny Cosmopolis w: Sposoby słuchania, red. Marcin Olejniczak, Tomasz Misiak, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie, Konin 2017. Krakowiak Kazimiera, Pedagogiczna typologia uszkodzeń słuchu i osób nimi dotkniętych w: Nie głos, ale słowo... Przekraczanie barier w wychowaniu osób z uszkodzeniami słuchu, red. K. Krakowiak, A. Dziurda-Multan, Wydawnictwo KUL, Lublin 2006. Krämer Katrina, Female Scientists’ Pages Keep Disappearing from Wikipedia – What’s Going on?, „Chemistry World”, 3.07.2019, https://www.chemistryworld.com/news/female-scientists-pages-keep-disappearing-from-wikipedia-whats-going-on/3010664.article, dostęp: 23.04.2020. Krebs Stefan, Cultures of Self-Repair: Community, Identity and Appropriation of Technology, referat na konferencji „International Committee for the History of Technology ICOHTEC”, St. Etienne, Francja, 17–21.06.2018. Krentz Christopher B., The Camera as Printing Press. How Film Has Influenced ASL Literature w: Signing the Body Poetics: Essays on American Sign Language Literature, red. H-D.L. Bauman, J.L. Nelson, H.M. Rose, University of California Press, Berkeley–Los Angeles–London 2006. Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, red. Christoph Cox, Daniel Warner, tłum. Julian Kutyła i in., Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010. Kwaśniewski Krzysztof, Zderzenie kultur: tożsamość a aspekty konfliktów i tolerancji, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1982. Ladd Paddy, Deafhood: A Concept Stressing Possibilities, Not Deficits, „Scandinavian Journal of Public Health” 1995, vol. 33, nr 66. Ladd Paddy, Understanding Deaf Culture: In Search of Deafhood, Multilingual Matters, Clevedon 2003. Landmark Precedent in NAD vs. Netflix, https://www.nad.org/2012/06/19/landmark-precedent-in-nad-vs-netflix/, dostęp: 28.08.2020. Landsberg Alison, Prosthetic Memory: Total Recall and Blade Runner, „Body & Society” 1995, vol. 1, nr 3–4, s. 175–189. Lane Harlane, Cochlear Implants: Their Cultural and Historical Meaning w: Deaf History Unveiled Interpretations from the New Scholarship, red. John Vickrey Van Cleve, Gallaudet University Press, Washington 1993. Lane Harlane, Do Deaf People Have a Disability?, „Sign Language Studies” 2002, nr 2(4), s. 356–379. Lane Harlane, Ethnicity, Ethics, and the Deaf-World, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2005, vol. 10, nr 3, s. 291–310. Lane Harlane, Maska dobroczynności. Deprecjacja społeczności głuchych, tłum. Joanna Kobosko, Tadeusz Gałkowski, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1996. Lane Harlane, When the Mind Hears: A History of the Deaf, Vintage, New York 1989. Lang Harry G., Meath-Lang Bonnie, Deaf Persons in the Arts and Sciences, Greenwood, Westpoint–London 1995. Lang Harry, A Phone of Our Own: The Deaf Insurrection against MA Bell, Gallaudet University Press, Washington DC 2000. Las Jan, Wieści płyną w świat, Warszawa 1938. Latour Bruno, Nadzieja Pandory. Eseje o rzeczywistości w studiach nad nauką, tłum. Krzysztof Abriszewski, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2013. Latour Bruno, Woolgar Steve, Laboratory Life: The Construction of Scientific Facts, Princeton University Press, Princeton–New Jersey 1986. Lem Stanisław, Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020. Levy Neil, Deafness, Culture, and Choice, „Journal of Medical Ethics” 2002, vol. 28, nr 5, s. 284–285. Lewis Joanna, Vision for Britain: the NHS, the Optical Industry, and Spectacle Design, 1946–1986, praca magisterska, Royal College of Art, 2001. Ley Willy, Engineers’ Dreams, Viking Press, New York 1954. Lichtman Sarah A., Do-It-Yourself Security: Safety, Gender, and the Home Fallout Shelter in Cold War America, „Journal of Design History” 2006, vol. 19, nr 1: Do It Yourself: Democracy and Design, s. 39–55. Lienhard John H., How Invention Begins: Echoes of Old Voices in the Rise of New Machines, Oxford University Press, Oxford–New York 2006. Lifchez Raymond, Barbara Winslow, Design for Independent Living: The Environment and Physically Disabled People, University of California Press, Berkeley–Los Angeles– London 1982. Lifchez Raymond, Rethinking Architecture: Design Students and Physically Disabled People, University of California Press, Berkeley–Los Angeles–London 1987. Linker Beth, War’s Waste: Rehabilitation in World War I America, University of Chicago Press, Chicago 2011. Lipko-Konieczna Justyna, Skuteczność obrazów w: Niepełnosprawność i społeczeństwo. Performatywna siła protestu, red. Ewelina Godlewska-Byliniak, Justyna Lipko-Konieczna, Fundacja Teatr 21, Biennale Warszawa, Warszawa 2018. Listy wybrane Ludwika van Beethovena, red. i tłum. Władysław Fabry, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1927. Longmore Paul K., Telethons: Spectacle, Disability, and the Business of Charity, Oxford University Press, Oxford 2016. Lucas E.V., Graves C.L., The Compact, „Punch”, 25.09.1912, vol. 143, issue 3746, s. 262. Łotysz Sławomir, Immersed Tunnel Technology: A Brief History of its Development, „Civil and Environmental Engineering Reports” 2010, nr 4, s. 97–110. Łotysz Sławomir, Walka z hałasem ulicznym w międzywojennej Warszawie. Moda czy konieczność?, „Teksty Drugie” 2020, nr 2, s. 324–344. Mackenzie Catherine Dunlop, Alexander Graham Bell: The Man Who Contracted Space, Houghton Mifflin Company, Boston 1928. Man Remade to Live in Space, „Life Magazine”, 11.07.1960, s. 77–78. Man With No Hearing Has Extra Big Heart, And Hobby to Prove It, wywiad, „The Mechanist” 1955, vol. X, nr 31, s. 13. Manoj V.R., Cochlear Cyborgs: Human Issues with Cochlear Implants, https://ieet.org/index.php/IEET2/more/manoj20070808, dostęp: 28.06.2020. Manovich Lev, Język nowych mediów, tłum. Piotr Cypryański, Wydawnictwa Naukowe i Profesjonalne, Warszawa 2006. Mansell James G., The Age of Noise: Hearing Modernity, University of Illinois Press, Urbana– Chicago–Springfield 2017. March Vichi de, Roberta Fulci, Genialne dziewczyny. 15 historii niezwykłych kobiet, które przyczyniły się do rozwoju nauki, Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2019. Marecki Piotr, Tomasz TDC Cieślewicz, Oni migają tymi kolorami w sposób profesjonalny. Narodziny gamedevu z ducha demosceny w Polsce, Korporacja Ha!art, Kraków 2020. Marecki Piotr, Yerzmyey Straka, Robert Hellboj Straka, Demoscena ZX Spectrum, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019. Marquat William F., Old Stuff, „Coast Artillery Journal”, May–July 1935, s. 210. Martin Joël, William J. Birnes, Edison vs. Tesla: The Battle over Their Last Invention, Skyhorse Publishing, New York 2017. Martineau Harriet, Letter to the Deaf, „Tait’s Edinburgh Magazine” 1834, vol. 1, s. 174–179. Mascini Vibeke, Santillán Oscar, Gómez López Ana María, Snik Frans, Performance Lecture: Powers of 10 (1968), Global Digital History of Science Festival, https://www.crowdcast.io/e/performance-lecture, dostęp: 10.07.2020. Mauss Marcel, Szkic o darze. Forma i podstawa wymiany w społeczeństwach archaicznych, tłum. Krzysztof Pomian, Socjologia i antropologia, Wydawnictwo KR, Warszawa 2001. Mazzucato Mariana, The Entrepreneurial State: Debunking Public vs. Private Sector Myths, Anthem Press, London 2013. McGrath John Edward, Loving Big Brother: Performance, Privacy and Surveillance Space, Psychology Press, Routledge, London–New York 2004. McKay George, DiY Culture: Party & Protest in Nineties Britain, Verso, New York 1998. McLandburgh Florence, The Automaton Ear, and Other Sketches, Jansen, McClurg & Co., Chicago 1876. McLuhan Marshall, Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka, tłum. Natalia Szczucka, Wydawnictwa Naukowo-Techniczne, Warszawa 2004. McSherry Elizabeth A., Friend of The Silent People, „The Hartford Courant”, 18.01.1959, s. 6G. Meet Sophie Woolley Who Talks about Her Cochlear Implant Experience and Her One-person Show ‘Augmented’ about Becoming a Cochlear Implanted ‘Cyborg’, na blogu Cochlear Implant Life, https://www.cochlearimplantlife.com/home/2018/5/28/sophie-woolley, dostęp: 28.06.2020. Merchant Donna M.G., Hearing Aids and Hearing Assitance Technology for Children and Adults w: Fundamentals of Audiology for the Speech-Language Pathologist, red. Deborah R. Welling, Carol A. Ukstins, Jones & Bartlett Learning, Burlington 2015. Michnik Antoni, Prywatność ruchomego pudełka. O projektowaniu audiosfery samochodów, „Glissando” 2019, nr 37, s. 82–93. Mills Mara, Cochlear Implants after Fifty Years: A History and an Interview with Charles Graser w: The Oxford Handbook of Mobile Music Studies, red. Sumanth Gopinath, Jason Stanyek, Oxford University Press, New York 2014. Mills Mara, Hearing Aids and the History of Electronics Miniaturization, „IEEE Annals of the History of Computing” 2011, vol. 33, nr 2, s. 24–44. Mills Mara, On Disability and Cybernetics: Helen Keller, Norbert Wiener, and the Hearing Glove, „A Journal of Feminist Cultural Studies” 2011, vol. 22, nr 2, 3, s. 74–111. Mitchell David T., Snyder Sharon L., Narrative Prosthesis. Disability and the Dependencies of Discourse, University of Michigan Press, Ann Arbor 2000. Mitchell David T., Snyder Susan L., Introduction: Disability Studies and the Double Bind of Representation w: The Body and Physical Difference: Discourses of Disability, red. D.T. Mitchell, S.L. Snyder, University of Michigan Press, Ann Arbor 1997. Mladenov Teodor, Disability and Postsocialism, Routledge, Abingdon 2017. Morus Iwan Rhys, Frankenstein’s Children: Electricity, Exhibition, and Experiment in Early-Nineteenth-Century London, Princeton University Press, Princeton 2014. Moscoso Melania, Platero R. Lucas, Cripwashing: The Abortion Debates at the Crossroads of Gender and Disability in the Spanish Media, „Continuum. Journal of Media & Cultural Studies” 2017, vol. 31, nr 3: Normality and Disability: Intersections Among Norms, Law, and Culture, s. 470–481. Muca Klaudia, Narracja i niepełnosprawność. Studia o niepełnosprawności w perspektywie humanistyki zaangażowanej, rozprawa doktorska, Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2020. My Beautiful Cyborg, blog, https://mybeautifulcyborg.com/, dostęp: 28.06.2020. Nacher Anna, Media lokacyjne. Ukryte życie obrazów, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2016. NAD Sues Harvard and MIT for Discrimination in Public Online Content, https://www.nad.org/2015/02/17/nad-sues-harvard-and-mit-for-discrimination-in-public-online-content/, dostęp: 29.08.2020. Nash Jeffrey E., Nash Anedith, Typing on the Phone: The Deaf Accomplish TTY Conversations, „Sign Language Studies” 1982, Fall, nr 36, s. 193–216. National Association of the Deaf Announces Landmark Settlement with Harvard to Improve Online Accessibility, https://www.nad.org/2019/11/27/nad-announces-landmark-settlement-with-harvard-to-improve-online-accessibility/, https://www.nad.org/2020/04/10/notice-of-settlement-with-mit/, dostęp: 29.08.2020. National Gallery of Practical Science: Blending Instructions with Amusement, [katalog za rok 1832], J. Holmes, Athereum Office, Took’s Court, Chancery Lane. New Weapon’s Success Hailed: Crime Conference Witnesses Teletype, „Los Angeles Times”, 24.06.1931, s. A10. New York’s War on Noise, http://www.nytimes.com/interactive/2013/07/13/nyregion/nyc-noise-timeline.html, dostęp: 5.02.2018. Nocella II Anthony J., Defining Eco-ability: Social Justice and the Intersectionality of Disability, Nonhuman Animals, and Ecology w: Disability Studies and the Environmental Humanities: Toward an Eco-crip Theory, red. Sarah Jaquette Ray, Jay Sibara, Stacy Alaimo, University of Nebraska Press, Lincoln 2017. Noise-Induced Hearing Loss: A Modern Epidemic?, 2.05.2017, https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/28489444, dostęp: 22.08.2018. Norman Don, Design na co dzień, tłum. Dorota Malina, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2018. Notes of Early Life: From the Notebook of Alexander Graham Bell, „The Volta Review” 1910, vol. 12, nr 2. Novel Phone Switchboard to Be Shown, „The Hartford Courant”, 7.10.1937, s. 5. Now and Then, „The Silent News”, February 1971. Ochsner Beate, Documenting Neuropolitics: Cochlear Implant Activation Videos w: Documentary and Disability, red. Catalin Brylla, Helen Hughes, Palgrave McMillan, London 2017. Odzyskiwanie obecności. Niepełnosprawność w teatrze i performansie, red. Ewelina Godlewska-Byliniak, Justyna Lipko-Konieczna, Fundacja Teatr 21, Warszawa 2017. Ogunjirin Adebowale, How We Can Better the Lives of Deaf People in Developing Countries through Business Investment w: The Deaf Way II. Reader. Perspectives from the Second International Conference on Deaf Culture, red. Harvey Goodstein, Gallaudet University Press, Washington DC 2006. Ojrzyńska Katarzyna, O leczeniu społecznej amnezji. Akcja T4 w kulturze współczesnej w: Odzyskiwanie obecności. Niepełnosprawność w teatrze i performansie, red. Ewelina Godlewska-Byliniak, Justyna Lipko-Konieczna, Fundacja Teatr 21, Warszawa 2017. Ojrzyńska Katarzyna, Od idei postępu do technologii zagłady. O wystawie „Postęp i higiena” oraz innych kulturowych odniesieniach do nazistowskiej eksterminacji osób niepełnosprawnych, „Kultura Współczesna. Teoria, interpretacje, krytyka” 2018, nr 3: Technologia i niepełnosprawność, s. 59–74. Olson Richard, Science and Scientism in Nineteenth-Century Europe, University of Illinois Press, Urbana 2007. Ong Aihwa, Cultural Citizenship as Subject-making: Immigrants Negotiate Racial and Cultural Boundaries in the United States, „Current Anthropology” 1996, vol. 37, nr 5, s. 737–762. Onion Rebecca, Reclaiming the Machine: An Introductory Look at Steampunk in Everyday Practice, „Neo-Victorian Studies” 2008, vol. 1, nr 1, s. 138–163. Ott Katherine, Prosthetics w: Keywords for Disability Studies, red. Rachel Adams, Benjamin Reiss, David Serlin, New York University Press, New York 2015. Our Roots, https://www.oxo.com/our-roots, dostęp: 10.09.2018. Padden Carol, Humphries Tom, Deaf in America: Voices from a Culture, Harvard University Press, Cambridge, MA 1988. Pang Alex Soojung-Kim, Michael Chorost and the Cyborg Memoir, https://www.iftf.org/en/fu
ture-now/article-detail/michael-chorost-and-the-cyborg-memoir-1/, dostęp: 28.06.2020. Patten William, Pioneering the Telephone in Canada: Contributions to the History of the Telephone Based on Original Notes and Reminiscences Including a Hitherto Unpublished Account of the Telephone by A. Melville Bell, Privately Printed, Montreal 1926. Pederson Charles E., Thomas Edison, ABDO Publishing, Edina 2007. Peña Carolyn Thomas de la, The Body Electric: How Strange Machines Built the Modern American, New York University Press, New York–London 2003. Penn John E., A Deaf Movie Star, „The Silent Worker” 1927, vol. 39, nr 6, s. 163. Perkin Harold, The Rise of Professional Society: England since 1880, Routledge, London–New York 1989. Peters Cynthia, Deaf American Literature: From Carnival to the Canon, Gallaudet University Press, Washington DC 2000. Petroski Henry, The Evolution of Useful Things, Vintage Books, New York 1994. Phone Device Boon to Deaf, „The Hartford Courant”, 26.08.1965, s. 19. Pickett James M., Advances in Sensory Aids for the Hearing Impaired: Visual and Vibrotactile Aids, „The Annals of Otology, Rhinology and Laryngology” 1980, Supplement. Pietrowiak Kamil, Świat po omacku. Etnograficzne studium (nie)widzenia i (nie)sprawności, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2019. Pinch Trevor J., Bijke Wiebe E., The Social Construction of Facts and Artifact: Or How the Sociology of Science and the Sociology of Technology Might Benefit Each Other w: The Social Construction of Technological Systems: New Directions in the Sociology and History of Technology, red. Wiebe E. Bijker, Thomas Parke Hughes, Trevor Pinch, The MIT Press, Cambridge, MA 1999. Podgórska-Jachnik Dorota, Głusi. Emancypacje, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, Łódź 2013. Politzer Adam, History of Otology, Columella Press, Phoenix 1981. Postman Neil, What is Media Ecology?, Media Ecology Association, http://www.media-ecology.org/media_ecology/, dostęp: 30.03.2019. Power Mary R., Power Des, Everyone Here Speaks TXT: Deaf People Using SMS in Australia and the Rest of the World, „Journal of Deaf Studies and Deaf Education” 2004, vol. 9, nr 3, s. 333–343. Proceedings of the Fifth National Conference of Principals and Superintendents of Institutions for Deaf-Mutes, St. Paul, Minnesota 1884. Prosthetic Territories: Politics And Hypertechnologies, red. Mark Driscoll, Gabriel Brahm, Westview Press, Boulder 1995. Quinlan Margaret M., Bates Benjamin R., ‘Bionic Woman’ (2007): Gender, Disability and Cyborgs, „Journal of Research in Special Educational Needs” 2009, vol. 9, nr 1. Ratt Margaret P., Putting the Punk Back Into SteamPunk, „SteamPunk Magazine”, Fall 2006, vol. 1. Raymond Murray Schafer, The Soundscape: Our Sonic Environment and the Tuning of the World, Destiny Books, Rochester 1977 (1994). Receive Film for Deaf, „The Hartford Courant”, 26.09.1951, s. 18. Redka Teodor, Piękni, dwudziestoletni, … niedosłyszący, „Trybuna”, 31.01.2004. Rée Jonathan, I See Voice: A Philosophical History of Language, Deafness and the Senses, Flamingo, London 1999. Reeve Donna, Cyborgs, Cripples and iCrip: Reflections on the Contribution of Haraway to Disability Studies w: Disability and Social Theory New Developments and Directions, red. Dan Goodley, Bill Hughes, Lennard Davis, Palgrave MacMillan, Basingstoke 2012. Re-framing Disability: Portraits from the Royal College of Physicians, red. Bridget Telfer, Emma Shepley, Carole Reeves, Royal College of Physicians, London 2011, katalog wystawy. Reinmenn Magdalena, Nie przywitam się z państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019. Rethinking Modern Prostheses in Anglo-American Commodity Cultures, 1820–1939, red. Claire L. Jones, Manchester University Press, Manchester 2017. Riessman Catherine Kohler, Women and Medicalization: A New Perspective, „Social Policy” 1983, vol. 14, nr 1, s. 3–18. Rogers Everett M., Diffusion of Innovations, Free Press of Glencoe, New York 1962. Romero Emerson, Sound Films for the Deaf, „The Volta Review” 1948, vol. 50, nr 7, s. 259. Romero Emerson, The National Film Library For The Deaf, „The Silent Worker” 1951, vol. 3, nr 5. Romney Frederic C., Deaf Students Use the Telephone for the First Time, „The Volta Review” 1975, vol. 77, nr 2, s. 125–128. Romoff Arlene, Hear Again: Back to Life with a Cochlear Implant, League of the Hard of Hearing, New York 2002. Romoff Arlene, Listening Closely: A Journey to Bilateral Hearing, Imagine, Watertown 2011. Rosaldo Renato, Cultural Citizenship in San Jose, California, „PoLAR: Political and legal anthropology review” 1994, vol. 17, nr 2, s. 57–64. Rose Nicolas, The Politics of Life Itself: Biomedicine, Power, and Subjectivity in the Twenty-first Century, Princeton University Press, Princeton–Oxford 2009. Rosenholz Elliot, Brown Sturm Ruth, Emerson Romero: Man of Thousand Lives, „The Deaf American” 1972, vol. 24, nr 5. Roth Lorna, Looking at Shirley, the Ultimate Norm: Colour Balance, Image Technologies, and Cognitive Equity, „Canadian Journal of Communication” 2009, vol. 34, s. 111–136. Roulstone Alan, Disability and Technology: An Interdisciplinary and International Approach, Palgrave Macmillan, London 2016. Rourke Nancy, Deafhood to Artivism, https://slideplayer.com/slide/3138984/, dostęp: 1.07.2019. Rukdeshal Frederick, J. Pierre Rakow: Pioneer in Captioned Films, „The Silent Worker” 1962, vol. 14, nr 9. Rzeźnicka-Krupa Jolanta, Społeczne ontologie niepełnosprawności. Ciało – tożsamość – performatywność, Impuls, Kraków 2019. Sak Mariusz, Dyskryminacyjny charakter egzaminów zawodowych młodzieży niesłyszącej, „Szkoła Specjalna” 2010, nr 3 (254), s. 216–221. Sarli Cathy C. i in., 19th-Century Camouflaged Mechanical Hearing Devices, „Otology & Neurotology” 2003, vol. 24, s. 691–698. Scarth Richard N., Echoes from the Sky: A Story of Acoustic Defence, Hythe Civic Society, Kent 1999. Schaeffer Pierre, Treatise on Musical Objects: An Essay across Disciplines, University of California Press, Oakland 2017. Schmidgen Henning, Camera Silenta: Time Experiments, Media Networks, and the Experience of Organlessness w: Music, Sound, and the Laboratory from 1750 to 1980, red. Alexandra Hui, Julia Kursell, Myles W. Jackson, „Osiris” 2013, vol. 28, s. 162–188. Schmidt Horning Susan, Chasing Sound. Technology, Culture, and the Art of the Studio Recording from Edison to the LP, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2013. Schmidt Leigh Eric, Hearing Things: Religion, Illusion, and the American Enlightenment, Harvard University Press, Cambridge–London 2000. Schuchman John S., Hollywood Speaks. Deafness and the Film Entertainment Industry, University of Illinois Press, Urbana–Chicago 1999. Schuchman John S., The Silent Film Era: Silent Films, NAD Films, and the Deaf Community’s Response, „The Sign Language Studies”, Spring 2004, vol. 4, nr 3, s. 233. Schutter Sam De, Disability and Development: The ILO, Vocational Rehabilitation, and Disability in Kenya, 1940s–1980s, wystąpienie konferencyjne podczas „Disability Histories: local, global and colonial stories”, University of Sheffield 7th–8th June 2018. Schwartz Hillel, Hearing Aids: Sweet Nothings, or an Ear for an Ear w: The Gendered Object, red. Pat Kirkham, Manchester University Press, Manchester–New York 1996. Scruby R., The English Method of Fitting „Electrical Aids” for the Deaf, „The Volta Review” 1913, vol. 15, nr 5, s. 239–242. Secret Remedies: What They Cost and What They Contain. Based on Analyses Made for British Medical Association, British Medical Association, London 1909. Shapin Steven, The Invisible Technician, „American Scientist” 1989, vol. 77, nr 6, s. 554–563. Shapiro Joseph P., No Pity: People with Disabilities Forging a New Civil Rights Movement, Times Books, New York 1993. Shaw Claire L., Deaf in the USSR: Marginality, Community, and Soviet Identity, 1917–1991, Cornell University Press, Ithaca 2017. Shaw George Bernard, The Perfect Wagnerite: A Commentary on the Niblung’s Ring, H.S. Stone, Chicago, New York 1896. Shelley Mary, Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz, tłum. Maciej Płaza, Vesper, Czerwonak 2013. Shelly Joseph, Man and Cyborgs, „Life Magazine”, 1.08.1960, s. 9. Shields Scott A., Redmond and Chaplin: Granville Redmond’s Surprising Silent Film Career, 10.20.2020, https://www.crockerart.org/oculus/granville-redmonds-silent-film-career, dostęp: 21.10.2020. Siebers Tobin, Disability as Masquerade, „Literature and Medicine”, Spring 2004, vol. 23, nr 1, s. 1–22. Siebers Tobin, Disability Theory, University of Michigan Press, Ann Arbor 2008. Skakel William, Making Batteries Last Longer, „The Volta Review” 1937, vol. 39, nr 9, s. 524, 540. Smith Diane C., Assitive Technology: Funding Options and Strategies, „Mental and Physical Disability Law Reporter” 1998, vol. 22, nr 1, s. 115–123. Smith Marquard, Morra Joanne, Introduction: The Prosthetic Aesthetic, „New Formations” 2002, vol. 46, s. 5–6. Sobchack Vivian, Screening Space: The American Science Fiction Film, Rutgers University Press, New Brunswick–New York 2001. Solomin Andrew, Defiantly Deaf, „The New York Times Magazine”, 28.08.1994, s. 40. Sontag Susan, Widok cudzego cierpienia, tłum. Sławomir Magala, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2010. Space Weapons, Earth Wars, red. Bob Preston i in., Rand, Santa Monica 2002. Sparrow Robert, Implants and Ethnocide: Learning from the Cochlear Implant Controversy, „Disability and Society” 2010, vol. 25, nr 4. Sposoby słuchania, red. Marcin Olejniczak, Tomasz Misiak, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie, Konin 2017. Spradley Thomas S., Spradley James P., Deaf Like Me, Gallaudet University Press, Washington DC 1985. Star Susan Leigh, The Ethnography of Infrastructure, „American Behavioral Scientist” 1999, vol. 43, nr 3, s. 377–391. Stasieńko Jan i in., Capturing Motor Competencies. People with Disabilities as Actors in Motion Capture Sessions, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław 2015. Stephens S.D.G., Barcham L.J., Corcoran A.L., Parson N., Evaluation of an Auditory Rehabilition Scheme, Disorders of Auditory Function, t. 3, red. Ian G. Taylor, Andreas Markides, Academic Press, London 1980. Stephens S.D.G., Goodwin J.C., Non-Electric Aids to Hearing: A Short Story, „Audiology” 1984, vol. 23, s. 215–240. Stern Ryan E. i in., Recent Epidemiology of Pediatric Cochlear Implantation in the United States: Disparity among Children of Different Ethnicity and Socio-economic Status, „Laryngoscope” 2005, vol. 115, s. 125–131. Sterne Jonathan, The Audible Past: Cultural Origins of Sound Reproduction, Duke University Press, Durham–London 2003. Stevens Charles G., Interpreting Mr. Edison: His Remarks about Deafness Bring Suggestion for Rehabilitation, „The New York Times”, 23.02.1927, s. 22. Stiles D.W., Acoustic Instrument Makers in the Strand, Acoustic ‘Throne’ Myths, & Frederick Charles Rein & Son, 2016, https://blogs.ucl.ac.uk/library-rnid/2016/11/11/acoustic- instrument-makers-in-the-strand-acoustic-thrones-frederick-charles-rein-son/, dostęp: 20.12.2020. Stock Gregory, Redesigning Humans: Choosing Our Genes, Changing Our Future, Mariner Books, Boston 2003. Stokoe William, Sign Language Structure: An Outline of the Visual Communication Systems of the American Deaf, University of Buffalo, Buffalo 1960. Strauss Karen Peltz, A New Civil Right: Telecommunication Equality for Deaf and Hard of Hearing Americans, Gallaudet University Press, Washington DC, 2006. „Studia de Cultura” 2018, nr 10(1), red. Natalia Pamuła, Magdalena Szarota, Marta Usiekniewicz. Suchman Lucy, Bishop Libby, Problematizing ‘Innovation’ as a Critical Project, „Technology Analysis & Strategic Management” 2000, vol. 12, nr 3, s. 327–333. Sun Kim Christine, Close Readings, http://christinesunkim.com/work/close-readings/, dostęp: 3.07.2019. Sun Kim Christine, Closer Captions, https://www.youtube.com/watch?v=tfe479qL8hg, dostęp: 14.10.2020. Sutherland Allan, Vic Finkelstein: Academic Anddisability Activist, https://www.independent.co.uk/news/obituaries/vic-finkelstein-academic-anddisability-activist-6277679.html, dostęp: 4.09.2020. Sylvia Wynter, Unsettling the Coloniality of Being/Power/Truth/Freedom: Towards the Human, After Man, Its Overrepresentation – an Argument, „CR: The New Centennial Review” 2003, nr 3, s. 257–337. Szendy Peter, All Ears: The Aesthetics of Espionage, Fordham University Press, New York 2016. Telefon polowy UNA-FI-43, http://rkd.prv.pl/r-unafi43.html, dostęp: 5.04.2021. Telephone Pioneers of America: A Group with Worthy Causes, „Herald-Journal”, 23.10.1971. Tenner Edward, Our Own Devices: The Past and Future of Body Technology, Alfred A. Knopf, Toronto–New York 2003. That’s My Pop, wywiad „The Deaf American”, July–August 1965, nr 9–10, s. 10. The Domestication of Science, „The Intellectual Observer” 1862, vol. 1, s. 471–475. The Encyclopaedia Britannica: A Dictionary of Arts, Sciences, Literature and General Information, 11th Edition, vol. III, slice V, http://www.gutenberg.org/files/34533/34533-h/34533-h.htm#ar86, dostęp: 7.05.2020. The Future of Ecocriticism: New Horizons, red. Serpil Oppermann, Ufuk Özdağ, Nevin Özkan, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle upon Tyne 2011. The Medicine Cabinet: The Story of Health & and Disease Told through Extraordinary Objects, red. Natasha McEnroe, Selina Hurley, Andre Deutsch, London 2019. „The Pine Plains Register”, 15.04.1904, brak numeru strony. The Prosthetic Impulse: From a Posthuman Present to a Biocultural Future, red. Marquard Smith, Joanne Morra, The MIT Press, Cambridge–London 2007. The SAGE Deaf Studies Encyclopedia, red. Genie Gertz, Patrick Boudreault, SAGE Publications, Los Angeles–London–New Delhi–Singapore–Washington DC 2016. The Telegraphists’ Strike and Its Issues, „The Brisbane Courier”, 22.10.1883, s. 2. The Volta Laboratory and Bureau, https://www.nps.gov/nr/travel/wash/dc14.htm, dostęp: 5.04.2021. Thecker Eugene, Biomedia, Critical Terms for Media Studies, University of Chicago Press, Chicago 2010. Thompson E.P., The Moral Economy of the English Crowd in the Eighteeen Century, „Past & Present” 1971, nr 50, s. 76–136. Thompson Emily, Listening to/for Modernity: Architectural Acoustics and the Development of Modern Spaces in America w: The Architecture of Science, red. Peter Galison, Emily Thompson, The MIT Press, Cambridge–London 1999. Thompson Emily, The Soundscape of Modernity: Architectural Acoustics and the Culture of Listening in America 1900–1933, The MIT Press, Cambridge–London 2002. Thompson Kristin, Exporting Entertainment: America in the World Film Market, 1907–1934, British Film Institute, London 1985. Timberlake Josephine B., Again Those 1936 Hearing Aids, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 8, s. 467. Timberlake Josephine B., Phisicians and Hearing Aids, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 10, s. 589. Timberlake Josephine B., So You Are Going to Hear Better, „The Volta Review” 1938, vol. 40, nr 9, s. 509. Timberlake Josephine B., What is New in the Hearing Aid Field, „The Volta Review” 1947, vol. 49, nr 1, s. 16–20. To i owo. Za sto lat wszyscy będą głusi?, „Gazeta Kaszubska”, 19.03.1927, nr 33. Tomaszewski Piotr, Dobrowolska Monika, Włodarczyk Karolina, Wzmacniajmy się nawzajem… – sprawozdanie i wrażenia z Konferencji DEAF WAY II w Gallaudet University w Waszyngtonie, „Nauczyciel w Świecie Ciszy” 2002, nr 2, s. 52–58. Trainees Start Films Captioning at Gallaudet, „The Silent Worker” 1960, vol. 12, nr 5, s. 32. Trenner Edward, Our Own Devices: The Past and Future of Body Technology, Knopf, New York 2003. Tronchin Lamberto, Athanasius Kircher’s Phonurgia Nova: The Marvelous World of Sound During the 17th Century, „Acoustics Today” 2009, nr 5(1). Turnbull Laurence, Observations on Bell’s System of Visible Speech for the Deaf Mute, S.W. Butler, Philadelphia, PA 1873 (1872). Turner David M., Withey Alun, Technologies of the Body: Polite Consumption and the Correction of Deformity in Eighteenth-Century England, „History” 2014, nr 99(338). Ugelvig Jeppe, Sonic Identity Politics with Christine Sun Kim, 20.01.2016, http://dismagazine.com/blog/80643/sonic-identity-politics-with-christine-sun-kim/, dostęp: 1.07.2019. Usher Abbott Payson, A History of Mechanical Inventions, McGraw-Hill Book Company, New York 1929. Valente Joseph Michael, Cyborgization: Deaf Education for Young Children in the Cochlear Implantation Era, „Qualitative Inquiry” 2011, vol. 17, nr 7, s. 639–652. Veblen Thorstein, Teoria klasy próżniaczej, Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 1998. Veditz George W., Motion Pictures and the Deaf, „American Annals of the Deaf” 1931, vol. 76, nr 3. Vetter Grant, The Architecture of Control: A Contribution to the Critique of the Science of Appartatuses, Zero Books, Winchester–Washington 2012. Vincenti Walter, Engineering Knowledge, Type of Design, and Level of Hierarchy: Further Thoughts about What Engineers Know… w: Technical Development and Science in the Industrial Age, red. Peter Kroes, Martijin Bakker, Springer, Dordrecht–Boston 1992. Virdi Jaipreet, Hearing Happiness: Deafness Cures in History, University of Chicago Press, Chicago–London 2020. Virdi Jaipreet, Synchromist Sensibilities: Intersecting Histories of Disability, Art, and Technology, wystąpienie podczas „BSHS Global Digital History of Science Festival”, 6–10.07.2020. Virdi Jaipreet, Thousands of Years of Women’s Pain, Wellcome Collection, 2019, https://wellcomecollection.org/articles/XTg4uxAAANU9P5ES, dostęp: 7.04.2020. Virdi-Dhesi Jaipreet, Curtis’s Cephaloscope: Deafness and the Making of Surgical Authority in London, 1816–1845, „Bulletin of the History of Medicine” 2013, vol. 87, nr 3. Virdi-Dhesi Jaipreet, Priority, Piracy, and Printed Directions: James Yearsley’s Patenting of the Artificial Tympanum, „Technology and Innovation” 2014, nr 16(2), s. 145–154. Visible Speech, „The Academy”, 1.01.1881, nr 452, s. 8. Vogel Donald A., McCarthy Patricia A., Bratt Gene W., Brewer Carmen, The Clinical Audiogram: Its History and Current Use, „Communicative Disorders Review” 2007, vol. 1, nr 2. Wajdowicz Roman, Zarys rozwoju techniki dźwiękowej do początków powstania kinematografii, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1959, nr 4(3). Walewska Joanna, „Dzisiejszy Sputnik lub Łajka to szczeniaczki w porównaniu z pojawieniem się radioodbiornika...” zachwyceni oraz zadziwieni mówią o pierwszym zetknięciu z radiem, „Kultura Popularna” 2015, nr 46(4). Walewska Joanna, Phonograph as a Double Agent: Bronislaw Piłsudski’s Research on the Native People of Siberia w: Data Drift, Archiving Media and Data Art in the 21st Century, red. Rasa Smite, Raitis Smits, Lev Manovich, RIXC, Riga 2015. Warwick Kevin, Cyborg 1.0, „Wired”, February 2000. Warwick Kevin, I, Cyborg, Royal Society of Edinburgh, Edinburgh 2003. Wasielewska Karolina, Cyfrodziewczyny. Pionierki polskiej informatyki, Wydawnictwo Krytyka Polityczna, Warszawa 2020. Watson Norman, Ideals and Standards for Audiometers and Hearing Aids, „The Volta Review” 1941, vol. 43, nr 10, s. 610. Weiss Allen S., Breathless: Sound Recording, Disambodiment, and the Transformation of Lyrical Nostalgia, Wesleyan University Press, Middletown, Connecticut 2002. Weller C., Why Are Apple Hearphones White, „Business Insider”, 1.06.2016, http://www.businessinsider.com/why-are-apple-headphones-white-2016-5?IR=T, dostęp: 4.01.2017. West Robert, The Mechanical Ear, „The Volta Review” 1936, vol. 38, nr 6. Whittington William, Sound Design and Science Fiction, University of Texas Press, Austin 2007. Wieczorkiewicz Anna, Monstruarium, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009. Williamson Bess, Accessible America: A History of Disability and Design, New York University Press, New York 2019. Wilson Robert R., Cyber(Body)Parts: Prosthetic Consciousness, „Body & Society” 1995, vol. 1, nr 3–4, s. 239–259. Wong Alice, Disability Visibility Podcast Episode 31: Disabled Inventors, https://disabilityvisibilityproject.com/2018/08/13/ep-31-disabled-inventors/, dostęp: 6.09.2018. Woodward James, Horejes Thomas P., deaf/Deaf: Origins and Usage w: The SAGE Daef Studies Encyclopedia, vol. 1, red. Genie Gertz, Patrick Boudreault, Sage, Los Angeles–London–New Delhi–Singapore–Washington DC 2016. Woodward James, How You Gonna Get to Heaven If You Can’t Talk With Jesus: On Depathologizing Deafness, TJ Publishers, Silver Spring 1982. Woodward James, Markowicz Harry, Language and the Maintenance of Ethnic Boundaries in the Deaf Community, „Communication and Cognition” 1978, vol. 11, nr 1, s. 29–38. Wrigley Owen, The Politics of Deafness, Gallaudet University Press, Washington 1996. Wynne Shirley W., New York City’s Noise Abatement Commission, „The Journal of the Acoustical Society of America” 1930, vol. 12, nr 2. Yellon Evan, Surdus in Search of His Hearing: An Exposure of Deafness Quacks, Frauds on the Deaf, and Reliable Guide to the Best Means of Help for the Deaf, Evan Macleod, London 1910. Yoshida Minoru, Barriers for Telecommunication Accessibility and Needs Assessment of Video Relay Services (VRS): Utilization of VRS for the Deaf Community, praca magisterska, Rochester Institute of Technology, Rochester 2008. Zagłada chorych psychicznie. Pamięć i historia, red. Tadeusz Nasierowski, Grażyna Herczyńska, Dariusz Maciej Myszka, Eneteia, Warszawa 2012. Zalewska Marina, Psychologiczne aspekty stwierdzenia głuchoty u dziecka w: Wybrane problemy psychologicznej diagnozy zaburzeń rozwoju dzieci, red. Ewa Pisula, Jarosław Rola, Wydawnictwo WSPS, Warszawa 1995. Zaremba Bielawski Maciej, Higieniści. Z dziejów eugeniki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014. Zbikowski Dorte, The Listening Ear: Phenomena of Acoustic Surveillance, Ctrl [space]: Rhetorics of Surveillance from Bentham to Big Brother [katalog wystawy], red. Thomas Y. Levin, Ursula Frohne, Peter Weibel, ZKM Center for Art and Media, The MIT Press, Karlsruhe–London 2002. Zdenek Sean, Reading Sounds: Closed-Captioned Media and Popular Culture, The University of Chicago Press, Chicago–London 2015. Zdrodowska Magdalena, Alternatywna sfera publiczna g/Głuchych, „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni” 2016, nr 1(52), s. 88–92. Zdrodowska Magdalena, Amerykańskie filmy migowe – pierwsze filmy w języku migowym, „Kwartalnik Filmowy” 2016, nr 93–94, s. 236–246. Zdrodowska Magdalena, Głuchy telefon. „Zrób to sam” jako innowacja i aktywizm, „Teksty Drugie” 2020, nr 2, s. 30–47. Zdrodowska Magdalena, Krakowianie usieciowieni w: Specerowicze, nomadzi i sieciowi łowcy okazji, red. Anna Nacher, MIK, Kraków 2012. Zdrodowska Magdalena, Kultura Głuchych – kultura oporu. Rozwój amerykańskiej Kultury Głuchych i konsekwencje jej adaptacji w Polsce, „Przegląd Kulturoznawczy” 2019, nr 3, s. 287–313. Zdrodowska Magdalena, Mechaniczne uszy – krytyczny potencjał sztuki Głuchych, „Magazyn RTV” 2020, nr 11, http://magazynrtv.com/wydanie-11/krytyka/mechaniczne-uszy- krytyczny-potencjal-sztuki-gluchych/, dostęp: 6.10.2020. Zdrodowska Magdalena, Między aktywizmem a akademią. Studia nad niepełnosprawnością, „Teksty Drugie” 2016, nr 5, s. 384–403. Zdrodowska Magdalena, #occupywallstreet. Z Twittera na ulice – analogowe formy protestu, „Kultura Współczesna” 2014, nr 4(84). Zdrodowska Magdalena, Odrzucenie protezy: performans, polityka, tożsamość, „Czas Kultury” 2019, nr 4, s. 66–72. Zdrodowska Magdalena, Social Media and Deaf Empowerment: The Polish Deaf Communities’ Online Fight for Representation w: Disability and Social Media: Global Perspectives, red. Kate Ellis, Mike Kent, Routledge, London–New York 2017. Zdrodowska Magdalena, Technologia jako narzędzie społecznej dystynkcji. Nieoczywiste relacje techniki i niepełnosprawności, „Kultura Współczesna” 2018, nr 3: Technologia i niepełnosprawność, s. 13–25. Zdrodowska Magdalena, The Networked Deaf: New Media Platforms as a New Public Sphere for the Deaf w: Media, Power and Empowerment: Central and Eastern European Communication and Media Conference CEECOM Prague 2012, red. Irena Pavlíčková, Tereza Reifová, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle upon Tyne 2014, s. 103–108. Zdrodowska Magdalena, To Document is to Preserve: Moving Pictures and Sign Language w: Documentary and Disability, red. Helen Hughes, Catalin Brylla, Palgrave MacMillan, London 2017. Zdrodowska Magdalena, Ukrywać, maskować, kamuflować: kłopotliwa widzialność instrumentów amplifikujących dźwięk, „Przegląd Kulturoznawczy” 2017, nr 1(31), s. 35–51. Zdrodowska Magdalena, W kostiumie niepełnosprawności, „Fragile. Pismo kulturalne” 2017, nr 1(35), s. 76–82. Zdrodowska Magdalena, Zwrot cyfrowy w antropologii?, „Prace Etnograficzne” 2014, t. 42, nr 4, s. 279–291. Zielinski Siegfried, Archeologia mediów. O głębokim czasie technicznie zapośredniczonego słuchania i widzenia, tłum. Krystyna Krzemieniowa, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010. Zola Irving K., Medicine as an Institution of Social Control, „The Sociological Review” 1972, vol. 20, nr 4, s. 487–504. Żylińska Joanna, Bioetyka w epoce nowych mediów, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2013. SPIS ILUSTRACJI ROZDZIAŁ 1. (CORAZ BLIŻSZE CIAŁU) TECHNIKI SŁYSZENIA Rysunek 1. Statua Citofonica 37 Rysunek 2. Tuborum Oticorum Constructio 38 Rysunek 3. Srebrna trąbka akustyczna firmy Frederick Charles Rein & Son,

model London Dome, czasza pokryta grawerami i zamknięta kratką z motywem roślinnym 45 6Rysunek 4. Thomas McLean, Revolving Hat, 1830, Living Made Easy 4 Rysunek 5. Dwie trąbki typu auricle na regulowanej, metalowej opasce maskowane naturalnymi włosami 50 Rysunek 6. Emaliowane trąbki słuchowe na metalowej, regulowanej

opasce zakamuflowane jako ozdoba do włosów o kształcie

kwiatowych kielichów 50 ROZDZIAŁ 2. (NIE)SŁYSZENIE I NOWOCZESNOŚĆ Rysunek 1. Sonometr Davida Hughesa, w: W.B. Dalby, Lectures on Diseases

and Injuries of the Ear: Delivered at St. George’s Hospital,

J. & A. Churchill, London 1885, s. 6 149 Rysunek 2. Reklama Aurex 159 Rysunek 3. Reklama Sonotone 186 ROZDZIAŁ 3. PROTEZA – TECHNOLOGICZNE I SPOŁECZNE EKOLOGIE Rysunek 1. Nasłuchownik mobilny 217 Rysunek 2. Lustro akustyczne 218 Rysunek 3. Plany akustycznej ochrony wybrzeża 220 Rysunek 4. Reklama aparatu Maico 223 Rysunek 5. Zespół Teatru Gobbledegook w spektaklu Ear Trumpet

w Marble Hill House, Londyn, Wielka Brytania 230 Rysunek 6. Trąbki słuchowe „wyrzeźbione” przez Jeremy’ego Jacobsa

do spektaklu Ear Trumpet 231 Rysunek 7. Trąbki słuchowe zaprojektowane do spektaklu Ear Trumpet 232 Rysunek 8. Chuck Baird, Mechanical Ear, 1973 253 Rysunek 9. Arnaud Balard, Battery Baby, 2006 © Adagp, Paris, 2021 256 ROZDZIAŁ 4. ODZYSKIWANIE TELEFONU Rysunek 1. Czytanka w Visible Speech 307 Rysunek 2. Aparat telefoniczny z zewnętrznym wzmacniaczem

lampowym, 3.06.1936 329 Rysunek 3. Dodatkowy, osobny głośnik mógł być umieszczany

przy drugim uchu lub – jak na zdjęciu – zbliżony do aparatu

słuchowego, 1.10.1978 333 Rysunek 4. Okładka podręcznika How to Operate the No. 28 Teletypewriter

on Private Line Service 341 Rysunek 5. Zdjęcie z warsztatów naprawy dalekopisów 356 Rysunek 6. Dalekopis sprzedawany przez AT&T, model 2730 361 ROZDZIAŁ 5. ODZYSKIWANIE KINA Rysunek 1. Niedostępny telewizor – rysunek na ulotce promującej bojkot stacji CBS, 19.05.1982 434 Rysunek 2. Piramida dekoderów – rysunek na ulotce promującej bojkot stacji CBS, 19.05.1982 435 INDEKS NAZWISK A Abbott Bud 411 Adamé Jane Hartman 378 Adamek Maciej 382 Albin Kamili 10 Althusser Louis 131 Anagnos Michael 315 Arapostathis Stathis 173 Arcos Carmen de 388 Armstrong Tim 285 Attali Jacques 152 Auerbach Leon 418, 421–424 B Babbage Charles 55 Bahan Ben 316 Bailiff Peter 42 Baird Chuck 252, 253 Balard Arnaud 9, 85, 254–256 Ballin Albert V. 386–388 Bastian Hilda 193, 194, 197 Bates Benjamin R. 270 Baudot Émile 338 Bauman H-Dirksen L. 67, 447, 449 Beard George Miller 135 Beauchamp Christopher 302 Beethoven Ludwig van 166, 167 Bell Alexander 303–309, 310 Bell Alexander Graham 24, 48, 52, 66–69, 111, 145, 148, 175, 252, 301–303, 306, 309–321, 334, 344, 376, 392, 409 Bell Alexander Melville 306–311, 314 Bell Chichester 314 Bell David 306 Benedict Ruth 74 Benion Elisabeth 235 Benowitz Stanley 421, 422 Bensaude-Vincent Bernadette 299 Bentham Jeremy 35, 36 Berger Kenneth 162 Biderman Beverly 107, 117, 119, 236, 249, 276, 290, 293, 295 Bijker Wiebe E. 451 Blake Clarence J. 111, 145, 174, 311, 312 Blankmeyer-Burke Teresa 195 Blatchford Claire H. 295 Blodgett Frank M. 170 Blondel Christine 299 Blume Stuart 102, 104, 193, 196 Bławut Jacek 382 Boatner Edmund B. 402–408, 410, 411, 413, 415–419, 422, 425 Boatner Tull Maxine 402, 403, 425 Bodzińska Jadwiga 97 Boeke Kees 129 Bosshard Andres 233 Bowe Frank G. 371 Bradford Charles 404 Braidotti Rosi 282, 283 Brass Elaine 396 Brenner Rudolf 99 Brett Dorothy Eugiené 63, 251 Breuning Letham 335 Bridle James 88 Briggs Myk 9, 21, 51, 88, 212, 213 Brody Lee 345, 349, 353–355, 357, 358, 376 Brontë Charlotte 62 Brueggemann Brenda Jo 100 Bryant William S. 150 Brzostek Dariusz 10, 57, 137 Büchner Andreas Elias 90 Buderi Robert 221 Buffalo Bill 386 Bullard Douglas 374 Bush George H.W. 435 C Cage John 152, 153 Call Elizabeth 9 Camas Marvin 300 Canfield Norton 150, 162–164 Canguilhem Georges 131, 132 Caravaggio Michelangelo Merisi da 34 Cariour Emanuel Ramiresius de 91 Carpenter Anita 421 Cary Jonathan 114 Catle William E. 371 Chamayou Grégoire 97, 99, 140 Chandler H.L. 218 Chaney Lon 387 Chaplin Charlie 386, 387, 409 Chauliac Guy de 142 Chladini Ernst 309 Chorost Michael 117–119, 249, 278–281, 295, 296 Chouard Claude-Henri 103, 105 Christiansen John 248 Churman Sarah 117, 131 Cichosz Iwona 15 Cieślewicz Tomasz TDC 19 Clare Eli 260 Clark Eunice Hunter 448 Clark Greame 104, 106 Clark Joseph 260 Clarke Adele 127–130 Clerc Laurent 403 Clynes Manfred 262–264, 267–269, 274 Cogswell Alice 313 Cogswell Mason 403 Conrad Peter 122, 123, 125, 126 Cook William F. 66 Cooper Astley 146 Costello Lou 411 Crooks William 57 Croose Jonathan 232 Crutchett Ralph 156, 157, 188 Curtis John Harrison 143, 144, 166–168 Cybulski Adam 381 Czajkowska-Kisil Małgorzata 18 D Darwin Charles 56 David Edward jr 90 Davis Lennard J. 124, 275, 322 De Meulder Maartje 244 De Witt John C. 440 Decker Samuel 42 Derrida Jacques 131 Dillard Henry B. 315 Dionizjusz I Starszy 34 Disney Walt 408 Djourno André 101, 269 Dolmage Jay Timothy 324, 384, 437 Donen Stanley 391 Douglas Mary 272 Downey Gregory J. 412, 429, 430, 432, 452 Doyle James E. 60 Drenda Olga 18 Drucker Donna 94, 95 Duchenne Guillaume-Benjamin 99 Dudley Homer 91 Duguet Jacques Joseph 166 Dunaj Magdalena 17, 294 Dunlop Mackenzie Catherine 303 Dunn Margaret 82 Dupor Susan 241, 252 Durr Patricia 241, 251, 252 Dzięglewska Joanna 10 E Ealy George Thomas 167 Eams Charlesa 129 Eams Ray 129 Eastman Gilbert 403 Eckert Richard Clark 240, 319 Edgerton David 205, 350, 359 Edison Laurie Toby 300 Edison Thomas Alva 36, 60, 61, 72, 111, 138, 147, 154, 299, 308, 314, 315 Edwards Catharine 68 Edwards Rebecca A.R. 236 Eichhorn Gustav 100 Eisen Marc 107 Eisenhower Dwight 261, 262 Ellis Katie 437, 438, 440, 442, 443, 451 Engelke Robert 360 Engle Katie 238 Esmail Jennifer 15, 58, 62 Evans David T. 113 Everest Herbert 84 Everett Tom 311 Eyries Charles 101, 269 F Farber Betsey 377–380 Farber Sam 377, 379 Fennetaux Ariane 209 Figert Anne 126 Finden William 61 Finkelstein Vic 321 Fletcher Harvey 151 Flint David 58 Flint James 32 Flottorp Gordon 100 Flynn Errol 424 Ford Gerald 433 Ford Henry 124 Ford Sam 398, 399 Foucault Michel 35, 37, 123, 129, 131, 142, 146, 201–305, 317 Fowler Edmund 151 Frank Arthur 295 Frank Matěj 233 Freeman Fred 264 Frelich Phyllis 393 Freud Sigmund 284, 285 Friedlander Henry 273 Fry C.H. 59 Fulci Roberta 161 Fuller Mathew 208 G Gabriel Joseph 171 Gallaudet Edward Miner 402 Gallaudet Thomas Hopkins 403 Galton Francis 125 Galvani Luigi 97–99 Gardiner Mark B. 306 Garland-Thomson Rosemary 19, 195 Gauthier Marion 180, 181 Ghazala Reed 397 Gibson Susannah 275 Gibson William 409 Gillingham Jamesa 42, 43 Girma Haben 195, 297, 379, 380 Glass Montague 139 Goban-Klas Tomasz 139 Godard Jean-Luc 88 Godlewska-Byliniak Ewelina 19 Goggin Gerard 370 Goldberg Neil 256, 257 Golladay Loy 402 Gooday Greame 61, 172, 173, 198 Goodley Dan 282, 288 Goodwin J.C. 227 Gough John A. 419, 421, 423, 424 Górska-Olesińska Monika 18, 346 Graefe Carl Ferdinand von 42 Graham Stephen 351 Graser Charles 107–109, 194 Gray Elisha 66 Gray Hables 269 Graydon Thomas William 170 Green John 72 Green Joshua 398, 399 Greene Hubbard Gardiner 66 Grey Elisha 302 Grigely Joseph 250, 368 Grossi Alexandra Dean 93, 94, 195 Grossman Frederick 156 Grover Brian C. 165, 226 H Hacking Ian 190 Hagen Jean 391 Hagerty James 261 Haines Randy 382 Halsted Thomas 156 Hanger James E. 42 Hanson Earl C. 70, 73, 76 Haraway Donna 269–271, 278, 282 Harbisson Neil 268, 269, 274, 276, 278 Haring Kristen 342 Harlan Richard 392, 393 Harris Donald J. 162 Hartmann Arthur 148, 151 Hawksley Thomas 44, 149, 173, 224 Hawthrone Nathaniel 62 Hayles Kathrine 262, 269 Henke Christopher 351, 357 Hepburn Katharine 408, 409, 414 Hepburn Marion 409 Hertz Garnet 115, 235, 397 Hevey David 413 Hildanus Fabricius 142 Hill Michael R. 63 Hitler Adolf 316 Hitz John 314 Hoecker-Drysdale Susan 63 Hoefer Wolfgang 34, 169 Högyes Endre 148 Hood Thomas 58 Houghton William 155, 156 House William 102, 103, 237 Houser Eric A. 362 Hubbard Gardiner Greene 313 Hubbard Mabel 313 Hubbes Fritz 71, 170 Hughes David 148, 149, 160 Hughes Howard 414 Hull Susanny 310 Humphries Alan 9 Humphries Tom 243 Hutchinson Miller Reese 72 Hyde Edward G. 170 I Ihde Don 289 Imrie Robert 321, 322 Itard Jean Marc Gaspard 99, 100, 317 J Jackson Liz 335, 377, 378, 380 Jackson Myles W. 166 Jackson Steven J. 350 Jain Sarah 287 Jansena Carl 360, 363 Jemielniak Dariusz 399 Jenkins Henry 207, 370, 398, 399 Jennings Harry 84 Jensema Carl J. 371 Jepsen Thomas C. 338 Jonas Adolphe 285 Jones Claire 169 Jordan Irving King 244 Junqua Amélie 209 K Kac Eduardo 274 Kafer Alison 85, 258 Kane Brian 113–115 Kaver Liat 443 Keating Elisabeth 303, 364 Keller Evelyn Fox 276 Keller Helen 315, 382, 407, 409, 410 Kelly Gene 391 Kircher Atanazy 36, 37, 53, 169 Kisor Henry 335 Kleberg Edith 367, 402, 425 Kline Nathan 262–264, 267–269, 274 Kline Ronald 266 Knight David 57 Knorr-Cetina Karin 351 Kolb Rachel 195–197, 206, 242, 281 Kotsura Troy 382 Kowal Krzysztof 294 Kozub Edyta 10 Krämer Katrina 161 Kramer Larry 137 Krebs Stefan 396 Kubrick Stanley 445 Kurzweil Ray 379 Kushalnagar Poorna 291 Kushalnagar Raja 291 Kusters Annelies 244 L La Plant Laura 387 Ladd Paddy 239 Laënnec René 103, 142, 143 Lane Harlan 100, 130, 196, 239, 240, 252, 406 Lang Harry 301, 343, 344, 358, 371, 372, 376 Las Jan 36 Latour Bruno 114, 115, 189, 190, 351 Le Corbusier, właśc. Charles-Édouard Jeanneret-Gris 323, 324 Lee Robert 231 Leigh Irene 247, 248 Leighton Frederick 61 Lem Stanisław 259, 264, 265 Leonardo da Vinci 33 Leurechon Jean 33, 169 Levine Leon 90 Lienhard John H. 301 Lifchez Raymond 322 Lipko-Konieczna Justyna 19 Lodge David 84 London Jack 386 Loska Krzysztof 10 Louboutin Christian 89 Ł Łotysz Sławomir 10, 171 M Macdonald Angus 170 Malinowski Bronisław 284 Mälzl Johann Nepomuk 166, 167 Manovich Lev 429, 432 Mansell James 65 March Vichi de 161 Marecki Piotr 19 Marshall Ernest 367, 401, 402, 425–428 Martineau Harriet 32, 33, 61–63, 173, 174, 198 Marx Harpo 291 Massinger Charles J. 170 Masters James C. 343–345 Matlin Marleen 244, 382, 383, 393 Maucere John 382 Mauss Marcel 399 Mayer Alfred M. 216 McCaw Maxwell 247 McKay George 396 McLandburgh Florence 58 McLean Thomas 47 McLuhan Marshall 132, 285, 286 Mercurio Jean-François 249 Meyer Russ 317 Miller Betty G. 252, 254 Mills Mara 70, 74, 75, 90, 92, 99, 101, 108, 109, 289, 296, 449, 450 Mitchell David T. 271, 287 Mladenov Teodor 20 Morrison A.W. 224, 226 Morse Samuel 66, 121 Mould Gilbert E. 135 Muca Klaudia 325 Munch Edvard 255 Murray Joseph J. 67, 447, 449 N Nacher Anna 18 Nash Anedith 373 Nash Jeffrey E. 373 Naturale Joan 9 Negulesco Jean 317 Norman Don 379 Norton Audrey 393 Norwood Malcolm 419, 420, 425 Notkin Debbie 300 Nye David 77 O Oaks Jordan Robert 336 Obama Barack 43 O’Brien Dai 244 Ochsner Beate 289 O’Connor Clarence D. 404–411, 413, 416 Ogunjirin Adebowale 374 Ojrzyńska Katarzyna 273 Olin Tom 436 Olsen Bjørnar 22 Olson Richard 55 Onion Rebecca 228, 234 Ott Katherine 284 P Padden Carol 243 Paderewski Ignacy 386 Pamuła Natalia 19 Panara Robert 421, 422 Paré Ambroise 42 Parikka Jussi 115, 235, 397 Pederson Charles E. 147 Peña Carolyn Thomas de la 77, 98, 135 Penn Arthur 315, 382 Perkin Harold 139, 140, 147, 162 Peters Cynthia 374, 392 Petroski Henry 300 Picket J.M. 93 Pietrowiak Kamil 20 Pinch Trevor J. 451 Plutarch z Cheronei 202 Podgórska-Jachnik Dorota 17 Pohl Frederik 265 Poklewski Koziell Sophie 396 Politzer Adam 143, 151, 200 Porta Giambattista della 33 Postman Neil 208 Potter Ralph 309 Power Des 369, 370 Power Mary R. 369, 370 Prout Gwen 165 Pulver Henry J. 426 Q Quinlan Margaret M. 270 R Rakow J. Pierre 404, 410, 411, 421, 422, 425 Rakow Lillian 404, 410, 425 Rammell Thomas 171 Rank Arthur 404, 411 Rashid Khadijat 291 Rayne Martha 338 Redmond Granville 386, 387 Rée Jonathan 204 Reese Lorna 9, 229–232 Reeve Donna 270, 281 Rein Frederick Charles 64, 172, 201 Reinmenn Magdalena 20 Reynolds Debbie 391 Reynolds Joshua 60, 61 Richardson Benjamin 149 Riessman Catherine Kohler 127 Ritter Johann Wilhelm 99 Rogers Everett M. 450 Romero Emerson (Tommy Albert) 388, 389, 391–397, 399–404, 411, 414, 416, 417, 419, 425, 427 Romero Emma 394 Romoff Arlene 117, 119, 277, 295 Rose Nicolas 129 Rosson Arthur 386 Rourke Nancy 252 Rukdeshal Frederick 410 Russel Harold 326 Rzeźnicka-Krupa Jolanta 19 S Sacks Andrew 344 Sak Mariusz 17 Sayer Karen 61, 172, 198 Schaeffer Pierre 112–114, 116 Schafer Raymond Murray 115, 138 Schmidgen Henning 152 Schmidt Horning Susan 152 Schmidt Leigh Eric 57 Schubert Gotthilf Heinrich von 99 Schuchman John S. 381, 388 Schwartz Hillel 45 Schwenter Daniel 34 Scott Leon 311 Scripture Edward W. 153 Scruby Robinett 76 Seltzer Mark 286 Selye Hans 285 Serafinn Ralph R. 336 Shapin Steven 351 Shapiro Joseph P. 282 Shaw Claire L. 244, 318 Shaw George Bernard 114 Shelley Mary 97 Siebers Tobin 270 Simmons Blair 102–104 Smith Benjamin R. 215 Smith Diane C. 440 Smith Marquard 43 Snyder Susan L. 271, 287 Sobchack Vivian 286, 445 Sontag Susan 237 Spearing James O. 388 Stephens S.D.G. 227 Sterne Jonathan 32, 142, 145–147, 309, 312 Stock Gregory 278 Stokoe William 317 Straka Robert „Hellboj” 19 Strauss Karen Peltz 384 Suber Howard 445 Sullivan Anne M. 315, 409 Sun Kim Christine 444–446 Supalla Sam 403 Swinburne Henry 34 Szarota Magdalena 19 Szendy Peter 35 Sztandara Magdalena 18 Ś Świdziński Marek 18 T Tainter Charles Sumner 314 Tawella Johna 340 Tenner Edward 78, 268, 301 Tesla Nicola 299 Thiel-Jańczuk Katarzyna 97 Thomson Emily 65, 160, 161 Thomson Kirsten 394 Thrift Nigel 351 Timberlake Josephine B. 155 Totheroh Rolland 387 Toynbee Joseph 143, 171 Tracy John 408 Tracy Louise Tredwell 408 Tracy Spencer 408, 409 Tronchin Lamberto 36, 37 Tucker W.S. 65 Turnbull Laurence 307, 310 Turner Davis M. 40, 46, 142 Twain Mark 409 U Ure Andrew 55 Usher Abbott Payson 299 Usiekniewicz Marta 19 V Valente Joseph Michael 269, 270 Valsalva Antonio Maria 142 Vasset Sophie 209 Veblen Thorstein 41 Veditz George W. 315, 389, 390 Victor, „dzikie dziecko” 317 Vincenti Walter 205 Virdi Jaipreet 143, 146, 171, 173, 235, 251 Volta Alessandro 98–100, 314 W Walewska Joanna 71 Warwick Kevin 267, 268, 273, 274, 276, 278 Wasilewska Karolina 68 Watson Norman 188, 303 Watt James 121 Wegel Raymond L. 151 Weiss Allen S. 57 Weitbrecht Robert H. 343–345, 347, 350, 352, 353, 358, 361, 371, 372, 376, 402 West Robert 78, 188 Westerman Wayne 379 Wheatstone Charles 66 Whittington William 445 Wieczorkiewicz Anna 125 Wien Max 151 Wiener Norbert 90–92, 409 Wier Jan 122 Wiesner Jerome 90 Wiktoria Hanowerska, królowa 144, 172 Williamson Bess 84, 380 Williamson James 381 Winkel Diedrich Nicolaus 166 Withey Alun 40, 46, 142 Wong Alice 297 Woodward James 243 Woolgar Steve 189, 190, 351 Worsley Lucy 68 Wright John D. 392 Wynne Shirley W. 134, 135 Y Yearsley James 144, 171, 174 Yellon Evan 70, 71, 81, 168, 198–201 Yerzmyey Straka 19 Z Zalewska Marina 192 Zdenek Sean 437, 449 Zdrodowska Bogumiła 10 Zdrodowska Magdalena 18, 45, 50, 68, 136, 271, 399 Zeitlin Wladislav 154 Zieliński Siegfried 36 Zola Irving Kenneth 121–123 Zsoldos Árpád 135 Zwiefka Agnieszka 382 Ż Żylińska Joanna 260 INDEKS RZECZOWY A aparat słuchowy dobór 156, 157 historia 72, 73 miniaturyzacja 72–75 promocja 174–188 wady 74 architektura dostępność 322–324, 437 użycie do podsłuchiwania 34–37 audiogram 150–152, 189, 190 audiometr 149–151, 155–156 badanie hałasu 160 historia 147–150 audyzm 130 B baterie 254–256 doświadczenie użytkownika 84, 85, 224, 225 koszty 74, 75, 81–87, 328 promocja 180–182 rozmiary 73, 74, 224, 225 biomedykalizacja 127–130 bioróżnorodność 258–260 Braille’a kod 327, 406, 407 C cyborg 266–269, 273–275, 296 Głucha krytyka 269–273 historia 261–263 kultura popularna 265, 266, 287, 288 literatura 264, 265 tożsamość 267, 268, 276–278, 280, 281 D dalekopis doświadczenie 363–367, 373, 374 historia 337–342 De’VIA 251–254 dishuman 282, 283 doświadczenie 287–294 głuche 13, 14, 254, 255, 449 użytkownika baterii 84, 85, 224, 225 dalekopisu 363–367, 373, 374 implantu ślimakowego 101, 102, 107–109, 116–119, 197, 276, 278–280, 290–294 napisów 444, 446, 447 protez 287–289 E echotektonika 36 edukacja głuchych 310, 313, 316–319, 413–415 ekokrytyka 85, 86, 257–260 ekologia mediów 208 elektryczność 76–78, 97, 111 rażenie prądem 97–100 etniczność Głuchych 130, 239, 240, 245, 273 eugenika 125, 320, 323 A.G. Bella poglądy 319–321 F fantasmagoria 113–115 film festiwale 383 głusi aktorzy 382, 385–388, 391, 392 reprezentacje głuchych 381–383 fonoautograf 145, 311, 312 fotografia 57 J. Gillingham 42, 43 reprezentacja 88 G głos 204, 391, 392 głuchoniewidomi 336, 345 H hałas 64, 65, 69, 132–139, 160, 161 I iCrip 281, 282 implant ślimakowy doświadczenie zob. doświadczenie użytkownika Głucha krytyka 238–242, 245–246, 249, 269–273 historia 100–106 miniaturyzacja 110 J język migowy 94, 195, 240, 244, 247, 249, 316, 318, 319, 373, 374, 382, 386, 387, 390, 403, 407, 426, 427, 448 K kabina dźwiękoszczelna 152–154 kolekcjonerstwo 209–213 kolor cielisty 48, 87–89, 250 konwergencja mediów/techniki 207, 208, 432 książka mówiona 406, 407 kultura Głuchych 15, 16, 130, 197, 206, 236, 239, 240, 242–245, 376 kultura materialna 18, 21, 22 L lampy próżniowe 73, 74, 76, 328 M medykalizacja 122–127, 130, 131, 194, 201 miniaturyzacja aparatów słuchowych 73–75 implantów ślimakowych 110 trąbek słuchowych 47, 48 mowa 203, 204, 304, 305, 391 N napisy doświadczenie 444, 446, 447 historia 393, 394, 403–406, 410, 411 jakość 437, 438, 442–444, 446 naprawianie 63, 115, 208, 209, 235, 350–359, 396 niepełnosprawność 16, 84, 85, 124, 130, 131, 171, 191, 195, 206, 249–250, 258–259, 273, 275, 281–283, 300, 321–322, 324–325, 326, 370–371, 377–380, 383, 413, 435–437, 450 studia o zob. studia o niepełnosprawności norma 124, 125, 131, 132, 323, 324 noszalne technologie 77, 81, 93, 98 O okulary 78, 79, 158, 159, 188, 195 oralizm 130, 175, 239, 254, 269, 316–318, 396 A.G. Bella poglądy 316, 318, 319 OXO 377–379 P panakustikon 35, 36 Panoptykon 35, 36 płytka drukowana 75 pomiar dźwięku 160, 161 słuchu 147–150 projektowanie 137–379 uniwersalne 324, 325, 377–379, 437 wykluczenie przez 321–325 promocja aparatów słuchowych 174–188 audiologii 157–160 trąbek słuchowych 168–175, 213–215 proteza 283, 284 jako metafora 284–287 jako towar luksusowy 43–46, 63, 64 normalizacja 41, 42 projektowanie 43–50, 52, 53 projektowanie przez osoby z niepełnosprawnościami 42 wstyd użytkownika 42, 43, 78 przewodnictwo kostne 72, 91, 167, 268 R radio 100, 113, 349, 430 radioamatorzy 71, 262, 337, 342, 343, 345, 348 RKO Pictures 414, 415 S scjentyzm 54–57 słuchawki 71, 73, 80, 329–332, 363 spirytualizm 57 statystyka 124, 125 steampunk 228, 229, 234 stetoskop 142, 143, 147, 222 studia nad głuchotą 19, 23, 125, 191, 259, 383, 447 studia o niepełnosprawności 19, 43, 125, 132, 191, 322, 383 a cyborgizacja 270, 271, 282, 287 a ekokrytyka 258 szarlataństwo 48, 91, 98, 143, 197–201 T teatr 229–233, 392, 393, 401, 402, 426, 427 technofilia w epoce wiktoriańskiej 46, 54–57 technologia asystująca 85, 195, 249, 440, 441, 449, 451 telefonia a wzmacnianie dźwięku 68–70, 328–332, 334 dostępność dla osób z niepełnosprawnościami 326, 327, 336 geneza 302–303 jako pierwszy aparat słuchowy 66–70 kod Morse’a 334–336 telegrafia 66, 146, 147, 337–340, 430 telewizja 428–435 „The Volta Review” 21, 68, 175, 314 tranzystor 74, 75, 328, 331 trąbki słuchowe archeologia 33, 34, 36–38 dobór 51–53, 155 H. Martineau 32, 33, 61, 62, 174 miniaturyzacja 47, 48 promocja 168–175, 213–215 w literaturze i sztuce 33, 58–60, 62 U ucho Dionizjusza 34–36 V Visible Speech 306–310, 312 W weterani 163, 164, 194, 326, 448 wynalazczość 299–301, 451 głuchych 301, 343, 344, 375–380 osób z niepełnosprawnościami 301, 377–380 Recenzent dr hab. Dariusz Brzostek, prof. UMK Koncepcja okładki: Sławomir Łotysz Na okładce obraz: Arnaud Balard, The Broken Ear, 1996, z kolekcji autora Arnaud Balard, The Broken Ear, 1996 © Adagp, Paris, 2021 Praca powstała w wyniku realizacji projektu badawczego o nr 2014/15/D/HS2/03252 finansowanego ze środków Narodowego Centrum Nauki. Publikacja dofinansowana przez Uniwersytet Jagielloński ze środków Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej oraz Instytutu Sztuk Audiowizualnych. © Copyright by Magdalena Zdrodowska & Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Wydanie I, Kraków 2021 All rights reserved Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego. ISBN 978-83-233-4971-6 ISBN 978-83-233-7209-7 (e-book) Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80, faks 12 663 23 83 Dystrybucja: tel. 12 631 01 97, tel./faks 12 631 01 98 tel. kom. +48 506 006 674, e-mail: sprzedaz@wuj.pl Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325 Redakcja Józefa Kunicka-Synowiec Korekta Grażyna Gawryłow Anna Mika Łamanie Hanna Wiechecka Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80, tel./faks 12 663 23 83